ROZDZIAŁ VII; THE DAY THAT WASN'T







» [sense of doubt - david bowie] «

⠀⠀✧ ⠀ ⠀ ⠀ 0:10 ─〇───── 3:59

⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⇄ ◃◃ ⅠⅠ ▹▹ ↻





ROZDZIAŁ VII; THE DAY THAT WASN'T









    Z mocą Violet wydarzyło się coś dziwnego. Po raz pierwszy od wielu lat wydarzyło się coś dziwnego, a zazwyczaj nie miało to w żaden sposób miejsca. Przyszło zupełnie niezapowiedzianie, w zupełnie losowym momencie - jednak wydarzyło się to późnym wieczorem, gdy Numer Osiem ubrana w szlafrok szła w kierunku swojego zupełnie ciemnego pokoju. Nie pomyślała. Mogła zapalić światło.
Najgorsze były dla niej momenty, w którym moc pojawiała się zupełnie niespodziewanie. Było z nią tak, że raz się pojawiała, a kiedy indziej nie i potrafiło to naprawdę doprowadzić do szału.
 
   Kto by pomyślał, że zrobienie kroku w stronę ciemnego pomieszczenia sprawi niespodziewane wkroczenie w zupełnie inny wymiar.
Nie stała w swoim pokoju, a ściany dookoła zniknęły. Nie było też za nią drzwi na korytarz, przez które mogła przejść, żeby się stamtąd wydostać. To jest właśnie to, o czym wspominał Reginald w jej śnie. Była tego pewna. To właśnie było "wtopienie się w ciemność". Ale co to dokładnie miało robić? Jaka była funkcja tej dodatkowej mocy?

    Była... Nigdzie. W czarnej pustce, przestrzeni bez końca, ani początku. Nie miało to podłogi, nie miało ścian - przypominało to kosmos pozbawiony jakichkolwiek gwiazd, gdzie Bóg postanowił umieścić niewidzialną podłogę, po której można było chodzić.
Violet słyszła wyraźnie swój oddech, a jeżeli mocno się skupiła, mogła usłyszeć bicie swojego serca. Nie wiedziała co zrobić, jak stamtąd wyjść. Była uwięziona przez własną moc w miejscu bez wyjścia. Czuła się niczym w koszmarze, z drugiej strony czując jednak, że nie ma do końca czego się bać. To ona sprawiała nad tym kontrolę. To była część jej, więc nie mogła w jakikolwiek sposób jej skrzywdzić. I co tutaj było? Praktycznie nic.

   Usiadła na niewidzialną podłogę, rozglądając się wokół pustki. Było tu bardzo spokojnie, bo w końcu była to pustka. Dziwna pustka, której sensu jeszcze nie poznała.
Po chwili stwierdziła, że nie chciała stamtąd wychodzić. Położyła się na nicości, wpatrując się właśnie w nicość; nie było tutaj hałasu, uporczywego światła, głośnych ludzi, lęku przed nadchodzącą apokalipsą. Nie była nawet pewna, czy tutaj mogła stać się apokalipsa.
    To właśnie myśl o nadchodzących dniach i o tym, jak Five znowu zniknął bez słowa, pozostawiając rodzeństwo w stresie sprawiła, że właśnie o bracie zaczęła myśleć Violet. Myślała zezłoszczona o tym, jak po raz kolejny zostawił ich w stresującej sytuacji. Ciągle znikał, a teraz nawet nie wiedziała gdzie się podział. Gdyby tylko mogła się dowiedzieć....

    I wtedy go zobaczyła - siedział przy biurku z plakietą "PAN FIVE", używając sprawnie maszyny do pisania. Obok niego walały się różne dokumenty i jak Violet mogła się domyślić (jako że nikt inny nie zatrudniłby do pracy trzynastolatka), była to zapewne Komisja. Wystarczyło połączyć fakty ze sobą i wyszło na to, że Five powrócił do swojej starej pracy.

    — Five! — zawołała Violet.

    Wstała z ciemności, kierując się na wprost, gdzie znajdował się jej brat.
Problem jednak pojawił się, gdy do kobiety dotarło, że chłopiec po prostu nie jest w stanie jej usłyszeć.

    — Five, gdzie ty jesteś? — wymamrotała, machając mu dłonią przed twarzą. Jednak było to zupełnie tak, jakby była duchem.

    Pomyślała wtedy o Lutherze. O tym, że w tym momencie jako lider to on powinien przemówić do rozsądku. Five wraz z biurkiem zniknął nagle z nicości, a zamiast niego, ku zdziwieniu Numeru Osiem, pojawiło się łóżko, w którym spał Luther.
To właśnie wtedy Numer Osiem zrozumiała, o jakim niewykorzystanym potencjale mówił Reginald Hargreeves - ona potrafiła oglądać ludzi przez wymiar cieni. Wystarczyło, że w pobliżu był cień, a dzięki temu mogła patrzeć, co kto robi.

    — Wow... — wyszeptała, rozglądając się po nicości. — Jak to zajebiście mieć moce.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Za trzy dni miał być koniec świata, a żaden z rodzeństwa nie miał pojęcia, jak to powstrzymać. Ich jedyna odpowiedź zaginęła i jedyne, co im pozostało, to narada w salonie, w którym asasyni nie zrobili bałaganu. Był to ten, w którym rozmawiali na temat pogrzebu ojca, który w ten chwili zszedł całkowicie na bok.
    Violet miała całkowitą pustkę w głowie. Piła whisky na przemian z Klausem, siedząc na fotelu i udając, że wcale tamtej nocy nie wkroczyła do wymiaru, o którym wcześniej myślała, że były to brednie. Nie powiedziała im także o tym, że widziała Five. Zobaczenie go przy biurku z maszyną do pisania wcale nie pomogłoby w poszukaniu go lub w zatrzymaniu apokalipsy - w końcu Komisja podróżowała w czasie, nie byliby w stanie znaleźć owego biura.

    Diego (z ręką w temblaku po tym, jak asasyni go postrzelili), Allison, Klaus, Violet i Luther. Wszyscy zebrali się, aby porozmawiać o apokalipsie. Przy okazji Numer Trzy przyniosła rodzeństwu kawę ze Starbucksa.

    — Trzy dni... — wymamrotała, podając kawę ćpunowi.

    Violet wymieniła kawę na butelkę alkoholu.

    — Tak, tak powiedział Five — odparła.

    — Głupi dziad... — dodał Klaus, który zdecydowanie nie był w humorze. Wyglądało na to, że nie brał tego poranka narkotyków. — Coś mówił o apokalipsie, a potem nas zostawił.

    — Ufacie mu? On jest trochę — Allison zagwizdała, kręcąc palcem koło swojej czaszki, sugerując to, że brat ma bzika.

    — Nasz mały, własny psychol — prychnął Klaus z uśmieszkiem.

    — Mówił prawdę — uparła się Violet. — Jestem tego pewna. Jakby kłamał, to by nie ścigała go tamta para asasynów.

    Luther podniósł się nagle z siedzenia.

    — Mam plan — ogłosił. — Przejrzymy papiery taty.

    — Nie mamy czasu — warknął Diego. — Czemu niby mielibyśmy to zrobić?

    — On z pewnością o tym wiedział. Może to wyjaśnia, dlaczego wysłał mnie na księżyc, może to jest jakoś powiązane...

    — Nieprawda. Przestań wszystko nawiązywać do twojej wycieczki w kosmos, olbrzymie.

    — I tak musimy...

    — Tata miał wiele papierów! — uniósł się Meksykańczyk, podchodząc bliżej brata. — Pochowane były w całym domu, nie mamy czasu teraz czegoś szukać, bo i tak się okaże, że on po prostu o tym nie wiedział!

    — A masz lepszy pomysł?

    — Jeszcze nie, dlatego musimy pomyśleć wspólnie, jako grupa! Wszystkich zebranych już mamy, tylko Five brakuje, ale bez niego sobie poradzimy...

    Jednak nie byli to wszyscy zebrani. Był jeszcze ktoś, kogo brakowało. Ktoś, kto był zawsze ignorowany przez rodzeństwo i traktowany jak piąte koło u wozu - Vanya.

    Która właśnie weszła do salonu wraz ze swoim chłopakiem, szeroko uśmiechnięta, co było dość do niej niepodobne, gdyż zazwyczaj była bardzo nieśmiała przy rodzeństwie i zawsze przygnębiona przez to, jak bardzo czuła się bezwartościowo i zwyczajnie.

    — Hej!

    Rodzeństwo Hargreeves odwróciło się w stronę głosu. Zobaczyli Vanyę, a także Leonarda, który niezręcznie stał z boku i uśmiechał się od ucha do ucha.

   — Hej — Allison uśmiechnęła się lekko. — Co ty... Tutaj robisz?

    — Przyszłam się pochwalić! Otóż — Wzięła głęboki wdech. — Jak wiecie...

    Nikt nie wiedział nic o jej życiu, bo ich to nie obchodziło. Na twarzach mieli niezbyt zainteresowane spojrzenia. Violet dostrzegła za to, że Vanya nie wzięła chyba swoich tabletek na uspokojenie. Brała jej od małej, bo tak kazał jej ojciec. Była zbyt aktywna.

    — ...gram w orkiestrze i zazwyczaj gram drugie skrzypce — dodała spokojnie. — Wczoraj jury wybierało kogoś, kto zagrałby głównego skrzypka... I wygrałam! Ja będę głównym skrzypkiem! Za parę dni mam koncert! Czy to nie jest cudowne?!

    Cisza nieprzejętego rodzeństwo, które przejmowało się czymś zupełnie innym i poważniejszym.

    — Wracając do sprawy — kontynuował Luther. — Jestem liderem. Robimy to, o czym wam powiedziałem.

    Kąciki ust Vanyi opadły. Znowu nikt nie zwracał na nią uwagi.

    — Zaraz... Co się dzieje? — zapytała.

    — Rodzinne spotkanie — odparła Violet, rozmyślając nad tym, co się działo wczoraj.

    Vanya nie była już szczęśliwa. Była wściekła.

    — Aha, rodzinne spotkanie... Więc po co było mnie zapraszać — rozłożyła ręce, patrząc na rodzeństwo. — Przecież tutaj nie należę, bo nie mam mocy.

    — Nie, to nie o to chodzi Vanya — próbował wytłumaczyć się lider.

    — W takim razie nie będę wam przeszkadzać — oznajmiła rozczarowana. — Chodź, Leonard.

    Allison z kawą w dłoni podbiegła szybko do siostry chcącej wyjść z salonu z chęcią wyjaśnień.

    — Posłuchaj, opowiem ci wszystko jak będziemy same...

    — Nie trudź się — odparła skrzypaczka. — Ja też nie będę. Violet też odrzucaliście z rodziny i nagle co? Nawet ona może towarzyszyć w zebraniu rodzinnym? To ona dołączyła do nas ostatnia!

    Violet prychnęła, unosząc brew i popatrzyła na Vanyę. Dopiero co była za nią, a teraz ona zaczęła używać tego samego tekstu, co jej rodzeństwo wcześniej.

    — To nie było fair — odezwała się oschle z tyłu, popijając whiskey z butelki.

    — Fair?! — Vanya krzyknęła lekko w odpowiedzi, rozczarowana i zła. — Bycie waszą siostrą jest nie fair! — Popatrzyła na rodzeństwo, które dopiero teraz lekko zwróciło na nią uwagę. — Nigdy mnie do niczego nie włączano. Myślałam, że to była wina taty, ale on już nie żyje... Czyli to wy jesteście gnojami.

    Leonard wciąż niezręcznie stał z boku, obserwując nieporozumienie obcej rodziny. Czarnowłosa wpatrzyła się w niego, próbując go przeanalizować - Allison miała rację, że wydawał się dość dziwny, jednak bardziej intrygowało ją to, jak bardzo kogoś jej przypominał. Wtedy ich spojrzenia się spotkały i Leonard uśmiechnął się do niej lekko. Coś w tym uśmiechu było coś, co jej nie pasowało. I wyglądało na to, że Leonard też ją znał, jednak postanowił o tym nie mówić.

    Vanya i jej partner opuścili salon.

    — Znajdę Vanyę i jej wytłumaczę obecną sytuację — westchnęła Allison, gotowa, żeby podążyć za siostrą.

    — Nie ma czasu — Zatrzymał ją Luther. — Musimy odkryć co jest przyczyną apokalipsy. Jest mnóstwo możliwości: wojna nuklearna, asteroidy... moim zdaniem to księżyc. Tata nie wysłał mnie tam bez powodu. Codziennie wysyłałem mu raport o warunkach, próbki gruntu... Musimy znaleźć jego papiery.

    — Przecież zginęliśmy za pierwszym razem — wtrącił się Klaus.

    Diego, który stał przy barze podrzucał sobie nóż stabilną ręką.

    — O dziwo Klaus ma rację — stwierdził. — Dlaczego tym razem mamy wygrać?

    — Bo tym razem Five jest z nami. Wcześniej nie byliśmy razem, a teraz mamy całą moc Akademii.

    — Five był z nami, ale znowu gdzieś spierdolił — sprostowała Violet, krzywiąc się na samą myśl o tym.

    — Miał plan jak zmienić harmonogram czasu. Wkrótce wróci.

    Diego westchnął, a następnie odszedł od baru i skierował się w stronę wyjścia.

    — Zaraz, a ty gdzie? — zapytał Numer Jeden, patrząc na brata ze zmarszczonymi brata.

    — Znaleźć Hazela i Cha Chę.

    — Teraz? Zostały trzy dni, czas ucieka.

    — Przed śmiercią chcę ich zabić.

    Nawet się nie obejrzał, tylko podążył szybko do drzwi wyjściowych. Tuż po nim poderwał się jednak Numer Cztery.

    — Klaus! — zawołał Luther. — A ty gdzie? Tobie też nie zależy na uratowaniu świata?

    — W sumie nie — wzruszył ramionami.

    — Czyli tak po prostu ciebie to nie obchodzi, że wszyscy zginą za trzy dni?

    Brunet nie odpowiedział, tylko westchnął i podążył do swojego pokoju, jednocześnie łapiąc się za brzuch. Wciąż miał chcicę przez narkotyki, których od kilkunastu godzin nie brał.

    — No nie wierzę... — wymamrotał Luther poddany. Popatrzył na siostry. — Zostaliśmy sami.

    Jednak gdy spojrzał na Allison, dostrzegł w jej oczach zawahanie, a nawet lekkie wyrzuty sumienia. Ona wcale nie zamierzała zostać.

    — Ty też? — Usiadł bez siły na kanapę.

    — Muszę zarezerwować lot do Las Angeles — powiedziała z przygnębieniem. — Jeżeli to się stanie, to muszę być z córką. Sam mówiłeś... Akademia musi być cała, aby mieć szansę. Przepraszam, Luther.

    Położyła na chwilę dłoń na dużym ramieniu brata, wpatrując się w niego ze smutkiem. Rodzeństwo się poddało. Nie było Five, nie wiadomo gdzie dokładnie był, ani czy w ogóle powróci. Chcieli wykonać ostatnie cele przed prawie pewną śmiercią.
    Violet też nie miała pojęcia co robić. Jedyne, o czym teraz myślała to wymiar cieni, w którym mogła się schować w nicości i czekać na nadchodzący koniec. Było tyle rzeczy, których nie zrobiła, ale jednocześnie niczego nie planowała. Nie miała nawet z kim się pożegnać, bo do nikogo się nie przywiązywała. Jedyne, czego teraz chciała to ucieczka do tej błogiej nicości, w której była wcześniej. Nie było tam żadnych zmartwień.

    — Violet? — Wzrok lidera błagał o odpowiedź, której oczekiwał. — Powiedz mi, że ty...

    Kobieta nie chciała z nim mieć tej konwersacji. Wstała z sofy wraz z butelką alkoholu, bez kierując się do swojego pokoju na piętrze.

    — Nie ma Five, nie ma rozwiązania — wymamrotała.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Próbowała ponownie dostać się do wymiaru cieni, ale nie bardzo wiedziała jak. Był dzień, słońce świeciło jasno, a do zachodu słońca jeszcze trochę brakowało.

    — Cholera! — wrzasnęła wściekła, uderzając szafkę nogą.

    Obecnie to była jej jedyna ucieczka. Chciała po raz kolejny doświadczyć błogiego spokoju w tamtym miejscu, w którym czuła się najlepiej. Była tam zaledwie kilkanaście minut, ale wiedziała, że to właśnie tam należała. Nie chciała martwić się apokalipsą, a to tamten wymiar był miejscem idealnym na ostatnie wakacje. Problem w tym, że była zbyt zestresowana, a na dworze było zbyt jasno, nawet jak zasłoniła wszystkie okna w pokoju. Wiedziała już, co Reginald miał na myśli, gdy kazał właśnie tak urządzić jej sypialnię. Chciał, aby udało jej się widzieć, co dzieje się po stronie cieni.

    Usiadła na łóżku, ale nagle w jej pokoju pojawił się Klaus z liną. Wyglądał kiepsko, efekty zdesperowanej próby powstrzymania się przed wzięciem narkotyku.

    — Heej, siostra — przywitał się, ocierając świerzbiące go ręce. — Jesteś zajęta?

    — A jak sądzisz?

    — No...

    — To był sarkazm. Czego chcesz? — zapytała, nie będąc w najlepszym nastroju.

    — Mam dla ciebie ogromną prośbę.

    — ...Jaką?

    Klaus rzucił w jej stronę niebieską linę, którą do tej pory trzymał w rękach. Był spocony, ciągle będąc w ruchu i nerwowo drapiąc.

    — Chcę, żebyś mnie związała — poprosił nerwowym głosem.

    Violet popatrzyła najpierw na linę, a potem na brata ze zdziwieniem. Wiedziała, że brat był szalony i zazwyczaj to, co mówił nie miało sensu, ale teraz był czysty.

    — Że niby co?

    — Jak mnie tamte ćwoki związały ostatnim razem to było świetnie.

    Kobieta pokręciła głową z obrzydzeniem. Czy to był jakiś dziwny fetysz jej brata, a on właśnie prosił ją o to, żeby go związała?

    — Wow, trochę jesteś porąbany — stwierdziła.

    — No przecież wszyscy powtarzacie mi, że mam wytrzeźwieć!

    A więc teoria o zboczeniu Numeru Cztery była zła. On po prostu był tak bardzo uzależniony, że sam nie był w stanie siebie zatrzymać.

    — Klaus, są lepsze sposoby na wytrzeźwienie.

    Mężczyzna usiadł na łóżku, ocierając spocone czoło trzęsącą się dłonią. Popatrzył na siostrę błagalnie.

    — Nie, nie dla mnie. Na mnie nic nie zadziała. Ktoś mi musi odebrać dostęp, odebrać ruch. Inaczej znowu je wezmę.

    Violet nie miała wyboru. Błagalny wzrok brata, nadchodząca apokalipsa, bezsilność - nie miała już siły na sprzeczki. Mogła go związać, traktując to jako jego ostatnią wolę.

    — Dobra — westchnęła, podnosząc się z kanapy. — Ale jak ci stanie, to wychodzę.

    Ćpun roześmiał się, z wdzięcznością składając dłonie.

    — Dziękuję, dziękuję.

    — Ale nie rozumiem twojego myślenia... Mówiłeś, że jak nadejdzie koniec świata to będziesz chciał być naćpany. Ja to w pełni rozumiałam, sama chyba się uchleję do nieprzytomności. Ale kompletnie nie rozumiem tego, że na koniec świata chcesz wytrzeźwieć. Nie zrozum tego źle, ale czasami mam wrażenie jakbyś był zdolny połknąć wszystkie tabletki na świecie.

    — Oj, miałem taką myśl — rozmarzył się ćpun. — Ale muszę coś zrobić, a to nie działa jak nie jestem trzeźwy.

    Nagle czarnowłosa zrozumiała plan brata. Zanim przetransportowano go w czasie, chciał się naćpać i zapomnieć. Kiedy jednak już znalazł się na wojnie i z niej wrócił, miał inne plany. Jak był trzeźwy mógł przecież widzieć zmarłych.

    — Chcesz wywołać Dave'a? — wymamrotała poważnie siostra.

    Klaus przez chwilę całkowicie odciął się od rzeczywistości, wspominając o ukochanym.

    — Tak... — westchnął po chwili. — Chciałem go zobaczyć ostatni raz, zanim umrę. Byliśmy razem w Wietnamie, na górze przyczajonej bestii.

    — Musiał być w takim razie wyjątkowy, skoro znosił twoje dziwactwa.

    — Zgadza się — roześmiał się gorzko Klaus, próbując powstrzymać łzy, gdy docierało do niego, jakie jego partner miał cudne cechy. — Był... Był miły, silny, delikatny i... I piękny. Był piękny, a ja jak idiota poszedłem za nim na linię frontu...

    Violet popatrzyła na brata ze współczuciem. To musiał być spory cios. Nie dość, że musiał żyć ze wspomnieniami drastycznej wojny, to w tych wspomnieniach był jego zmarły partner.

    — Rozumiem. Przykro mi.

    — Ale hej! — zawołał nagle. — Taka emocjonalna rozmowa, w cztery oczy, jak brat i siostra. Cudowna chwila pomiędzy rodzeństwem przed końcem świata.

    — Niby tak — wydukała niewyraźnie Numer Osiem. — Z nikim innym nie mam o czym porozmawiać na koniec... Więc chyba zostałeś mi ty.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Violet udało się związać Klausa na piętrze wyżej, w opuszczonym pomieszczeniu na graty, w którym chowane były niepotrzebne rzeczy. Chciał się spotkać z Davem przed śmiercią, a ona zaakceptowała jego ostatnią wolę. Niezwykle nieprzyjemne nazywanie tego było jako ostatnią wolę. Gdy kobieta o tym myślała, od razu się stresowała. Była pewna, że Five nie przyjdzie, że teraz pracował ponownie dla Komisji, a ona będzie musiała doświadczyć śmierci wraz ze wszystkimi ludźmi, którzy nie zasługiwali na śmierć.

    Luther dowiedział się o tym, dlaczego tata wysłał go na księżyc. Okazało się, że tak naprawdę Reginald nie wysłał go po to, aby Numer Jeden robił research dla dobra ludzkości - on po prostu chciał się go pozbyć z domu. Nie mógł patrzeć na syna z szymapnsim ciałem. Do Luthera dotarło to wtedy, gdy poszukując jakichkolwiek zapisków ojca na temat apokalipsy znalazł wszystkie badania, które wysyłał ojcu na Ziemię. On ich nawet nie otworzył.
Lider The Umbrella Academy był rozsypce. Zrozpaczony był do tego stopnia, że Allison, która się pakowała musiała zabrać go na spacer.

    Diego próbował za wszelką cenę znaleźć Hazela i Cha Chę, pomimo braku jakichkolwiek informacji o nich lub tego, gdzie się znajdywali.
Vanya nie miała pojęcia o apokalipsie, po prostu ciesząc się życiem zwykłej osoby - a przynajmniej tak spekulowała jej siostra.

    A Violet? Violet po zawiązaniu brata wróciła do swojego pokoju. Próbowała się skupić, próbowała też czytania książki bądź słuchania muzyki, ale nic nie pomagało. Wciąż myślała o tym, że za niecałe trzy dni ma odejść apokalipsa.

    Pod wieczór zdecydowała, że może powinna zabić się wcześniej. I tak nikt nie będzie za nią tęsknił, a ona ominie światową panikę wiedząc, że nie zakończy się to w jakikolwiek szczęśliwie i umrą dosłownie wszyscy oprócz Five.
    Wyciągnęła swój pistolet z szafki, następnie naładowując magazynek. W tamtej chwili nie czuła się przerażona, jedynie troszkę zestresowana tym, co miała zrobić. Nie myślała o bliskich, bo do nikogo się nie przywiązywała. Nie myślała o swoim życiu, bo nie było niczego przyjemnego do wspominania. Była tylko żałosną dziewczynką zaadaptowaną przez miliardera, bo miała nieszczęście urodzić się specjalną. 

    Stanęła przy oknie, przyłożyła lufę pistoletu do ust. Nadszedł koniec.

    Ale nigdy nie nadszedł.
    Nic z tych rzeczy nigdy nie nadeszło. Reszta tego dnia nie miała miejsca. A czemu?
    Było to związane z pewnym cwanym trzynastolatkiem, który właśnie oszukał swoją szefową i ponownie złamał umowę, cofając się na sam początek dnia.

    Pora rozpocząć to od nowa.





"Ooh, and it's alright and it's coming along
We gotta get right back to where we started from
Love is good, love can be strong
We gotta get right back to where started from
A ha"
— MAXINE NIGHTINGALE.





ROZDZIAŁ VII... PONOWNIE; THE DAY THAT WASN'T







(...)


    — Trzy dni... — wymamrotała Allison, podając kawę ćpunowi.

    Violet wymieniła kawę na butelkę alkoholu.

    — Tak, tak powiedział Five — odparła.

    — Głupi dziad... — dodał Klaus, który zdecydowanie nie był w humorze. Wyglądało na to, że nie brał tego poranka narkotyków. — Coś mówił o apokalipsie, a potem nas zostawił.

    — Ufacie mu? On jest trochę — Allison zagwizdała, kręcąc palcem koło swojej czaszki, sugerując to, że brat ma bzika.

    — Nasz mały, własny psychol — prychnął Klaus z uśmieszkiem.

    — Mówił prawdę — uparła się Violet. — Jestem tego pewna. Jakby kłamał, to by nie ścigała go tamta para asasynów.

    Niespodziewanie rozległ się głośny trzask piorunów, a z dużego portalu wypadł nie kto inny, jak wspomniany przed chwilą Numer Pięć. Zleciał na stół, ciasno trzymając przy sobie czarną (tym razem prawdziwą) teczkę. Był pokryty pyłem, na jego mundurku widniała krew. Jęknął w bólu przez chwilę, a po chwili uniósł głowę.
    Rodzeństwo wpatrywało się w niego zdziwione.

    — Five, gdzie ty do cholery byłeś? — zapytał Luther. — Już zaczynaliśmy tracić nadziej...

    Trzynastolatek sturlał się ze stołu obolały, podnosząc się prędko z pomocą Numeru Jeden.

    — Cholera, Five. Wszystko gra? — wymamrotała Violet, patrząc na brata, który wyglądał, jakby przeszedł dość trudną walkę, co było zresztą do niego bardzo podobne. — Kto ci to zrobił?

    Chłopiec kulał, dość mocno osłabiony. Ignorował to jednak. Wyprostował się, a następnie wziął z dłoni Allison jej kawę.

    — Nieważne — odparł.

    Zaczął pić napój tak, jakby od dawna nic nie pił. Nie odrywał kubka od ust, a gdy w niecałe dwie sekundy wypił kawę do końca, otarł usta.
Mówił, zaciskając zęby. Coś go bardzo bolało, jednak najwyraźniej nie chciał niczego mówić. Violet wciąż była jednak zdziwiona tym, w jakim stanie wrócił brat, więc nawet nie zwróciła na to uwagi.

    — I co? Jakieś wiadomości skąd przybyłeś? — odezwał się Diego stojący przy barze.

    Five popatrzył na zdezorientowane rodzeństwo ze śmiertelną powagą na twarzy.

    — Apokalipsa jest za trzy dni. Jedyna szansa na uratowanie świata to my. The Umbrella Academy razem ze mną. A jeśli się nie weźmiecie w garść, to po nas. Przestańcie więc panikować i bierzmy się do roboty. Kogo obchodzi co tata narozrabiał. To ma nas określać? Nie. Ale żeby zobaczyć przyszły tydzień... Przyniosłem to.

    Z kieszeni wyjął złożoną kartkę papieru.

    — Na tej kartce napisane jest, kto odpowiada na apokalipsę — wyjaśnił.

     Rodzeństwo było w szoku, jednocześnie czując się o wiele bezpieczniej ze świadomością, że pojawił się Five, który mógł znaleźć sposób na rozwiązanie ich obecnego problemu. Odpowiedź była na kartce papieru. I to tyle. Apokalipsa wcale nie musiała mieć miejsca. Wystarczyło tylko znaleźć ową osobę i zlikwidować, będzie to z górki. Nie ma co się przejmować. Numer Pięć podał kartę Allison, a ona otworzyła ją.
    To właśnie wtedy The Umbrella Academy uzyskało odpowiedź:


"HAROLD JENKINS" 


    — Kim do cholery jest Harold Jenkins? — Diego popatrzył bez zrozumienia na brata.

    Harold Jenkins... Harold Jenkins... Czemu te imię tak bardzo przypominało Violet o starych czasach, w których była jeszcze małą dziewczynką żyjącą ze swoimi prawdziwymi rodzicami?

   Wtedy uświadomiła sobie kim był Harold Jenkins.

    Uświadomiła sobie, skąd do tej pory kojarzyła Leonarda Peabody.

    Nagle wszystko nabrało sensu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top