Rozdział 7. Prawda półświata.

Po godzinie spędzonej w knajpie, wyszliśmy na zewnątrz, a chłodne powietrze wieczoru od razu uderzyło mnie w twarz, jakby chciało przypomnieć, że rzeczywistość czeka tuż za drzwiami, a ja zbyt pochopnie zgodziłam się na randkę z Nickiem. Szedł on obok mnie, miał ręce w kieszeniach, a nasze kroki odbijały się echem od pustych ulic Denver. Nie rozmawialiśmy. Oboje przez chwilę napawaliśmy się otaczającą ciszą. Byliśmy pochłonięci myślami, tego co czekało na nas w niedalekiej przyszłości. Milczenie między nami było wygodne, jednak z każdą sekundą czułam, jak między nami narastało napięcie, które znałam, aż za dobrze.

Moje czerwone volvo stało na końcu parkingu, wciśnięte między dwa większe auta, przy których moje wiekowe auto wyglądało, jakby ledwo trzymało się na kołach. Skinęłam głową na wiekowy pojazd.

— To moje auto. — uśmiechnęłam się, poklepując auto po masce. 

Nick zbliżył się trochę, jego ramię musnęło moje, choć mogło być to przypadkowe, ale nie było. Czułam jak jego bliskość staje się bardziej intensywna.

— Niezła bryka — powiedział, zerkając na moje volvo, jakby naprawdę próbował to sprzedać jako komplement.

Parsknęłam cicho.

— Stare, ale niezawodne. Trochę jak ja.

Nick się zaśmiał, a jego śmiech był ciepły i miękki, jakby chciał mnie rozbroić. Przez te wszystkie lata, które spędziłam w klubie, nauczyłam się rozpoznawać zamiary drugiego człowieka. Byłam wyczulona na bliskość, a może raczej posiadałam specjalny przycisk w głowie, który za każdym razem uruchamiał się, aby oznajmić mi, że najwyższy czas się ewakuować. 

— Dzięki za dzisiaj. Naprawdę bardzo dobrze się bawiłam. Miło tak dla odmiany, znów wejść w dawne buty. — rzuciłam, posyłając Nickowi szczery uśmiech.

— Ja również świetnie się bawiłem. I cholernie się cieszę, że jesteś gotowa dać temu szansę.

Pod wpływem jego wypowiedzi delikatnie się zaśmiałam. Szliśmy ramię w ramię, a ja nie mogłam zaprzeczyć, bo gdzieś wewnętrznie też cieszyłam się, że dałam "temu" szansę. Cokolwiek miało z tego wyniknąć byłam gotowa zaryzykować, mimo nieustannych myśli, że powinnam się jeszcze zastanowić.

Zatrzymaliśmy się przy drzwiach kierowcy. Wiedziałam, że to moment, w którym powinnam po prostu wsiąść do auta i odjechać. Zamiast tego stanęłam, patrząc na niego, a on patrzył na mnie. Czułam jak napięcie między nami coraz bardziej narastało, stając się coraz mniej do wytrzymania. Spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami, które potrafiły rozbroić niejedną dziewczynę. Był wyższy ode mnie, jego cień padał na maskę samochodu, a ja czułam jak powietrze między nami, już do reszty zgęstniało. Widziałam to w jego oczach, w jego spojrzeniu, zanim się nawet poruszył. Wiedziałam, co zamierzał zrobić. Jego oczy patrzyły na mnie z pewnością siebie, jakby wiedział, że jestem gotowa zrobić krok dalej.

Ale nie byłam.

Gdy nachylił się bliżej, obróciłam głowę w ostatniej chwili. Jego usta zamiast moich warg dotknęły moje policzka. Poczułam jego oddech na skórze i przez ułamek sekundy świat zamarł. 

Wyprostował się wyraźnie zaskoczony, ale zanim zdążył coś powiedzieć, uśmiechnęłam się z lekką kpiną.

— Może na randce dostaniesz szansę na poprawkę. Może. — rzuciłam, otwierając drzwi auta.

Usłyszałam, jak się śmieje, ten dźwięk rozbrzmiał w mojej głowie, gdy wsiadałam do samochodu i zamykałam drzwi. Odpaliłam silnik, ale zanim odjechałam, jeszcze raz spojrzałam na niego. Stał tam, z rękami w kieszeniach, z tym uśmiechem, który mógłby sprawić, że zapomniałabym o całym świecie.

Ale nie zapomniałam.

I choć zgodziłam się na randkę, coś w środku mówiło mi, że wpakowałam się w coś, z czego trudno będzie się wyplątać. Nie powinnam wciągać Nicka do swojego świata, jednak pragnęłam normalności, której chęć posmakowania była silniejsza niż mój uśpiony zdrowy rozsądek.

W drodze do domu zajechałam na stację benzynową. Już dłużej nie mogłam ignorować mrugającej lampki na desce rozdzielczej mojego volvo. Westchnęłam przeciągle i stukając palcami o kierownicę, podjechałam pod odpowiedni dystrybutor paliwa. Zgasiłam silnik, wygrzebałam z dna torebki portfel, wychodząc z auta. Będąc na zewnątrz poczułam nieprzyjemny chłód, który natychmiast otulił moje ciało. Odruchowo ciaśniej otuliłam się ciepłym płaszczem. Podeszłam do mężczyzny pracującego na stacji benzynowej, prosząc go o zatankowanie mojego gruchota do pełna. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale w momencie w którym wysiadłam z auta czułam wewnątrz siebie dziwny niepokój. Próbowałam wmówić sobie, że to przez decyzję, jaką jeszcze niedawno podjęłam, ale wewnętrznie czułam, że to nie było to. Nerwowo rozejrzałam się po okolicy, uważnie obserwując otoczenie. Na stacji panowała zupełna cisza, przerywana jedynie brzęczeniem dystrybutorów i odgłosami radia z samochodu tankującego obok. Uśmiechnęłam się do mężczyzny, który zajmował się moim samochodem, a ja sama udałam się w kierunku budynku stacji, aby uregulować rachunek za paliwo.

Gdy weszłam do środka, jasne światło jarzeniówek natychmiast mnie oślepiło. Delikatnie zmrużyłam oczy, kierując się do kasy. Na stacji o tej porze nie było tłoczno. Oprócz znudzonego sprzedawcy, który skupiony był na swoim telefonie, mężczyzny wybierającego piwo na wieczór z lodówki i grupki rozchichotanych dziewcząt, które krążyły po sklepie bez celu, wszystko wyglądało względnie normalnie. Wyciągnęłam kartę z portfela, podchodząc do mężczyzny zza ladą. 

— Dobry wieczór, chciałam zapłacić za paliwo. — zaczęłam, delikatnie uśmiechając się do sprzedawcy. — Czerwone volvo. — dodałam, a mężczyzna ze znudzeniem skinął głową, przenosząc wzrok na monitor komputera.

Sprzedawca wystukał coś na klawiaturze, a ja ze zniecierpliwieniem stukałam palcami o skórzany materiał portfela. Miałam wrażenie, że czas zdecydowanie zwolnił, a narastające wewnątrz mnie uczucie niepokoju stawało się coraz bardziej nie do wytrzymania. 

— To będzie dwadzieścia dwa dolary — mruknął znudzony, przenosząc na mnie swój zmęczony, pozbawiony życia wzrok. 

— Zapłacę kartą. — dodałam szybko, obserwując jak sprzedawca wzdycha, po czym wystukuje należną do zapłacenia mi kwotę na terminalu. Podałam mężczyźnie kartę, a ten przeciągnął nią przez terminal płatniczy. W momencie kiedy oddawał mi kartę na stacji rozbrzmiał dźwięk dzwonka, oznajmiający wejście innego klienta.

— Proszę bardzo. — odpowiedział, a ja nerwowo odwróciłam się przez ramię. Dostrzegłam idącego w moim kierunku wysokiego mężczyznę, który uśmiechnął się do mnie w ten dziwny sposób, który wywołał na moim ciele nieprzyjemne uczucie dreszczu. — Halo, proszę pani... — odwróciłam się w kierunku sprzedawcy, który tym razem patrzył na mnie zirytowanym wzrokiem. — Pani karta.

— Tak, tak... przepraszam. — mruknęłam, drżącymi dłońmi zabierając od sprzedawcy kartę. 

Odwróciłam się na pięcie, czym prędzej chcąc opuścić stację benzynową. Miałam złe przeczucie, a narastające w moim wnętrzu uczucie niepokoju było coraz silniejsze.

— Jeszcze rachunek!

Usłyszałam w momencie, w którym pchnęłam szklane drzwi stacji. Czym prędzej udałam się w kierunku auta. Mężczyzna, który zatankował mój samochód siedział w swojej kanciapie, a jego twarz oświetlona była blaskiem telewizora, na którym była skupiona jego uwaga. Drżącymi dłońmi wyciągnęłam kluczyki z kieszeni, naduszając przycisk pilota. Auto charakterystycznie zapikało, a ja z ulgą chwyciłam za klamkę drzwi i w momencie, w którym chciałam wejść do środka, czyjaś dłoń pchnęła drzwi mojego auta, ponownie je zamykając. Z mocno bijącym sercem odskoczyłam od auta, dostrzegając sylwetkę mężczyzny, na którego widok czułam to nieprzyjemne uczucie. 

— Zapomniała pani rachunku. — mruknął, wyciągając go w moją stronę.

Odchrząknęłam nerwowo, próbując zachować spokój. Byłam w miejscu publicznym, nie mogło mi się nic stać.

— Nie potrzebnie się pan kłopotał, ale dziękuję. — chwyciłam od niego paragon, mocno zaciskając na nim palce.

— Warto zabierać ze sobą takie rzeczy. — odpowiedział, wciąż przytrzymując dłoń na drzwiach mojego auta. Dopiero teraz dostrzegłam wystające spod rękawa jego kurtki czarny tusz. 

— To tylko paragon. — bąknęłam, a następnie odchrząknęłam. — Przepraszam ale spieszę się... — zaczęłam chcąc go wyminąć i wejść do auta. Mężczyzna jednak mocniej naparł na drzwi mojego auta, uśmiechając się do mnie pobłażliwie.

— To tylko i aż paragon. — odpowiedział, niwelując dzielącą nas odległość. Nachylił się w moją stronę, a ja odruchowo cofnęłam się do tyłu, nerwowo się rozglądając. Już zamierzałam otworzyć usta, aby zacząć krzyczeć, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich, jednak ten położył palec na moich ustach, uśmiechając się do mnie w pobłażliwy sposób. — Lepiej bym tego nie robił. Pamiętaj pośpiech nie jest naszym sprzymierzeńcem. Przyszedłem się tylko przywitać i powiedzieć Ci, że mamy Cię na oku...

— Przepraszam, ale nie rozumiem o co panu chodzi, ja naprawdę się spieszę. — mruknęłam, odsuwając się od nieznajomego. Przerażał mnie swoją postawą, wyglądem i samym spojrzeniem. Moje serce biło w nieregularnym szybkim tempie. — Musiał mnie pan z kimś pomylić. — dodałam, odwracając się w stronę drzwi do auta. Pchnęłam jego rękę, która o dziwo z lekkością zsunęła się z drzwi samochodu. — Naprawdę się spieszę.

Facet zaśmiał się cicho, a następnie opuszkami palców odgarnął moje włosy, układając je na moich plecach.

— Z nikim Cię nie pomyliłem, Delilah. — w ułamku sekundy zamarłam, czując jak przez moje ciało przepływa nieprzyjemna fala dreszczy. To był strach, czułam go całą sobą. Odwróciłam twarz w kierunku nieznajomego, który uśmiechał się teraz szczerze, jednak nie w ten sympatyczny i przyjacielski sposób. Rozchyliłam delikatnie wargi, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. — Byłaś jego ulubienicą. — jego palce ponownie smagnęły moje włosy.

Nerwowo przełknęłam ślinę, wstrzymując w ustach powietrze, które nieprzyjemnie zaczęło palić moje płuca. 

— Nie rozumiem... — wydusiłam słabym, drżącym głosem.

— Wiemy, że komuś pomagasz. — wyszeptał, przybliżając usta bliżej mojego ucha. Jego głos przesiąknięty był satysfakcją i zadowoleniem. 

— Nikomu nie pomagam. — wypaliłam, czując mocne uderzenia serca.

Facet zaśmiał się cicho. Nerwowo przełknęłam ślinę, czując narastający w moim wnętrzu strach. Nie chciałam się bać, nie chciałam znów czuć się jak ta bezbronna nastolatka, którą wewnętrznie wciąż gdzieś byłam.

—Lils... — westchnął zadowolony, czułam na karku jego zimny oddech. Czułam się coraz bardziej sparaliżowana strachem, błagając, o to aby ktoś w końcu zwrócił na nas uwagę — Nie wolno opowiadać kłamstw. Oboje wiemy, o kim rozmawiamy. Współpracuj, a szef będzie zadowolony. — powiedziawszy to odsunął się ode mnie, odchodząc w stronę swojego auta, które stało zaparkowane po przeciwnej stronie stacji. 

Z mocno bijącym sercem wsiadłam do samochodu. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, drżącymi dłońmi wsunęłam kluczyk do stacyjki. Cała się trzęsłam, do mojej głowy falami zaczęły napływać wspomnienia, od których przez cały ten czas trzymałam się z daleka. Starałam się uspokoić, jednak myśli dotyczące tamtego mężczyzny i tego o czym mówił, nie chciały opuścić mojej głowy. Gwałtownie wcisnęłam pedał gazu, odjeżdżając ze stacji.

Wzięłam głęboki wdech, wstrzymując go na dziesięć sekund, po czym mocnym wydechem pozbyłam się powietrza z płuc. Zacisnęłam wargi z całej siły powstrzymując cisnące się do moich oczu łzy.

To nie mogła być do cholery prawda.

Nie mogła, a jednak wszystko wskazywało na to, że była. Cała ta sytuacja na stacji benzynowej była jak najbardziej prawdziwa. To pieprzone uczucie niepokoju, które czułam, tamten mężczyzna i rzeczy, o których mówił, choć mówić nie powinien. Wdarł się do mojej głowy, burząc ścianę, za którą ukryłam wspomnienia nastoletniej Delilah. 

Nie rozumiałam, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam na tyle nieostrożna, że zostałam przyuważona przez ludzi Castello? Wydawało mi się, że zmiana tożsamości i wizualnego wyglądu zapewni mi ochronę. Mocniej zacisnęłam palce na kierownicy, starając skupić się na drodze. Drogę oświetlało słabe światło ulicznych lamp. Nie byłam głupia, facet ze stacji być może wciąż mnie śledził, a ja nie chciałam zaprowadzić go bezpośrednio pod drzwi mojego domu chyba, że... Chyba, że Damon to zrobił. On, albo któryś z jego współpracowników.

— Kurwa! — wrzasnęłam z wściekłością uderzając dłonią o kierownicę, uświadamiając sobie, że pomagając Damonowi, ściągnęłam sobie na głowę ludzi, od których wciąż uciekałam. Przez cały ten czas żyłam spokojnym życiem Rosany Marin, przykładnej dziewczyny z marzeniami i obiecującą karierą. Wszystko zaczęło się sypać w momencie, gdy mój brat ponownie pojawił się w moim życiu. On i ludzie z którymi współpracował. Zacisnęłam dłonie na kierownicy, ignorując ból jaki przy tym odczuwałam. 

Nie czułam już strachu, który jeszcze chwilę temu wewnętrznie mnie pożerał. Strach, który jeszcze przed chwilą odczuwałam przerodził się w złość. W prawdziwą furię. Nacisnęłam pedał gazu, zwiększając prędkość samochodu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu i wyjaśnić sobie tą całą sytuację z Damonem. Miałam zamiar porządnie go opieprzyć i zmusić do posprzątania po sobie bałaganu, który zaczął tworzyć w moim życiu. W moim nowym, wymarzonym życiu, w którym chciałam żyć. 

Gdy po kilkunastu minutach wjechałam na dobrze znaną mi ulicę osiedla na którym mieszkałam, zredukowałam bieg, szukając wolnego miejsca parkingowego, które udało mi się znaleźć kilkanaście metrów od mojego domu. Pospiesznie wyszłam z auta, biorąc z niego zakupy, po czym gwałtownie zatrzasnęłam drzwi od samochodu. Kierując się w stronę domu, nadusiłam przycisk na pilocie, upewniając się, że moje wiekowe volvo zostało zamknięte. Wbiegłam po stopniach bez zastanowienia ciągnąc za klamkę domu. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi były zamknięte, a wewnątrz nikogo nie było, co by wyjaśniało panującą za oknami wewnątrz domu ciemność. Wygrzebałam z dna kieszeni klucze, otwierając drzwi domu.

W środku panowała wszechogarniająca wszystko cisza. Ostrożnie rozejrzałam się po wnętrzu, wytężając w ciemności wzrok. Powoli ruszyłam przed siebie, mając wciąż na uwadze to, że byłam do cholery śledzona, a ludzie Castello wiedzieli, że przebywam w Denver i być może najprawdopodobniej wiedzieli gdzie mieszkałam.

Podeszłam do komody stojącej w korytarzu. Najciszej jak potrafiłam wysunęłam górną szufladę, wyciągając z niej broń. Ostrożnie ją naładowałam, bardzo powoli kierując się wzdłuż korytarza. Przelotnie spojrzałam w stronę kuchni, upewniając się, że nikogo w niej nie ma. Musiałam być pewna, że jestem bezpieczna. Po sytuacji na stacji benzynowej, po prostu musiałam.

Z uniesioną bronią, odwróciłam się w stronę salonu. W domu panowała zupełna cisza, jednak nie mogłam być w stu procentach pewna, że jestem sama i bezpieczna. Wyglądało na to, że mojego brata nie było w środku i jego znajomych też. 

Powoli ruszyłam w kierunku salonu, uważnie rozglądając się po pomieszczeniu. Wydawało mi się, że cisza jaka panowała w mieszkaniu potęgowała wszystkie dźwięki, jakie wydawała drewniana podłoga, pod ciężarem mojego ciała. I gdy miałam wejść do salonu, ktoś wyrwał mi broń z dłoni, a ja głośno krzyknęłam, odskakując do tyłu.

— Kurwa! — wrzasnęłam głośno.

— Dlaczego celujesz do mnie z broni?! — wciągnęłam powietrze, próbując unormować oddech. Przede mną stał Harry. Musiałam wytężyć wzrok, aby mieć pewność, że to on. Miał zacięty wyraz twarzy i skupione spojrzenie. Staliśmy w kompletnej ciszy, otoczeni ciemnością pomieszczenia. Patrzyłam na niego, próbując znaleźć odpowiednie wytłumaczenie w głowie. Mimo, że wpuściłam go pod swój dach, nie miałam pewność ile mogłam mu powiedzieć. — Delilah. — głos Harry'ego przywrócił mnie do rzeczywistości. 

Odchrząknęłam, nerwowo przenosząc wzrok na broń, która spoczywała w jego dłoni. W ułamku sekundy dostrzegł moje spojrzenie, a jego palce, które nie pierwszy raz obcowały z bronią zablokowały mechanizm. Wyciągnął nabój z komory, nawet na niego nie patrząc. Usłyszałam ciche "klik" i w momencie dotarło do mnie, że pistolet stał się bezużyteczny. 

— Co Ty do cholery tutaj robisz?! — wypaliłam, próbując uczepić się czegoś innego, niż sytuacji, która właśnie miała miejsce. Grałam na czas, a on doskonale o tym wiedział, zdradzała go podniesiona brew i zdezorientowane spojrzenie.

— Ja? Przecież kazałaś mi być w domu!  — odpowiedział oschle.

— I nagle postanowiłeś mnie słuchać i się skradać? — prychnęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Plastikowa reklamówka, którą wciąż miałam cicho zaszeleściła.

— To Ty skradasz się we własnym domu. — zauważył, a ja zmrużyłam oczy, pod wpływem światła, które nagle wypełniło pomieszczenie. Harry stał z zaciętą miną, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem. — Możesz powiedzieć mi, co takiego stało się w ciągu całego dnia, że wracasz do domu i celujesz do mnie z broni? — zapytał, tak samo jak ja krzyżując ręce na klatce piersiowej. W dłoni wciąż trzymał broń. Nie ufał mi, dlatego pilnował pistolet.

— Nic. — bąknęłam, wzdychając z rezygnacją. — Po prostu wróciłam, było ciemno i tak jakoś wyszło. 

Harry uniósł brew jeszcze wyżej, zdradzając w ten sposób, że nie kupił mojego wytłumaczenia. 

— Mhm. — mruknął, przenikliwie wpatrując się w moją twarz. — A tak naprawdę? 

— Nie ma innej prawdy. To jest prawda. — fuknęłam zirytowana. Westchnęłam, a następnie ruszyłam przed siebie. Dla mnie dyskusja była skończona. Nie chciałam mu o niczym mówić, wolałam najpierw porozmawiać na ten temat z Damonem. Gdy chciałam go wyminąć, poczułam na przegubie ramienia jego mocny dotyk, który mnie zatrzymał. — Co?! — warknęłam, odwracając się w jego stronę.

Dopiero teraz dostrzegłam prawdziwy kolor jego oczu. Powoli oblizał zęby, a następnie głośno cmoknął.

— Co się stało? — jego ton mnie zaskoczył, był zdecydowanie delikatniejszy niż jeszcze chwilę temu.

— Przecież mówiłam, że nic się nie stało.

— I tak po prostu wracasz i latasz po domu z bronią? — delikatnie przechylił głowę w bok, a na jego ustach pojawił się nikły uśmiech. 

— Tak! Tak po prostu wracam i sobie latam z bronią, okej?! — wykrzyknęłam mu w twarz, wyrywając się z jego uścisku. Już miałam na końcu języka, że nie musi mnie niańczyć, ponieważ jestem dorosła, jednak to było nie na miejscu, zważając na fakt, że obecnie to ja "chciałam" niańczyć jego, nakazując mu siedzieć w domu.

— Wiesz, że Ci nie wierzę. — odpowiedział spokojnie.

Prychnęłam w odpowiedzi.

— Nie musisz mi wierzyć, do cholery. — mruknęłam, dostając w odpowiedzi jego złowrogie spojrzenie.

— Nikt normalny nie wraca do domu i nie sprawdza każdego pomieszczenia z bronią — wypalił w końcu z naciskiem wypowiadając każde słowo.

— Najwidoczniej nie jestem normalną osobą! — warknęłam, ponownie się odwracając. Ruszyłam przed siebie, jednak w ułamku sekundy zatrzymałam się, słysząc dźwięk przeładowywanej broni. Nerwowo przełknęłam ślinę, odwracając się w kierunku Harry'ego, na którego twarzy dostrzegłam uśmiech satysfakcji. — Co Ty robisz? — wypaliłam, nerwowo lawirując wzrokiem między bronią, a jego twarzą.

Harry wzruszył ramionami, posyłając mi pewny siebie uśmiech.

— Nic. — odpowiedział. — Po prostu sprawdzam Twoją reakcję.

— Ale po co? — zapytałam cicho, czując narastający w moim ciele strach. Harry był przestępcą, potrafił sprawnie poruszać się bronią. Nie ufałam mu w kwestii tego, co mógł zrobić. Nie wiedziałam również, czy człowiek, który spotkał mnie na stacji nie był wysłany przez niego. Niby pracował przeciwko Castello, jednak to mogła być przykrywka. Po prostu nie ufałam mu, nie w tym momencie. Nie po tym wszystkim co przeżyłam, oraz po tym jak wiele razy w ciągu tych kilku dni mnie okłamał.

— Strach ma wielkie oczy Delilah. Ewidentnie się czegoś boisz. Na pierwszy rzut oka widać, że ktoś Ci groził. 

— Nikt mi nie groził. — odpowiedziałam zdecydowanie spokojniej, odchrząkując przy tym. — Czy możesz odłożyć broń? — zapytałam, nerwowo zaciskając usta.

— Jeżeli powiesz mi co się stało, zrobię to. — uśmiechnął się w moją stronę, celując we mnie bronią, która po chwili opuścił lufą w dół. Na jego ustach błąkał się szeroki uśmiech satysfakcji.

Nerwowo przymknęłam powieki. Głośno wypuściłam powietrze z ust, ponownie spoglądając na Harry'ego, który wyczekująco we mnie wpatrywał. Obserwował mnie w milczeniu, uśmiechając się przy tym w przebrzydle podły sposób z czym, ku mojemu zaskoczeniu było mu do twarzy. Zrezygnowana zgarbiłam plecy, ponownie opuszczając wzrok. Harry zagonił mnie w kąt, z którego nie miałam ucieczki. Tak naprawdę mogłam odwrócić się i uciec, ale byłam w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że dopadłby mnie, zanim zdążyłabym znaleźć się w innym pomieszczeniu. Dlatego postanowiłam opuścić maskę niewzruszonej twardzielki. W końcu i tak zauważył, że gdzieś w środku się bałam. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Musiałam się przełamać i po prostu mu zaufać, nawet jeśli miał być to błąd, którego później będę żałować.

— Ktoś groził mi na stacji benzynowej. — wypaliłam, ponownie spoglądając na Harry'ego, który patrzył na mnie. Zacisnął wargi w wąską linię, czekając na to, co miałam mu do powiedzenia. Nawet nie drgnął, był jak skała, która nie zdradzała żadnych emocji. — Mówił pokręcone rzeczy. Znał moje imię, to prawdziwe. Wiedział kim jestem. — próbując się uspokoić, podniosłam wzrok ku górze, wpatrując się w sufit. Do moich oczu wbrew mojej woli napływały łzy. Walczyłam z nimi, nie chcąc odsłonić przed Harry'm twarz, której nie chciałam nigdy nikomu pokazywać. Nie chciałam, żeby zobaczył, jak naprawdę byłam krucha i słaba. — Mówił, że z kimś współpracuje, a przecież to nie prawda. Ja tylko pomogłam Damonowi... Wam... W sensie pomogłam Tobie. Nikomu nie powiedziałam, że to zrobiłam. Nikt o tym nie wie. Ktoś musiał mnie śledzić albo Was, ja naprawdę nie wiem. — mówiłam łamiącym się głosem, ponownie przeniosłam wzrok na Harry'ego, który w milczeniu stał, wciąż mnie słuchając. Na jego twarzy nie dostrzegłam żadnych emocji i to mnie bolało, ponieważ nie wiedziałam, jaka jest prawda. Kim tak naprawdę był on? Kim był mężczyzna ze stacji benzynowej i o czym do cholery do mnie mówił? Nie chciałam znów wchodzić do tego pieprzonego półświatku, w którym każdy dzień był jedną wielką niewiadomą. — Tamten facet... On powiedział, że mam współpracować i że jego szef będzie zadowolony. — pociągnęłam cicho nosem, wyczekująco się w niego wpatrując. — Myślę, że mówił...

— O Caspianie. — odpowiedział przez zaciśnięte usta. 

Przytaknęłam głową, zgadzając się z nim. 

— Mówił coś jeszcze? — zapytał, a ja natychmiast zaprzeczyłam ruchem głowy.

— Nie. Tylko tyle. — odpowiedziałam, przenosząc wzrok na broń, którą Harry ponownie rozbroił. — Dlatego rozumiesz już dlaczego celowałam do Ciebie z broni. — dodałam, na co Harry przytaknął głową. Czekałam, aż coś powie, cokolwiek, jednak on po prostu stał i patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Naciągnęłam rękawy płaszcza na dłonie, wyczekująco się w niego wpatrujesz. — Powiesz coś? — zapytałam, nie mogąc dłużej wytrzymać w tej niekomfortowej ciszy.

Harry ponownie na mnie spojrzał, kiwając przy tym głową.

— Późno już, pewnie jesteś zmęczona. — odpowiedział w końcu. — Idź się położyć. 

— Tak po prostu?! — wypaliłam zdezorientowana. — Idź się położyć? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? A co z tamtym facetem? — brnęłam w to dalej, jednak z każdą sekundą mur, jakim otaczał się Harry był coraz większy. 

— Coś wymyślę. — odpowiedział.

— Coś wymyślisz? Tyle? Po prostu coś...

— Delilah. — przerwał mi, a ja momentalnie zamilkłam pod wpływem jego ostrego tonu. Już nawet nie dyskutowałam z nim, że znów zwrócił się do mnie imieniem, którego używać po prostu nie chciałam. — Po prostu idź się do cholery położyć. Dobranoc. — warknął, a ja wbrew swojej woli zacisnęłam usta i po prostu przytaknęłam głową, ostatni raz spoglądając w jego pozbawionego wszelkiego życia oczy. 

Nie było sensu z nim walczyć. Mur jakim się otoczył był zbyt duży, abym mogła go pokonać. 

— Okej. — odpowiedziałam zrezygnowana. — W takim razie dobranoc. — mruknęłam pod nosem, odwracając się od niego. Harry ruszył w stronę kanapy, siadając na niej. Nie odpowiedział mi, po prostu w milczeniu i w pełnym skupieniu na twarzy usiadł na tapczanie. Oparł dłonie na kolanach, zaciskając palce na wargach. 

Odwiesiłam płaszcz w korytarzu, zrzucając niedbale buty. Przeszłam przez korytarz, zatrzymując się przy wejściu do salonu, gdzie Harry wciąż siedział w tej samej pozycji, w jakiej kilka minut temu go zostawiłam. 

Mogłam po prostu iść na górę, tak jak mnie o to prosił. Zacisnęłam dłonie nie plastikowej torbie, nerwowo przełykając ślinę.

— Harry. — odezwałam się cicho, dostrzegając jak ledwo zauważalnie napiął swoje plecy. Nie odwrócił się do mnie, zamiast tego czekał, na to co miałam do powiedzenia. A ja? Sama nie wiedziałam, co chciałam mu powiedzieć. Zamiast tego wypaliłam, coś czego nigdy nie planowałam powiedzieć. Część prawdy, o mnie, której każdego dnia się wypierałam. — Tak naprawdę cholernie się boję. Boję się powrotu do tamtego życia. — przełknęłam nerwowo ślinę, czując narastającą wewnątrz mnie frustrację i po prostu wydusiłam to z siebie. — Ale jeszcze bardziej boję się tego kim tak naprawdę się stałam. Każdą cząstką siebie nienawidzę tej dziewczyny, którą jestem. I możesz uznać mnie za pomyloną, bo sama nie wiem, o co mi chodzi, to tęsknię za prawdziwą mną. Mam dosyć udawania. — spomiędzy moich warg wydostał się nerwowy, cichy śmiech. — Jeżeli będę miała współpracować, to po prostu... pamiętaj, że tu jestem i mogę pomóc. Jakkolwiek to brzmi. 

Powiedziałam, wciąż wpatrując się w jego niewzruszoną sylwetkę. Gdy tylko wydusiłam z siebie tą głęboką ukrywaną prawdę, natychmiast poczułam się lżej. Ktoś z boku mógł uznać mnie za kompletną wariatkę, ale prawda była taka, że po prostu byłam już zmęczona nieustannym oglądaniem się za siebie. Byłam zmęczona tym całym udawaniem osoby, którą nigdy nie byłam. Kontrola która sobie narzuciłam, doszczętnie mnie niszczyła. I mimo, że bałam się tego półświata, przesiąkniętego do granic możliwości złem, to był mój prawdziwy świat, w którym potrafiłam, jak nikt inny się poruszać.

Gdy Harry milczał, pogodziłam się z tym, że nie zamierzał mi odpowiedzieć. Dlatego ruszyłam zrezygnowana na górę, zatrzymując się na pół piętrze, gdy do moich uszu dotarł głos Harry'ego.

— Ja również, nienawidzę każdą cząstką siebie osoby, którą się stałem.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top