Księżyc V


Słone łzy spływały mi po policzkach by na końcu swojej podróży roztrzaskać się o umywalkę. Moje całe ciało drżało „Jak ona mogła! Mam prawo ułożyć sobie życie! A Peter wcale nie pomagał. Naprawdę musiał zacząć tą bezsensowną kłótnię z moją matką? Mam dosyć tego wszystkiego, niech ten dzień się wreszcie skończy!" Pomyślałam rozgoryczona, energicznie wycierając swoje łzy. Po raz kolejny tego dnia... czy ja naprawdę jestem aż taka słaba? Czy to przez to nie mogę się przemienić? Czy przez to właśnie moja matka aż tak mnie nienawidzi? Odbicie w lustrze spoglądało na mnie smutnie.


Siedzieliśmy w milczeniu, ja na kanapie, udając wielkie zainteresowanie telenowelą która leciała właśnie w telewizji. Peter siedział w fotelu czytając książkę. Nie odzywaliśmy się do siebie od czasu tej przeklętej kłótni w której główne skrzypce grała oczywiście moja matka. Westchnęłam ciężko pod nosem i przełączyłam kanał. Program kulinarny. Matka wyszła chwilę po kłótni, twierdząc że nie zostanie w tym samym domu co ten „przeklęty wilkołak" Dlaczego musiała wpaść z niezapowiedzianą wizytą akurat dzisiaj? Zerknęłam kątem oka na mężczyznę, nonszalancka podstawa, oczy utkwione w książkę i usta zaciśnięte w wąską linie. Nie dziwię mu się że jest wściekły, to co powiedziała moja matka ... było poniżej wszelkiej krytyki, cóż Peter także nie został jej dłużny. Oczywiście odbiło się to na nas a jakby inaczej. Po chwili odezwałam się, chciałam zakopać topór wojenny przynajmniej na razie pomiędzy nami, w sprawie miedzy Peter-mama może być gorzej.

-Peter porozmawiajmy, nie możemy się tak na siebie boczyć całe życie. Mówiłam ci że moją mama jest dość... konserwatywna. Wierzy jeszcze w stałe ideały.- Odłożyłam pilota na bok i usiadłam na piętach obracając się przodem do Petera, ten wreszcie spojrzał na mnie , zamknął książkę i odłożył ją na kolana.

-Tu nie chodzi o twoja matkę, Rose. Chociaż nie zaprzeczę zalazła mi za skórę, to co mnie naprawdę martwi to ty. - Zmarszczyłam brwi, zaskoczona.

-Co?-

-Rose moja cierpliwość też ma swoje granice. Nie dam rady samemu tego wszystkiego udźwignąć, nawet jeśli bym chciał. Do stworzenia więzi są potrzebne starania dwóch osób a ja mam ciągle wrażenie że ci w ogóle na tym nie zależy, że nie zależy ci na nas. Nie masz własnego zdania, ciągle stoisz z boku, zachowujesz się jak mała dziewczynka z problemami. Najlepiej usiąść i czekać aż problem rozwiąże się sam, prawda? - No chyba śnię, to nie może się dziać naprawdę.

-Kłótnia z twoją matką tylko mnie w tym zdaniu utwardziła, nie zrobiłaś nic by jej się przeciwstawić, by bronić nas, dobrze, mogła by mnie ukatrupić a ty dalej stałabyś i nic nie robiła! - Warknął gardłowo. Normalnie pewnie bym go wysłuchała, ale to wszystko z dzisiejszego dnia dało o sobie znać, tama puściła a mnie rozpierał gniew.

-Nie rób z mojej matki jakieś psychopatki! Ona po prostu chce dla mnie jak najlepiej! Dzisiaj trochę przesadziła to fakt, nie bronię jej, ale to ty dolałeś oliwy do ognia, prosiłam cię daj mi na początek samej z nią pogadać, ale nie! Nie mogłeś się powtrzymać, musiałeś powiedzieć jakiś głupi tekst!- Krzyknęłam, nawet nie wiedziałam w którym momencie obydwoje wstaliśmy, dokładnie naprzeciwko siebie, obydwoje źli. Mężczyzna prychnął.

-No tak, w tym domu to ja jestem psychopatą, zapomniałem -

-Wcale tak nie mówiłam! - Powiedziałam zbulwersowana, machając energicznie ręką. Dlaczego wkłada w moje usta słowa których nie powiedziałam, ba! Nawet nie pomyślałam. Żadno z nas nie chciało ustąpić.

-Chcesz by wszyscy na około traktowali cię jak dorosłą, ale zdziwię cię, dorośli ludzie rozmawiają, dochodzą do kompromisów i nie chowają głowy w ziemię !-

-Czyli co według ciebie, jestem tchórzem? - Warknęłam.

-Słowo mimoza, bardziej pasuje. Unikasz problemów, więź. Jaka więź? Ja o niczym nie wiem. Matka? Pokrzyczy i jej przejdzie. Pokręcone sny które omal nas nie zabiły? Zamknę oczy, może znikną. Tak wygląda twój plan na przyszłość? - Krzyknął Peter, podchodząc jeszcze bliżej, tak że stykaliśmy się klatkami. Obydwoje ciężko dyszeliśmy a w oczach szalały płomienie.

-Och, no tak bo twoje rozwiązywanie spraw przez oszustwa i przekręty jest niby lepsze?- Zapytałam uśmiechając się ironicznie, wiedziałam że to go zaboli. Każdy z nas wyrzucał najgorsze i bolesne sprawy tego drugiego co nie mogło skończyć się dobrze. Peter pochylił się w moją stronę, nasze nosy się stykały, jego niebieskie oczy hardo wpatrywały się w moje zielone i wtedy padło to jedno zdanie, które nie powinno być wypowiedziane, nie przez niego.

-Ja mam przynajmniej na tyły siły by się przemienić- Wysyczał. W jednaj sekundzie wszystko wybuchło, moja dłoń wylądowała na jego policzku z plaskiem, które echem rozniosło się po domu. A w drugiej Peter stał wyprostowany z szokiem w oczach trzymając się za bolący policzek. Nie płakałam chociaż miałam wielką ochotę, naprawdę. Czułam dziwną satysfakcję na widok jego miny. Wiedziałam, że u wilkołaka ślad szybko zniknie ale i tak byłam z siebie dumna. Wyprostowałam się i spojrzałam na niego zimno i chociaż gardło miałam ściśnięte udało mi się wydobyć głos.

-Wynoś się - Mój głos drżał ale nie załamałam się. Peter zamrugał kilka razy, chyba dopiero teraz dochodziło do niego to co powiedział i co się wydarzyło.

-Rose- Powiedział i próbował mnie dotknąć, na co się cofnęłam i pokręciłam głową.

-Wynoś się stąd Peter, nie chcę cię widzieć na oczy - Powiedziałam już pewniejszym głosem. Mężczyzna stał chwilę niepewien co powinien zrobić, chciał porozmawiać, przeprosić, ale wiedział że teraz nie ma nawet najmniejszych szans na wytłumaczenie się. Peter spojrzał smutno w moją stronę ale ja pozostawiałam harda, patrzyłam wprost przed siebie ignorując go, w końcu wyszedł a ja jak za dotknięciem magicznej różdżki poczułam jak opuszczają mnie wszelkie siły. Opadłam na kanapę, chowając twarz w dłonie. Nie płakałam, nie chciałam już płakać, nie chciałam być dawną sobą. Peter ma rację, jestem tchórzem. Dlaczego musiał to powiedzieć? Z wszystkich osób właśnie on, ten który miał o mnie dbać, ten który miał mnie nigdy nie skrzywdzić. A jednak to zrobił i bolało to jak jasna cholera. Westchnęłam i zamknęłam oczy, wspomnienia uderzyły we mnie z zdwojoną siłą.


Stałam sama nad jeziorem i puszczałam kaczki a przynajmniej próbowałam. Ojcu wychodziło to lepiej. Pomyślałam i z obrażoną miną spojrzałam na niewielki płaski kamień w mojej małej, pulchnej dłoni. Głupi kamyk i z całych sił rzuciłam go do wody, widziałam jak kamień szybko opada na dno a w miejsce gdzie go rzuciłam rozchodzą się rytmicznie kręgi. Zachodzące słonce dawało niesamowity efekt, z zachwytem jak przystało na sześcioletnie dziecko uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Poczułam jak coś delikatnie mnie pyknęło w nogę, zaciekawiona spojrzałam w dół i zobaczyłam piłkę, pochyliłam się i wzięłam ją do rąk po czym rozejrzałam się po okolicy szukając właściciela tejże zguby. Kilka kroków dalej na polanie stała grupa dzieciaków, trzech chłopców około ośmiu-dziewięciu lat a koło nich stała mniejsza od nich dziewczynka, musiała być w moim wieku. Płakała a jeden z chłopców ją pocieszał.

-Spokojnie głupia, zaraz ją znajdziemy, więc nie płacz bo rodzice znowu będą na mnie krzyczeć - Burknął chłopiec wstając z ziemi.

-Gorzej jeśli wpadła do jeziora - Odezwał się drugi chłopiec, słysząc go dziewczynka jeszcze bardzie się rozpłakała.

-T-To chyba należy do was - Zapytałam, nieśmiało do nich podchodząc. Wszyscy spojrzeli na mnie a ja oblałam się rumieńcem. Dziewczynka widząc swoją zgubę uśmiechnęła się radośnie i wytarła zapłakane oczy dłońmi i wyciągnęła do mnie rączki. Z niewielkim uśmiechem oddałam jej zgubę.

-Widzisz, mówiłem że się znajdzie a ty i tak musiałaś ryczeć - Powiedział chłopak, poczochrał swoją siostrę po blond włosach na co ona cicho prychnęła pod nosem, po czym wyciągnął do mnie rękę.

-Cześć nazywam się Steve, to moją młodsza siostra Will a to moi koledzy Tom i Bruce, a ty jak się nazywasz - Był bardzo podobny do swojej siostry, obydwoje mieli blond włosy który każdy układał się jak chciał, tylko że jego siostra nie miała złotych oczu. Tom był wysoki i chudy, miał ciemne włosy i ciemne oczy które przysłaniały okulary w srebrnej oprawce. Bruce był średniego wzrostu szatynem o zielonych oczach i był dość pulchniutki. Delikatnie uścisnęłam wysuniętą rękę.

-Rose - Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, w sumie nie tylko on, wszyscy przyglądali mi się z zaciekawieniem a ja zmieszana szybko schowałam ręce za plecami. Dla czego oni się tak na mnie patrzą?

-Jesteś córką Pani Eris ? - Zapytał się Steven patrząc się na mnie wielkimi złotymi ślepiami. Niepewnie kiwnęłam głową, nic dziwnego że znają moją mamę, wszyscy ją znają, w końcu jest Matką rodziny, dziwniejsze by było gdyby jej nie znali. Przez chwilę każdy z nas milczał.

-Wiec pewnie jesteś nieprzemienioną, tata mówił że tacy jak ty - to powiedziawszy Tom zmierzył mnie z góry do dołu, a ja jeszcze bardziej miałam ochotę stąd uciec -są zakałą naszej Rodziny i gdyby u nas coś takiego się urodziło tata by to coś gdzieś schował - Poczułam się źle, dlaczego jego tata mówił o mnie jak o jakiejś rzeczy ? Czułam jak moje policzki się różowieją, nie wiem tylko czy bardziej ze złości, że ktoś tak o mnie mówi czy ze wstydu, chyba każdy nie lubi kiedy ktoś go obgaduje.

-No moja mama sądzi tak samo, słyszałem jak rozmawiała z ciocią na ten temat - Odparł Bruce kiwając głową, spojrzałam kątem oka na Stevena i Will, chłopak wyglądał na zażenowanego zachowaniem swoich kumpli a Will chyba nie do końca łapała o czym oni mówią.

-Ja nie wiem jak jej rodzice sobie z tym radzą. Ojciec mówił...- Miałam tego dość.

-Wasi rodzice są głupi!!! I w ogóle się nie znają!!! I wy też jesteście głupi!- Krzyknęłam, z oczu leciały mi łzy, pociągałam nosem a pieści miałam mocno zaciśnięte. Oddychałam ciężko, patrzyli na mnie zaskoczeni, po chwili ich twarze zaczerwieniły się, chyba nie byli zbyt zadowoleni.

-Jak śmiesz - Warknął grubszy podchodząc do mnie, cofnęłam się o krok. Steve złapał go za ramię, zatrzymując go, chłopcy spojrzeli na niego zezłoszczeni. Will przestraszona także cofnęła się do tyłu.

-Bruce przestań, będziesz bił dziewczynę? - Zapytał się Steve zerkając w moją stronę spanikowany. Chyba nie zamierzają się ze mną bić... prawda? Chłopcy spojrzeli się po sobie i uśmiechnęli się złośliwie.

-Nie bić, nie - Nawet się nie zorientowałam kiedy jeden z nich złapał mnie za włosy i mocno pociągnął do tyłu, coś w moim karku strzeliło. Krzyknęłam i zamknęłam oczy z których znowu potoczyły się łzy. Złapałam rękoma jego ręce starając się poluzować uścisk a on tylko się śmiał z moich marnych prób oswobodzenia się. Chciałam go nawet kopnąć ale ten drugi złapał mnie za nogi podnosząc je w powietrzu, po raz kolejny wrzasnęłam. Ból był ogromny.

-Nikt nie będzie się śmiał z naszych rodziców, rozumiesz głupia - Gdy nie odpowiedziałam potrząsnął moją głową na wszystkie strony.

-Rozumiem! Rozumiem! - Załkałam i uchyliłam oczy, widziałam uśmiech ważności na ich twarzach

-Chcesz chyba żebyśmy cię puścili?- Kiwnęłam głowa, Tom zamyślił się na chwilę.

-Dobrze przeprosisz i przyznasz nam rację, a my w zamian cię puścimy, może być? -Zapytał uśmiechając się w moją stronę a Bruce zaśmiał się jak świnka. Pokręciłam głową. Nie, nie zgadzam się nie przeproszę nie mam za co!

-Nie przeprosisz? My mamy czas możemy tak stać calutki dzień, ty chyba nie za bardzo- Szarpnęłam się, ale to tylko spowodowało nasilenie się bólu. Wiem! Spojrzałam się z nadzieją na Steve, pomóż mi powiedziałam bezgłośnie lecz on tylko odwrócił wzrok. Załkałam, a obraz rozmazywał mi się, byłam na przegranej pozycji.

-P-prze-przepraszam i m-macie r-rację jestem ... t-tacy jak - Tu na chwilę przerwałam, nie chciałam tego mówić może jednak ktoś mnie uratuje Tatuś? Mama? Steve?

- No co zepsułaś się? Mów, tak dobrze ci szło - Powiedział jeden z nich nawet nie wiedziałam który, poczułam jak ktoś szarpie mnie za nogę by potem niebezpiecznie zaczął ją wykręcać. Jęknęłam cichutko pod nosem. Nie miałam już sił zamknęłam oczy.

-Przestańcie, puśćcie ją w-wy głupki - Cieniutki dziecięcy głosik, Will.

-Cicho Will, nie pozwolimy by jakaś tam nieprzemieniona obrażała naszą rodzinę ! Wiec będziesz grzeczna? -

-T-tacy jak ja ... n-nie mają prawa n-należeć do r-rodziny- Drżącym głosem dokończyłam to co dokańczać nie chciałam.

-Grzeczna dziewczynka, widzisz jak chcesz to potrafisz, już cię puścimy, Bruce na trzy -1..2...3!- Zostałam wrzucona w powietrze, słyszałam ich śmiech i krzyki Steve, Will płacze dlaczego? A potem poczułam ból i jakby coś wyciskało mi powietrze z płuc. Otworzyłam oczy, otaczał mnie błękit, spojrzałam w górę słonce, już się nie odbijało od tafli jeziora, posmutniałam, dlaczego tak piękny widok nie może trwać wiecznie? Nie miałam już sił, a błękit stawiał się coraz ciemniejszy, chłodniejszy smutniejszy. Może jezioro płakało razem ze mną? Pomyślałam zamykając oczy.


Dlaczego akurat dzisiaj musiałam sobie o tym przypomnieć? Pomyślałam pociągając łyk wina, uśmiechnęłam się do prawie pustej szklanki. W takich momentach cieszyłam się, że mogę się upić, nie chciało mi się szukać kieliszka i przy okazji przeglądałam listę kontaktów.

Alison

Nie.

Lydia

Nie.

Scott

Jeszcze bardziej nie.

Derek

Odpada.

Peter

Przemilczę...

Stiles(Gwiazdeczka)

Przez chwilę wpatrywałam się w tępo w kontakt, sama nie wiedziałam czego w tym momencie chcę, chciałam być sama, napić się i zapomnieć, ale to nie pomoże ... Unikasz problemów Rose! Zacisnęłam mocniej palce na kieliszku i bez większego zastanowienia wybrałam zieloną słuchawkę. Odczekałam kilka sygnałów, nawet przez chwilę się zastanawiałam czy Stiles znowu nie zgubił telefonu.

-Halo?- Zaskoczył mnie jego zaspany glos przecież nie ma nawet dwudziestej.

-Halo! To ja ... Rose, obudziłam cię? - Zapytałam, pociągając kolejny łyk.

-Niee, zasnęłem nad chemią dlaczego ta szkoła musi być taka nudna, No! - Zaśmiałam się cicho na słowa Stiles'a.

-Taa... Czyli rozumiem, że nie przeszkadzam?-

-Nie, no wal śmiało, chemia nie zając nie ucieknie. Więc co się stało? Zaatakowali kosmici? Nowe Wilkołaki pojawiły się na mieście? Od razu mówię, że Derek może stać się zazdrosny wiesz jaki on jest. Co tak milczysz, nawijaj bo serio zaczynam się martwić-

-Stiles, jak mam mówić jeśli to ty ciągle nawijasz w kółko? -Zapytałam. Z żalem odstawiłam szklankę wylewając odrobinę wina, wstałam z krzesła w jadalni i podeszłam do okna. Oparłam się czołem o chłodne szkło.

-Pokłóciłam się z Peterem... dość poważnie. On krzyczał, ja krzyczałam, no a później powiedział coś czego nie powinien, a ja kazałam mu się wynosić a wiesz co jest najzabawniejsze? To wszystko przez moją matkę, której tu nawet nie ma- Dokończyłam gorzko.

-Mam przyjść?-

-Gdybyś mógł- Usłyszałam ciche, przytłumione mruknięcie przypominające Taaakk. Uśmiechnęłam się pod nosem, rozłączając się. Odepchnęłam się od okna i chwiejnym krokiem, śmiejąc się pod nosem weszłam na piętro a potem do łazienki. Skrzywiłam się na swój widok w lustrze, zaczerwione oczy i twarz, włosy w totalnym nieładzie. Wyglądałam jak pomidor. Westchnęłam i odkręciłam kurek z zimną wodą ochlapując kilka razy swoją twarz. Podniosłam głowę i po raz kolejny przejrzałam się w lustrze, nie jest najgorzej pomyślałam. Przynajmniej już nie jestem taka czerwona, wytarłam twarz w puchaty ręcznik i oparłam się o umywalkę. Zastanawiałam się co zrobić z włosami, wtedy mój wzrok padł na nożyczki leżące na umywalce bez zastanowienia chwyciłam je. Wzięłam pasemko moich brązowych włosów i nacisnęłam na nożyczki.

Ciach.

Pukiel włosów powoli opadł na szare płytki.

Pamiętam tamten dzień doskonale, Steve mnie później uratował, wskoczył do jeziora i mnie wyciągnął. Gdy tylko odzyskałam przytomność przepraszał, przepraszał że nie stanął w mojej obronie.

Ciach

Ale ja nie chciałam go słuchać, według mojej sześcioletniej ja okazał się tchórzem, nikomu nie powiedziałam o tym zdarzeniu a samego Steven'a widziałam rzadko, ignorowałam go chociaż widziałam jak szukał okazji by ze mną porozmawiać.

Ciach, ciach

Dostałam wtedy bardzo ważną lekcję życia - Jeśli jesteś inna, odstajesz chociaż trochę od innych, nie łatwo będzie ci o akceptację.

Ciach, ciach

Moje włosy które kiedyś sięgały mi za łopatki, były teraz o wiele krótsze sięgały mi do obojczyka a przy końcach delikatnie się falowały. Uśmiechnęłam się i potrzęsłam głową a włosy zafalowały. Podobał mi się moja nowa fryzura, pasowała mi. Koniec dawnego ja, początek czegoś nowego, a początki najlepiej zaczynać od zmian.


-Stiles, polej mi jeszcze- Powiedziałam podsuwając pustą szklankę pod nos chłopaka. Leżałam wyciągnięta na stole w kuchni a naprzeciwko mnie siedział Stiles i jak przystało na dobrego przyjaciela siedział i słuchał mojego wywodu. Chłopak spojrzał na mnie z rozbawieniem i zabrał mi szklankę.

-No ejjj! Oddaj, to moje, są na niej moje bakterie jaa tak lubię swoje bakterie -Powiedziałam płaczliwie wyciągając rękę po szklankę, chłopak widząc moje marne starania zaśmiał się i pokręcił z niedowierzeniem głową.

-Wiesz, że jesteś całkiem zabawna kiedy się upijesz? - Powiedział, po czym wstał i odstawił szklankę do zlewu, zrobiłam naburmuszoną minę i zsunęłam się z powrotem na krzesło jak wąż. Zaśmiałam się cicho pod nosem jak wąż!

-Widzę, że humorek dopisuje, w sumie gdybym ja sam wypił prawie całą butelkę wina też bym się śmiał do ściany - Powiedział i usiadł koło mnie opierając się łokciami o stół.

-Nie śmieje się do ściany głupku, tylko z węża - Odparłam uśmiechając się radośnie do niego. Chłopak podniósł brwi zdziwiony.

-Węża?- Odchyliłam się na krześle i zaczęłam się bujać.

-Niee wagę wyyy faceci i tak tego nie rozumiecie- Powiedziałam z całkowitą powagą na jaką było mnie stać, nie wiedziałam że mówienie może sprawiać tyle problemów.

-Rose może warto pogadać o tym po co tu jestem, jeśli jeszcze jesteś przytomna - Spochmurniałam, cholerka a miałam tak dobry humor. Przestałam się gibać na krześle i usiadłam prosto.

-No a co mam powiedzieć? Moja matka wpadła z niezapowiedzianą wizytą a akurat był u mnie Peter i doszło do kłótni, matka ma dość ... staroświeckie podglądy jeśli chodzi o wilkołaki, oczywiście nie spodobało jej się to, że ją okłamywałam. A Peterowi nie spodobało się podejście mojej matki, w końcu ona wyszła bo jak stwierdziła „nie zamierza spać pod tym samym dachem co ten kundel". No i później my się pokłóciliśmy, każdy z nas wyciągał wady tego drugiego i w końcu powiedział coś co nie powinien no i ... no i go uderzyłam i kazałam mu wyjść- Dokończyłam cicho, wpatrzona w blat. Stiles zagwizdał, spojrzałam na niego zdziwiona.

-No co? W sumie nie dziwię się Peterowi, sam miałem przyjemność spotkać się dzisiaj z twoją matką, dziewczyno nie wierzyłem że spotkam coś groźniejszego niż Derek gdy się dowiedział że to my przemalowaliśmy jego samochód na różowo! Dostałem normalnie dreszczy kiedy się na mnie spojrzała. Wracając do Petera, nie wiem co ci powiedział, ale w pełni zasłużył, ty byś nawet muchy nie skrzywdziła ... no chyba że byś musiała. W sumie z naszej paczki to Scott najchętniej by wszystkich wyprzytulał i każdemu wybaczył wskazując drogę do jasności i odnalezienia swojego ja.-

-Moja mama siedzi u ciebie w domu? -Byłam zdziwiona, w sumie wiedziałam że moja mama kiedyś znała mamę Stilesa, ba nawet się przyjaźniły dlatego gdy trafiłam do Beacon Hills to właśnie u nich spędziłam pierwsze trzy miesiące. Do dzisiaj nie wiem jak Pan Stilinski to wytrzymał ale jestem mu bardzo wdzięczna że mnie przygarnął, byłam przecież dla niego obcą dziewczyną, która pewnego dnia pojawiła się pod jego drzwiami.

-No, Ojciec poprosił ją o pomoc nad sprawą tego morderstwa, raczej przed północą nie skończą- No tak, jeszcze sprawa tej dziewczyny, zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Pomyślałam i przetarłam twarz dłonią, czułam jakby ktoś wypompował ze mnie wszystkie siły.

-Chyba się położę - Wstałam z krzesła, chwiejąc się odrobinę. W jednej sekundzie Stiles do mnie doskoczył i złapał mnie pod ramię.

-Dasz radę sama wejść na piętro? Nie chce się potem tłumaczyć twojej mamie ani mojemu ojcu dlaczego wylądowałaś w szpitalu pijana i z rozbitą głową. Twoja matka urwała by moją!- Poklepałam chłopaka uspokajająco po plecach.

-Spokojnie, ma ważniejsze sprawy na głowie. Bardziej mnie martwi po co przyjechała -

-Słucham?-

-Coś musiało ją tu przywiać a raczej nie jest to wizyta rodzinna bo przyjechała bez ojca - Wdrapaliśmy się na piętro, Stiles otworzył drzwi do mojego pokoju i pomógł mi dojść do łóżka na którym się położyłam. Z przyjemnością wtuliłam twarz w mięciutkie poduszki.

-Rose idę spać na kanapę aż nie wróci twoja matka a ty idź grzecznie spać. Okej? - Wymamrotałam coś nie wyraźnie, przytłumiona przez poduszki, byłam już na granicy snu. Ostatnie co pamiętam to jak Stiles przykrywa mnie kołdrą. Śniłam o oczach w kolorze złota wpatrzone we mnie i małej radosnej dziewczynce która beztrosko zbierała kwiaty na łące.

--------------------------------

Dzieci bywają takie okrutne ...

Wiadomość od Autora:

Z okazji zbliżającej się drugiej części szóstego sezonu, wzięłam się w garść i napisałam nowy rozdział, co do dalszych części obawiam się że pojawią się dopiero na przełomie Sierpnia/Września albo nawet później, wszystko wyjdzie dopiero w praniu, że tak powiem.

Powód? Dość prosty-brak weny, która jak już przyjdzie, muszę ją podzielić również na inne moje prace :)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top