Rozdział 19
Nie mogłem uwierzyć, że ona była przy mnie. Okoliczności nie pozwalały mi się naprawdę tym cieszyć. Stopniowo wszechobecna czerń przeszła w szarość. Szliśmy w niskim tunelu o łukowatym sklepieniu. Po ścianach spływały niespiesznie wąskie strużki, jakby kamienie krwawiły atramentem. Bella cała dygotała. Słyszałem jak szczęka zębami. Nic dziwnego, skoro miała mokre ubranie, a w podziemiach z każdą chwilą było coraz chłodniej.
Zdałem sobie sprawę z tego, że ja sam jestem lodowaty i odsunąłem się od niej, nie puszczając jej ręki, tak jakby dzięki temu była całkowicie bezpieczna.
- N... n... nie - wyjąkała, rzucając mi się na szyję. Byłem wstrząśnięty tym jak bardzo pragnę jej bliskości. Jak bardzo za tym tęskniłem i jak wiele mogłem stracić przez własny rozsądek, który nie mógł wygrać z miłością do tej kruchej istotki. Spróbowałem ją rozgrzać, masując w marszu jej ramię. Przemieszczaliśmy się w miarę szybko, ale z powodu idącej z nami Belli można było uznać to za ślimacze tempo...
Najbardziej świadczyło o tym ciągłe wzdychanie Feliksa za naszymi plecami.
Tunel kończył się kratą o rdzewiejących prętach ze średnicą jakichś ośmiu centymetrów. Zamocowane w niej drzwiczki były otwarte. Schyliłem się, żeby zmieścić się w otworze, i wciągnąłem Bellę
za sobą do większego, jaśniejszego pomieszczenia. Za nami brzęknął metal kraty, a potem jeden ze strażników przekręcił klucz w zamku drzwiczek. Na przeciwległym krańcu długiej komnaty były kolejne drzwi, tym razem potężne, ciężkie i drewniane.
Jeszcze trzy kroki, jeszcze dwa... Za progiem czekała niespodzianka. , zesztywniałem i zacisnąłem szczęki.Drzwi szczęknęły za nami, huknęła głucho zasuwana sztaba. Za wrotami krył się
niewinny, współczesny w wystroju korytarz - kremowe ściany, przemysłowa wykładzina. Na suficie w regularnych odstępach wisiały jarzeniówki. Było tu cieplej niż w podziemiach, co
przyjęłem z ulgą. Przynajmniej Bella nie będzie dłużej marzła.
Jednak ja czułem coraz większe napięcie, bo dostrzegłem czekającą na nas na końcu korytarza przy windzie Jane.Alice stała bliżej. Podeszliśmy do Jane w trójkę. Wpuściła nas do windy z obojętną miną. Za nami do kabiny wślizgnęli się Feliks i Demetri. Jako, że byli już na swoim terytorium i nie obawiali się przypadkowych obserwatorów, zrzucili kaptury i rozchylili peleryny. Obaj, chociaż wampirzo bladzi, mieli nieco oliwkową karnację, co dawało niecodzienny efekt. Tęczówki mężczyzn lśniły intensywnym szkarłatem, wokół źrenic przechodzącym w głęboką czerń.
Ciemnowłosy Feliks był obcięty na jeża - Demetriemu pukle sięgały do ramion. Ich ubrania - jasne, czyste i współczesne - nie wyróżniały się niczym szczególnym. Bella skuliła się, tuląc do mojego ramienia. Nie przestawałem tarciem rozgrzewaćjej ramienia jednocześnie próbując dać jej poczucie bezpieczeństwa i nie spuszczałem z oczu przyglądającej się nam chłodno Jane.Nie jechaliśmy długo, a kiedy wyszliśmy z windy, znaleźliśmy się w czymś na kształt lobby ekskluzywnego hotelu. Ściany pokrywała tu ciemna boazeria, podłogi zaś gruba, butelkowozielona wykładzina. Duże podświetlone obrazy przedstawiające toskańskie pejzaże zastępowały okna. Obite beżową skórą kanapy pogrupowano w wygodne wyspy, a na lśniących stolikach ustawiono wazony z ogromnymi, wielobarwnymi bukietami. Przyszło mi na myśl, że tak samo pachnie kwiatami w domu pogrzebowym. Jak przystało na lobby, była tu i recepcja. Za eleganckim mahoniowym kontuarem stała śniada brunetka o zielonych oczach. Ta sama, która prawie uciekła, kiedy wchodziłem tutaj prowadzony przez strażników za pierwszym razem.
- Witaj, Jane- odparła z uśmiechem, a Bella była w całkowitym szoku. Zdawałem sobie sprawę, że widok człowieka w takim miejscu musi być dla niej niespodzianką.
- Witaj, Gianno - rzuciła Jane, kierując się w stronę podwójnych drzwi w tyle lobby.
Poszliśmy za nią. Za drzwiami czekała na nas kolejna dziwna postać, a raczej mroczna. Był to bliźniak kochanej Jane. Alec. Nie wiem sam, które z tej dwójki było gorsze. Podobnie jak Gianna, stał za kontuarem, ale zza niego wyszedł.
- Jane!
- Alec.
Pocałowali się w oba policzki.
- Hm. - Alec przyjrzał nam się ciekawie. - Nieźle się spisałaś.
Wysłali cię po jednego, a wracasz z dwoma, z dwoma i pół- odparł przejeżdżając wzrokiem po naszej trójce.
Jane wybuchła fałszywym, melodyjnym śmiechem. Alec przeniósł wzrok na mnie.
- Miło cię znowu widzieć, Edwardzie. Wydajesz się być w lepszym nastroju niż rano- stwierdził.
- Marginalnie - burknąłem.
Chłopak zainteresował się teraz Isabellą. Tuliła się do mojego boku
mokra i potargana.
- I to ma być przyczyna całego tego zamieszania? - spytał Alec sceptycznie. Uśmiechnąłem się do niego pogardliwie i w tym samym momencie usłyszałem ochydne myśli Feliksa.
-Zamawiam!- zawołał odzywając się za naszymi plecami. W sekundę odwróciłem się w jego stronę warcząc groźnie.
Ręka sługi Volturi była nadal wyciągnięta wysoko w górę. Wampir opuścił ją i gestem dłoni zachęcił mnie, bym podszedł bliżej.
Alice przysunęła się do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Opanuj się - szepnęła.
Długo patrzyliśmy sobie w oczy.
,,Nie widzisz, że on tego chce? Daj mu powód, a zabije ciebie mnie i Bellę i z pewnością zrobi to powoli.Zastanów się, czy chcesz stąd dzisiaj wyjść w jednym kawałku. Jeśli ci już nie zależy, to chociaż pomyśl o Belli.
Weź się w garść do cholery".
Wziąwszy głęboki wdech, spojrzałem z powrotem na Aleca.
- Aro będzie zachwycony, mogąc znowu cię podjąć - stwierdził chłopiec, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
- Nie każmy mu dłużej czekać - zasugerowała Jane. Skinąłem głową.
Alec i Jane złapali się za ręce i poprowadzili nas szerokim, bogato zdobionym korytarzem ku ogromnym złotym wrotom. Czy ten labirynt gdzieś się kończył? Nasi dwaj przewodnicy zatrzymali się w połowie drogi i przesunęli na bok jeden z paneli boazerii. Kryły się za nim zwykłe drewniane drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Alec uprzejmie je dla nas przytrzymał. Pierwsza próg przekroczyła Jane. Wepchnąłem Bellę zaraz za nią. Wyrwał jej się jęk protestu, bo od ciemnego otworu bił chłód jakz podziemi.
Na szczęście był to jedynie przedsionek, który łączył korytarz z jasną, przestronnąkomnatą. Idealnie okrągły kształt tego drugiego pomieszczenia wskazywał na to, że trafiliśmy do wnętrza średniowiecznej wieży. Słoneczne promienie padające przez wąskie szparki wysokich okien malowały na posadzce jaskrawe prostokąty. Nie było tu lamp ani żadnych mebli poza kilkunastoma pseudotronami. Rozstawiono je w nieregularnych odstępach
wzdłuż zakręcających po linii okręgu ścian. Na samym środku sali, w płytkim leju była kolejna studzienka kanalizacja.
Komnata nie była pusta. Przy jej przeciwległym krańcu stał jeden z założycieli w towarzystwie pań. Byli pogrążeni w spokojnej rozmowie. Po chwili rozpoznałem obecne tu kobiety. Była to Sulpicja, żona również obecnego na sali Aro oraz żona Kajusza, Athenodora.
Głowy nieśmiertelnych zwróciły się w naszą stronę. Większość obecnych miała na sobie zwykłe, współczesne ubrania, ale Aro, który odezwał się jako pierwszy, byłjednym z tych, którzy nosili peleryny. Czarny jak noc materiał spływał do samej ziemi. Włosy także miał czarne, tak długie i lśniące, że wręcz nienaturalne. Czerń płaszcza podkreślała tylko mocniej szkarłatny kolor jego oczu mimo nie niespotykanej u innych delikatnej mgły tłumiącej barwę ich źrenic.
-Jane, wróciłaś! - zawołał radośnie.
Podszedł bliżej. Reszta ustawiła się wokół niego w formalny orszak - część z tyłu, inni nieco z przodu, wzorem bodyguardów. Aro ujął twarz Jane półprzezroczystymi palcami i złożywszy na jej wargach delikatny pocałunek, odrobinę się odsunął.
- Tak, panie. - Dziewczyn uśmiechnęła się, upodabniając się do amorka.- Przyprowadziłam go żywego, tak jak sobie tego życzyłeś.
- Ach, Jane. - Odwzajemnił uśmiech. - Mam z ciebie pociechę.
Dopiero teraz zerknął na mnie i zorientowawszy się, że nie jestem sam, wpadł w ekstazę.
- Alice i Bella! - wykrzyknął, łącząc dłonie z głośnym klaśnięciem. - Co za fantastyczna niespodzianka! Kto by pomyślał!- odparł z tą swoją udawaną radością, która bardzo mnie niepokoiła.
- Feliksie - zwrócił się do umięśnionego strażnika - bądź tak miły i przekażmoim braciom, jakich mamy gości. Jestem pewien, że nie chcieliby tego przegapić.
- Tak, panie. - Feliks skłonił się i zniknął w ciemnym przedsionku.
-No i wyszło na moje, Edwardzie. - odparł z zadowoleniem Aro. - A nie mówiłem? Nie cieszysz się, że nie dałem ci tego, czego ode mnie tak buńczucznie żądałeś?
- Cieszę się - przyznałem niechętnie, ściskając Bellę mocniej w tali.
- Och - rozmarzył się Aro. - Jak ja uwielbiam szczęśliwe zakończenia! Są takie rzadkie. Ale powiedzcie, co tak właściwie się wydarzyło? Chcę znać wszystkie szczegóły.
Alice? - Przeniósł zamglony wzrok na moją siostrę - Czyżby twój brat przeceniał twoje możliwości?
- Trafność moich przepowiedni jest daleka ideału - żachnęła się z udawaną swobodą. Była dobrą aktorką: zdradzały ją jedynie zaciśnięte pięści. - Jak sam miałeś okazję się dziś przekonać, wpędzam najbliższych w tarapaty równie często, jak ich z nich ratuję.
- Jesteś zbyt skromna - złajał ją Aro. - Zapoznałem się z niektórymi z twoich dokonań i muszę przyznać, że nigdy nie spotkałem kogoś tak utalentowanego. To wspaniały dar!
Alice posłała mi pytające spojrzenie. Rany...miałem przechlapane.
- Wybacz mi - skomentował to Aro. - Wiem, że nie zostaliśmy sobie nawet przedstawieni, ale czuję się tak, jakbym znał cię od dawna. To wszystko, dlatego, że rozmawiałem już raz z twoim bratem. Widzisz, łączy mnie z nim pewna umiejętność, choć u mnie nie jest ona tak rozwinięta, jak u niego. Wampir nie ukrywał, że tego mi zazdrości.
- Ta umiejętność jest rozwinięta u Ara bardzo dobrze, tylko inaczej - sprostowałem szybko patrząc na siostrę. - Wprawdzie Aro musi dotknąć danej osoby, żeby przechwycić jej myśli, ale słyszy o wiele więcej niż ja. Ja mogę dowiedzieć się, co myślisz w danym momencie - Aro ma wgląd we wszystkie myśli z całego twojego życia.
Alice uniosła ze zdziwienia brwi.
,,Serio? Dlaczego nie mogłeś mnie jakoś uprzedzić, nie zdobyłam niczego ukryć, prawda?"
Zapytała w myślach, a ja pokiwałam głową. Aro przyglądał nam się
badawczo.
- Ale nie na odległość, nie na odległość - podkreślił, bagatelizując swój talent. - A byłoby to takie wygodne!
Wszyscy w komnacie spojrzeliśmy za siebie. Wrócił właśnie Feliks.
Przyprowadził z sobą dwóch mężczyzn. Obaj, tak jak Aro, płynęli w powietrzu i obaj byli odziani w czarne peleryny. Znałem ich doskonale z opowieści Carlisle'a, ale i z ostatniej niezbyt przyjemniej rozmowy.
- Marku, Kajuszu, spójrzcie tylko - zachwycił się Aro - Bella jednak żyje i przyjechała do nas z Alice. Czy to nie cudowne? Wyraźnie żaden z przybyłych wampirów nie podzielał jego zdania. Białowłosy z prawej zrobił kwaśną minę, brunet z lewej wydawał się być z kolei śmiertelnie znudzony, jakby o tysiąclecie za długo musiał znosić nadmierny entuzjazm swojego brata. Brak zainteresowania z ich strony bynajmniej nie ostudził zapału gospodarza.
- Wysłuchajmy całej historii Belli od początku - zasugerował. Białowłosy, nic sobie nie robiąc z tej propozycji, odszedł na bok i usiadł na jednym z masywnych krzeseł. Brunet tymczasem przysunął się do Ara, ale zamiast coś powiedzieć, musnął jedynie przelotnie jego dłoń. Aro zmarszczył na moment brwi, a ja zirytowany tym co przekazał mu Marek czułem się coraz gorzej w danej sytuacji. Prychnąłem cicho. Alice posłała mi kolejne pytające spojrzenie.
- Dziękuję, Marku - odezwał się Aro. - To bardzo ciekawe spostrzeżenie.
Bez słowa ruszył w kierunku Kajusza. Podążyli za nim dwaj członkowie świty. Aro pokręcił głową.
- Niesamowite - szepnął. - Niesamowite.
Frustracja Alice sięgnęła zenitu, więc pospieszyłem z wyjaśnieniami.
- Marek wyczuwa charakter i natężenie związków międzyludzkich. Nasz jest wyjątkowo silny. Jest w szoku.
Aro uśmiechnął się.
- To takie wygodne - powtórzył tęsknie, ale zaraz potem powrócił do meritum sprawy.
- Zaręczam, że mało, co jest w stanie zaszokować mojego brata.
Nie musiał mnie do tego przekonywać.
- Po prostu tak trudno to pojąć - ciągnął Aro, wpatrując się w moje ramię owinięte czule wkoło talii Belli. Nie łatwo było nadążać za jego chaotycznym tokiem myślenia. - Jak to możliwe, że potrafisz stać koło niej, jak gdyby nigdy nic?
- Kosztuje mnie to sporo wysiłku - odparłem spokojnie.
- Ale mimo wszystko, przy la tua cantante! Co za marnotrawstwo! Zaśmiałem się ponuro.
- Ja traktuję to raczej jak cenę, którą przyszło mi zapłacić.
- Bardzo wysoką cenę - zauważył Volturi sceptycznie.
- Szczęście kosztuje- Aro rozbawiła ta uwaga.
- Gdybym nie poznał jej woni poprzez twoje wspomnienia - stwierdził - nie uwierzyłbym, że zapach czyjeś krwi może być tak kuszący. Sam nigdy nic podobnego nie czułem. Większość z nas wiele, by dała za taki dar, a ty...
- A ja go marnuję - dokończyłem z sarkazmem.
Znów rozbawiłem swojego rozmówcę. Ach, jakiż kawalarz ze mnie się zrobił, a nawet nie wiedziałem, że mogę być tak śmieszny.
- Ach, jakże tęsknię za moim drogim Carlislem! Bardzo mi go przypominasz,tyle, że on nie ma w sobie tyle gniewu.
- Ma za to wiele innych zalet, których ja nie posiadam.
- A jednak, chociaż samokontroli nigdy mu nie brakowało, ty bijesz go na tym polu na głowę.
-Nie sądzę- odparłem czując zniecierpliwienie. Ta rozmowa była bezsensowna. Chciałem wreszcie przejść do rzeczy i wyjść stąd jak najszybciej.
- Tak się cieszę, że Carlisle dopiął swego - oświadczył Aro. - Twoje wspomnienia dotyczące jego osoby, Edwardzie, są dla mnie jak najcenniejszy prezent. To doprawdy niezwykłe - nie spodziewałem się, że będę z niego taki dumny. Jakby nie było, nie popierałem jego wątpliwie szlachetnych zapędów. Sądziłem, że z czasem zapał go opuści. Krzywiłem się, słuchając, że marzy o odnalezieniu innych, którzy dzieliliby jego nietypowe poglądy. A tu, proszę, jestem szczęśliwy, że nie miałem racji.
Postanowiłem milczeć.
- I to twoje opanowanie! - westchnął Volturi. - Nie przypuszczałem, że można miećtaką silę woli. Tu ci śpiewa syrena, a ty ją ignorujesz i to nie raz, ale bez przerwy! Tak, tak, gdybym nie wniknął w twoje myśli, nie uwierzyłbym- starałem się nie okazywać żadnych uczuć. Rozmowa na ten temat nie miała sensu. Bezpieczniej było zaczekać, aż Aro sam zrezygnuje z kontynuowania tego słowotoku. - Na samo wspomnienie tego, jak ta mała na ciebie działa - dodał Aro - robię się
głodny.
Poczułem narastającą złość, a w głowie zapalił mi się sygnał ostrzegawczy.
- Nie masz powodów do niepokoju - zapewnił mnie Volturi. - Nie zamierzam jej skrzywdzić. Jestem tylko taki zaintrygowany całą tą sprawą, a w szczególności jedną rzeczą... - Jego oczy rozbłysły.
- Pozwolisz? - Wyciągnął ku mnie swoją rękę.
- Spytaj Bellę - zaproponowałem obojętnym tonem.
-Oczywiście, co za gafę palnąłem - zreflektował się Aro. - widzisz, Bello - zwrócił siędo mojej ukochanej - fascynuje mnie fakt, iż jesteś jedyną osobą, przy której na nic zdają się umiejętności twojego lubego. Jak już mówiłem, nasze talenty są podobnej natury, ciekaw więc jestem, czy i mnie nie ulegniesz. Czy miałabyś przeciwko, żebym to sprawdził?- zapytał, a ona zerknęła na mnie przerażona.
Skinąłem głową dając jej znać, by się zgodziła. Stawianie oporu mogłoby pogorszyć naszą sytuację. Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie. Wyraźnie się trzęsła. Aro podszedł bliżej. Nie wyglądał na kogoś, kto oczekuje porażki. Jakaż czekała go niespodzianka.
Aro spojrzał jej prosto w oczy. Wyraz twarzy wampira szybko się zmienił. Pewność siebie ustąpiła miejsca wahaniu,
a później niedowierzaniu.
- Interesujące, interesujące - szepnął, maskując swoje odczucia serdecznym uśmiechem. Puściwszy dłoń dziewczyny, cofnął się o kilka kroków. Bella znów zerknęła na mnie. Starałem się zachować powagę, ale z trudem udawało mi się ukrywać cisnący się na usta uśmiech.
Aro krążył w zamyśleniu po sali, spoglądając to na Bellę, to na Alice, to na mnie.
Nagle zatrzymał się i pokręcił głową.
- Pierwsza - powiedział do siebie. - Ciekawe, czy jest odporna i na inne nasze talenty... Jane, skarbie?
- Nie! - krzyknąłem natychmiast. Alice złapała mnie za ramię, ale zrzuciłem jej dłoń. Byłem wściekły i przerażony.
- Tak, panie? - spytała dziewczynka wesoło. Nie mogłem powstrzymać swojej złości. Z mojego gardła wydobywał się dziki warkot. Patrzyłem w stronę Aro z czystą nienawiścią.
- Ciekaw jestem, moja droga - Volturi podjął przerwaną rozmowę z Jane - czy Bella jest odporna i na ciebie.
Odparł, jakbh mnie tu nie było. Jakby moje zdanie nie miało dla niego znaczenia. Pewnie też i tak było. Nie pozwolę, by ktoś sprawił Belli tak wielki ból. Ustawiłem się tak, by całkowicie zasłonić sobą ukochaną.
Kajusz wstał z krzesła i przesunął się bezszelestnie, jak duch, w miejsce, skąd miał na nas lepszy widok. Podążyły za nim dwie chroniące go kobiety. Jane obróciła się przodem do Belli z promiennym uśmiechem. Tego nie wytrzymałem i rzuciłem się na
nią jak tygrys.
- Nie! - jęknęła Alice.
Nie minęła sekunda, a potworny ból powalił mnie na kolana, pozbawiając oddechu. Czułem, jakby każda komórka mojego ciała była rozrywana na setki tysięcy kawałków.Zdawało mi się, że czas się zatrzymał. Wokół było cicho i miałem wrażenie, że moje cierpienie nie będzie miało końca.
Idealną ciszę przerwał piskliwy glos Belli.
- Przestań!
Ruszyła do przodu, ale Alice ją powstrzymała. Nie do końca wiedziałem co się dzieje wokół, bo ból odbierał mi świadomość.
- Jane - odezwał się Aro.
Ból ustał w jednej chwili. Moje mięśnie rozluźniły się, a ja nie miałem siły wstać. Słyszałem szybkie bicie serca Belli i chciałem jej powiedzieć, że wszystko w porządku, ale nie byłem w stanie. Alice przyszła mi z pomocą pocieszając dziewczynę.
- Nic mu nie będzie - szepnęła jej do ucha.
W tym samym momencie udało mi się usiąść i mimo osłabienia zerwałem się na równe nogi i spojrzałem na nią. Byłem przerażony tym co się stało i obawiałem się, że gdy ja byłem atakowany przez Jane jej również mogła stać się krzywda. Jednak widząc ją całą i zdrową odetchnąłem z ulgą. Zerknąłem na Jane.
Już się nie uśmiechała. Patrzyła gniewnie prosto na Bellę, zaciskając szczęki, żeby móc się lepiej skoncentrować. Aro widocznie rozkazał jej jakimś gestem, że pora na właściwy pokaz. Bella skuliła się wystraszona, ale ku mojej radości dar Jane na nią nie zadziałał.
Przejąłem Bellę z pod opieki Alice.
Aro wybuchł śmiechem.
- Ha, ha, ha! Niesamowite! Fantastyczne!
Jane syknęła, pochylając się do przodu w pozie drapieżnika. Nie była przyzwyczajona do czegoś takiego.
- Nie denerwuj się, skarbie - uspokoił ją Volturi, kładąc jej na ramieniu delikatną dłoń.
- Ta mała zawstydza nas wszystkich.
Dziewczyna świdrowała Bellę spojrzeniem.
- Świetne, świetne! - Aro przeżywał jeszcze niedawną scenę. - Podziwiam cię, Edwardzie, za to, że nie krzyczałeś z bólu. To nie puste pochlebstwo, bo sam raz poprosiłem Jane z ciekawości o prezentację. Jesteś bardzo dzielny.
Patrzyłem na niego, zdegustowany. Był okrutny i niesamowicie fałszywy.
- No i co teraz z wami zrobić? - Aro westchnął. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki cały zesztywniałem. Teraz nadszedł czas na werdykt. Bella zaczęła drżeć.
- Jak mniemam - ciągnął nasz gospodarz - nie zmieniłeś, niestety zdania, Edwardzie, prawda? Wielka szkoda. Twoje umiejętności stanowiłyby wspaniale uzupełnienie naszych.
- Nie, nie zmieniłem zdania.
- Alice? - Aro nie tracił nadziei. - Nie chciałabyś do nas dołączyć?
- Nie, ale dziękuję za propozycję - odparła.
- A ty, Bello?
Zakląłem pod nosem. Bella patrzyła na Aro zszokowana i jednocześnie wystraszona.
Pierwszy na propozycję wampira zareagował białowłosy Kajusz.
- Dlaczego? - spytał cicho, nie okazując ani gniewu, ani zaciekawienia.
- Och, chyba potrafisz docenić kryjący się w niej potencjał. - Aro uśmiechnął siędobrodusznie. - Nie spotkałem równie intrygującego śmiertelnika, odkąd odkryłem Jane i Aleca. Wyobraź sobie, jakie otworzą się przed nami możliwości, kiedy mała stanie się
jednym z nas! -Sądząc po wyrazie twarzy Jane, nic spodobało jej się to, że została do Belliporównana. Ja zaś byłem wściekły i nie podobało mi się to co właśnie próbował zrobić Aro.
Mina Kajusza także nie wyrażała entuzjazmu.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała nagle. Aro ponownie westchnął.
- Ubolewam nad twoją decyzją. Zmarnować taki talent! -syknąłem słysząc jego myśli. Nie przewidywał dobrego rozwiązania.
- Albo z wami, albo do grobu, taka jest alternatywa, prawda?
Nie udawajcie niewiniątek! Gdybyście naprawdę przestrzegali zasad, nie przyprowadzilibyście nas do tej właśnie komnaty! -krzyknąłem chcąc uderzyć w ich honor.
- Skądże znowu. - Aro zamrugał, zbity z pantałyku. - Zebraliśmy się tutaj, ponieważczekamy na powrót Heidi, a nie względu na was.
- Aro - wtrącił się Kajusz. - Nasze prawo i tak nakazuje nam ich zabić.
- Jak to? - zapytałem, chociaż znałem jego myśli, jednak chciałem, by wyjaśnił to wszystkim na głos.Kajusz wskazał kościstym palcem Bellę
- Ona za dużo wie. Wyjawiłeś jej nasze sekrety.
- O waszym dworze też wie kilka istot ludzkich - przypomniałem mu. Doskonale wiedziałem, że nie tylko recepcjonistka była tu człowiekiem. Kajusz wykrzywił usta w mrocznym uśmiechu.
- Tak - przyznał. - Ale kiedy nie są nam już dłużej potrzebne, służą nam swoją krwią. Czy potraktujesz dziewczynę tak samo, jeśli coś komuś wypaple?
- Nikomu nie... - przerwała jękliwie Bella, ale zmroził ją wzrokiem.
- Wątpię - kontynuował oschle. - Nie zamierzasz jej również zmienić w jedną z nas. Podsumowując, pozostawienie jej przez nas przy życiu rodzi spore ryzyko. Ale tylko jej. Tym razem wybaczymy wam brak dyskrecji. Wy dwoje możecie odejść.
Obnażyłem zęby. Doskonale wiedział, że nie zostawię Belli na pewną śmierć.
- Tak myślałem - oznajmił Kajusz, nie bez zadowolenia. Także Feliks, gdyby mógł, zatarłby ręce z uciechy.
- Chyba że... - odezwał się Aro. Nie ukrywał, że martwi go to, w jakim kierunku potoczyła się rozmowa. - Chyba że jednak podarujesz jej w prezencie nieśmiertelność.
Zamyśliłem się.
- Co wtedy? - spytałem.
Aro natychmiast się rozchmurzył.
- Wtedy pozwolimy wam wrócić bez przeszkód do domu przekazać Carlisle'owi moje serdeczne pozdrowienia. Tyle, że obawiam się, że nie będzie to mogła być obietnica bez pokrycia. Aro wyciągnął rękę ku mnie, żeby przekonać się na własnej skórze, że gonie oszukam Kajusz, który wyglądał na coraz bardziej poirytowanego, nareszcie się rozluźnił. Zacisnąłem zęby. Wiedziałem, że to się nie uda. Zbyt mocno byłem przeciwny temu, by ją przemieniać. Moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Belli.
- Błagam, zdecyduj się - wyszeptała.
Wiedziałem, że ona tego chce, ale nie mogłem przyjąć do wiadomości, że przeze mnie nie będzie miała normalnego życia, dzieci i spokojniej starości. Nigdy nawet nie będzie miała zmarszczek. Nie chciałem zmieniać jej w potwora, którym sam byłem.
Wtedy do Ara podeszła z wyciągniętą ręką Alice. Zastąpiło jej drogę kilku członków jego świty, ale Volturi nakazał im się rozsunąć i zachłannie ujął dłoń dziewczyny,żeby skutecznie się skupić, przymknął powieki. Alice zastygła w bezruchu. Jej twarz przypominała maskę. Zazgrzytałem zębami. Wiedziałem, że pokazuje mu wizję przemienionej Belli. Takie obietnice niosą za sobą ogromne konsekwencje. Nie wiedziałem, co zrobię, gdy Volturie dowiedzą się, że jednak nie zamierzam Belli przemieniać i że zostali oszukani. Teraz jednak najważniejsze było to, czy pozwolą nam odejść. W końcu Aro otworzył oczy i szeroko się uśmiechnął.
- A niech mnie! - Powoli się wyprostował. - Fascynujące!
- Cieszę się, że ci się podobało - mruknęła Alice.
- Twoje wspomnienia - bajka - i te wizje! Po raz pierwszy w życiu miałem wgląd w przyszłość!
- Jak widziałeś, zmienię Bellę w wampira.
- Tak, tak, to już postanowione. Nie ma sprawy.
Kajusz stęknął, rozgoryczony. Jego opinię podzielali Jane i Feliks.
- Ależ, Aro... - zaczął Kajusz.
- Mój drogi, o nic się nie martw. Przecież to cudowna nowina!
Młodzi nie dołączą może do nas dziś, ale kto wie, czy im się nie odmieni, a wtedy... Sama Alice mogłaby się stać ozdobą naszej kolekcji. Umieram już z ciekawości, co też
wyjdzie z naszej Belli.
Czy Aro nie zdawał sobie sprawy, jak subiektywne są wizje mojej siostry? Czy nie wiedział, że wszystko zależy od tego czy nie zmieni się zdania? że mogą na nią wpłynąćbądź przeszkodzić jej inni, choćby nawet ja? Sądziłem, że odczytał to zaglądając w moje myśli, ale najwyraźniej to pominął.
- Czyli możemy już sobie pójść? - upewniłem się czując, że nie nadarzy się kolejna okazja do ucieczki z tego miasta.
- Tak, oczywiście - potwierdził Aro - ale, proszę, wpadnijcie jeszcze kiedyś. Dawno tak dobrze się nie bawiłem.
- My także was odwiedzimy - obiecał Kajusz, przymykając oczy niczym jaszczurka. - Żeby sprawdzić, czy zastosowaliście się do naszych zaleceń. Na waszym miejscu, nie zwlekałbym z przeprowadzeniem operacji. Drugiej szansy nie dostaniecie.
Zacisnąłem zęby, ale skinąłem głową. Kajusz uśmiechnął się zjadliwie, po czym wrócił na swój tron, obok którego siedział wciąż apatyczny Marek. Feliks jęknął głośno.
- Feliksie, cierpliwości - doradził mu Aro. - Heidi będzie tu lada chwila.
- Właśnie - powiedziałem- Lepiej już sięzbierajmy.
- Tak, tak - zgodził się Aro. - Wypadki chodzą po ludziach. Zaczekajcie tylko na dole, aż się ściemni, dobrze?
- Zaczekamy - przyrzekłem Bella wzdrygnęła się. Mnie także nie było po myszki siedzenie do wieczora w Volterze.
- I jeszcze to. - Aro nakazał Feliksowi zbliżyć się do siebie. Zdjął z niego szarą pelerynę i rzucił dla mnie - Weź ją, żebyś nie wyróżnia się z tłumu. Posłusznie włożyłem ją na siebie. Aro znowu westchnął.
- Do twarzy ci w niej - zauważył. Parsknąłem śmiechem, ale przerwałem słysząc zbliżające się głosy i zerknąłem sobie przez ramię.
- Dziękuję, Aro. Zaczekamy na dole.
- Żegnajcie, młodzi przyjaciele. - Volturi również spoglądał w tym samym kierunku.
- Chodźcie - popędziłem dziewczyny, wiedząc co się stanie, gdy Heidi nadejdzie z obiadem.
Odprowadzić miał nas Demetri. Ruszyliśmy za nim ku ciemnemu przedsionkowi,najwyraźniej było to jednak jedyne wyjście. Przyciągnąłem Bellę do siebie obejmując opiekuńczo. Alice szła tuż przy mnie z drugiej strony.
- Spóźniliśmy się - mruknęła, gdy przekroczyliśmy pierwszy próg.
Bella spojrzała na nią z przerażeniem, a ja słyszałem już coraz głośniejsze rozmowy. Drzwiczki się schyliły i przedsionek zaczął się wypełniać rozgadanymi ludźmi.
- Hm, co za nietypowy układ - powiedział basem mężczyzna w szortach. Mówił po angielsku, z szorstkim amerykańskim akcentem.
- To takie średniowieczne - zawtórowała mu jego towarzyszka. Demetri poprosił gestem naszą trójkę, żebyśmy odsunęli się na bok. Przywarliśmy plecami do chłodnej, kamiennej ściany. Nowo przybyli rozglądali się zaintrygowani, przechodząc do okrągłej sali.
- Witajcie, moi mili! Witajcie w Volterze! - zawołał niewidoczny już dla nas Aro. Gości było czterdziestu albo i więcej. Część zachowywała się jak turyści - niektórzy z nich nawet robili zdjęcia. Inni sprawiali wrażenie zdezorientowanych, jakby pretekst, pod którym ich tu ściągnięto, przestał pasować do tego, co się działo. Moją uwagę przykuła drobna kobieta z różańcem na szyi. Ściskając kurczowo krzyżyk, zadawała wszystkim po kolei dręczące ją pytanie, ale jako że żaden z uczestników „wycieczki” nie władał jej rodzimym językiem, wpadała w coraz większą panikę.
Przycisnąłem sobie głowę Belli do piersi, ale zrobiłem to zbyt późno. Zdążyła już sięnapatrzeć i domyśleć, co jest grane. Nie mogłem sobie darować tego, że musiała to zobaczyć. Tylu ludzi, którzy właśnie nieświadomie podążali na śmierć.Gdy tylko w tłumie pojawiła się luka, pchnąłem Bellę ku drzwiczkom. Była całkowicie przerażona, a jej oczy lśniły od łez.
W bogato zdobionym korytarzu nie zastaliśmy nikogo poza kobietą o posągowych kształtach. Na widok nieznanych sobie osób, zwłaszcza Belli, uniosła wysoko brwi.
- Witaj w domu, Heidi - odezwał się zza naszych pleców Demetri.
Heidi uśmiechnęła się zdawkowo. Przypominała mi Rozalie chociaż wyłącznie jeśli chodzi o urodę.
- Witaj, Demetri.
Zerkała to na Bellę, to na moją szarą pelerynę.
- Niezły połów - pochwalił ją Demetri, a mnie zrobiło się niedobrze.
- Dzięki. - Szczerze się ucieszyła. - A ty dokąd?
- Zaraz wracam. Zostawcie kilku dla mnie.
Heidi skinęła głową i rzuciwszy nam ostatnie zaciekawione spojrzenie, zniknęła w drzwiach.
___________________________________________
Kolejny rozdział
Jak wam się podoba?
Czy tak długie rozdziały wam jeszcze odpowiadają, czy wolicie te krótsze?
Mam nadzieję, że moja pisanina jeszcze trzyma się kupy.
Czekam na wasze komentarze i gwiazdki
Pozdrawiam
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top