P. IV - ZIMNA PIZZA
Keith uśmiechnął się lekko, gdy Pidge oświadczyła, że niestety muszą już kończyć i że zagrają ostatnią piosenkę. Uwielbiał grać z przyjaciółmi, ale minęły prawie dwie godziny, a on był absolutnie wyczerpany i miał wrażenie, że jego palce po prostu zamieniły się w szpony. Przez cały czas trwania ich małego koncerciku ludzie przychodzili i odchodzili, ale ekipa Voltrona średnio się tym przejmowała. Doskonale wiedzieli, że nie mają najmniejszych podstaw do oczekiwania, że obcy nagle ich pokochają i zmarnują na nich tak cenny, piątkowy czas. Doceniali każdego, kto zatrzymał się choć na chwilę, czy choćby pokiwał głową w rytm ich muzyki przechodząc obok. Gdy podziękowali wszystkim, a Shiro teatralnie się ukłonił i zaczęli zbierać sprzęt, Lance usiadł w pierwszym rzędzie, który dopiero teraz zrobił się wolny. Chłopak sam nie wiedział, co nim kierowało, w końcu był świadom, że umówili się z Keithem tylko na koncert, na nic więcej. Tłumaczył się sam przed sobą, że chce tylko pogratulować nowo zdobytemu kumplowi świetnej gry i niezłego występu, ale siedząc w tym nieszczęsnym pierwszym rzędzie, z dłońmi schowanymi do kieszeni zielonej kurtki, sam nie do końca wiedział, czy to cała prawda.
- Jakaś pizza w ramach świętowania pierwszego koncertu? - rzucił w eter Shiro, upewniając się, że wszystkie swoje klamoty właściwie popakował, w czym zdecydowanie pomogła mu narzeczona, która dosłownie znikąd pojawiła się na scenie.
- Ja odpadam, padam z nóg - oznajmiła z miejsca Pidge. - Jeszcze muszę zmontować nagranie z dzisiaj zanim je wrzucę i powalczyć z jakością dźwięku, choć może wykorzystam nagrania z garażu - dziewczyna zaczęła się rozgadywać na temat technicznej strony rzeczy, którą rozumiał jedynie Keith i widząc gąszcz uniesionych w wyrazie niezrozumienia brwi, bardzo szybko sobie darowała.
- Mam o czwartej pociąg, a zamierzam być więcej niż żywym trupem, więc też odpadam - dorzucił swoje trzy grosze Taki, wzruszając ramionami i robiąc minę, jakby naprawdę było mu przykro, że musi sobie odpuścić wspólne świętowanie.
- Shiro, jutro jedziemy na obiad do mamy, a ja jeszcze nie wzięłam się za przygotowanie mięsa. Przyda mi się Twoja pomoc - oświadczyła Mia tak miękkim i przyjaznym tonem, że Takashi nawet przez sekundę nie pomyślał, że mógłby ukochanej nie pomóc, co jednoznacznie oznaczało też jego brak udziału w jakimkolwiek świętowaniu.
Keith usiadł na brzegu sceny, przewieszając przez nią jedną nogę i obserwując zarówno zespół, co Lance'a. Jasne, chciał pójść świętować, ale skoro cała reszta miała ważniejsze sprawy to równie dobrze mógł poszwędać się troszkę po mieście, doceniając jego zalety nocą, by później wrócić do domu. Nie miał wielkich planów na sobotę. Nie musiał nigdzie być, nie musiał wstawać o nieboskiej godzinie. Nawet podobała mu się taka wizja. Nie wiedział tylko jak rozwiązać sprawę z Lancem. Na dobrą sprawę nawet nie spodziewał się, że chłopak przyjdzie. Jasne, szczerze na to liczył, ale gdy tylko zobaczył, że jego dziewczyna pojawiła się w kawiarni założył, że będzie miał ważniejsze sprawy lub że po prostu umówili się już wcześniej. Lance jednak siedział niezrażony w pierwszym rzędzie, obserwując go z lekkim uśmiechem i wyglądając na tak samo spiętego, jak Keith.
- To co, zostaliśmy sami? - spytał McClain z tym swoim typowym uśmieszkiem, jak zwykle nie przemyślawszy wpierw swoich słów. Uświadomił sobie, że wyleciał jak Filip z konopi dopiero, gdy Kogane spojrzał na niego absolutnie zdziwiony.
- Nie masz, nie wiem, ważniejszych miejsc i osób żeby być? - odpowiedział pytaniem na pytanie Keith, początkowo nie zdając sobie sprawy z tego, że może to jednak zabrzmieć nieco wrogo, za co został spiorunowany wzrokiem przez Shiro, który dyskretnie popędzał wszystkich, by się zwinęli.
- Znaczy, to tylko luźna propozycja. Nie mam jakichś wielkich planów na wieczór - optymizm Lance'a uległ tak znacznemu pogorszeniu, że nawet Keith, który w relacjach międzyludzkich odnajdywał się tyle, co pijana kaczka w filiżance herbaty, zdołał się zorientować, że palnął gafę.
- Tylko wcisnę Shiro gitarę i wrócę, kay? - spytał czarnowłosy, drapiąc się z zakłopotaniem w tył głowy i uciekając wzrokiem.
- Poczekam - obiecał Lance, z miejsca się rozluźniając i uśmiechając lekko.
Keith zebrał się ze sceny błyskawicznie i zakładając kurtkę popędził w stronę Shiro, który nonszalancko opierał się o samochód. Pidge i Takiego nie było w zasięgu wzroku zaś Mia przeglądała coś na telefonie wewnątrz cieplutkiego pojazdu. Takashi otworzył na chwilę drzwi by Keith mógł delikatnie ułożyć gitarę na szczycie całego sprzętu, który i tak zbyt szczelnie wypełniał tylne siedzenia i bagażnik samochodu. Nim czarnowłosy odwrócił się by wrócić do niespodziewanego towarzysza, zatrzymał się na chwilę.
- Gdyby Mia Cię zdradzała, chciałbyś o tym wiedzieć? - wypalił Keith, ni z tego, ni z owego, unikając wzroku Shiro, który aż oniemiał z wrażenia. - Tak oczywiście nie jest, Mia jest przecudowna, ale teoretycznie. Chciałbyś?
- Raczej tak - odparł z lekkim wahaniem Takashi, uważnie obserwując przyjaciela, zupełnie nie rozumiejąc powodów, które nim kierowały.
Keith podziękował za szczerą odpowiedź i obiecawszy, że postara się ich nie obudzić wracając, wsadził dłonie do kieszeni spodni i ruszył w stronę, z której przyszedł, w myślach powtarzając sobie, że przecież powiedzenie tych kilku słów niczego nie zmieni, że przecież niczym nie zawinił i że przecież nie szerzy plotek. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo ścisnęło mu się serce, gdy zobaczył leżącego na ławce Lance'a, z delikatnie odchyloną w tył głową i przymkniętymi powiekami. Keith wiedział tylko, że nie chce rozwalić tej relacji już na samym początku, ale z drugiej strony wiedział, że ukrycie takiego faktu mogłoby zostać odebrane na późniejszym etapie jako zdrada. Chłopak uznał, że to jak z plastrem. Szybko, boleśnie, ale koniec końców wyjdzie na dobre.
- Lance muszę Ci coś powiedzieć. To pewnie nic wielkiego, ale myślę, że na Twoim miejscu wolałbym wiedzieć - zaczął, nerwowo wyłamując palce i patrząc wszędzie byle nie na bruneta, który nagle zestresowany usiadł okrakiem na ławce i wpatrywał się w niego. - Twoja dziewczyna dała mi swój numer. Nie zadzwoniłem ani nic, przysięgam. Nawet na początku nie ogarnąłem, że to zrobiła. Napisała go na kubku z takim małym serduszkiem. Shiro go wywalił, bo w środku była jego kawa.
- Allura dała Ci swój numer? - spytał absolutnie zaskoczony i nieco zraniony Lance, który mimo wszystko doceniał szczerość chłopaka, ale też zaczął się martwić, czemu dostał zaproszenie na jego koncert. Czyżby Keith zamierzał go wypytać o Allurę i zostawić? Nie, to raczej nie to. Lance nie wiedział, skąd czerpał tę pewność, ale wiedział, że to nie to. Odetchnął ciężko i pokręcił lekko głową. - Wiesz co? Nieważne. Nie oddzwoniłeś i to się liczy. Dziękuję. Nie chcę o niej dzisiaj myśleć. Chyba. Bo naprawdę do niej nie zadzwoniłeś, prawda? - Lance musiał zacząć się bardzo pilnować żeby nie pozwolić swojemu własnemu głosowi na choćby lekkie drżenie.
- Przysięgam, że nie - odparł Keith poważnie. - Nawet gdybym ją polubił to nikomu nie zrobiłbym takiego świństwa. Może sam nie umiem za bardzo w relacje z innymi, ale nawet ja znam pewne granice. No i trzeba przyznać, że nie zrobiła zbyt dobrego pierwszego wrażenia. A Ty po prostu uważaj, bo skoro laska dała swój numer absolutnemu obcemu to nie wróży to zbyt dobrze. Tak żebyś się nie spalił tylko na tym związku.
- Jak na osobę, którą twierdzi, że nie umie w relacje jesteś trochę zbyt obeznany w temacie - zauważył Lance z lekkim półuśmieszkiem, coraz bardziej doceniając postawę nowego możliwego przyjaciela.
- Mieszkam z Shiro i Mią - wytłumaczył się Kogane z lekkim wzruszeniem ramion. - A oni są definicją idealnego związku, więc chociaż z obserwacji co nieco kojarzę.
Lance przez chwilę spojrzał na Keitha zupełnie nie rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Gdy jednak zobaczył stosunkowo poważny wyraz twarzy chłopaka uznał, że może rzeczywiście humor Keitha był nieco dziwny, ale nawet zabawny, więc po prostu się uśmiechnął z pewnym rozczuleniem. Zupełnie jakby sposób w który chłopak rozumiał świat był zupełnie inny od jego i powoli zaczynało go to niebywale fascynować. Czuł też, że jeśli ich relacja trochę potrwa to tego typu sytuacje będą jedynie coraz częstsze. W jakichś niezrozumiały dla siebie sposób się z tego jednak cieszył.
- To jak zamierzasz świętować swój pierwszy koncert? - spytał Lance, nie drążąc poprzedniego tematu.
- W sumie to myślałem o wzięciu pizzy i piwa na wynos - przyznał Keith, nieco stresując się, że nowo poznany kumpel wyśmieje ów pomysł. - Nie za bardzo przepadam za ludźmi. Za tłumami ogółem, poza rzadkimi przypadkami oczywiście. Chyba, że masz lepszy pomysł to możemy wybrać coś innego - dodał z miejsca.
- Nah, pizza i piwo brzmi świetnie - uspokoił go z miejsca McClain wstając i otrzepując sobie spodnie. - Później wracamy tutaj i żremy jak antyczni Grecy czy masz lepszy plan?
- Jest niedaleko górka. Trochę trzeba się będzie nachodzić, ale ogółem myślę, że będzie warto. Mimo, że jest w mieście to dzięki parkowi, który leży u jej podnóża zdaje się jakoś tak odgrodzona od tego całego chaosu. No i świetnie widać z niej niebo. Tylko jest ogrodzona, ale pamiętam, gdzie rozcięli siatkę, więc bez problemu wejdziemy - wytłumaczył, wkładając dłonie do kieszeni kurtki, ciesząc się, że na wszelki wypadek wziął ze sobą jeszcze bluzę, którą obwiązał się w pasie.
- No trochę nie taki najlepszy początek znajomości żeby od razu proponować komuś coś nielegalnego, wiesz? Policja to jednak trochę kłopot - odpowiedział Lance robiąc nieco kwaśną minę, ale natychmiast podnosząc ręce w obronnym geście i śmiejąc się cicho, gdy zauważył przerażone spojrzenie Kogane. - Żartuję, żartuję. Uspokój się.
- Jestem kiepski w te sprawy - Keith sam nie wiedział czemu poczuł potrzebę wytłumaczenia się, ale po prostu ją poczuł.
- W te sprawy? - spytał Lance z czystą ciekawością.
- W relacje z innymi ludźmi - wyjaśnił Kogane.
- Jakoś nie miałeś problemu żeby do mnie zagadać. Czy zaprosić tutaj - zauważył McClain.
- Sam nie mam pojęcia dlaczego - uświadomił go Keith, wzruszając lekko ramionami. - Wiesz, jeśli to w jakikolwiek sposób niezręczne to nie zmuszam Cię do bycia tutaj. Ani do zadawania się ze mną.
- Uspokój się - powtórzył Lance, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu z lekkim uśmiechem. - Wyglądasz jakbyś miał zaraz wpaść w hiperwentylację. Naprawdę widać, że rzadko poznajesz nowych ludzi. Jakbym nie chciał to bym tu nie przyszedł, tak? Możemy to ustalić jako stały fakt? Chcę Cię poznać. Zapamiętaj to sobie. Możemy już iść po tę pizzę?
- Jesteś dziwny - oświadczył Keith na co Lance parsknął z oburzenia, zarzucając mu, że przygania garnkowi, co w mniemaniu Kogane nie robiło żadnego sensu.
Niemniej chłopcy w zadziwiająco dobrych humorach zebrali się i ruszyli w stronę najbliższej pizzerii, obaj w duchu obiecując sobie, że temat Allury nie zostanie więcej tego wieczora poruszony. McClain nie wiedział dlaczego, ale mimo tego, że w pierwszym momencie poczuł, jak ściska mu się serce w poczuciu bólu i zdrady, to uczucie bardzo szybko go opuściło. Nie potrafił przejmować się nieprzyjaznymi mu działaniami własnej dziewczyny, gdy Keith był obok. Zupełnie tego nie rozumiał, ale chęć poznania tego chłopaka zagłuszała wszystko, łącznie z resztkami logiki. Początkowo cisza zdawała się niezręczna, w końcu całe ich spotkanie opierało się na niezbyt przemyślanym zaproszeniu, ale gdy Lance zaczął pierwszy lepszy temat, wszystko powoli zaczęło się rozkręcać.
- Naprawdę świetnie Wam poszło - pochwalił Keitha Lance wpatrując się to w drogę przed sobą, to kątem oka w swojego towarzysza. - I przyciągnęliście cholernie spory tłum.
- Po tym jak Pidge podkręciła głośniki to z pół dzielnicy nas musiało słyszeć - zażartował Keith z lekkim uśmiechem. - Nawet sobie nie wyobrażałem, jakie to może być stresujące. W życiu niczym nie przejmowałem się aż tak bardzo, a tu proszę. Niby występ, który miał być tylko czysto dla zabawy, a zrobił się z tego niezły pełen obaw misz-masz. Chociaż z czasem było już troszkę łatwiej. Z każdą kolejną piosenką, wystarczyło skupić się na prostych rzeczach. Na czymś, co znałem. Wiedziałem, że grałem te piosenki po tysiące razy i jak sobie o tym przypomniałem to wszystko poszło już jakoś tak z górki - wytłumaczył, uśmiechając się w ten typowy sposób, który włączał mu się jedynie, gdy mówił o swoich hobby.
- Niemożliwe - zaoponował Lance. - Każdy się stresuje. Nawet u Ciebie nie może się to ograniczać tylko do muzyki.
- Nawet u mnie? - chwycił go za słówko Kogane, unosząc nieco brew.
- Wiesz, z tą całą Twoją atmosferą buntownika, nonkonformisty i łamacza serc - McClain zaczął parodiować postawę Keitha. - Nie wydajesz się raczej typem, który za bardzo się przejmuje. Co jest oczywiście absolutnie spoko, ale no wiesz. W głębi duszy każdy się czymś stresuje. Rodziną, szkołą, pracą, przyjaciółmi czy związkami. Ludzkie życie składa się z różnych warstw stresu.
- Wystarczy się od wszystkiego zdystansować - wzruszył ramionami Keith. - I skupiać tylko na rzeczach, które są ważne. Dla mnie to muzyka. I parę innych, drobnych hobby, ale głównie muzyka. Szkołą się nie muszę przejmować, bo jakoś sobie radzę, z rodziną też problemu nie mam, bo Shiro i Mia to najbardziej wyluzowani ludzie na świecie, pracę też mam stabilną i to na rynku, który nigdy nie jest przepełniony, a w związki nie zamierzam się pakować, bo to po prostu nie moja bajka - odparł na każdy punkt, chowając dłonie do kieszeni kurtki.
- Chciałbym móc powiedzieć to samo - westchnął Lance ciężko i czując lekkie ukłucie zazdrości w sercu. Nie wiedział dlaczego, ale sądził, tylko po powierzchownym poznaniu Keitha, że chłopak nie będzie miał idealnego życia i że może dadzą radę dogadać się z tego powodu, ale najwidoczniej ostro się pomylił, co jednak lekko go zniechęciło. - Gdzie pracujesz?
- Wszędzie, gdzie jest stosunkowo cicho i spokojnie. Udzielam korków, więc nie potrzebuję stałego miejsca. Niezbyt rozwijająca praca, ale trochę kasy do kieszeni wpada - odparł z lekkością Kogane.
- Niezbyt rozwijająca praca? I komu Ty to mówisz. Ja pracuję w Starbucksie - zauważył Lance ze śmiechem, popychając szklane drzwi pizzerii i Keith musiał przyznać, że nie znalazł na to żadnej dobrej odpowiedzi.
Po krótkiej chwili rozmowy wzięli pizzę podzieloną na pół, uznając, że po co iść na kompromisy i wcinać coś, co człowiekowi nie smakuje, gdy istniały prostsze rozwiązania. Lance oznajmił, że nie zamierza powierzyć skarbu, jakim była dobra wyżerka w ręce nieznajomego, więc co rusz stukał palcami o pudełko, które niósł, gdy Keith dawał mu zawał, lekko machając siatką, w której znajdowały się ich piwa. Cicho śmiejąc się przedarli się przez gąszcz krzaków, a wreszcie Keith odnalazł wycięte w siatce przejście. Lance zagwizdał z uznaniem.
- Laski muszą na to nieźle lecieć - oznajmił konspiracyjnym szeptem, na co Keith spojrzał na niego zdumiony, zaczepiając rąbkiem bluzy o kawałek wystającego drutu. - No wiesz, tajemnica, romantyzm te sprawy. Laski na to strasznie lecą.
- Czy Twoje całe życie kręci się wokół lasek? - spytał Kogane z nutą ironii i dezaprobaty w głosie, walcząc przez chwilę z kawałkiem materiału i pokusą wyciągnięcia telefonu i poświecenia sobie. Bo czyż istniał szybszy sposób na poinformowanie strażnika, że ktoś włamuje się na strzeżony przez niego teren, niż użycie latarki koło północy w miejscu, w którym nikt nie powinien o tej godzinie się znajdować?
- Twoje kręci się wokół muzyki, a ja Ci jakoś nie docinam - odgryzł się Lance, choć bez cienia śladu uszczypliwości w głosie.
- Touche - przyznał Keith odbierając od kumpla pizzę, gdy ten schylał się, by przejść przez siatkę.
- W ogóle skąd pomysł na zespół? To się wszystko wydaje takie zajebiście skomplikowane i nieosiągalne dla przeciętnego śmiertelnika. No bo jednak raz, że musisz znaleźć ludzi, którzy potrafią na czymś zagrać, dwa, że musisz ich namówić, a trzy, że jeszcze jakoś utrzymać razem. Strasznie dużo roboty - zauważył Lance szeptem, na który obaj przerzucili się tuż po przekroczeniu siatki, jakby oddzielała ich od zwykłego świata jakaś magiczna bariera.
- Sam nie do końca wiem - oznajmił Keith. - Muzyka jakoś zawsze poprawiała mi humor. Potrafiłem godzinami przesiadywać w zagraconym garażu z słuchawkami w uszach żeby tylko nie przeszkadzać Shiro i radzić sobie ze wszystkim przez granie. Po prostu mnie to uspokaja, pozwala spojrzeć na wszystko z większej perspektywy. I Shiro widząc, że mi na tym zależy się dołączył. Początkowo wciągnął w to Mię, ale ona odpuściła gdy tylko zaczęli pojawiać się kolejni ludzie. Pidge i Taki dołączyli do nas dość późno, ale to dlatego, że Pidge przyłapała mnie na pisaniu tekstu i uznała, że może być zabawnie. Zażądała tylko możliwości grzebania we wszystkim, w czym będzie chciała. Od auta Shiro przez nasze sprzęty do gry po kuchenne szafki. A Taki jakoś tak się zakręcił, bo nie miał niczego lepszego do roboty. Później, gdy się zgraliśmy to wszystko poszło z górki, ale początki były tragiczne - Keith uśmiechnął się na samą myśl o nie tak dalekiej przeszłości. - Do tej pory pamiętam rozwieszanie kartek na słupach telefonicznych czy w szkole. Albo jak Shiro próbował zwerbować kogoś od siebie z polibiedy czy pracy. Różni ludzie nam się przewinęli, naprawdę różni. Z niektórymi do tej pory mamy kontakt, ale w większości przypadków po prostu rozeszliśmy się za obustronnym porozumieniem.
Keith usiadł na samym szczycie wzgórza tylko po to by odstawić bezpiecznie butelki z piwem i położyć się jak długi na ziemi, podkładając dłonie pod włosy i z miejsca wpatrując w niebo. Uwielbiał je w takim stanie i uwielbiał to miejsce. Ciszę, spokój, a jednocześnie poczucie, że jest się częścią czegoś większego. No i patrzenie w gwiazdy zawsze napełniało jego serce spokojem i radością, których nie potrafił logicznie wytłumaczyć.
Lance, który i tak nie odrywał wzroku od towarzysza, uśmiechnął się lekko. Zupełnie nie tego spodziewał się po buntowniku, którego zobaczył w kawiarni tydzień wcześniej. Choć stwierdzić, że nie był zawiedziony, byłoby niedomówieniem stulecia. Przez chwilę zamierzał zaprotestować, że wystygnie im pizza, ale przecież i tak była ona zimna od dłuższego czasu, więc zamiast tego najzwyczajniej położył się kawałek obok chłopaka, również wpatrując w niebo. I choć Lance nie przyznałby tego głośno za nic w świecie, ten wieczór, choć na razie tak krótki, był o wiele przyjemniejszy niż wszystkie, które ostatnimi czasy spędzał z Allurą. I to łącznie. Absolutny brak oceny i wymagań na każdym kroku, czysta otwartość i ciekawość. Brakowało mu takiego powiewu świeżości w życiu. Nawet jeśli oznaczał on przeziębienie, które jak Lance znał swoje szczęście, na pewno go dopadnie.
Gdy leżeli w ciszy przez dłuższy czas, Keith wstał tylko raz, odprowadzany zaskoczonym spojrzeniem Lance'a. Chłopak zauważył, że jego towarzysz trząsł się jak osika na wietrze, więc najzwyczajniej w świecie rzucił w niego swoją bluzą, której i tak nie używał. Wszystkie tematy rozmów, które poruszali, by przerwać ciszę, która z każdym kolejnym wypitym piwem i mijającą minutą stawała się mniej niezręczna, poruszali szeptem, jakby każdy głośniejszy odgłos mógł zniszczyć magię miejsca, w którym się znajdowali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top