■nineteen■
"Luke w dalszym ciągu czytał, aż nagle do jego uszu doszedł najmniej chciany dźwięk. Dźwięk otwieranych drzwi."
Chłopcy byli pewni iż osobą która nakryła ich na grzebaniu w komputerze, był przeklęty Lorence. Ciemnoskóry z pewnością pobiegłby z tą informacją prosto do Erica, jako posłuszny piesek i pieprzony konfident. Jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej. Nikt nie musiał iść ze skargą do Erica, ponieważ to on stał w progu drzwi. Jego twarz nie wyrażała wściekłości, ani zaskoczenia. Była neutralna.
Luke czuł się zmrożony, znów Michael tępo wpatrywał się w klawiaturę.
-Eric, nie wiem co powiedzieć... my -Luke starał się coś z siebie wydusić, jednak Eric ułożył palec na swoich ustach dając mu do zrozumienia aby nic nie mówił.
-Nic się nie stało -przyznał, zasiadając na progu biurka. Chłopcy wytrzeszczyli na niego swe oczy, następnie wzajemnie na siebie spoglądając.
-A-ale to poważne wykroczenie -tłumaczył się Luke, choć powinien się cieszyć z braku złości Erica. Jednak dlaczego nie potrafił? Być może jego reakcja wydawała mu się zbyt dziwna, wręcz nienaturalna?
-Czasami trzeba złamać pewne zasady, zresztą nie zrobiliście nic złego. -stwierdził, zerkając na ekran komputera. -Och, Kieran Lorence -powiedział melodyjnie, przybierając dziwny wyraz twarzy. -Szczerze, o nim zbyt wielu informacji nie znajdziecie. Jest nudną osobą, która uważa się za kogoś szczególnego i wartościowego -Luke czuł się zszokowany tymi słowami. Oczywiście z wszystkim się zgadzał, jednak Eric nigdy nie mówił o innych w ten sposób. Mimo swojej przestępczej roli, był dla każdego bardzo miły, dlatego też tą twarz widział u niego po raz pierwszy. -Jednak wy wydajecie się inni. Dodatkowo pracujecie w parze, to jest dopiero coś -podparł brodę na dłoni, uważnie im się przypatrując. Widział ich strach. -Nie bójcie się, choć jestem przestępcą, nigdy nikogo nie skrzywdziłem, tym zajmuje się numer cztery -Michael zmarszczył brwi, parokrotnie spotykając się z owym pseudonimem.
-To numer cztery odpowiada za te wszystkie zniknięcia, a raczej podejrzewane morderstwa?
-Oczywiście, nie ma żadnych uczuć, robi to z czystą premedytacją... Ach powiedziałem chyba już zbyt wiele -o tym samym pomyślał Luke. On także zapytał o zbyt wiele, choć zadał za ledwie jedno pytanie. Michael starał się przysłuchiwać rozmowie, jednak chciał dyskretnie przeszukać akta innych osób. Ku nieuwadze mężczyzny, ostrożnie kliknął w jeden z plików, otwierając jego pełną zawartość. Jego oczom ukazały się akta niejakiego Josepha Nelsona. Obok informacji została zamieszczona fotografia. Osoba na niej przedstawiona było łudząco podobna do Erica, choć zdjęcie zostało wykonane dość dawno, zważając na widniejącą na dole, datą.
Joseph Nelson
Rok umieszczenia w Arcadzie: 2009
Przyczyna: nie dostosowywał się do poleceń dowódców, Erica oraz numeru czwartego. Oszukał ich przy jednej z transakcji. Przejął cały skradziony majątek, zamiast dostarczyć go na kontro Arcady.
Szczególne problemy: nadpobudliwość, zdolność do wyrządzania krzywdy
Michael, zmarszczył brwi, prędko wychodząc z folderu, aby nie zostać przyuważonym. Po tym odkryciu jeszcze bardziej nie ufał Erickowi, oraz odczuwał coraz to większy niepokój.
-Nie chcielibyście może mi w czymś pomóc? -Nagle zagaił Eric. -Choć patrząc na waszą sytuację, nie ryzykowałbym odmawiać. -Luke zachichotał nerwowo, kątem oka spoglądając na Michaela. Nie wyglądał na zadowolonego.
-Więc ruchy -zwrócił się w ich stronę, popychając stopą, powłokę drzwi. Oboje niepewnie podążyli za mężczyzną. Nie wiedzieli na co się piszą i co ich czeka. Cała sytuacja wydawała się bardzo podejrzana, jak i zachowanie Erica, choć Michael aktualnie miał wątpliwości, co do jego prawdziwego imienia.
Eric pokierował się na schody. Wiele schodów. Wręcz tysiące. Michael jeszcze nigdy nie wiedział tylu schodów. Luke również, a na pewno nie w centrum Arcady.
-Luke -szepnął Michael. -Z tego co mówił mi Eric, znajdujemy się pod ziemią, więc jak głęboko musielibyśmy być, jeśli na samej górze schodów nadal będziemy pod ziemią -powiedział to na tyle cicho, aby Eric nie zdołał ich usłyszeć, i tak znajdował się dalej od nich, powoli pokonując jasne stopnie.
-Pewności nie mamy iż po pokonaniu tych wszystkich schodów, nadal będziemy pod ziemią -powiedział, pozostawiając Michaela w zwątpieniu. Nie wiedział co myśleć.
Tak też rozpoczęli swą wspinaczkę. Mieli wiele obaw, jednak wycofanie się było najgorszą opcją w całej sytuacji.
Eric był na samym przodzie. Dziwaczny uśmieszek nie schodził im z twarzy. Michael czuł coraz to większy niepokój, co nie umknęło Luke'owi.
-Nie bój się -szepnął, łapiąc go delikatnie za dłoń. -Obiecywałem że będę Cię chronić, więc nie bój się -Michael skinął od niechcenia głową, jednak nadal się bał, a być może nawet i mocniej.
-Luke, jesteś na prawdę cennym diamentem w Arcadzie -blondyn wzdrygnął się, gdy Eric zatrzymał się na jednym ze stopni, a następnie wypowiedział owe słowa. -Choć jesteś tu tylko dwa lata, na prawdę się wyrobiłeś -dodał z tajemniczym uśmiechem, wracając do pokonywania schodów. Hemmings spiął się, czując na sobie dotyk Michaela, który starał się dodać mu otuchy.
-Powinienem Ci podziękować? -Powiedział nieco głośniej, aby mężczyzna go usłyszał. Brunet znów stanął w miejscu.
-Sam powinieneś o tym wiedzieć, Luke.
Od tego zdania, żadne już słowa nie zostały wypowiedziane.
Były tylko schody.
Wiele schodów, a za nimi równie wiele pytań. Jednak jak na razie, zero odpowiedzi.
Ich droga ciągnęła się w nieskończoność. Oboje nie mieli już siły. Ledwo przebierali nogami. Czuli się wykończeni. Przez wysiłek fizyczny jak i kłębiące się w ich głowach myśli.
-Jesteśmy -powiedział energicznie Eric, pchając metalowe drzwi.
Michael był w szoku, gdy poczuł podmuch wiatru na swej twarzy oraz świeże powietrze. Jednak jego szok nie mógł równać się z szokiem Luke'a. Człowieka który od dwóch lat nie zetknął się z świeżym powietrzem.
Byli na dachu.
Przeogromnym dachu.
-Jak to możliwe -zapytał blondyn, opierając dłonie na kolanach. -Czy cała Arcada nie znajdowała się pod ziemią?
-Słusznie -odparł Eric.
-Więc co jest nad ziemią?
-Również Arcada, jej zatajona część -brunet podszedł bliżej krawędzi budynku, za którą znajdowała się śmiertelna przepaść. -Górna część Arcady to niepozorne biuro. Jego pracownicy zajmują się finansami, bankowością i tego typu rzeczami. Grają dobrych, jednak w rzeczywistości to członkowie Arcady. Przez tyle lat udało nam się pokazać ich w jak najlepszym świetle, dlatego nigdy nie spadła na nich wina, tylko na podziemną część Arcady. Czyli tej bezpieczniejszej części, której nikt nigdy nie odszukał.
-To możliwe że przez tyle lat ten budynek nie został przeszukany? Brak żadnych podejrzeń? Nic? Nie możecie być aż tak w tym świetni. -Luke nie potrafił w to uwierzyć. To wszystko wydawało się zbyt szalone.
-To możliwe. Mam wrażenie jakby wszystkie media nie chciały odkryć prawdy. Tylko przy zdemaskowaniu nas, narobiłoby się najwięcej szumu, lecz potem by ucichł. Gorący temat który dawał im pieniążki, tak po prostu by się skończył, a tak korzyści wzrastają z tego co miesiąc. Wszyscy są oszustami, nikomu nie warto ufać -zacisnął mocniej szczękę.
-Myślałem ze przynajmniej tobie mogę ufać -zaśmiał się cicho, chowając dłonie do kieszeni spodni.Podszedł bliżej Luke'a, na co ten zrobił krok do tyłu. -Myślałem że mnie nie zdradzisz. Nawet nie wyobrażasz sobie jak wielkie rozczarowanie czułem kiedy nakryłem Cię w moim biurze. Wcześniej mówiłem że jesteś jak diament, jednak nieoszlifowany. Z ostrymi krawędziami które przynoszą Ci same problemy -Luke spuścił głowę. Przez cały czas wiedział ze coś jest nie tak. Wyczuwał jego dziwne zachowanie, cały podstęp. Jednak nie mógł nic zrobić.
-Więc dlaczego nas tu sprowadziłeś? Co miałeś na celu?
-W pierwszej chwili miałem ochotę zrzucić was z tego dachu -zaśmiał się podle. -Nadal chcę to zrobić, jednak czy to nie byłoby zbyt proste?
Michael zacisnął dłonie w pięści, nie potrafiąc dłużej słuchać tych wszystkich zbędnych słów.
-Dlaczego mówisz tylko jak to wszyscy Ciebie zdradzili i okłamali? Czy ty przez ten cały czas nie robisz tego samego, Josephie Nelsonie? -Wtem wszelkie kolory z twarzy bruneta, całkowicie odpłynęły. Znów Luke nie miał pojęcia, o czym mówi Clifford.
-Nie jesteś prawdziwym Ericem, podszywasz się za niego. Nawet nie chcę wiedzieć co z nim zrobiłeś. Pewnie coś okrutnego -syknął, podchodząc coraz to bliżej bruneta.
-Michael, przestań -szepnął Luke, bojąc się o czarnowłosego.
-Gadaj kim jesteś! -Krzyknął, łapiąc mężczyznę za materiał koszulki. Nawet nie wiedział kiedy cały strach opuścił jego ciało. Teraz czuł wściekłość, a nawet odwagę.
Mężczyzna gestem dłoni kazał mu się przybliżyć. Michael niepewnie wykonał ruch, a wszystkiemu z przerażeniem przyglądał się Luke. Nie wiedział jak się zachować, co zrobić. Ogarniała go kompletna pustka.
Brunet zbliżył się do ucha Clifforda. Michael mógł poczuć jego ciepły i nieprzyjemny oddech. Czekał na jakiekolwiek słowo, cokolwiek. Cisza.
Brunet nic nie powiedział, jednak zrobił coś czego nikt się nie spodziewał.
Michael wytrzeszczył swoje oczy, wydając z siebie cichy jęk. Luke poczuł ogromną gulę w swoim gardle. Nie wiedział dlaczego ciało Michaela zaczynało stawać się nagle słabsze. Nawet nie widział jego twarzy.
Później ujrzał drobne krople krwi, które powoli opadały na brudną powierzchnię.
Eric, a być może Joseph z satysfakcją odsunął się od chłopaka, pozwalając aby jego ciało runęło na chłodną ziemię.
Luke poczuł jak oblewa go zimny pot. Jego oddech stawał się nierówny. Jego nogi stawały się jak z waty. Mógłby w tej chwili nawet zwymiotować, gdy ujrzał zakrwawiony nóż w dłoni bruneta.
----
Czas skończyć tego ficzka
:-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top