Rozdział 4

Gdy Bella spała wciąż niepewny czy naprawdę zdołam to zrobić wróciłem do domu. Alice widząc moją grobową minę podbiegła do mnie i swoją małą rączką popchnęła mnie ze złością.

-Nie możesz tego zrobić!! Proszę nie rób tego- jej głos ze stanowczego przeszedł w pisk. Westchnąłem i kładąc jej dłonie na policzkach pocałowałem ją w czoło.

-Muszę Al- wyszeptałem. Rosalie i Emmett przyglądali się nam z minami pełnymi pytań i niepokoju. Wyminołem siostrę i ruszyłem przybity w stronę gabinetu Carlisle'a. Miałem szczęście, bo tego dnia nie był w szpitalu na dyżurze. Szczęście...Zapukałem, a sekundę później usłyszałem jego myśli. ,,Wejdź Edwardzie".

Wkroczyłem do środka sam do końca nie wiedząc jak mam mu to powiedzieć.

-Usiądź synku- odparł, a ja poczułem wyrzuty sumienia, że właśnie chcę go prosić o tak wiele.

-Carlisle to co się dzisiaj wydarzyło dało mi dużo do myślenia. Kocham Bellę i nie mogę dłużej udawać, że na każdym kroku nie narażam jej życia. Musimy wyjechać. Nie widzę z tej sytuacji żadnego normalnego wyjścia, ale może jeśli znikniemy całkowicie z jej życia w końcu zapomni i zacznie żyć dalej- mówiłem coraz bardziej drżącym z emocji głosem.

-Synu naprawdę będziesz w stanie tak bardzo ją zranić?- to pytanie na dłuższą chwilę odebrało mi głos. Wiem, że będzie przeze mnie cierpieć. Będzie kolejną kobietą której złamię serce, ale będzie żyć. Ten argument trzymał mnie przy swoim.

-Będę musiał. Carlisle błagam...Zależy mi na jej bezpieczeństwie. Rosalie ma wiele racji. Przez swój związek z Bellą narażam jej życie, ale i całą naszą rodzinę.

-Edwardzie jeśli to jest twoja ostateczna decyzja, w porządku, wyjedziemy nawet jutro. Tylko czy to przemyślałeś?-zacisnąłem usta w cienką kreskę. Nie miałem pojęcia czy wiem na co się piszę, ale nie miałem wyboru. Nie wiedziałem co mógłbym zrobić innego. Skinąłem tylko głową i jeszcze bardziej przybity ruszyłem do wyjścia. Wychodząc wpadłem na Jaspera. Jego spojrzenie wyrażało jedno wielkie cierpienie.

-Wyjeżdżamy? Przeze mnie tak?-zapytał,a ja spojrzałem na niego i szybko pokręciłem przecząco głową i chciałem coś powiedzieć, ale wyminął mnie i pognał do swojego pokoju. Alice spojrzała na mnie z wyrzutem.

-Jasper kochanie?-zawołała i ruszyła za nim po schodach na piętro.Nie chciałem, by Jasper się obwiniał. Czułem się podle z tego powodu. Nie winiłem go za nic. To był wypadek. Jednak jak miałem mu wyjaśnić, że zdecydowałem, że musimy zniknąć z Forks dla bezpieczeństwa Belli? Przecież samymi tymi słowami utwierdzę go w przekonaniu, że wyjazd jest z jego winy, choć wcale tak nie uważam.

Pełen smutku i poczucia winy wróciłem do Belli. Musiałem pocałować ją na pożegnanie. Nie mogłem pogodzić się jeszcze z tym, że dziś będę ją widział po raz ostatni. Nie mogłem być przy niej zbyt długo, bo z trudem ukrywałem szarpiące mną emocje.
Czekałem na nią, jak co dzień na szkolnym parkingu, ale tym razem z bólem uświadamiałem sobie, że to nasze ostatnie takie spotkanie. Kiedy zaparkowała otworzyłem przed nią drzwiczki, żeby ułatwić jej wysiadanie.

- Jak samopoczucie?-zapytałem starając się,by brzmieć tak jak zawsze.

- Świetnie - odparła.

Szliśmy do klasy w milczeniu.Skupiałem się na tym, żeby dopasować swoje tempo do jej tempa. Lekcje trwały jakby dłużej niż zwykle przedłużając moje męki. Nie chciałem się żegnać, ale nie mogłem zachować się jak drań i zniknąć bez słowa.
Siedziałem w ławce zasępiony i odezwałem się do niej tylko,by spytać, czy nie boli ją ręka. Potem ruszyliśmy do stołówki. Wiedziałem, że Bella właśnie wypatruje mojej siostry.

- Gdzie jest Alice? - zwróciła się do mnie zdenerwowana.

- Z Jasperem - odpowiedziałem,  nie podnosząc wzroku znad batonika zbożowego, który właśnie gniotłem w palcach.

- Co z nim?-zapytała.

-Wyjechał na jakiś czas- odparłem. Nie chciałem takiego obrotu sytuacji. Nie chciałem, by wyjechał przeze mnie. To wszystko tak bardzo mnie przytłaczało.

- Co takiego? Dokąd?-wzruszyłem ramionami.

- W żadne konkretne miejsce-odparłem.

- A Alice z nim? - spytała zdaje się retorycznie.

- Chciała mieć na niego oko. Będzie go próbować nakłonić do zatrzymania się w Denali. W Parku Narodowym Denali na Alasce, w wysokich górach, gdzie mieszkała zaprzyjaźniona z nami rodzina wampirów, której członkowie również nie polowali na
ludzi. Ich przywódczyni miała na imię Tanya. Bardzo dobrze się z nimi dogadywałem, gdy w zeszłym roku na kilka dni uciekłem z Forks, by uporać się z głodem narastającym w obecności Belli.

Bella przełknęła ślinę i zwiesiła głowę. Wyglądała naprawdę marnie. Na dodatek miałem ją dzisiaj dobić.

- Ręka ci dokucza? - spytałem z troską.
- Kogo obchodzi moja głupia ręka! - fuknęła. Nie odpowiedziałem, a ona ukryła twarz w dłoniach. Nie mogłem tego pojąć, ale obwiniała się jeszcze bardziej niż ja. Nie odzywaliśmy się do siebie do końca wszystkich lekcji. W końcu to ona odezwała się do mnie.

- Wpadniesz do mnie później? - wydusiła z siebie na parkingu.

- Później?-zapytałem zaskoczony. Dostrzegłem uśmiech na jej ustach.

- Dziś pracuję. Zamieniłam się dyżurami, żeby móc świętować swoje urodziny-odparła.

- Ach tak- czy ktoś właśnie robił mi na złość?  Tak bardzo bałem się tego pożegnania, a im dłużej musiałem na nie czekać tym bardziej się wahałem.

- To co, wpadniesz, kiedy wrócę, prawda? - zapytała, jakby z niepokojem.

- Jeśli chcesz-odparłem.

- Zawsze tego chcę - zapewniła mnie,a ja poczułem jakby ktoś wbijał mi kołek w serce. Uświadamiałem sobie jak bardzo ją skrzywdzę.

- No to wpadnę- zdołałem powiedzieć. Przed zamknięciem drzwiczek durgonetki znów pocałowałem ją w czoło, a potem odwróciłem się na pięcie i odszedłem w kierunku swojego samochodu.

Wiedziałem, że jeśli wyjadę nie zamieszkam z rodziną. Dla ich dobra będzie lepiej, jeśli nie będę blisko. Czułem wystarczająco duży wstyd z powodu tego o co ich poprosiłem. Poza tym zbyt mocno cierpiałem i nie chciałem, by na to patrzyli. Potrzebowałem całkowitej samotności. Wróciłem do domu w naprawdę podłym nastroju. Przez chwilę patrzyłem na walizki Esme ustawione przy drzwiach. Wyszła na moment z pokoju i widząc mnie podeszła dając mi mocnego całusa w policzek. Odniosłem wrażenie, że się domyśla, iż nie wyjadę tam, gdzie oni. Czułem się, jakbym żegnał się ze wszystkimi, których kocham. Jakbym rozbił naszą rodzinę. Bez energii ruszyłem do swojego pokoju. Powoli pakowałem walizki spoglądając po raz ostatni na wszystko co kryło wspomnienia. Czarna skórzana kanapa, na którą rzuciłem się wraz z Bellą czując się wtedy jak zakochany po uszy nastolatek. Odtwarzacz z którego puściła muzykę, a ja
bez skutecznie próbowałem zmusić ją do tańca. Mój smoking wiszący wciąż w szafie w którym byłem z nią na balu, a którego o dziwo nie wyrzuciła Alice uznając go za świetną pamiątkę.

Im więcej rzeczy miałem schowane w walizce tym mocniej się denerwowałem spoglądając na pędzące wskazówki zegarka. W końcu nie mogąc znieść oczekiwania ruszyłem do samochodu i pojechałem wprost do domu Belli. Nie było jej jeszcze, ale uznałem, że zamiast wariować od czekania równie dobrze mogę na nią zaczekać w środku. Charlie był już i z tego co słyszałem oglądał telewizję. Zapukałem do drzwi i po dłuższej chwili wpuścił mnie do Śródka.

-Edward? Hmm...Belli jeszcze nie ma, ale...możesz zaczekać na nią ze mną w salonie- odparł niezbyt szczęśliwy z mojej przedwczesnej wizyty.

-Mam pizzę, może zjesz ze mną?-zapytał, a ja uprzejmie podziękowałem, jednak i tak otrzymałem pod nos dwa spore kawałki. Dyskretnie gdy nie widział pozbywałem się jej wyrzucając jej kawałki za okno, które ku mojemu szczęściu było uchylone. Z myśli Charliego wywnioskowałem, żeś nie przepada za mną i nie za bardzo wiedział co ma ze mną robić do czasu przyjścia córki.Coś czułem, że po tym co dzisiaj zrobię znienawidzi mnie na dobre albo się ucieszy. Jedno z dwóch. Ciężko było za nim nadążyć. Siedziałem w fotelu, a on na kanapie, tempo patrzyłem w ekran i denerwowałemsię coraz mocniej. Charlie szybko przestał zwracać na mnie uwagę i z zainteresowaniem oglądał sport. Nigdy nie interesowała mnie telewizja, stąd nie zdziwiła mnie mina Belli, gdy wróciła do domu wołając nas od progu.

- Tu jesteśmy - odkrzyknął jej ojciec.Czym prędzej odwiesiła płaszcz przeciwdeszczowy na wieszak i przeszła do pokoju. Wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem.

-Cześć - bąknęła najwyraźniej zbita z tropu.

- Cześć, Bell - odpowiedział Charlie, nie spuszczając wzroku z będącego przy piłce zawodnika. - Zjedliśmy na obiad pizzę na zimno. Jak chcesz, to chyba jeszcze leży na stole.

- Aha- Nie ruszyła się z miejsca. W końcu zdołałem na nią spojrzeć.

- Zaraz przyjdę - obiecałem z grzecznym uśmiechem, po czym obróciłem się do oglądania meczu. Zszokowana, dobrą minutę stała po prostu na progu. Kwestia czasu, aż domyśli się, że coś jest nie tak, ale przez ułamek sekundy miałem moment, by poukładać wszystko w głowie. Co jakiś czas odczytując myśli jej ojca wykrzykiwałem podobne kwestie co on skierowane w stronę telewizora. Jak miałem powiedzieć jej żegnaj?
Nagle w naszą stronę błysnęło fleshem.

Obaj podnieśliśmy głowy. Charlie zmarszczył czoło, ja ostatnio nie umiałem okazywać uczuć i emocji.

- Co ty najlepszego wyrabiasz, Bello? - jęknął Charlie.

- Nie strój fochów. - Uśmiechając się, usadowiła się u jego stóp. - Wiesz, że mama zadzwoni lada dzień z pytaniem, czy używam moich prezentów. Jeśli nie chcę sprawić jej przykrości, muszę zabrać się do roboty- oznajmiła

- Ale czemu akurat mnie wybrałaś sobie na swoją ofiarę? -zapytał.

- Bo jesteś strasznie przystojnym facetem - odparowała nieco dowcipkując - Nie narzekaj, sam mi kupiłeś ten aparat.

Ojciec wymamrotał coś w stylu ,,dla twojej matki w szczególności."

- Edward - zwróciła się do mnie w całkiem dobrym nastroju - Bądź tak miły i zrób mi zdjęcie z tatą. Z rozmysłem nie patrząc mi w oczy, rzuciła m aparat i przysunęła się do leżącego na kanapie Charliego.Jej ojciec westchnął.

- Musisz się uśmiechnąć do zdjęcia - przypomniałem jej. O dziwo
wykrzywiła posłusznie usta. Błysnął flesz.

- Teraz ja zrobię wam - zaoferował się Charlie. Nie tyle był uprzejmy, co chciał uciec z linii strzału obiektywu. Wstałem i podałem mu aparat.

Bella stanęła obok mnie. Objąłem ją ramieniem, prawie jej nie dotykając, a onaścisnęła mnie w pasie. Uderzyła mnie sztuczność tej pozy. Zasłanianie emocji sprawiało, iż powoli zamieniałem się w marmurowy posąg.

- Uśmiechnij się, Bello - nakazał dziewczynie Charlie. 

Posłuchała go, wziąwszy wpierw głęboki oddech. Błysk flesza zakończył tą mękę

- Starczy na jeden wieczór - oświadczył Charlie, wsuwając aparat w zagłębienie poduszek kanapy. Kładąc się, zasłonił go własnym ciałem. - Nie musisz wypstrykać filmu za jednym zamachem.

Korzystając z okazji wyślizgnąłem się z jej uścisku i usiadłem z powrotem w fotelu.  Bella usiadła na podłodze, opierając się plecami o sofę. Była z jakiegoś powodu przerażona, aż trzęsły jej się ręce. Żeby to ukryć, wcisnęła je pomiędzy brzuch, a zgięte
nogi i oparła brodę o kolana. Półprzytomna, wpatrywała się w migający ekran telewizora. Do końca meczu nawet nie drgnęła. Kiedy oddano głos do studia, byłem już pewny, że dziś nie zdołam się z nią rozstać. Nie zdałam jej zranić, mówiąc żegnaj. Podniosłem się z miejsca.

- Będę się już zbierał - odparłem.

- Na razie - rzucił Charlie, śledząc wzrokiem fabułę reklamy.

Bella podniosła się niezdarnie i wyszła za mną na ganek.
Nie żegnając się, poszedłem prosto do samochodu.

- Zajrzysz później?-zapytała, a ja nie wiedziałem jak się zachować.

- Nie dzisiaj-odparłem znów maskując uczucia.

Nie zapytała dlaczego. Napewno już czuła, że coś jest nie tak. Odjechałem widząc ją w bocznym lusterku stojącą na ganku z twarzą zastygłą w smutku. Gdy tylko minąłem Forks wkraczając w teren leśny zatrzymałem się na poboczu i oparłem głowę o kierownicę. Czułem tak potworny ból, że wręcz krzyknąłem. Jak miałem powiedzieć rodzicom, że nie miałem odwagi zrobić tego dzisiaj? Wiedziałem, że nigdy nie będzie na to dobrego momentu. Po prostu nigdy. Na samą myśl, że się od niej odsuwam czuję rozgrywające wyrzuty sumienia.

Wziąłem głęboki oddech i ponownie uruchomiłem silnik swojego volvo. Ruszyłem czując wciąż niezidentyfikowane emocje, które mnie przytłaczały. Nie wiedziałem czy zdołam żyć wiedząc, że moja ukochana cierpi i to przeze mnie, ale miałem nadzieję, że zapomni. W końcu jej mózg w porównaniu z moim był mniej pojemny. Właściwie co mogłem wiedzieć o jej mózgu skoro nie słyszałem ani jednej jej myśli. Nic. Kompletnie nic. To bolało mnie jeszcze bardziej.

_____________________________________________________

Kolejny rozdział. Nie wiem jak wyszedł, bo w sumie to jakoś słabo ostatnio idzie mi z pisaniem.

Mam nadzieję, że nie jest jakiś bardzo zły.

Dawajcie komentarze i gwiazdki

Pozdrawiam

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top