P. V - TALENT DO DRAMATURGII
- Nigdy nie sądziłem, że w miejscu, w którym jest tak cicho i spokojnie, może być tak pięknie - oznajmił w którymś momencie Lance, nie odrywając oczu od gwiazd.
I rzeczywiście szum ulicy zdawał się jakiś taki odległy, gdy Keith usiadł, by otworzyć butelkę z piwem i sięgnąć po kawałek lodowato zimnej pizzy. Chłopak spojrzał na niego nieco zaskoczony, ale i zainteresowany. Niemal tak zaskoczony, jak był Lance, gdy uświadomił sobie, że ktoś jest realnie zainteresowany jego słowami i poświęca mu całą swoją uwagę. Nie powiedział tego na głos, co prawda, bo sam nie wiedział, z czego bierze się postawa Keitha. Na dobrą sprawę praktycznie się nie znali i nie chciał niczego o chłopaku zakładać. Może czarnowłosy tak po prostu reagował na nowe znajomości? Na początku uważał, poznawał, a później sobie odpuszczał? Nawet jeśli to Lance nie sądził, że mógłby powtórzyć ten wypad z kimkolwiek innym, niż siedzący obok niego chłopak. Sytuacja zdawała się zbyt nierzeczywista i magiczna, by choćby próbował, bo wiedział, że próbami mógłby tylko zamazać sobie pamięć oryginału. I w głębi serca wiedział, że tego oryginału raczej nie da się w żaden sposób przebić.
No i niezależnie od tego, jak miało to wyglądać po jakimś czasie, Lance na chwilę zaniemówił. Jasne, przyjaźnił się z Hunkiem i paroma innymi chłopakami, ale chociaż czuł, że może powiedzieć im wszystko, nie zawsze miał na to ochotę. Nie czuł potrzeby dzielenia się z nimi największymi przemyśleniami, które miał, siedząc w środku nocy na parapecie w swoim pokoju i gapiąc się w Księżyc. Nie odkrywał przed nimi większości swojej duszy. I jasne, przyjaźnili się pomimo tego i Lance naprawdę nie śmiał wątpić w ich przyjaźń, ale czy na początku, czy nawet po latach, nigdy nie mieli takiego cichego wieczoru. I McClain nie zamierzał na to narzekać, wiedział na co się pisał wchodząc w tamte relacje, ale nie zamierzał umniejszać temu, jak przyjemny był ten wyjątkowy wieczór. A o Allurze nawet wolał w tamtej chwili nie myśleć.
- Nie przywykłeś do takich warunków, co? - spytał Keith z lekkim uśmieszkiem, patrząc na towarzysza spokojnie.
- Nie są moimi ulubionymi - odparł szczerze Lance, sięgając po piwo ze wzruszeniem ramion. - Wolę pełne życia miasta, które zdają się nigdy nie spać. Wolę zatłoczone mola na plażach, gdzie jesteś otoczony tandetą, zdecydowanie przecenionym żarciem i spokój widzisz jedynie w oddali. Wolę parki rozrywki, z których wiecznie słychać pełne radości czy strachu okrzyki. Ba, nawet zazwyczaj wolę szkołę, bo w czasie przerw jest tam taki rumor. Po prostu wolę miejsca pełne ludzi, pełne hałasu i chaosu. Wolę, gdy coś się realnie dzieje dookoła mnie, gdy mam z kim porozmawiać, z kim się powydurniać. Wolę być w miejscach i z ludźmi, z którymi będę dzielił niezapomniane wspomnienia. Spokój i cisza raczej nigdy nie były moją domeną. Nie, gdy do wyboru miałem całą tę żywiołowość, którą nosi ze sobą każdy człowiek. Z całą historią, którą niesie się na swoich barkach. Nie, gdy przeszłość tylu ludzi odcisnęła swoje piętno w popularnych miejscach czy miastach. W wydrapanych nożykiem inicjałach na szkolnych ławkach, w kłódkach z wyrytymi inicjałami, które wiszą na moście. Czy po prostu w budynkach, które są starsze od naszych dziadków czy pradziadków. Nawet coś tak durnego, jak głośno puszczona muzyka, która uspokajała mnie od kiedy tylko pamiętam. W porównaniu z tym wszystkim cisza wydaje się po prostu niepokojąca - uznał Lance, robiąc na samym końcu dziwną minę i nieco zbyt szybko zerkając kątem oka na Keitha, jakby chciał się upewnić, że nie znudził chłopaka swoim zdecydowanie przydługim monologiem. - Jeśli przynudzam to po prostu mi przerwij. Taka rada na przyszłość - dodał, drapiąc się w tył głowy i maskując najszerszym uśmiechem, na jaki się zdobył, że wcale by mu się taka opcja nie spodobała i że spotkało go to w życiu zdecydowanie zbyt wiele razy.
- Nie przerywam ludziom gdy mówią - oznajmił Keith takim tonem, jakby ktoś mu właśnie powiedział, że Święty Mikołaj nie istnieje. - Nie znosiłem, gdy ktoś robił to mnie i wiem, jakie to irytujące uczucie, gdy mówisz o czymś, o czym Ci zależy, albo wyrażasz swoją opinię na jakikolwiek temat, a rozmówca ma to głęboko w dupie. Dlatego dopóki ktoś nie będzie pierdolił absolutnych farmazonów albo nie będzie to osoba, której wybitnie nie mogę znieść, to wysłucham do końca. Tego wymaga jakiekolwiek minimum kultury.
- Chyba na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ludzi z podobną postawą, których znam - westchnął Lance z cichym śmiechem.
- To trochę przykre - wytknął mu Kogane spokojnie.
- Czy ja wiem. Czasami na pewno. Gdy akurat jesteś w nastroju, a ktoś ma ważniejsze rzeczy na głowie. I to nie tak, że nie rozumiem, że coś w danej chwili może być ważniejsze, bo ogarniam, że nie jestem jedynym człowiekiem na świecie. Tylko, że gdy jest to pierdoła, którą ktoś podnosi do rangi czegoś ważnego po prostu irytuje. I trochę demotywuje. I jakoś tak zapisuje Ci się w mózgu, że przy tej osobie nawet już nie warto. Ale czasami jest też tak, że dzięki temu, że ktoś Ci przerwie, powstrzymasz się od powiedzenia czegoś absurdalnie głupiego komuś, kto mógłby tego nie zrozumieć. A przyjaciele bywają najróżniejsi. I nie od każdego ma się prawo oczekiwać tego samego, co od innych - Lance'a zaskoczyło to z jaką łatwością przychodzi mu rozmawianie o najdziwniejszych tematach z chłopakiem, którego na dobrą sprawę dopiero co poznał, ale Keith wykazywał większe zainteresowanie jego słowami w ciągu kilkunastu minut, niż Allura przez cały poprzedni tydzień, więc McClain zamierzał uznać to za dobrą kartę i pleść co tylko mu na język ślina przyniesie.
- Nie wyobrażam sobie otaczać się ludźmi, którym w pełni nie ufam - odparł Kogane, na chwilę zapatrując się w gwiazdy. - Potrafię zrozumieć chęć kompromisu i pewne niedogodności, na które ludzie się zgadzają, wartości, które poświęcają dla innych czy dla świętego spokoju. Potrafię też zrozumieć, że większość ludzi źle czuje się, gdy są pozostawieni sami sobie, bo tak naprawdę to w tłumie rzadko można na wskroś poznać samego siebie, a ludzie boją się tego, co mogliby odkryć. Ale chociaż to wszystko rozumiem to nie dałbym rady wprowadzić tego do swojego życia. Może podchodzę do życia jakby było zbyt czarno-białe, ale wydaje mi się, że są sytuacje, gdy to jest dobre podejście. Dałbym się pokroić za swoich przyjaciół i chociaż nie oczekuję od nich tego samego, to gdzieś tam mam świadomość, że większość z nich zrobiłaby to samo dla mnie. A jeśli nie to przynajmniej doceniam fakt, że są w tej kwestii szczerzy od samego początku. Cholernie nie znoszę tego, jak ktoś musi okłamywać samego siebie w jakiejkolwiek kwestii. No bo skoro czujesz potrzebę oszukania osoby, która zna Cię najlepiej na świecie i czujesz, że jesteś w stanie to zrobić, to jaka jest pewność, że będziesz szczery wobec innych?
- Szczerość jest dla Ciebie aż tak ważna? - spytał zaskoczony Lance. - Nie żebym popierał kłamstwa, ale no każdemu zdarza się skłamać. Czy lekko przeobrazić prawdę. Czy odpowiedzieć coś byleby uniknąć konfrontacji.
- Przecież nie zamierzam dorysowywać sobie aureoli - mruknął Kogane, machając w powietrzu palcem jakby realnie szukał tam atrybutu aniołków. - Jasne, każdemu zdarza się kłamać. Każdemu zdarza się nagiąć zasady. Ale wywinięcie swojej dupy z problemów, a brak umiejętności bycia szczerym wobec najbliższych Ci osób to dwie zupełnie różne sprawy. I o ile w tym pierwszym przypadku jestem absolutnie za, no bo kto chciałby bawić się z konsekwencjami, gdy możesz ich uniknąć, o tyle w drugim jestem zdecydowanie na nie. Są ludzie wobec których zawsze, niezależnie od tego, jak bardzo może to zaboleć, trzeba być szczerym. Więc suma sumarum, myślę, że szczerość jest dla mnie aż tak ważna.
- Ja chyba wolę bardziej kompromisowe życie - przyznał Lance z nieco smutnym uśmiechem. - Choć pewnie Hunk, mój najlepszy przyjaciel, właśnie by mnie wyśmiał za to, że to powiedziałem. No ale zdecydowanie wolę ugryźć się w język i przeboleć coś, co mi nie pasuje, zamiast otwarcie o tym powiedzieć. Głównie dlatego, że ludzie, których znam, mają tendencję do odchodzenia, gdy wytknie im się ich własne gówno. No i czasem mam dość obracania sytuacji tak, żebym to ja wychodził na tego złego, a uwierz mi, że znam mistrzów w tej sztuce. Czasem szczerość nie jest po prostu warta tych nerwów.
Lance nie potrafił uwierzyć w to, jak pełen sprzeczności wydawał mu się w tamtym momencie Keith. Wciąż w głowie majaczył mu obraz nieokrzesanego buntownika, który wyrobił sobie o nim w pierwszym momencie i McClain miał wrażenie, że nie bez powodu. Że na pewno są sytuacje, w których ta ciemniejsza strona chłopaka wychodzi na wierzch, co przecież widać było w tym, z jaką lekkością potraktował włamanie się na czyjś teren żeby pooglądać gwiazdy. Jednak ten odpychający od siebie, nieokrzesany buntownik miał w sobie tyle warstw, że Lance miał przeczucie, że życia by mu nie starczyło żeby poznać je wszystkie. A każda odpowiedź Keitha sprawiała, że miał na to coraz większą ochotę. Chciał się dowiedzieć wszystkiego, nawet najmniejszych szczególików. Problem był jednak taki, że nieważne, jak obszernych odpowiedzi Keith mu udzielał, Lance miał wrażenie, że nie poznał go bardziej nawet o troszeczkę. Że dowiedział się ogółów, jakiejś jednej czy dwóch opinii, ale nie czuł, że poznał chłopaka tak, jak bardzo by chciał. Choć i tak miał wrażenie, że przez jeden wieczór poznał go lepiej, niż większość ludzi w swoim życiu. I ta mgiełka tajemniczości jedynie podwajała chęć Lance'a do bycia blisko chłopaka, do poznania go i do zaprzyjaźnienia się.
Keith też sam nie wiedział, w jaki sposób wpakował się w całą tę sytuację. Nie żeby zamierzał narzekać, bo sam nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dobrze rozmawiało mu się z nieznajomym, ale wciąż całokształt nieco go dziwił. To było zupełnie nie w jego stylu żeby zaprosić na własny koncert zupełnie obcą osobę, z którą wymienił może z cztery zdania. Tak jak nie leżało w jego naturze by rozmyślać o kimś przez cały boży tydzień. A już na pewno nie wychodzenie gdziekolwiek z absolutnym nieznajomym, gdy cała reszta ekipy, która bardzo często o niebo lepiej radziła sobie w społecznych interakcjach niż on, najzwyczajniej w świecie się wykruszyła. W głębi serca wiedział jednak, że nawet jeśli by chciał to i tak nie dałby rady zapomnieć tego wieczoru. Było coś takiego w Lance'u, że miał ochotę poznać go bardziej. Rozmawiać z nim godzinami i nie liczyło się, czy będą to rozmowy o życiu, o pierdołach czy coś, czego nawet nie da się określić, jak ta konwersacja, którą właśnie przeprowadzali. Niby Lance od początku nie wydał mu się zwyczajny, ale sądził, że chłopak ma do zaoferowania światu o wiele więcej, niż być może nawet sam sądzi.
- To kiedy nie idziesz na kompromisy? Kiedy masz ten moment, że uznajesz, że musisz się postawić i zawalczyć? - spytał Kogane, szczerze zainteresowany.
- To absolutna głupota i wiem, że będziesz się śmiał, ale mam takiego małego bzika, że zawsze muszę być pierwszy. Że zawsze muszę być najlepszy. We wszystkim co robię. I czasami wychodzi mi to na dobre, bo zajebiście mnie to motywuje do pracy, ale no cmon, jestem w trzeciej klasie liceum. Teoretycznie nie powinienem aż tak się fiksować - oświadczył Lance, gestykulując żwawo. - I teoretycznie jestem świadom, że oceny mi się do niczego realnie nie przydadzą. Że nikt na rynku pracy nie będzie na to patrzył. Że liczy się matura i inne drobiazgi. A mimo to się staram. I w klasie zawsze jestem pierwszy. Nawet raz się nie zdarzyło żeby ktokolwiek mnie kiedykolwiek prześcignął. I zawsze celowałem wyżej. W sensie wiem, że w którymś momencie musiał się znaleźć ktoś mądrzejszy ode mnie, ale liczyłem, że stanie się to już poza liceum. No ale niestety. Nieważne, jak bardzo bym się nie starał, czego bym nie robił, ile się nie uczył, zawsze jestem drugi. Nie mogę prześcignąć takiego jednego gościa. I wiem, że dla Ciebie to pewnie brzmi jak pierdoła, bo sam mówiłeś, że nie mógłbyś mieć bardziej wywalone na szkołę i wyniki, ale no mimo że to absolutna głupota to jakoś mi to tak siedzi na sercu. A gość serio wydaje się geniuszem - wyżalił się Lance, a Keith ledwie powstrzymywał uśmiech na widok jego min i gestykulacji.
- Jakoś się ten geniusz nazywa? Spotkałeś go chociaż kiedyś? Rozmawiałeś z nim? Może spróbowałby Ci pomóc gdybyś poprosił - spytał Kogane rzucając pomysłami, które wydawały mu się najbardziej oczywiste i nie potrafiąc sobie wyobrazić, jak komuś mogło aż tak zależeć na wynikach, jednak starając się nie dać tego po sobie poznać. Dla niego liczyła się aktualna wiedza, a nie cyferki w dzienniku, ale ostatecznie mógł zrozumieć, że ktoś czuł potrzebę pochwalenia się dobrą oceną. Albo zrobić wyjątek od swojej logiki. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak Lance.
- Nie rozśmieszaj mnie - prychnął chłopak z nieszczęśliwą miną. - Ten geniusz miałby mi pomóc? Pewnie jest zapatrzonym w siebie bucem, który spędza całe dnie na korkach albo ma mózg Einsteina. Już widzę jak z własnej woli pomaga komuś, kto depcze mu po piętach. Gostek nie jest Tobą żeby nie zależało mu na wynikach i pewnie lubi widzieć swoje nazwisko na pierwszym miejscu listy. Ty w ogóle podchodzisz do listy żeby sprawdzić jaki masz wynik? - spytał Lance, na chwilę zbaczając z tematu, jednak bardzo szybko kontynuował po krótkim "nope", które padło z ust jego towarzysza. - No właśnie. Chciałbym mieć takie podejście jak Ty, no ale po prostu nie potrafię. No nie ma opcji. Ale kiedyś go pokonam. Przy którymś egzaminie będę lepszy. Chociaż fakt faktem, głupio przyznać, ale nigdy z gościem nie gadałem. Nawet nie widziałem go na oczy. W sumie wiem, że jest chłopakiem, bo inni uczniowie tak o nim mówili. To taki mój naukowy arcywróg, którego z całego serca nienawidzę, ale w realnym świecie nigdy go nie spotkałem. I nie wiem czybym chciał. Boję się, że okaże się jakiś przyjacielsko nastawiony i moja cała chęć rywalizacji się rozwieje. Ma na nazwisko Kogane. Tyle o nim wiem - wydusił w końcu z siebie Lance, a Keith na krótką chwilę zamarł i pewnie gdyby nie szok, zaśmiałby się. Widząc jednak poważną minę towarzysza uznał, że to mógł być nienajlepszy pomysł.
- Z tym przyjacielskim to bym nie przesadzał - oznajmił spokojnie, nieco uciekając wzrokiem.
- Znasz gościa? Nawet mi nie mów jaki on jest, proszę - oznajmił Lance z nową energią. - Wolę nie wiedzieć. Choć to zabawne, że go znasz. W sensie świat trochę jest mały. Może nawet chodzimy do jednego ogólniaka. W sumie przy sześciu klasach na roku to poznać wszystkich jest niemożliwością, chociaż zawsze próbowałem.
- To Ci mogę powiedzieć, że na pewno chodzimy do jednego ogólniaka - odparł Keith z wyrazem twarzy, którego Lance nie potrafił przez chwilę odczytać. - W sumie to niegrzeczne z mojej strony. Powinienem się był przedstawić przy naszym spotkaniu. Nazywam się Keith Kogane. I to chyba ja jestem obiektem całej Twojej nienawiści.
Lance zaśmiał się tak głośno, że przez chwilę martwił się, czy przypadkiem nie usłyszał go strażnik. On tu się wyspowiada ledwie poznanemu kolesiowi, że ma swojego arcywroga, doskonale wiedząc, jak bardzo z tego powodu nieustannie wyśmiewają go Hunk i Allura, jakimś cudem wierząc, że akurat Keith chociaż postara się go zrozumieć, a tu taki cyrk. McClain omal nie popłakał się ze śmiechu, trzymając za brzuch, który powoli zaczął go od niego boleć. No bo jakie były szanse?
- Keith ja wiem, że to brzmi głupio, ale proszę Cię. Mówię poważnie - oznajmił w końcu Lance, gdy zdołał złapać oddech. - Nie mógłbyś być nim. Zupełnie nie pasujesz mi do wizji, którą sobie o nim wyrobiłem.
- Przykro mi, że niszczę Twoją magiczną, mydlaną bańkę - odparł Keith nieco gorzko ze wzruszeniem ramion i po raz pierwszy od początku tej rozmowy czując jak jego serce staje się cholernie ciężkie.
Natychmiast też przybrał swoją zbroję. Pancerz gruboskórności i odcięcia od świata, w którym chronił się przed wyśmianiem czy zranieniem. Nigdy nie sądził, że jego wyniki mogą stać się jakimkolwiek problemem. Zawsze miał je w nosie i jeśli je sprawdził to tylko przypadkiem. Zazwyczaj to Pitch je sprawdzała, bo chciała zobaczyć swoje. Czasem Shiro, gdy pojawiał się w szkole na wezwanie, że Keith znowu wdał się w bójkę albo że jest nowy konkurs, którym chłopak mógłby być zainteresowany. Kogane nie patrzył na tablicę nawet, gdy przechodził centralnie obok niej. Był świadom, że ma potrzebną wiedzę. Był pewien swoich wyników. Nie potrzebował widzieć potwierdzenia. A nawet gdyby coś zawalił i nie zdał to przecież dowiedziałby się od nauczycieli.
Jednak słowa Lance'a jakoś go zabolały. Keith sam był sobie świadkiem na to, jak rzadko otwierał się przed ludźmi. Jak rzadko spotykał kogoś nowego. Przy Lance'u czuł, że może. Otwartość i przyjacielskość chłopaka były nie do przeoczenia. I ten magiczny element, którego Kogane nie potrafił wytłumaczyć. Skoro jednak w czyimś umyśle był arcywrogiem to nie zamierzał tego zmieniać. Nie mógł komuś narzucić innego poglądu, niż ten, w który ta osoba wierzyła.
Więc zrobił to, co robił zawsze. Wcielił się w swoją rolę zbuntowanego i niezrozumianego nastolatka, całkowicie odcinając się od rzeczywistości, która nie musiała być dla niego ważna. Chwycił swoją butelkę po piwie i puste opakowanie od pizzy, by zarzucając sobie kaptur na głowę, zniknąć w mroku lasu, nawet się nie żegnając. I nie liczyło się to, że zaskoczony Lance odprowadzał go zdziwionym spojrzeniem, nie do końca rozumiejąc nagłą zmianę w zachowaniu, humorze i niemal aurze chłopaka, która z wyluzowanej stała się jakaś taka niedostępna. I zdecydowanie zbyt długą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że może ten chłopak, którego znał tak krótko, a którego zdążył naprawdę polubić, mógł okazać się jego szkolnym rywalem. Chwilę, w czasie której Kogane zdążył odejść już spory kawałek, uznając, że nie ma sensu próbować rozwijać znajomości, skoro ktoś zdążył z góry ocenić go jeszcze przed poznaniem. Był świadom, że pewnie z dwa dni pochodzi wkurzony, może nawet trzy, ale prędzej później mu przejdzie i Keith wyciągnie swoją nauczkę. Jak z każdej nieudanej znajomości. Zapomni o osobie, albo przynajmniej tak sobie będzie wmawiał, ale będzie jeszcze ostrożniejszy z tym, przed kim zdecyduje się otworzyć. Zwłaszcza, że wbrew pozorom, przy Lance'u powiedział naprawdę wiele.
Lance zupełnie zignorował możliwość, że wywali się o jakiś korzeń. Biegł przed siebie jakby go diabeł gonił, bo wiedział, że jeśli Keith zniknie mu z pola widzenia na granicy parku to będzie koniec. Jasne, mógłby go odszukać w szkole, ale coś mówiło mu, że to nie miałoby tego samego efektu. McClain uśmiechnął się pod nosem, gdy w promieniu dosłownie trzydziestu metrów od siebie dostrzegł czarną sylwetkę i zupełnie ignorując nieludzko późną godzinę, wydarł się na całe gardło.
- Keith Kogane! Kiedyś Cię pokonam, ale do tego czasu możesz pomóc mi w nauce i udowodnić, że nie jesteś bucem, za którego Cię miałem! - krzyknął, podbiegając do chłopaka z szerokim uśmiechem, gdy zauważył drobny odpowiednik na twarzy rozmówcy.
- No jeśli potrzebujesz mojej pomocy żeby mnie pokonać to z chęcią Ci jej udzielę - odparł Keith, wyrzucając sobie w duchu, że może za szybko przekreślił Lance'a.
No ale cóż miał powiedzieć. Talent do dramaturgii zdecydowanie miał po matce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top