ROZDZIAŁ VI; NUMBER FIVE
"Me and you and you and me
No matter how they toss the dice, it had to be
The only one for me is you, and you for me
So happy together"
— GERARD WAY.
ROZDZIAŁ VI; NUMBER FIVE
Było to wczesnym popołudniem, zaledwie kilka dni przed końcem świata, kiedy to Numer Pięć obudził się po paru godzinnej drzemce, którą sobie zrobił przez wysoki poziom alkoholu we krwi. Gdy otworzył oczy, dopiero potem zorientował się, że wypił zdecydowanie za dużo niż pozwalało mu na to tak małe ciało.
Przez czas "niedysponowania" Five, Violet zmuszona była, aby opowiedzieć rodzeństwu to, co powiedział jej wcześniej zaginiony brat - że świat ma się skończyć już niedługo. Oczywiście rodzeństwo było w wielkim szoku po usłyszeniu historii, jaką przeżył ich brat. Jeszcze większy szok wywołał jednak fakt o zbliżającej się apokalipsie, co było dość zrozumiałą reakcją.
Po pobudce Five rodzeństwo było w odrębnych miejscach Akademii, siedzące w ciszy i zastanawiające się, co zrobić z tym jakże niefortunnym fartem, jakim był nadchodzący koniec świata. Oczywiście każdy przeżył to inaczej.
Violet siedziała zamknięta w swoim pokoju i siedziała na łóżku, przeglądając stare komiksy The Umbrella Academy. Magazyny produkowane były w 2000 roku, gdy The Umbrella Academy podbiło świat i zyskało wielu fanów na całym świecie. Dzieci uwielbiały czytać i oglądać kreskówkowe postaci, które nie dość, że były prawdziwe, to na dodatek były w ich wieku i łatwo się było z nimi utożsamiać - na dodatek w komiksach można było nabyć takie gadżety, jak maski na oczy zrobione z kartonu przypominające maski dzieci Hargreeves i figurki siedmiu z dzieci (Vanya oczywiście nigdy nie była przedstawiana w komiksie, bo nikogo nie interesowała dziewczynka bez mocy). Gdyby tylko te wszystkie dzieciaki dowiedziały się, że tak naprawdę życie w Akademii i bycie superbohaterem nie było ani trochę takie, jak przedstawiały komiksy, myślała Violet.
Gdy chłopiec z gorzką kawą w dłoni wszedł do pomieszczenia z poważnym wyrazem na twarzy, czarnowłosa odłożyła komiks na bok, nie wiedząc jak zacząć.
— Powiedziałam im. Nie dałeś mi wyboru.
— Wiem — odparł spokojnie Five. — Prędzej czy później by się dowiedzieli.
— I co teraz?
— Teraz myślę nad jakimś innym rozwiązaniem. Wcześniej zaatakowałem tego doktorka, z którym rozmawialiśmy.
Violet zamrugała kilkakrotnie, patrząc na brata z niedowierzaniem.
— Co? Dlaczego?! — zapytała.
Five zmarszczył brwi niezadowolony, biorąc duży łyk kawy.
— Żeby wyciągnąć od niego informacje, bo śmierdziało od niego czymś... czymś nielegalnym.
— I miałeś rację?
— Oczywiście. Kiedy to ja się nie mylę? Okazuje się, że doktor Big pracował na czarnym rynku i sprzedawał protezy szemranym osobom — prychnął pod nosem, kręcąc głową. — Z nożem pod szyją, zaprowadził mnie do Medicorp, żeby odebrać oko. I wtedy... — Five westchnął, ściskając kubek. — Wtedy okazało się, że się spóźniłem. Hazel i Cha Cha wysadzili cały budynek, spalili protezy. Nie mam pojęcia co dalej.
Wziął kolejny łyk gorzkiej kawy. Tak gorzkiej, jak jego obecne odczucia.
A Violet? Violet przeklęła pod nosem, opierając się o ścianę w zastanowieniu. Skoro nawet taki geniusz jak Five się poddał, czuła się bezsilna. Równie dobrze mogła teraz przestać się przejmować, wykupić sobie bilet do Europy i spędzić ostatnie chwile, podróżując po świecie i zwiedzić tyle krajów, ile zdąży.
— Gdzie jest Delores? — wypalił nagle trzynastolatek.
Kobieta westchnęła, patrząc na niego marnie.
— Że co?
— Delores, moja partnerka. Przecież ci już o niej opowiadałem. Ta, z którą spędziłem trzydzieści lat, do cholery. Słyszałaś o innej Delores? — warknął poirytowany głupotą siostry.
— Nie pojawiłeś się tutaj z żadną kobietą, tylko z ma...
Wtedy sobie uświadomiła.
Delores wcale nie była kobietą. Nie była też mężczyzną. Nie była żywą istotą, ale nie była też martwą.
Delores była sklepowym manekinem.
A Five, pomimo bycia najmądrzejszym z rodzeństwa, całkowicie nie zdawał sobie z tego sprawy. W świecie postapokaliptycznym, gdzie nie istniał już żaden człowiek i był tylko on, jego umysł się załamał, przekonując mężczyznę, że manekin był żywą osobą, aby zapełnić tę absolutną pustkę w jego samotnym życiu.
Violet posmutniała nagle, patrząc na brata ze współczuciem.
— Zostawiliśmy t... ją w salonie — odparła.
Five włożył jedną dłoń do kieszeni, w drugiej trzymając kawę.
— Dobrze — Kiwał głową, rozglądając się po pokoju kobiety, niegdyś bawiąc się jako dziecko w tym miejscu z siostrą. — Musi trochę odpocząć, wiele ostatnio przeszła.
— Domyślam się. Wydaje się być porządną.
To nie było tak, że Violet chciała pogłębiać obłęd brata. Ona nie chciała po prostu psuć mu poczucia, że przez trzydzieści lat nie był sam. Że ktoś go kochał.
Na twarzy Five pojawił się cień uśmiechu.
— Tak... Jest cudowna.
Five ukazujący emocje było bardzo rzadkim widokiem. Nawet rzadszym widokiem, niż Violet ukazująca emocje. Tak naprawdę był on dobrym człowiekiem, pomimo jego poprzedniej pracy jako asasyn. W końcu wrócił, aby uratować rodzeństwo przed śmiercią. Tak naprawdę zależało mu na nich. Five miał serce.
Ciszę przerwał nagle krzyk Diego i szybkie kroki na korytarzu:
— Nie mów mi, że wszystko jest w porządku! Widziałem cię tam, płakałeś jak dziecko! Porozmawiaj ze mną!
Nightfall poderwała się z łóżka, wraz z bratem patrząc na to, jak Numer Dwa biegł, aby dogonić zmizerniałego Klausa, który bez swojego codziennego uśmieszku wszedł do swojego pokoju.
Rodzeństwo z zaciekawieniem weszło wraz z Diego do pokoju Séance.
Jego sypialnia była średniej wielkości. Niegdyś spał w tym miejscu także Ben, gdyż był bardzo blisko z Klausem. Na półkach ułożone były książki o duchach, a na podłodze były poduszki do siedzenia położone tak, aby tworzyły krąg - to tutaj można było przeprowadzać seanse spirytystyczne, które prowadził nastoletni Klaus. Po kątach pochowane za to były różnego rodzaju papierosy. Wcześniej były tam także narkotyki, ale ostatnimi czasy, Numer Cztery zużył wszystkie zapasy.
Teraz Klaus ułożył się na kanapie, drapiąc się po szyi i ramionach, mrugając załzawionymi oczami.
— Diego, zostaw mnie w spokoju — jęknął bezsilnie, gdy jego brat usiadł koło niego na łóżku.
Numer Dwa położył dłoń na jego ramieniu. Braterski gest.
— Nie zostawię, jeżeli ze mną nie porozmawiasz.
Diego był zawadiaką - zawsze ze złośliwym komentarzem w stronę wszystkich, pierwszy do walki, poruszany nagłymi emocjami. Ale tak samo jak Five, miał on też pozytywną stronę. Kochał swoją mamę najbardziej pod słońcem i gotowy byłby walczyć z każdym, kto by ją zranił. Kochał też swojego brata, Klausa, który przy pierwszej lepszej okazji wskakiwał mu do auta, by mieć darmową podwózkę. I Diego go zawsze podwoził. Zawsze dawał mu także parę groszy na jedzenie, a czasami dawał mu nocować w jego mieszkaniu, jak widział, że Klaus noc chciał spędzić gdzieś na ulicy.
— O co chodzi? — wtrąciła Violet.
Żaden nie odpowiedział. Zmarkotniały Klaus włożył dłoń pod poduszkę, wyciągając spod niej okrągłe pastylki, które były tak naprawdę narkotykami. Zaczął je otwierać, gdy nagle Diego wyrwał mu je gwałtownie z dłoni, wyrzucając na drugi koniec pokoju.
— Przestań pakować w siebie to świństwo! — wrzasnął do Numeru Cztery i trzepnął mężczyznę w głowę.
— AU! Nie bij mnie, dupku! — odkrzyknął zirytowany Klaus.
— Patrz na to! — Diego próbował rozchmurzyć brata. Uniósł koszulkę, pokazując swoją dość dobrze wyrobioną klatkę piersiową. Poklepał się po niej dumnie. — Brzuch jak ze stali. Silna wytrzymałość, nie ma szans na to, by być słabym. Zdrowe odżywianie, żadnych używek. Moje ciało to świątynia, a ty to bierzesz ze słabości.
— Wow, cudownie — wymamrotał sarkastycznie Klaus, sięgając tym razem pod materac. — Naprawdę, bardzo się cieszę twoją formą — Wyjął kolejną paczkę pastylek, otwierając je. — Ale słabość smakuje tak dobrze...
Diego już chwycił rękę brata trzymającą narkotyki, gdy nagle wtrącił się Five.
— Chwila.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na trzynastolatka.
— Załzawione oczy, swędzenie w całym ciele, uczucie, jakby ktoś flaki wydłubywał ci łopatą... Ty się przeniosłeś w czasie.
Teraz spojrzenia były wbite w przygnębionego Klausa.
— Ale jak to możliwe? — Violet zapytała zszokowana.
Nie mogła uwierzyć w to, że ktoś taki jak Séance mógł się przenieść. W końcu nie posiadał mocy Five.
Numer Cztery westchnął żałośnie, zabierając rękę od ucisku Diego. Następnie popatrzył z wyrzutem na trzynastolatka w mundurku The Umbrella Academy.
— Kiedy tamta dwójka zaatakowała dom i nie znalazła ciebie... — skierował się do niego. — Porwali mnie jako zakładnika. Myśleli, że przyjdziesz mnie uratować. Torturowali mnie i chcieli informacji. W końcu wyjawiłem im o tym całym Medicorp, że tam ostatnio często szperasz. No a co innego miałem zrobić? Potem udało mi się uciec z pomocą paru truposzy i wybiegając, całkowicie przez przypadek zobaczyłem jakąś czarną teczkę, o której wcześniej gadali przez cały czas do siebie.
— I ją sobie wziąłeś... — prychnął Five, kręcąc głową.
— Myślałem, że będzie tam forsa! Kto to widział, by machinę czasu umieszczać w czymś takim! W telewizji machiny czasu to samochody... albo budki telefoniczne! W każdym razie... Otworzyłem teczkę, gdy uciekłem, wsiadając w autobus. I bum! Zniknąłem.
— I gdzie się znalazłeś? A raczej... w jakim roku?
— W samym środku wojny — odparł zirytowany. — Jak się nagle pojawiłem w namiocie, to nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Pomyśleli, że jestem żołnierzem. Wcisnęli we mnie mundur, dali karabin i posłali na front.
Dopiero po tych słowach, Violet zobaczyła dość świeży tatuaż, którego wcześniej nie widziała na ramieniu Klausa. Dostrzegła też srebrny nieśmiertelnik zawieszony na szyi.
— Poznałem kogoś — kontynuował, próbując powstrzymać łzy. — Osoba, z którą walczyłem na front i którą kochałem bardziej, niż samego siebie zmarła, wykrwawiając się w moich ramionach.
Atmosfera nagle zrobiła się ponura. Biedny Klaus. Widać było, że za nią tęsknił.
— To musiała w takim razie być specjalna kobieta — westchnął Diego ze współczuciem, klepiąc brata po plecach.
— On miał na imię Dave — poprawił go.
Diego wcześniej nie wiedział, że Klaus był gejem. Nie było to dla niego jakimś większym szokiem. Akceptował brata takim, jakim był.
— Cóż... Masz taki przywilej, że możesz w każdej chwili go zobaczyć.
— Ta.
Violet nie umiała pocieszać ludzi, więc siedziała cicho, myśląc nad tym, co powiedzieć. Nie zdążyła jednak rzec cokolwiek, gdyż Five zawołał nagle, jakby uświadamiając sobie coś ważnego:
— Teczka! Gdzie ją masz?!
— Zniszczyłem.
— Że co?!
— No zniszczyłem, a co miałem zrobić...
— Kretynie, to było ważne!
Nagle Diego poderwał się z łóżka, wychodząc z pokoju.
— Dokąd idziesz? — zapytała głośno Violet, patrząc na brata, który z pewnością siebie szedł przez korytarz.
— Rozprawić się z tamtymi gnidami, to oczywiste.
— Nie powstrzymasz ich, Diego! — zawołał nagle Five, patrząc jak brat odchodzi. — Walczyli z ludźmi o wiele groźniejszymi od ciebie.
— Przekonamy się.
Klaus niczym z procy wybiegł za Meksykańczykiem.
— Zaczekaj na mnie! Chcę podwózki!
Po chwili już ich nie było. Five od razu rzucił się do szafki Klausa, szperając po niej.
— Five, co ty robisz? — Violet uklęknęła obok niego obserwując, jak wyrzuca różne rzeczy. — I o co ci chodziło z tą teczką?
— Dla Hazela i Cha Chy pracujących dla Komisji, ta teczka jest bardzo ważna. Teraz pewnie szukają jej w przerażeniu, że szefowa się dowie — roześmiał się. Jego oczy błyszczały, jakby wiara we wszystko zostało mu przywrócona. — Muszą ją mieć przy sobie praktycznie cały czas. Skoro Klaus ją zwinął, to już o tym wiedzą. Nie mają jednak pojęcia o tym, że Klaus ją zniszczył. Myślą, że przyniósł ją z powrotem do mnie.
W końcu znalazł w szafce długopis i kartkę. Użył znalezionych rzeczy, aby napisać wiadomość do asasynów, że ma teczkę. Ustalił z nimi spotkanie.
— Zastąpimy teczkę inną teczką, którą wypełnimy jakimś złomem. Powiem, że chcę porozmawiać z Handler i w zamian powiem, że im ją oddamy.
Violet słuchała brata z lekkim niezrozumieniem.
— Po co chcesz rozmawiać z Handler? — zapytała, marszcząc brwi.
— Powiem, że chcę, aby darowała wam życie, jeżeli apokalipsa jednak nastąpi. Coś się wymyśli — Uśmiechnął się, lekko uspokojony. — Możemy powstrzymać apokalipsę.
"First one up was a preacher's son
Last one down was an Englishman
I'm in bed with his bow tie on
All dressed up for a hit and run"
— LOLO.
Oczywiście wtrącił się w to wszystko Luther, co według Five było czymś nawet dobrym. Po pierwsze, niesamowita siła mężczyzny mogła pomóc w noszeniu ciężkiej teczki pełnej złomu, bo ani Five, ani Violet nie mieli ochoty tego nosić, a dla niego była lekka jak piórko. Po drugie, posiadanie giganta pół człowieka-pół szympansa podczas spotkania z asasynami było pewnego rodzaju uspokojeniem i zapewnieniem, że w razie czego będą mieli dodatkową ochronę.
Mężczyzna o nienaturalnym zbudowaniu ledwo wcisnął się do auta. Uparł się, żeby kierować. Five chciał siedzieć z przodu, więc Violet zmuszona była usiąść z tyłu.
Celem była prosta droga na samym środku pustkowia, w którym rzadko jeździły auta. Dzięki temu umiejscowieniu małą możliwością było spotkanie nieproszonych gości.
— Ja będę mówił — stwierdził nagle Luther, gdy jechali w całkowitej i lekko niekomfortowej ciszy.
— Luther, zawsze mówisz głupie rzeczy, ale teraz to chyba przebiłeś samego siebie — mruknął Five.
— To chyba logiczne, że to Five powinien mówić — dodała Violet z tyłu. — Zna się na tym całym mambo-dżambo z podróżami w czasie, Komisją... No i zna Hazela i Cha Chę.
Numer Jeden przyzwyczajony był do bycia Numerem Jeden. Do bycia tym, który według ojca miał odpowiadać za rodzeństwo.
— Z tego co wiem, jestem liderem tej rodziny — odburknął, wpatrując się w drogę przed sobą.
— Z tego co ja wiem, jestem od ciebie o wiele starszy — odparł Five. — Mam większe doświadczenie. Wy jesteście jeszcze młodzi, macie wiele życia przed sobą. Jeżeli coś ma się stać, to wolę, abym oberwał ja.
Trzynastolatek mówiący dorosłemu trzydziestolatkowi, że jest on od niego starszy było czymś niespotykanym. Jeżeli jednak było się członkiem rodziny Hargreeves, niemożliwe stawało się czymś zupełnie zwyczajnym.
Bardziej niespotykane dla rodzeństwa były słowa Five, które sugerowały, jak Numer Pięć tak naprawdę kochał swoich braci i siostry. Było to czymś bardzo rzadkim, ale najwyraźniej groźba możliwym końcem śmierci sprawiała, że nie miał niczego do stracenia.
— Wow — odezwał się po chwili Luther. — A to nowość. Five się o kogoś martwi.
Starzec w ciele chłopca zmarkotniał.
— Po prostu nie chcę być znowu sam.
Rozmowę o tym, czy Five ma uczucia, czy też nie, przerwała niespodziewanie krótka melodia, który rozległa się w kieszeni bluzy Violet. Kobieta odebrała, a bracia zamilkli. Okazało się, że była to Allison, która po informacji, że nadchodzi koniec świata po prostu powiedziała, że musi iść coś załatwić i wyszła.
— Hej — wypaliła od razu, zanim Numer Osiem zdążyła coś powiedzieć. — Słuchaj, musimy porozmawiać o Leonardzie...
Violet westchnęła głośno, próbując jak najbardziej pokazać, że o tym temacie nie chciała rozmawiać. To prawda, nowemu chłopakowi źle patrzyło się z oczu i Nightfall miała wrażenie, że skądś go znała. Nie robiła jednak z tego takiego zamieszania.
— Serio? Apokalipsa nadchodzi, a ty przejmujesz się z kim umawia się Vanya? — prychnęła zirytowana. — Serio, znajdź sobie coś innego do roboty. Nie wiem, wyjedź na ostatnie wakacje.
— Viv, nie chcę obecnie myśleć o końcu świata. Udaję, że nic takiego nie nastąpi, nie chcę mieć bezsennych nocy. Jedyne, o czym obecnie myślę to dobro mojej siostry... Wierzę, że jakoś to powstrzymamy, tak czy siak. Nie chcę się poddawać. Nie chcę się jeszcze żegnać z Claire.
— Po co do mnie dzwonisz?
— Byłam w bibliotece i próbowałam dowiedzieć się czegoś na jego temat. Przeszukałam internet wzdłuż i wszerz, ale nigdzie nie ma nic o Leonardzie Peabody. Żadnych dokumentacji czegokolwiek z nim związanego. Czy to nie jest według ciebie dziwne? To jest zupełnie tak, jakby nigdy nie istniał! W dzisiejszych czasach w internecie można znaleźć każdego. Jak wyszukasz mnie, od razu ukazuje ci się mnóstwo stron...
— Jesteś jedną z najpopularniejszych aktorek w kraju.
— Dobra, zły przykład. Chodzi mi o to, że naprawdę coś jest tutaj nie w porządku.
Allison miała rację. Jako porucznik FBI, Numer Osiem wiedziała dokładnie, kiedy osobnik był dość podejrzany. A skoro jej siostra nie mogła znaleźć żadnych dokumentacji na jego temat, to oznaczało, że mógł coś ukrywać. Nie należało jednak od razu myśleć, że skrywał coś złego.
— Rozmawiałaś o tym z Vanyą? — zapytała Violet, masując skroń.
Five z zaciekawieniem zerknął do tyłu, patrząc o czym rozmawia siostra.
— Tak — odparła po chwili Allison.
— I jak?
Czarnowłosa usłyszała westchnienie po drugiej stronie słuchawki.
— Nie była zadowolona.
— Szokujące, naprawdę.
— Mogłabyś przestać używać sarkazmu? To poważny problem.
— Nie, Allison. Poważnym problemem jest koniec świata.
Violet rozłączyła się, rzucając telefon na siedzenie obok. Westchnęła zirytowana. Czasami jej siostra potrafiła być bardzo wścibska i szukała problemów tam, gdzie ich nie było. Porucznik podejrzewała, że mogło wiązać się to z tym, iż Numer Trzy lubiła być w centrum uwagi, podobnie jak ich brat Klaus.
Słońce świeciło niemiłosiernie, było gorąco. Samochód, którym jechało rodzeństwo nagrzewał się, a brak drzew dookoła sprawiał, że nie było ani grama cienia. Wkrótce trójka członków rodziny Hargreeves mogła przez szyby podziwiać duże i rozległe pole, które do nikogo nie należało. Wśród nich była za to umieszczona droga, na którą Luther skręcił. Jadąc na wprost wzdłuż prostej ścieżki, coraz bliżej mogli jednak dostrzec zarys stojącego a oddali auta, który stał zaparkowany tuż przy drodze.
Był to samochód asasynów czekających na spotkanie. Kiedy Numer Jeden zaparkował kawałek dalej od wrogów, rodzeństwo przez chwilę poczekało w samochodzie, odpinając pasy. Na tym spotkaniu mogło wydarzyć się wiele.
Five westchnął głęboko, odpinając pasy i marszcząc brwi.
— Nigdy nie podobało mi się zabijanie — wyznał nagle. — Tylko byłem w tym dobry. Szczyciłem się tym, co robiłem, ale nie lubiłem tego... To chyba przez te lata samotności. Samotność potrafi namieszać w głowie. A nasza trójka — Popatrzył na brata i siostrę. — Wie o tym najlepiej.
Numer Pięć spędził lata w postapokaliptycznym świecie, Luther przez cztery lata żył sam na księżycu, a Violet nie miała przyjaciół ani drugiej połówki przez brak zaufania i lęk przed przywiązaniem. Chociaż rodzeństwo było od siebie całkowicie inne, były rzeczy, które je łączyły.
— To prawda — potaknął Numer Jeden. — Samotność niszczy człowieka.
Kobieta prychnęła, odpinając pasy.
— Ja myślę inaczej.
Zapadła chwilowa cisza, bo nikt nie chciał sprzeczać się z Numerem Osiem, która była ostatnim numerem w rodzinie i ostatnią osobą, z którą należało prowadzić dyskusje o relacjach. Po tym, jak zaczęła nowe życie z nowym nazwiskiem, dawniej kochająca dziewczynka zmieniła się nie do poznania, a rodzeństwo Hargreeves poznało wyłącznie jedynie tą Violet, która była opryskliwa dla wszystkich i nie chciała się bliżej zaprzyjaźniać.
Luther popatrzył na czarną teczkę wypełnioną starym złomem znalezionym w lokalnym śmietniku.
— Myślicie, że się na to nabiorą? — zapytał sceptycznie.
— Są zdesperowani — odparł Five. — Są jak glina, który zgubił broń. Jak Komisja się dowie to nieźle oberwą, a poza tym jeżeli jej nie znajdą, to będą zmuszeni tutaj siedzieć. Można wziąć pod uwagę też to, że wiedzą o nadchodzącej apokalipsie. Nie byliby zbyt chętni, by tu pozostać.
— Może jej popilnuję? Na wszelki wypadek — Luther położył swoje masywne ramię na teczce.
Trzynastolatek pokiwał głową.
— Dobrze, ale bądź ostrożny.
Zatrąbiło auto asasynów. Rodzeństwo wymieniło między sobą spojrzenia, szykując się do wyjścia z samochodu.
Violet nigdy nie miała okazji mieć do czynienia z kimś takiego typu, jak asasyni z jakiejś dziwnej organizacji zajmującej się kontinuum czasoprzestrzennym. Nie wiedziała dokładnie, do czego byli zdolni, a ona zdecydowanie była zbyt prostą osobą, by to pojąć. Nie był to ktoś taki, jak złodzieje, z którymi wcześniej miała do czynienia. To było coś więcej. A jakby tego było mało, nigdzie w pobliżu nie było cienia, na dodatek było bardzo słonecznie. Jej moce na nic się by jej nie zdały. Nie miała jednak wyjścia, musiała znaleźć inny sposób na potencjalną ochronę. Wzięła ze sobą pistolet, a następnie trójka osób wyszła z auta.
Luther niósł teczkę, Five trzymał dłonie w kieszeni i uważnie wpatrywał się w zbliżających się byłych współpracowników.
— Violet, jeżeli coś się nie uda — Chłopiec zwrócił się do siostry. — To przeproś ode mnie Delores.
Kobieta miała nadzieję, że wszystko jednak wyjdzie tak, jak miało wyjść. Nie chciała myśleć o tym, jak to się nie uda. Bo musiało. Musiało wyjść.
— Eee... Jasne — pokiwała głową.
Hazel i Cha Cha znowu mieli na swoich twarzach maski - mężczyzna skrywał swoją się prawdziwą tożsamość jako uśmiechnięty niebieski miś, za to kobieta jako pies z uciętym uchem.
Stanęli w bezpiecznej odległości od rodzeństwa Hargreeves. Five kazał Violet i Lutherowi zostać trochę dalej, sam podchodząc bliżej. Dało się jednak usłyszeć, o czym miał zamiar porozmawiać. Chłopiec miał zrelaksowaną postawę, czego nie można było powiedzieć o asasynach, którzy jakby wyczekiwali, aż Five zrobi zbyt nagły ruch. Luther zacisnął teczkę trochę mocniej w swojej silnej dłoni, gdy miał wrażenie, że mężczyzna w masce misia wpatruje się w nią.
— Te maski są konieczne? — zapytał trzynastolatek z politowaniem.
Asasyni popatrzyli na siebie w naradzie, jednak stwierdzili, iż na nic im się one w obecnej chwili nie przydadzą. Zdjęli więc je, ukazując swoje prawdziwe twarze.
Prawdziwy wygląd wysokiego mężczyzny nie był taki, jakiego spodziewała się Violet. W jej wyobrażeniu wyglądałby on dość groźnie, jednak pozory mylą. Nie wyglądał on na szalonego psychopatę. Jego twarz była trochę okrągła, na dodatek o dość przyjemnym usposobieniu. Miał także zarost, który obejmował niezbyt długą brodę.
Za to asasynka wydawała się o wiele groźniejsza; czarnoskóra kobieta o mordzie w oczach, idealnie prosty i jasny bob z równie idealnie przyciętą grzywką oraz grymas na twarzy, który zdecydowanie mówił, że była dość zmęczona robotą.
Mężczyzna musiał mieć na imię Hazel, a kobieta Cha Cha. Violet była tego pewna.
— To gdzie ją masz, mały? — odezwała się asasynka, patrząc na Five z lekko poddaną ekspresją. Była jednak typem wojowniczki.
— Tak zaczynacie? — prychnął trzynastolatek w odpowiedzi. — To wracam do auta i do widzenia.
Wtedy Cha Cha wyciągnęła z kieszeni pistolet, którym w niego wycelowała.
— Nawet do niego nie dojdziesz.
Jak na zawołanie, Violet głośno naładowała magazynek. Hazel i Cha Cha popatrzyli na nią, a potem ponownie na jej brata.
— Nie byłbym tego taki pewien. Naczytaliście się już informacji o moim nadzwyczajnym rodzeństwie — Five był pewny siebie.
Jedynie Hazel przekrzywił głowę pytająco, na co kobieta pociągnęła go za krawat, aby ten pochylił się na jej poziom.
— Dzieciak ma rację — wymamrotała mu. Ona jako jedyna przeczytała książkę Vanyi Hargreeves, która idealnie opisała moce The Umbrella Academy. — Five potrafi podróżować w czasie bez teczki, ale nie tak dobrze. Tamten cymbał żył na księżycu cztery lata. Ćpun, którego porwaliśmy wcześniej potrafi rozmawiać ze zmarłymi, dlatego wtedy udało mu się zwiać. Ta w czarnych włosach używa cieni, ale za dnia jest praktycznie bezużyteczna. Jeszcze jest idiota w masce, co rzuca nożami i tamta sławna aktorka, co potrafi wpływać na innych ludzi.
— Ma sens, pamiętam jak wtedy walczyli. Zrzuciłem na tamtego typa żyrandol i się podniósł — Hazel potaknął głową.
— No więc jak widzicie, "tamten cymbał" ma przy sobie teczkę. Zanim zdążylibyście mnie zabić, teczkę rozwaliłby na kawałki — wtrącił Five.
— I nas też, zakładam. To jak możemy razem sobie pomóc? — zapytał asasyn, w dłoni też trzymając broń.
— Muszę się skontaktować z waszą szefową — odparł. — Chcę pogadać z nią w cztery oczy.
— O czym? — Cha Cha popatrzyła na niego podejrzliwie.
— To już nie wasza sprawa.
— Dobra — zgodziła się. — Ale nic nie mów jej o teczce.
— Zgoda.
Violet i Luther jak na szpilkach obserwowali, co stanie się potem. Jednak najwyraźniej asasynka nie chciała żadnych sztuczek.
Kobieta podeszła do telefonu, a następnie wyjęła telefon i zaczęła wpisywać numer. Five w tym czasie odszedł w tył, z powrotem do rodzeństwa.
— I co teraz? — zapytała Violet, wpatrując się uważnie w Hazela, który wpatrywał się w nią.
— Teraz czekamy.
Połączenie zostało wykonane, a Handler skontaktowana. Teraz jedynie trzeba było poczekać, z asasynami wpatrującymi się w trójkę nadzwyczajnych osób.
Słońce nadal świeciło niemiłosiernie, więc Violet zdjęła swoją szarą bluzę, wiążąc ją w pasie, a jej biała koszulka na ramionach odkryła kościstoblade ramiona. Kochała i jednocześnie nienawidziła gorąca - jednak wyprowadziła się na Florydę właśnie z powodu pogody. Słońce było ucieczką przed niepożądaną mocą, ale kobieta nie znosiła zbyt jasnego otoczenia, zawsze zakładając kaptur na głowę, nawet kiedy siedziała w ciemnym pomieszczeniu.
Już miała narzekać, gdy nagle towarzystwo usłyszało cichutką melodię, zupełnie znikąd na tym pustkowiu.
Melodia zaczęła robić się coraz głośniejsza i po chwili udało się rozpoznać, że był to dźwięk vana z lodami, grającego pozytywkową wersję "Ride Of Valkyries". Sprzedawca lodów w tak poważnej sytuacji. Tylko tego brakowało. Asasyni i rodzeństwo Hargreeves patrzyli, jak kolorowy pojazd ze sztucznym lodem na dachu pędzi przez prostą drogę, na której postawione były samochody. I wydawałoby się, że zaraz to minie, jednak wszyscy byli w błędzie.
— To Handler? — zapytał zdezorientowany Luther.
Kiedy van przejechał obok, a każdy zdolny był zobaczyć, kto był kierowcą - ku ich zdziwieniu nie był to jakiś sprzedawca lodów. Przy kierownicy był machający im wesoło Klaus, za to obok na fotelu siedział Diego, krzyczący do brata "SZYBCIEJ!".
— A ten co tutaj do cholery robi?!
— To podstęp! — wrzasnęła Cha Cha.
Wraz z Hazelem wycelowała w Five, Violet i Luthera, zanim tamci zdążyli jakkolwiek zareagować, a wtedy w ich stronę poszybowały pociski o szybkiej prędkości. Nie mogli tego przeżyć.
Numer Jeden odegrał jednak rolę lidera. Odsunął gwałtowne rodzeństwo, szybko stojąc przed nimi, aby kule wleciały w niego.
I wtedy?
Wtedy stało się coś, czego żaden normalny człowiek nie mógł zauważyć.
Coś, co zobaczył tylko podróżnik w czasie i jego szefowa.
Nikt nie zdołał zobaczyć nawet, jak Five zmienia pozycje pocisków, jak wyrzuca magazynki z broni asasynów, jak rozmawia z Handler, jak potrząsa z nią rękę, ani jak znika.
Wystarczyło mrugnięcie okiem. Van z lodami uderzył głośno w auto płatnych morderców, a lecące pociski zmieniły całkowicie inny kierunek. Luther rozejrzał się zdezorientowany, zastanawiając się, jakim cudem nic go nie uderzyło. Było to jednak dobre, oszczędził ran. Nie był pewny, czy jego ciało byłoby na tyle wytrzymałe, aby stłumić kule przed uderzeniem w organy wewnętrzne i dopuścić do wykrwawienia się.
— Five? Five! — Violet próbowała znaleźć brata, który na wszystko miał rozwiązanie, ale znowu zniknął bez słowa.
Hazel i Cha Cha natychmiastowo zwrócili uwagę na teczkę, jednak Luther postanowił odwrócić ich uwagę.
— Chcecie ją? To sobie weźcie! — zawołał.
Następnie zamachnął się, z całej siły rzucając ją w dal na pole. Cha Cha od razu rzuciła się w za nią pogoń, a Hazel usilnie próbował znaleźć zaginiony magazynek.
Z vana wyszedł Klaus, który pomagał Diego prędko wyjść z pojazdu. Numer Dwa zaciskał zęby w bólu i dopiero po chwili dostrzegła, że najwyraźniej podczas walki z asasynami został postrzelony w ramię. Luther i Violet podbiegli do braci, pomagając Diego w szybszym poruszeniu się. W czwórkę skierowali się szybko do auta, dopóki Cha Cha biegła po teczkę, a Hazel próbował znaleźć amunicję. Violet otworzyła drzwi i Diego wcisnął się wraz z Klausem w tylne siedzenie. Luther wsiadł za kierownicą, a Violet usiadła na miejsce, na którym poprzednio siedział Five, zanim zniknął bez słowa po raz kolejny.
Cha Cha i Hazel ponownie wybiegli na drogę. Asasynka wtedy postawiła teczkę na ziemię, próbując ją otworzyć
— Jazda! — zawołał wesoło Klaus, podskakując w siedzeniu.
Auto z rodzeństwem Hargreeves w środku ruszyło z piskiem opon, a Cha Cha otworzyła to, co asasyni chcieli zdobyć.
Dopiero wtedy zorientowała się, że teczka wcale ją nie przetransportowała i zamiast tego wysypały się z niej losowe śmieci. Podniosła się szybko na nogi, w furii patrząc na to, jak pojazd odjeżdża coraz dalej.
Klaus odwrócił się, patrząc w tylną szybę - i wystawił im środkowy palec.
Jedyne, co mogło usłyszeć rodzeństwo (a może i nie), to głośny krzyk asasynki wołający:
— KURWA!
Pogo i Grace siedzieli na fotelach w Akademii, wpatrując się w siebie nawzajem. Ci, którzy nigdy nie odeszli z domu. Ci, którzy byli świadkami tego, jak zmarł Reginald Hargreeves.
Do budynku tego wieczora zawitała nieprzyjemna bryza zwiastująca zniszczenie, która zawitając lekko zniszczyła szybę. Właśnie coś się obudziło.
Szympans westchnął poważnie, patrząc na robotyczną mamę. Tym razem się nie uśmiechała.
— Grace, pamiętasz co się stało? — zapytał.
— Tak.
— I rozumiesz, że dzieci nie mogą się dowiedzieć?
— Rozumiem.
— Dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top