2. Spotkanie
Sam
Wiedziałem, że nasze krzyki i śmiechy potrafiły wypłoszyć wielu gości, albo być dla nich atrakcją wieczoru. Jednak tej trójki na górze nie wypłoszyliśmy. Oni nas po prostu nie zauważali. Zakochani zajęci byli sobą, a ona?
Kobieta siedziała blisko balustrady, przy małym stoliku, tyłem do nas. Na oparciu krzesła zawiesiła swój żakiet i niewielką torebkę, więc widziałem ją dokładnie. Chyba coś pisała prawą ręką, a lewą co chwilę zagłębiała w swoich ciemnych, prawie czarnych do ramion włosach. Zaciskała na nich palce i w takim właśnie momencie te falowane pasma wydawały mi się miękkie i puszyste. Aż chciało mi się ich dotknąć! Tak, właśnie ten gest przyciągał mój wzrok. Kobieta prezentowała się rewelacyjnie. Miała krótką spódnicę, piękne gładkie uda i zgrabne łydki. Na nogach czarne gladiatorki na szpilce. Niewiarygodne, jak coś takiego mogło kręcić mężczyznę. Już prawie widziałem jej nogi owinięte wokół moich bioder. Odchrząknąłem jednak i opanowałam się w porę. Wolałem więcej nie myśleć o niej i o kawałku połyskującej szmatki, który miała na sobie. Tak łatwo mógłbym ją z niej zerwać. Opuściłem wzrok i spojrzałem prosto w rozbawione oblicze Gustavo.
- Niezła sztuka - stwierdził, jakby dokładnie wiedział, że ją obserwowałam.
- Kto niby? - udałem niewinnego.
- Ta jedyna samotna kobieta na piętrze - rzucił z przekąsem i rozbawiony puścił mi oko.
Uśmiechnąłem się. No tak, nietrudno się domyślić w tym układzie, na kogo mogłem patrzeć.
- Interesująca - przytaknąłem z rozbawieniem i pociągnąłem duży łyk piwa.
- Idziesz do niej? Spróbujesz? - zapytał Gustavo i patrzył na mnie ciemnymi i rozbawionymi oczami.
Wiedziałem, że mnie podpuszcza. Znałem go przecież. Pewnie połowa ludzi już tam u niej była i próbowała ją poderwać. Chciał mnie wpuścić w maliny i ponabijać się ze mnie, gdy dostanę kosza. W mojej kompani zostało nas trzech, wolnych i do wzięcia: ja, Diego i Mateo. Reszta to zajęci faceci, ale większości z nich nie przeszkadzało to w podrywaniu pięknych kobiet.
- Potem - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do Gustavo. Potem – pomyślałem z przyjemnością o kobiecie w czarnych gladiatorkach i poczułem zadowolenie.
Chodziłem między stolikami, bawiłem się i piłem. To była moja kompania i chętnie z nimi rozrabiałem, gdy nad nami było czyste niebo, bezpieczne otoczenie i brak zagrożenia. To zupełnie coś innego, niż wolny wieczór na misji.
Ta ostatnia misja w Mali wcale nie była ciekawa. Czy w ogóle były jakieś ciekawe misje? Były, ale ta do nich nie należała. Kurz, brud i bezdroża tak olbrzymie, że i tydzień potrafiliśmy wędrować do celu. To nam przypadały najniebezpieczniejsze zadania i prawie niewykonalne zadania. Byliśmy tam jako dodatkowe wsparcie dla ONZ. My, biali żołnierze, w większości katolicy, w czarnym jak smoła kraju wyznającym islam. Tylko noc nam sprzyjała i te bezdroża, których nienawidziliśmy.
Nagle usłyszałem z drugiego końca sali jakieś gwizdy, śpiewy i zauważyłem, że niektórzy moi towarzysze broni wstają i patrzą lekko w górę. Na piętro. Uśmiechnąłem się zadowolony. Wiedziałem, co to oznacza, bo właśnie tak zachowywali się, gdy w pobliżu pojawiała się piękna kobieta. Podszedłem bliżej. O tak, nie pomyliłem się. Kobieta, której przyglądałem się jakiś czas temu, wstała. Pozbierała już swoje rzeczy i ubrała ciepłą, elegancką kurtkę skórzaną z podpinką. Był koniec marca i zdarzały się chłodniejsze noce.
Patrzyłem na nią, na jej twarz, ciemne proste brwi, prosty nos i właśnie te detale jej urody mówiły mi, że to prawdziwa Hiszpanka. Jej usta były pomalowane delikatną wiśniową szminką i tylko jej oczu nie potrafiłem z tej odległości dojrzeć. Nie musiałem. Przecież widziałem jaka była ładna.
Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Chłopaki już wstali i ustawili się wzdłuż przejścia. Będzie musiała przejść między nami, a oni będą ją zaczepiali i śpiewali te swoje zbereźne piosenki. Powoli, jak urzeczony przekradłem się bliżej pod schody prowadzące z piętra tu, na dół. Wodziłem za nią wzrokiem, lustrowałem jej zachwycające nogi. W tych gladiatorkach wyglądały nieziemsko i tylko czekałem, kiedy podniesie wzrok.
Spójrz na mnie - powtarzałem w myślach, jak jakąś mantrę. Właśnie wtedy spojrzała przed siebie. Ogarnęła wzrokiem salę, zdziwiła się temu, co zobaczyła, jakby dopiero teraz dostrzegła to zamieszanie. Podeszła do schodów i zaczęła schodzić po niech do nas. To znaczy na dół, do naszej sali.
Teraz widziałem już lepiej, to nie była spódnica, tylko czarne krótkie spodenki. Ale nie z takimi częściami garderoby radziłem sobie. Stanąłem tuż przy poręczy schodów. Wtedy jej wzrok spoczął na mnie.
Wstrzymała oddech.
Jej oczy były... jasne i błyszczące. Piękne, ale ja zauważyłem w nich cierpienie. Może nawet dostrzegłem łzy. Wyprostowałem się i wyciągnąłem do niej rękę, aby pomóc jej zejść na dół i odeskortować do wyjścia, ale ona jakimś cudem zachwiała się i potknęła. Może to wina tych wysokich szpilek, a może moja, bo się na mnie zapatrzyła?! Zadziałałem instynktownie i w mgnieniu oka podbiegłem te trzy-cztery stopnie i chwyciłem ją. Wpadła prosto w moje ramiona. Trzymałem ją pewnie, a ona skuliła się we mnie, skryła się i oplotła ramionami moją szyję.
- Brawo, Sam! - słyszałem wszędzie dookoła. Wśród euforii i wrzawy, jaką zrobili zgromadzeni tu żołnierze, odwróciłem się w kierunku sali. Chłopaki wiwatowali i poklepywali mnie po ramionach, a ja zadowolony i uśmiechnięty szedłem między nimi i zmierzałem do wyjścia wraz z moją świeżo upolowaną zdobyczą. Przecież była mi teraz coś winna.
Wyszedłem przed tawernę, w ciemną noc i postawiłem ją powoli i delikatnie na chodniku. Poczułem, że moja zdobycz ociąga się z tym, aby mnie puścić. Nadal trzymała ręce na moich ramionach, a mi bardzo to odpowiadało.
- Mam cię zanieść do domu? - zapytałem trochę rozbawiony jej zachowaniem, chociaż nic nie miałem przeciwko temu.
Zsunęła ręce kawałek po moim torsie, zabrała je, ale nie odsunęła się.
- Twoi koledzy się śmieją - odezwała się w końcu, ale nie spojrzała na mnie.
Dopiero teraz zorientowałem się, że chyba wszyscy legioniści wyszli na zewnątrz i dopingowali nam. Odwróciłem się w ich stronę, ogarnąłem wzrokiem prawie setkę mężczyzn, którzy chcieli tu przyjść i bawić się. Podniosłem rękę i pozdrowiłem ich.
- Podobasz im się - stwierdziłem. - Pomachaj im, przecież cię lubią - rzuciłem na pocieszenie speszonej kobiecie.
Wtedy powoli podniosła głowę i spojrzała na moich kolegów. Delikatnie uśmiechnęła się i pozdrowiła ich niepewnym gestem dłoni.
- Widzisz... - powiedziałem i zwróciłem się w jej stronę.
Uśmiechnęła się, a ja zobaczyłem jej oczy. Były... chyba zielone, a może niebieskie. Jasne, bo tyle mogłem dostrzec na tej ulicy oświetlonej słabym światłem latarni. Jednak najbardziej spodobał mi się ich kształt. Były lekko skośne, kocie, a zewnętrzne kąciki unosiły się lekko w górę. Jakby chciały się uśmiechać, ale były smutne.
- Zostaniesz z nami jeszcze chwilę, czy mam cię odprowadzić do domu? - zaproponowałem. Chyba nie chciałem się z nią rozstawać.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała zaskoczona moją propozycją - Pojadę sama.
Uniosła się na palcach i pocałowała mnie niespodziewanie w policzek. Usłyszałem, jak gwizdy i okrzyki żołnierzy zawirowały w nocnym powietrzu Malagi.
- Dziękuję - szepnęła czule i szybkim krokiem odeszła.
Byłem zaskoczony tym, co się przed chwilą stało. Patrzyłem za nią i widziałem, jak się oddalała. Gdzieś do mojej świadomości doleciały pokrzykiwania przyjaciół. Spojrzałem na nich i zobaczyłem, jak mnie poganiają, jak zachęcają, abym za nią pobiegł. Czy powinienem? Czy chciałem? Tak, chciałem, więc szybko ruszyłem za nią biegiem.
- Zaczekaj! - zawołałem.
Kobieta przystanęła, odwróciła się w moją stronę i zdziwiona przez chwilę patrzyła na mnie.
- Nawet nie wiem, jak masz na imię - rzuciłem, gdy już byłem przy niej.
Patrzyła na mnie niepewnie.
- Ja jestem Sam. Sam Ryng i jak widzisz jestem legionistą - powiedziałem szybko, aby poczuła się pewniej. - Powiesz mi, jak się nazywasz?
Czyżbym ją zaskoczył? Przez chwilę moja piękna zdobycz poruszała bezgłośnie swoimi wiśniowymi ustami i w końcu odpowiedziała:
- Dalia...
Cholera, Dalia, nie miałem pojęcia dlaczego, ale nieziemsko mi się to imię spodobało. Ona, jej imię i to co może się jeszcze zdarzyć. Dalia - powtórzyłem w myślach. Krótko i zwięźle, co mnie bardzo ucieszyło. Każdy przecież wie, jak długie są hiszpańskie imiona i nazwiska.
- Złapiemy taksówkę i odwiozę cię do domu - zaproponowałem.
Dalia wydała się zakłopotana, jakby speszona moją propozycją. Wyszło mi to jakoś tak bezwiednie, tak naturalnie, a ona odebrała to zupełnie inaczej.
- Dam sobie radę - odpowiedziała. - Masz co robić. Koledzy na ciebie czekają - wskazała głową w stronę tawerny.
Chyba trochę źle to wyszło - pomyślałem sobie. - Dalia odebrała ten mój gest, jako propozycję, że niby chcę się wprosić do niej i zostać na noc. Nie to miałem na myśli. Fakt, gdyby chciała, pewnie by tak było, ale wiedziałem, że tak się nie da. Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Może kiedyś ta piękna kobieta zaprosi mnie do siebie, ale nie dzisiaj. To nie ten czas.
- Koledzy dadzą sobie radę beze mnie - ciągnąłem dalej temat. - Wolałbym zadbać, aby piękna kobieta nie musiała sama chodzić w nocy po mieście.
Dalia patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak piękną miała twarz i intensywnie badałem ją wzrokiem. Mówi się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, tak, to prawda, ale ja poczułem, że to właśnie teraz, na spokojnie, na tej ulicy w środku Malagi, Dalia robi na mnie jeszcze większe wrażenie, niż w chwili, gdy spotkałem ją w tawernie.
Jej oczy były duże i błyszczące. Patrzyła na mnie trochę zdziwiona i po chwili odwróciła wzrok. Milczała, a może zastanawiała się, co powinna mi odpowiedzieć?
- Ja nie mam domu, Sam - powiedziała w końcu cicho.
W pierwszym momencie nie dotarło do mnie znaczenie jej słów, już chciałem dopytać, co to miało znaczyć, ale zamilkłem.
-----------------------
Kim jest zatem Dalia i dlaczego nie ma domu?
Co zrobi Sam?
Jeżeli spodobało się Wam opowiadanie, zapraszam na ciąg dalszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top