Rozdział 1. Przeszłość o mnie nie zapomni
~ pięć lata później
— Hej. — uniosłam wzrok z nad szpitalnego automatu do kawy, dostrzegając nikły uśmiech należący do Andy'ego, mojego znajomego ze studiów i szpitalnego kompana. Odkąd oddelegowali nas na wspólne praktyki do jednego z publicznych szpitali w Denver dość mocno się ze sobą zżyliśmy. — Jak się czujesz po dzisiejszym dyżurze? Nie wyglądasz za dobrze, słyszałem od pielęgniarek, że sporo się działo. — wsunął dłonie do szpitalnego uniformu, opierając ramię, o buczący automat.
Sięgnęłam po papierowy kubek z kawą, posyłając Andy'emu zmęczony uśmiech. On w przeciwieństwie do mnie wyglądał dobrze, nie miał cieni pod oczami, a przede wszystkim był wypoczęty. Na samą myśl o czekającym mnie śnie, poczułam przyjemne ciepło w ciele. Marzyłam, o tym aby znaleźć się w swoim łóżku.
— Taa... najpierw przywieźli poszkodowanych z wypadku. Czołówka. Niewesoła sprawa, partnerka kierowcy zginęła na miejscu, a on sam ma słabe rokowania. No i dugi kierowca umarł nam na stole. I z tego, co mówiła policja to nie on spowodował wypadek, więc facet, który jeszcze żyje ma dwie osoby na sumieniu — mruknęłam, dociskając plastikowe wieczko do kubka. Wzięłam niewielki łyk kawy, czując jak jej gorzki smak spływa do mojego żołądka. Andy skinął głową, na wzmiankę o śmierci. Miał szczęście, ponieważ odkąd zaczął praktyki, ani razu nie miał styczności ze zgonem. Ja natomiast miałam wrażenie, że śmierć lubiła przechadzać się korytarzami szpitala, dotrzymując mi towarzystwa za każdym razem, kiedy miałam dyżur. — A potem wiesz typowe przypadki na SOR-ze zatrucia alkoholowe, połamane nogi, ręce, podbite oko, narkotyki. — wzruszyłam ramionami, głową kiwając w kierunku korytarza. Andy bez zastanowienia ruszył za mną, ze skupieniem słuchając tego, co miałam do powiedzenia. - Normalna noc w szpitalu.
— Żartujesz chyba sobie, to nie jest normalna noc. - Andy natychmiast odpowiedział, po przyjacielsku obejmując mnie ramieniem. Był sporo wyższy ode mnie, miał szczupłe ramiona i blond włosy, które podkreślały jego szare oczy. — Tylko Ty masz takie szczęście. Ani razu nikt nie umarł na moim dyżurze. Jestem na trzecim roku, a ja ani razu nie widziałem, jak ktoś umiera. Nie wiem, co zrobię, jak to się wydarzy.
— Szczęściarz z Ciebie. — zażartowałam, wsłuchując się w odgłos jaki wydawały moje gumowe crocsy , o szpitalną wykładzinę. Dźwięk jarzeniówek działał na mnie usypiająco, dlatego jak najszybciej chciałam zdać swoją kartę obiegową i wrócić do domu. — Zapraszam na nockę ze mną. Trup gwarantowany. — zaśmiałam się, skręcając razem z korytarzem, Andy podążał u mojego boku, zabierając rękę z mojego barku, którą odruchowo wsunął do kieszeni kitla. — Ale wiesz, gdyby coś masz mnie. Możesz zawsze zadzwonić. — posłałam w jego stronę szczery uśmiech, obserwując jak Andy odpływa gdzieś myślami i nie musiałam siedzieć w jego głowie, aby wiedzieć, wokół czego krążyła jego uwaga. Śmierć była dla niego zagadką, gdy dla mnie była codziennością. Od najmłodszych lat deptała mi po piętach, traktując mnie jak najlepszego ziomka.
— Dzięki, dobrze Cię mieć w swojej grupie. — odpowiedział, a jego głos wciąż był nieobecny, chociaż na jego twarzy gościł pełen wdzięczności uśmiech.
— Jesteśmy w końcu drużyną, co nie? — szturchnęłam go łokciem, sprowadzając do rzeczywistości. Andy przytaknął głową, odwzajemniając mój gest szerokim uśmiechem. Był super chłopakiem, miał dobre życie, świetny start i przede wszystkim predyspozycję na otrzymanie dyplomu. — Andy —zwróciłam na siebie jego uwagę, przepijając jego imię gorzkim smakiem kawy. — Słuchaj dzisiaj pewnie znowu będzie policja w szpitalu. Dziewczyna, która leży pod trójką miała wysokie stężenie narkotyków we krwi. Jest niepełnoletnia, więc sam rozumiesz, że znowu będzie cała ta procedura z przesłuchaniami i w ogóle.
Andy wydał z siebie jęk niezadowolenia, przewracając oczami.
— Jezu, kiedy te dzieciory staną się mądrzejsze? Czy oni nie kumają tego, że narkotyki to nie cukierki? — wzruszyłam ramionami, biorąc kolejny łyk kawy. — Przecież mogą się od tego przekręcić.
— No i super, może w końcu będziesz mieć trupa. — zaśmiałam się, jednak od razu zamilkłam, czując na sobie pouczający wzrok blondyna.
— Rosano.
— Oj no dobra żartowałam sobie. Jestem padnięta, dzisiaj naprawdę dużo się działo. — przystanęłam na środku korytarza, a dokładnie przy drzwiach, przy których była kanciapa pielęgniarek. — Marzę tylko, o tym, aby znaleźć się w łóżku, ale najpierw prysznic. Chce to wszystko z siebie zmyć.
Andy skinął głową, dając mi tym samym do zrozumienia, że rozumie i nie ma mi za złe, kolejnego żartu nie na miejscu. Odstawałam od reszty, miałam czarne poczucie humoru i bardzo zdystansowane podejście do życia. Wychowywałam się w innym środowisku niż moi znajomi. Nie miałam rodziców, których mogłam poprosić o pomoc, ani rodziny, która zadzwoniła by do mnie od czasu do czasu, na krótką pogawędkę. Pięć lat temu odcięłam się od tamtego życia. Od zawsze marzyłam o tym, aby pójść na medycynę. Pragnęłam pomagać ludziom, ratować ich życie i dawać im nadzieję, której mi nigdy nikt nie dał. W końcu po osiemnastu latach los postanowił wyciągnąć do mnie rękę i dać mi szansę na nowe, lepsze życie. Śmiało mogę powiedzieć, że mając teraz zaledwie dwadzieścia trzy lata, osiągnęłam to, byłam w trakcie trzeciego roku studiów medycznych, miałam porządnych znajomych, niewielki dom na przedmieściach Denver i pozbawione strachu życie. Dostałam szansę, nową tożsamość i czas na naprawę wszystkich błędów przeszłości. Dlatego zwykle zgłaszałam się na nocne dyżury, pragnęłam wyciągać grzeszników z ramion śmierci. Wierzyłam, że skoro ja dostałam szansę, to oni również na nią zasługiwali. Chciałam zasłużyć na to wszystko, co teraz miałam.
— To już nie zawracam Ci głowy, uciekaj zanim tutaj padniesz i będę musiał podpiąć Cię do kroplówki. — zażartował, otwierając przede mną drzwi do pomieszczenia.
— HaHa, bardzo zabawne. — odpowiedziałam, będąc już kompletnie wyczerpaną. Mimo, że byłam oswojona ze śmiercią, wciąż myślałam, o tamtej dwójce, która zginęła w wypadku. Myślałam też o tamtej nastolatce, która w krótkich przebłyskach świadomości wręcz błagała mnie, o pomoc. Szczerze zazdrościłam Andy'emu tego spokoju na dyżurach, nie musiał martwić się koszmarami, które mnie będą nękały przez kilka następnych dni. — Uciekam. — pomachałam mu przed nosem, uśmiechając się na jego salutujący gest.
— Widzimy się wieczorem. Ciao piękna.
Zachichotałam wchodząc do środka. Na autopilocie podeszłam do rzędu blaszanych szafek ustawionych w kącie pomieszczenia. Odszukałam swojej, którą natychmiast otworzyłam. Do połowy wypity kubek z kawą wyrzuciłam do stojącego obok kosza na śmieci. Nie spiesząc się, odpięłam jasnoniebieski uniform, który wylądował na dnie mojej płóciennej torby. Pozbyłam się spodni tego samego koloru, co górna część uniformu. Wszystko wrzuciłam do torby, zostając jedynie w bawełnianych figach i białym podkoszulku. Głośno wciągnęłam powietrze, bardzo powoli wypuszczając je przez usta. Często, gdy byłam tak wyczerpana, zastanawiałam się, czy to wszystko miało sens. Gdy ktoś umierał, nie czuło się tej adrenaliny, uczucia euforii. Człowiek po takim dyżurze zostawiał na oddziale cząstkę siebie, obwiniając się, o każdy błąd. Potrzebowałam tylko kilku chwil, aby wrócić do siebie i uspokoić swoje ciało.
Drgnęłam, gdy drzwi do pomieszczenia pielęgniarek delikatnie się uchyliły. Moim oczom ukazała się jedna z pielęgniarek, z którą miałam okazję kilka razy pracować. Kobieta zbliżała się do pięćdziesiątki, była świetną pielęgniarką, zresztą jak większość osób tutaj.
Kobieta na mój widok uśmiechnęła się przyjaźnie, na dłużej zatrzymując wzrok na mojej półnagiej sylwetce. Budziłam kontrowersję wśród innych pielęgniarek. Na moim udzie spoczywał ogromny tatuaż węża pełzającego między kwiatami. Tatuaż zaczynał się na biodrze i kończył tuż pod samymi żebrami, nie był najpiękniejszy, jednak zrobiłam go tylko dlatego, aby być bezpieczna. Wiedziałam, że nikt nie będzie chciał oglądać takiego ciała. Ten tatuaż był moim zabezpieczeniem.
— Ciężka noc, co?
— Taa, bywało lepiej. - odpowiedziałam, odchrząkając cicho.
— Jednak dobra robota Rosano. Ordynator wspomniał, że jak zwykle poradziłaś sobie bezbłędnie. Ten przypadek z wypadkiem... przykra sytuacja — uśmiechnęłam się do kobiety, szybko wyciągając dresowe spodnie z szafki.
— Dzięki, zależy mi, więc staram się. — odpowiedziałam, wsuwając na obolałe ciało wygodne dresy, które miały szersze nogawki na dole. Amanda ponownie spojrzała w moja stronę, tym razem nie skrępowana moim ubiorem. Nie miałam problemu z nagością, nie traktowałam tego jako coś intymnego, nie potrafiłam się wstydzić i odwracać wzroku, gdy trzeba było przebrać pacjenta. — A co do wypadku, masz rację. Czasem można by było tego uniknąć.
— No jasne, że tak. — odpowiedziała, podchodząc do swojej szafki, z której wyciągnęła tabletki na nadciśnienie. — Wiesz ludzie są bezmyślni, szukają wrażeń. — odpowiedziałam tylko skinieniem głowy, pozwalając Amandzie przepić swoje tabletki. Postanowiłam nie ciągnąć tego tematu, ponieważ jako jedna z niewielu, miałam okazję doznać tych wszystkich wrażeń w swoim życiu. Pospiesznie przeczesałam swoje czarne włosy, spinając je w luźnego kucyka. Długie włosy przycisnęłam szarą rozpinaną bluzą, poprawiając kaptur, który po wyjściu ze szpitala znajdzie się na mojej głowie. — Wiesz może coś na temat tej dziewczyny, która zatruła się narkotykami? - posłałam Amandzie pytające spojrzenie, wsuwając swoje crocsy do szafki, którą zamknęłam kluczykiem. — Podobno jej kuzyn pojawił się w recepcji i chcę z nią porozmawiać, niestety dziewczyna nie chce z nikim rozmawiać. Może zanim pójdziesz do domu spróbujesz jeszcze wyciągnąć, co nieco od tego kuzyna? Wiesz dziewczyna, jest z sierocińca, a tu nagle pojawia się kuzyn, no i wczoraj podobno tylko z Tobą rozmawiała.
Nerwowo przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę, że Amanda nie pojawiła się w kantorku pielęgniarek przypadkowo, po tabletki na ciśnienie. Przyszła tutaj celowo. Sam fakt, że rozmawiała z ordynatorem na mój temat, powinien zapalić w mojej głowie czerwoną lampkę. Racja byłam wykończona, jednak nigdy nie powinnam przestawać być czujna. Przyszła tutaj w konkretnym celu, a ja musiałam się zgodzić. Nie miałam wyboru.
— Jasne, spróbuję się czegoś dowiedzieć. A do czego to potrzebne? — zapytałam, skubiąc rękaw bluzy.
— Wiesz policyjne raporty i cała ta dokumentacja.
— Okej, postaram się. — skinęłam głową, zakładając torbę na ramię. Pomachałam Amandzie na odchodne, opuszczając kantorek.
Gdy tylko znalazłam się na korytarzu przewróciłam oczami. Unikałam policji, przeprowadzania z nimi wywiadów i jakiegokolwiek grzebania w kartach pacjentów. Im mniej mieli do czynienia z Rosaną Marin, tym spokojniejsza się czułam. Unikałam problemów i jakichkolwiek miejsc związanych z alkoholem i głośną muzyką. Powtarzałam sobie w głowie, że to tylko kuzyn, który może okazać się chłopakiem, lub co gorsza dilerem narkotyków. Wiedziałam, jak wyglądały takie osoby, potrafiłam poznać je po mowie ciała i samym pieprzonym spojrzeniu. Wychodząc zza zakrętu przyozdobiłam twarz wymuszonym uśmiechem, podchodząc do stanowiska recepcyjnego.
— Hej. — poczekałam, aż młoda dziewczyna siedząca na recepcji oderwie wzrok od monitora, a następnie skupi na mnie swoją uwagę. - Podobno jest tu kuzyn tej dziewczyny spod trójki. Tej od narkotyków. — wyjaśniłam, opierając się o blat. Mówiłam szeptem, nie chcąc aby ktokolwiek usłyszał naszą rozmowę.
— Hej, siedzi tam na krzesłach. W tym brązowym swetrze. Proszę bądź delikatna, mam nadzieję, że sobie poradzisz.
— Jasne, spokojnie. Zrobię, co mogę. — uśmiechnęłam się do dziewczyny, kierując się w kierunku sylwetki chłopaka, który siedział na jednym z krzeseł w poczekalni. Jego uwaga skupiona była na telefonie w którym nieprzerwanie coś wystukiwał. Głośno wypuściłam powietrze, dodając tym sobie otuchy. Facet nie wyglądał na dilera, wyglądał normalnie. Zacisnęłam dłonie na pasku torby, zatrzymując się kilka kroków od niego. Musiałam w to iść, nie było odwrotu. - Hej. - zaczęłam niepewnie, obserwując jak nieznajomy powoli podnosi twarz. — Podobno jesteś kuzynem tej dziewczyny, która pojawiła się u nas dzisiaj wieczorem. Carie, tak? — zapytałam dla pewności. W momencie, gdy moje spojrzenie spotkało się ze zmęczonymi tęczówkami nieznajomego zamarłam. W ułamku sekundy poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło, wciągając do przeszłości. — Nick? — wyszeptałam ledwo słyszalnym głosem. To nie mogła być prawda, przede mną nie mógł siedzieć mój sąsiad z dzieciństwa i chłopak, w którym podkochiwałam się od dwunastego roku życia. Wyglądał dokładnie tak samo, jak zawsze, jednak czas postarał się o dodaniu mu kilku zmarszczek, zarostu i niewielkich blizn na twarzy.
— Delilah?! — mruknął, podnosząc się z krzesła. — Co Ty tu robisz?!
Nerwowo rozejrzałam się po korytarzu, modląc się w myślach, aby nikt nie usłyszał naszej rozmowy. Nie byłam już Delilah Rogers, tamta dziewczyna została pogrzebana pięć lat temu, zostawiając duszę i tożsamość w Heaven. Delilah Rogers nie istniała. Nerwowo przygryzłam dolną wargę, mocniej zaciskając palce na pasku torby. Jeżeli miałam z nim porozmawiać, to nie w szpitalu. Bo nie ukrywam, ja również byłam ciekawa, co chłopak z Florydy robił w Denver. Dlaczego nie układał sobie życia w Miami, jako syn prawników i stróżów prawa. Jeżeli myślałam, że uciekłam od Florydy i tamtego życia, to właśnie życie postanowiło uświadomić mnie, że nigdy nie ucieknę, a przeszłość o mnie nie zapomni.
— Masz czas? Wiesz, żeby porozmawiać. — mruknęłam, posyłając w kierunku Nicka niepewny uśmiech. Chłopak od razu przeczesał dłonią swoje kasztanowe włosy, przypominając teraz bardziej nastolatka, którego znałam, niż mężczyznę, na którego teraz patrzyłam. — Wiem, że Twoja kuzynka leży na oddziale, ale porozmawiajmy może w przyjemniejszym miejscu. Spędziłam tu całą noc, a wątpię, żeby Carie chciała z kimkolwiek rozmawiać.
— Cholera, jasne. Tak chodźmy. — odpowiedział, zabierając z sąsiedniego krzesła swoją kurtkę.
Uśmiechnęłam się do Nicka, odwracając się przez ramię, do recepcjonistki, która bacznie nas obserwowała. Pomachałam jej na pożegnanie, opuszczając szpital u boku Nicka Hayes'a. Wychodząc na zewnątrz, poczułam przyjemny zapach świeżego powietrza, który otulił moją zmęczoną twarz. Narzuciłam kaptur na głowę, wciskając dłonie do kieszeni bluzy. Cicho ziewnęłam, jednak ciekawość na temat Nicka była silniejsza, niż sen, który mogłam sobie na ten moment odpuścić. Powtarzałam sobie w myślach, że jeszcze jedna kawa i mój organizm będzie jak nowy. Odwróciłam się w kierunku chłopaka, który był całe dwa lata starszy ode mnie i wzbudzał we mnie całą gamę emocji.
— Znasz może tę kafejkę dwie przecznice dalej? — zapytałam, przenosząc wzrok na swoje czarne tenisówki. Zerknęłam w dół schodów, uśmiechając się na widok, pierwszych jesiennych liści. Powietrze z samego rana było o wiele bardziej rześkie, niż jeszcze kilka dni temu.
Nick posłał w moją stronę nieśmiały uśmiech, wciskając telefon do kieszeni spodni.
— Szczerze mówiąc, nie znam miasta, więc zdaję się na Ciebie.
— Okej, w takim razie chodźmy. — z całej siły starałam się nie pokazać zaskoczenia, jakie wywołały we mnie jego słowa. Oboje zeszliśmy w dół schodów, pokonując je w milczeniu. Nie wiedziałam od czego mam zacząć, czy powinnam zapytać, o to co u niego słychać? Czy może powinnam przejść do konkretów i zacząć wypytywać o kuzynkę, która trafiła do nas na oddział. Dziwnie było mi iść obok Nicka, który znał całą moją przeszłość, a raczej jej większość. Wiedział kim byli moi rodzice, wiedział jakie osoby odwiedzały nasz dom, a już na pewno domyślał się jakie rzeczy robiłam będąc nieletnią dziewczyną. Miał rodziców prawników, mieszkali kilka domów dalej, wiedzieli wszystko. Nick również, wiele razy dawał mi do zrozumienia, że wie, że mi pomoże. Jednak, ja nigdy nie chciałam tej pomocy, ufałam bratu i rodzinie. Byłam oddana.
— Więc, co robisz w Denver? — zapytał, a ja jak na ironię, cicho zaśmiałam się pod nosem. Odchrząknęłam, maskując ten niepotrzebny uśmiech, zasłaniając się zmęczeniem po nocnym dyżurze.
— Mogłabym spytać Cię, o to samo. Co Nick Hayes robi w Denver dwa tysiące mil od domu? — odpowiedziałam, zerkając na niego ukradkiem. Wzruszył ramionami, przyklejając na usta delikatny uśmiech. Był taki jak zawsze, opanowany niezależnie od sytuacji w jakiej się znalazł. Był taki nawet w momencie, w którym mój ojciec stwierdził, że go zabije. — W takim razie kuzynka? Kuzynka z sierocińca? — uniosłam delikatnie brew, przygryzając wnętrze policzka.
— I tak i nie. — odpowiedział, jednak nie zamierzałam mu przerywać, czekałam na całą odpowiedź. Szliśmy spokojnym krokiem, a mnie o dziwo to nie przeszkadzało. — Mam nadzieję, że pamiętasz czym zajmuje się moja rodzina? — na potwierdzenie przytaknęłam głową, głośno przełykając ślinę, bo jeżeli chodziło o przestrzeganie prawa, ja byłam naprawdę na końcu listy bycia poprawną politycznie osobą. Nick w końcu miał matkę prawnika, a ojca sędziego, był na szczycie. — Tak się okazuje, że Carie przynależy do rodzinnego spadku po dziadku.
— O mój Boże, Twój dziadek nie żyje? Tak mi przykro. — wypaliłam, zdając sobie jak bardzo musiało go to boleć. Nick uwielbiał swojego dziadka, był z nim bardzo związany, ja sama miałam okazję osobiście go poznać, gdy zostałam zaproszona na piknik do jego rodziny. — Jak się trzymasz?
— Jest w porządku. Dziadek chorował, nie wiem czy ktoś z rodziny Ci, o tym mówił.
— Nie. — odpowiedziałam zbyt ostro, niż zamierzałam. Nie utrzymywałam kontaktu z rodziną, zresztą zmieniłam tożsamość, nie byłam już Delilah Rogers. — Nie, nikt mi o niczym nie wspominał. Ja... nie rozmawiam z rodzicami. Nie wiem, co u nich. I chyba nie chcę wiedzieć. — mruknęłam, postanawiając mówić otwarcie. Nick znał moją sytuację, więc pokiwał tylko głową, pozostawiając to bez komentarza. — O, to tam. — wskazałam na niewielką kafejkę i ciemno żółty szyld z namalowanym ciasteczkiem obok białego napisu "na wynos".
Szybkim krokiem przebiegliśmy przez ulicę, zatrzymując się przed drzwiami knajpy. Nick otworzył przede mną drzwi, a charakterystyczny dźwięk dzwonka, wyrwał mnie z nostalgii, w którą powoli wpadałam. Zamówiłam czarną kawę, prosząc jeszcze o świeżą babeczkę, gdy Nick uraczył się tylko waniliowym latte, siadając ze mną przy jednym z wolnych stolików w kącie kafejki. Opuściłam kaptur, wyciągając czarne kosmyki włosów spod bluzy. Uśmiechnęłam się do bruneta, biorąc pierwszy łyk, zdecydowanie lepszej kawy, niż tej, którą szpital serwował z automatów.
— Wiesz, nie poznałem Cię, gdy do mnie podeszłaś. — uśmiechnęłam się na tę wzmiankę, ponieważ taki był zamysł Rosana Marin, miała być inną osobą. Lepszą. — Ale Twoje oczy, nic się nie zmieniły. Zawsze tak samo piękne.
— A Ty zawsze tak samo komplementujący. — odbiłam piłeczkę, wgryzając się w ciepłe ciasto babeczki. Mój żołądek po nocnym dyżurze potrzebował cukru i węglowodanów. — Uważaj Hayes, bo kiedyś się w Tobie kochałam, bo jeszcze się zauroczę. — zażartowałam, popijając babeczkę kawą.
Nick uśmiechnął się w moją stronę, opierając łokcie na stoliku.
— Nie myśl sobie, że zapomnę, jak robiłaś do mnie kiedyś maślane oczy.
— Całe szczęście to było kiedyś. Teraz nie umawiam się na randki. — odpowiedziałam, delikatnie się uśmiechając.
— Nie? To w takim razie, co tutaj robisz? W Denver? — zapytał.
— Mieszkam, studiuję, żyję. — wymieniałam niezobowiązujące odpowiedzi, wzruszając przy tym ramionami. — Jest mi tu dobrze. — chłopak skinął głową, jednak jego spojrzenie mówiło, że oczekuje czegoś więcej. — Zmieniłam kolor włosów i wiesz, jakoś leci. — zaśmiałam się, próbując zamaskować tym samym swój nerwowy ton. Bo jak miałam powiedzieć Nickowi, że nie nazywałam się już Delilah Rogers, że teraz byłam Rosaną Marin?
— Wiesz, że szukali Cię w mieście? — zamarłam dosłownie na kilka sekund, jednak po chwili skubnęłam palcami babeczkę, próbując zamaskować swoje zakłopotanie. — Zniknęłaś tak nagle, zresztą oboje zniknęliście. Twoja matka zgłosiła wasze zaginięcie, ale sprawa szybko ucichła, sama rozumiesz. — opuściłam wzrok, przyglądając się nierównościom talerza. Rodzina Rogers była na szczycie czarnej listy tych którzy przestrzegali prawa i tych, którzy samym oddychaniem je łamali. — Co z Damonem? Macie kontakt?
— Tak. U niego wszystko w porządku. — skłamałam, zaciskając mocno usta, które uformowały się w wąską linię, pokazując jak bardzo czułam się niekomfortowo rozmawiając, na ten temat. — Wiesz tuła się po świecie, jest trochę tu, trochę tam. — dodałam, starając się brzmieć przekonująco. Spojrzałam prosto w jego oczy czekoladowe oczy, dostrzegając w nich zbyt dużą ciekawość. Nick nie był złym człowiekiem. Powtarzałam sobie, że mogę mu zaufać, jednak wciąż powinnam być ostrożna.
— Podróżuje?
— Tak, podróżuje. — odchrząknęłam nerwowo.
— A wiesz, gdzie teraz jest? — zapytał, a ja zmarszczyłam nos.
— Czy Ty mnie przesłuchujesz Nicku Hayes'ie? — zapytałam, maskując zdenerwowanie uśmiechem na twarzy. Postukałam paznokciem w papierowy kubek, wyczekująco się w niego wpatrując. Jeżeli moje pytanie go zakłopotało, nie dał tego po sobie poznać.
— Nie. Boże, na pewno nie. — zaczął się pospiesznie tłumaczyć. Położył dłoń na klatce piersiowej. — Przepraszam dorastanie wśród prawników i sędziów ma swoje wady. Nie chciałem, żebyś czuła się jak na przesłuchaniu. Wybacz moją wścibskość. Po prostu nie wiem, o co mam pytać, nie wiedziałem Cię, odkąd skończyłem osiemnaście lat. I po prostu... jak Cię teraz widzę tutaj, to jest... po prostu to niesamowite. Wychowaliśmy się razem i...
— Dobra już wystarczy. — przerwałam mu, upijając łyk kawy. — Po prostu los tak chciał. Bo to nie jest przypadek, że Ty i ja wpadamy na siebie po tylu latach. Mam nadzieję tylko, że jutro nie wyjedziesz nagle z miasta.
— Nie martw się. — na jego twarzy pojawiła się wyraźna ulga, na którą odpowiedziałam przyjacielskim uśmiechem. — Nie zamierzam zniknąć tak, jak Ty. Sprawy z kuzynką się trochę pokomplikowały i teraz będę musiał zostać tu trochę na dłużej. I hej, może pokażesz mi jakieś fajne miejscówki w mieście? Może wyskoczymy do jakiegoś klubu? — pod wpływem jego pytania zakrztusiłam się kawą. Otarłam usta opuszkami palców, mamrocząc ciche przeprosiny pod nosem.
— Wybacz, ale mam nudne życie. Całe dnie spędzam w szpitalu, a dyżury odsypiam w domu, a w wolnym czasie uczę się do egzaminów.
— Daj spokój jesteś studentką, powinnaś korzystać z uroków studiowania.
Pokręciłam głową, posyłając w jego kierunku przepraszający uśmiech.
— Nie, to nie dla mnie. A Ty? Co studiujesz? — zapytałam, zmieniając temat.
— Prawo, ale zrobiłem sobie rok przerwy. Potrzebowałem tego, a wiesz skoro mam okazję korzystać z urlopu dziekańskiego, to czemu nie. Ale przemyśl to, możemy razem poznać zakątki Denver. Tak jak kiedyś tylko, że w innym miejscu i czasie. — posłał w moją stronę zachęcający uśmiech, na widok którego niepewnie zaprzeczyłam głową. Nick wyciągnął komórkę z kieszeni spodni, a następnie westchnął przeciągle, odpisując na wiadomość. — Wybacz muszę coś jeszcze dzisiaj załatwić. Ale podaj mi swój numer, zadzwonię do Ciebie.
— Uhm, jasne. — sięgnęłam po białą serwetkę, wyciągając długopis z torby. Spisałam na serwetce rząd cyfr tworzących mój numer podpisując je "Rosana". Podsunęłam serwetkę w stronę chłopaka, obserwując jak marszczy powoli brwi.
— Rosana?
— Tak. Jestem Rosana Marin, miło mi Cię poznać. — wyciągnęłam dłoń przez stół, którą chłopak po kilku sekundach uścisnął, spoglądając prosto w moje oczy.
— Och... Miło mi Cię poznać Rosano Marin. Obiecuję, że zadzwonię. — Chwycił serwetkę, wciskając ją do kieszeni. - A teraz wybacz, muszę uciekać. Do zobaczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top