«Prolog»
«what we do is secret»
Londyn, 2005
Po pomieszczeniu rozległ się nieprzyjemny dźwięk wywołujący ciarki na plecach, kiedy siwowłosa kobieta przesunęła kredą po tablicy. Dzieci w milczeniu śledziły jej ruchy, co jakiś czas spoglądając w kierunku okien, za którymi widać było drzewa i budynki pokryte białym puchem. Dziewczynka o popielatych włosach rozrzuconych po chudych ramionach odłożyła długopis obracany dotąd w dłoni i objęła się szczelnie rękoma, chcąc ogrzać w ten sposób odziane w tanie, cienkie i znoszone ubrania ciało.
Stare, poobdzierane z farby drzwi zaskrzypiały i w progu stanął wysoki mężczyzna o posępnej minie i chłodnym spojrzeniu. Po klasie przebiegły stłumione szepty, dzieci z zaciekawieniem zmierzyły wzrokiem sylwetkę przybyłego.
— Alexandra Ray? — wypowiedział szorstkim, donośnym głosem. Owa zmarznięta blondynka odsunęła ostrożnie krzesło, aby nie narobić zbytniego hałasu i wstała z miejsca.
— Tak, proszę pana? — Jej mowa ciała nawet w najmniejszym stopniu nie zdradziła strachu, jaki ogarnął uczennicę.
— Spakuj się i chodź — odparł sucho mężczyzna i podszedł do nauczycielki, aby wręczyć jej małą karteczkę. Ta zapoznała się z jej treścią, po czym kiwnęła tylko głową.
Ray chwilowo zmarszczyła brwi w geście niezrozumienia. Mama kazała jej nie chodzić nigdzie z obcymi, a w szczególności tymi podejrzanie wyglądającymi. Spojrzała na nauczycielkę i dostrzegła w jej oczach aprobatę. Znała tego człowieka? Wiedziała, dokąd chce ją zabrać? Miliony pytań kłębiły się w głowie dziewczynki. Spuściła wzrok na kartkę trzymaną przez kobietę i nagle zapragnęła poznać jej treść.
Usłyszała za sobą kaszlnięcie. Tajemniczy osobnik patrzył na nią ze zniecierpliwieniem. Posłusznie podniosła z podłogi stary, bordowy plecak i sprawnym ruchem zrzuciła do niego wszystkie rzeczy znajdujące się na ławce. Żwawym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z klasy. Po drodze zdąrzyła jeszcze podłapać przestraszone spojrzenia kolegów i koleżanek.
Mężczyzna o stalowych tęczówkach i siwej czuprynie prowadził drogi, srebrny samochód. Trzy drobne postaci siedziały na tylnym siedzeniu, pilnowane przez rudowłosą Amerykankę. Zagadkowy mężczyzna w garniturze siedział na miejscu pasażera i prowadził z kimś rozmowę telefoniczną w języku niezrozumiałym dla dziewcząt.
Po policzku piegowatej dziewczynki spłynęła pojedyncza łza. Melanie Fierce drżącą dłonią prędko starła ją z twarzy, jednak na jej nieszczęście nie umknęło to uwadze kobiety. Rudzielec szybko sięgnął po notes i zapisał coś przy nazwisku szatynki, posyłając jej jednocześnie groźne spojrzenie. Obok panienki o kasztanowych włosach siedziała Alexandra. Jej piwne oczy śledziły drogę z przerażającym aż spokojem. Podobnie, jak dwie pozostałe dziewczynki, nie wiedziała, gdzie jedzie ani co będzie tam robić, jednak ten fakt zdawał się nie przerażać jej aż tak, jak wcześniej, jeżeli w ogóle napawał ją jakimkolwiek strachem. Uznała, że jeśli ma się czegoś dowiedzieć, to w swoim czasie się dowie.
Po dwugodzinnej jeździe auto zatrzymało się przed ogromnym budynkiem otoczonym wysokim murem. Ruda wysiadła z samochodu jako pierwsza i natychmiastowo podeszła do sporej bramy. Zdjęła z lewej dłoni skórzaną rękawiczkę i przyłożyła rękę do małego ekranu. Po chwili dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk.
Ten sam mężczyzna, który przez większość podróży dyskutował z kimś przy pomocy telefonu, pociągnął za klamkę.
— Za mną — rozkazała kobieta i wkroczyła na posesję. Dziewczęta gęsiego ruszyły za nią. Wszystkie bały się odezwać. Szły szybkim marszem, chłonąc wzrokiem przestrzeń wokół siebie i starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Kobieta wpisała kombinację cyfr na klawiaturze przy drzwiach i wprowadziła dzieci do środka.
Z zewnątrz stary i wyglądający na opuszczony budynek, w środku tętnił życiem. Mnóstwo ludzi biegało w tę i z powrotem, każdy sprawiał wrażenie bardzo zajętego. Nikt nie zwracał uwagi na przybyłych. Rudowłosa wraz z mężczyzną skręcili w długi, zaciemniony korytarz. Dziewczynki posłusznie dreptały za nimi, robiąc niemały hałas swoimi ciężkimi kozakami.
Dorośli przystanęli przed dębowymi drzwiami. Kobieta nacisnęła klamkę.
— Wejdźcie — nakazała rzeczowo.
Dzieci przekroczyły próg pokoju. Ściany pokryte były grafitową farbą, a przy jednej z nich stała czarna, skórzana kanapa. Jednakże wystrój pomieszczenia nie był pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się im w oczy. Były nią osoby ustawione w szeregu na środku pokoju. Siedem równie młodych, drobnych i przestraszonych dziewczynek.
Cała dziesiątka stała już w równej linii, patrząc prosto przed siebie, kiedy do pomieszczenia wszedł inny mężczyzna. Był szczupły i średniego wzrostu, o ciemnych, nieco rozwichrzonych włosach i niemal czarnych oczach. Wyglądał młodo, aczkolwiek podejrzanie. A nawet, możnaby rzec, niebezpiecznie.
Stanął na wprost dziewcząt i poświęcił kilkanaście sekund, aby przyjrzeć się każdej z nich z osobna. Analizował je, ich mimikę i postawę. Uśmiechnął się jadowicie, a dzieci przełknęły nerwowo ślinę.
— Wiecie, co tu robicie? — odezwał się, po długiej chwili milczenia.
— Nie, proszę pana — odpowiedziały chórem.
— Wasi opiekunowie podpisali umowę. Każdego miesiąca na ich konta będą przelewane spore sumy pieniędzy, zostaną im zapewnione lepsze warunki do życia. Oczywiście nie mają pojęcia, za jaką cenę...
Wszystkim dziewczynkom gwałtownie przyspieszyło tętno. Nogi miały jak z waty i ledwo mogły ustać o własnych siłach. Nie było im przykro, że ich rodziny oddały je w zamian za nowe, lepsze życie. W końcu nie mieli pojęcia, co będą musiały robić, podobnie jak same dziewczęta.
— Od dzisiaj pracujecie dla mnie — kontynuował mężczyzna. — Odpowiednie osoby będą was szkolić, aż za kilka lat staniecie się najlepszymi agentkami w tym kraju. Jutro zapoznacie się z zasadami, których w najbliższym czasie przyjdzie wam przestrzegać. Zrozumiano?
— Tak, proszę pana — odparły dziewczęta. Niektórym z nich kamień spadł z serca, które innym podeszło do gardła.
— Czy mogę zadać pytanie? — dodała jedna z nich. W pokoju zapanowała nieskazitelna cisza. Wzrok bruneta powędrował na blond włosą dziewczynkę.
— Słucham — mruknął zaintrygowany śmiałością dziewczyny.
— Jeśli to żadna tajemnica: kim pan jest? — zapytała, patrząc mu prosto w oczy bez cienia strachu.
Facet uśmiechnął się półgębkiem.
— Nazywam się James Moriarty i już za niedługo rzucę na kolana całą Anglię.
***
Znana im już ruda kobieta otworzyła drzwi pomieszczenia za pomocą karty elektronicznej. Zastęp dziewcząt wmaszerował do pokoju, przelatując badawczym wzrokiem po jego zawartości. Pod ścianą na przeciw wejścia było ustawione dziesięć identycznych łóżek razem ze stolikami nocnymi. Do drewnianych ram były przytwierdzone metalowe tabliczki z wygrawerowanymi nazwiskami.
Krzesła ustawione przy stole znajdującym się na przeciwko łóżek również były "podpisane".
— Idźcie spać. Od jutra zaczynamy — oznajmiła twardo rudowłosa i opuściła nową sypialnię dziewczynek, po czym zamknęła drzwi.
Rozejrzały się niepewnie po pokoju. Wydawał się być stosunkowo... normalny. Zbyt normalny. Po lewej stronie stołu były drzwi. Czarnowłosa dziewczynka niepewnie nacisnęła klamkę, obawiając się, co może się na nimi znajdować. Nie doznała wielkiego zaskoczenia, była to bowiem zwyczajna łazienka. Pięć toalet i tyle samo pryszniców.
Każda z dziewcząt zajęła miejsce na swoim łóżku. Dopiero teraz spostrzegły, iż na kołdrach leżały identyczne kartki. Zaciekawione wzięły je do rąk i prędko zaczęły czytać.
Wstajecie codziennie o szóstej rano. Macie pół godziny na ubranie się, zjedzenie śniadania i wzięcie prysznica. Później macie lekcje z przerwą na obiad o pierwszej. O ósmej macie kolacje, a o dziewiątej wszystkie mają być już w łóżkach.
Nie wolno Wam chodzić nigdzie bez pozwolenia. Trzymacie się ściśle harmonogramu i nie zadajecie zbędnych pytań. Jak będziecie narzekać, Wasze rodziny poniosą tego konsekwencje, więc lepiej trzymajcie język za zębami.
~ M.
PS Czas pokaże, która z Was będzie tą najlepszą.
Speszone spojrzenia przebiegły po sypialni. Przestraszone dziewczęta sięgnęły w stronę małych drzwiczek od szafek nocnych, po czym delikatnie pociągnęły za klamkę. W środku znajdowały się piżamy i małe kosmetyczki. Dzieci powtórnie rozejrzały się po tajemniczym pokoju, każda bała się wykonać ten pierwszy ruch.
Każda, oprócz Alexandry, która po krótkiej chwili wstała z miejsca i, z zawartością szafki w rękach, ruszyła do łazienki. Właścicielka łóżka po jej prawej poszła za jej przykładem, tak samo jak wciąż śmiertelnie przerażona Melanie.
Dwadzieścia minut później wszystkie były już gotowe do spania. Część z nich siedziała jeszcze na łóżkach, zajęta rozmowami, pozostałe były już przykryte kołdrą po samą szyję, chcąc się trochę ogrzać.
— Alex — szept szatynki był ledwo słyszalny, dzięki czemu dotarł do i uszu tylko jednej z dziewcząt, która obróciła głowę w kierunku Mel.
— Co? — zapytała, podpierając się na łokciu i unosząc lekko brwi. Fierce nachyliła się w jej stronę, spoglądając kątem oka na pozostałe dziewczynki.
— Nie zastanawiasz się, kim może być ten cały Moriarty? — mruknęła. Głos zadrżał jej przy wypowiadaniu nazwiska mężczyzny. Jej wyraz twarzy zmienił się, jakby dostała nagłego oświecenia. Pobladła jeszcze bardziej i dodała: — A co, jeśli on jest jakimś... kryminalistą?
— Nawet jeśli jest, to co z tego? I tak będziemy musiały dla niego pracować — odparła Ray, kładąc wyraźny nacisk na jedno słowo – "musiały".
— Co on miał na myśli, mówiąc "agentkami"? — Melanie myślała na głos. — Takimi prawdziwymi agentkami, jak z filmów?
— No a jakimi?! — fuknęła blondynka, zirytowana głupotą koleżanki. — Chodź już spać — dodała spokojniejszym głosem, a szatynka kiwnęła głową i okryła się szczelnie kołdrą.
Poprzednio źle zaczęłam tą opowieść, pomijając najważniejsze aspekty, dlatego też publikuję nową wersję. Miłego czytania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top