Między książkami
Że też profesor od historii magii umyślał sobie, by przeczytać jakieś tam pamiętniki pisane w czasie siedemnastego wieku, napisane przez jakieś tam zrzeszenie czarownic i czarodziejów, by przybliżyć sobie tamte czasy i sytuację tymże tomem książki. Lance McClain, uczeń piątego roku, szczerze nienawidził tego przedmiotu. Chociaż nienawidził, to raczej zbyt mocne słowo. Można powiedzieć, że bardzo nie lubił. Na każdej lekcji strasznie mu się nudziło, w sumie nie tylko jemu, co nie poprawiał fakt, że lekcje prowadził jedyny duch-nauczyciel w szkole. Może i byłoby to super i w jakiś sposób ciekawe, ale w sposób, jaki profesor prowadził zajęcia był... nudziarski. Każdy miał ochotę na nich zasnąć. Nie dość, że czytał wszystko z podręczników, zamiast ciekawie opowiedzieć, to jeszcze jego głos brzmiał, jakby miał zaraz tam usnąć!
Zmęczony Lance przetarł dłonią oczy. Już kilkakrotnie okrążył wszystkie regały z książkami w bibliotece, lecz nie potrafił znaleźć tego jednego pamiętnika. Latynos nie chciał się jednak pytać bibliotekarki, bo uważał ją za nieco straszną kobietę. Chociaż pewnie znając jego szczęście, wszystkie egzemplarze zostały wypożyczone przez innych uczniów. Mógł przyjść te kilka godzin wcześniej, ale nie, po co, teraz niech się męczy z chodzeniem od kolegi do kolegi z pytaniem, czy któryś mu łaskawie nie użyczy jednego egzemplarzu. Lecz pewnie porobiły się już kolejki, a jemu zostanie na przeczytanie tego, jak zwykle zbyt mało czasu.
Zrezygnowany udał się do wyjścia z biblioteki, gdy nagle kątem oka mignęła mu jakaś szata. Zaciekawiony udał się za nią. Przez chwilę, gdy nic ponownie nie ujrzał, pomyślał, że mu się przewidziało, ale ta myśl równie szybko mu przeszła, gdy usłyszał ciche przekleństwo. Uśmiechnął się pod nosem. Już wiedział z kim tego wieczoru się trochę podroczy.
Wychylił się zza regału i ujrzał znajomą sylwetkę. Po cichu na paluszkach, zakradł się do niej od tyłu. Starszy kolega był tak zajęty przeglądaniem stronic książki, że zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na otoczenie. Na jego nieszczęście. Ugiął nogi lekko w kolanach i skoczył mu na plecy z cichym okrzykiem. W końcu byli w bibliotece, nie mógł zbytnio hałasować.
Zaskoczony Gryfon z zaskoczenia wypuścił z rąk książkę i krzyknął. Natychmiastowo zatkał dłonią usta i odwrócił głowę w stronę Latynosa. Jego mina była bezcenna, przerażająca, ale bezcenna.
- Lance! Zgłupiałeś do reszty? – krzyknął szeptem rozgniewany. Keithowi było głupio, że dał się tak łatwo zaskoczyć od tyłu, w końcu to on miał reputację tego, który niespodziewanie pojawia się za ludźmi i przyprawia ich o atak serca, jednak gdyby wiedział, że Latynos wie, że istnieje w ogóle coś takiego jak biblioteka, byłby bardziej ostrożny. – Następnym razem, jeśli nie chcesz zginąć tego w męczarniach, lepiej tego nie rób więcej – warknął.
- Oj no, Keith, nie obrażaj się! – zaśmiał się młodszy. Dobrze wiedział, że chłopak nigdy by tego nie zrobił, ale i tak się wzdrygnął. Po ostatniej jego takiej groźbie o mało nie dostał zawału. W końcu gdy budzisz się rano w weekend, wyspany i wypoczęty, totalnie nie spodziewasz się krwi (przynajmniej czegoś co takową krew przypomina), która znajduje się na całym twoim łóżku i pod nią. Latynos był wtedy nieźle wystraszony.
- Więc zachowuj się.
- No dobra, dobra – machnął na to ręką.
Lance zszedł z jego pleców i oddalił się od niego o dwa kroki. Keith otrząsnął ubiór z niewidzialnego pyłu, podniósł wypuszczoną z rąk książkę i od nowa zaczął przeglądać jej strony. Młodszy, zaciekawiony tym, chciał spojrzeć na tytuł tejże książki, jednak nie udało mu się to. Koreańczyk umiejętnie zasłaniał jej tytuł na okładce i grzbiecie.
- Co to za książka? – nie wytrzymał w końcu i zapytał.
- „Jak oswoić wilkołaka" – odpowiedział, nawet nie zerkając na Lance'a. – Potrzebna na obronę przed czarną magią, niestety tego nie ma w naszym aktualnym podręczniku.
- Wilkołaka? Przecież braliśmy je już... wcześniej – zauważył.
- Fakt – przytaknął. – Ale to jest temat rozszerzony. No wiesz.
- Oh, rozumiem – kiwnął głową, jednak jego towarzysz nawet tego nie zauważył, na co skrzywił się lekko pod nosem. Nie lubił być ignorowanym, a zwłaszcza nie przez Keitha. Podszedł więc do niego i spojrzał mu przez ramię. Na jednej ze stron książki zauważył rysunek wilkołaka. Bardzo szczegółowy, jednak bardzo fantastyczny. Wilkołaki tak nie wyglądały, miały bardziej humanoidalny kształt ciała, nie aż tak psi. To nie były po prostu wielkie wilki, jak zostało to ukazane między innymi w „Zmierzchu", o nie, a Lance wiedział doskonale o czym mówił, w końcu sam widział kiedyś jednego i nie było to przyjemne spotkanie.
Keith ponownie spojrzał na młodszego Gryfona i zmarszczył brwi. Chłopak był zdecydowanie za blisko, a Koreańczyk nie lubił, gdy ktoś tak blisko podchodził, że aż nad nim wsiał, chociaż wiedział, że Latynosa będzie ciężko od tego oduczyć. Z hukiem zamknął książkę, co chyba ucieszyło Lance'a bo uśmiechnął się lekko pod nosem.
- No dobra, czego chcesz? – spytał. – Nie powinno cię być już w dormitorium?
- Mnie? Nie – prychnął. – Po prostu dotrzymuję towarzystwa starszemu koledze.
- Czego chcesz? – powtórzył z naciskiem.
Lance zrobił niepewną minę, jednak równie szybko ona znikła, a na jej miejsce zawitał leciutki uśmieszek.
- Potrzebuję pewnej książki...
- Jakiej?
- ...której totalnie nie umiem znaleźć, a wiem, że ty pewnie będziesz wiedział, gdzie ona jest.
- No? Mów.
- Bo widzisz... Nie pamiętam tytułu, ale wiem, że było coś tam z „Pamiętnikami... coś tam, bla, bla bla".
Keith zrobił mentalnego facepalma.
- Człowieku, takich książek o takim tytule jest tu multum. Podaj cały tytuł, inaczej ci nie pomogę.
- Jesteś okrutny – jęknął.
- Wiem – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- Okrutny okrutnik.
- Oczywiście.
Stali w chwilę w ciszy niepewni, co powiedzieć. Lance już tracił nadzieję, że znajdzie choć jeden wolny egzemplarz, aż niespodziewanie dostał czymś twardym w głowę.
- Aua – jęknął i spojrzał z wyrzutem na Keitha i na książkę, którą w dalszym ciągu trzymał w jednej ręce. – A to za co?
- Byś sobie w końcu przypomniał tytuł.
- Nie podziałało – fuknął i pomasował się dłonią w miejscu, gdzie dostał. Zmarszczył brwi. Przyszedł mu głupi pomysł do głowy, bardzo głupi. Wiedział, że Koreańczyk nie lubi bliskości, a zwłaszcza w miejscach, gdzie ktoś mógłby go zauważyć, jednak można było spróbować. Zarumienił się lekko. I tak już na ten wieczór przegiął, co dobrze wiedział, a Keith pewnie po kolejnej próbie nie będzie tylko groził, a także może zadziałać, ale Latynos chciał coś sprawdzić. Poza tym gdyby Keith naprawdę nie chciał, by Lance był tak blisko niego, to przecież by go już dawno odepchnął, a oni w dalszym ciągu stali dość blisko siebie.
Po paru dłuższych chwilach oparł swój podbródek o jego ramię i zamknął oczy. Poczuł jak Keith się lekko wzdryga.
- Co ty robisz? – spytał w końcu.
Nie uderzył go. Jest postęp. Mały, ale jest.
- Próbuję sobie przypomnieć tytuł – uśmiechnął się lekko.
- Ha ha, zabawne – zaśmiał się ironicznie. – Rozumiem, próbujesz wymusić we mnie szukanie tej twojej głupiej książki. Wybacz, ale bez całego tytułu nici.
- No weź, człowieku, musieliście przerabiać to rok temu, na pewno kojarzysz i pamiętasz – otworzył oczy i spojrzał na twarz Keitha ze zmarszczonymi brwiami. Nie wyglądał na złego, a raczej na rozbawionego. Kolejny krok w drodze postępu.
Koreańczyk nie odpowiedział. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyciągnął dłoń, by oddalić twarz Latynosa od swojego ramienia. Po czym pstryknął go palcem w nos.
- Najwyraźniej będziesz musiał radzić sobie sam – wzruszył ramionami i udał się w stronę wyjścia z biblioteki. – Poza tym zaraz będzie cisza nocna, radzę ci szybko wrócić do dormitorium, jeśli nie chcesz zastać jakiegoś nauczyciela i pomniejszyć liczbę punktów naszego domu.
- Ugh, czekaj – powiedział szybko. Nie miał ochoty sam wracać w tych ciemnościach do pokoju Gryfonów, poza tym gdyby został jeszcze chwilę w bibliotece, pewnie nie zdążyłby przed ciszą nocną, nie miał ochoty tracić kolejnych punktów i tym samym spotkać się z gniewem przyjaciół. – Pójdę z tobą – dodał od razu.
- No ja myślę – odpowiedział. Odłożył książkę, którą trzymał, na odpowiednie miejsce i razem udali się z powrotem do dormitorium. Przez większość drogi razem milczeli i jakoś nie mieli ochoty przerywać tej ciszy. Dopiero, gdy udali się do pokoju wspólnego, pierwszy tę ciszę przerwał Lance.
- To ten, tu się w sumie rozstajemy, ja idę do swojego pokoju, ty do swojego. Mam tylko nadzieję, że nie obudzę chłopaków, pewnie już wszyscy śpią...
- Tsa, ja zgaszę kominek i zaraz udam się również do mojego – przytaknął. Lance'owi się wydawało, że Keith miał ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował z tego. Latynos uśmiechnął się lekko i udał się w stronę pokoi. Zanim jeszcze wyszedł na schody, w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Najwyraźniej starszy chłopak musiał zgasić ogień. Miał już wyciągnąć różdżkę z kieszeni, gdy nagle poczuł czyjąś dłoń na jego łokciu, a zaraz potem delikatny pocałunek na policzku. Tak delikatny, że zdawało mu się, że sobie go wyobraził. Szybko wyciągnął różdżkę.
- Lumos – szepnął, przez co od razu na jej drugim końcu pojawiło się niebieskawe światło.
Jednak w pokoju już nikogo nie było.
------
Mam nadzieję, że nie ma jakiś dużych błędów, samego Harry'ego dawno oglądałam, co dopiero czytałam, więc troszku słabo z wiedzą, ale mam nadzieję, że nie jest to aż tak widoczne tutaj~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top