Rozdział 21
Rosalie jechała bardzo powoli, jakby specjalnie chciała opóźnić moment dotarcia do domu, by wykorzystać ten czas, gdy jestem obok. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że posunęła się tak daleko. Powiedziała mi, że Bella nie żyje nie mając nawet pewności. Tak jakby cieszył ją fakt, że będę cierpiał.
-Edward, ja...
-Rose, nie zaczynaj znowu. Nie mam ochoty kontynuować tej rozmowy. W towarzystwie Belli nie mogłem ci tego powiedzieć, bo wyraźnie się o to obwiniała, ale nie mogę zrozumieć czemu wtedy do mnie zadzwoniłaś. Gdybym Cię nie znał, pomyślał bym, że umyślnie chciałaś mi zadać ból, ale...
-Ed ja naprawdę nie sądziłam, że Alice źle odczytała wizję. Jedyne co mogę powiedzieć, to przepraszam. Przecież wiesz, że Cię kocham. Jesteś moim bratem i może nie jestem zadowolona z twoich wyborów, ale na pewno nie chciałam Cię skrzywdzić, przysięgam- odparła łamiącym się głosem.
-Brat, daj już spokój. Nie wiesz, co ona tutaj przeżywała. Sądziła, że zginiesz z rąk Volturie i to z jej winy. Sam się o ciebie bałem. Jesteśmy rodziną do cholery, a nie wrogami. Nie da się cofnąć tego, co się stało, ale można o tym zapomnieć- poważny ton Emmetta i jego kilka myśli o momencie, gdy czekali na odpowiedź czy żyję sprawiły, że uwierzyłem, że Rose nie chciała nic złego. Chciała, żebym wiedział i żebym wrócił, bo się martwiła.
-W porządku, temat jest zamknięty- odparłem unosząc ręce w geście poddania.
-Co teraz? Wyjedziesz? -zapytała niepewnie Rosalie. Przypomniały mi się burzliwe myśli Charlie'go, kiedy przypominał sobie o Belli po moim odejściu, o tym jak się rozsypała, jak cierpiała, a także myśli Alice oznajmiającej mi, że na Bellę poluje Viktoria, a jej nowymi znajomymi zostały wilkołaki.
-Nie, zostaję w Forks.
-Yeah, niech żyją lasy deszczowe. Spakuj plecak i piórnik bracie, wracasz do liceum- odparł z rozbawieniem Emmett. Cieszył się z tego, że w tym mieście już zakończył edukację. Ja nie przejmowałem się kolejnym powrotem do szkoły. Cieszyłem się, że znów będę z Bellą.
Gdy zaczęliśmy wjeżdżać na podjazd przed naszym domem poczułem niepewność. Wiedziałem, że Carlisle nie powiedział ostatniego słowa. Czułem, że czeka mnie poważny opieprz. W końcu nie można im się dziwić. Gdyby nie Alice i Bella to pewnie nie byłoby mnie już wśród nich. Tym razem to ja opóźniałem moment przekroczenia progu. Rose dostrzegła moje zmieszanie i położyła mi dłoń na ramieniu usiłując mnie pocieszyć. Skinąłem jej głową siląc się na uśmiech i wkroczyłem do wnętrza domu z którym wiązało się tyle świetnych wspomnień.
Dziwne, ale już nie wspominałem tych nieszczęsnych urodzin mojej ukochanej, a jedynie moment w którym poznałem ją z rodziną. Nic już nie mogło być tak straszne jak świadomość, że ona nie żyje. Teraz, gdy czułem się szczęśliwy mogąc za moment pobiec do niej i czekać, aż się obudzi. Patrzeć na nią, taką spokojną i co najważniejsze bezpieczną. Ta myśl dodała mi siły. Chciałem mieć to szybko za sobą i móc jak najszybciej znaleźć się przy niej.
Carlisle jak zawsze opanowany, teraz siedział na kanapie całkowicie roztrzęsiony. Nigdy go takim nie widziałem. Esme była zaś bliska płaczu. Najwyraźniej emocje, które dotąd skrywali wylały się z nich ze zdwojoną siłą. Mama spojrzała na mnie i bez słów objęła mnie, momentalnie zrywając się z kanapy.
-Mamo...przecież już wszystko...
-Milcz. Jak mogłeś wpaść na tak głupi pomysł? Wiesz jak się martwiłam?- odparła z wyrzutem, a potem cofnęła się, by spojrzeć mi w oczy. -Jesteś dla mnie jak syn, kocham Cię równie mocno. Tyle lat byłam przy tobie i nie zasłużyłam na coś tak strasznego, jak wiadomość o tym, że próbujesz się zabić. Ja...nie wiesz nawet jak bardzo się bałam, że Cię więcej nie zobaczę. Masz szlaban. Zabraniam ci odchodzić z naszej rodziny i podróżować samemu, zabraniam ci rozumiesz. Drugi raz takiego czegoś nie przeżyję- odparła, a ja chcąc ją uspokoić mocno ją objąłem i przyciągnąłem do siebie z czułością.
-Rozumiem mamo, bardzo Cię przepraszam- wyszeptałem i przez jej ramię spojrzałem na Carlisle'a. Nie uśmiechał się. Nie dawał już po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowany. Po prostu spojrzał mi głęboko w oczy i ruszył do swojego gabinetu. Pocałowałem mamę w czoło i odsuwając się od niej ruszyłem za ojcem. Czekał najwyraźniej, aż będziemy mogli porozmawiać na osobności. Z jego oczu wyzierał taki smutek, że poczułem się naprawdę głupio.
-Tato...ja...
-Usiądź Edwardzie- odparł wskazując mi fotel przed sobą. Wróciło jego opanowanie, chociaż dobrze wiedziałem, że to pozory. -Czy po tym, co się stało zamierzasz...-urwał na chwilę, ale usłyszałem jego myśli i chciał wiedzieć czy znów odejdę.
-Nie- odparłem nim zdążył zapytać na głos. -Chcę zostać w Forks, przy Belli- odparłem poważnie.
-Wiem od Alice o obietnicy jaką złożyliście dla Aro. Co zamierzasz? Przemienimy dziewczynę?
-Nie- odparłem zbyt szybko, co zaskoczyło Carlisle'a.
-Wiesz, że taka decyzja...
-Wiem wszystko i będę robił co się da, by uciec od tego jak najdłużej- oznajmiłem. Volturi kiedyś się dowie i zacznie zas ścigać, ale miałem plan. Zabiorę Bellę i będziemy ukrywać się w różnych częściach świata, byle tylko zapewnić jej bezpieczeństwo, a kiedy nadejdzie moment, a którym się już zestarzeje zastanowię się co dalej.
-Rozumiem, w takim razie zostajemy w Forks- odparł patrząc na mnie z lekkim uśmiechem- Chyba nie sądziłeś, że zostawimy Cię samego? Może i masz ponad sto lat, ale czasami zachowujesz się wciąż jak nastolatek i trzeba Cię trochę dopilnować- odparł i wstał z fotela. Zrobiłem to samo, a wtedy objął mnie silnym ramieniem. -Cieszę się, że nic ci nie jest synku- szepnął, a ja uśmiechnąłem się lekko.
Potem jak gdyby nigdy nic odsunęliśmy się od siebie i ruszyłem do wyjścia. Wchodząc do salonu zostałem dobrze znaną codzienność. Wszystko co trzeba było powiedzieć, zostało powiedziane. Esme czytała książkę, Alice i Jasper grali w grę na Playstation, a Rose i Emmett...no rzeczywiście nic się nie zmieniło sądząc po odgłosach dobiegających z piętra. Uśmiechnąłem się rozbawiony i ruszyłem do wyjścia. Nikt mnie nie zatrzymywał. W końcu doskonale wiedzieli dokąd idę.
Dyskretnie zakradłem się do pokoju Belli, wchodząc przez okno i usiadłem w fotelu przyglądając się temu jak śpi. Była taka cudowna. Głód doskwierał mi nieco mocniej, ale o dziwo przekroczyłem jedną z najtrudniejszych barier i umiałem zapanować nad nim bardziej niż mogłem się o to podejrzewać. Nie wiem ile czasu siedziałem wpatrzony w nią jak w obrazek.
Obudziła się nieco skołowana. Widziałem jak rozgląda się po pokoju. Położyłem się obok niej i delikatnie musnąłem ustami jej czoło. Była jeszcze całkowicie zaspana, nie do końca przebudzona i słodka jak zwykle. Zacisnęła mocniej powieki zapewne, aby oczy mogły przywyknąć do światła.
Westchnęła i otworzyła oczy.
- O, nie! - jęknęła spoglądając w moje oczy i zakryła je dłońmi. Po chwili zdjęła dłonie z twarzy i znów otworzyła oczy.
- Przestraszyłem cię? - spytałem z troską. Spoglądałem na nią z niepokojem, bo jej oczy wskazywały na to, że była zaskoczona moją obecnością u jej boku. Zamrugała kilkakrotnie, jakby starała się odnaleźć w zaistniałej sytuacji. Widziałem na jej twarzy chwilowe zagubienie.
- Cholera jasna! - jęknęła ochryple.
- Coś cię boli, kochanie?- zapytałem, a ona skrzywiła się, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło.
- Nie żyję, prawda? Utonęłam pod tym pioruńskim klifem.
A niech to szlag! Biedny Charlie! Jak on się po tym pozbiera?! - odparła, a ja spoważniałem.
- Uratowałaś się. żyjesz.
- Tak? To czemu nie mogę się obudzić?
- Właśnie się obudziłaś, Bello. -Odparłem, a ona spojrzała na mnie z sarkazmem.
- Jasne. A ty sobie tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Ech... Za raz się obudzę i znów mnie będzie bolało... Nie, nie obudzę się. Przecież nie żyję. Kurczę, to straszne. Biedny Charlie. I Renee, i Jake... Co ja
narobiłam! -Pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Rozumiem, że możesz mylić mnie z kolejnym koszmarem - oświadczyłem uśmiechając się kwaśno - ale nie pojmuję, dlaczego uważasz, że zasługiwałabyś na to, żeby trafić do piekła. Czyżbyś od mojego wyjazdu zabiła paru ludzi?
- Skąd. Zresztą wcale nie twierdzę, że trafiłam do piekła. W piekle nie nagrodziliby mnie twoją obecnością- westchnąłem ciężko. Na moment odwróciła ode mnie wzrok spoglądając w stronę okna. Była taka zagubiona, a jej słowa...to, że się obudzi i będzie bolało...jakiego cierpienia przysporzyło jej moje odejście? Gdybym tylko mógł cofnąć czas. Chyba po chwili uświadomiła sobie, że wszystko co wciąż bierze za sen jest prawdą i zarumieniła się lekko.
- Czyli... czyli to wszystko... to nie był sen? - wyjąkała.
- Zależy. - odparłem uśmiechając się z przekąsem - Jeśli masz na myśli to, że cudem nie zmasakrowano nas w Volterze, to odpowiedź brzmi: tak.
- Ale numer! Naprawdę poleciałam do Włoch! Czy wiesz, że nigdy nie byłam dalej na wschód niż w Albuquerque? - odparła, a ja wzniosłem oczy ku niebu.
- Bredzisz, Bello. Chyba powinnaś jeszcze się zdrzemnąć.
- Nie, już się wyspałam. - odparła rozemocjonowana - Która godzina? Jak długo tak leżę?
- Jest parę minut po pierwszej, więc odpłynęłaś na ponad czternaście godzin- odparłem, a ona przeciągnęła się prostując kości.
- Co z Charliem?- zapytała, a ja zmarszczyłem nieco brwi, bo jej ojciec właśnie śnił o tym, jak strzela do mnie z dubeltówki.
- Śpi. Wcześniej odbyliśmy poważną rozmowę i musisz wiedzieć, że łamię właśnie jedną z ustanowionych przez niego reguł. No, może nie do końca, bo zakazał mi przekraczać próg swojego domu, nie parapet, ale mimo wszystko... Jego intencje były jasne.
- Charlie zabronił ci wchodzić do naszego domu? - zapytała zdziwiona, a zaraz potem się zdenerwowała.
- A spodziewałaś się czegoś innego? - spytałem ze smutkiem. Wściekła się, co nieco mnie zdziwiło, zważywszy to jak bardzo ją zraniłem odchodząc.
- Jaka jest oficjalna wersja?- zapytała nagle.
- Wersja czego?- spytałem zdziwiony.
- Co mam powiedzieć Charliemu? Jak mam wytłumaczyć to, że zniknęłam na... Zaraz... Jak długo tak właściwie mnie nie było?- zaczęła się zastanawiać.
- Trzy dni - podpowiedziałem jej. Uśmiechnąłem się do niej promiennie - Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to ty coś wymyślisz. Nic nie przygotowałem.
- Świetnie! - jęknęła.
- Jest jeszcze Alice - pocieszyłem ją - Tej pomysłów nie brakuje.
- Co porabiałeś przez te kilka miesięcy?- zapytała od tak, a ja na wszelki wypadek stałem się bardziej ostrożny w słowach.
- Nic takiego.
- Oczywiście - mruknęła.
- Czemu się tak krzywisz?
- Jeślibyś mi się jednak tylko śnił, tak właśnie byś odpowiedział. Moja wyobraźnia jest już trochę nadwerężona- odparła, a ja westchnąłem ciężko.
- Czy jeśli powiem ci prawdę, uwierzysz wreszcie, że to nie koszmar?
- Koszmar? Jaki koszmar? Co ty wygadujesz? - Opanowała się, widząc, że czekam na jej odpowiedź. - Nie wiem. Chyba ci uwierzę.
- Zajmowałem się... polowaniem.
- Na nic lepszego cię nie stać? - zaszydziła. - To żaden dowód na to, że nie śpię.
Zawahałem się. Nie chciałem wspominać o Juliett i Elenie, więc pominąłem je, bo nic nie wniosły w mojej podróży. Ostatnie miesiące robiłem to o czym właśnie powiedziałem. -Nie polowałem, żeby zaspokoić głód. Głównie to... tropiłem. Nie jestem w tym specjalnie
dobry.
- Co takiego tropiłeś? - spytała, zaintrygowana.
- Nic takiego- odparłem, bo przypominając sobie jak uciekałem z domu Ibrahima, by uwolnić się choćby na moment od zapachu krwi nie był czymś, co chciałem jej mówić, zwłaszcza po tym jak widziała grupę ludzi zmierzających na ucztę do Aro.
- Coś kręcisz - powiedziała. Byłem rozdarty. Zbyt dobrze mnie znała.
Przez dłuższą chwilę biłem się z myślami.
- Jestem... - Wziąłem głęboki wdech. - Jestem ci winien przeprosiny. Nie, jestem ci winien o wiele, wiele więcej. Będę wobec ciebie zupełnie szczery- odparłem chcąc wyjaśnić jej wszystko najlepiej jak umiałem.
- Po pierwsze, uwierz mi, że wyjeżdżając, nie miałem pojęcia, co ci grozi. Sądziłem, że będziesz w Forks bezpieczna. Nie przypuszczałem, że Victoria postanowi cię zabić. - odparłem z trudem panując nad sobą, gdy wymawiałem jej imię. - Przyznaję bez bicia, że kiedy spotkaliśmy się ten jeden jedyny raz, tam na polanie, zwracałem większą uwagę na Jamesa niż na nią. Wychwyciłem kilka jej myśli, ale nic, co wzbudziłoby moje podejrzenia. Nie wiedziałem nawet, że łączą ich takie silne więzi. Zupełnie się o niego nie bała. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, dlaczego - była pewna jego przewagi. Do głowy jej nie przyszło, że mogłoby mu się coś stać. I to mnie zmyliło. Nie bała się o niego, więc z pozoru o niego nie dbała, a skoro był jej w gruncie rzeczy obojętny, nie miała powodu się mścić. Nie, żeby mnie to usprawiedliwiało. Zostawiłem cię bez opieki na pastwę wampirzycy! Kiedy usłyszałem w myślach Alice, co jej mówisz i co sama widzi -kiedy uświadomiłem sobie, że musiałaś złożyć swoje życie w ręce wilkołaków, w dodatku młodych i niedoświadczonych w poskramianiu własnej agresji, poniekąd niemal tak samo niebezpiecznych, co sama Victoria...- wzdrygnąłem się. Przez chwilę nie byłem w stanie wykrztusić słowa. - Błagam cię, uwierz mi, że nie miałem o tym wszystkim pojęcia. Jest mi wstyd, gorzej, czuję do siebie obrzydzenie, nawet teraz, kiedy tak ufnie się do mnie przytulasz. Co ze mnie za...
- Przestań! - przerwała. Spojrzałem na nią z bólem. Patrzyła mi w oczy myśląc, co chce powiedzieć albo trawiąc to, co ja powiedziałem jej przed chwilą.- Edwardzie - zaczęła, a jej głos był zachrypnięty.
- Edwardzie, musimy coś sobie wyjaśnić. Nie możesz tak tego odbierać. Nie możesz pozwolić na to, żeby twoim życiem rządziły wyrzuty sumienia. W żadnym wypadku nie odpowiadałeś za to, co działo się w Forks podczas twojej nieobecności. To nie twoja wina,że
wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. To... to już są moje problemy, a nie nasze. Jeśli jutro poślizgnę się na przejściu dla pieszych przed nadjeżdżającym autobusem, czy co tam znowu wymyślę, nie musisz brać tego do siebie. Nie wolno ci brać tego do siebie. Dobra, nie uratowałbyś mnie, czułbyś się fatalnie, ale, po co od razu lecieć do Volturi? Nawet gdybym skakała wtedy z klifu, żeby się za bić, nic ci do tego. To byłaby moja suwerenna decyzja. Powtarzam: nie możesz się za nic obwiniać. Wiem, taki już jesteś - wrażliwy, honorowy - ale, na
Boga, bez przesady! Jadąc do Włoch, postąpiłeś bardzo nieodpowiedzialnie. Pomyśl, co przeżywali Carlisle i Esme... - przerwała na moment, a ja zrozumiałem, że ona źle odebrała całą tą sytuację.
- Isabello Marie Swan - wyszeptałem z powagą nie czekając, aż znów zabierze głos. Byłem bliski obłędu. - Czy naprawdę wierzysz, że poprosiłem Volturi o śmierć, ponieważ gryzło mnie sumienie? -zapytałem pełen niedowierzania.
- A nie? - wykrztusiła zdezorientowana.
- Owszem, miałem wyrzuty sumienia. Ogromne. Tak ogromne, że nie potrafiłabyś wyobrazić sobie ich mocy.
- No to, co się nie zgadza? Nie rozumiem.
- Bello. - poczułem gniew, ale wciąż jeszcze panowałem nad sobą. Jak mogła sądzić, że kierowało mną wyłącznie niespokojne sumienie? - Pojechałem do Volterry, ponieważ sądziłem, że nie żyjesz. To, czy przyczyniłem się do twojej śmierci, czy nie, nie było najistotniejsze. Oczywiście, popełniłem poważny błąd, nie potwierdzając u Alice
tego, co przekazała mi Rosalie, ale przecież zadzwoniłem do was do domu i Jacob powiedział, że Charlie jest na pogrzebie. Wszystko pasowało. Kto jeszcze mógł mu umrzeć? Jak wysokie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności? Ach... - przypomniałem sobie pomyłkę Romea, który także uznał, iż Julia nie żyje - No tak- zniżyłem nieco głos. - Los zawsze przeciwko kochankom. Nieporozumienie za nieporozumieniem. Już nigdy nie będę krytykował Romea.
- Ale nadal nic z tego nie rozumiem - przyznała. - Co jedno ma z drugim wspólnego?
- Co, z czym?
- Moja ewentualna śmierć z twoim samobójstwem- zapytała, a ja wpatrywałem się w nią przez dobrą minutę, nie mogąc uwierzyć, że wciąż niczego nie pojmuje.
- Czy nic nie pamiętasz z tego, co ci kiedyś wyłożyłem?
- Pamiętam każde słowo, które padło z twoich ust. W tym te, które zaprzeczały wcześniejszym- odparła, a ja przejechałem czule pacem po jej dolnej wardze.
- Najwyraźniej coś opacznie zrozumiałaś- przymknąwszy powieki, zacząłem potrząsać głową w przód i w tył uśmiechając się przy tym ze smutkiem.- Myślałem, że wszystko ci szczegółowo wyjaśniłem. Bello, życie w świecie, którego nie byłabyś częścią, nie miałoby dla mnie najmniejszego sensu.
- Chyba... - zaczęła niepewnie - Coś... - powiedziała wolno. - Coś mi się tu nie zgadza. Spojrzałem jej prosto w oczy.
- Nic dziwnego. Jestem utalentowanym kłamcą. Muszę nim być.
Zamarła. Napięła mięśnie, jakbym szykowała się na cios. W pewnym momencie nawet byłem gotów na to, że sama mnie uderzy. Była w szoku i wciąż jeszcze nie wierzyła w to co powiedziałem. Pogłaskałem ją delikatnie po ramieniu, chcąc, by się trochę rozluźniła.
- Pozwól mi skończyć! Wiem, że jestem utalentowanym kłamcą, ale nie spodziewałem się, że ty z kolei jesteś aż tak łatwowierna. - Skrzywiłem się. - Omal mi serce nie pękło.
Sparaliżowana, czekała na to, co miałem jej do zakomunikowana.
- Wtedy, w lesie, kiedy się z tobą żegnałem...- zniżyłem głos do szeptu.
- Byłaś głucha na zdroworozsądkowe argumenty, to ustaliliśmy już dawno temu, więc nie miałem wyboru. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Lepiej! Wydawało mi się, że umrę z żalu! Ale czy była jakaś alternatywa? Gdybym cię nie przekonał, ze cię już nie kocham, cierpiałabyś znacznie dłużej - a przynajmniej tak zakładałem. Po co tęsknić za kimś, kto tobą gardzi? Skoro mi niby przeszło, mogłaś sądzić, że przejdzie i tobie. I zostawić przeszłość za sobą.
- „Złamania proste zrastają się szybciej i bez komplikacji” - odparła cytując słowa lekarza.
-Właśnie. Tyle, że nie podejrzewałem, że pójdzie mi tak łatwo!Myślałem, że porywam się z motyką na słońce - że jesteś tak pewna moich uczuć, że będę musiał kłamać jak z nut przez kilka godzin tylko po to, by zasiać w tobie, choć ziarenko zwątpienia. Ale ty mi
uwierzyłaś, uwierzyłaś od razu. A cała ta mistyfikacja i tak na nic się nie zdała. Nie udało mi się uchronić ciebie przed konsekwencjami kontaktowania się z rodziną wampirów. Co gorsza, zadałem ci ból. Tak bardzo mi przykro. Mogę cię jedynie błagać o wybaczenie. Jednego tylko nie pojmuję - dlaczego twoja wiara w moją miłość była taka krucha? Jak mogłaś we mnie zwątpić? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, po wszystkich moich zapewnieniach... -milczała. Była chyba w zbyt dużym szoku, by móc cokolwiek powiedzieć.
- Zobaczyłem w twoich oczach, Ŝe przyjmujesz moje straszne wyznanie bez zastrzeżeń. A poinformowałem cię przecież, że cię nie chcę! Czy mogłem powiedzieć coś bardziej nieprawdopodobnego, coś bardziej absurdalnego! Potrzebowała cię każda komórka mojego ciała! -położyłem jej dłonie na ramionach, ale nawet nie drgnęła.
- Bello, powiedz mi, proszę, jak to się stało?- zapytałem, a w tym właśnie momencie z jej oczu zaczęły płynąć strumienie łez.
- Wiedziałam - wyszlochała. - Od początku wiedziałam, że śnię.
- Ach! Jesteś niemożliwa! - zaśmiałem się krótko, sfrustrowany. - Jak mam ci to przekazać, żebyś i tym razem mi uwierzyła? Nie śpisz i nie umarłaś. Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochał. Odkąd
cię porzuciłem, nie było sekundy, żebym o tobie nie myślał. To, co powiedziałem w lesie, było świętokradztwem.
Pokręciła głową, jakby nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Łzy wciąż spływały jej po policzkach.
- Nie wierzysz mi, prawda? - zapytałem z narastającym strachem i żalem. - Dlaczego uwierzyłaś w kłamstwa, a nie wierzysz w prawdę?
- Zawsze trudno mi było uwierzyć w to, że kocha mnie ktoś taki jak ty.
Zmrużyłem oczy i zacisnąłem zęby.
- Dobrze. W takim razie udowodnię ci, że to nie sen- ująłem stanowczo jej twarz w obie dłonie ignorując to, że próbuje mi się wyrwać.
- Przestań!
Znieruchomiałem. Nasze usta dzieliły milimetry.
- Dlaczego mam przestać?
- Kiedy się obudzę... -Otworzyłem usta, żeby zaprotestować. - Okej - poddała się. - Niech ci będzie, nie śnię. Ale zrozum, kiedy znowu
wyjedziesz, i bez tego będzie mi ciężko. Odsunąłem się o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem jej minę.
- Wczoraj, kiedy cię dotykałem, reagowałaś z taką... ostrożnością. Miałaś się na baczności. Chciałbym cię spytać, dlaczego. Czy dlatego, że się spóźniłem? że za bardzo cię zraniłem? Że zostawiłaś przeszłość za sobą, tak jak o tym marzyłem? Ja... Ja nie miałbym ci
tego za złe. Nie podważałbym słuszności twojej decyzji. Jeśli mnie już nie kochasz, po prostu mi to powiedz. Nie oszczędzaj mnie, proszę. A może kochasz mnie jeszcze, mimo wszystko?- zapytałem z nutą nadziei.
- Co za głupie pytanie.
- Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź- przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie ze złością.
- To, co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni - oświadczyła z powagą. - Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał, nie mógłbyś nic na to poradzić!
- To mi wystarczy - szepnąłem i przycisnąłem usta do jej ust.Tym razem się nie opierała.Całowałem ją z tęsknotą i pasją o jaką sam siebie nie podejrzewałem łamiąc wszelkie zasady jakie kiedyś ustalaliśmy. Najwyraźniej jednak Bella nie miała nic przeciwko temu. Przysunęła się do mnie i zaczęła błądzić dłońmi po moich policzkach. Czułem jej bicie serca na swoim torsie. Nasze oddechy stały się płytkie, kiedy odsunęliśmy się od siebie, a ja spoglądając na nią z czułością gładziłem jej włosy, skronie, szyję, chcąc zapamiętać każdy skrawek jej pięknego oblicza, co jakiś czas szepcząc jej imię i czując rosnącą radość, że mogę wypowiadać je na głos. Kiedy zauważyłem, że zbladła od nadmiaru emocji odsunąłem się od niej i położyłem głowę na jej piersi.
- A tak przy okazji - oznajmiłem swobodnym tonem - nigdzie się nie wybieram.
Nic nie powiedziała, więc uznałem, że jest dość sceptycznie nastawiona do tego co mówię. Uniosłem się na łokciu i spojrzałem jej głęboko w oczy.
- Zostaję w Forks - powtórzyłem - Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz, opuściłem cię po to, żebyś mogła prowadzić zwykłe, szczęśliwe, ludzkie życie. Przy mnie, przy nas, zbyt wiele ryzykowałaś, a w dodatku oddalałaś się od ludzi, od świata, do którego przecież
należałaś. Nie mogłem czekać bezczynnie na kolejny wypadek. Wydawało mi się, że nasz wyjazd będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdybym w to nie wierzył, nigdy bym cię nie zostawił. Nigdy nie zdołałbym się do tego zmusić. Twoje dobro było dla mnie ważniejsze od własnego, ważniejsze od tego, czego chciałem i czego potrzebowałem. A prawda jest taka, że to ciebie chcę i ciebie potrzebuję. Teraz, kiedy wróciłem, nie zdobędę się na to, żeby znowu
wyjechać. Dzięki Bogu, mam też dobrą wymówkę! I beze mnie pakujesz się notorycznie w tarapaty. I beze mnie otaczasz się istotami z legend. Nawet gdybym wyniósł się do Australii, nic by to nie pomogło.
- Niczego mi nie obiecuj - szepnęła. Spojrzałem na nią czując narastającą frustrację i gniew. Co mogłem zrobić, by ponownie mi zaufała.
- Uważasz, że znowu kłamię?
- Nie, nie, ja tylko... To, co mówisz, niekoniecznie mija się z prawdą.
Zamyśliła się. Czułem, że przyjmuje każde moje słowo z podwójną ostrożnością.
- Może... może teraz jesteś wobec mnie szczery. Ale co będzie jutro, kiedy przypomnisz sobie inne powody, dla których ze mną zerwałeś? Albo za miesiąc, kiedy Jasper znowu się na mnie rzuci?
Wzdrygnąłem się mimowolnie.
- Dokładnie to wtedy przemyślałeś, prawda? - odgadła. - Następnym razem też tak będzie. Odejdziesz, jeśli uznasz taki ruch za słuszny.
- Masz mnie za silniejszego, niż jestem w istocie. Słuszne, niesłuszne - to już nic dla mnie nie znaczy. I tak bym wrócił. Kiedy Rosalie do mnie zadzwoniła, byłem u kresu wytrzymałości. Nie żyłem już z tygodnia na tydzień, czy z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. To była tylko kwestia czasu, być może paru dni. Zjawiłbym się w Forks tak czy owak, padł ci do stóp i błagał o wybaczenie. Może mam zrobić to teraz? Czy poczułabyś się lepiej?
- Proszę, bądź poważny.
- Ależ jestem. - odparłem z trudem się kontrolując. - Czy wysłuchasz wreszcie, co mam ci do powiedzenia? Czy pozwolisz mi wyjaśnić sobie, ile dla mnie znaczysz?- zapytałem i zaczekałem chwilę, by upewnić się czy naprawdę mnie słucha. - Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens.
- Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności - wymamrotała.
- W tym cały problem - jakoś im to nie wychodzi.
- A kto twierdził, że wampiry łatwo skupiają uwagę na czymś zupełnie innym? - wypomniała mi moje własne słowa. - Podróżowałeś po Ameryce Południowej...
Zaśmiałem się gorzko.
- To kolejne kłamstwo. Nic nie było w stanie pomóc mi o tobie zapomnieć. Miałem zresztą takie straszne ataki bólu... To bardzo dziwne - moje serce nie bije od niemal dziewięćdziesięciu lat, ale kiedy wyjechałem, nagle przypomniałem sobie o jego istnieniu, a raczej uświadomiłem sobie, że go nie ma. Poczułem się tak, jakby mi je wyrwano. Jakbym zostawił je tu, przy tobie.
- To zabawne.
- Zabawne? - uniosłem jedną brew ku górze.
- To znaczy, dziwne. Myślałam, że tylko ja mam podobne objawy. Rozpadłam się na tysiące kawałków i wiele z nich zaginęło - serce, płuca. Dopiero teraz się odnalazły. Od tak dawna nie oddychałam pełną piersią!
Wzięła głęboki wdech, rozkoszując się odzyskaną sprawnością.
Zamknąłem oczy i przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. Przytuliła się policzkiem do mojej głowy pragnąc być blisko tak jak ja pragnąłem jej bliskości.
- Tęskniłeś za mną nawet wtedy, kiedy tropiłeś? – spytała.
- Nie tropiłem, żeby zapomnieć. Tropiłem z obowiązku.
- Z obowiązku?
- Wprawdzie nie przypuszczałem, że Victoria zapragnie się na tobie zemścić, ale nie zamierzałem puścić jej niczego płazem. To ją tropiłem. Jak już mówiłem, byłem w tym beznadziejny. Ustaliłem, że jest w Teksasie, i choć ten jeden raz miałem rację, potem - kompletna klapa. Sądziłem, że poleciała do Brazylii, a tak naprawdę wróciła tutaj! Nawet kontynenty pomyliłem! Gdybym wiedział... -mimo, że w mojej podróży dużo czasu zmarnowałem wiele razy zawieszając poszukiwania, w końcu ruszyłem szukać, nie zdając sobie sprawy z tego, że tak naprawdę podświadomie poluję na rudą wampirzycę. Kiedy pojechałem do Brazylii szukałem śladów jej obecności, ale nie znalazłem najmniejszego znaku, że tam była.
- Polowałeś na Victorię?! - przerwała mi piskliwie.
- Jak ostatnia oferma - powtórzyłem zaskoczony nieco jej gwałtowną reakcją. Czułem się też winny, bo moje poszukiwania były beznadziejne i niechlujne. Z góry zakładałem, że nie znajdę Viktori, a ona w tym czasie omal nie zabiła...nawet nie chciałem o tym myśleć.
- Ale obiecuję się poprawić. Ten rudy babsztyl nie pożyje długo.
- Nie... nie ma mowy - wykrztusiła.
- To już postanowione. Raz pozwoliłem jej się wymknąć, ale nie popełnię tego błędu po raz drugi. Nie po tym, jak...
- Czy nie obiecałeś dopiero, co, że nigdzie się beze mnie nie ruszysz? - spytała. - Jak to się ma do kolejnej ekspedycji tropicielskiej ?
Spochmurniałem. Musiałem się powstrzymywać, żeby nie warczeć.
- Dotrzymam danego ci słowa, Bello, ale dni Victorii są policzone.
- Po co ten pośpiech? - powiedziała, starając się ukryć panikę, którą coraz mocniej u niej wyczuwałem.- Może już nie wróci? Może sfora Jake'a odstraszyła ją na dobre? Moim zdaniem, nie ma powodów, żeby jej szukać. Poza tym, mam ważniejsze problemy na głowie.
Zmrużyłem drapieżnie oczy, ale skinąłem głową.
- Tak, te wilkołaki są zdolne do wszystkiego. Prychnęła.
- Nie miałam na myśli Jacoba. To coś o wiele poważniejszego niż banda młodocianych wilków szukających guza- chciałem już powiedzieć jej, że nie docenia ich, jeśli chodzi o to, czy są niebezpieczni, ale opanowałem się i dopiero po chwili zabrałem głos.
- Doprawdy? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. - Więc co jest dla ciebie największym problemem? Przy czym powrót Victorii wydaje ci się taki nieistotny?
- Może na początek porozmawiajmy o tym, co jest na drugim miejscu mojej listy problemów? - zaproponowała chytrze.
- A co jest na drugim miejscu? - spytałem zniecierpliwiony. Wiedziałem, że mnie zwodzi i bałem się, że zaraz powie coś znacznie gorszego, na przykład, że ma wśród kolegów czarownice.
- Nie tylko Victoria pali się do złożenia mi wizyty - oznajmiła szeptem.
Westchnąłem, ale w sumie spodziewałem się tego tematu.
- Masz na myśli Volturi?
- Jakoś nie przeszkadza ci to, że są dopiero na drugim miejscu - zauważyła.
- Cóż, mamy dużo czasu, żeby się przygotować. Dla nich płynie on inaczej niż dla ciebie, inaczej nawet niż dla mnie. Odliczają lata, tak jak ty odliczasz dni. Zanim sobie o tobie przypomną, pewnie stuknie ci już trzydziestka.
- Trzydziestka? -zapytała z wyraźnym przerażeniem.
W oczach stanęły mi łzy.
- Nie masz czego się obawiać - pocieszyłem ją, wiedząc, że będzie się bała, iż Volturi któregoś dnia nadejdzie i ją zabije. - Nie pozwolę im cię skrzywdzić.
- A jeśli przyjadą, kiedy ciebie tu nie będzie? -zapytała wciąż nie wierząc w to, że z nią zostanę. Ująłem jej twarz po raz kolejny w swoje dłonie i spojrzałem głęboko w jej oczy.
- Bello, zawsze już będę przy tobie.
- Przecież wspomniałeś coś o trzydziestce - wyjąkała. Po policzkach spłynęły jej pierwsze łzy. - Zostaniesz i pozwolisz mi się zestarzeć?
- Spojrzałem na nią czule i skrzywiłem się nieco- Właśnie tak zamierzam postąpić. Czy mam inny wybór? Nie mogę bez ciebie żyć,
ale nie unicestwię twojej duszy.
- Czy to naprawdę... -utrwała nagle.
- Tak? - zachęciłem ją.
- Ale co będzie, kiedy zrobię się taka stara, że ludzie zaczną myśleć, że jestem twoją matką? Twoją babcią?- wzdrygnęła się ze wstrętem. Poczułem jeszcze większą miłość do niej. Otarłem jej łzy swoimi wargami.
- Niech sobie mówią, co chcą. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza. -odparłem i poczułem chwilowy smutek. - Oczywiście, jeśli w jakiś sposób się z czasem zmienisz... Jeśli będziesz chciała
od życia czegoś więcej... Uszanuję każdą twoją decyzję, Bello. Przyrzekam, że nie stanę na drodze twojemu szczęściu- spoglądałem na nią czując, że jestem dla niej gotowy na każdą ewentualność. Wszystko byle tylko była szczęśliwa.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że kiedyś umrę? - spytała.
-Pójdę w twoje ślady tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.
- Wiesz, co? W życiu nie słyszałam większej bzdury.
- Ależ Bello, to jedyne słuszne wyjście...
- Zaraz, zaraz. Może cofnijmy się trochę. Mówiliśmy o Volturi, prawda? -odparła najwyraźniej chcąc zmienić temat własnej śmierci na ten bardziej aktualny - Nie pamiętasz warunków naszej umowy? Jeśli nie zmienicie mnie w wampira, to mnie zabiją. Może i odczekają całe dwanaście lat, ale nie przypuszczasz chyba, że o nas zapomną?
- Nie, na pewno o nas nie zapomną, ale...
- Ale co?- uśmiechnąłem się promniennie, a ona przejrzała mi się z powątpiewaniem. Najwyraźniej obawiała się, że właśnie zwariowałem.
- Mam kilka scenariuszy - oświadczyłem z dumą.
- I, jak rozumiem, wszystkie twoje scenariusze opierają się na tym, że pozostanę człowiekiem? - jej sarkazm był jak kubeł zimnej wody. Momentalnie przestałem się uśmiechać.
- Oczywiście - odparłem cierpko.
Przez dobrą minutę patrzyliśmy na siebie spode łba. W końcu wzięła głębszy wdech, ściągnęła łopatki i odepchnęła moje ręce od siebie, żeby móc usiąść.
- Chcesz, żebym już sobie poszedł?- zapytałem czując ukłócie bólu, po tym jak mnie od siebie odepchnęła.
- Nie - poinformowała go. - To ja wychodzę. Wygramoliwszy się z łóżka, zaczęła przeczesywać pogrążony w mroku pokój w poszukiwaniu butów. Przyglądałem jej się podejrzliwie.
- Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz?
- Do ciebie do domu - wyznała, nie przerywając poszukiwań.
Wstałem i stanąłem tuż za nią.
- Proszę, już je znalazłem. - Wręczyłem jej adidasy. - Czym chcesz pojechać?
- Furgonetką.
- Jej ryk obudzi Charliego - zauważyłem przytomnie.
Westchnęła.
- Wiem, ale co mi tam. I tak dostanę szlaban. Czy mogę go jeszcze bardziej rozwścieczyć?
- Lepiej nie próbuj. Zresztą to mnie będzie obwiniał, a nie ciebie.
- Jeśli masz lepszy pomysł, zamieniam się w słuch.
- Powinnaś zostać tutaj - doradziłem, nie robiąc sobie jednak nadziei, że posłucha.
- Nie, dziękuję. - odparła hardo - Ale ty się nie krępuj, czuj się jak u siebie w domu.
Podeszła do drzwi.
Zanim zdążyła położyć dłoń na gałce, pojawiłem się między nią, a progiem. Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę okna.
- Dobrze, już dobrze - poddałem się, bojąc, że zrobi zaraz tak wielką głupotę i naprawdę wyskoczy przez okno łamiąc sobie kręgosłup. - Zaniosę cię. Pobiegniemy.
- Zaniesiesz mnie i wejdziesz ze mną do środka.
- Bello, co ty kombinujesz?
- Nic takiego. Po prostu dobrze cię znam i uważam, że bardzo byś żałował, gdybym pozbawiła cię takiej szansy.
- Jakiej szansy? Na co?
- Na przedstawienie swojej opinii szerszemu forum. Widzisz, tu już nie chodzi tylko o ciebie. Musisz wiedzieć, że nie jesteś pępkiem świata. Jeśli wolisz sprowadzić nam na kark Volturi, niż zamienić mnie w wampira, powinna się o tym dowiedzieć twoja rodzina i podjąć decyzję wspólnie z nami.
- Jaką decyzję?
- Decyzję w sprawie mojego przeobrażenia. Zamierzam urządzić małe głosowanie- to sprawiło, że wszystko co dotąd planowałem mogło zostać przekreślone. Obawiałem się, że decyzja rodziny będzie zupełnie przeciwna do mojej. Nie mogłem na to pozwolić.
____________________________________________
Kolejny rozdział.
Moje biedne palce. W życiu nie napisałam tak długiego rozdziału. Rany... czego dla was się nie robi..😜😜
Mam nadzieję, że chociaż wam się spodoba.
Czekam na komentarze. Kolejny rozdział jutro.
Buziaki
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top