Rozdział 17
Siedząc w swoim pokoju próbowałem wszystko sobie poukładać. Widziałem jak Julietta staje się szczęśliwa i zaprzyjaźnia się z wieloma członkami klanu. Ja zaś na razie trzymałem się z boku. Sam jeszcze nie podjąłem decyzji. Nie sądziłem, by pozostanie tutaj na dłuższą metę mi się udało. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałem w ich stronę nieco zaskoczony.
-Proszę- odparłem przerywając grę na fortepianie.
Do pokoju wszedł niepewnym krokiem Ibrahim. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie. Potem spojrzał w stronę wolnego fotela.
-Możemy pogadać?- zapytał, a ja skinąłem głową i wskazałem mu ręką, żeby siadał.
-No słucham, o co chodzi Ibo- odparłem zachęcając go, by powiedział, co mu leży na wątrobie. Ten skinął głową i nie patrząc mi jak na razie w oczy zaczął swoją przemowę.
-Chciałem Cię przeprosić za tą groźbę w waszym domu. Ja...
-Zaczekaj, z tego co pamiętam to mamy tą sprawę już dawno za sobą- oznajmiłem.
-Tak? -spojrzał na mnie -No tak. Chciałem też podziękować...to co zrobiłeś...jak mnie uratowałeś...nie wiem co powiedzieć- odparł nieco zmieszany, a ja wstałem i podchodząc do niego jednym susem położyłem mu dłoń na ramieniu.
-Ibrahimie, nie musisz mi za nic dziękować ani za nic mnie przepraszać. Z tego co wyczuwam jesteś młodym wampirem, a ja mam już swoje lata. Musisz się sporo nauczyć. Świat w którym jesteś alfą to okrutny świat. Każdy kolejno będzie chciał Cię wygryźć, zabić i zająć twoje miejsce. Musisz być bardzo ostrożny- odparłem, a on patrzył na mnie z wyraźnym zrozumieniem. Chyba już zaczęło to do niego docierać.
-Nie wiem czy dam sobie radę...- odparł, a ja zaśmiałem się gorzko.
-Oczywiście, że dasz. Masz duszę przywódcy, masz niesamowicie groźny dar, a na dodatek masz też u swojego boku najpotężniejszą wampirzycę jaką w życiu spotkałem. Może nie wiesz, ale ta dziewczyna pokonała nawet Volturie- odparłem pełen podziwu dla Julietty.
-Mówisz poważnie? A ty? Ty nie jesteś po mojej stronie?- zapytał, a ja westchnąłem i zająłem na powrót miejsce przy fortepianie.
-Jestem, ale nie mogę ci obiecać, że zostanę z wami na dłużej. Kiedy upewnię się, że Julie jest bezpieczna i dobrze sobie radzi, odejdę. Nie jestem typem wampira, który długo zatrzymuje się w danym miejscu. Chyba, że ma ku temu bardzo poważny powód. Ja jedyny powód utraciłem i teraz wolę się po prostu błąkać. Juliett uważa mnie za tchórza, bo uciekam przed miłością, ale ja mam odmienne zdanie w tej sprawie, proszę Cię tylko o jedno- odparłem spoglądając w jego szkarłatne oczy. -Zaopiekuj się Julią, kiedy odejdę. Ona Cię kocha i z tego co mi się wydaje to z wzajemnością- odparłem spoglądając na niego wymownie, a Ibrahim skinął głową.
-To mogę ci nawet przysiąc- odparł Ibrahim- Jednak zastanów się jeszcze nad tym odejściem. Juliett jest bardzo do Ciebie przywiązana. Z resztą po co ci się błąkać po świecie, skoro tu może być twój dom? Członkowie klanu mają Cię za bohatera, z resztą ja także. Zostań. Nie musisz nigdzie odchodzić. Nikt Cię stąd nie wygoni- odparł Ibrahim, a ja uśmiechnąłem się do niego uprzejmie.
-Przemyślę to- odparłem, a Ibrahim wstał uścisnął mi dłoń i ruszył do drzwi zostawiając mnie samego, a ja ponownie pogrążyłem się w grze na instrumencie.
***
Mijały tygodnie. Z początku Juliett polowała wraz ze mną. Jednak szybko dostrzegłem czerwony kolor jej oczu. Mogłem się tego spodziewać. Przecież w stadzie wampirów pijących ludzką krew nie chciała się wyróżniać. Ponadto od jakiegoś czasu spędzała ze mną jedynie kilka minut, jakby się wstydziła mojego towarzystwa.
Reszta klanu także zaczęła mnie traktować prawie jak intruza, gdy dotarło do nich, że mam inne ,,upodobania kulinarne". Zacząłem rozumieć, że to znak, by wyruszyć dalej. Czas spędzony w towarzystwie Julietty był cudowny, ale wszystko kiedyś się kończy.
Spakowałem walizkę i po prostu ruszyłem do drzwi. Spojrzałem jeszcze raz na pomieszczenie, gdzie mieszkałem przez ostatnie trzy miesiące.
Niczego nie żałowałem. Były ciekawe momenty, jednak życie w ciągłym zamknięciu robi się nudne, a ja za dużo zaczynałem myśleć o Belli i sensie własnej egzystencji, a to nie wpływało dobrze na moje samopoczucie. Schodząc po schodach wpadłem prosto na Ibrahima i Juliettę. Uśmiechnąłem się do nich, a Ibrahim, który właśnie całował dziewczynę w policzek, kiedy tylko dostrzegł walizkę w mojej dłoni przybrał bardziej poważny wyraz twarzy. Juliett przyglądała mi się przez chwilę z zagubieniem odmalowującym się na jej ślicznej twarzy.
-Edwardzie...-odparła spoglądając na moją walizkę tak samo ponuro jak Ibo.
-Dobrze, że was widzę. Będzie okazja, żeby się pożegnać- odparłem, a Juliett wciągnęła głośno powietrze.
-Pożegnać? Ale...jak to?- zapytała z żalem w głosie. Podszedłem do niej i dotknąłem dłonią jej policzka.
-Masz dom, nową rodzinę i narzeczonego. Jesteś bezpieczna i wszystko wskazuje na to, że równie bardzo szczęśliwa. Nic tu po mnie aniołku. Twoje szczęście jest moim, ale ja mam już swoją rodzinę i chyba pora jej poszukać- odparłem, a ona rzuciła się i uściskała mnie mocno.
-Znajdź lepiej tą swoją ukochaną i nie trać więcej czasu- odparła łamiącym się głosem.
-Może tak zrobię- wyszeptałem, choć wiedziałem, że tak się nie stanie. Odsunąłem się od niej i wyciągnąłem dłoń do Ibrahima. Ten szarpnął mnie w swoją stronę i uścisnął niczym najlepszy przyjaciel. W sumie to od jakiegoś czasu świetnie się dogadywaliśmy i aż trudno uwierzyć, że wcześniej miałem o nim tak złe mniemanie.
Kilkanaście wampirów z klanu również pożegnało się ze mną, a kiedy znalazłem się na zewnątrz budynku zostałem całkiem sam. Rzuciłem się więc biegiem i łapiąc taksówkę udałem się na lotnisko. Długo zastanawiałem się dokąd udam się teraz. W końcu podjąłem decyzję wybierając na chybił trafił. Padło na Brazylię. To w sumie dobry wybór. Lasy amazonii były z pewnością pełne zwierzyny, którą można się pożywić, a lasy deszczowe, to także mniej słońca, więc nie będę musiał przez większość czasu ukrywać się w domu.
Lot był dość długi, ale przynajmniej miałem czas, by sobie sporo rzeczy przemyśleć. Zastanawiałem się co u Belli. Czy już o mnie zapomniała? Może ma już nowego chłopaka i jest na nowo szczęśliwa? Bardzo tego pragnąłem. Po tym wszystkim, co jej zrobiłem, zasługiwała na szczęście. Chciałem kiedyś zobaczyć ją prowadzącą swoje dzieci do szkoły, bądź wnuki. Nie zbliżyłbym się. Po prostu obserwował ją kilka minut.
Miałem też nadzieję, że nie zrobiła sobie żadnej krzywdy. W końcu przyciągała kłopoty niczym magnez. Pomyślałem także o Alice. Ciekawiło mnie, co u nich. Jasper wysłał mi sms, że on i Al są na Alasce i przez kilka sekund miałem zamiar wyruszyć do nich, jednak zmieniłem zdanie. Wciąż chyba nie byłem gotowy na ponowne kontakty z rodziną. Wiedziałem, że Al będzie mówić o Belli, a ja jak najdłużej chciałem uniknąć tej rozmowy.
Kiedy samolot w którym siedziałem wylądował, w Brazylii był już wieczór. Zapytałem o hotel na uboczu, a jeden z mężczyzn powiedział mi o mieszkaniach do wynajęcia. Wsiadłem do pierwszej lepszej taksówki i podałem adres, który koślawym pismem zapisał mi jeden z pracowników lotniska. Kiedy dotarłem na miejsce okazało się, że spory kawałek drogi muszę pokonać pieszo. Jednak nie zajęło mi to za wiele, w końcu moje tempo nie mogło się równać z ludzkim. W jednym z budynków paliło się światło. Zapukałem do drzwi i otworzył mi średniego wzroku ciemnoskóry mężczyzna po pięćdziesiątce.
Niestety nie znałem języka portugalskiego. Po jakiejś godzinie tłumaczenia o co mi chodzi mężczyzna zaklaskał w dłonie z radości i poprowadził mnie pięć metrów dalej za swoim domem, gdzie stał mały, lecz ładnie urządzony dom.
Przez chwilę zastanawiałem się, gdzie ja trafiłem. Poza tą pojedynczą chatą i mieszkaniem, które chciałem wynająć nie było w okolicy niczego prócz lasu. Później jednak stwierdziłem, że to może i lepiej. Nikt nie będzie mnie widywał i będę miał całkowity spokój. Wcisnąłem mężczyźnie plik pieniędzy, które natychmiast kupiłem w kantorze i uścisnąłem mu dłoń, a ten spojrzał na stos banknotów i uśmiechając się ruszył na powrót do swojego domu.
Zostałem sam. Włączyłem światło i ujrzałem mały pokoik z jedną szafą na wieszaki, łóżkiem i komodą. Skromny wystrój, ale niczego więcej nie potrzebowałem. Kuchnia była wyposażona w sprzęt, a w łazience była ciepła woda oraz prysznic. Na takim uboczu to była dla mnie niespodzianka. Sądziłem, że trafię w całkowicie polowe warunki. Jednak technologia sięgnęła nawet tutaj, ku mojej radości. Kiedy rozpakowałem walizki moja komórka zaczęła wibrować. Alice.
-Cześć siostrzyczko- odparłem odbierając telefon.
-No wreszcie...nie mogłam się do Ciebie dodzwonić-odparła.
-Byłem w samolocie- oznajmiłem ze spokojem.
-W samolocie? To gdzie ty teraz jesteś?- zapytała, a ja rozejrzałem się wokół. Jeszcze przed chwilą pamiętałem tą nazwę miejscowości, ale całkiem wyleciała mi z głowy. Z resztą i tak była po portugalsku.
-W takiej wiosce w Brazylii- odparłem, a ona westchnęła tylko.
-Brazylia? Naprawdę chcesz zwiedzić całą kulę ziemską zamiast wrócić po rozum do głowy i znów być z nami, z Bellą- jej imie wręcz wyszeptała.
-Al proszę Cię, nie zaczynaj.
-Ostatnio widziałam jak ona...
-Alice, nie zaglądaj w jej przyszłość. Nie chcę, żebyś ingerowała w jej życie. Jesteśmy jej winni wolność i normalne życie, bez wampirów i niebezpieczeństw- warknąłem może nieco zbyt nerwowo.
-Bez niebezpieczeństw?? Ona i bez nas wciąż naraża swoje życie. Cud, że dotąd przeżyła zważywszy jak często dzieje się jej krzywda. Przypomnę ci, że dwukrotnie przeżyła dzięki tobie- odparła Alice.
-A ja przypomnę ci, że dwukrotnie omal nie straciła życia i to właśnie z naszej winy- oznajmiłem chłodno.
-Dobrze Edwardzie, nie kłóćmy się. Nie chcę po prostu, żebyś później cierpiał ani teraz. Proszę powiedz, kiedy do nas wrócisz? Tak bardzo za Tobą tęsknię. Z resztą nie tylko ja. Rodzice także. Esme ma też do ciebie żal, bo ostatnio rzadko się odzywałeś.
-Wiem. Ja też tęsknię, ale chcę jeszcze pobyć z dala od wszystkich i wszystkiego. Nie miej do mnie żalu. Proszę przekaż Esme moje przeprosiny. Obiecuję, że wkrótce do niej zadzwonię. Nie chcę znów maglować tematu mnie i Belli. Jestem tym już zmęczony. Al uważaj na siebie, siostrzyczko. Odezwę się jeszcze niebawem, ale teraz będę już kończył.
-Co? Tak szybko? Nie opowiedziałeś jeszcze niczego- jęknęła.
-Następnym razem chochliku- odparłem, a ona westchnęła ciężko.
-Dobrze. Trzymaj się braciuszku. Kocham Cię- odparła na pożegnanie.
-Ja ciebie też, na razie - odparłem i wcisnąłem czerwoną słuchawkę.
Następnym razem...nie miałem pojęcia, kiedy po raz kolejny będę mógł do nich zadzwonić. Nie wiedziałem nawet czy chcę.
______________________________________
Kolejny rozdział.
Halo? Jest tu kto? Czyżby nikt już nie czytał tego opowiadania? Taka szkoda, a tak blisko już do Belli.
No cóż, ja się nie poddaję i kontynuuję tą historię. Ta część jest dla mnie bardzo trudna. Nie wiem dlaczego, ale nie jest łatwa.
Mimo to, powoli akcja zmierza do przodu.
Nie będzie tu jednak tak wielu rozdziałów jak przy poprzedniej części. Za to szybciej dotrzemy do części trzeciej 😁
No, ale jeszcze się nie rozpędzam.
Na razie czekam na wasze komentarze i gwiazdki
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top