voices

 Nagle się pojawiają, tak nieoczekiwanie i znienacka. Nie wiem skąd się biorą. Czasami mam wrażenie jakby się materializowały w najmniej spodziewanym momencie w mojej głowie. Wchodzą tam i nie chcą wyjść. Szepczą coś. Każą mi robić rzeczy, o których nawet bym nie pomyślał.

Krzyczę, żeby wyszły, zostawiły mnie w końcu w spokoju, ale mnie nie słuchają. Chwytam się za głowę i mocno ściskam - z miernym skutkiem. Nie mam na nie wpływu. To one rządzą mną.

Głosy...

Oni mnie nie rozumieją. Pytają nieustannie co mi jest, jak mogą mi pomóc. Nie są świadomi tego, że tego nie da się zatrzymać. Jedynie się poddać i robić to, co każą.

Stałem się ludzką marionetką czegoś, czego nawet nie widzę. Tajemniczy lalkarz ciągnie za sznurki i steruje każdym moim ruchem. Uświadamia mi tym samym, że życie to tylko teatr. Ludzie to aktorzy, którzy po odegraniu swojej roli, schodzą ze sceny, aby już nigdy na nią nie powrócić.

 Nieustannie zadaję sobie pytanie po co to wszystko. Ale nie uzyskuje odpowiedzi.

Dochodzę do wniosku, że gdyby nie ona, to nic nie trzymałoby mnie na tym świecie. Jedynie świadomość, że ona we mnie wierzy pozwala mi znaleźć odwagę, żeby po raz kolejny walczyć z moimi demonami.

Była inna niż oni wszyscy. Nie starała się zrozumieć, nie pytała. Po prostu byłą przy mnie, kiedy inni znikali.

- Znowu nie mogłeś zasnąć, prawda? - spytała i poprawiła się ma kocu. Zadzwoniłem do niej i poprosiłem żeby do mnie przyszła pooglądać gwiazdy. Była 1:28, a my leżeliśmy w ogrodzie, ciesząc się bezchmurnym niebem.

- Nie mogłem. Znowu coś szeptały... - westchnąłem i przetarłem twarz dłonią. Nie mogłem już znieść tego jak byłem bezsilny. Nawet w nocy mnie nie opuszczały.

Zawsze lubiliśmy przyglądać się konstelacjom. Mówiła, że to ją odstresowuje. Wyobraża sobie, że cały świat znika. Zostaje tylko ona i błyszczące gwiazdy. Trwa cisza, której nie jest w stanie przerwać żaden dźwięk. Nawet bicie własnego serca jest ledwo słyszalne.

- Co wtedy robisz? Kiedy nie możesz spać, a nie ma cię przy mnie? - odwróciła się w moją stronę. Oparła się ręką i posłała mi uśmiech. Uwielbiałem go. Jak zresztą każdy aspekt jej osoby.

- Myślę... Mam na to dużo czasu. Zastanawiam się co w danym momencie robią inni - odparłem po chwili namysłu. - Większość śpi, ale są też ciekawsze przypadki. Strażnik w muzeum historii naturalnej robi obchód. Oczywiście względny - po pięciu minutach daje sobie spokój i idzie się zdrzemnąć. Nie pytaj skąd wiem - zastrzegłem sobie, widząc jej pytające spojrzenie. - Gazeciarze dopiero o tej porze rozpoczynają swoją zmianę. Jeżdżą niebieskim dostawczakiem i rzucają specjalnie związane sterty gazet przed miejscowe sklepiki. Kiedyś prawie oberwałem takim „zawijątkiem"  - wzdrygnąłem się na samą myśl i potarłem głowę, której mógłbym zostać pozbawiony. - Są jeszcze niedoświadczeni włamywacze. Ale tu nie ma się nad czym rozwlekać.

Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową i cicho ziewnęła. Nagle poczułem się winny, że wyciągnąłem ją z łóżka. Jednocześnie zacząłem się zastanawiać jak to jest być śpiącym. Mówią, że kleją ci się oczy. Ale czy to możliwe, żeby łzy zawierały w sobie jakąś substancję klejącą?

- Opowiedz mi historię o słońcu i Księżycu, Channie. Wiesz, tą co zawsze - poprosiła z wielką nadzieją w oczach. Zamilkłem na chwilę, próbując sobie przypomnieć sobie jak zaczynała się ta bajka. Uśmiechnąłem się na wspomnienie naszej dwójki, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi. Niewiele się zmieniło.

- Dawno temu, w odległej galaktyce, istniały dwie kule - mniejsza szara i większa zielono-niebieska. Była to ziemia i jej Księżyc. Oba ciała niebieskie były nierozłączne - gdzie jedno, tam i drugie. Ogromnie się cieszyły z tego faktu, choć obie przyznawały, że czegoś im brakuje do pełni szczęścia. Zwłaszcza Księżycowi. Towarzyszył Ziemi na każdym kroku, ale chciał jakiejś zmiany. Coraz bardziej pogrążał się w cichej rozpaczy. Do czasu pojawienia się nowej gwiazdy, która wyciągnęła go z tej otchłani smutku. Nikt w kosmosie nie był w stanie przyćmić blasku Słońca ( choć byli i tacy, którzy próbowali). Księżyc bardzo chciał poznać Słońce, ale nigdy nie miał okazji. Zawsze, gdy się pojawiał, ono się chowało, aby pojawić się po jego zniknięciu. Powoli zakochiwał się w nowoprzybyłej, mimo że nigdy nie zamienił z nią nawet słowa. A miał tak wiele do powiedzenia - z każdą sekundą rodziły się w nim nowe pytania, które chciałby zadać Słońcu.

W końcu wpadł na pomysł, aby poprosić gwiazdy o pomoc. Każda z nich miała do przekazania jedno pytanie. Księżyc posłał ich tak wiele, że zapełniły one całą galaktykę, połyskując za każdym razem, gdy przekazywały wiadomość.

I tak oto przyjaźń obu tych ciał niebieskich zaczęła rozkwitać. Nawet jeśli dzieliło ich tak wiele, oni pokazywali, że łączy ich jeszcze więcej. Z każdą wysłaną stawali się sobie bliżsi. Tak jakby znikała oddalająca ich przestań.

Przypomniałem sobie dlaczego zawsze jej to opowiadałem. Sam czułem się jak ten Księżyc - bezlitośnie zakochany w Słońcu. Była dla mnie tak samo nieosiągalna. Nawet gwiazdy nic by tu nie pomogły.

Przelotnie pocałowałem jej policzek i opadłem z powrotem na koc. Przymknąłem oczy, nie chcąc zobaczyć jej reakcji. Nie zareagowała.

Ale będąc tak blisko niej poczułem jak szybciej zabiło jej serce.

- Przepraszam.

- Za co? - zdziwiła się i momentalnie chwyciła za policzek, myśląc że chodzi mi o pocałunek. Ująłem delikatnie jej rękę i przejechałem kciukiem po jej śródręczu. Miała takie gładkie dłonie...

- Za to, że masz za przyjaciela takiego dziwoląga jak ja.

Nie byłem w stanie wydusić z siebie więcej. Znów poczułem palący ucisk w głowie - jakby moją czaszkę otaczała niewidzialna obręcz powoli zmniejszająca swoją średnicę. Zmrużyłem oczy, choć wokoło było ciemno. W ciemnościach głosy były tym bardziej nie do zniesienia. Nasilały się - wręcz nie mogłem usłyszeć niczego poza nimi.

- Chan? Co się dzieje? To znowu one? - uchyliłem powieki i przelotnie zobaczyłem przerażenie w jej oczach. Była świadoma moich ataków, ale nigdy w nich nie uczestniczyła. Nie wiedziała co dosłownie oznacza u mnie odchodzić od zmysłów.

Wstałem i odszedłem na kilka metrów. Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Nie osobie, przy której mogłem poczuć się normalnie. Kucnąłem i zasłoniłem uszy rękoma. Zacząłem się modlić aby to przeszło i już nigdy nie wróciło. Aby znalazł się jakiś sposób żeby to wyłączyć.

Miałem ochotę opuścić własne ciało. Choć na chwilę uwolnić się od tego przekleństwa.

Dziewczyna podbiegłą do mnie. Chciała mi pomóc, ale tak jak wszyscy, nie wiedziała jak. Przyłożyła dłoń do mojego policzka, a ja poczułem jak po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.

- Proszę... wydostań mnie z tego labiryntu.

inspired by insomnia and voices by stray kids.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top