Rozdział 5. Poranek po nocy
Zaparkowałam auto pod domem, wyciągając kluczki ze stacyjki, które w brutalny sposób rozprawiły się z radiem, wyłączając je. Przyjemna cisza zapanowała wewnątrz auta, dyskretnie biorąc mnie w swoje niewidzialne ramiona. Oparłam czoło o kierownicę, zaciskają dłonie na jej obdartych krawędziach. Byłam fizycznie i psychicznie wyczerpana, czułam jak zmęczenie przejmowało kontrolę nad moim ciałem, a wydarzenia z minionej nocy przez cały czas siedziały w mojej głowie. Głośno odetchnęłam pozwalając powietrzu uciec przez rozchylone wargi. Byłam rozemocjonowana, po dyżurach takich, jak ten czułam ten cholerny ciężar spoczywający na moich barkach. Czułam tą pieprzoną odpowiedzialność, którą musiałam dźwigać ratując życie innych.
Wyprostowałam ciało, opierając głowę o zagłówek fotela. Wciąż miałam przymknięte powieki, pozwalając pierwszym promieniom słońca paść na moją twarz. Przyjemne ciepło otulało moją skórę, składając na niej delikatne pocałunki nowego dnia.
Bardzo powoli rozchyliłam powieki, obserwując jak drobinki kurzu unosiły się wewnątrz mojego auta, tańcząc do bezdźwięcznego rytmu słońca. Od zawsze byłam osobą bardziej empatyczną, jednak przeszłość i świat w jakim dorastałam zmusił mnie do chowania przed ludźmi swoich emocji. Oczywiście, że było mi żal tych wszystkich młodych osób, tamtej dziewczyny Madison, którą ledwo udało nam się uratować. Na samą myśl, o tamtych osobach czułam niewyobrażalny ból w klatce piersiowej, tym samym przypominając mi, że miałam serce, które czuło. Z trudem przełknęłam ślinę, przenosząc wzrok na lusterko wsteczne. Wpatrywałam się w swoje odbicie przez dobrych kilka minut, otoczona ciszą i dziwną nostalgią. Miałam puste spojrzenie i wyprane z emocji spojrzenie, a wydarzenia z minionego dyżuru, jeszcze bardziej wyryły się w moich błękitnych oczach. Zacisnęłam usta, powstrzymując cisnące się do moich oczu łzy, na samą myśl o tamtych rannych osobach, których nie udało się nam uratować.
Tak bardzo było mi ich żal.
Próbowałam sobie wmówić, że ich śmierć nie była moją winą, że robiłam wszystko, co mogłam aby ich uratować. Że do cholery starałam się kurwa do samego końca! Jednak nie mogłam pozbyć się tego pieprzonego uczucia, tego cholernego poczucia winy, które nieustannie szeptało mi, że to moja wina. Odchyliłam twarz, pozwalając kilku łzom spłynąć po policzkach. Życie i śmierć, siedziały ramię w ramię podając sobie dłonie. Dobijały pierdoloną transakcję, a mi przyszło zapłacić za to, że próbowałam odciąć się od przeszłości. Wsunęłam dłonie w rękaw, przez kilka sekund rozpaczliwie krzycząc w materiał.
Krzyczałam, dławiąc się pojedynczymi łzami.
A potem zamilkłam, próbując wziąć się w garść. Pospiesznie potarłam opuszkami palców słone łzy, przelotnie spoglądając w odbicie lusterka wstecznego. Miałam przekrwione oczy, ale mogłam zrzucić to na zmęczenie. Pociągnęłam niezgrabnie nosem, przenosząc wzrok na torebkę, leżącą na miejscu pasażera. Zajrzałam do środka, sprawdzając czy miałam wszystkie leki, które do cholery zwinęłam ze szpitala. Zaśmiałam się żałośnie z własnej ironii, pozwalając światu ze mnie zadrwić. Musiałam to zrobić. Potrzebowałam tych leków. Potrzebowałam ich dla Harry'ego, który jak najszybciej musiał się wynieść z mojego domu, raz na zawsze wraz z moim bratem znikając z mojego życia.
Musiałam wrócić do normalności.
Wzięłam kilka głębszych, uspokajających oddechów. Wyciągnęłam telefon z torby, pociągając cicho nosem. Bez zastanowienia odblokowałam ekran, wchodząc w wystukując wiadomość do Andy'ego. W całym tym zamieszaniu w szpitalu, już później go nie widziałam. Nie wiedziałam jak się trzymał, w końcu doświadczył swojej pierwszej śmierci na dyżurze. Miałam nadzieję, że jakoś to przełknął. "Jakbyś chciał porozmawiać, jestem pod telefonem. Dałeś z siebie wszystko co mogłeś ;)". Wysłałam wiadomość, a następnie wrzuciłam telefon do torebki i gdy już miałam wyjść, ktoś zapukał w szybę mojego samochodu, śmiertelnie mnie wystraszając.
— Kurwa! — krzyknęłam, podskakując na miejscu kierowcy. Nerwowo przełknęłam ślinę, odwracając się w stronę szyby, za którą widziałam kawałek męskiej sylwetki. Zacisnęłam nerwowo wargi i gdy już obmyślałam w głowie plan nieskutecznej ucieczki, stojący za samochodem intruz, nachylił się, szczerząc się do mnie w nieśmiały sposób.
Był to jeden ze współpracowników mojego brata. Rozpoznałam w nim tego samego chłopaka, który zaczepił mnie, kiedy wybierałam się do pracy.
Powoli otworzyłam drzwi samochodu, czując uderzenie zimnego powietrza.
— Wystraszyłeś mnie. — mruknęłam, siląc się na uprzejmy ton. Swoją udawaną postawą chciałam nadrobić to, jak chujowo się czułam.
— Już zacząłem się zastanawiać, czy może przypadkiem nic Ci się nie stało. — zdezorientowana zmarszczyłam brwi, zabierając torbę z miejsca pasażera. Powoli wyszłam z auta, pozwalając stojącemu przede mną chłopakowi zamknąć je.
— A dlaczego miałoby mi się coś stać? — zapytałam, naduszając przycisk na pilocie, który zamknął mój wiekowy samochód.
Chłopak wzruszył ramionami, wciskając dłonie do kieszeni spodni. Przelotnie spojrzałam na jego twarz, na której również dostrzegałam oznaki zmęczenia. Cóż jak widać, nie tylko ja od kilku dni, borykałam się z chronicznym zmęczeniem.
— Patrząc na ostatnie wydarzenia, to chyba sama rozumiesz? — spojrzał na mnie, a moja brew pod wpływem jego słów powędrowała jeszcze wyżej niż wcześniej. Owszem zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej się znalazłam, przez wpuszczenie mojego brata do mojego życia, ale to było tylko chwilowe. Tylko i wyłącznie kilka dni.
— Nie bardzo. — odpowiedziałam, zakładając torbę na ramię. Zacisnęłam palce na kluczykach, ze stanowczością na twarzy wpatrując się w twarz blondyna. Może i uciekłam od tamtego świata, zmieniłam swoje życie, ale to nie znaczy, że nie znałam zasad tamtego życia. Doskonale wiedziałam jak postępuje się z osobami takiego pokroju. — Słuchaj nie wiem w czym siedzicie, ale mnie w to nie mieszajcie. Nie interesuje mnie wasze życie, a was nie powinno interesować moje. Demon dał mi słowo, że nikt nie dowie się gdzie mieszkam. Mam rozumieć, że kłamał? — zapytałam, będąc nieprzyjemnie szczerą.
Chłopak pokręcił głową, posyłając w moją stronę uśmiech. Co zaskoczyło mnie w jego uśmiechu? Chyba szczerość jaka biła z jego twarzy. Już tak dawno nie wiedziałam autentycznego szczęścia.
A może po prostu go tylko rozbawiłam?
— Oczywiście, że nie. — pokręcił głową, skrzyżował ze mną spojrzenie, a ja mogłam dostrzec kolor jego tęczówek, były błękitne. — Jesteś bystra, więc nie rób z siebie głupszej. — nachylił się w moją stronę, zmniejszając wyraźny dystans między nami. — Dlatego dobrze wiesz, że powinnaś od teraz zwracać uwagę na wszystkie szczegóły. Dobrze jest mieć oczy szeroko otwarte, prawda? — na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech. Odsunął się ode mnie, pozostawiając po sobie dziwną pustkę. Gdy już miałam po prostu zignorować jego słowa, Niall wyciągnął między nas dłoń, w której ku mojemu zaskoczeniu znajdował się pilot do mojego samochodu. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy on mi go zabrał. Zaskoczona rozchyliłam usta, lawirując wzrokiem między twarzą chłopaka, a kluczykami od mojego auta. — Porządnie się wyśpij. — rzucił w moją stronę kluczyki, które nieporadnie złapałam w obie dłonie. — I weź sobie moją radę głęboko do serduszka, Rosano. Chyba nie chcesz, żeby nasze sprawy, stały się Twoimi sprawami?
Wkurzona na chłopaka i na to co powiedział, zacisnęłam mocno usta, formując z nich wąską linię. Na twarzy blondyna pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, który jeszcze bardziej mnie rozzłościł.
— Tak myślałem. — przytaknął, uśmiechając się. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyciągając paczkę papierosów. Wcisnął między wargi jednego papierosa, podpalając jego koniec zapalniczką. — Dobranoc Rosano. Możesz iść do siebie.
— Ugh, no dzięki. — prychnęłam, odwracając się do chłopaka plecami.
Szybkim krokiem pokonałam odcinek, dzielący mnie od domu. Bez zastanowienia wspięłam się po kilku stopniach, naciskając na klamkę. Weszłam do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Wewnątrz domu panowała cisza, zagłuszana jedynie dźwiękiem odgłosów dochodzących z telewizora. Skopałam swoje buty, zostawiając je niedbale w korytarzu i z torbą na ramieniu pokonałam odcinek korytarza, zatrzymując się w wejściu do salonu.
Od razu dostrzegłam Demona siedzącego na fotelu, w którym to ja sama spędziłam poprzednią noc. Mój brat spał, miał przymknięte powieki, cicho chrapał, a jego głowa odchylona była do tyłu. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo mimo wszystko był moim bratem i jeżeli mieliśmy dla siebie mieć tylko kilka dni, chciałabym chociaż przez chwilę znów mieć brata, w normalnej siostrzano-braterskiej relacji. Najciszej jak umiałam podeszłam do niego, po drodze zgarniając koc, którym zamierzałam go przykryć. W momencie w którym zamierzałam przykryć brata kocem, dostrzegłam, a raczej zauważyłam brak Harry'ego, który powinien leżeć i wypoczywać.
Bez zastanowienia odrzuciłam koc na podłogę. Zrzuciłam torbę z ramienia, również zostawiając ją na ziemi. Ruszyłam w kierunku łazienki, delikatnie pukając do drzwi, kiedy przywitała mnie cisza, delikatnie nacisnęłam na klamkę, mając przymknięte powieki. Mimo, że kilka godzin temu widziałam Harry'ego, jak był nagi, to jednak nie chciałam nieustannie przekraczać jego granicy prywatności.
— Harry? — zapytałam, ostrożnie otwierając jedną powiekę. Szybko zauważyłam, że łazienka byłą pusta, a światło w środku nawet nie było zapalone. Gwałtownie odwróciłam się na pięcie, zmierzając do kuchni.
Nie mogłam uwierzyć, że ten facet, był po prostu tak bardzo nieodpowiedzialny. Rozumiałam wszystko, że mógł się nudzić, że mogło mu być niewygodnie, ale ten człowiek ledwo uszedł z życiem i zamiast dbać o swój stan zdrowia, włóczył się cholera wie gdzie. Zajrzałam do kuchni, gdzie dostrzegłam również brak jego osoby. Zdenerwowana zacisnęłam dłoń, biegiem rzucając się w stronę wyjścia na niewielki ogród. Wyjrzałam przez szklaną szybę, również zauważając, że Harry'ego również tam nie było. Zacisnęłam zęby, nie zastanawiając się dłużej nad tym, pędem wbiegając na górę. Chociaż przeczuwałam, że również go tam nie było, mimo wszystko wolałam się upewnić. Pokonałam drewniane schody, nie zwracając uwagi na skrzypiące na nich deski. Wbiegłam do swojej sypialni, w której od razu zauważyłam brak jakiejkolwiek obecności. Wszystko tutaj było dokładnie, tak jak zostawiłam to wcześniej. Dla pewności zajrzałam do drugiej łazienki, pospiesznie zbiegając na dół. Złapałam za pilota od telewizora, wyłączając go.
Podeszłam do Demona i nie dbając o delikatność, szturchnęłam brata w ramię. Ten od razu otworzył oczy. Wyrwany ze snu miał zdezorientowany wyraz twarzy, w końcu nie widzieliśmy się kilka lat, a widok mojej twarzy zaraz po przebudzeniu, mógł być dla niego zaskakujący.
— Gdzie on jest?! — warknęłam wkurzona.
— Co?! — Demon mruknął, zdezorientowany rozglądając się po salonie.
— Nie co, tylko gdzie on kurwa jest?! — krzyknęłam.
Demon ponownie posłał mi zdezorientowane spojrzenie, przeczesując dłonią włosy.
— Ale kurwa kto?! — zapytał siląc się na zdecydowanie milszy ton niż mój sam.
— Twój cholerny kolega! — wrzasnęłam wyrzucając dłonie w powietrze. Przeczesałam dłonią swoje roztrzepane włosy, pozwalając niesfornym kosmykom żyć swoim życiem. Zacisnęłam usta, przenosząc lodowate spojrzenie na brata. Miał tylko jedno pierdolone zadanie, pilnować swojego rannego kolegi. Jedno pieprzone kurwa zadanie! — Miałeś go pilnować, nigdzie go nie ma! W takim stanie powinien leżeć i odpoczywać. Nie powinien wychodzić, do cholery on nie powinien w ogóle sam wstawać! — krzyczałam, wpatrując się w twarz brata.
Demon zacisnął usta, przenosząc na mnie zdezorientowane spojrzenie.
— Ja... ja nie wiem Lils... Był tu. — mruknął, wskazując na pustą kanapę. Podniósł się z fotela, zdecydowanie przewyższając mnie teraz wzrostem. Westchnął zrezygnowany, uderzając dłońmi o uda. — Przysięgam Lils, że on tu do cholery był. Nie sądziłem, że gdzieś pójdzie. A może jest w łazience? — zapytał, a ja zacisnęłam jeszcze mocniej usta.
— Nie, nie ma go tam.
— Okej... to nie dobrze. — słysząc markotną odpowiedź brata przewróciłam oczami, odwracając się do niego plecami.
Ruszyłam w kierunku kuchni, słysząc za sobą kroki brata. Nawet nie rozumiałam dlaczego byłam zła, w końcu to nie była moja sprawa dlaczego Harry'ego nie było. Ale w pewnym stopniu czułam się za niego odpowiedzialna, ponieważ to ja zszywałam mu ranę, to ja pozbywałam się pocisku z jego ciała i to do cholery ja miałam zadbać o jego zdrowie. To nie był pieprzony matrix do cholery!
— Gdzie on jest?! — wypaliłam opierając się o wyspę kuchenną, w tym samym momencie, w którym Demon znalazł się w kuchni. Przelotnie spojrzałam na jego twarz, próbując odgadnąć jego jakiekolwiek myśli. — Demon...
— Nie wiem. — odpowiedział. Wcisnął dłonie do kieszeni, uciekając wzrokiem do sufitu.
Kłamał. Mój brat kłamał. Od zawsze był kiepskim kłamcom, albo ja po prostu posiadałam szczególną umiejętność dostrzegania, kiedy mój własny rodzony brat mówił prawdę, a kiedy nie. Nerwowo przygryzał dolną wargę, marszcząc przy tym brwi. Kolczyk w jego brwi delikatnie drgał, gdy ten próbował stwarzać pozory, że chociaż w minimalnym stopniu, zaskoczony jest nieobecnością swojego wspólnika, kolegi, czy cholera wie kim dla siebie byli. To nie było istotne, istotne było to, że mój brat wiedział i bezczelnie próbował go kryć.
— Ty pieprzony szmaciarzu. — warknęłam, prostując się. Brew mojego brata wystrzeliła go góry, a zdezorientowanie na jego twarzy nie było już udawane, było do cholery prawdziwe. — Od samego początku mnie okłamujesz, dobrze wiesz, gdzie on jest i że go tu do cholery nie ma.
— Lils... — zaczął spokojnie, jednak zaprzeczyłam stanowczym ruchem głowy.
— Nie nazywaj mnie tak do cholery! — wykrzyczałam, kręcąc głową. — Jak mogłeś Demon?! Myślisz, że to są cholerne żarty?! Twój kolega ledwo uszedł z życiem, jest słaby, a Ty kryjesz go... Nie. Ty właśnie pozwoliłeś mu wyjść. Zrobiłeś to świadomie, wiedząc, że ma leżeć i odpoczywać!
Demon zacisnął usta, nie wiedząc co powiedzieć. Nie tego się spodziewał, nie taki miał plan.
— Czyli wszystko było zaplanowane od samego początku?! — zapytałam.
— Lil... Rosano. — odchrząknął, poprawiając się. — Nie możemy czekać, zrozum. Nie możemy siedzieć bezczynnie i...
— I co? — przerwałam mu, wymierzając w niego ostre spojrzenie.
Demon westchnął, odchylając twarz. Zacisnął powieki, a ja w milczeniu przyglądałam się jego twarzy oraz kilkudniowemu zarostowi, który zaczął już być widoczny na jego twarzy. Oblizał powoli wargi, głośno oraz nerwowo przełykając ślinę.
— Po prostu mamy do załatwienia pewne sprawy. Jesteśmy tu w Denver po coś i jeżeli nadal chcesz być bezpieczna, musimy załatwić to jak najszybciej. — odpowiedział wymijająco, nic nie mówiłam, oczekując dalszych wyjaśnień. Jeżeli myślał, że jestem tą naiwną dziewczyną, którą kiedyś byłam był w błędzie. Przechyliłam delikatnie głowę, wpatrując się w brata wyczekująco. Ten westchnął przeciągle, przeklinając cicho pod nosem. — Cholera musisz być taka? — zapytał, a ja posłałam w jego stronę uśmiech, ociekający sarkazmem.
— Taka? Czyli jaka? — mruknęłam ironicznie. — Masz na myśli, że jestem odpowiedzialna? Że może czuję się odpowiedzialna za życie Twojego kumpla? — mówiłam, zaciskając usta w wąską linię.
— Nie mamy czasu. Nie możemy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak Styles dochodzi do siebie. Jest nam potrzebny, jego umiejętności nam są potrzebne i to kim jest. Chcemy zniszczyć Castello, zrozum... musimy to zrobić.
— I wysłałeś swojego rannego kolegę, żeby co? — prychnęłam podchodząc do ekspresu z kawą. W głowie miałam tylko myśli o tym, jak bardzo mój brat i cała jego banda była nieodpowiedzialna. Nawet nie chciałam wiedzieć w jakim stanie był jego kolega i jak paskudnie wyglądała jego rana, bez zmiany opatrunku. Zapowiadał się kolejny długi dzień, bez snu. Nadusiłam przycisk ekspresu, wsuwając do niego pusty kubek. — Żeby pokrzyżował plany temu złemu? Naprawdę mądre. Myślałam, że macie bardziej ambitniejszy plan. — zakpiłam.
Słyszałam nerwowy oddech Demona, którego zirytowały moje słowa.
— Posłuchaj. — odwróciłam się, w stronę brata, którego głos brzmiał, jakby on sam toczył ze sobą jakąś dziwną wewnętrzną, niezrozumiałą dla mnie walkę. Zacisnął palce na przegubie nosa, wymierzając we mnie spojrzenie. Wahał się, a ten widok ze świadomością, że ja mu mimo wszystko zaufałam, zabolał. — Harry... on... szuka kogoś. — mruknął wymijająco. Uniosłam brew, oczekując dalszych wyjaśnień. — Nie może siedzieć bezczynnie, bo Castello ma kogoś na kim Harry'emu bardzo zależy. Tutaj liczy się każdy dzień.
Nerwowo przełknęłam ślinę, czując suchość w gardle. Czyli Caspian dopadł kobietę Harry'ego, która nie wiadomo gdzie była i co się z nią działo. Na samą myśl przez moje ciało przeszła fala nieprzyjemnych dreszczy. Jeżeli kochał tę kobietę nic dziwnego, że był tak zdeterminowany. Znając przeszłość i to kim był i jest Harry, miło było usłyszeć, że ktoś taki mimo wszystko ma w sobie choć odrobinę uczuć.
— Przykro mi. — mruknęłam, schodząc nieco z tonu. — Rozumiem, że... — odchrząknęłam nerwowo. — Że jest zdesperowany, ale będąc w takim stanie, jest bezużyteczny. Nie uratuje swojej ukochanej, jeżeli będzie martwy, bo pokona go zakażenie, Demon.
Z każdym kolejnym słowem Demon marszczył brwi, wlepiając we mnie swoje zdezorientowane spojrzenie. Otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednak usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, który sprawił, że natychmiast zostawiłam brata samego w kuchni wpadając do korytarza.
Stanęłam wyprostowana, twarzą w twarz spotykając się z rannym brunetem, na którego twarzy już po jednym spojrzeniu widziałam wyraźny ból. Na mój widok zacisnął usta, przewracając oczami. Miał na sobie ciemną bluzę, która jeszcze bardziej podkreślała to jak kiepsko się czuł.
Tuż za nim dostrzegłam blondwłosego chłopaka, Nialla. Jego mina wyrażała rozbawienie i jednoczenie rozczarowanie.
— Ups... — mruknął, poklepując wyższego od siebie bruneta po ramieniu.
— No tak, ups. — powtórzyłam, obdarzając chłodnym spojrzeniem bruneta. Skrzyżowałam z nim spojrzenie, które było równie chłodne i zdystansowane jak moje. — Czy może mi ktoś wyjaśnić, co jest niezrozumiałego w zdaniu "masz leżeć i się nie przemęczać?" — warknęłam, podchodząc bliżej do chłopaka. Nie dbałam, o to, że był wyższy ode mnie, w tym stanie był o wiele słabszy, a w komodzie przy której stał, miałam schowaną broń. Byłam wyjątkowo zirytowana tym, jak on się zachował mimo, że znałam prawdziwy powód dla którego opuścił moje mieszkanie. — Gdzieś Ty do cholery był?! — warknęłam wściekła.
— Nie Twój interes. Mam swoje sprawy do załatwienia. — odpowiedział, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem. — Nie mam zamiaru tu siedzieć i czekać, aż wszystko samo się zrobi. — prychnął, powolnie ruszył się w moją stronę, zaciskając usta. Od razu zauważył ból malujący się na jego twarzy, który starał się ukryć pod swoją maską chłodu.
— Twoja rana jest do cholery świeża, nie możesz rzucać wszystkiego i tak po prostu wyjść. W tym stanie jesteś zbędny, jeżeli chcesz uratować swoją dzie... — zaczęłam, starając się jak najdelikatniej przemówić mu do rozumu. Był w kiepskim stanie, a proszeniem wiedziałam, że nic nie zdziałałam. Ten facet nie był każdym, nie miał normalnego zajęcia, ani tym bardziej życia. Zamilkłam w połowie zdania, widząc jak Harry niweluje dystans między nami.
Mierzył mnie chłodnym spojrzeniem, a jego mocno zaciśnięte usta podkreślały jego ostro zarysowaną szczękę.
— Mówiłem Ci kurwa, żebyś nie interesowała się moimi sprawami. Twoim pieprzonym obowiązkiem jest zmienić mi tylko opatrunek. Więc to Ty jesteś tutaj zbędna. — obserwowałam gniew bijący z jego oczu, czując chłód jakim się otaczał. Nerwowo przełknęłam ślinę, czując za sobą pojawienie się cudzej obecności.
— Stary wyluzuj, ona się tylko martwi. — przełknęłam nerwowo ślinę, słysząc słowa Demona.
— Daj spokój Harry. — tym razem Niall postanowił załagodzić sytuację.
Jednak ja pozostawałam nieugięta, wpatrywałam się w te chłodne tęczówki nie dając za wygraną. Był moim pacjentem, czy tego chciał czy nie, czy prawnie było to poprawnie, czy nie, to ja byłam za niego odpowiedzialna. Dlatego zacisnęłam usta, obdarzając go tak samo chłodnym spojrzeniem, jak on mnie.
— W takim razie zapraszam. Czas zmienić opatrunek. — odpowiedziałam chłodno odwracając się na pięcie. Pozostawiając go samego w swojej złości, w towarzystwie mojego brata i Niall'a.
Udałam się do łazienki na dole, zgarniając po drodze torbę z której dla tego okropnego człowieka ukradłam leki ze szpitala i lepszej jakości środki do opatrunków. Zaśmiałam się w duchu z własnej naiwności i tego jak za bardzo czasem polegałam na dobroci innych. Nawet jeśli nie mieli w niej sobie ani grama. Zacisnęłam dłonie na umywalce, próbując uspokoić swoje rozdygotane ciało. To wszystko nie miało sensu, byłam tylko zbędnym pionkiem, nic nie znaczącym elementem.
Sięgnęłam po pateczkę, którą miałam schowaną w szafce za lustrem. Rzeczy które zabrałam ze szpitala rozłożyłam na szafce, dezynfekując uprzednio blat mokrą chusteczką. Powinnam bardziej przyłożyć się do tego, jednak byłam zbyt roztrzęsiona, żeby przejmować się tym całym medycznym gównem. W końcu, to ja byłam tutaj zbędna.
Wyciągnęłam maść układając ją obok opatrunków. Byłam w trakcie zakładania rękawiczek sylikonowych, gdy w drzwiach łazienki pojawił się Harry. Mocno zaciskał usta, a jego wzrok nie wyrażał nic.
Spojrzałam na niego obojętnie, gestem dłoni nakazując mu usiąść na toalecie.
— Usiądź. Chyba, że to też jest dla Ciebie problem. — mruknęłam, obserwując jak facet przewraca oczami. Nie wiem dlaczego pokładałam w tym mężczyźnie jakiekolwiek pokłady dobra. Odkąd pamiętam był chłodny, zdystansowany i bezuczuciowy. Nigdy nie potraktował mnie dobrze, oprócz momentu w którym oczyścił moje ciało z krwi.
Obserwowałam jak siada na toalecie, a każdy ruch wywoływał na jego twarzy ból, który wykrzywiał jego usta w nieprzyjemnym grymasie.
Podeszłam do niego, mierząc jego sylwetkę uważnym spojrzeniem. Skrzyżowałam z nim wzrok, wytrzymując chłód bijący z jego oczu.
— Musisz się rozebrać. — powiedziałam.
Obserwowałam jak nieporadnie chwycił materiał swojej bluzy, zaciskając z całej siły usta, pod wpływem nieprzyjemnego bólu jaki odczuwał. Jego ciało wciąż było jeszcze słabe, potrzebowało regeneracji i ból który odczuwał był efektem tego, ze nie przestrzegał moich zaleceń. Nie słuchał mnie, a ja miałam nadzieję, że rana która się goiła nie wyglądała gorzej nie wcześniej.
Nie radził sobie. Zdjęcie bluzy przez niego, sprawiało mu ból, jednak był na tyle dumny, że mimo bólu poradził sobie, zaciskając z bólu palce na materiale bluzy. Kilka kosmyków jego kręconych włosów opadło na jego czoło, których nawet nie odgarnął. Nachyliłam się nad nim, skupiając się tylko i wyłącznie na bandażu, który był przesiąknięty krwią.
To nie wróżyło niczego dobrego.
Bardzo powoli odwiązałam bandaż, uważając żeby nie sprawić Harry'emu bólu. Podniosłam jego jedną rękę, ułatwiając sobie tym samym odwijanie bandażu. Gdy pozbyłam się zabrudzonego materiału, zacisnęłam usta, widząc jak w kiepskim stanie jest rana.
— Nie możesz po prostu wychodzić i zachowywać się tak jakbyś był w pełni sprawny. — dodałam cicho, spoglądając na niego z dołu. Miał półprzymknięte powieki, odchylał twarz do tyłu, opierając twarz o zimne kafelki łazienki. — Jeżeli nie będziesz dbał o siebie, rana się nie zagoi.
— Jeżeli zaraz nie skończysz, wyjdę stąd. — odpowiedział, obdarzając mnie przelotnym spojrzeniem. Przewróciłam oczami, bo nie dbałam o jego groźby. Miałam je gdzieś, nie robiły na mnie wrażenia, bo mimo wszystko wrócił i wykonywał moje polecenia.
— Nie wyjdziesz, bo za bardzo zależy Ci na odnalezieniu swojej ukochanej. Więc, chyba nie jestem taka zbędna. — dodałam, opuszkami palców badając ranę. Ostrożnie oczyściłam ranę gazikiem, czując na sobie pytające spojrzenie zielonych oczu. Był nieco rozbawiony, a ja do końca nie wiedziałam dlaczego. Zmarszczyłam nos, zaprzestając swoich czynności. — Co?
— Co Ty powiedziałaś? — zapytał, a ja ponownie przewróciłam oczami.
— Och no nie bądź idiotą. Oboje wiemy kim jest Castello i jeżeli chcesz zrobić to co musisz zrobić i uratować swoją dziewczynę, to w takim stanie nie uda Ci się to.
Nachylił się nade mną, ignorując ból, pod wpływem którego delikatnie zmrużył oczy. Łańcuszek na jego klatce piersiowej powolnie kołysał się pod wpływem jego ruchu. Nasze twarze dzieliły zaledwie niewielkie centymetry. Nerwowo przełknęłam ślinę, odruchowo odsuwając się od niego, jednak on pospiesznie chwycił mnie za nadgarstek, zmuszając do pozostania w miejscu. Jak na rannego i osłabianego ponownie uświadomił mnie, że miał sporo siły.
— Uważasz, że osoba taka jak ja, jest zdolna do kochania? — uśmiechnął się przebiegle, patrząc prosto w moje oczy.
Nerwowo przełknęłam ślinę. Ze strachem patrząc w jego oczy.
— Każdy jest. — odpowiedziałam cicho.
— I uważasz, że Ty też jesteś do tego zdolna? — zapytał, a jego słowa najwyraźniej go cholernie bawiły. Powoli oblizał usta, a w jego policzku pojawił się dołeczek w akompaniamencie uniesionego kącika ust.
— Jak już mówiłam, każdy jest. — odchrząknęłam, brzmiąc tym razem niepewnie. Chyba sama nie wierzyłam w to, co mówię.
— Sama w to nie wierzysz. — odpowiedział, posyłając w moją stronę szerszy uśmiech. Patrzył prosto w moje oczy, naruszając moją osobistą przestrzeń. Nerwowo przełknęłam ślinę. Może i miał rację, a ja nie do końca wierzyłam w to, że byłabym kogokolwiek zdolna pokochać, jednak nie musiał tego wiedzieć. Być może ta mała dziewczynka wewnątrz mnie skrycie, o tym marzyła, a ja zamierzałam jej to kiedyś dać. — Delilah, osoby z tego świata nie są zdolne do takich uczuć. Czy jeszcze się o tym nie przekonałaś? — zapytał, a jego głos ociekał drwiną.
Zacisnęłam usta. Mylił się. Nie należałam do jego, ani do żadnego innego świata, o którym myślał.
— Nie należę do Twojego świata. — odpowiedziałam stanowczo. — I nie nazywaj mnie Delilah. — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Harry prychnął cicho pod nosem, posyłając mi uśmiech. Patrzył na mnie z litością w oczach, odsuwając się ode mnie. Oblizał usta, a następnie wrócił do swojej dawnej pozycji, opierając się o kafelki.
— Zawsze do niego należałaś, Delilah. — odpowiedział cicho.
Postanowiłam nie komentować tego co powiedział. Nie zamierzałam dać mu tej cholernej satysfakcji i dać mu się sprowokować. Ponownie podniosłam jego rękę, po zdezynfekowaniu rany, nałożyłam na ranę odpowiednią maść. Założyłam Harry'emu nowy opatrunek, a żadne z nas więcej się nie odezwało. W milczeniu opatrywałam jego brzuch, z ciekawością przyglądając się tatuażom na jego torsie. Czarne linie, które tworzyły przypadkowe, nie powiązane ze sobą rysunki stanowiły naprawdę ładnie wyglądającą całość. Zdjęłam sylikonowe rękawiczki, które odrzuciłam na bok, podnosząc się z kolan. Podeszłam do półki, na której zaczęłam uprzątać leki i czyste bandaże.
— Nie powinieneś się nadwyrężać i jeżeli to nie problem, nie ubieraj...
Zanim jednak zdążyłam dokończyć zdanie, przerwałam w połowie odwracając się przez ramię, dostrzegając ruch. Harry z mocno zaciśniętymi ustami przełożył bluzę przez głowę, a ja zamilkłam zaciskając usta. Wyprostował się, stając obok mnie. Był zdecydowanie wyższy i postawniejszy niż ja. Nachylił się nade mną, a jego zimny oddech otulił moje policzki.
— Tak jest pani doktor. — odpowiedział nie próbując nawet maskować wyraźnie słyszalnego w jego głosie sarkazmu.
Zacisnęłam usta, przyozdabiając twarz wymuszonym uśmiechem. Jak już mówiłam, nie zamierzałam dać mu tej cholernej satysfakcji, był w moim domu, więc musiał przestrzegać moich zasad. Na dodatek uratowałam mu życie, nie oczekiwałam złotego dywanu, ale odrobiny szacunku i jakiejkolwiek pokory. Nie byłam już tą samą młodą i głupią dziewczyną, która tańczyła w klubie bo tak jej do cholery kazano. Potrafiłam o siebie zadbać. Wystarczająco długo o siebie dbałam, budując od nowa swoją osobowość.
— Dlaczego taki jesteś? — zapytałam, krzyżując z nim spojrzenie. Nie spodziewał się mojej odpowiedzi, jednak bardzo szybko zamaskował swoje zaskoczenie. — Wiesz nie dbam, o to co będziesz robił jak już rana się zagoi, ale do cholery pozwól jej najpierw się zrosnąć. Przestań traktować mnie jak jakiegoś intruza, jesteś w moim domu, uratowałam Ci życie i może uważasz, że jestem zbędna, ale kilkanaście godzin temu nie byłam.
— Żebyś przestała tworzyć w swojej głowie nieprawdziwy obraz mojej osoby. Nie jestem miłym gościem, daleko mi do takiego. Mógłbym zabić Cię gołymi rękoma, a następnie pozbyć się Twojego ciała tak, że nikt by nawet nie zauważył. Nie myl mnie z kimś kim nie jestem. — jego głos był chodny i stanowczy.
Opuścił rękawy swojej bluzy, ukrywając pod nią tusz czarnych tatuaży. Następnie poprawił kaptur, który podczas zakładania ukrył jego roztrzepane włosy.
Przełknęłam ciężko ślinę, pozwalając narastającemu wewnątrz mnie napięciu rozejść się po moim ciele. Przygryzłam wnętrze policzka, a następnie uniosłam wzrok, przerywając panującą między nami ciszę.
— To zabawne, bo sam nieustannie mylisz mnie z kimś kim nie jestem. Nie jestem tą samą osobą, którą pamiętasz. — odpowiedziałam zadzierając głowę wyżej.
Na twarzy bruneta pojawił się delikatny uśmiech.
— Zawsze nią będziesz.
— Nie jestem prostytutką. — odpowiedziałam z wyraźnym naciskiem, zaciskając zęby. Wiedziałam do czego od samego początku nawiązywał, już wczoraj wspomniał, że doskonale pamiętał to kim jestem i czym się zajmowałam, jednak był w błędzie. Nie byłam tą samą osobą, zmieniłam się — Jestem lekarzem, zapamiętaj to sobie.
— Ale ja dobrze wiem kim jest Rosana. — uśmiechnął się, oblizując dolną wargę. — Ale szczegół tkwi w tym, że to Ty zapomniałaś kim jest Delilah.
Odpowiedział, a następnie wyminął mnie, pozostawiając samą w łazience. Zacisnęłam usta, próbując zdusić w sobie nadmiar narastających we mnie emocji. Czułam złość, wściekłość, a jednocześnie byłam bezsilna w stosunku do jego pewności siebie, którą wręcz emanował. Głośno wypuściłam powietrze spomiędzy spierzchniętych warg, dając sobie chwilę. Nie było szans, żebym wytrzymała z nim jeszcze kilka następnych dni. Był tu dopiero drugi dzień, a ja już miałam go dość. Wymagał ode mnie, żebym była kimś kim do cholery nie byłam? On wymagał, żebym była kimś kim być nie chciałam?
On. Wymagał.Bo.Tak.
— Pieprzony dupek. — prychnęłam pod nosem, wkurzona na bruneta.
— Wszystko okej?
Podskoczyłam w miejscu, słysząc głos Demona. Stał w wejściu do łazienki, zaglądając do środka. Uśmiechał się delikatnie, lecz w przeciwieństwie do swojego kolegi, uśmiech mojego brata był przyjazny i miałam nadzieję, że szczery. Opierał dłoń o futrynę, uważnie mi się przyglądając.
— Tak, wszystko jest okej. — sarknęłam, wyrzucając brudne kawałki opatrunków do kosza na śmieci, który stał pod zlewem. Czułam na sobie uważny wzrok mojego brata. Westchnął ciężko, wchodząc do środka. Oparł swoje ramię o futrynę drzwi, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Posłuchaj Li... Rosano. — poprawił się, a mnie już było wszystko jedno, jak będą się do mnie zwracać. Byłam zbędną prostytutką, która przypadkiem potrafiła uratować komuś życie, taki tam szczegół. — Ja wiem, że Styles jest ciężki, ale on ma dobre serce i...
— Zabawne, bo przed chwilą próbował mi wmówić, że nie ma go wcale. — odpowiedziałam przerywając mu, przelotnie na niego spoglądając. Zabrałam czyste bandaże, chowając je do apteczki, którą dokładnie zamknęłam.
Demon westchnął, opierając głowę o framugę.
— Oczywiście, że ma. Nie przyzna się do tego, bo robiąc to, co robi nie może sobie na to pozwolić.
— Faktycznie, bo nie ma innego sposobu na życie, jak odbieranie go innym. — odpowiedziałam, zaciskając palce na wieczku apteczki. — Wiesz, co Demon pomogłam Ci, ale brzydzę się, cholernie brzydzę się tym, że pozwoliłam takiemu komuś wejść do swojego życia. Mam to gdzieś, co on robi, bo tacy ludzie istnieją i istnieć będą, ale ja nie chce mieć z nimi nic wspólnego.
— Rozumiem. — przytaknął głową, a ja próbowałam uspokoić swój oddech, ponieważ od nadmiaru nerwów cała się trzęsłam, na dodatek byłam zmęczona i już ledwie patrzyłam na oczy. Już nie wspominając, o tym, że nie wiem jakim cudem trzymałam się na nogach. — Zabiorę go do siebie, nie będziesz musiała go więcej oglądać. Niall będzie krążył od czasu do czasu w okolicy, żeby sprawdzić, czy jesteś bezpieczna i czy nikt podejrzany się nie kręci.
— Słucham?! Nie. — pokręciłam głową, przenosząc wzrok na brata. — Nie, Demon nie ma takiej opcji. Harry musi tu zostać. Jeżeli szwy puszczą, albo wda się zakażenie Ty mu nie pomożesz. Rana wciąż jest świeża.
— Coś tam pomogę. — dodał, uśmiechając się do mnie.
— Nie, Demon. Nie zgadzam się na to. Jest okej, po prostu... — westchnęłam, dusząc w sobie łzy, które napływały do moich oczu z bezsilności i zmęczenia. — Po prostu muszę traktować go, jako szczególnie trudnego pacjenta. Medycyna to nie same różowe kwiatki, prawda? — zapytałam, chociaż nie oczekiwałam od nikogo odpowiedzi. Mimo, że przekonywałam samą siebie, że jestem silna, że mam mocny charakter, że nie jestem naiwna, to tak naprawdę byłam cholernie słaba. Nie radziłam sobie. Minęły dopiero dwa dni, a ja już wysiadałam. Nie potrafiłam w swoim poukładanym życiu być jednocześnie Rosaną i Delilah. Nie potrafiłam być kimś, kim dawno przestałam być. A może nie potrafiłam być kimś kim chciałam być? Miałam w głowie mętlik, a łzy które cisnęły mi się pod powieki, były wobec mnie bezlitosne. Pospiesznie otarłam wierzchem dłoni mokrą skórę od łez. — To mnie przerasta Demon. — mruknęłam, opuszczając wzrok.
Demon ponownie tego poranka westchnął, opuszczając maskę twardziela, którym był przez większość swojego czasu. Opuścił dłonie wzdłuż tułowia, a następnie ruszył w moją stronę, stając obok mnie. Czułam zapach jego perfum oraz ciepło jego ciała. Obecność Demona w moim życiu była dla mnie czymś, czego najmniej się spodziewałam. A dla samej mnie to było po prostu za dużo. Demon niepewnie sięgnął dłonią w moją stronę, kładąc ją na moim ramieniu. Jego szorstkie, a zarazem duże dłonie delikatnie gładziły moje ramię, przez materiał koszulki.
— Przepraszam Lils.
Pociągnęłam nosem, a następnie zaprzeczyłam ruchem głowy.
— Nie chodzi, o to. To dopiero dwa dni, a ja... ja nie potrafię być dla Ciebie kimś kim byłam, ale jednocześnie gubię się i nie potrafię być dla siebie kimś, kogo sama stworzyłam. Ja już sama nie wiem, gubię się w tym wszystkim. — wyszeptałam, opuszczając twarz. Wzięłam głęboki, wdech, a następnie ukryłam twarz w dłoniach. W ułamku sekundy poczułam delikatne szarpnięcie, a następnie jak silne ramiona zamykają mnie w mocnym uścisku. Nie sprzeciwiałam się, pozwoliłam sobie na to, pozwoliłam aby mój brat po tych pięciu latach ponownie mnie do siebie przytulił. Choć robił to niepewnie, ja tak samo niepewnie podchodziłam do niego. Moje serce uderzało w nieregularnym rytmie, mocno uderzając o moją klatkę piersiową, tak jakby za chwilę miało wyskoczyć mi z piersi. Demon niepewnie położył dłoń na mojej głowie, bardzo powoli gładząc moje włosy. Pozwoliłam sobie na chwilę słabości oraz na to, aby kilka pojedynczych łez, swobodnie spłynęło po moim policzku.
— Prześpij się. Potrzebujesz odpoczynku, a potem... potem się zobaczy.
***
Bardzo powoli otworzyłam powieki w zwolnionym tempie rozglądając się po pomieszczeniu, przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Zdezorientowana wpatrywałam się w wzór tapety w kwiaty, który zdawał się pulsować w rytmie moich myśli. Żółte ściany emanowały ciepłem, chociaż w moim umyśle czułam tylko chłód porannej mgły. Byłam w swoim domu, w swojej sypialni i swoim łóżku. To nie był sen, a bezwzględny maraton dyżurów w końcu się skończył. Mogłam odetchnąć z ulgą, chociaż gdy tylko zamykałam oczy, od razu w mojej głowie pojawiały się obrazy pacjentów, którzy ucierpieli podczas ostatniej strzelaniny. Słyszałam ich cierpienie, krzyki, a przed oczami miałam chaos, który rozgrywał się między murami szpitala. Wiedziałam, że nie będę w stanie tak łatwo zapomnieć, o tamtym dyżurze. Uważałam się za osobę wytrwałą i przede wszystkim prawdą. Chciałam aby ludzie właśnie w taki oto sposób postrzegali Rosanę Marin. Tak naprawdę wewnętrznie cierpiałam, na samą myśl, że nie dałam rady pomóc tym wszystkim młodym osobom.
Niechętnie, otworzyłam powieki, ponownie podejmując próbę zmierzenia się z rzeczywistością. Z którą cholernie nie chciałam mieć do czynienia. Na samą myśl o Harry'm, który przebywał w moim domu, w mojej głowie rozbrzmiewał jęk pełen gniewu. Przysięgłam sobie wczoraj, że mu pomogę, że się nim zajmę, mimo że w ostatnich dniach jego obecność była dla mnie uciążliwa. To jak bardzo się nie dogadywaliśmy, sprawiało, że jeszcze trudniej było mi tolerować, jego sposób życia.
Ziewnęłam, a następnie zerwałam się z łóżka, walcząc z zawrotem głowy. Podeszłam do komody, na której stało lustro. Spojrzałam na swoje odbicie. Moje włosy były w nieładzie, a oczy mimo tych kilkunastu godzin snu wciąż wyglądały na przemęczone. Bolała mnie każda część mojego ciała, a mięśnie zdawały się wołać o odpoczynek. Musiałam coś z tym zrobić, dlatego postanowiłam, że kubek świeżej kawy, będzie dla mnie jedynym lekarstwem na dobre rozpoczęcie dzisiejszego dnia. Godzina na zegarku wskazywała grubo po ósmej, więc miałam tak naprawdę przed sobą jeszcze cały dzień, z którego mimo wszystko zamierzałam skorzystać. Chwyciłam szczotkę, która leżała na komodzie, zaczynając czesać swoje potargane włosy. Z każdym pociągnięciem szczotki, czułam jak powoli mój umysł wracał do siebie, oczyszczając się z niechcianych myśli o Harry'm.
W milczeniu stałam przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie na tle sypialni. Pokoik był mały, ale miał swój urok. Drewniane meble, nosiły ślady zadrapań, zapewne opowiadając ciekawe historie sprzed lat. Żyłam w starym domu, nie dzieląc z nim wspólnej historii. Odłożyłam szczotkę, upinając włosy w wysokiego kucyka. Ruszyłam w stronę małej łazienki na poddaszu, powoli przechodząc się zniszczonym parkietem, który aż błagał o renowację. Zamknęłam za sobą drzwi do łazienki. Podeszłam umywalki, opierając dłonie o jej zimną porcelanę. Odkręciłam wodę, która nieco skrzypiała w kranie, po chwili uwalniając ciepły strumień wody. Zmoczyłam dłonie, a następnie opłukałam kilka razy twarz wodą. Spojrzałam ponownie tego ranka w swoje odbicie, omiatając wzrokiem swoje błękitne tęczówki i blady odcień skóry, który aż błagał o minimalna dawkę witaminy D.
— Musisz to ogarnąć... — mruknęłam sama do siebie, po tych kilku dniach, nie wiedząc jak powinnam się do siebie zwracać. Już sama nie wiedziałam kim byłam, czy byłam Rosaną, czy byłam dawną przeze mnie zapomnianą Delilah. Głośno westchnęłam, wypuszczając powietrze spomiędzy spierzchniętych warg. — Dasz radę... on nie jest Twoim wrogiem... — dodałam sama do siebie, próbując przekonać swój mózg, że Harry nie był moim wrogiem, mimo że nasze zachowanie mówiło zupełnie, co innego.
Umyłam dokładnie zęby, próbując ogarnąć ból w plecach i ramionach, który nieustannie przypominał mi o zmęczeniu. Czułam się jakby mnie przetrzebiono, a każdy ruch przynosił ze sobą dodatkowe obciążenie. W końcu to nie był tylko dyżur. To była nieustanna walka z cieniami, które nie chciały mnie opuścić. Miałam świadomość, że jeszcze bardzo długo będę słyszeć krzyki cierpienia tamtych ludzi. Wzięłam głęboki oddech, który z trudem wciągnęłam przez zmęczone płuca, przypominał mi, że musiałam odnaleźć siłę. Ostatni raz spojrzałam w lustro, jeszcze raz przekonując samą siebie, że będzie lepiej. W końcu każdy z nas ma swoje demony do pokonania. Dlatego nie zamierzałam od razu przekreślać dzisiejszego dnia i mimo wszystko zamierzałam spróbować zbudować most porozumienia z człowiekiem, któremu obiecałam pomóc.
Nie wyglądałam najlepiej, ale jak każdego ranka i również tego nie miało to żadnego znaczenia. Na sobie miałam skąpą piżamę obcisły top na ramiączkach i szare szorty. Zamierzałam zrobić sobie kawę, tak jak sobie to obiecałam przed rozpoczęciem całego dnia. Miałam nadzieję, że ten mały rytuał da mi chwilę spokoju i pomoże odzyskać mi choć w minimalnym stopniu sił, których codziennie traciłam coraz więcej.
Cicho zeszłam po schodach, unikając zbyt głośnych kroków. Schody w tym domu były stare i jak wszystko błagało o generalny remont. Miałam na uwadze świadomość, że Harry pewnie jeszcze spał. Zresztą nie zamierzałam zaglądać do salonu. Wolałam jak każdy z nas starał się uniknąć drugiego, a nasze drogi mijały się w milczeniu. Kiedy dotarłam do kuchni, przyjemny zapach starego drewna i lekkiego kurzu przywitał mnie jak stary, dobry przyjaciel. Panowała tutaj totalna cisza, a jedynym dźwiękiem była pracująca lodówka. Otworzyłam szafkę, wyciągając z niej swój ulubiony kubek, i powoli zaczęłam przygotowywać kawę. Podeszłam do ekspresu, sprawdzając stan wody i ilość ziaren w pojemnikach. Przelotnie spojrzałam w okno, obserwując jak pierwsze promienie słońca wpadały do mojej kuchni, przebijając się przez zasłony na oknach. Przygryzłam wewnętrzną część policzka pozwalając swoim myślą po prostu płynąć. Zastanawiałam się, jakby to było, gdyby Harry był faktycznie inną osobą, dobrą i przede wszystkim lepszą. Z lepszymi wyborami i lżejszym bagażem doświadczeń. Może oboje moglibyśmy spędzać poranek, zastanawiając się co przyniesie kolejny dzień? A może byłby moim pacjentem, któremu w szpitalu wykonalibyśmy zabieg, a nasze drogi już nigdy więcej by się nie przecięły.
Nie. To nie miało sensu. Harry Styles był zabójcą. Należeliśmy do dwóch różnych światów i nasze drogi nigdy nie powinny się ze sobą przeciąć.
Skupiłam się na zrobieniu kawy, porzucając myśli, które zdecydowanie zabrnęły za daleko. Do moich nozdrzy powoli zaczął docierać ulubiony przeze mnie aromat kawy, który dawał mi minimalne poczucie normalności. To była moja jedyna chwila, w której mogłam dać sobie czas na odpoczynek. Chociaż na chwilę, zanim rzeczywistość ponownie wciągnie mnie w wir obowiązków. Gdy ekspres wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, wróciłam na niego wzrokiem.
Zabrałam kubek i odwracając się, zamarłam zauważając Harry'ego, który stał w drzwiach kuchni. Stał tam w czarnych jeansach i luźnym t-shircie tego samego koloru, wyglądał jakby od kilku dobrych godzin był na nogach, mimo że było jeszcze zbyt wcześnie na to, żeby tak było. Jego brew uniosła się do góry, co wskazywała zaintrygowanie, a ja sama nie omieszkałam zauważyć, jak jego niespodziewana obecność wyprowadziła mnie z równowagi, zaburzając mój względny spokój, który powoli sobie budowałam.
— Wystraszyłeś mnie. Nie słyszałam kiedy przyszedłeś. — powiedziałam, starając się ukryć zakłopotanie, wywołane jego niespodziewaną obecnością.
Harry uniósł kącik ust, jego ton głosu był tak samo chłodny jak zawsze, choć w jego oczach błyszczało coś więcej.
— Nie bez powodu jestem tym, kim jestem.
Pod wpływem jego słów, przewróciłam oczami. Ten facet musiał być po prostu sobą, nawet gdy ja jeszcze się do końca nie obudziłam, on już był sobą. Tak zimnym prostackim dupkiem, z wywalonym ego. Poczułam na sobie jego spojrzenie, które przeszywało mnie na wskroś. Nerwowo zgarnęłam kubek z kawą, czując się dość niekomfortowo pod jego uważnym spojrzeniem. Wciąż pamiętałam, o naszej wczorajszej dość nieprzyjemnej wymianie zdań, odnośnie posiadania przez niego, a raczej braku jakichkolwiek uczuć. Wczoraj padło dużo niechcianych słów i nie wiem, czy tylko ja, ale wciąż czułam to pieprzone napięcie wczorajszego dnia, które wisiało w powietrzu niczym ciężka chmura.
— Chcesz kawy? — zapytałam próbując zmienić temat, jednocześnie maskując fakt, jak bardzo niekomfortowo się czułam w jego obecności.
— Tak, chętnie. — odpowiedział.
Skinęłam głową, odkładając swój kubek na bok, zaraz obok ekspresu. Stanęłam na palcach, próbując sięgnąć kolejny kubek z górnej półki. Stanęłam na palcach, nieporadnie przesuwając porcelanę w swoją stronę. W normalnej sytuacji weszłabym na blat szafki, jednak wolałam nie robić tego, pod jego spojrzeniem. Gdy nieporadnie próbowałam sięgnąć kubek, Harry podszedł bardzo blisko mnie, wyręczając mnie w tej czynności. Poczucie jego bliskości, wywołało w moim ciele niekontrolowany dreszcz, który przeszył całe moje ciało. Z całej siły starałam się nie pokazać po sobie, jak bardzo jego bliskość wpłynęła na moją osobę, zaskakując mnie. Nie wiedziałam dlaczego moje ciało tak zareagowało, być może pamiętało dotyk innego ciała, którego teraz wcale nie dostawało. Otaczał go zapach palonych papierosów i świeżych cytrusowo-korzennych perfum. Zupełnie przypadkiem otarłam się, o jego ramię, gdy wracałam na całe stopy, czują się jak w cholernej klatce, gdy jego postawne ciało, znajdowało się tuż za mną.
Zabrałam od niego kubek, odchrząkując cicho.
— Jaką chcesz kawę? — zapytałam, próbując zamaskować, to jak bardzo wyprowadził mnie z równowagi.
— Zwykłą czarną.
Bez słowa nadusiłam przycisk na ekspresie, gdy ustawiłam kubek w odpowiednim miejscu. Poczułam niewyobrażalną ulgę, czując jak to dziwne napięcie, które niespodziewanie pojawiło się w moim ciele zaczęło opadać, gdy ten oddalił się ode mnie o kilka kroków. Oparł się o stojące za nim szafki, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Czułam jego wzrok, jak jego oczy przyglądały mi się z tą dziwną intensywnością, na dłużej zatrzymując się na moim tatuażu, który ciągnął się od uda w górę. Stałam do niego tyłem, modląc się o to, aby kawa zrobiła się jak najszybciej. Spojrzałam na niego kątem oka, dostrzegając rozbawienie na jego twarzy. Wyglądał tak, jakby bawiło go moje zakłopotanie, którym mógł się napawać. Zwykle byłam pyskata i głośna, a czasem w stosunku do niego agresywna. Moje policzki powoli zaczęły przybierać delikatnie różowy odcień, zdradzając to jak bardzo zawstydzał mnie jego bezwstydny wzrok. Co było dla mnie dziwnym doświadczeniem, ponieważ nigdy nie czułam się tak nie pewnie przed wzrokiem obcego mężczyzny. Gdy byłam Delilah pracowałam w klubie, tańcząc na scenie w bardzo skąpym ubraniu, wielu facetów widziało moje nagie ciało i Harry również zaliczał się do tych osób, które miały okazję je widzieć.
— Nie zapytasz gdzie byłem? Nie zamierzasz dać mi reprymendy, że robię sobie, co chcę i sobie wychodzę? Wczoraj mnie porządnie z tego powodu ochrzaniłaś. — zauważył, ówcześnie pytając. Spojrzałam na niego, dostrzegając malujące się na jego twarzy rozbawienie. Jego uśmiech był pełen ironii, a dołeczki na policzkach zdradzały, że dobrze się w tym momencie bawił.
Pokręciłam głową, próbując grać odważną, chociaż wewnętrznie skręcało mnie z nerwów i niezrozumiałego wstydu.
— Nie, przecież i tak byś mi nie powiedział.
Harry skinął głową, a jego usta ponownie uformowały się w uśmiech.
— Fakt masz rację i tak bym Ci nie powiedział.
Ponownie przeniosłam wzrok na ekspres i stojący w nim kubek, który powoli zapełniał się kawą. Przez cały ten czas czułam na sobie jego cholerny wzrok, który wręcz wypalał mi skórę.
— Więc nie rozumiem, po co to pytanie? — mruknęłam, patrząc jak ekspres kończy pracę. Zabrałam kubek z podstawki, oplatając go ciasno palcami. Odwróciłam się do niego przodem, spotykając się twarzą w twarz z jego rozbawionym wyrazem twarzy i nie pasującym do tego chłodnym spojrzeniem. — Powinieneś leżeć i odpoczywać, może nie jestem dyplomowanym lekarzem, ale jeżeli chodzi o Twoje zdrowie, powinieneś słuchać się tego, co Ci radzę. — podałam mu kubek, przypadkiem spotykając się z opuszkami jego palców, które ku mojemu zaskoczeniu były przyjemnie zimne. Niepewnie uniosłam na niego wzrok, ponownie próbując ukryć dreszcz, który przeszył całe moje ciało. I cóż miał rację, nie był by tym, kim był, nie będąc tak bardzo spostrzegawczym. W ułamku sekundy dostrzegł moje zakłopotanie, a w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. — Palić również nie powinieneś. Nie wiem czy słyszałeś, ale palenie szkodzi zdrowiu. — dodałam próbując grać opanowaną, jednocześnie z całych sił próbowałam wytworzyć dystans, którego w tym momencie nie potrafiłam między nami postawić.
Harry uśmiechnął się łobuzersko, upił kawę, a następnie spojrzał prosto w moje oczy. Starałam się zapanować nad swoim ciałem i to jak na mnie patrzył. Zdawałam sobie sprawę, że miałam na sobie obcisły top, przez który prześwitywały mi sutki. Na drżących nogach zabrałam swój kubek z kawą, obeszłam wyspę kuchenną dookoła, zatrzymując się po jej przeciwnej stronie. Uniosłam dłoń, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Chciałam choć w minimalnym stopniu ukryć swoje piersi, które jeszcze bardziej przez swoją nieuwagę zostały wyeksponowane. Moje serce mocno uderzało o moją klatkę piersiową, a atmosfera w kuchni stawała się coraz bardziej gęsta i nie zrozumiała dla mnie.
— Miło, że się o mnie martwisz, ale zupełnie niepotrzebnie. — odpowiedział, a ku mojemu zaskoczeniu jego ton był zaskakująco lekki, jakby traktował naszą rozmowę, jak łatwą grę.
Oderwałam wzrok od parującego kubka kawy, przenosząc wzrok na Harry'ego, który stał po przeciwnej stronie wyspy, opierając się o kuchenne meble. Miał nonszalancką postawę, trzymał kubek w swoich dużych dłoniach, które dopiero teraz dostrzegłam ozdabiały duże, srebrne pierścienie. Odstawiłam kubek na wyspie kuchennej. Nie chciałam mu dać tej cholernej satysfakcji, że jestem słaba. Jeżeli taka byłam, zawsze mogłam grać i udawać, że było zupełnie inaczej. Podeszłam do wyspy, opierając na niej dłonie. Starałam się ignorować ten dziwny dyskomfort, który pojawił się w mojej głowie, gdy uświadomiłam sobie, jak wyglądała moja bluzka, jeszcze bardziej eksponując mu widok na moje ukryte pod nią ciało.
W jego oczach dostrzegłam rozbawienie, a uśmiech z każdą sekundą stawał się coraz szerszy, jakby triumfował swoje zwycięstwo.
— Dopóki przebywasz w moim domu, życie toczy się na moich zasadach. To ja wykonałam zabieg, więc będę martwić się Twoim stanem zdrowia, a Ty powinieneś o siebie dbać, aby Twoja rana się lepiej goiła. — powiedziałam, wkładając w te słowa całą swoją pewność siebie.
Harry skinął głową, popijając kawę, przewrócił oczami, jakby moje słowa były powtarzającą się mantrą, którą już dobrze znał. Jego wyraz twarzy i sposób w jaki na mnie patrzył, zdradzały że nie wyglądał na osobę, która zamierza się słuchać.
— Tak, tak, już to mówiłaś. Ale nie mogę siedzieć bezczynnie, nie po to tu jestem. Jestem bezużyteczny nic nie robiąc. Jestem w stanie znieść wiele, nie pierwszy raz zostałem postrzelony.
Zacisnęłam usta, krzyżując wzrok z jego. Wiedziałam, że ma rację. To jego życie, jego wybory. Mimo obrzydzenia, które budziła we mnie jego profesja, musiałam to zaakceptować. Nie mogłam oczekiwać od niego, że zmieni swoje życie, tylko dlatego, że mi nie podobało się to co robił. Ja wybrałam stronę, po której postanowiłam żyć. On natomiast wolał tą, którą ja zostawiłam bez zastanowienia.
— Ale ja pierwszy raz wzięłam tak dużą odpowiedzialność za kogoś. — odpowiedziałam, obserwując jak na jego twarzy formuje się przebiegły uśmiech. — Dlatego mimo naszej niechęci do siebie, chciałabym jednak żebyś ze mną współpracował. I nie utrudniał mi tego.
— Mhm, tak jest pani doktor.
Przewróciłam oczami, widząc to jak dziecinnie w tym momencie się zachowywał. Był zabójcą, cholernie niebezpieczną osobą, przesiąkniętą do szpiku kości kompletną pustką, a widząc go takiego, czułam się totalnie zdezorientowana. Mój mózg chciał przypisać mu dobre cechy, które absolutnie do niego nie pasowały, ani nigdy do niego nie należały.
— Mówię poważnie.
— Ja też jestem całkowicie poważny. — stwierdził, oblizując dolną wargę. — Nie będę siedział bezczynnie, wiedząc co mogę zrobić i jak rozprawić się z ludźmi Castello. — gwałtownie wciągnęłam powietrze, czując jak moje serce zamiera na dźwięk tego nazwiska. Nie byłam gotowa na powrót przeszłości, która wróciła do mnie ze zdwojoną siłą. Poczułam ciarki, które przebiegły po moich plecach, wywołane wspomnieniami o klubie i o dniach, które spędzałam u boku tamtego człowieka. Harry spojrzał na mnie i widząc wyraz mojej twarzy, jego wzrok delikatnie złagodniał, pierwszy raz odkąd tu był opuścił ten dziwny mur który się otaczał. — Po prostu nie będę siedzieć i patrzeć, wiedząc co mogę zrobić.
— Okej. — głośno wypuściłam powietrze, przyznając mu rację. — Ale pozwól mi chociaż robić to, co powinnam. Daj mi szansę sobie pomóc. — Harry przez chwilę milczał, analizując moje słowa. Po chwili skinął głową, jakby zgadzał się ze mną bez jakiegokolwiek oporu. — Okej? Tak po prostu? — zapytałam, ponieważ byłam przygotowana na opór, a jego reakcja ponownie tego ranka mnie zdezorientowała.
— Tak po prostu. — odpowiedział, upijając łyk kawy. Dopiero teraz dostrzegłam jak jego tęczówki błyszczały w porannym słońcu, odsłaniając ich przepiękny szmaragdowy kolor.
— A jak poproszę Cię, żebyś został w domu chociaż przez dwa dni, też posłuchać?
— Nie, na to nie licz.
Znów ten sam zdystansowany ton. Nasze oczy ponownie się spotkały, a ja nerwowo przełknęłam ślinę, czując ciężkość napięcia jakie zaczęło się między nami wytwarzać. Odstawił kubek, a następnie ruszył w moją stronę, zatrzymując się dokładnie po drugiej stronie wyspy na przeciwko mnie. Zniżył się do poziomu moich oczu, a jego bliskość znów wywoływała w moim ciele, niezrozumiałe dla mnie zachowanie, którego z całej siły starałam się nie pokazywać. Cisza w kuchni stała się cholernie ciężka, a każdy nasz oddech zdawał się karmić tym dziwnym napięciem.
— Zawrzyjmy umowę. Ja nie wchodzę w drogę Tobie, a Ty nie wchodzisz w drogę mi. — Delikatnie rozchyliłam wargi, czując jak narasta we mnie opór. Jego propozycja była prowokująca, a ja byłam gotowa się sprzeciwić, aby tylko pokazać, że nie byłam tak łatwa do urobienia. — Aa — uniósł palec wskazujący, przykładając go do moich warg. — Nie sprzeciwiaj się mi, Delilah.
Spojrzałam na niego, czując jak w moim brzuchu pojawia się dziwne uczucie. Z jednej strony chciałam go posłuchać, a z drugiej perspektywa sprzeciwu była zbyt kusząca. W moim sercu natychmiast rozpoczęła się bitwa. Chciałam się zgodzić, jednak w jego spojrzeniu dostrzegałam coś, co mówiło mi, że oboje oczekujemy więcej.
— Nie zamierzam Ci ustępować, Harry. — odparłam, starając zachować się zimną krew, jednocześnie panując nad drżenie własnego głosu. Czułam się jakbym wpadła w dziwny wir emocji, wywołaną tą dziwną wymianę zdań.
Harry uśmiechnął się, a jego zimna dłoń, na której miał pierścienie, skierowała się w moją stronę. Przełamał dzielącą nas odległość, zakładając za ucho kosmyk włosów, który wysunął się z mojego kucyka. Jego gest miał w sobie dziwną intymność, którą nazwałabym również niebezpieczną. Na jego policzkach pojawiły się dołeczki, a ja czułam, jak między nami narasta napięcie, jakbyśmy stali na krawędzi czegoś nieodwracalnego. Jego bliskość dawała mi dziwne wrażenie, jakby czas się kompletnie zatrzymał.
— To dobrze Delilah, lubię opór. — powiedział, a jego głos miał w sobie coś, co przyprawiało mnie o dreszcze. Mimo że dzieliła nas wyspa kuchenna, ta bariera była jednocześnie najbardziej namacalna i nieprzekraczalna. Jego spojrzenie było przeszywające i intensywne, nie pozwalając mi się zrelaksować.
W chwili, gdy moje serce biło z zawrotną szybkością, rozległ się dzwonek do drzwi, przerywając i jednocześnie niszcząc tą ledwie zauważalną nić porozumienia, jaką w tym momencie udało nam się wytworzyć. Zawahałam się, próbując unormować swój oddech, obserwując jak z twarzy bruneta znika nie pasująca do jego twarzy beztroska. W drzwiach pojawił się Niall, a jego spojrzenie błyskawicznie przeskanowało pomieszczenie, analizując całą tę sytuację, w której się znaleźliśmy. Czułam, jak rumieńce wstępują mi na policzki, jak nagle wszystkie emocje wzięły górę.
— Hej, co tam? Wszystko w porządku? — zapytał, wchodząc do kuchni. Harry odsunął się od wyspy, ponownie opierając się o rząd mebli, rozciągający się za nim. Znów był w tej swojej zimnej i opanowanej postaci. Nie zdradzał żadnych emocji, gdy ja w porównaniu z nim byłam całkowicie roztrzęsiona. Moje serce biło mocno, a oddech, który starałam się opanować stawał się coraz szybszy. Blondyn lawirował między nami wzrokiem, jakby dostrzegał coś, co tylko było widoczne tylko dla niego. Na jego twarzy pojawił się nagle szeroki uśmiech, który był dziwnie lekki, w odczucie do całego napięcia, jakie teraz między nami panowało. — Przyniosłem wam kawę, ale widzę, że już sobie nie wydrapujecie oczu. — powiedział, a podchodząc bliżej otworzył papierową torbę. — Komu ciasteczko? — zapytał zaskakująco beztroskim tonem.
— Idę na górę, muszę się ogarnąć. Wciąż jestem w piżamie. — wydusiłam, czując potrzebę silnej ewakuacji. Prawie wybiegłam z kuchni, wspinając się po schodach. Czując jak moje serce uderzało w nierównym tempie, dziwnie wyprowadzone z równowagi. — Jesteś zmęczona przez dyżury, to dlatego. Tylko i wyłącznie dlatego nie jesteś sobą. — mruknęłam cicho, sama do siebie, gdy zatrzymałam się u szczytu schodów, zaciskając palce na drewnianej balustradzie.
Stałam na górze, próbując normować swój oddech. Będąc u góry ledwo słyszalnie słyszałam rozmowę między nimi.
— Stary to siostra Demona. Obiecałeś być dla niej miły — usłyszałam głos Niall'a.
— Wiem — Harry odpowiedział mu chłodnym tonem.
— Wiem, że Ty jesteś na to obojętny, ale proszę postaraj się bardziej.
— Przecież do kurwy nędzy staram się. Jestem miły. Nie wiem czego oczekujesz ode mnie? Mam ją wypieprzyć na tym stole, czy co? Bo już nie rozumiem czego ode mnie oczekujesz? — Harry odparł z nutą irytacji w głosie. Przez chwilę na dole panowała kompletna cisza, przerywana jedynie cykaniem zegara w korytarzu i dźwiękiem lodówki, która niemiłosiernie głośno chodziła.
— Stary...
— Nie Niall. — Harry przerwał mu ostrym głosem. — Dobrze wiesz, że moje bezczynne siedzenie w domu tutaj niczego nie przyspieszy. Jestem wystarczająco miły, a jeśli masz jakieś wątpliwości, możesz się jej zapytać. Zapewniam Cię, że przyzwyczajona jest do gorszego traktowania. Dziwka zawsze pozostanie dziwką. — podkreślił każde wypowiadane przez siebie słowo, jakby starał się zaznaczyć, że mimo wszystko nie zamierza zmienić swojego zdania.
Zacisnęłam usta, czując nieprzyjemne ukłucie rozczarowania. Dotarło do mnie, że nić porozumienia jaką myślałam, że próbujemy stworzyć była tylko kłamstwem. Zmanipulowaną iluzją, próbującą uśpić moją czujność i dobre serce.
***
Piekło bywa niepozorne! 😈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top