ROZDZIAŁ V; MAN ON THE MOON
"One pill makes you larger, and one pill makes you small
And the ones that mother gives you, don't do anything at all"
— JEFFERSON AIRPLANE.
ROZDZIAŁ V; MAN ON THE MOON
Piętnastoletnia Violet Hargreeves biegła najszybciej jak potrafiła, a chłodny jesienny wiatr dmuchał jej w twarz, jakby utrudniając w ucieczce. Było ciemno, księżyc dawno już świecił na niebie, a pozostali członkowie rodziny już spali. No, nie wszyscy. Miała tylko nadzieję, że nikt nie zdoła jej złapać. Co prawda nie myślała na chwilę o tym, jakie będą konsekwencje tego wszystkiego, ale ona po prostu... Nie chciała się posłuchać chociaż raz.
Biegła wzdłuż ulicy, na której stała The Umbrella Academy, po chwili jednak skręcając szybko w boczną stronę. Jeżeli jej się uda, rodzeństwo będzie ją podziwiało. Wszyscy z wyjątkiem Luthera, który jako lider najbardziej słuchał się ojca, a każda niesubordynacja była dla niego ukazaniem braku szacunku do mężczyzny, który ich adoptował.
Ale dziewczyna nigdy nie lubiła starca i była stuprocentowo pewna, że nigdy ponownie nie zyska dla niego szacunku, nawet jak w przyszłości umrze, a ona będzie musiała uczestniczyć w ceremonii jego pogrzebu.
Jednak wspomnienie nie poszło tak, jak to Violet zapamiętała. Nie uciekła dalej, nie spędziła całej nocy chodząc po różnego rodzaju sklepach i miejscach, robiąc co jej się podobało. Nie zakończyła się tym, że potem ojciec za karę zamknął ją w ciemnym pokoju na dwa dni i nie wypuszczał, jedynie pozwalając jej chodzić do łazienki.
Tym razem, Reginald Hargreeves pojawił się całkowicie znikąd, łapiąc ją swoimi kościstymi palcami za kołnierz jej mundurka, jednocześnie ją zatrzymując.
— O kurwa... — wyszeptała.
Puścił ją. Gdy odwróciła się do niego, aby się z nim zmierzyć, ubrany był cały na czarno. W coś, czego nigdy nie nosił. Te ubrania nie były do niego ani trochę podobne.
Zorientowała się też, że nie wyglądała jak piętnastolatka. Teraz była taka, jak w przyszłości. Zmęczone oczy, czarne włosy, sprane ubrania - była trzydziestoletnią wersją siebie. Taką, która musiała chodzić do pracy, męczyć się o zarobki i martwić się tym, że za parę dni ma nastąpić apokalipsa.
— Numer Osiem! — uniósł się Reginald swoim zwyczajnym, chłodnym głosem. — Jakiego słownictwa ty używasz! Tyle razy powtarzałem, że jesteś kobietą i nie wypada ci używać takich słów!
— A zamknij się, ty stary dziadzie — Violet przewróciła oczami zirytowana.
Zawsze irytowało ją to, że ona i jej siostry miały o wiele mniej swobody niż jej bracia tylko i wyłącznie dlatego, iż były płci przeciwnej. A miliarder był staroświecki.
W jego dłoni zmaterializowała się drewniana linijka, którą uderzył kobietę po głowie.
— Au!
— Trochę szacunku dla tego, kto cię adoptował, młoda panno. A teraz posłuchaj mnie uważnie, bo powiem to tylko raz.
Czarnowłosa popatrzyła na niego zaciekawiona, trąc głowę. Wtedy przypomniało jej się, że przecież jej ojciec nie żyje.
— Czemu ja cię widzę? Widzenie duchów i rozmowa z nimi to działka Klausa.
— Skup się, Numer Osiem! Nie jestem żadnym duchem, jestem twoim umysłem. Przypominam ci coś, o czym już dawno zapomniałaś. Za życia powtarzałem ci ciągle, że wraz z Klausem nie wykorzystaliście w pełni swojego potencjału. Chcę, abyś to wypróbowała. Może to pomóc w powstrzymaniu apokalipsy.
Violet nie miała pojęcia, o co chodziło starszemu mężczyźnie.
— Że niby co? — prychnęła.
— Połącz się z wymiarem cieni w jedno. Odkryjesz w sobie zdolności, o których nie miałaś pojęcia.
— Jak?
— Przestań omijać ciemność, tylko się w nią wtop.
Wtopić się w ciemność? Te słowa nie miały dla niej żadnego sensu. Znała już metodę kamuflowania się w cieniu, ale to, o czym mówił było zdecydowanie czymś innym.
Obudziła się w swoim łóżku, a wydarzenia z poprzedniej nocy prędko do niej wróciły - Luther jest w połowie szympansem, jacyś asasyni szukający Five prawie ich pozabijali.
Spotkanie z ojcem było jedynie bardzo dziwacznym snem... A przynajmniej właśnie to próbowała sobie wmówić.
Parę minut później zeszła do kuchni, aby zrobić sobie kawę. Spotkała tam rodzeństwo, które w milczeniu wpatrywało się w trochę zażenowanego Luthera. Wyglądało na to, że ona jako ostatnia wstała. Ich bracia i siostra musieli nie spać od co najmniej pół godziny.
Ziewnęła, podchodząc do ekspresu do kawy ze swoim umytym kubkiem. Wcisnęła naczynie w specjalne miejsce, a następnie nacisnęła przycisk, a gorąca kawa zaczęła się sama nalewać.
Cisza była nie do zniesienia. Na dodatek oprócz Five kogoś brakowało. Klausa. Pewnie znowu poszedł się gdzieś naćpać i leżał na jakiejś uliczce, pomyślała. Odsunęła sobie jedno krzesło, a następnie usiadła obok Diego, z hukiem kładąc kubek na powierzchnię stołu.
— Dzień dobry, rodzeństwo. O czym gadacie? — zapytała, biorąc łyk napoju. Zazwyczaj nie lubiła uczestniczyć w grupowych rozmowach, ale tym razem postanowiła trochę porozmawiać przez to, co się wczoraj wydarzyło.
Nikt niczego nie powiedział. Wszyscy wpatrywali się w Luthera, który po chwili westchnął głośno, krzyżując swoje potężne małpie ramiona schowane pod kurtką.
— Dobra — pozbierał się oficjalnie, przybierając przy stole pozę lidera. — Chcecie się dowiedzieć czegoś na temat mojej formy, to wam powiem, bo nie mogę znieść tego jak na mnie patrzycie.
— Czekaj, zanim zaczniesz — przerwał mu Diego. — Mam ważne pytanie.
— Tak?
— Czy jak oglądasz programy o małpach na Discovery Channel, to cię to podnieca?
Diego parsknął śmiechem. I ku zdziwieniu innych, Violet roześmiała się z tego wraz z nim. Co było rzadkie, bo zazwyczaj ona wcale się nie śmiała.
— Violet, serio? Ty też? — wymamrotała rozczarowana Allison. — To nie jest śmieszne, dupki.
— W końcu ktoś w tym domu ma dobre poczucie humoru — Meksykańczyk z dumą poklepał Numer Osiem po głowie, na co ta syknęła niczym kot, który dotknął wody. — Może pewnego dnia uznam cię w końcu za siostrę.
Luther podniósł się z krzesła gotowy, aby wyjść, jednak Allison prędko chwyciła go za dłoń i popatrzyła na niego uspokajająco. Numer Jeden zmiękł, siadając z powrotem.
— Wiecie co, możecie stroić sobie głupie żarciki. Nie obchodzi mnie to.
— Opowiedz nam dokładnie co się stało — Rumour uśmiechnęła się do niego ze współczuciem. — Będzie ci lżej, a może im nie będzie już do śmiechu.
Dwumetrowy mężczyzna westchnął, a wtedy chrząknął i zaczął mówić to, czego nigdy wcześniej nie powiedział innym:
— Jak dobrze wiecie, gdy wszyscy po osiągnięciu pełnoletności wynieśliście się z Akademii, ja zostałem. Byłem jedyny. Wiernym Numerem Jeden. Na misje chodziłem sam. Pięć lat temu ojciec wezwał mnie do swojego gabinetu i powiedział, że nieznana chemiczna substancja trafiła w ręce niebezpiecznych kryminalistów. Moim zadaniem było powstrzymanie ich... Ale... Misja potoczyła się źle, bo pracowałem sam. Nastąpił wybuch, którego dalej nie pamiętam. Obudziłem się sam w pokoju, z powrotem w Akademii. Tylko że gdy się sobie spojrzałem, dotarło do mnie to, jak wyglądam. Pogo wyjaśnił mi, że tata uratował mi życie. Gdyby nie wstrzyknąłby mi substancji opartej w połowie na małpim DNA, teraz byłbym martwy. Uratował mi życie.
Rodzeństwo z pewnym brakiem osób słuchało uważnie tego, co miał do powiedzenia ich brat, który pełnił rolę lidera. Luther był na tyle szczęściarzem, że od zawsze był ulubieńcem Reginalda. Co prawda miliarder nie traktował go w żaden sposób lepiej, ale wiele razy powtarzał swoim dzieciom prosto w twarz, że najbardziej lubi Numer Jeden tak samo, jak mówił im w twarz, że w Vanyi nie ma nic specjalnego, że Violet nie jest praktycznie częścią tej rodziny a dodatkiem, że śmierć Bena nie była wielką stratą, a Diego był nieokrzesanym dzieciuchem, który zbyt kieruje się emocjami, dlatego nie przyznając mu roli lidera.
W głowie Hargreevesów zatliła się wspólna myśl, że może Reginald mógł znaleźć jakieś inne serum, które pomogłoby ich bratu go uleczyć bez efektu ubocznego, jakim była przemiana w połowicznego szympansa. Nikt jednak nie powiedział tego na głos. Może i lubili sobie dogryzać, a Diego był wiecznie zazdrosny o to, że to on nigdy nie został liderem, ale mieli też granice.
— To okropne, Luther — powiedziała ze współczuciem Allison, wciąż trzymając brata za jego wielkie ramię, aby czuł się trochę lepiej.
— Zdążyłem się do tego przyzwyczaić, zresztą... Na księżycu i tak nikogo nie spotkałem, więc nie musiałem się tam wstydzić mojego wyglądu.
— Jak chcesz możesz tam wrócić — prychnął Diego.
Violet wzięła duży łyk kawy, czując jak gorzki napój spływa jej przez przełyk. Skrzywiła się lekko, spoglądając w milczeniu na rodzeństwo. Chciała im powiedzieć o nadchodzącej apokalipsie i o tym, że w tym momencie powinni wspólnie obmyślać plan jak to powstrzymać, ale nie mogła. Nie mogła im o tym powiedzieć.
— Nie, wolałbym nie — odparł oschle Luther. — Wystarczy, że spędziłem tam cztery lata. Należy mi się szacunek, Diego. Jestem liderem. Harowałem jak wół, upewniając się, żeby mieszkańcy miasta czuli się bezpiecznie. A ty? Ty po skończeniu siedemnastu lat wykurzyłeś z domu.
Numer Dwa roześmiał się sarkastycznie, lekko zaciskając pięść.
— Wyprowadziłem się od tego skurwiela, bo tak robią nastolatkowie po osiągnięciu pełnoletności. Usamodzielniają się i wyprowadzają, a nie siedzą w rodzinnym domu do trzydziestki. Problemem nie jest to, że uciekłem. Problemem jest to, że ty zostałeś.
— Zamykasz się kiedyś?
— Byłeś kiedykolwiek z jakąś dziewczyną? Chociażby na jedną noc?
— ...To nie twój interes.
Wiadome było, że Luther i dziewczyny było jednym wielkim nie. Wiadome też było, że z pewnością z żadną nie spał, co Diego lubił bratu przypominać, gdy chciał urazić jego męską godność i udowodnić, że Numer Jeden był w pewnym sensie "przegrywem".
Violet popatrzyła na puste miejsca przy stole, myśląc o tym, jak bardzo temat o przygodach (a raczej ich brak) Luthera z kobietami rozśmieszyłby Klausa.
— A tak w ogóle to wie ktoś gdzie jest Klaus i Five? — zapytała przerywając powoli rozpoczynającą się kłótnie między braćmi.
— Nie mam pojęcia. Klaus pewnie poszedł się naćpać, biedak.
— Też tak myślałam.
— Są dorośli, mają własne życia — machnął dłonią Diego. — No... Co prawda Five ma ponownie trzynaście, ale w środku jest gburowatym, pięćdziesięcioletnim dziadem.
— Nikt nie wie o tym, że jest podróżnikiem z przyszłości, więc tak czy siak, powinniśmy uważać na to, co robi — poprawił go Luther.
A robił wiele, tylko że siostra nie mogła im tego wyjawić.
— Skoro już rozmawiamy o nieobecnych członkach rodziny... To chciałam porozmawiać o Vanyi — wtrąciła nagle Allison, wpatrując się w swoje złączone dłonie ułożone na stole. — I nie chodzi mi o wczoraj, chodzi mi o jej nowego chłopaka, Leonarda.
— Naprawdę nie powinnaś tego mówić przy wszystkich, to jej prywatna sprawa z kim się umawia — Violet westchnęła głośno, lekko podirytowana. Ale jak zawsze, kobieta, której moc bazowała się na mówieniu słów, nie potrafiąc trzymać języka za zębami.
— Ta, jakoś nie chcę tego słuchać — mruknął Diego. — Wciąż nie obmówiliśmy tego, co działo się wczoraj. Musimy dowiedzieć się, co to za skurwysyni próbowali nas wczoraj zabić.
— Zgadzam się z Diego, o dziwo. Ta dwójka nienormalnych facetów może być teraz wszędzie i na dodatek chcieli coś od Five — Luther potaknął głową.
— Jeden z tych "facetów" był kobietą, nasz najdroższy liderze — odparł Numer Dwa sarkastycznie. — Więc przestań być takim seksistą.
— Skoro już się tutaj prawie wszyscy zebraliśmy, to równie dobrze możemy od razu obmówić parę rzeczy. Violet, przecież zauważyłaś, że coś nie jest z nim w porządku — stwierdziła z powagą Rumour.
— Nie bardzo — Czarnowłosa uniosła brew sceptycznie. — Ale mam wrażenie, że go skądś znam.
— Ma w sobie takie typowe spojrzenie, które widziałam u każdego mojego byłego partnera. Wydaje się... dziwakiem. I to nie takim, co jest po prostu introwertyczny. Chodzi mi o taki typ dziwaka, co mógłby być jakimś zboczeńcem albo stalkerem. Rozmawiałam z Vanyą przed napadem i mówiła mi, że zna go zaledwie od kilku dni, a już umawiają się na kolacje i okazało się, że miał jej klucze od mieszkania! Powiedziała co prawda, że to dlatego, bo zostawił dla niej prezent w postaci kwiatów, ale... On mógł w tym mieszkaniu zrobić wszystko. Poszperać w jej ubraniach, ukraść bieliznę, nie wiem.
— Zaraz obrzydzisz mi kawę, Allison — Violet skrzywiła się, wpatrując się w biały kubek z parasolką stojący przed nią.
Wysunęła się ręka i po chwili kawy nie było. Diego wziął kubek siostry, biorąc duży łyk napoju.
— Hej, to było moje!
— Świrujesz, Allison — Diego popatrzył na Numer Trzy, ignorując Violet. — To, że ty nie masz szczęścia ze związkami i masz słaby gust nie oznacza, że każdy facet jest zły.
Mężczyzna sprawiał wrażenie, że niezbyt wierzył w spekulacje Allison i była to prawda, ale jakby któraś z jego sióstr została źle potraktowana, zapewne zaczaiłby się na takiego delikwenta i postraszył go, jak nie skrzywdził, swoimi ukochanymi nożami.
— Nie chcecie mi wierzyć, dobrze. Sama się będę przyglądała tej sprawie. A jak Leonard się okaże jakimś zboczeńcem, to potem będzie wam głupio, bo to ja będę miała rację.
— Skończyłaś? Jak tak to dobrze, bo musimy pogadać o poważnych sprawach. Widzieliście, jak tamci asasyni walczyli?
— Byli bardzo dobrzy — wymamrotał lider, potakując głową. — Naprawdę dobrzy. I nosili garnitury. To oznacza, że musieli pracować dla kogoś ważnego, może nawet całej organizacji.
Dla Komisji, o której Five opowiadał Violet. Kobieta złapała się za głowę, próbując powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś na ten temat.
Dziwne zachowanie siostry zauważył Diego, który przez lata mieszkania z nią zdążył nauczyć się jej ekspresji (musiał zwracać uwagę na jej miny i mowę niewerbalną, bo Violet Numer Osiem nie była najbardziej gadatliwym dzieckiem). Przekrzywił głowę podejrzliwie.
— Violet, masz coś do powiedzenia? — zapytał. — Bo wyglądasz jakbyś coś wiedziała, ale to próbujesz ukryć.
systkie spojrzenia padły na nią, a ona nie wiedziała co powiedzieć.
— Eee...
— To typowa mina, którą stroisz jak próbujesz się wykiwać. Ostatni raz miałaś taką minę jak mieliśmy szesnaście lat, a ojcu wydawało się, że przyłapał cię na paleniu. Mów, to ważne.
Kobieta zastanawiała się na szybko, czy powinna to powiedzieć. Tu chodziło o koniec świata i o organizację, która próbowała wyśledzić ich brata w celu powstrzymania go. To była ważna sprawa, jednocześnie mogąca być łatwiejsza, jeżeli więcej osób z mocami się zaangażowało. Nie mogła jednak niczego powiedzieć.
Przez głowę przeszło jej, że w tej sytuacji powinien pojawić się Five.
"Sometimes I think of doing terrible things
I know I shouldn't think it but I do anyway
Maybe I'm just crazy like I got a disease
Feels like I got things that go deep in my sleep"
— BRICK + MORTAR.
I zupełnie jakby czytał w myślach, albo jakby Violet miała moc przywoływania ludzi (czego nie miała) - rozległ się dźwięk tworzenia portalu i w ułamku sekundy w kuchni przy stole pojawił się Five. W prawej dłoni trzymał pustą butelkę wódki, a w lewej... Przepołowionego, łysego, kobiecego manekina.
Rodzeństwo poderwało się z miejsc, od razu obrzucając go pytaniami:
— Gdzie ty byłeś?!
— Kim są asasyni w maskach?!
— Co to za manekin?!
Jednak dopiero po chwili dotarło do nich, że od Five na kilometr śmierdziało alkoholem, a on kołysał się okropnie pijany w miejscu i ledwo próbował zrozumieć to, o czym mówiło rodzeństwo.
— Czy on jest... — zaczął Luther, patrząc jak trzynastoletni chłopiec zatacza się w bok i kładzie manekina na puste krzesło, jakby był żywą osobą.
Diego parsknął w niedowierzaniu.
— Zalany w pestkę, tak — dokończył.
— Wiecie, co jes śmiejszne? — wymamrotał. — Waśnie dojrzewam... Drugi raz.
Trzynastolatek popatrzył niewyraźne na Violet i chciał do niej podejść, aby jej coś przekazać, ale zamiast tego padł na krzesło obok manekina, kładąc pustą butelkę po wódce na stole.
— Five, w tym ciele to nie jest dla ciebie zdrowe — sapnęła Allison, zabierając ją, wąchając jeden raz, a następnie wyrzucając z obrzydzeniem do kosza.
— Nie... Nie obchodzi mję to ani trochę — odpowiedział żałośnie Five. Pod wpływem alkoholu był o wiele bardziej emocjonalny niż zwykle. — Bo i tak umrę i i i na dodatek bardzo szybko. Puf, wszysko znika. Puf!
Czarnowłosa popatrzyła na brata przerażona, co ten zauważył.
— Nie martw się-ę, Violet. Mogą się dowiesieć, nie obchodzi... Nie obchodzi mnie to-o w ogólę. Jessem jak czterech cholernych jeść... jeśdźć... jeźdźców apokalipsy.
— Violet, o czym on mówi? — Luther popatrzył na nią, jednocześnie pilnując by ich brat nie zjechał z krzesła.
Kobieta postanowiła na początku ich zignorować, dopóki się nie dowie paru rzeczy sama.
— Co się stało? Czemu się tak nachlałeś? — zapytała zaniepokojona, podchodząc bliżej brata. — Masz przecież ważną misję do wykonania.
— Byem na misji! — Five prawie wrzasnął. — Zagroziem nawet temu doktorkowi z M... Medikarp, aby...
— Five! — przerwał mu Diego. — Wczoraj dom zaatakowała dwójka psychopatów w dziwnych maskach! Kim oni byli? Skup się!
— To byli Hazel i Cha cha... — Chłopak wymamrotał w odpowiedzi. — Najlesi z naj... Najlepszych. Poza mną oczywiście, hehe.
— W czym?
Trzynastolatek westchnął i popatrzył na manekina z żalem, głaszcząc go po łysej głowie.
— Wiesz... Ona nie znosi jak piję. Podobno robię się nieuprzejmy.
— Skup się! — krzyknął zniecierpliwiony Diego. — Czego oni od ciebie chcą?!
Five popatrzył w brązowe oczy brata niewyraźne, uśmiechając się do niego.
— Chcemy cię tylko chronić — dodał Numer Dwa spokojniej.
— Nie potrzebuję ochrony-y. Wiesz ilu ludzi zabiem?
— Jak to zabiłeś?
Five wstał krzesła i minął Luthera, następnie stojąc nad kranem i zwymiotował do umywalki. Przekręcił kurek, oczyszczając wnętrze i wycierając sobie usta.
— Niech wam... Niech wam Violet opowie, jessem zmęczony — wymamrotał niewyraźnie. — Położę się tu, nie-e chcę mi się wchodzić dwa piętra do góry.
Chłopiec chwycił łysego manekina przedstawiającego kobietę i położył się na podłodze, próbując zwinąć się w kłębek. Zamknął oczy, po kilkunastu sekundach śpiąc już jak zabity ze skradzionym sklepowym manekinem pod pachą - w środku kuchni.
Luther podszedł do niego i podniósł go, bez żadnego wysiłku niosąc go na rękach.
Pokój Five znajdował się na samym końcu korytarza. Był on jednym z większych pomieszczeń na piętrze z sypialniami dzieci Hargreeves - z dużym łóżkiem, szafą, fotelem i tarczą do rzutek. Ściany były za to przyozdobione różnymi bardzo skomplikowanymi obliczeniami, które rozpoczął rozpisywać trzynastolatek po powrocie do domu.
Luther wszedł z rodzeństwem do pokoju, kładąc Numer Pięć do łóżka i przykrywając kołdrą. Rzadko można było być świadkiem tak niewinnego wzroku na twarzy Five, który podczas snu wyglądał jak typowe dziecko utulone do snu.
— Zabawne — Diego przekrzywił głowę, krzyżując ramiona. — Gdybym nie wiedział, jakim jest bucem, powiedziałbym, że wygląda dość uroczo gdy śpi.
— Jak się obudzi to wróci do normalnego siebie, daj mu czas — wymamrotał Luther.
— Violet... — Numer Osiem nagle poczuła, jak siostra kładzie dłoń na jej ramieniu. — Opowiedz nam, o co dokładnie chodziło Five.
Wszyscy spojrzeli na nią, wyczekując odpowiedzi. Nie miała więc wyboru. Musiała powiedzieć, że za parę dni miała nastąpić apokalipsa.
Odetchnęła głęboko, a następnie usiadła na fotelu.
— Dobra, powiem wam — odparła. — Ale wolelibyście o tym nie wiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top