5. Przygoda
Dalia
Sam wyprowadził z garażu swój czarny i wielki motor. Wsiadł na niego. Wyglądał tak obłędnie, że ledwo oddychałam. Skórzane ubranie, kosmiczny kask i to jego gorące i niesamowite spojrzenie, które tak polubiłam. Popatrzył na mnie z dołu, a moje wszystkie zmysły szalały tak, jak wczoraj. Niewiele brakowało, abym za nim pobiegła. Co on miał w sobie, że moje serce wpadało w dziki rytm? Wszystko mi się w nim podobało i pragnęłam tego wszystkiego, czego do tej pory nie miałam. Był szarmancki, przystojny i w jakiś inny sposób bardziej pociągający, niż mężczyźni, których znałam do tej pory.
Sam odjechał, a ja stałam jeszcze przez jakiś czas na balkonie i nie wierzyłam w to wszystko, co mnie spotkało. Nie przeczę, miałam powodzenie u mężczyzn, ale z kimś takim jak Sam nie miałam jeszcze do czynienia. Ten gatunek orbitował zawsze gdzieś poza moją przestrzenią życiową. Mój świat był pełen eleganckich i drogich garniturów, niezdrowej konkurencji i wymuskanych facetów myślących głównie o sobie.
Natomiast Sam był pewnym siebie człowiekiem z iskrą czegoś groźnego w oczach. Samo patrzenie na niego powodowało, że dostawałam z wrażenia gęsiej skórki. Patrzyłam na niego i zapominałam, do jakiego świata należę. Chciałam tylko utonąć w jego oczach i w jego ramionach, zapomnieć na jedną noc o tym, co zostawiłam za sobą. Pociągał mnie. Chyba nigdy w życiu nie zapomnę tej chwili, gdy dziś rano zszedł na dół, w krótkich spodenkach, a moje serce straciło rytm.
Aż jęknęłam cicho na to wspomnienie. Wiedziałam, że pod koszulą skrywał nieźle wysportowane ciało. Czułam to pod palcami, gdy go wczoraj dotykałam. Jednak to, co zobaczyłam, zaburzyło mój cały proces życiowy. Serce, oddech, rozum. Jego sylwetka była silna i pięknie wyrzeźbiona. Dokładnie widziałam każdy mięsień i śliniłam się jak dziecko na jego widok. Nie miałam złudzeń, to szybsze kołatanie mojego serca było spowodowane tym oszałamiającym widokiem.
Weszłam do mieszkania i usiadłam na rogówce. Skryłam twarz w dłoniach. Co ja tu robiłam? Gdyby nie jego opanowanie, byłam wczoraj gotowa rzucić się na niego i zupełnie inaczej zakończyć tą noc.
Całe moje dotychczasowe życie wiązało się z Madrytem. Dom, rodzina, szkoła, potem studia, przyjaciele i praca. Byłam typowym mieszczuchem i to mieszczuchem lubiącym ogrom i blask stolicy. Wszystko, co do tej pory wykraczało poza jej granice administracyjne nie miało dla mnie znaczenia. Chyba, że było to coś większego, co wiązało się ze słowem luksus.
Niestety, po kolejnej awanturze z ojcem, ja, jego jedynaczka, spakowałam się i wyprowadziłam się z jego domu. Madryt wydał mi się wtedy zbyt mały, zbyt plotkarski, aby leczyć w nim swoje rany.
– Sam... – szepnęłam uśmiechając się do swoich myśli.
Nie okłamałam go. Musiałam wyjechać z Madrytu i sprawdzić wszystko, co zrzucił na moje barki ojciec i, o dziwo, wsiadłam do samolotu i za jego radą poleciałam do Walencji. To miała być krótka wizyta i szybki powrót do Madrytu. Los jednak ze mnie zakpił. Spotkanie się nie udało. Było całkowitą klapą, a ja, jak opętana, uciekłam stamtąd. Zagubiona w swoich myślach biegłam przez zatłoczone ulice miasta i mijałam turystów i zagonionych mieszkańców. Właśnie wtedy, przechodząc obok dworca, postanowiłam, że wrócę pociągiem. Chciałam mieć chwilę na przemyślenia. Te parę godzin w pociągu bardzo by mi się przydało, abym się uspokoiła.
Kupiłam w kasie bilet, przebiegłam przez budynek, rzucając przelotnie spojrzenia na kolorowe, piękne mozaiki na ścianach hali dworcowej i wbiegłam na peron. Miałam czas, ale... zdziwiłam się, gdy zobaczyłam z daleka, że pociąg już stoi, a w zasadzie już prawie odjeżdża. Ruszyłam biegiem, zerkając kątem oka na tablicę informacyjną. Zobaczyłam wielkie M i byłam pewna, że to mój pociąg.
Wskoczyłam do niego z ulgą i zadowoleniem. Usiadłam wygodnie w fotelu i pojechałam. Patrzyłam na obrazy uciekające za oknem, domy, ulice, a potem wzgórza okalające miasto. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas kontroli biletów okazało się, że jadę nie w tym kierunku, w którym chciałam!
– To pociąg do Malagi, a nie do Madrytu - oświadczył konduktor sprawdzając mój bilet.
Byłam w szoku! Przez to, że byłam tak pochłonięta swoimi rozterkami, zakodowałam tylko literę M na tablicy informacyjnej. Wsiadłam i miałam teraz problem!
- Proszę zatrzymać pociąg! Proszę zatrzymać ten pociąg! - wołałam za oddalającym się konduktorem, gdy trochę ochłonęłam. - Muszę wysiąść! Nie mogę jechać do Malagi!
Konduktor wysłuchał mnie i ze stoickim spokojem wystawił mi właściwy bilet. Potem powiedział:
- Minęliśmy już Albacate, skąd mogłaby pani szybko dotrzeć do Madrytu. Jeżeli chce pani wysiąść na następnym przystanku to bardzo proszę, ale będzie miała pani problem z powrotem do Madrytu. Proszę sprawdzić połączenia - zaproponował stukając palcem w ekran mojej komórki. Proponuje Linares lub Kordobę. Tam są najlepsze połączenia.
- Kordobę? Ale tam będziemy dopiero za...
- Tak, za cztery godziny...
- Pan nie żartuje - stwierdziłam zdziwiona.
- Nie.
- Ja muszę wysiąść! Taki pociąg to więzienie! - Czułam, że wpadam w panikę.
- Albo nowa, niesamowita przygoda - stwierdził i odszedł zostawiając mnie samą w korytarzu.
Jakim cudem znalazłam się w tym pędzącym pociągu pułapce i prostą, niespełna trzygodzinną drogę do Madrytu zamieniłam w niekończącą się podróż do Malagi przez Kordobę? Czy byłam to w stanie wytłumaczyć przeciwnościami losu? A może to po prostu moje roztargnienie? Mój pech? Chciałam chwili samotności i proszę. Teraz miałam tych chwil w nadmiarze. Z nerwów uderzyłam w szybę pięścią.
- Cholera! - zdenerwowałam się.
- A, jeszcze jedno! - zawołał do mnie konduktor wychylając się ze swojego kantorka - W Kordobie proszę się zdecydować, czy pani wysiada, czy jedzie z nami do Malagi. Trzeba wykupić dodatkowy bilet.
Niech go szlag! - przeklęłam w myślach. Wróciłam do przedziału, usiadłam w swoim fotelu i znowu rozmyślałam. Co ja teraz miałam zrobić? Moja podróż nic nie zmieniła i nie wyjaśniła w moim życiu. Gdy wrócę, Madryt będzie taki sam, jak przed moim wyjazdem. Wniosek był jeden, nie chciałam wracać do Madrytu, z którego uciekłam. Postanowiłam, że pojadę do końca tym pociągiem i odpocznę jeden, góra dwa dni w miejscu, gdzie nikt mnie nie zna.
Tym sposobem znalazłam się tutaj, w Maladze, a mogłabym przecież znaleźć się w każdym innym miejscu kraju czy świata. Nie wiem, czy był w tym jakiś sens, aby jechać akurat do Malagi, ale to tak samo dobre miejsce na chwilę zapomnienia, jak każde inne.
Westchnęłam i zajrzałam do swojej walizki. Wyciągnęłam ostatni czysty komplet ubrań. To przecież miała być krótka podróż tam i z powrotem. Jednak, skoro dzisiaj zostawałam u Sama, postanowiłam rozejrzeć się po jego mieszkaniu. Zrobię pranie, ugotuję dla nas kolację i zobaczę, jak się to ułoży.
Nie miałam pojęcia, czy tu zostanę, co z sobą zrobię i jak się potoczy moje życie, ale musiałam się nad wszystkim zastanowić. Nad tym kim jestem, co mam robić z sobą i jak czuję się w nowej skórze niechcianego dziecka.
Musiałam zrobić tylko jedną rzecz. Usiadłam znowu na rogówce i ujęłam w dłoń telefon. Wybrałam numer do Ricardo, mojego chłopaka.
- Zostanę tutaj na parę dni. Muszę wszystko przemyśleć - rzuciłam, gdy tylko odebrał.
- A co z pracą? Jeżeli znikniesz, nawet ojciec nie uratuje cię przed zwolnieniem. Kancelaria nie będzie na ciebie czekała.
Nie, nie będą na mnie czekali, mimo że byłam jednym z ich najlepszych pracowników. Jednak z takim CV jak moje i z moimi znajomościami, byłam pewna, że szybko znalazłabym inną pracę.
- Daj mi dzień, dwa... Proszę - powiedziałam błagalnym głosem.
- Dalia...
- Przecież wrócę.
- Ok, ale ani dnia dłużej - powiedział twardo.
- A co miałabym tu niby robić? - stwierdziłam i roześmiałam się.
- Nie wiem, ale uważaj na siebie, kochanie.
- Dobrze...
- Co mam powiedzieć twojemu ojcu?
- Nic... On jest ostatnią osobą, która zapyta o to, gdzie jestem - powiedziałam twardo. Mój ojciec był wielką szychą, ale nie był ojcem, który troszczył się o swoje jedyne dziecko.
Pożegnałam się z Ricardem i odetchnęłam z ulgą. Dam sobie radę, jestem przecież Dalia Marietta Ruiz Zapatero y Montero.
A takie nazwisko zobowiązuje.
----------------------------------
* na zdjęciu dworzec kolejowy (Estació del Nord), a z lewej strony arena walki byków w Walencji (Plaza de Toros de Valencia).
Zapraszam na kolejny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top