Rozdział 3
Mecz jeszcze trwał.Słyszałem to siedząc na łóżku w pokoju Belli.Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi wejściowe, moich uszu
dobiegł glos komendanta.
- Bell, to ty?
- Cześć. - odparła.
- Jak było? -zapytał, a ja w myślach obwiniałem się za to co się wydarzyło i pomyślałem, że nie chciałby wiedzieć.
- Alice przeszła samą siebie: kwiaty, tort, świece, prezenty - wszystko jak trzeba.
- Co dostałaś?
- Radio samochodowe z odtwarzaczem CD. I Bóg wie co jeszcze-odparła.
- Fiu, fiu- zagwizdał.
- Wiem, wykosztowali się. Pójdę już do siebie-odparła szybko.
- Do zobaczenia rano.
- Hej-odparła i zdziwiło mnie, że jeszcze nie dostrzegł opatrunku.
- Ej, co ci się stało w rękę? -zapytał nagle przywracając mi wiarę w ojcowską troskę Charlie.
-Potknęłam się. To nic takiego-odparła Bella, a ja znów poczułem się strasznie.
- Bello. - Charlie pokręcił tylko głową. Nie wiem dlaczego, ale bardzo łatwo uznał jej pechowy upadek za bardzo prawdopodobny. Chyba faktycznie ostatnio była zbyt niezdarna i tyle.
- Dobranoc, tato- krzyknęła i usłyszałem jak pędzi na górę i wbiega wprost do łazienki. Szybko z niej wróciła. Siedziałem wciąż na jej łóżku obracając w palcach jeden z prezentów.
- Cześć - powiedziałem smutno. Nie chciałem, żeby jej urodziny wyglądały właśnie tak. Chciałem, tak bardzo chciałem, by tego dnia była najbardziej szczęśliwa. Zawiodłem ją.
- Cześć. - odparła i oparła się plecami o moją klatkę piersiową. - Mogę już otwierać?-zapytała, a ja spojrzałem na nią zaskoczony
- Skąd ten nagły przypływ entuzjazmu? - zdziwiłem się.
- Rozbudziłeś moją ciekawość. Pierwszą podniosła paczuszkę zawierającą prezent od Carlisle'a i Esme.
- Pozwól, że cię wyręczę. - zdarłem ozdobny srebrny papier jednym zgrabnym ruchem, po czym oddałem jej białe pudełko.
- Jesteś pewien, że mogę sama unieść pokrywkę? - zażartowała, ale puściłem jej uwagę mimo uszu. Z pudełka wyjęła podłużny kawałek grubego papieru pokryty w całości małym drukiem. Wiedziałem co to jest, ale spokojnie czekałem, aż doczyta, iż jest to voucher na dwa dowolne biletu lotnicze dla mnie i dla niej.
- Możemy polecieć do Jacksonville?-zapytała z uśmiechem.
- Takie było założenie.
- Ale fajnie! Renee padnie, jak jej o tym powiem! Tyle, że tam jest słonecznie. Nie masz nic przeciwko siedzeniu cały dzień w domu, prawda? -zapytała, a ja lekko się uśmiechnąłem.
- Jakoś to wytrzymam. Hej, gdybym wiedział, że potrafisz tak przyzwoicie zareagować na prezent, zmusiłbym cię do otworzenia go w obecności Carlisle'a i Esme. Myślałem, że zaczniesz zrzędzić.- odparłem szczerze.
- Nadal uważam, że przesadzili z hojnością, ale z drugiej strony masz pojechać ze mną! Super!- aż pisnęła, a ja parsknąłem śmiechem.
- Żałuję, że nie kupiłem ci czegoś wystrzałowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że czasami zachowujesz się rozsądnie- odparłem rozbawiony.Odłożywszy voucher na bok, sięgnęła po kwadratową paczuszkę, która była ode mnie i Alice i przez którą zniszczona została cała impreza urodzinowa. Natychmiast wyjąłem ją z jej rąk i ponownie wyręczyłem w odpakowywaniu.Wolałem być ostrożny. Gdyby tym razem skaleczyła się tak blisko mnie nie dałbym rady się powstrzymać. Czułem to. Spod srebrnego
papieru wyłoniło się przeźroczyste pudełko na CD z pozbawioną napisów płytą.
- Co to? - spytała zaskoczona.
Nie odpowiedziałem, tylko włożyłem płytę do odtwarzacza stojącego na nocnym stoliku i nacisnąłem „play”. Przez chwilę nic się nie działo. A potem rozległy się pierwsze tony. Z wrażenia zamarła. Czekałem na jej komentarz, ale zamiast tego dostrzegłem w jej oczach łzy. Jednak szybko je otarła.
- Boli cię? - zapytałem zaniepokojony.
- Nie, to nie szwy. To ta muzyka. Nawet nie marzyłam, że załatwisz dla mnie coś takiego. To najwspanialszy prezent, jaki mogłeś mi dać-odparła i wtulając głowę w moją pierś słuchała dalej. Ucieszyło mnie, że prezent jej się spodobał.Melodię, która właśnie leciała, nazywaliśmy Kołysanką Belli. Na płycie znajdowały moje kompozycje, które osobiście wykonywałem.
- Przypuszczałem, że nie zgodzisz się, żebym kupił ci fortepian i grał do snu - wyjaśniłem.
- I słusznie-odparła natychmiast.
- Jak twoja ręka?- wciąż martwiłem się, że nie mówi mi prawdy i tylko ukrywa, że ją boli, by nie robić mi przykrości.
- W porządku - powiedziała tylko.Kłamała. Byłem pewien.
- Przyniosę ci coś przeciwbólowego- zaproponowałem.
- Nie, nie trzeba - zaprotestowała, ale zsunąłem ją ze swoich kolan i podszedłem do drzwi.
- Charlie - syknęła ostrzegawczo.
- Będę cichutki jak myszka - przyrzekłem. Wyszedłem za drzwi i znalazłszy w tempie wampira tabletki w kuchni oraz gdy nalałem wody do szklanki wróciłemi , zanim jeszcze zdążyły się zamknąć drzwi od jej pokoju. Nawet się nie sprzeciwiała i posłusznie wzięła lek.
- Już późno - zauważyłem. Podniosłem ją jedną ręką jak niemowlę, a drugą odsłoniłem prześcieradło. Ułożywszy jej głowę na poduszce, otuliłem ją czule, po czym położyłem się za nią i otoczyłem ją ramieniem. Żeby nie zmarzła, między nami była kołdra. Rozluźniła się w moich objęciach.
- Jeszcze raz dziękuję - szepnęła.
- Cała przyjemność po mojej stronie-odparłem naprawdę szczęśliwy, że spodobał jej się mój prezent, a jednocześnie załamany, że stało się coś tak strasznego jak dzisiejszy wypadek.
Leżeliśmy zasłuchani. Wreszcie kołysanka dobiegła końca. Następna na płycie była ulubiona melodia Esme.
- O czym myślisz? - spytała cicho. Zawahałem się.
- O tym, co jest dobre, a co złe-odparłem, a ona zadrżała.
- Pamiętasz, postanowiłam, że jednak nie udajemy, że nie mam dziś urodzin? - wyraźnie chciała zmienić temat.
Pamiętam - potwierdziłem patrząc na nią podejrzliwie.
- Tak sobie myślałam, że może z tej okazji pozwolisz mi się jeszcze raz pocałować...
- Masz dzisiaj dużo zachcianek-skwitowałem.
- Owszem - przyznała. - Ale, proszę, nie rób nic wbrew sobie - dodała z lekką urazą.
Zaśmiałem się, a potem westchnąłem.
- Tak... Módlmy się, żebym nigdy nie zrobił czegoś wbrew sobie... - odparłem z nutą rozpaczy. Potem wziąłem ją pod brodę i przyciągnąłem do siebie. Z początku całowaliśmy się jak zwykle, zachowywałem ostrożność, wsłuchany w jej szybkie bicie serca. Po kilku sekundach postanowiłem coś zmienić. Spróbować. Moje wargi zrobiły się bardziej zachłanne, a palce wolnej ręki wplotłem jej we włosy, aby móc silniej przycisnąć jej twarz do swojej. Nie pozostawała mi dłużna - głaskałam mnie po głowie i plecach, i napierała na mój tors, nie zważając na nic. Chociaż bez wątpienia przekraczała ustanowione przeze granice, wcale nie próbowałem jej powstrzymywać. Wreszcie dotarło do mnie co robię i raptownie przerwałem czułości delikatnie odsuwając się od niej.
Opadła na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a ja z trudem panowałem nad sobą.
- Przepraszam. - także brakowało mi tchu. - Przeholowałem.
- Nie mam nic przeciwko-odparła,a ja rzuciłem jej karcące spojrzenie.
- Spróbuj już zasnąć.
- Nie, chcę jeszcze.
- Przeceniasz moją samokontrolę- przyznałem.
- Co jest dla ciebie bardziej kuszące - spytała odważnie - moja krew czy moje ciało?
- Pół na pół. - Uśmiechnąłem się wbrew sobie, ale zaraz na powrót spoważniałem. - Śpij, już śpij. Dosyć miałaś igrania z ogniem jak na jeden dzień-odparłem.
- Niech ci będzie- poddała się.
Przytuliła się do mnie i zamknęła oczy. Była niesamowita i tak bardzo ją kochałem. Do tego stopnia, że nie mogłem dłużej udawać, że jest przy mnie bezpieczna. Zasługiwała na normalne ludzkie życie, bez potworów u swojego boku i ciągłej niewiadomej czy gdy trafi do mojego domu, zdoła jeszcze z niego wyjść. Musiałem coś zrobić. Coś bardzo trudnego, jednak na samą myśl czułem rozdzierający mnie ból. Czułem jakbym właśnie ją tracił.
____________________________________________________________
Hejka 😜
No wiem. Ten rozdział wyszedł jakiś taki krótki. Ale don't worry będzie kolejny 😉
Teraz uprzejmie proszę o Wasze komentarze pod rozdziałem i może parę gwiazdek?
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top