Epilog

Niemal wszystko wróciło do normy, tej z przed mojego odejścia i stało się toznacznie szybciej, niż mogłem się tego spodziewać.  Miejscowy szpital przyjął Carlisle'a z otwartymi ramionami - co tu się dziwić, skoro na takim odludziu ciężko o dobrych fachowców, a Carlisle miał ogromne kwalifikacje. Ponieważ z powodu wyjazdu Bellę minął  ważny test z matematyki, matwiłem się o to czy ukończy ona szkołę z dobrymi wynikami.

Zauważyłem, że zaczęła usilnie zastanawiać się nad tym, gdzie dostanie się na studia. Ja zaś wciąż żywiłem nadzieję, że w końcu przyjmie ona moje oświadczyny. Wiedziałem jednak jak ważne są dla niej studia i jak smuci ją fakt, że już przegapiła wiele terminów składania dokumentów, ale postanowiłem jej pomóc i codziennie przynosiłem jej coraz to inne papiery i formularze do wypełnienia.
Oboje mieliśmy duże szanse wylądować w nieobecnym w rankingach Peninsula Community College∗∗. Nie przejmowałem się tak bardzo swoją dalszą edukacją. W końcu miałem na swoim koncie wiele szkół, a w tym nawet Harvard.

Smutnym faktem było też to, że Charlie wciąż nie pogodził się z faktem, że na dobre wróciłem, ani ogólnie ze mną, ale przynajmniej okazał na tyle dobroci, że wyznaczył mi wspaniałomyślnie godziny odwiedzin. Jednak Bella otrzymała szlaban i tak jakby areszt domowy, więc wspólne wyjścia po szkole odpadały. To dlatego, że Charlie ustalił mi godziny widzeń, kiedy sam był w domu i mógł mieć nas na oku.

Szczęśliwie otrzymałem taki sam plan lekcji, co we wrześniu, więc znowu towarzyszyłem Belli  na większości lekcji. Zdawać by się mogło, że wydarzenia ostatnich miesięcy nigdy nie miały miejsca-że ocknąłem się z zawieszenia w jakim tkwiłem i wróciłem do momentu, w którym faktycznie chciałem się znaleźć.

Denerwował mnie jednak jeden fakt. Przez ten czas, gdy mnie nie było, Bella zaprzyjaźniła się z młodym Black'iem na tyle, że teraz za nim tęskniła, bo z powodu szlabanu nie miała możliwości, by go odwiedzić( choć w życiu bym jej nie puścił do La Push) ,zaś sam chłopak nie chciał się z nią zobaczyć, a co jeszcze bardziej interesujące, nie chciał nawet podejść do telefonu, gdy do niego dzwoniła.

Wiedziałem, że dzwoniła, mimo, że robiła to, w tym momencie, w którym jeszcze mnie nie było i byłem zazdrosny. Bałem się, że wilkołak odbierze mi ją i nie mogłem uwierzyć, że mówiłem jej, iż byłbym gotowy zostawić ją, by mogła być z innym, gdyby dzięki temu była szczęśliwa. Teraz, kiedy słyszałem o Jackobie wzbierała we mnie złość. Nie wiązało się to z uprzedzeniami do wilków, tylko z poczuciem silnej zazdrości.

Bella chyba to zauważyła, bo nie wspominała przy mnie o sforze. Na szczęście temat Black'a rozpoczynał się na tyle rzadko, że byłem w stanie to znieść. Zwłaszcza, kiedy widziałem jaka Bella jest szczęśliwa i jak często się uśmiecha odkąd znów byliśmy razem.

Tylko czasem dostrzegałem jak Bella zamyślona staje się w jednej chwili przygnębiona i wiedziałem, że za nim tęskni.

- Co za chamstwo! - wykrzyknęła pewnego sobotniego popołudnia, wsiadając do mojego samochodu , kiedy przyjechałem po nią po pracy. Często jej smutek zamieniał się w złość. Sądząc po jej ojcu miała to w genach  - AŜ mnie skręca!- odparła oburzona.
-Zadzwoniłam do Blacków tuż przed wyjściem ze sklepu, licząc na to, że zdziałam coś, próbując skontaktować się z Jacobem o innej godzinie. Przeliczyłam się jak zwykle, słuchawkę podniósł Billy.
-I wiesz, co powiedział?! - ciągnęła rozdrażniona. - Że Jacob po prostu nie chce mieć ze mną nic do czynienia! Do tej pory mówił, że Jacoba nie ma albo że śpi. Oczywiście wiedziałam, że wciska mi kity, ale przynajmniej przestrzegał ogólnie przyjętych zasad dobrego wychowania. Widać sam też się do mnie uprzedził. To nie fair!

- Tu nie chodzi o ciebie, Bello - powiedziałem cicho. - To nie do ciebie są uprzedzeni.

- Ale tak się czuję - mruknęła, zakładając sobie ręce na piersi. W ten sposób pokazywała zawsze, że czuje się w pewnym sensie oszukana.
Znałem ją też na tyle, by wiedzieć, że swoją złością maskuje ból i poczucie krzywdy.

- Jacob wie, że wróciliśmy do Forks i że my dwoje znowu spędzamy razem dużo czasu. Woli nie ryzykować konfrontacji ze mną. Jakby nie było, jestem jego naturalnym wrogiem. Nie da się o tym zapomnieć tak z dnia na dzień.

- To śmieszne. Wie też, że nie jesteś nikim... Że nie jesteś taki jak inne wampiry- odparła. Wpatrywała się gniewnie w przednią szybę, za którą intensywnie padało. Jej włosy opadły delikatnie na ramiona, odrobinę elektryzując się z tyłu głowy.

- Obaj jesteśmy, kim jesteśmy - stwierdziłem  z rezygnacją. - Trzeba się do tego dostosować. Jacob jest jeszcze bardzo młody. Ja potrafię się kontrolować, ale on raczej nie. Niewinne spotkanie jak nic przerodziłoby się w sprzeczkę, sprzeczka w bójkę, a wtedy, w samoobronie, musiałbym go za...- zawahałem się. Tego nie mogłem powiedzieć.- Musiałbym go zranić. Byłoby to dla ciebie bardzo
przykre doświadczenie. Chcę ci go oszczędzić.

- Edwardzie - wyszeptała  - Czy przed sekundą o mało, co nie powiedziałeś: „a wtedy musiałbym go zabić”?- zapytała, a ja poczułem lęk, że sprawię, iż zacznie się mnie obawiać. Przeniosłem wzrok z niej na światła uliczne.  Czerwone zgasło, a rozbłysło zielone.Ruszyłem,
ale bardzo wolno, chciałem na spokojnie jej wszystko wytłumaczyć.

- Zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby tego uniknąć - odpowiedziałem z powagą po dłuższej chwili. Ze zdziwienia otworzyła szeroko usta. Patrzyłem wciąż prosto przed siebie, chociaż staliśmy akurat przed znakiem stopu. Czułem, że Jake w starciu ze mną skończyłby tak jak Parys w Romeo i Julli.

- Cóż - Odetchnęła głęboko. - Nic takiego się nigdy nie wy darzy, więc nie ma, o co się martwić. Za to Charlie spogląda teraz nerwowo na zegarek. Lepiej dowieź mnie do domu, zanim dojdzie do wniosku, że się spóźniłam.

Obróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się blado. Za każdym razem, kiedy na mnie spoglądała słyszałem jak odrobinę przyspiesza jej serce, dając mi tym samym dowód na to, że jej uczucia są wobec mnie poważne. W tym też momencie nie mogłem się jednak do niej uśmiechnąć jak zazwyczaj, bo usłyszałem w jej domu myśli kogoś jeszcze poza Charlie'm. Szybko rozpoznała na mojej twarzy wyraz niepokoju, bo jej serce zabiło jak szalone.

- Bello - oznajmiłem ostrożnie - obawiam się, że w domu czeka cię coś dużo gorszego niż kolejna sprzeczka o spóźnienie-  na te słowa przysunęła się do mnie bliżej i uwiesiła na moim prawym ramieniu, rozglądając ze strachem po okolicy, jakby w każdej chwili miał się na nas ktoś rzucić. Nie wiedziałem czy taki scenariusz nie jest równie prawdopodobny. Unikałem jednak jej spojrzenia patrząc na drogę i nadal powoli zmierzając samochodem w stronę jej domu, choć najchętniej bym zawrócił.

- Usłyszałeś czyjeś myśli? Co się stało?-Zaczęła pytać nerwowo patrząc w stronę domu i znów zawieszając wzrok na mnie. Nie wiedziałem jak jej to powiedzieć i nie chciałem spojrzeć jej w oczy, by nie dostrzegła w nich iskry niepewności i niekontrolowanej zazdrości. 

- Charlie... - zacząłem.

- Co z tatą?! - pisnęła histerycznie.

W końcu spojrzałem jej w oczy, które patrzyły na mnie teraz pełne strachu.

- Charlie... raczej ciebie nie zabije, ale ma na to wielką ochotę.
Jechaliśmy już  ulicy, gdzie mieszkała. Minąłem jej dom i zaparkowałem na skraju lasu.

- Czym ja znowu mu podpadłam? - wyjęczała. Zerknąłem za siebie ku podjazdowi jej domu. Bella również skierowała tam wzrok. Na podjeździe stał czerwony motocykl, który Bella musiała rozpoznać, bo od razu dostrzegłem strach wypisany na jej twarzy.

Cóż, Jackob Black chciał dość dokładnie opowiedzieć Charliemu o tym, co robił z Bellą całymi dniami, kiedy zaczęli się spotykać po tym jak ja ją zostawiłem. Chciał w pewien sposób jej dopiec.

- O, nie! - zawołała. - Ale dlaczego? Dlaczego mi to zrobił?- zapytała samą siebie z bólem w głosie. Do oczu napłynęły jej łzy. Nagle jak na zawołanie cały żal przerodził się w gniew.

- Czy on nadal tu jest? - syknęła jadowicie.

- Tak. -  wskazałem brodą ścianę lasu. - Czeka na nas tam dalej, na ścieżce- odparłem, bo od kilku minut wysyłał mi komunikaty, byśmy ruszyli w jego stronę. Bella wyskoczyła z samochodu i zaciskając dłonie w pięści, rzuciła się we wskazanym kierunku. Natychmiast zastąpiłem jej drogę i chwyciłem ją w pasie.

- Puszczaj mnie! Zabiję drania! Zdrajca! - wrzasnęła w stronę drzew.

- Charlie cię usłyszy! - upomniałem ją - A kiedy zawlecze cię już do środka, pewnie zamuruje drzwi. Natychmiast spojrzała na dom. Potem zaklęła. Bardzo chciałem wiedzieć o czym właśnie myśli.

- Daj mi pięć sekund na Jacoba, a potem zajmę się Charliem - zaproponowała, bezsensownie się wyrywając.

- Black chce się widzieć ze mną, a nie z tobą. To dlatego zaczekał- odparłem poważnie, a ona momentalnie się uspokoiła i znieruchomiała na moment spoglądając na mnie ze strachem.

- Chce się z tobą rozmówić?

- Coś w tym stylu.

- Jaki dokładnie to styl? - spytała drżącym głosem. Wierzchem dłoni odgarnąłem włosy z jej twarzy.

- Nie martw się. Nie przyszedł po to, żeby się bić. Jest tu w charakterze... rzecznika sfory.

- Ach tak. Zerknąłem znów na dom słysząc coraz bardziej wściekłe myśli Charliego i zacząłem ciągnąć Bellę ku ścieżce.

- Musimy się pospieszyć. Charlie się niecierpliwi. Nie mieliśmy daleko. Jacob czekał zaledwie kilka metrów w głębi lasu. Opierał się
plecami o omszały pień. Jego twarz była pełna goryczy i gniewu. Spojrzał na Bellę, a potem na mnie, wygiął usta w uśmiechu pełnym drwiny i oderwał się od drzewa. Miał bose stopy, a jego trzęsące się dłonie świadczyły o zdenerwowaniu i były bardzo niepokojące, bo w każdej chwili mógł się przemienić. Zatrzymałem się natychmiast, gdy tylko go dostrzegłem, chcąc zachować bezpieczną odległość. Dla bezpieczeństwa ukryłem Bellę nieco za swoimi plecami.

- Cześć. - Jacob skinął jej głową, nie odrywając wzroku ode mnie.

- Skąd ten pomysł? - wyszeptała z trudem maskując żal. - Jak
mogłeś mi zrobić takie świństwo?- zapytała, a uśmiech z jego twarzy zniknął.

- To dla twojego dobra.

- Dla mojego dobra? Co ty wygadujesz? Chcesz, żeby Charlie mnie udusił? A może miał dostać zawału, tak jak Harry? Na mnie możesz być wściekły, ale po co odgrywać się na nim?

Jacob skrzywił się i ściągnął brwi. Usłyszałem dokładnie jego myśli i postanowiłem powiedzieć je Belli na głos.

- Nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić - wytłumaczyłem  - Chciał tylko, żeby Charlie dal ci szlaban, bo wtedy, jak sądził, nie mogłabyś spędzać ze mną zbyt dużo czasu.- Jake przeklinał mnie w myślach i spoglądał w moją stronę z nienawiścią.

- Ach, Jake! A jak myślisz, dlaczego nie złożyłam ci jeszcze wizyty, żeby skopać ci tyłek za to, że nie podchodzisz do telefonu? Przecież ja już mam szlaban! Od kilku tygodni! -odparła, a Jake wyraźnie był tym zaskoczony.

- To dlatego nie przyjeżdżałaś? - spytał i zaraz pożałował, że się odezwał. Znów musiałem dodać jej wyjaśnienie wynikające z jego zagubionych myśli.

- Był przekonany, że to ja cię nie puszczam, a nie Charlie - wtrąciłem się, czym wyraźnie rozdrażniłem młodego indianina.

- Przestań - warknął, a ja nie zamierzałem się z nim kłócić, w obawie, że się zmieni i tym samym stanie się to niebezpieczne dla Belli.

Jacobem wstrząsnął pojedynczy dreszcz.

- Bella nie przesadzała, mówiąc, że posiadasz nadprzyrodzone zdolności - wycedził. - W takim razie wiesz już zapewne, co mnie sprowadza- odparł rozgniewany. Doskonale wiedziałem, ale nie chciałem, by od razu przeszedł do takich konkretów.

- Owszem - przyznałem spokojnie  - Ale, zanim zaczniesz, chciałbym
coś powiedzieć.- oznajmiłem. Nie sprzeciwił się, ale gniew jaki odczuwał wzrósł w nim na tyle, że na dobre się rozdygotał. Wiedziałem, że próbuje się uspokoić, na przemian zginając i prostując palce. Odchrząknąłem, szykując się do dłuższej przemowy.

- Widzisz... nie wiem, jak ci dziękować. Jestem tobie niewysłowienie wdzięczny - dozgonnie wdzięczny, jeśli w moim przypadku takie wyznanie ma sens- zacząłem, a szok jaki na nim wywarły moje słowa sprawił, że niemal przestał się trząść. Zerknął pytająco w stronę Belli, ale kątem oka widziałem, że i ona ma zagubiony wyraz twarzy.

- Za uratowanie Belli życia - wyjaśnił, szczerze wzruszony. - Za opiekowanie się nią, kiedy mnie przy niej nie było.

- Edwardzie... - zaczęła, ale gestem nakazałem jej milczeć, nie spuszczając przy tym oczu z Jacoba. Ten już rozumiał i ze zdziwionego chłopca przeobraził się na powrót w wyniosłego wojownika.

- Nie chroniłem Belli ze względu na ciebie.

- Oczywiście, że nie. Ale nie umniejsza to twoich zasług, jestem twoim dłużnikiem. Jeśli tylko mógłbym coś dla ciebie zrobić...

Jacob skrzywił się.

Najlepiej zostaw ją i zniknij, tylko skutecznie

Pokręciłem przecząco głową.

- To akurat nie leży w mojej mocy.

- Doprawdy? - żachnął się Indianin. - To w czyjej?

- W jej. - cofnąłem się i położyłem jej ręce na ramionach.

- Wierz mi, nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie wyjadę chyba że sama mnie o to poprosi- odparłem patrząc na nią z czułością.

- Nigdy - szepnęła z uczuciem.

Jacob wydał z siebie taki odgłos, jakby zbierało mu się na wymioty. Bella niechętnie przerwała tą romantyczną chwilę i zgromiła Black'a wzrokiem.

- Czy to już wszystko? Jeśli chciałeś tylko napuścić na mnie Charliego, możesz jużwracać do domu - ojciec jest w takim stanie, że wyśle mnie pewnie do szkoły wojskowej z internatem. Ale miej świadomość, że mnie i Edwarda nie rozdzieli żadna intryga. Nic nas nie
rozdzieli. To jak, co cię jeszcze tu trzyma?- warknęła w jego stronę wyraźnie urażona tym, co zrobił.

- Chciałbym tylko przypomnieć twoim znajomym, Bello, o pewnym punkcie paktu, jaki niegdyś z nami zawarli. Tylko to, że przestrzegam tej umowy, powstrzymuje mnie przed rzuceniem się twojemu towarzyszowi do gardła.

- My też go przestrzegamy - oświadczyłem poważnie wiedząc o co mu chodzi.

- O jakim znowu punkcie?! - zawołała w tym samym momencie Bella.

- Zawarte w pakcie sformułowanie - ciągnął Jacob oschle. - Nie pozostawia żadnych wątpliwości. Wampiry złamią umowę, jeśli jedno z nich ukąsi człowieka. Ukąsi, a nie zabije - podkreślił patrząc na Bellę znacząco. Kiedy zrozumiała, co chłopak ma na myśli, też przybrała oschły ton.

- To nie twój interes.

- Jasne, że m...

Więcej nie zdołał wykrztusić, bo przeszedł go silny dreszcz, a potem kolejny i kolejny. Tego właśnie się obawiałem. Niekontrolowana przemiana. Jake w tym też momencie zdał sobie sprawę z tego, że Bella świadomie chce stać się jedną z nas, chociaż ja wcale tego dla niej nie chciałem, ale i tak czułem, że nie mam nic do gadania.

Usiłując opanować konwulsje, chłopak przytknął dłonie do skroni, zamknął oczy, przykucnął i ciasno się skulił. Śniada skóra jego twarzy przybrała niezdrowy, zielony odcień.

- Jake? Wszystko w porządku? - spytała  z troską Bella, robiąc krok do przodu. Natychmiast wepchnąłem ją z powrotem za siebie.

- Ostrożnie! W każdej chwili może się na ciebie rzucić!

Ale Jacob już się w pełni kontrolował, trzęsły mu się tylko trochę ramiona. Wyprostował się powoli, spoglądając na mnie  z pogardą.

- Ja jej nigdy nie skrzywdzę- odgryzł się dając mi do zrozumienia, że ja dopuściłem się tego i popełniłem błąd wracając. Warknąłem cicho.
Jacob zacisnął pięści. Nagle ciszę rozdarły echa ryku ojca Belli.

- BELLA, DO DOMU! WCHODŹ DO ŚRODKA, ALE TO JUŻ!
Cała nasza trójka znieruchomiała, nasłuchując dalszego ciągu. Dziewczyna  odezwała się jako pierwsza.
- Cholera- jej głos drżał, a wilkołak posmutniał, czując wyrzuty sumienia.

- Przepraszam za ten numer z motorem - wymamrotał. - Musiałem mieć pewność, że wykorzystałem wszystkie możliwe środki. Wszystkie.

- Piękne dzięki - rzuciła z sarkazmem, niestety mało wyczuwalnym przez drżenie głosu.Zerknęła ku domowi.

- Mam jeszcze jedno pytanie - zwróciłem się do Jackoba.-Sprawdzamy regularnie nasz teren, ale nie natknęliśmy się na żadne ślady Victorii. A jak to wygląda u was?

Odczytałem odpowiedź z myśli Indianina, ale ten i tak zabrał głos.

- Ostatni raz mieliśmy z nią do czynienia, kiedy Bella... kiedy Belli nie było. Udało nam się ją nabrać, że się nam wymyka, a tak naprawdę ją otoczyliśmy. Zaciskaliśmy jużstopniowo pętlę, szykując się do ataku...
Bella wyraźnie zadrżała.

- ...ale wtedy wystrzeliła nagle jak Filip z konopi i dała drapaka. Stawiamy na to, że zwęszyła Alice i zrejterowała. Od tamtej pory nie dala znaku życia.

- Rozumiem - stwierdziłem  - Jeśli kiedyś wróci, dajcie sobie z nią spokój. My się nią zajmiemy- oznajmiłem.

- Jest nasza! - zaprotestował Jacob. - Zabiła na naszym terytorium!

- Przes... - zaczęła, ale przerwał jej krzyk Charliego.

- BELLA, WIDZĘ JEGO SAMOCHÓD I WIEM, ŻE GDZIEŚ TAM JESTEŚ! JEŚLI W CIĄGU MINUTY NIE WEJDZIESZ DO DOMU...- urwał, a z jego myśli wyczytałem, że nie pozwoli jej się ze mną widywać i chciałem temu zapobiec.

- Czas na nas - powiedziałem. Spojrzałem na nią wyczekująco, a ona wpatrywała się ze smutkiem w Jacoba.

- Wybacz, Bells - szepnął. - Żegnaj.

- Dałeś mi słowo - przypomniała mu w desperacji. - Będziemy nadal przyjaciółmi, prawda?-Jake pokręcił przecząco głową.

- Wiesz, jak bardzo starałem się dotrzymać tej obietnicy, ale teraz... nie widzę takiej możliwości. Słyszałem jego myśli i widziałem jak walczy ze sobą, by nie okazać uczuć jakimi ją darzy, ale w końcu dał za wygraną i chłód jego oczu zastąpiła rozpacz i smutek.

- Tęsknię za tobą - powiedział niemo.Wyciągnął ku niej rękę,  mając nadzieję, że okaże się dość długa, by jej nią dotknąć. Bella także wyciągnęła do niego rękę. Byłem zagubiony widząc tą scenę.

- Ja teŜ za tobą tęsknię - wykrztusiła. Widziałem jak oboje cierpią i uświadomiłem sobie, że Bella kocha go równie mocno jak on kocha ją.

- Jake... - jęknęła i domyśliłem się, że chce go przytulić, kiedy przesunęła się do przodu. Powstrzymałem ją w obawie o to, że ją skrzywdzi.

- Możesz mnie puścić - powiedziała. - Tylko się pożegnamy.
Spojrzała na mnie ufnie. Była pewna, że zrozumiem. Byłem jednak na tyle rozdarty i zaskoczony, że moja zazdrość sprawiła, że nie zamierzałem ustąpić.

- Nie ma mowy - oznajmiłem sucho.

- Puść ją! - zawołał Jacob, znowu się denerwując. - Sama tego chce!
W dwóch susach znalazł się przy nas. Jego oczy błyszczały zniecierpliwieniem. Błyskawicznie zasłoniłem ją własnym ciałem.

- Nie! Przestańcie!

- ISABELŁO SWAN!

- Edward, pospieszmy się! Charlie jest wściekły! - Panikowała, ale tym razem już chyba nie z powodu ojca. - No, chodź już! - Uwiesiła się na mnie z całej siły. Przez długą chwilę mierzyliśmy się z Jackobem morderczym spojrzeniem, ale jej słowa nieco mnie otrzeźwiły.  Popychając ją za sobą, zacząłem ostrożnie się wycofywać. Cały ten czas bacznie obserwowałem Jacoba. Indianin patrzył za mną tak, jakby chciał zabić mnie wzrokiem, ale tak naprawdę był zakochanym i jednocześnie zranionym dzieciakiem, który za wszelką cenę pragnął odzyskać uwagę ukochanej.

Zmierzając w stronę domu Belli, przytulałem ją mocno do siebie, wiedząc, że cierpi równie mocno jak młody Black. Słyszałem rozgniewane, pełne niedowierzania i niezrozumienia myśli jej ojca i czułem, że to jedzie dla niej trudna rozmowa. Jej mięśnie napięły się, kiedy wyszliśmyz lasu na podjazd i dostrzegła wyraz twarzy swojego
roztrzęsionego ojca. Ścisnąłem jej dłoń.

- Jestem przy tobie- odparłem.Wzięła głęboki wdech. Miałem nadzieję, że dodam jej choć odrobinę otuchy.

To śmieszne. Groziło nam tyle niebezpieczeństw. Wilki, Viktoria, Volturi, a ja bałem się jak zniesie ona kolejną poważną rozmowę z ojcem. Chyba naprawdę obawiałem się gniewu Charliego Swana. Bella zaś ściągnąwszy łopatki i odruchowo mocniej łapiąc mnie za rękę ruszyła pewnym krokiem w stronę taty, jakby przy mnie mogła zrobić dosłownie wszystko. Może właśnie tak było. Może moja miłość dodawała jej siły. Z pewnością była jej teraz potrzebna. Może mi również, jeśli dogłębniej przyjrzeć się myślą jej ojca.

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ

_____

Ale mi smutno. Ta część naprawdę wyszła za krótka.

Może jak znajdę chwilę dodam wam kilka krótkich historii z przygód Cullenów w Czacie Rodzinnym.

No, ale nie będę nic obiecywać, bo naprawdę robię pauzę w swoim życiu, jeśli chodzi o pisanie.

Jeśli coś dodam, to tylko gdy poczuję taką chęć. Muszę za tym zatęsknić. Może to wina wieku. Nie wiem...

Mam nadzieję, że podobała wam się ta część

Dziękuję za wszystkie wasze komentarze i gwiazdki

Pozdrawiam i całuję mocno

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top