ROZDZIAŁ IV; EXTRA ORDINARY





"Father wears his Sunday best
Mother's tired, she needs a rest
The kids are playing up downstairs
Sister's sighing in her sleep
Brother's got a date to keep, he can't hang around
Our house, in the middle of our street"
— MADNESS.





ROZDZIAŁ IV; EXTRA ORDINARY








    Violet kroczyła w stronę akademii myśląc o tym, co znaczył SMS, którego otrzymała od siostry. Mama zamieszana w śmierć taty? To nie miało jakiegokolwiek sensu. Przecież nie było możliwe, żeby stała za tym mama. Była przecież robotem i była zaprogramowana w odpowiedni sposób.
    Wtedy kobieta dostrzegła Allison po drugiej stronie ulicy, co było czymś dość niespodziewanym. Od razu do siebie podeszły i zapadła trochę niezręczna cisza, bo adoptowana siostra wciąż pamiętała to, co Numer Trzy powiedziała na temat tego, jaka jest ona i Vanya. I oczywiście Numer Osiem mogła powiedzieć jej to w twarz - ale postanowiła tego nie robić, by oszczędzić jej więcej negatywnych emocji. Widać było, iż Allison miała już dość na głowie. Zamiast tego, udawała, że wcale tego nie słyszała.
    Czarnoskóra kobieta popatrzyła na siostrę, a dokładniej to na białą koszulę, którą miała założoną.

    — Czy to moja koszula? — Zamrugała w zdziwieniu kilka razy.

    Numer Osiem kiwnęła głową.

    — Musiałam na szybko założyć coś eleganckiego, a moja szafa... No wiesz. Tylko proszę, nie jęcz mi teraz o tym, że ci kradnę ubrania — jęknęła błagalnie.

    — Nie jestem zła — Allison uniosła brwi. — Tylko zdziwiło mnie to, że masz na sobie coś innego niż stara bluza. Dobrze ta koszula na tobie leży, możesz ją sobie zatrzymać.

    — Nie, dzięki. W każdym razie... Co ty tutaj robisz? Mieliśmy się spotkać w Akademii, przecież zwoływałaś zebranie.

    — Tak, wszyscy się już zbierają. Właśnie szłam do Vanyi, bo tak jakby... Nie mam jej numeru — wymamrotała zawstydzona.

    Kobieta o kruczoczarnych włosach prychnęła, krzyżując ramiona. To było dość niewiarygodne ze względu na to, że Allison zawsze próbowała mieć dobry kontakt z siostrami. Jak widać nie szło jej to tak dobrze, jak się zarzekała, skoro nawet nie miała do nich numeru.

    — Serio? I ty się nazywasz kochającą siostrą?

    Rumour posłała jej urażone spojrzenie spod pięknych długich rzęs.

    — A co, ty niby masz?

    Numer Osiem też nie miała żadnego sposobu na komunikację z Vanyą, więc z jej twarzy zniknął kpiący uśmieszek.

    — Nie.

    — Wiesz w ogóle gdzie ona mieszka?

    — ...Nie, a muszę? Mieszkałam na Florydzie.

    — A ja w Hollywood i wiem — Allison uśmiechnęła się sama do siebie przez to, że uciszyła przemądrzalstwo siostry. — Chcesz ze mną jechać ją zabrać na spotkanie rodzinne, czy nie?

    Czarnowłosa westchnęła zirytowana, rozglądając się po zatłoczonej ulicy z pędzącymi autami. Five gdzieś zniknął i nie chciał powiedzieć, co dalej, więc wszystko ponownie zrzucił na siebie. Zawsze tak robił, gdy miał jakiś problem. Przeczesała włosy dłońmi.

    — Jak mi zafundujesz darmową podwózkę, to jasne.


    Potem rzeczy się działy dość szybko. Zanim zadzwonić na taksówkę, gwiazda filmowa użyła telefonu, aby zadzwonić po swojego prywatnego kierowcę o imieniu Callum. Okazało się, że był jednym ze stereotypowych szoferów, jakich można spotkać było w Hollywoodzkich filmach. Podjechał powolnie obok chodnika do kobiet bardzo luksusowym czarnym autem z zasłoniętymi szybami, a następnie wysiadł i otworzył im drzwi.
    Wsiadając do środka, Violet była stuprocentowo pewna, że niezwykle ekskluzywne auto, w którym siedziała kosztowało więcej, niż jej całe życie.

    Kiedy samochód ruszył, zapadła niezręczna cisza. Siostry rzadko miały możliwość rozmowy. Pomimo że obie bawiły się razem, gdy były młode, nie czuły się dobrze ze swoim towarzystwem, chociaż zawsze chciały - były totalnymi przeciwieństwami: Allison lubiła się stroić i malować, a Violet lubiła siedzieć w ciemnościach i czytać, słuchając muzyki. Allison miała mnóstwo chłopaków (którzy byli tajemnicą przed ojcem) i co miesiąc kończyła ze złamanym sercem, a Violet nigdy nie była w związku. Allison kochała być w centrum uwagi, a Violet za wszelką cenę tego unikała, bo nie znosiła ludzi. Allison nie chciała też w aucie powiedzieć, o co chodziło, gdyż stwierdziła, że lepiej omówić ten temat w domu, przy wszystkich.
Nigdy nie miały ze sobą cokolwiek wspólnego. Ale teraz były dorosłe. Numer Osiem czuła, że przez apokalipsę nie miała nic do stracenia. Jeżeli miała niedługo umrzeć, to chciała chociaż trochę poznać jej rodzeństwo.

    — Ty... Słyszałaś, o czym rozmawiałam z Vanyą, prawda? — wypaliła nagle zupełnie znikąd gwiazda filmowa, patrząc smętnie przez okno.

    Nightfall popatrzyła na nią w zdziwieniu, jednak postanowiła udawać, że to wcale nie miało miejsca, aby uniknąć konfrontacji.

    — Że co? Niee... — prychnęła, kręcąc głową.

    — Violet, widziałam cię na schodach przez ułamek sekundy, zresztą twoja mina to potwierdziła.

    — O.

    — Przepraszam za tamte słowa, byłam po prostu wściekła. Nie powinnam tego wyładowywać na ciebie i Vanyi.

    — Spoko.

    Nie było odwrotu. Siedziały tak przez chwilę w ponownej ciszy.

    — Więc... — zaczęła Violet, by próbować jakoś to przerwać. — Chcesz mi się wypłakać na ramieniu, czy coś?

    Allison uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową.

    — Nie wiesz co zaszło między mną, a Patrickiem, co? — Ponownie zmarkotniała, gdy pomyślała o jej byłym mężu. — Czemu zabrał Claire...

    Rzeczywiście, prasa o tym nie mówiła. Problemy sercowe Allison zawsze były opublikowane do gazet, by wiedział o tym cały świat, ale nigdy nie podali powodu, dlaczego to właśnie jej były mąż dostał prawa rodzicielskie, a nie ona. Tutaj musiało chodzić o coś poważnego.

    — Nie wiem — Violet przyznała.

    Czarnoskóra kobieta spojrzała na Calluma, a wtedy chwyciła za pokrętło, dzięki któremu wysunęła się szyba między przednimi siedzeniami i tylnymi.
Allison już otworzyła usta, ale zamknęła je z zawahaniem się.

    — Nie jestem pewna, czy ci powiedzieć... Czy w ogóle cię to obchodzi.

    To była jej siostra. Pomimo tego, że Violet nie była dobra w sprawach sercowych i nie lubiła ukazywania miłości do kogokolwiek, nawet takiej rodzinnej, to i tak nie mogła powstrzymać się przez to, że tak naprawdę zależało jej na dobru rodzeństwa. Każdy członek rodzeństwa martwił się o resztę, ale byli naprawdę okropni w ukazaniu tego przez to, jak zostali wychowani przez ojca.
    Więc w rzeczywistości, pomimo że temat o problemach osobistych nie należał do jej ulubionych, postanowiła wysłuchać siostry.

    — Mów — odparła.

    Rumour westchnęła głęboko z niezadowoleniem i lekkim bólem, opierając się na skórzanym siedzeniu.

    — To, co działo się między mną a Patrickiem gdy byliśmy razem nie było idealne. Zawsze walczyliśmy między sobą o nawet najgłupsze sprawy. A on jest zawzięty. Teraz sąd nakazał mi uczestniczyć na obowiązkowych terapiach, zanim będę mogła odwiedzać Claire.

    — Po co? — Violet słuchała ze zdziwieniem.

    Nastąpiła cisza. Allison nie chciała spojrzeć siostrze w oczy. Było to zachowanie, które Violet jako porucznik widziała wśród winnych osób, którzy byli zawstydzeni tym, co zrobili. Numer Trzy nie chciała nic powiedzieć. To właśnie wtedy dotarło do Violet, z czym zmierzała się jej siostra.

    — Użyłaś na niej swojej mocy...

    — Czasami... — Allison wpatrywała się na mijane auta, próbując jakoś ukryć smutek i poczucie winy w jej głosie. — Czasami były dni, w których przechodziła okropne histerie, napady złości. Bez przerwy płakała na cały dom i krzyczała. Nie ważne co zrobiłam, ona po prostu nie przestawała. Rozkazałam jej mocą, aby przestała. Miała wtedy trzy latka, a ja... Ja wiem, że trzylatki tak robią i mają tak robić, więc przysięgłam, że zrobię to tylko jeden raz. Tylko że nie zrobiłam tego tylko jeden raz. — Teraz w jej oczach pojawiły się łzy. — Wmawiałam sobie, że... Każdy rodzic, który by posiadał moją moc zrobiłby to samo. Że to wcale nie było złe. Że ja po prostu miałam małe ułatwienie. Od kiedy byłam mała dostawałam to, co chciałam...

    — Tak... — wymamrotała Violet, słuchając z powagą.

    — Z tatą, z moją karierą... Ale teraz wiem, że wszystko w moim życiu było nieprawdziwe... Więc teraz zaczynam od nowa. Nie wiedziałam tylko, że będzie tak ciężko.

    — Będzie łatwiej, Allison — Numer Osiem niezręcznie podrapała się po głowie. Nie była dobra w pocieszaniu. — Życie jest ciężkie, a ludzie to skurwiele, ale dasz sobie radę. Czasami musimy długo walczyć, aby coś zdobyć.

    — Ta... A niektóre rzeczy po prostu zostają zepsute.

    Nastąpiło kolejne milczenie, które nagle zostało przerwane przez Allison patrzącą przez szybę.

    — O, widzę Vanyę — stwierdziła zaskoczona. Od razu wychyliła szybę dzielącą kierowcę i pasażerów. — Możesz nas zostawić tutaj, dziękuję Callum.

    Samochód podjechał obok chodnika, a wtedy kobiety wyszły z samochodu. Ku ich zdziwieniu, Vanya nie była sama. Właśnie stała przed sklepem wyrobów z drewna wraz z jakimś nieznanym mężczyzną. Wszyscy byli dość zdziwieniu na swój wzajemny widok.
Nieznajomy, z którym rozmawiała ich siostra był odrobinę wyższy od Vanyi. Miał krótkie brązowe włosy, ciemne oczy i ubrany był w wygodne ubranie przykryte niezapiętą, zieloną kurtką. Wyglądał na dość przyjemnego w obyciu.
Vanya niosła futerał na skrzypce, więc Violet stwierdziła, że może był to jej student i właśnie wracała z lekcji. A może Vanya miała ćwiczenia z orkiestrą.

    Numer Siedem nigdy nie miała mocy, dlatego musiała znaleźć sobie jakieś inne zajęcie, by chociaż trochę mieć przekonanie, że chociaż w czymś jest dobra. Pewnego razu zauważyła skrzypce Reginalda, który pozwolił jej ich używać. Od tamtego momentu, Violet zawsze słyszała, jak jej siostra grała pięknie na instrumencie w swoim pokoju. Do teraz wykorzystywała swój talent, aby zarabiać. Uczyła grać na skrzypcach i grała w orkiestrze jako drugie skrzypce, gdzieś zupełnie z tyłu.

    — Violet? Allison? Co wy tutaj robicie? — Popatrzyła się na siostry zaskoczona.

    — Hej — Allison uśmiechnęła się do niej, a Violet postawiła na krótkie machnięcie dłonią.

    Obie skupiły się jednak na nieznajomym, który stał pomiędzy nimi, co doprowadziło do dość dużej niezręczności.

    — A ten to kto? — Czarnowłosa bez ogródek wskazała opryskliwie głową na mężczyznę.

    — Leonard — Vanya od razu skierowała się do mężczyzny. — To moja siostra Violet, wybacz mi za nią. A ta tutaj to moja siostra Allison.

    Gdy Violet wpatrywała się w Leonarda, mogła przysiąc, że gdzieś go już widziała. Nie mogła sobie jednak przypomnieć kiedy. Nawet brzmiał znajomo.
    Leonard też wpatrywał się w nią uważnie.

    — Chwila moment, ja cię znam — odezwał się.

    — No właśnie mam wrażenie, że ja ciebie też skądś...

    — Ty byłaś w tej Akademii coś tam, prawda? Dołączyłaś dość późno! — Uśmiechnął się przyjaźnie. Następnie skierował słowa do Allison. — Ty też tam w tym byłaś, prawda? I... Chwileczkę... Ty grałaś w tym takim filmie, nie pamiętam nazwy... Grałaś prawniczkę! Tą taką pewną siebie na wózku inwalidzkim!

    — Tak — zachichotała. — To byłam ja.

    Leonard zwrócił się do swojej towarzyszki.

    — Vanya, nie mówiłaś mi, że twoja siostra jest gwiazdą filmową. Wow! — roześmiał się. — Chwileczkę, a ty... Ty chyba nie byłaś w tym Umbrella coś, co?

    Wiadome było, że nie będzie on o tym wiedział. W końcu Reginald zawsze udawał przed publiką, jakby Numer Siedem nigdy nie istniała w The Umbrella Academy.

    — Nie — wymamrotała Vanya, uśmiechając się słabo. — Byłam takim... Piątym Beatelsem w rodzinie.

    — Nigdy nie lubiłem Beatlesów. Bardziej wolę Rolling Stones — odparł żartobliwie.

    Violet przewróciła oczami zirytowana. Leonard wydawał się w porządku, ale rozmowa była straszne irytująca i niezręczna, na dodatek reszta rodzeństwa już czekała.

    — Mamy zebranie rodzinne w domu — przerwała w samym środku rozmowy. — Zabierasz się z nami?

    Vanya popatrzyła na siostry dość sceptycznie. Nigdy nie była mile witana na grupowych spotkaniach, bo często odrzucano ją ze spotkań tak, jak robił to tata. W końcu nie miała mocy, nie była wyjątkowa.

    — Chcecie mnie tam? — Skrzypaczka uniosła brew.

    — Oczywiście, Vanya — odezwała się od razu Allison szczerze, która czuła się źle z tym, co powiedziała wcześniej siostrze.

    Mężczyzna niebędący częścią rodziny niezręcznie stał obok, próbując nie słuchać tego, o czym rozmawiały. Violet wciąż się w niego wpatrywała. Nie mógł po prostu wypaść jej z głowy. Cały czas była przekonana, że wygląda jej na kogoś znajomego, a jednocześnie dość innego.

    — Chodzi o mamę — dodała Allison.

    Vanya westchnęła, a następnie spojrzała na Leonarda.

    — Przepraszam, ja muszę już....

    — O nie, nie musisz przepraszać — Mężczyzna uśmiechnął się do niej łagodnie, dotykając lekko jej ramienia. — Pogadamy później przy obiedzie. Do zobaczenia.

    Numer Siedem pożegnała się z nim, a potem dość długo patrzyła, jak Leonard odchodzi z dłońmi w kieszeniach.
    Allison i Violet wymieniły między sobą spojrzenia. W zachowaniu ich siostry było coś, czego dawno nie widziały. Wyglądało na to, że chyba się zakochała.

    — Kto to był? — zagaiła z uśmieszkiem Allison, jak to rodzeństwo, gdy dowiadywało się, że drugie może mieć drugą połówkę.

    — To... — Policzki Vanyi zrobiły się lekko czerwone. — To mój przyjaciel.

    — Przyjaciel? — prychnęła Violet.

    Vanya próbowała ukryć uśmiech oraz to, że jej policzki coraz wyraźniej zmieniały kolor.

    — Ja... To nie... Po prostu może wcale nie próbuję odizolować się od wszystkiego i wszystkich — zacytowała wcześniejsze słowa Allison, patrząc na nią znacząco.

    Na twarzy Rumour ponownie pojawiło się poczucie winy, które wcześniej widziane było w samochodzie.

    — Przepraszam, Vanya. Nie powinnam cię tak obrazić. Naprawdę przepraszam — westchnęła. Następnie spojrzała na Violet, a potem ponownie na Vanyę. — Przepraszam was obie. Staram się być dobrą siostrą, ale... Trochę mi nie wychodzi.

    — Wcale nie zauważyłyśmy — odparła ironicznie Numer Osiem.

    — Auć. Vanya, powiedz jak się serio czujesz — Allison popatrzyła na drobną kobietę przed nią.

    Numer Siedem uśmiechnęła się cwaniacko.

    — Może ci powiem.

    Obie się zaśmiały, a następnie podążyły do czekającego już na nie samochodu.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Rodzeństwo Hargreeves zebrali się w salonie już kolejny raz. Znowu tuż przed kominkiem. To właśnie w tym miejscu trwały zebrania rodzinne i raczej w najbliższym czasie wcale nie zamierzali zmieniać lokacji. Nieobecny był jedynie Five, którego wciąż Violet nie widziała od momentu, gdy odjechał gdzieś taksówką.
Tym razem w salonie stał mały telewizor, na którym grane było nagranie z kamer umieszczonych w całym domu. Okazało się, że udało się nagrać coś wspólnego ze śmiercią Reginalda - odkryła to Allison wraz, gdy przeglądała rodzinne kasety.

    Bracia i siostry oglądali w zdziwieniu, jak na nagraniu w dniu śmierci ich ojca, Reginald zaczął w pewnym sensie dusić się na łóżku, a Grace wpatrywała się w niego spokojnie. Kiedy przestał już się ruszać, mama usiadła obok miliardera robiąc coś przy mężczyźnie, po chwili wychodząc z pomieszczenia.

    — Naprawdę sądzicie, że mama mogła skrzywdzić tatę? — zapytała ostrożnie Numer Siedem, oglądając nagranie uważnie wraz z pozostałymi.

    — Długo nie było cię w domu, Vanya — odparł Luther, który jako najbardziej był przekonany, że to właśnie ich robotyczna rodzicielka za tym stała. — Może już nie znasz Grace.

    Violet obserwowała to wszystko, jednak coś w tej teorii Luthera nie pasowała. Pracowała dla FBI i wiedziała, że jego hipotezy nie miały sensu.

    — Jeżeli Grace go zatruła, to pokazałoby się to w raporcie koronera — stwierdziła.

    — Violet, nie potrzebuję raportu, aby powiedziano mi coś, co widzę na własne oczy.

    — Wyniki z pewnością się nie myliły.

    Wtedy Diego, który stał jak najbliżej ekranu szturchnął swojego brata w bok.

    — Chyba ten stan nieważkości w kosmosie pomieszał ci coś ze wzrokiem, bracie. — Numer Dwa kliknął przycisk na pilocie, cofając nagranie. Wskazał ekran palcem. — Popatrz bliżej. Na nagraniu tata ma na twarzy monokl... Mama wstaje i... Bum! Monokla nie ma.

    Rzeczywiście miał rację, tak właśnie było. Meksykańczyk wyłączył telewizor.

    — Ona nie zatruwała ojca, tylko zabierała monokl, by go wyczyścić — dokończył, odchodząc od ekranu i stojąc przy stole.

    — To gdzie on jest? — wymamrotał Luther zbity z tropu. — Przeszukałem dokładnie cały dom, włączając z jej rzeczami. Nie ma go przy sobie.

    Wyraz twarzy Diego był dość zagadkowy. Jakby było coś, co chciał opowiedzieć w tym momencie i musiał, chociaż miało to być dość problematyczne. Okazało się to prawdą przez to, co powiedział ostrożnie chwilę później.

    — To dlatego... Bo ja go zabrałem. Po pogrzebie.

    Wszyscy byli zszokowani tym, co wyznał brat.

    — Miałeś monokl przez cały ten czas przy sobie i nawet nam o tym nie wspomniałeś?! — uniosła się zezłoszczona Allison. — Diego, co do cholery!

    — Nie powiedziałeś nic, jak Luther oskarżał nas! Jego dzieci! — oburzona Violet, skrzyżowała ramiona w niezadowoleniu.

    Numer Jeden był wściekły. Wyciągnął natychmiastowo dłoń, patrząc na brata surowo, jak to na lidera przystało.

    — Oddaj ten monokl.

    — Wyrzuciłem go.

    — Że co?!

    Diego podszedł do brata bliżej, trzymając przy sobie swój nóż, który wcześniej ostrzył.

    — Wiedziałem, że jak znajdziesz go przy mamie, to ci odwali tak, jak odwala ci właśnie teraz.

    W tej chwili to wszystko miało sens. Numer Dwa był zbyt przywiązany do mamy i chciał ją bronić, dlatego schował monokl, nic o tym nie mówiąc. Chciał oczyścić Grace z zarzutów, pomimo że to nie ona zabiła Reginalda.

     — Diego, ty skurwysynie... — fuknął Luther z furią w oczach. — Ja cię...

     Mężczyźni przygotowani byli na kolejną walkę. Olbrzym już się napędzał, a Kraken odłożył nóż obok i zacisnął pięści, trzymając je z przodu. Jednak dom nie mógł znieść kolejnej walki braci.
    Violet prędko stanęła pomiędzy nimi, powstrzymując ich przed ponownym natarciem na siebie.

    — Uspokójcie się, kurwa! — zawołała podirytowana tym wszystkim. Nie wiedzieli oni, że nadchodził koniec świata i były ważniejsze rzeczy, którymi trzeba się było martwić. — W ten sposób niczego nie załatwicie. Przestańcie się zachowywać jak małe dzieci.

    — Violet ma rację — wtrąciła Vanya. — Wiem, że tata był dość zagadkowy i nie lubił nam mówić o czymkolwiek, ale pamiętam o jednej rzeczy, którą napomknął.

    Rodzeństwo skierowało wzrok na siostrę z lekkim zainteresowaniem.

    — Według jego słów, mama została zaprojektowana do bycia stróżem całej rodziny Hargreeves, włączając w to niego, ale także do bycia obrońcą przed wszelkimi zagrożeniami — kontynuowała.

    — Co masz przez to na myśli? — Numer Trzy zmarszczyła brwi wyrażając zdezorientowanie.

    — Została zaprojektowana, żeby interweniować jeżeli któremuś z nas będzie działa się krzywda.

    Luther skrzywił się lekko.

    — Ale jeżeli jej program ostatnio szwankuje, to... — westchnął, trzymając się nerwowo za kark. Ciężko mu było to powiedzieć. — Musimy ją wyłączyć.

    Wszyscy popatrzyli zszokowani na lidera, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział. Przecież to była ich matka, nie mogli tego zrobić. Najbardziej jednak zareagował na to Diego, który od razu poderwał się w stronę brata pokryty złością i chęcią do walki o dobro mamy.

    — Nie, nie, nie, NIE! — wrzasnął pełen desperacji. — Ona nie jest jakimś odkurzaczem, którego możesz wrzucić sobie do szafy! Ona czuje, widziałem to!

    Numer Dwa był do niej najbardziej przywiązany. Odkąd Violet pamiętała, to właśnie do niej młodszy Diego uciekał, gdy miał jakiś problem emocjonalny. Mama przytulała go wtedy i od razu było mu lepiej. Pomogła mu także z jego dawnym problemem jąkania się, uczyła go jak może się tego pozbyć, a kiedy udawało mu się wypowiedzieć zdanie z idealną płynnością, jej oczy rozjaśniały się i można było odnieść wrażenie, jakby naprawdę szczerze się cieszyła tym i pękała z dumy, jak jej syn dobrze sobie radził.
    Violet chciała wierzyć w prawdziwość uczuć Grace tak głęboko, jak jej brat. Jednak nie potrafiła. To prawda, wierzyła w jej niewinność - to nie mama zabiła ojca. Ale była sprzeczna co do tego, czy robot wykreował uczucia do swoich dzieci, czy nie.
    Luther wciąż jednak miał podejrzenia co do Grace.

    — Diego, jak nasz ojciec umierał, ona po prostu stała i patrzyła!

    — Jestem za Lutherem — wtrąciła nagle Allison. — Powinniśmy ją wyłączyć.

    Numer Dwa popatrzył z nadzieją na Violet, czekając na jej opinię.

    — Ja za Diego. To nie była Grace, jestem tego pewna. Nie możemy jej wyłączyć — odparła.

    Wszyscy następnie zwrócili uwagę na Vanyę, która po tym, jak rodzeństwo na nią spojrzało od razu była zakłopotana, nie wiedząc co powiedzieć.

    — J-ja nie powinnam...

    — Prawda, ona nie powinna głosować — prychnął Diego.

    — Chciałam powiedzieć, że jestem za tobą.

   — ...No to powinna głosować. A ty, Klaus?

    Zapytał ćpuna, który tego dnia miał na sobie crop top z długim fioletowym szalem i czarnymi spodniami ze skóry. Opierał się o kolumnę tuż obok rodzeństwa, podjadając skradzione ze sklepu chipsy.

    — A co wy, nagle jesteście ciekawi co mam do powiedzenia? "Wyłaź z vana, Klaus", "Witaj ponownie w vanie, Klaus".

    — Co? Jaki van?

     — Rany, po prostu wybierz stronę — Luther przewrócił oczami zniecierpliwiony.

    — Jestem z Diego, bo wal się! I jeżeli Ben by tu był, to by się ze mną zgodził.

    — Więc jest cztery do dwóch — oznajmił zwycięsko Diego.

    — Jeszcze nie ma oficjalnego wyniku, bo nie ma z nami Five i Pogo — wtrąciła nagle Allison. — Cała rodzina musi zagłosować. Jesteśmy to sobie winni.

    — Dobra — zgodził się Luther.

    — Powinniśmy zaczekać — Czarnowłosa kobieta w białej koszuli zaproponowała.

    Jednak nigdy jej nie posłuchał i rodzeństwo od razu skierowało się do wyjścia z salonu. Tylko Violet, Vanya i dość przybity Diego zostali na miejscach.
    Mężczyzna próbował powstrzymać łzy bezsilności, które zauważyła Numer Osiem. Kiedy dostrzegł jej spojrzenie, od razu odwrócił się w inną stronę.
    Numer Siedem sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej tabletki na kojenie nerwów, które brała od małej.
    Zapadła całkowita cisza, a rodzeństwo nie wiedziało, że całej rozmowie przysłuchiwała się Grace z pustym spojrzeniem na twarzy.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Nadszedł późny wieczór. Na niebie pojawił się księżyc, a rodzeństwo niecierpliwie czekało na Five, który jeszcze nie wrócił do Akademii. Każdy spędzał czas w innym pomieszczeniu: Allison siedziała gdzieś na daszku i paliła papierosa, Luther w pokoju do monitoringu oglądał kasety w razie czego, jeżeli coś o ominęli, Klaus brał kąpiel w jednej z łazienek słuchając "Sinnermana", a Diego właśnie wrócił ze spaceru po dziedzińcu z Grace.

    Violet nie mogła się na niczym skupić. Chodziła po dużym, ciemnym budynku słuchając "Waiting For The World To End" Mother Mother i wspominając czasy, które były, a nigdy już nie wrócą, a także te, które nigdy nie będą mogły się pojawić, jeżeli koniec świata się wydarzy.
Była zła na Five, że powiedział jej o nadchodzącej apokalipsie i zniknął bez słowa robiąc swoje rzeczy, nawet nie mówiąc jak pomóc w zatrzymaniu tego. Teraz wciąż ogarniał ją strach oraz bezsilność. Lepiej jest, gdy nie zna się daty swojej śmierci.

"Ya I'm just waiting for the end of the world
End of the whole wide world..."

    Atmosfera spokojnej muzyki została przerwana niespodziewanie głośnymi hukami, które rozległy się na parterze. Violet szybko wyciągnęła słuchawki, a następnie rzuciła telefon na fotel. Stała przez chwilę w miejscu zdezorientowana, jednak podskoczyła w miejscu, gdy rozległ się kolejny hałas, tym razem bliżej schodów. To były pociski. Ktoś strzelał w domu.
    Numer Osiem z coraz szybciej bijącym sercem prędko wybiegła z korytarza i skierowała się drugimi schodami, aby zorientować się, gdzie jest reszta członków jej rodziny oraz by ustalić, kim byli intruzi i czego chcieli.

    Wtedy na końcu korytarza zobaczyła sylwetkę osoby w masce przedstawiającej głowę psa z uszami. Kiedy intruz się odwrócił, przez klatkę piersiową można było dostrzec, że była to kobieta. W dłoni trzymała karabin, który nagle wystrzelił szereg pocisków w jej stronę. Czarnowłosa w ostatniej chwili wysunęła dłonie przed siebie, a wtedy cień na ścianie skleił się w ciemną masę, tworząc pewnego rodzaju tarczę, przez którą nie chciały przelecieć kule.
    Kiedy zamaskowana kobieta zaczęła przeładowywać magazynek, Violet prędko do niej podbiegła i użyła cienia, aby uformować linę z czarnej mazi, którą od tyłu zawiązała wokół szyi asasynki. Z jej dłoni wypadł karabin. Numer Osiem z całej siły wypchnęła kobietę w ścianę i już chciała usztywnić jej dłonie, gdy nagle atakująca uderzyła Violet w szczękę, odpychając się od niej. Nightfall upadła na podłogę, czując bolesny cios. Zanim się jednak podniosła, kobieta z maską psa podniosła swój karabin.

    — Przybyliśmy tu po Five. Dajcie nam go i wyjdziemy — powiedziała.

    — Po moim trupie, koleżanko.

    — Skoro nalegasz.

    Zanim wróg zdążył nacisnąć spust, niespodziewanie rozległ się szybki świst, a lufa została zatkana przez idealnie rzucony nóż.
Numer Dwa wybiegł z bocznego korytarza, obrócił rękę nieznanej kobiecie i zaczął posyłać jej uderzenia w brzuch, przez co zgięła się w pół, a wtedy kopnął ją z półobrotu.
    Gdy Violet się podnosiła, a Diego walczył za nią z nieznajomą - odwróciła głowę, by zobaczyć czy ktoś nie idzie i nagle zobaczyła przed twarzą pięść nieznajomego, dwumetrowego mężczyzny w masce niebieskiego misia, która szybowała wprost na nią. Zrobiła prędki unik, obróciła się całym ciałem i uderzyła mężczyznę w żebra łokciem. Nie był to jednak bolesny cios dla potężnego mężczyzny. Chwycił ją za gardło, a wtedy rzucił nią o ścianę i już nacisnął za spust, gdy Violet zrobiła ponowną tarczę, która ochroniła ją i jej brata przed szeregiem pocisków.

    — Szybko, uciekaj! — wrzasnęła czarnowłosa wiedząc, że cień nie utrzyma tego długo.

    Zostawiła tarczę w powietrzu, a wtedy rzuciła się z Diego przez korytarz, skręcając i wybiegając do salonu, gdzie rzucili się za sofę.

    — Kim oni do cholery są?! — zapytała roztrzęsiona.

    — Nie mam pojęcia! — odparł spocony Diego, zerkając w stronę korytarza. — Uwaga, idą...

    Potężny mężczyzna i nieznajoma czarnoskóra kobieta (oboje w garniturach oraz maskach) stanęli na środku pomieszczenia z naładowanymi karabinami, rozglądając się w poszukiwaniu dwójki zbiegów z akcji.
Brat i siostra wymienili między sobą spojrzenia. Wyszło z tego to, że Violet pójdzie w prawą stronę, a Diego w lewą.
    Numer Osiem wtopiła się więc z cieniem, przechodząc dookoła pomieszczenia w gotowości, aby zaskoczyć wrogów od tyłu, lecz ciężej było z Diego, który musiał jakoś sam sobie poradzić. Skierował się w lewo ostrożnie, powoli idąc na czworaka obok stolika, gdy nagle uzbrojona kobieta zobaczyła go i zaczęła strzelać w tamtym kierunku. Nie miał jak uciekać. Violet zobaczyła, jak za asasynami skradają się Luther i Allison. Idealnie.

    Numer Jeden naskoczył nagle na potężnego asasyna, swoją masywną siłą chwytając go i wyrzucając na drugi koniec korytarza, idąc się z nim rozprawić. Allison tymczasem już miała zaatakować kobietę, gdy ta się zorientowała i obie zaczęły wymieniać między sobą uderzenia. Wtedy Violet wybiegła z cienia za zamaskowaną psiną dłonią narzucając na nią "mgiełkę" cienia, przez co wróg niczego nie mógł zobaczyć. To wykorzystała Allison, która od razu uderzyła ją w twarz i kopnęła w żebra. Podszedł do niej Luther, który pomógł siostrom wywalić asasynkę na korytarz.
    Diego w końcu wybiegł zza sofy i trójka rodzeństwa stanęła obok siebie na kilkusekundową naradę, zanim wrogowie się otrzepią z prawie zniszczonej ściany, w którą wlecieli.

    — Nie ma za co — wydyszał Luther do Diego.

    — Radziłem sobie!

    — Tak, właśnie widzę.

    Violet poprawiła swoją szarą bluzę i popatrzyła na braci z irytacją.

    — Możecie chociaż w takiej sytuacji się nie...

    Nie dokończyła, bo kolejny ostrzał karabinu został skierowany w ich stronę.

    — Szybko, wynośmy się stąd! — Luther zawołał, pociągając obie siostry na północny korytarz.

    Wybiegli z salonu, który był jasny od wciąż strzelających pocisków. Jednemu z asasynów zgubiła się broń, dlatego po ostrzale upewniając się, że nikogo nie ma, zajrzał do skrzynki ozdobnej rodziny Hargreeves i wyjął z niej średniowieczną żelazną broń z wiszącą stalową kulą zawierającą kolce.
    Kiedy rodzeństwo biegło w kierunku ogrodu, nagle usłyszało głos Vanyi.
Szła do salonu, w którym byli wrogowie.

    — Halo? Jesteście tutaj?

    Zanim zdążyli przybiec, zamaskowany mężczyzna zamachnął się bronią i uderzył Vanyę w głowę, przez co ta poleciała na stół na wpół przytomna. Zaatakowanie bezbronnej siostry bez mocy sprawiło, że Diego, Violet, Luther i Allison byli wściekli.

    — Hej, dupku! — wrzasnął Luther, stojąc na środku korytarza z oczekiwaniem, aż mężczyzna do niego podejdzie.

    Tak jak przewidywał, asasyn zaczął prędko iść w jego kierunku zamachując się kulą na łańcuchu. Numer Jeden z łatwością zatrzymał jego rękę, a wtedy na siłę wyciągnął jego średniowieczną broń z dłoni.
    Oboje zaczęli walczyć.

    Tymczasem Violet podbiegła prędko do Vanyi, która właśnie się wybudzała.

    — Wszystko okej?! — zapytała i pomogła jej wstać. — Musisz stąd uciekać! TERAZ!

    Nie czekając na odpowiedź siostry, skieorwała się do jadalni w piwnicy, do której wbiegły goniące się nawzajem kobiety. Kiedy trafiła do pomieszczenia, Allison leżała z krwawiącą wargą na podłodze, a Diego walczył wręcz z zamaskowaną kobietą, która zamiast karabinu walczyła z nim połamanym na dwie części kijem od stołu bilardowego.

    — Allison, użyj na niej swojej mocy — zaproponowała Violet, która pomogła wstać drugiej siostrze.

    — Nie muszę — warknęła, ocierając krew. — Bo ta suka właśnie mnie wkurwiła.

    Trzech na jedną, to mogło pójść łatwo. Rumour krzyknęła wściekła, rzucając się na asasynkę. Walczyły obie między sobą używając różnych taktyk walki, jednak ich siostra wylądowała ponownie na ziemi. Wtedy wtrącił się też Diego, który zaczął stosować swoich własnych ruchów. Zamaskowana kobieta kopnęła go w dal aż do stolika z piłkarzykami. Diego chwycił jedną ze srebrnych rurek z doczepionymi niebieskimi graczami, a następnie zaczął uderzać ją z dwóch stron. Numer Osiem jako jedyna nie umiała dobrze się bić wręcz, ale za to posiadała moc.

    Violet wyłączyła światło i zapadł mrok. Diego i asasynka wciąż siebie atakowali. Wtedy Nightfall wtrąciła się do walki, w której była niezauważona - zmanipulowała cieniem, który pod postacią czarnej masy zatrzymał ruchy kobiety. Uniosła się ona w powietrze i Violet z całej siły rzuciła nią na drugą stronę pomieszczenia. Zamaskowana asasynka jęknęła, jednak po chwili podniosła się, zapalając światło, gdyż była tuż obok włącznika i z całej siły uderzyła czarnowłosą kijem. Numer Osiem upadła uderzając głową o róg stolika do billboarda. Przez chwilę zrobiło jej się ciemno przed oczami i mocno zabolała ją głowa. Usłyszała, jak Allison ponownie zaatakowała asasynkę wraz z Diego.
    Kiedy w końcu pomimo bólu udało jej się otworzyć oczy, zobaczyła jak jej brat i siostra biją się z wrogiem. Nagle jednak kobieta w masce zaczęła uciekać z pomieszczenia, nie mogąc znieść tego, że było ich więcej. Violet podniosła się i stanęła obok rodzeństwa.

    — Dorwij ją, Diego — zachęciła Allison, podając bratu jego nóż.

    Mężczyzna z przyjemnością chwycił to, co było do niego należne. Rzucił nim, a broń wbiła się prosto w udo uciekającej. Usłyszeli, jak kobieta jęknęła w bólu, jednak podniosła się i uciekła.

    — Chodźcie.

    Rodzeństwo pobiegło za nią do góry, jednak nie mogli jej namierzyć. Wspólnie skierowali się za to w stronę hałasu, gdzie dwóch potężnych mężczyzn miało walkę wręcz. Kiedy dotarli do salonu, właśnie byli świadkami jak Luther zostaje rzucany przez mężczyznę. Ich brat wylądował z głośnym hukiem na podłogę. Zamaskowany asasyn z maską misia odbiegł szybko, szukając swojej partnerki.
    Diego, Allison i Violet podbiegli do brata, pomagając mu się podnieść.

    — O koleś, ile ty ważysz. Musisz trochę odpuścić z fast foodem — skomentował Diego, gdy podciągał go na górę.

    Kiedy Numer Jeden już stał na nogach, razem rozejrzeli się po pustym salonie.

    — A oni gdzie?

    Luther uzyskał odpowiedź. Usłyszeli nagle świst z balkonu, a kiedy spojrzeli na górę ujrzeli zamaskowaną kobietę. Podeszła ona do dźwigni i pociągnęła ją, następnie wraz ze swoim partnerem uciekając z Akademii przez okno. To właśnie wtedy wszyscy zorientowali się, że stoją pod ogromnym stalowym żyrandolem, a dźwignia... Odłączała żyrandol od sufitu.

    — Odsunąć się! — wrzasnął Luther, chwytając rodzeństwo i odrzucając ich z całej siły.

    Diego, Allison oraz Violet polecieli na drugi koniec pomieszczenia. Kiedy się podnieśli, zobaczyli jak ciężki żyrandol z głośnym hukiem spada na ich brata.

    — Luther! — Trójka rodzeństwa zawołała z przejęciem.

    Mężczyzna został przygnieciony. I chociaż wydawać by się mogło, że było źle...
Numer Jeden jęknął cicho, jednak to nie wszystko. Zacisnął zęby, a wtedy zszokował ich wszystkich - zaczął podnosić się z podłogi wraz z ciężkim żyrandolem na plecach, który ważył z pewnością bardzo dużo. Kurtka, którą cały czas od początku miał na sobie nagle zaczęła się drzeć. To był ten moment, kiedy to rodzeństwo Hargreeves zobaczyło to, co się pod nią kryło.

    Luther był nie tylko dobrze zbudowany. Jego masywnie umięśniona klatka piersiowa była pokryta w gęstych ciemnych włosach, tak samo jak ręce. Za rękawiczkami kryły się... Szympansie łapska. On był na wpół bardzo potężnym szympansem.

    Rodzeństwo wpatrywało się w niego dogłębnie zszokowani.

    Numer Jeden spojrzał na miny swoich braci i sióstr. Nie mógł znieść ich spojrzeń. Wiedział, że asasyni uciekli, więc sprawa była w połowie załatwiona.
    Zawstydzony, jednakże wciąż zszokowany tym, co się tej nocy zadziało opuścił salon, zamykając się u siebie w pokoju.

    — O cholera... — wyszeptała Violet.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥


    Siostry siedziały w salonie myśląc o tym, co stało się pół godziny temu. Wszystko pokryte było w szkle, sofa była cała podziurawiona przez pociski. Najpierw ta walka z tymi nieznajomymi, potem Luther...
    Z obrażeniami nie było tak źle. Wszyscy podostawali w głowy oraz w niektórych miejscach mieli rozcięcia gdzieś na twarzy, ale pomimo tego żaden z nich nie umarł, więc to liczyło się najbardziej.

    — Wiedziałaś o... O Lutherze? — Vanya spojrzała na Allison.

    W trójkę siedziały obok siebie, oglądając swoje rany.

    — Nie — westchnęła w odpowiedzi.

    — Najwyraźniej nikt nie wiedział... — dodała Violet, trzymając się za bok swojej głowy, po której spływała krew. — Na pewno nic ci nie jest, Vanya?

    — Nie... Tylko lekko boli mnie głowa.

    Do pomieszczenia wrócił nabuzowany adrenaliną i stresem Diego, który poszedł upewnić się, że asasynów już z pewnością nie było na posesji. Zaczął krążyć w tą i z powrotem koło kanapy.
    Allison popatrzyła na brata, mrużąc brwi.

    — Diego? Wszystko dobrze...?

    Wściekły meksykańczyk zatrzymał się, a następnie spojrzał na siostry. Swoją uwagę przykuł jednak na Vanyi.

    — Co ona tu jeszcze robi? — Wskazał na nią czubkiem zakrwawionego noża.

    — Ja... Próbuję pomóc — odparła cicho Numer Siedem.

    — NIE, VANYA! MOGŁAŚ UMRZEĆ! — wrzasnął gwałtownie Diego poruszony emocjami. — Albo przez ciebie mógł umrzeć ktoś inny. — Następnie skierował słowa o Vanyi do Allison. — Ona jest dla nas ciężarem.

    Nastąpiła chwilowa cisza, bo nikt nie wiedział co na to odpowiedzieć. Siostry miały świadomość, że osoba bez mocy była w rodzinie kimś, kto był łatwy do zabicia. Diego miał rację, jednak ani Rumour, ani Nightfall nie wiedziały jak to powiedzieć Vanyi.

    — Diego... — Allison westchnęła głęboko, próbując jakoś ułagodzić słowa brata, który właśnie usiadł na fotelu nerwowo. — Diego próbuje przez to powiedzieć, że takie wydarzenia są niezwykle niebezpieczne. A ty jesteś po prostu...

    — Zwykła — dokończyła Violet bez ogródek.

     Nie było to dla Vanyi czymś przyjemnym do usłyszenia. Od zawsze była właśnie przez to odrzucana od rodziny.
    Podniosła się z sofy, a następnie skierowała się w stronę drzwi wyjściowych.

    — Vanya, czekaj! — Numer Trzy chciała biec za nią, jednak nie zdążyła.

    — Niech idzie — wymamrotał Diego. — Tak będzie lepiej.

    Noc rozpoczęła się zaszywaniem ran, sprzątaniem zniszczonego pomieszczenia oraz próbą przyjęcia sobie do wiadomości to, co tego dnia zaszło.

    Rodzeństwo nie zwróciło niestety uwagi na to, że w domu był także Klaus podczas ataku. Tylko że gdy oni walczyli, on słuchał muzyki na słuchawkach i brał kąpiel.
Nie usłyszał więc, jak trwała walka. Piosenka była głośna.
   A kiedy asasyni ujrzeli, jak ćpun tańczy sobie w szlafroku bezbronny, postanowili wykorzystać okazję.
    Pochwycili go, związali, a następnie wrzucili do bagażnika ich samochodu.

    Klaus został porwany. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top