Rozdział 2. Gorzki smak śmierci
Wytarłam włosy w suchy ręcznik, który niedbale rzuciłam na brzeg wanny. Sięgnęłam po suszarkę, włączając najmocniejszy nawiew, jaki oferował producent. Przystępując z nogi na nogę, jakby to miało cokolwiek przyspieszyć, wykonywałam te wszystkie pielęgnacyjne triki, aby po niewielu godzinach snu, wyglądać chociaż znośnie. Dwa razy stuknęłam palcem w ekran telefonu, kontrolując czas. Po wczorajszym dyżurze potrzebowałam zdecydowanie więcej czasu na regenerację niż zwykle. Nieplanowana kawa z Nickiem i spacer na który później się wybrałam, teraz dawały o sobie znać. Nie miałam zbyt wiele czasu, dlatego wszystkie czynności musiałam wykonywać pobieżnie. Palcami przeczesałam wilgotne pasma włosów, odłączając suszarkę, którą rzuciłam w kąt, pod umywalkę. Sięgnęłam szare dresy ze ściągaczami na dole, zasłaniając swój tatuaż na biodrze. Ubrałam czarną dopasowaną bluzkę, obciągając rękawy na dłonie. Dzisiaj musiałam zrezygnować z makijażu, dlatego jedynie szybko wytuszowałam rzęsy, spoglądając na kilka sekund w swoje błękitne tęczówki.
To było moje życie. Byłam Rosaną Marin.
Odbywałam staż w publicznym szpitalu, na co przez pięć lat ciężko harowałam. Odcięłam się od całego toksycznego środowiska, w którym wcześniej się obracałam i żyłam życiem, za które już zawsze będę wdzięczna. Nie zmienia to jednak faktu, że obecność Nicka Hayes'a w Denver nie wzbudzała we mnie niepokoju. Nick należał do przeszłości, od której odcięłam się grubą linią. Dorastałam wśród dilerów i narkomanów, śniadania jadłam ze złodziejami, a gdy przychodził czas kolacji zastanawiałam się czy będę mogła zjeść ją w domu, czy wieczór spędzę na ulicy, unikając problemów. Te wszystkie doświadczenia sprawiły, że miałam zupełnie inne spojrzenie na świat. Każdy inny ucieszyłby się z powodu spotkania z dawnym znajomym, ja próbowałam doszukiwać się wszystkiego, tylko nie przypadku. Ale może właśnie powinnam? W końcu minęło pięć lat, a ja byłam Rosaną Marin.
Westchnęłam głośno, wychodząc z łazienki. Przechodząc przez sypialnię zasłoniłam zasłony, żegnając się z łóżkiem, w którym teraz najchętniej bym została. Pokonałam drewniane schody, które zdecydowanie nadawały się do remontu, jednak wszystkie pieniądze jakie miałam przeznaczyłam na wynajem i czynsz. Oczywiście edukacja i życie, również miały swoją cenę. Życie w Denver było zdecydowanie prostsze, albo po prostu chciałam żeby takie było, a mój mózg chcąc nie chcąc musiał w to uwierzyć. Nie było to najmniejsze miasto, ale nie należało też do największych w jakich miałam okazję żyć, jednak było na tyle duże, aby móc bez problemu wtopić się w tłum, znaleźć niewielką grupkę znajomych i w spokoju wieść życie dwudziestotrzyletniej młodej kobiety.
Zbiegłam do kuchni, nastawiając ekspres, w którym czekał już mój ukochany kubek. Oparłam się o wyspę kuchenną, wykonaną z białego drewna. Sięgnęłam po notatki, przeznaczając te kilka wolnych minut na ich przejrzenie. Po weekendzie miałam mieć jednego z trudniejszych kolokwiów z anatomii. Rytmicznie stukałam palcami o blat, nerwowo zerkając na ekspres. Nie mogłam pozbyć się dziwnego przeczucia, że coś jest nie w porządku. Jednak wszystko było tak jak zawsze. Na blacie w kuchni wciąż panował harmonijny nieład, obok misy z owocami piętrzył się stos magazynów z przeróżnymi artykułami naukowymi, zegar w kuchni idealnie synchronizował się z odgłosami starej lodówki, a ja jak zwykle byłam spóźniona. Niepewnie spojrzałam na kluczyki, które wisiały zaraz obok zegara. Jeżeli nie chciałam się spóźnić, dziś do szpitala musiałam wybrać się autem.
Podskoczyłam nerwowo, gdy ekspres do kawy wydał ostatni dźwięk, informując mnie, że czas jego pracy dobiegł końca. Podreptałam do mojego małego wybawiciela, zabierając kubek z czarną kofeiną. Musiałam się uspokoić, nie mogłam być strzępkiem nerwów, jeżeli chciałam poradzić sobie na nocnym dyżurze. Nie powinnam się tak denerwować, w końcu prawie co wieczór witałam się ze śmiercią, na sterylnych korytarzach szpitala. Co gorszego mogło mnie spotkać? Wzięłam kilka dużych łyków, ignorując ciepło napoju. Uwielbiałam gorącą kawę, a najlepiej taką, która jeszcze nie przestała do końca parować. Zabrałam torbę, wrzucając do niego podręcznik do anatomii oraz notatki. Jeżeli dzisiejszego wieczoru mi się poszczęści, może i będę mogła z nich skorzystać. Odstawiłam kubek na blat, torbę zostawiłam u dołu schodów, a następnie wbiegłam na górę wracając po telefon, którego zapomniałam z łazienki.
— Okej, skup się... — mruknęłam do siebie jak, co wieczór. Przeczesałam palcami pasma czarnych włosów, rozglądając się pobieżnie po pokoju — Telefon, kluczę są na dole, notatki są, podręcznik jest... — wyliczałam — ładowarka... — dodałam pod nosem, rzucając się na materac łóżka, spod którego wyciągnęłam zasilacz z kontaktu. — Dobra wszystko mam. Pa łóżeczko, widzimy się rankiem. — ostatni raz spojrzałam tęsknym wzrokiem w kierunku łóżka, zamykając drzwi do sypialni.
Zbiegłam po schodach, wsuwając stopy w wygodne new blance, zdjęłam bluzę z wieszaka przy drzwiach, którą pospiesznie na siebie narzuciłam i gdy już miałam wychodzić zamarłam.
To nie było pukanie. To było agresywne walenie pięścią w drzwi i brzmiało, jakby ktoś nie miał czasu stać po drugiej stronie. Z mocno bijącym sercem podeszłam do drzwi, nerwowo zaciskając palce na pasku torby. W tym momencie przeklinałam, że nie skusiłam się na zakup wizjonera w drzwiach. Próbowałam dojrzeć coś przez kolorowe witraże w drewnie, jednak bezskutecznie. Zanim jednak zdążyłam zebrać myśli co powinnam robić, ktoś po drugiej stronie ponownie załomotał w drzwi. Nerwowo przełknęłam ślinę, ze strachu cofając się kilka kroków wstecz, bo kto do cholery chciał ode mnie coś o tej porze? Moi znajomi wiedzieli, że mam dzisiaj dyżur, zresztą sam Andy jeszcze był w szpitalu. Przez chwilę przemknęło mi, że to może któryś z sąsiadów potrzebował pomocy, jednak godzina i okoliczności sprawiły, że od razu odrzuciłam od siebie myśl, o sąsiedzkiej pomocy. Nerwowo podeszłam do komody, gdzie w górnej szufladzie miałam schowaną broń. I jeżeli ktoś w tym momencie chciał mnie z tego powodu oceniać, na swoją obronę powtarzałam sobie, że kiedyś mieszkałam i żyłam w burdelu. Nie mogłam beztrosko żyć w innym mieście i chodzić po jego ulicach bez żadnego środka ochrony. Nawet jeśli miasto do którego uciekłam było oddalone o kilka tysięcy mil od miejsca, w którym kiedyś mieszkałam. Musiałam myśleć o wszystkim.
Trzęsącymi się dłońmi, wyciągnęłam broń, nabijając ją. Podeszłam do drzwi, głośno wypuszczając powietrze. Bardzo powoli nacisnęłam na klamkę, lekko uchylając drzwi. W myślach powtarzałam sobie, że nie ważne, kto będzie po drugiej stronie, mam zadbać o własne bezpieczeństwo.
W momencie, w którym otworzyłam drzwi, po raz drugi tego dnia mój świat rozpadł się na milion kawałeczków, uświadamiając mi jak kruchą bańką się otaczałam.
— Lils...
— Demon... — szepnęłam, czując jak coś niewidzialnego ściska mnie za gardło, wylewając na mnie wiadro nie zimnej, a lodowatej wody.
Przede mną we własnej osobie stał mój brat. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Miał czarne włosy, jasnoniebieskie tęczówki, ostro zarysowaną szczękę i szerokie postawne ramiona. Choć minęło pięć lat, a my pożegnaliśmy się na zawsze jakimś cudem mój brat stał pod moimi drzwiami w Denver. Miał przerażony wyraz twarzy i błagalne wręcz zrozpaczone spojrzenie. Patrząc w jego oczy poczułam się, jakby ktoś brutalnie wciągnął mnie do świata w przeszłości. Minęło tyle czasu, a on wyglądał jakby to wczoraj odwiózł mnie na lotnisko z torbą wypchaną po brzegi pieniędzmi i nowymi dokumentami tożsamości.
— Lils, proszę musisz mi pomóc. — wyszeptał nerwowym głosem. — Potrzebuję Twojej pomocy.
— Pomocy? — mruknęłam kompletnie zaskoczona. — Mojej pomocy? — wyszeptałam, równie nerwowym tonem, co mój brat. To musiał być jakiś nieśmieszny żart.
Nie miałam pojęcia czego Demon mógł ode mnie chcieć. W mojej głowie pojawiło się tyle absurdalnych pytań, na które mój mózg nie potrafił wymyślić żadnej racjonalnej odpowiedzi. Bo co on do cholery tutaj robił? Skąd wiedział, gdzie mnie szukać? W końcu zmieniłam swoje plany i nie wyjechałam do Kanady, tak jak, o tym rozmawialiśmy. Byłam zdekoncentrowana, wyprowadzona z równowagi i jednocześnie oszołomiona do tego stopnia, że nie potrafiłam skleić żadnej racjonalnej myśli. Nie w momencie, w którym przede mną stał mój brat, który miał być moją przeszłością, a ja wiodłam nowe życie, w którym nie było dla niego miejsca.
— Tak, błagam Cię. Potrzebuję Twojej pomocy. Harry został ranny i cholera, nie możemy iść do szpitala. A za jakieś pięć minut będą tutaj ludzie Castello. — każde jego słowo uderzało we mnie z jeszcze większą siłą, czułam się jakby każde jego słowo były kolejnym pociskiem, który trafiał nieomylnie do celu. Mój oddech zdecydowanie przyspieszył, a moje serce zaczęło nieregularnie bić. Dłoń w której trzymałam broń spociła mi się do tego stopnia, że zaczęłam czuć pot spływający mi po niej kropelkami. Poczułam się jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody, śmiejąc mi się prosto w twarz. To było dla mnie coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. — Błagam Cię, pomóż mi.
— Ja mam Ci pomóc? — wychrypiałam, dostrzegając teraz przy moim domu czarne auto, którego wcześniej tutaj nie było. Stało przy nim trzech postawnych mężczyzn, jeden z nich ciężko dyszał. Potrafiłam rozpoznać ten odgłos wydobywający się z ludzkich ust. Było to zaproszenie dla śmierci. Ponownie spojrzałam na twarz Demona, który opierał dłoń o framugę drzwi i dopiero teraz dostrzegłam, że jego dłoń jest cała we krwi, tak samo jak jego twarz i ubranie.
— Jesteś mi to winna. — zacisnęłam usta, formując z nich wąską linię.
— Ja jestem Ci coś winna? — pisnęłam, brzmiąc teraz jak bardziej rozkapryszona nastolatka, a nie dorosła kobieta. — Nic Ci nie jestem winna. — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Już miałam zamknąć Demonowi drzwi przed nosem, jednak ten był zdecydowanie szybszy i wsunął w ostatniej chwili swoją stopę, odpychając od siebie drewno.
— Nie bądź głupia, Lils. Ostatnia przysługa. — dodał ostrym tonem.
— Nie wmieszasz mnie w to, Demon. — w tym momencie wyciągnęłam broń, celując prosto w twarz brata. Nie chciałam wracać do tamtego życia, nie chciałam znów wchodzić w świat Castella i ludzkiego grzechu. Nerwowo przełknęłam ślinę, powtarzając sobie, że jeżeli będę musiała, to po prostu strzelę, nie zważając na to, kim była dla mnie stojąca przede mną osoba.
Demon automatycznie podniósł dłonie do góry. Próbował przekazać mi samym spojrzeniem, że ma pokojowe zamiary. I mimo, że moja dłoń z bronią trzęsła się ze strachu, nie opuściłam jej ani na milimetr. Mój brat głośno przełknął ślinę, odzywając się spokojnym głosem.
— Błagam Cię, o tylko jedną przysługę. Jeżeli mu nie pomożesz on umrze.
— Nie obchodzi mnie to. — warknęłam, chociaż w głębi duszy na samą myśl czułam się już źle, że ten ktoś straci życie przeze mnie.
— Na pewno? Jesteś lekarzem, powinny obchodzić Cię takie rzeczy. — jego brew automatycznie powędrowała ku górze.
— Rogers musimy spadać, nic tu po nas. Harry się zaraz wykrwawi, a ludzie Castella powinni tu zaraz być.
I prawdopodobnie słowa, które teraz padły z ust nieznajomego sprawiły, że opuściłam broń i otworzyłam szerzej drzwi, skinieniem głowy nakazując bratu wejść. Wiedziałam, że pozwalając wejść Demonowi do mojego życia, podpisuję na siebie wyrok. Jeżeli raz weszło się do piekła stworzonego przez Castella, nie było z niego powrotu. Nie można było od tak wyjść i stwierdzić, że się wysiada. To był pociąg w jedną stronę, a ja w bezmyślności i strachu po prostu do niego wsiadłam. Bo jak zawsze chciałam postąpić dobrze. Przeniosłam wzrok na trójkę chłopaków, którzy podtrzymywali jednego z nich. Młody mężczyzna, które eskortowali ledwo włóczył nogami, potykając się co kilka centymetrów. Słyszałam jego ciężki oddech, od razu dostrzegając jak słabe było jego ciało. Nie wiedziałam, jak miałam mu pomóc, jednak nie chciałam mieć go na sumieniu. Gdy podeszli do betonowych schodów, bardzo powoli wspięli się po stopniach, wzmacniając uchwyt, którym podtrzymywali rannego.
Otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka. Pospiesznie zamknęłam drzwi, lawirując wzrokiem między twarzą Demona, a pozostałymi. I dopiero, gdy znaleźli się w odległości niecałego metra, dostrzegłam bladą skórę postrzelonego faceta oraz paskudną ranę postrzałową, która znajdowała się w centralnej części jego brzucha.
— O mój Boże. — wyszeptałam przerażona, zasłoniłam usta dłonią, przenosząc wzrok na brata. — Co ja mam zrobić? On musi natychmiast iść do szpitala. — spanikowana zaczęłam grzebać w torbie, w poszukiwaniu telefonu. Nie mogłam pozwolić, żeby ten nieznajomy wykrwawił się w moim cholernym korytarzu.
Demon w ułamku sekundy chwycił za mój nadgarstek, powstrzymując mnie przed dalszym grzebaniem w torbie.
— Lils nie możesz. — ostrzegł mnie, wlepiając we mnie swoje błękitne tęczówki.
— Co?! Jak to nie mogę?! — warknęłam, próbując wyszarpnąć się z jego silnego uścisku. — Mam pozwolić mu umrzeć we własnym domu? On się zaraz wykrwawi na śmierć. — wrzasnęłam, pozwalając panice przejąć kontrolę nad moim ciałem.
— Uspokój się do cholery! — puścił mój nadgarstek, kładąc dłonie na moich ramionach. Już zdążyłam zapomnieć, jak bardzo postawny był mój brat. — Jesteś do cholery lekarzem, pomóż mu. — dodał spokojniejszym głosem.
— Demon ja nie jestem pieprzonym lekarzem, jeżeli kula uszkodziła jakiś narząd, ja mu nie pomogę! — wrzasnęłam.
— Pracujesz w szpitalu. — mimo, że wiedza jaką posiadał, o mnie mój brat mnie przerażała, odsunęłam od siebie wszystkie niepotrzebne myśli, skupiając wzrok na chłopaku, który był coraz słabszy, a podłoga w miejscu w którym stał, była pokryta jego krwią. — Lils on nie może iść do szpitala, jest jedną z pięciu najbardziej poszukiwanych osób w całych pieprzonych Stanach. On nie może tam po prostu pójść, jesteś jego ostatnią szansą. — zacisnęłam usta, nerwowo wplatając trzęsące się dłonie we włosy.
Musiałam myśleć szybko, nie zastanawiać się nad tym, co było dobre, a co złe. Jeżeli miał przeżyć, musiałam mu pomóc, jednak jeżeli kula uszkodziła jakieś narządy, szansę miał równe zeru.
— Połóżcie go w salonie na kanapie. — wypaliłam, odpychając od siebie dłonie brata. — Uciskajcie jego ranę, musimy powstrzymać wstrząs krwotoczny.
— Dzięki Lils... Chłopaki zanieście go na kanapę i róbcie to co wam mówi — mruknął, a ja zignorowałam jego podziękowanie.
Na nogach jak z waty zaczęłam przeszukiwać wszystkie szafki w kuchni, w poszukiwaniu apteczki, oraz mojego zestawu do wykonywania zabiegów na studiach. Torbę, która miałam na ramieniu, odrzuciłam niedbale w kąt. Przelotnie spojrzałam na sylwetkę brata, który stał w drzwiach do kuchni. Gdy znalazłam apteczkę, wzięłam jeszcze pierwsze lepsze leki przeciwbólowe, które i tak będą za słabe, dla kogoś z taką raną. Wzięłam wszystko w trzęsące się dłonie, tym razem skupiając swoją uwagę na Demonie. Zacisnęłam usta, ciężko oddychając, czując jak adrenalina pompowała krew w moich żyłach.
— Weź alkohol, jest w górnej półce nad zlewem. — dodałam chłodnym tonem, ignorując podniesioną brew mojego brata. — Pospiesz się.
Minęłam Demona, wbiegając do salonu, zastałam w nim widok, którego nigdy nie spodziewałam się tu zastać. To był mój dom, w którym miałam nowe życie. Tymczasem na mojej cholernej kanapie leżał postrzelony młody mężczyzna, ciężko oddychał, a z jego brzucha sączyła się krew. Jeden z jego "kolegów" o roztrzepanych blond włosach klęczał tuż przy nim mocno uściskał jego ranę, cicho prosząc go, aby wytrzymał. Drugi z nich stał w rogu okna, obserwując ukradkiem ulicę. Nie chciałam nawet dopuszczać do siebie myśli, że na ulicy przed moim domem, mogli być ludzie Castella. Ruszyłam przed siebie, a następnie uklękłam przy blondynie, głośno wypuszczając powietrze.
Poczułam na sobie mętny wzrok, leżącego na mojej kanapie młodego faceta, czując oddech śmierci na karku. Cholera, nie mogłam pozwolić mu umrzeć na mojej kanapie.
— Harry. — zwróciłam się do niego, tak jak wcześniej zwracał się do niego mój brat. — Teraz będzie bolało, ale nie odpływaj. — spojrzałam na Demona, który stał za oparciem kanapy, trzymając w jednej dłoni whisky, a w drugiej tanią wódkę. — Daj mi to. — wyciągnęłam dłoń, po otwartą butelkę szkarłatnego alkoholu, podkładając ją do ust bruneta. Nie powinnam tego robić, jednak nie miałam w domu nic na tyle silnego, co znieczuliło by jego ból. — Wypij to, uniosłam jego głowę. Brunet resztkami sił przechwycił ode mnie butelkę, pociągając spory łyk alkoholu.
Bez zastanowienia rozerwałam koszulkę, która i tak już nie nadawała się do niczego. Gdy to zrobiłam moim oczom ukazała się pokryta tatuażami klatka piersiowa z ogromną raną z której sączyła się krew. Nie wyglądało to za dobrze. Bo wyglądało to wręcz fatalnie. Ponownie spojrzałam na bruneta, patrząc teraz prosto w jego szmaragdowe oczy.
— Musisz mi zaufać.
— Nie mam wyboru. — prychnął, odchylając twarz na poduszkę.
Zaskoczona uniosłam brew, ponieważ jak na umierającego, miał bardzo wyrafinowane poczucie humoru. Zacisnęłam usta, skupiając teraz całą swoją uwagę na ranie, modląc się aby kula, która go zraniła, nie uszkodziła żadnego narządu, bo w innym przypadku, cokolwiek bym nie zrobiła, nie pomogę mu.
Harry ponownie przechylił butelkę, otępiając swoje ciało alkoholem.
Sięgnęłam po skalpel, bez ostrzeżenia przecinając jego skórę na brzuchu. Nie miałam czasu na zabawy w rękawiczki, nie myślałam nad konsekwencjami, ani możliwościami zakażenia bruneta sepsa, czy innymi gównami. Musiał mi zaufać, a ja musiałam zaufać sobie, że dam radę. Gdy tylko przecięłam jego skórę, Harry syknął z całej siły walcząc z wrzaskiem, który próbował wydostać się z jego ust. Mój brat cicho przeklął pod nosem, odwracając wzrok, a blondyn, który wcześniej klęczał obok mnie, stwierdził, że musi napić się wódki, więc po prostu wstał.
— Jesteś pewna, że wiesz co robisz?
Uniosłam wzrok, spoglądając z politowaniem na Harry'ego.
— Wiesz, jeżeli miałabym zaraz umrzeć, nie zastanawiałabym się nad tym. — odpowiedziałam, biorąc odpowiednie narzędzie, którymi mogłam zająć się kulą w jego ciele. Chłopak parsknął pod nosem, jednak jego oschły śmiech, szybko przerodził się w nieprzyjemny syk w akompaniamencie przekleństwa. — Musisz wytrzymać. — ukradkiem spojrzałam na jego twarz, oceniając pobieżnie jego stan. — Wytrzymaj.
Skinął tylko głową, mocno zaciskając powieki. Zaczęłam wykonywać penetrację tkanek, uważając aby nie uszkodzić pocisku, który znajdował się we wnętrzu Harry'ego. Przeniosłam wzrok na twarz bruneta, dostrzegając jak jego wzrok robi się coraz bardziej mętny, a jego oddech, staje się coraz bardziej spłycony. Na jego czole zaczęły pojawiać się pierwsze kropelki potu, a ja przeklęłam pod nosem, ponieważ nie mógł po prostu się poddać. Odrzuciłam narzędzia, chwytając dłońmi jego twarz. Moje place były całe w jego krwi, ale nie obchodziło mnie.
— Hej, wracaj! — wrzasnęłam delikatnie nim potrząsając. Brunet delikatnie otworzył powieki, a butelka, którą wcześniej trzymał upadła na ziemię, rozlewając całą zawartość na jasnym dywanie, który i tak do niczego już się nie nadawał. — Harry nie odpływaj. Słuchaj mnie! Patrz na mnie, słyszysz?! Patrz na mnie do cholery! — potrząsnęłam nim, zmuszając go do patrzenia na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, dodając mu otuchy, jego oczy patrzyły prosto w moje, prosząc mnie o ukojenie. Nie powinnam w tym momencie myśleć, o tym jednak gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam silne uderzenie, które nawiązywało do mojej przeszłości. Znałam go, jednak w tym momencie nie potrafiłam sobie przypomnieć, kim był. Jednak to nie było teraz ważne, on musiał przeżyć. — Wracaj... — szepnęłam, a następnie zawołałam brata. — Demon!
Demon stanął u progu salonu z przerażeniem na twarzy przyglądając się całej scenie.
— Jesteś mi potrzebny.
— Okej, co mam robić?! — zapytał spanikowany. Uklęknął obok mnie, przez co momentalnie poczułam ostry zapach alkoholu. Już sama nie wiedziałam czy to od Harry'ego, czy od Demona.
— Weź tą pęsetę i postaraj się wyciągnąć pocisk, tak aby go nie uszkodzić i uważaj na tkanki.
Demon spojrzał na mnie zaskoczony, prawie krztusząc się powietrzem.
— Słucham?!
— Po prostu to zrób! — warknęłam, jednak widząc jego strach odepchnęłam brata, chwytając pęsetę między palce. — Zostań z nami... — mruknęłam bardziej do siebie samej, niż do Harry'ego. — Demon sprawdź jego puls... Uszykuj mi proszę gazę i bandaże...
Byłam dobrej myśli, ponieważ kula nie uszkodziła przewodu pokarmowego i nie naruszyła ścian jelita. Miałam tylko nadzieję, że Harry nie nabawi się żadnej infekcji i mimo bardzo niesterylnych warunków cały ten zabieg przebiegnie pomyślnie. Ostrożnie usunęłam kulę starając się nie spowodować dodatkowych obrażeń. Po usunięciu pocisku odrzuciłam pęsetę na podłogę. Wzięłam igłę chirurgiczną, starając się jak najlepiej założyć szwy, wcześniej odkażając ranę, przemywając ją wodą utlenioną, ponieważ tylko taki środek posiadałam w swojej apteczce. Cały czas mówiłam do Harry'ego, prosząc go, aby był przytomny. Demon kontrolował jego puls, co jakiś czas potrząsając za jego ramiona. Gdy tylko założyłam szwy i opatrzyłam ranę bandażem, odetchnęłam z ulgą, przenosząc wzrok na Harry'ego, który nierównomiernie oddychał, spłyconym oddechem.
— Chyba się udało. — wychrypiałam, opadając na stopy.
— Nawet nie wiem, jak Ci dziękować. — ukradkiem spojrzałam na brata, puszczając jego słowa mimo uszu.
— Harry? — szepnęłam, opuszkami palców trącając jego twarz. Ten tylko delikatnie uchylił powieki, a ja posłałam mu delikatny, pełen nadziei uśmiech. — Można powiedzieć, że chyba się udało. — przełknęłam ślinę, ponownie skanując jego twarz, na której wymalowany miał ból i chłód. — Odpocznij teraz. Prześpij się, okej?
Harry przełknął tylko ślinę, ledwo zauważalnie poruszając głową. Uznałam to jako zgodę.
Wspólnie z Demonem posprzątałam cały bałagan, z bólem w oczach patrząc na zakrwawiony dywan i kanapę. Ruszyłam w kierunku kuchni, słysząc za sobą ciężkie kroki Demona.
— Muszę zapalić. — spojrzałam na bruneta, który dosłownie wyrósł przed moją twarzą, pojawiając się znikąd. Wcześniej obserwował ulicę zza okna, nie odzywając się ani słowem. — Gdzie, tu...
— Na końcu korytarza są drzwi. Tam jest mikro ogródek, część wspólna dla sąsiadów. — wyjaśniłam wyczerpanym głosem, odprowadzając wzrokiem bruneta, któremu towarzyszył teraz blondyn. Nie znałam ich, jednak co gorszego mogło się dzisiaj stać? Mój dom był cały we krwi, w szufladzie miałam broń, a faceci, którzy tutaj przebywali zdecydowanie nie byli sprzedawcami sprzętu agd, czy innymi miłymi osobami. Gdy przekroczyłam próg kuchni i spojrzałam na zegarek, dopiero teraz dotarło do mnie, że powinnam być w szpitalu od godziny. Mój dyżur już trwał, a ja nie poinformowałam nikogo o swoim spóźnieniu. — Cholera... — warknęłam, wrzucając zakrwawione narzędzia do zlewu. Nie mogłam pojawić się tam w takim stanie, pozostało mi tylko zadzwonić do szpitala i wymyślić w miarę porządną wymówkę. Rosana Marin nigdy nie opuściła żadnego dyżuru.
— Co się stało? — spojrzałam na Demona, który postawił do połowy wpitą butelkę w whisky na wyspie kuchennej, na której stała otwarta butelka wódki i dwie szklanki.
— Powinnam być w szpitalu. Mam dyżur. — warknęłam, chwytając za butelkę z whisky. Pociągnęłam spory łyk, czując gorzki smak na języku. Alkohol palił mój przełyk, mając gorzki smak śmierci. Podreptałam do torby, którą wcześniej niedbale rzuciłam do torby, wybierając numer do przełożonej. W tym momencie nie potrafiłam wymyślić żadnej racjonalnej wymówki, dlaczego nie pojawiłam się na dyżurze. Musiałam kłamać, czego z ciężkim bólem serca, nie chciałam robić. Ponownie pociągnęłam z butelki kilka łyków, krztusząc się od alkoholu, który niemiłosiernie palił mój przełyk. Wybrałam numer, naduszając przycisk z zieloną słuchawką. — Um, hej tutaj Rosa, Rosana Marin. — poprawiłam się, nerwowo przymykając powieki, głośno wypuściłam powietrze, próbując w ten beznadziejny sposób uspokoić nerwy, które targały moim ciałem. — Wiem, wiem... przepraszam, że wcześniej nie zadzwoniłam, ale tak, wiem... Źle się poczułam, naprawdę to nagła sytuacja. Nie, nie dam rady. Tak, ale jutro wpisz mnie od południa. — zacisnęłam usta, wsłuchując się w narzekanie pielęgniarki i jej niezadowolenie spowodowane moim "nieodpowiedzialnym zachowaniem", jednak nie zamierzałam jej przerywać i się z nią wykłócać, uważałam, że mi się należało. — Dziękuję, tak, tak jeszcze raz przepraszam.
Nadusiłam czerwoną słuchawkę, tym samym kończąc połączenie. Wzięłam ostatni łyk, odwracając się do brata. Odrzuciłam niedbale telefon na blat, nie dbając, o to czy się uszkodzi. Podeszłam do wyspy kuchennej, odkładając na jej blacie prawie pustą butelkę. Zacisnęłam palce, śmiejąc się żałośnie z samej siebie. Moje dłonie były całe w zaschniętej krwi, prawdopodobnie moja twarz również była w niej umazana. Demon również miał na sobie krew Harry'ego. Przeniosłam wzrok na brata, żądając od niego wszystkich wyjaśnień. Chciałam wiedzieć wszystko, był mi to winien, ponieważ swoją obecnością zaburzył porządek, w którym od pięciu lat żyłam.
— Lils, nawet nie wiem, jak Ci dziękować. Masz u mnie dług. Przysięgam.
— Nie chcę mieć u Ciebie żadnego długu. Skończyłam z tamtym życiem, więc co tu kurwa robisz?! — warknęłam, przechodząc do konkretów. Dziwnie było znów patrzeć w jego twarz. Demon delikatnie skrzywił usta, zdradzając tym samym, że nie tego się spodziewał.
— Miałem kilka spraw w mieście do załatwienia.
— Tutaj? W Denver?! — prychnęłam.
Demon nerwowo przełknął ślinę.
— Tak, tutaj. — wycedził, a ja zaśmiałam się gorzko, posyłając mu przepełnione nienawiścią spojrzenie. — Lils...
— Nie nazywaj mnie tak, rozumiesz?! Nie nazywaj mnie Lils, nie jestem nią i nigdy nią nie byłam! — wykrzyczałam, zaciskając dłonie w pięści. Byłam wściekła i nie potrafiłam tego w żaden sposób ukryć. — Jeżeli myślisz, że jestem tak samo naiwna jak kiedyś i Ci uwierzę to jesteś w błędzie. Nie kłam i powiedz mi, co tutaj robisz. — zażądałam.
— Miałem kilka spraw.
— Kilka spraw... — prychnęłam, chwyciłam za butelkę, bez zastanowienia rzucając nią przed siebie, na tyle mocno, że roztrzaskała się o przeciwległą ścianę, rozbryzgując resztki pozostałego w niej alkoholu. — Te kilka spraw, które miałeś do załatwienia, były tak bardzo istotne, że w moim salonie, o mało ktoś nie umarł, a pod moim domem kręcą się ludzie Castella. Mów do cholery prawdę, nie jestem już dzieckiem!
Demon uniósł dłonie w geście poddania, nalegając, abym się uspokoiła.
— Okej, okej, dobra... — westchnął przeciągle. — Można powiedzieć, że zadarłem z ludźmi Castella. — słysząc te słowa gorzko się zaśmiałam. Cóż na pewno się tego nie spodziewałam. — Caspian bawi się w teraz o wiele gorsze rzeczy, nie bawi się już tylko w prowadzenie klubów narkotyki i prostytucje, ale robi o wiele gorsze rzeczy. Chłopacy tak samo, jak ja nie popierają go, a Harry był jego prawą ręką, ale ich kontakty poszły nie w tą stronę, co trzeba i być może wyszło tak, że sprzymierzyliśmy się z innymi. Zamierzamy zniszczyć Caspiana.
Wybuchłam głośnym śmiechem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie słyszałam.
— To nie żart, Delilah.
— Nie bądź śmieszny. Nazwisko Caspiana budowane jest od lat, chyba nie zdajesz sobie sprawy, jacy ludzie za nim chodzą. Nie da się od niego uciec i zniszczyć go od tak.
— Ty jakoś uciekłaś. — zauważył, krzyżując ze mną spojrzenie.
— Skoro tu jesteś, to chyba jednak nie uciekłam. — prychnęłam, nerwowo wypuszczając powietrze. — Nie uciekłam Demon, jesteś tutaj. Nie powinieneś wiedzieć, gdzie jestem, a jednak. Jesteś tu, wiesz o mnie wszystko.
— Myślisz, że zostawiłbym Cię bez ochrony? Myślisz, że zmiana tożsamości i koloru włosów wystarczy, żeby oszukać największego gangstera w pieprzonej Ameryce?
— No właśnie Demon, największy gangster w Ameryce. — przerwałam mu, powtarzając jego słowa, wypowiadając je z naciskiem. — Jak możesz w ogóle myśleć o pozbyciu się go? Ja rozumiem, że za marzenia nie karają, ale obudź się do cholery. — odwróciłam się do brata plecami, nie będąc w stanie dłużej patrzeć na jego twarz. Zacisnęłam dłonie na blacie, próbując uspokoić swój oddech. Próbowałam odsunąć od siebie myśl, że tak naprawdę nie uciekłam, że jestem na czarnej liście Caspiana, jednak do tej pory nic się nie działo, a może jednak faktycznie, tylko dzięki Demonowi, wiodłam życie jakie wiodłam i faktycznie byłam mu "coś" winna. — Czy gdyby nie Ty Caspian by mnie dopadł? — zapytałam, wsłuchując się w bezlitosne tykanie zegara.
Po dłuższej chwili milczenia, Demon westchnął głośno.
— Tak. W Kanadzie pewni ludzie mieli mieć na Ciebie oko, jednak Ty zawsze robiłaś po swojemu. Nie zdziwiła mnie informacja, że nie dotarłaś do Kanady. Nie było łatwo, ale znalazłem Cię Lils. Dwa lata po Twojej przeprowadzce, Harry dostał informację, że byłaś widziana w Denver.
— Och cudownie, prawa ręka Castela wiedziała, że jestem w Denver. — zakpiłam z ironii losu.
— Nie zdradził by Cię. — mruknął, a ja ponownie prychnęłam na surrealizm całej tej sytuacji.
— Nie? Skąd masz taką pewność, że teraz tego nie zrobi? — zapytałam, ponownie odwracając się do brata. Spojrzałam na niego, pytająco unosząc brew.
— Harry jest Ci to winny, a po za tym, ma swoje powody. Nie zrobiłby tego. — zapewnił mnie, a ja nie wiedziałam, czy mam płakać czy śmiać się z całej tej sytuacji. Byłam cała we krwi człowieka, który rzekomo był kiedyś prawą ręką człowieka, który zniszczył mi życie. Jak mogłam ufać takiemu człowiekowi? Nie mogłam. Proste. — Zaufaj mi.
— Demon, mogę Ci zaufać, ale jemu... To... On był jego prawą ręką. — pisnęłam, zniżając głos do żałosnego szeptu, objęłam swoje ręce zakrwawionymi dłońmi, nerwowo pocierając materiał bluzki. — Jak mogę zaufać mu, że znowu tam nie trafię? Nawet nie wiem, kto to jest, ja...
— Lils, dobrze wiesz, kto to jest. Znasz go. — uśmiechnął się do mnie delikatnie. Zmarszczyłam nos, czując się teraz jak krucha, mała dziewczynka. Bałam się, nie chciałam znów trafić w środek samego piekła, tym razem różnica trafienia tam, była by dla mnie diametralna i nie wiem, czy bym to przeżyła. — Harry pomógł mi załatwić dla Ciebie papiery. Ma kontakty. — milczałam, pozwalając mu mówić. Chciałam znać wyjaśnienie. — To Harry, Harry Styles. Był z Tobą podczas Twojej ostatniej pracy w prywatnym pokoju. I może tego nie wiesz, ale gdy uciekłaś z Heaven, to on wyprowadził Cię z budynku. — nerwowo przełknęłam ślinę, łącząc wszystkie fakty, ze wspomnieniami w swojej głowie. I teraz zaczęło do mnie docierać, skąd znałam to spojrzenie. Skąd to dziwne przeczucie, że go znam. Bo naprawdę go znałam i byłam mu wdzięczna, ponieważ nie zostawił mnie wtedy w tamtym pokoju. Zaopiekował się mną. — Możesz mu zaufać. Jest po naszej stronie.
Tak bardzo chciałam w to wierzyć.
— Lils... — zaczął niepewnie, posłałam mu niezadowolone spojrzenie, krzywiąc się na to jak mnie nazwał. — Caspian zajmuję się teraz naprawdę gównianymi sprawami. Dziewczyny, które tam trafiają, nie tylko tańczą i chodzą do czerwonych pokoi. — nerwowo przełknęłam ślinę. Moje dłonie drżały, a przez całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nie chciałam wracać do tamtego miejsca. Gdy stamtąd uciekłam, jeszcze przez bardzo długi czas dręczyły mnie koszmary. Nocami budziłam się z krzykiem, a w dzień przez cały czas spoglądałam za siebie. — On sprzedaje te dziewczyny.
Zacisnęłam usta, krzyżując z nim spojrzenie.
— Czy on mnie ściga? — zapytałam, brzmiąc niepewnie.
— Nie. — pokręcił głową — Jednak jestem niemal pewny, że gdybyś wpadła w jego ręce poszłabyś jako pierwsza na handel. Przez cały czas mam na Ciebie oko, ale uważaj na siebie Lils.
— To jest chore. — pisnęłam. — Totalny absurd.
Demon posłał w moją stronę delikatny uśmiech, unosząc tylko jeden kącik ust ku górze. Pokiwał głową, niemo zgadzając się z moimi słowami. Naprawdę to był pieprzony absurd. Miałam ochotę po prostu się rozpłakać i przestać udawać silniejszą niż byłam. Miałam tego wszystkiego dość.
— Co teraz będzie? — zapytałam, cicho pociągając nosem. Omiotłam spojrzeniem bałagan w kuchni, nie mając dzisiaj do tego głowy. — Zostajesz w Denver?
— Przez jakiś czas, dopóki nie załatwimy wszystkiego. Harry musi wydobrzeć. — stwierdził, a ja przytaknęłam głową. Wiedziałam, że minie kilka tygodni, zanim Harry wróci do pełnej sprawności, potrzebował regeneracji, zwłaszcza po tak niesterylnym i nie najlepiej wykonanym zabiegu. Demon spojrzał w moje oczy, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się do niego. Mimo, że wcześniej miałam ochotę wydłubać mu oczy i wpakować mu kulkę w łeb, tęskniłam za nim. Był jedyną osobą, która była pewną stałą w moim życiu. To było miłe uczucie znów go zobaczyć, nawet w tak nieprzyjemnych okolicznościach, jak te — Nawet nie wiem, jak mam Ci dziękować. Naprawdę. Gdybyśmy stracili Harry'ego, wszystko by się skomplikowało. Nie wiem, jak doszło do tego, że oberwał, chłopacy mieli go osłaniać, jednak to są ludzie Castella. — skinęłam głową, doskonale wiedziałam, jakiego pokroju były te osoby, czym się zajmowały i do czego były zdolne. Ludzie Castella nie mieli żadnych zasad, nie mieli granic. Gdy pracowałam w Heaven byłam jedną z nich. Moje granice w tamtym okresie były bardzo niejasne i ciężko do określenia.
— Czy masz, gdzie się zatrzymać? — zapytałam, zmieniając temat.
Demon skinął głową.
— Tak, mamy kilka miejscówek.
— W porządku. — skinęłam głową, powoli oblizałam usta, pozwalając zejść całemu napięciu z ciała. — Ale Harry będzie musiał tu zostać. Chcę mieć na niego oko. Poza tym załatwię parę leków ze szpitala. Jednak póki co, na razie będzie musiał tu zostać. — wyjaśniłam.
— Wierzę, że się nim dobrze zajmiesz.
— Nie chciałabym mieć go na sumieniu. Wolę mieć na niego oko, ale gdy mnie nie będzie na początku ktoś będzie musiał z nim być. — zaczęłam niepewnym, głosem, na co Demon przytaknął głową.
— O to się nie martw ogarnie się to, ale wiesz, że on potrafi o siebie zadbać. To zabójca na zlecenie, Lils. — nerwowo przełknęłam ślinę, ponieważ już wtedy, pięć lat temu domyślałam się, jaka jest jego specjalizacja, gdy bez najmniejszego zawahania zabił tamtego mężczyznę.
— A ja zamierzam zostać lekarzem i to ja mam większe doświadczenie, jeżeli chodzi o medycynę. Więc nie obchodzi mnie to, czym zajmuję się po godzinach. Moim obowiązkiem jest dopilnować tego, żeby wrócił do siebie. Nic więcej mnie nie interesuje — skłamałam, ponieważ sama myśl, o tym, że człowiek któremu uratowałam życie, zajmował się jego odbieraniem wywoływała we mnie odruch wymiotny. — Demon, jeszcze jedno.
— Słucham?
— Wisisz mi kanapę i nowy dywan. — uśmiechnęłam się przebiegle, czując ciepło rozlewające się po moim wnętrzu, na widok odwzajemnionego uśmiechu.
***
Z Diabełkiem kochani! 😈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top