ROZDZIAŁ III; RUN BOY RUN
"Tomorrow is another day
And when the night fades away
You'll be a man, boy!
But for now it's time to run, it's time to run!"
— WOODKID.
ROZDZIAŁ III; RUN BOY RUN
— Żywiłem się tym, co udawało mi się znaleźć: karaluchami, puszkami z długą datą przydatności. Albo walczysz z tym, co narzuca na ciebie postapokaliptyczny świat, albo umierasz... Więc ja i Delores się przystosowaliśmy i udało nam się przeżyć długi czas. Z czymkolwiek się zmierzaliśmy, udawało nam się to pokonać razem.
Violet słuchała z uwagą i wielkim szokiem to, o czym opowiadał jej brat w pokoju motelowym. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, że świat naprawdę miał skończyć się za osiem dni. Było w tym pewne poczucie bezsilności, które Five przeniósł na siostrę niczym zarazki. I szczerze mówiąc, to trzydziestolatka myślała, iż lepiej byłoby gdyby tak naprawdę wcale się nie dowiedziała o potencjalnym dniu jej śmierci. Niestety nie mogła cofnąć czasu.
Five opowiedział jej o tym, że gdy skoczył w przyszłość i przez przypadek w niej utkwił, bo nie mógł ponownie utworzyć portalu - znalazł swoje rodzeństwo. Wszyscy byli przygnieceni gruzami ich wcześniejszego domu, martwi.
— Wow... — parsknęła krótko.
Chłopak zmarszczył brwi w niezadowoleniu i irytacji.
— Nie wierzysz mi.
— Oczywiście, że ci wierzę. Po prostu... Jestem w szoku. W końcu nie wiem, czy wiesz, ale nie często w moim życiu po szesnastu latach nieobecności w moim domu pojawia się podróżnik w czasie i mówi mi o dacie mojej śmierci — odparła ironicznie.
Five nie słuchał jej już po pierwszym zdaniu. Zamiast posłuchać, wyciągnął z kieszeni mundurka szkolnego... szklane oko, gdzie na odwrocie pisało "MEDICORP" i podany był numer seryjny. Kobieta już miała pytać co to, ale brat jej przerwał.
— Znalazłem to w miejscu apokalipsy i szukam właściciela... lub właścicielkę — wyjaśnił z powagą. — Ktoś w przeciągu ośmiu dni straci to oko. Nie wiem tylko kto, ale jeżeli uda mi się tego kogoś znaleźć i zlikwidować... Mogę zatrzymać apokalipsę.
Violet uważała, że była albo zbyt głupia, by zrozumieć, albo to, co powiedział Five było całkowicie bez sensu.
— Nie rozumiem. Co ma wspólnego jakiś właściciel protezy oka do apokalipsy?
— Jakoś nie jestem zaskoczony twoim pytaniem, sami debile w tej rodzinie — prychnął zirytowany. Milczał przez chwilę z kwaśną miną, po czym popatrzył z powagą na siostrę. — Pięć lat temu w moim czasie, gdy błąkałem się wraz z Delores po zniszczonym świecie pełnym ruin, ku naszym zaskoczeniu ktoś postanowił ukazać się przed nami. Co dziwne, bo myśleliśmy, że zostaliśmy sami na tej kuli śmieci. Była to kobieta, która przedstawiła się mi jako Handler i pojawiła się praktycznie znikąd. Powiedziała, że pracuje dla Komisji, czyli organizacji nadzorującej i zarządzającej kontinuum czasoprzestrzennym. Ich głównym zadaniem jest dopilnowanie, aby wszystkie zdarzenia, które miały się wydarzyć, miały miejsce. Aby to zrobić, mają agentów gotowych podróżować w czasie i wyeliminować każdego, kto zagraża ich pracy. Handler powiedziała, że w Komisji jestem w pewnym sensie celebrytą przez moje umiejętności podróży w czasie i że pojawiła się, by przekazać, że chcieliby mnie zatrudnić. Mieliśmy dojść do układu: ja będę pracował u nich przez pięć lat, a po wygaśnięciu kontraktu będę mógł przetransportować się do daty, której chcę.
Czarnowłosa słuchała z zainteresowaniem i lekkim niedowierzaniem, a cienie dookoła lampy tańczyły tajemniczo.
— Co dokładnie dla nich robiłeś? — zapytała.
— Zabijałem. Robiłem dokładnie to, czym zajmowała się Komisja - eliminowałem osoby, które mogłyby zaszkodzić linii czasu. Powiedzmy... Lee Harvey Oswalda, który celował w Kennedy'ego, gdy ten jechał ze swoją żoną autem w 1963 roku — kontynuował.
— Byłeś... asasynem? — Siostra nie mogła w to uwierzyć.
— Tak. Niestety w robocie natykałem się na różne przypadki i czasami zmuszony byłem zabić niewinnych ludzi, którzy nic nie zawinili. To się nazywa Efekt Motyla. Chaos Deterministyczny. Każde decyzje, które podejmujemy zmieniają nasz świat i czasami to właśnie przypadkowi ludzie przyczyniają się do większych katastrof. Można na ten przykład dać dyrektora szkoły artystycznej, który nie przyjął do swojej placówki pewnego austriaka, bo malował przeciętnie. Gdyby Komisja nie chciała, aby holokaust i masowe zabijanie żydów miało miejsce, wysłaliby swoich ludzi, aby zabiło dyrektora szkoły, a nie Hitlera. Takich ludzi właśnie się pozbywałem — Westchnął głęboko i odczekał chwilę, aby kontynuować. — W każdym razie, podczas misji w '64 złamałem kontrakt z Komisją. Z wiadomych przyczyn nie chciałem, aby doszło do apokalipsy, więc użyłem walizki do transportowania się w czasie i otworzyłem portal nim minęło pięć lat. Jak to wyglądało, widziałaś na własne oczy.
Wszystko to było skomplikowane dla tak prostej osoby jak Violet, ale spojrzeć prawdzie w oczy, rodzeństwo od zawsze doczynienia miało z magią, mówiącymi szympansami, podróżami na księżyc, matkami robotami i skokami w czasie. Jakkolwiek niemożliwie to brzmiało, musiała w to wszystko uwierzyć.
— Jak zareagowała na to Komisja? — zadała kolejne pytanie.
Five ukazał jej krwawiąca ranę, którą Violet zakryła plastrem.
— Próbują mnie znaleźć i zabić, zanim powstrzymam apokalipsę. Pytałaś się, czemu mam tę krew na kołnierzu... Zanim tutaj ciebie odwiedziłem, żołnierze z Komisji napadli mnie w sklepie z donutami, gdzie poszedłem napić się kawy. Skurwysyni umieścili mi pod skórą nadajnik. Była niezła strzelanina, ale wszystkich pozabijałem. Pewnie Diego jest już na miejscu, bo przecież lubi się bawić w pobocznego detektywa.
Numer Osiem była przytłoczona tym wszystkim, tak samo jak przerażona. Jedyna osoba, która wiedziała jak to wszystko zatrzymać była goniona przez poprzednich współpracowników.
— Cholera... — Złapała się za włosy, a jej oczy poczerniały. Noc nie była idealnym czasem, aby się denerwowała.
Chłopak od razu zwrócił na to uwagę, dlatego szybko postanowił prędko dodać:
— Ale spokojnie. Naprawię to wszystko. Wystarczy, że znajdę tego, do kogo należy ta proteza i załatwione. Muszę tylko odwiedzić Medicorp i dowiedzieć się jaki klient to oko nosi. Zresztą możesz mi pomóc.
— Pomóc? — wymamrotała Violet, ze zmęczonymi oczami wpatrując się w podłogę i próbując się uspokoić.
Chłopak prychnął, krzyżując ramiona niezadowolony.
— No przecież sam niczego od tych gostków z Medicorp się nie dowiem, w końcu mam ciało trzynastolatka. Myślisz, że by coś powiedzieli trzynastolatkowi?
Mogła pomóc w powstrzymaniu apokalipsy. Oczywiście, że była bardziej niż chętna. Pomimo tego, że nie znosiła swojego życia, nie chciała, aby się skończyło tak szybko. Miała wiele rzeczy, które chciała osiągnąć. Świadomość pomocy w powstrzymaniu tego wszystkiego przed wydarzeniem się było czymś, co mogło jej pomóc zasnąć tamtejszej nocy.
— Dobra, pomogę ci.
— Wyśmienicie. Zobaczymy się jutro w Akademii.
Ruszył się z fotela, jednak zanim postawił nogi na drewnianych panelach - zniknął wraz z dźwiękiem stworzonego portalu.
Violet miała przed sobą ciężką noc. Czuła, jakby miała nigdy nie zobaczyć jutra i nigdy nie spełnić swoich marzeń, jeżeli wszystko nie potoczy się dobrze. Jeżeli tego wszystkiego nie załatwią. Wszystkich, których znała... Nawet ci, których nie znała - wszystko miało się skończyć. Wszyscy mieli umrzeć. Właśnie to sprawiało, że przejmował ją chłód.
Spojrzała na zegarek, który wskazywał północ: czas upływał, a z dnia na dzień apokalipsa była coraz bliżej.
◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥
Klaus i Violet oboje wiedzieli, jak to jest zmierzać się twarzą w twarz z ciemnością: czymś, co zwykłym ludziom wydawało się całkowicie naturalnym. Czymś, co skrywało się w mroku. I pomimo tego, że dawno się nie widzieli, a Violet nie lubiła przyznawać się do tego, że kogokolwiek lubi, to mimo tego łączyło ich coś, co w pewnym sensie było zrozumieniem.
Klaus był przerażony spotykając się z ciemnością przez traumę, gdy ojciec zamykał go w ciemnych pomieszczeniach, aby chłopak był zdolny do komunikowania się ze zmarłymi. Natomiast Violet w połowie była ciemnością. To właśnie z niej czerpała moc. To właśnie dlatego starała się wyjeżdżać do najbardziej słonecznych miejsc, jednocześnie wiedząc, że prędzej czy później ciemność i tak ją złapie.
Niestety, ale Numer Cztery z tej dwójki najgorzej akceptował ciemność przez traumę, którą wywołał na nim Reginald Hargreeves. Za każdym razem gdy był trzeźwy, zaczynał widzieć przeraźliwe martwe dusze zabite w różny sposób, które błagały go wrzaskami by pomógł im przejść na drugą stronę. Dlatego jak był nastolatkiem zaczął ćpać wszystko, co trafiło mu w ręce i nie jeden raz trafił do szpitala odwykowego. Nigdy jednak nie przestał. Ćpanie pozwalało, aby żadne duchy go nie dręczyły.
Miliarder pozostawił za sobą straumatyzowane, pochorowane dzieci. Jedno było ćpunem, drugie miało problemy z sercem, trzecie miało zaniżoną samoocenę do zera. Taka była jego wola.
Numer Osiem weszła do swojego pokoju, na uszach mając słuchawki, które pogrywały piosenkę "Sunny Afternoon" The Kinks. Właśnie tej piosenki słuchała czternastoletnia Violet, gdy wracała do swojego łóżka po ćwiczeniach w ciemnościach. Lubiła słuchać właśnie tej, gdyż przypominało jej o wycieczkach, które miała ze swoimi prawdziwymi rodzicami w miejscach, w których było wtedy bardzo słonecznie. Nie miała wtedy pojęcia, że miała moce.
Teraz wróciła do The Umbrella Academy na kilka dni, by pomóc w powstrzymaniu apokalipsy, o której poinformował ją wczoraj Five. Wypisała się z motelu.
Pokój Violet był dość mały, umieszczony na tym samym korytarzu co pozostałe pokoje dzieciaków. Wciąż był taki, jakiego Violet go zapamiętała - okna zakryte były grubymi czarnymi zasłonami, przez co było tam ponuro. Kobieta od razu podeszła i je odsłoniła, a światło słoneczne ukazało łóżko z fioletową pierzyną, drewniane szafki pełne płyt CD i ubrań oraz ciemnoszare ściany, które oblepione były różnymi plakatami. To właśnie tutaj spędziła tyle lat swojego życia, bawiąc się, słuchając muzyki, ucząc i bojąc się potworów.
"Help me, help me, help me sail away
Well give me two good reasons why I oughta stay..."
Kobieta rzuciła się na łóżko, które nie miało na sobie grama kurzu przez to, że Mama nadal sprzątała pokoje dzieci.
"'Cause I love to live so pleasantly
Live this life of luxury
Lazing on a sunny afternoon..."
Westchnęła wsłuchując się w słowa muzyki i próbowała oczyścić umysł z myśli o tym, co powiedział jej poprzedniego dnia Five. Nie wyobrażała sobie, aby wszystko zniknęło. Nie mogła przyjąć sobie tego do wiadomości. Jednak na razie była bezsilna. Mogła jedynie czekać, aż przyjdzie Five.
Zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech.
— ŚPISZ?!
Rozległ się nagły krzyk, a wtedy Violet poczuła uderzenie czymś miękkim w twarz. Otworzyła szybko oczy, zdejmując słuchawki i ujrzała uśmiechniętego Klausa ubranego w dziwną zieloną koszulę, która przypominała babciny szlafrok z falbankami na ramionach.
Okazało się, że Numer Cztery rzucił w nią pluszowym tygrysem.
— ...Co ty masz na sobie? — Siostra popatrzyła na jego dziwaczny ubiór.
— To moje najelegantsze odzienie. Five kazał mi założyć coś ładnego na spotkanie w Medicorp.
Violet popatrzyła na niego w zdziwieniu i podniosła się z łóżka.
— Zaraz, idziesz tam z Five? Przecież ja miałam z nim iść! — zawołała w oburzeniu w gotowości, aby iść wyjaśnić to z bratem.
— Wyluuzuj, Viv! — Klaus parsknął, drapiąc się po głowie. — Chciałem iść, bo mi obiecał dać w nagrodzie dwadzieścia dolców.
— Żebyś się poszedł naćpać?!
— Ano — Mężczyzna przyznał szczerze. — Ale też jestem trochę głodny. W brzuszku mi burczy. Zjadłbym gofra z bitą śmietaną, mniam. Ben też by zjadł.
Popatrzył na bok, gdzie nikogo nie było i odezwał się do powietrza:.
— Wiem, że nie możesz, ale muszę ją jakoś przekonać, no nie? — Chwilowa przerwa. — Jak mnie nie popierasz to się nie wtrącaj w to w ogóle. Ryby i zmarli głosu nie mają.
Kobieta spojrzała na miejsce, do którego mówił. To było częste, że Klaus rozmawiał z osobami, których pozostałe rodzeństwo nie widziało. W końcu jego mocą było rozmawianie ze zmarłymi.
Ale tym razem rozmawiał z Benem. Ich zmarłym bratem. Było tyle rzeczy, które Violet chciałaby mu powiedzieć... Nie była jednak na to gotowa, więc postanowiła to zignorować.
— Klaus, sprawa z Medicorp to dosłownie sprawa życia i śmierci, a ty chcesz tam iść, by się naćpać. Nie wierzę w ciebie. Nigdzie nie idziesz. To trzeba załatwić na poważnie — kontynuowała.
Numer Cztery był tym niezadowolony.
— Kurde, siostra, ale ty jesteś gbur, psujesz całą zabawę — Obrócił wzrok, opierając się o framugę drzwi od pokoju Violet. — Nie możemy iść razem? Będziemy udawali rodziców Five!
— Ni...
— W sumie to niegłupi pomysł. Dwóch rodziców... Będzie wiarygodniej — wtrącił się trzeci głos.
W pomieszczeniu pojawił się Five, który wymienił dzień wcześniej zakrwawiony kołnierz na czysty. Trzymał dłonie w kieszeniach spodenek, wpatrując się w rodzeństwo.
Violet westchnęła głęboko, marszcząc brwi zirytowana.
— Five, a Klaus wie w ogóle... — Głową wskazała znacząco na Numer Cztery. — Że... No wiesz.
— O tej apokalipsie? A tak, to wiem — Klaus odparł nim zrobił to Numer Pięć, bez przejęcia oglądając swoje paznokcie. — Ale bardziej jestem zainteresowany pieniążkami — Popatrzył na rodzeństwo. — Zresztą apokalipsa to kolejny powód, dlaczego braciszek powinien mi postawić trochę dolców na... Jakby to ująć... Dystrakcję przed nadchodzącym końcem świata. Jak mam już umrzeć, to chcę być wtedy naćpany w trzy dupy.
Nie można było zaprzeczyć, że miało to trochę sensu. Violet też chciałaby być tylko w połowie świadoma sytuacji, jeżeli apokalipsa nadejdzie. Nie miała jak temu odmówić.
— Dobra — wymamrotała.
— Excelente! — Mężczyzna klasnął w dłonie radośnie. — Ej, to wymyślmy sobie najpierw jakąś historyjkę, której musimy się trzymać. Ile mieliśmy lat, jak stworzyliśmy Five? — zastanowił się.
— To naprawdę nie jest potrzebne — prychnął trzynastolatek.
— O, mam! Mieliśmy szesnaście lat, byliśmy młodzi i głupi — jęknął teatralnie Klaus. — Moja żona, ta zdzira powiedziała, że bierze tabletki — Popatrzył z urazą na Violet, jakby to serio się stało.
— Hej! — Siostra popatrzyła zirytowana.
— Seks za to był cudny, o mój Boże. A poznaliśmy się... Na dyskotece — Uśmiechnął się dumnie z wymyślonej historyjki.
— Co za niepokojący wgląd do tego, co nazywasz mózgiem.
— Uważaj, bo wyślę cię do kąta! — Klaus pogroził Five palcem.
— Propo niepokojącego wglądu, a raczej wyglądu — Chłopak popatrzył na brata i siostrę. — To co wy macie na sobie? Idziemy na spotkanie do poważnej korporacji, mieliście odpowiednio wyglądać.
Violet i Klaus wymienili między sobą kłopotliwe spojrzenia. Rzeczywiście, Violet miała na sobie szarą pogniecioną bluzę, którą nosiła od dwóch dni, a Klaus wyglądał jakby skradł ubrania swojej nieistniejącej babci.
— Macie pięć minut na przebranie się w coś porządnego, by was wzięli tam na poważnie. Badania potwierdzają, że ludzie bardziej ufają osobom ubranym odpowiednio, a nie takim, co wyglądają jakby ich wyciągnięto z ciemniej uliczki. Zaczekam na dole.
Ruszył dłońmi i w ułamku sekundy już go nie było w pomieszczeniu.
— Dobra, idę poszperać w szafie tatki — stwierdził Klaus.
Violet ponownie została sama. Podeszła do drewnianej szafy, a wtedy ją otworzyła z zastanowieniem. Nigdy nie lubiła sukienek i eleganckich ciuchów. Dlatego po chwili poszukiwań stwierdziła, że było to bezcelowe.
W jej głowie pojawił się pomysł, aby spytać Allison, czy może ona ma jakieś pochowane - w przeciwieństwie do chłopczycy, jaką była Numer Osiem, jej siostra zawsze była tą, co kochała się malować i stroić po kryjomu już od najmłodszych lat. Nic dziwnego, że w wieku trzydziestu lat była teraz szanowaną gwiazdą filmową. Na dodatek Allison była jej wzrostu, więc jakieś eleganckie ciuszki powinny być idealnego rozmiaru.
Wyszła z pokoju na korytarz, na którym powyklejane były instrukcje stworzone przez Reginalda mówiące, co robić podczas wezwania na misję oraz wypisane były kroki jak walczyć wręcz.
Skierowała się po schodach szukając Numeru Trzy, gdy nagle usłyszała jej głos na dole. Allison próbowała powstrzymać płacz, rozmawiając przez telefon.
Violet usiadła cicho na samej górze schodów, a ściana powstrzymywała to, żeby siostry się zobaczyły. Numer Osiem nigdy nie była dobra w pocieszaniu i emocje były dla niej ciężkim kawałkiem chleba, więc wolała na razie stać z boku, jeżeli nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie.
— Patrick, mam prawo porozmawiać z moją córką, proszę — wydusiła przez łzy. — Chcę się z nią przywitać. Pozwól mi usłyszeć jej głos.
Z drugiej strony dolnego korytarza rozległy się ciche kroki. Okazało się, że to była Vanya.
— Nie... — Allison kontynuowała rozmowę przez telefon. — Patrick! Nie rozł...
Przez chwilę trzymała słuchawkę próbując usłyszeć głos po drugiej stronie, ale osoba, z którą rozmawiała zdążyła się w połowie rozłączyć.
Czarnoskóra kobieta westchnęła gorzko wycierając policzek wilgotny od spływającej łzy. Wpatrywała się przez chwilę w urządzenie, a następnie odwróciła się i ujrzała Vanyę.
— Wszystko dobrze? — odezwała się troskliwie Numer Siedem.
Violet wyjrzała lekko ze schodów, obserwując sytuację. Vanya podeszła bliżej siostry.
— ...Tak — odparła Allison, próbując się pozbierać.
— Nigdy nie poznałam twojego byłego męża, ale brzmi jak dupek.
— Można tak to ująć.
— Wiesz co? — Vanya próbowała ją jakoś pocieszyć. — Może tutaj będzie ci lepiej.
To ani trochę nie pocieszyło Allison. Co więcej, dość ją zirytowało.
— Nie, lepiej mi będzie z moją córką.
— Oczywiście, um — odparła zawstydzony Numer Siedem. — Przepraszam, nie chciałam...
— Wiesz, gdybym chciała porady, bez obrazy Vanya, to nie chciałabym jej usłyszeć od ciebie. Albo Violet.
Numer Osiem po usłyszeniu swojego imienia, bardziej skupiła się na rozmowie.
— Co to miało znaczyć? — Po głosie Vanyi zdecydowanie można było dostrzec, że była tym zraniona.
— Nie masz dziecka. Nawet nigdy nie byłaś w związku.
— To nie prawda.
— O, więc wiesz jak to jest kochać kogoś w ten sposób? — uniosła się Allison pod wpływem emocji, próbując ponownie powstrzymać łzy, które pojawiały się w jej oczach. — Wiesz jak to jest kochać kogoś tak bardzo, że ciężko ci oddychać, gdy nie ma tej osoby w pobliżu? Jakbyś mogła... Jakbyś mogła umrzeć, naprawdę umrzeć... By wiedzieć, że wszystko z nią w porządku i że jest szczęśliwa? Ty i Violet obie izolujecie siebie od wszystkiego i od wszystkich, zawsze się izolowałyście.
Violet poczuła, jak coś lekko godzi ją w serce. Allison miała rację. Numer Osiem izolowała się od zawsze, bo była to jej taktyka na to, by nigdy nie zaufać drugiemu człowiekowi. Zaczęła stosować taką taktykę od momentu, gdy jej rodzice wyrzucili ją z domu, bo się jej bali i nigdy nawet jej nie odwiedzili. Po prostu ją porzucili. Nigdy nie chciała ponownie poczuć się tak okropnie, jak poczuła się wtedy.
A Vanya? Vanya była wyrzutkiem, bo nie miała żadnych mocy i była zwyczajna. Nic dziwnego, że się izolowała, skoro wszyscy ją odrzucali. Czy Violet ją lubiła, czy nie, musiała przyznać, iż obie miały ze sobą wiele wspólnego.
— ...Bo tata mi kazał — odparła Numer Siedem.
— A czy tata kazał ci napisać tamtą książkę o nas?
Nastąpiła cisza. Każde z rodzeństwa pamiętało to, co zrobiła Vanya. I wszyscy bez wyjątku ją za to nienawidzili. Było w niej opisanych wiele okropnych rzeczy, które zebrała odpychana od wszystkiego siostra; wszystkie problemy wewnętrzne pojedynczych osób, wszystkie sekrety. Wszystko było publiczne przez nią.
Przed publikacją autobiografii, świat nie wiedział o jej istnieniu. Rodzinne zdjęcia były robione bez niej, cała chwała była kierowana do jej rodzeństwa, a Reginald traktował ją, jakby w ogóle nie była ważna.
Allison miała dość rozmowy. Skierowała się w stronę pokoju, ale jeszcze na chwilę postanowiła coś dodać, podczas gdy Numer Siedem pogrążona w poczuciu winy stała w miejscu:
— Jesteś teraz dorosłą kobietą, Vanya. Nie możesz już zwalać winy na kogoś innego, tylko powinnaś obwiniać siebie.
Wyszła.
Violet też miała dość. Wróciła na piętro, weszła do pokoju Allison i otworzyła szafę siostry. Wyciągnęła z niej na szybko jakąś losową, białą koszulę, a następnie założyła ją na siebie i szybko zeszła na dół, kierując się w stronę drzwi wejściowych, gdzie czekał Five.
◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥
Korporacja Medicorp była wielkim budynkiem o białym kolorze, który widać było na kilometr. Na dachu znajdował się napis firmy, a przed korporacją prezentowały się duże schody prowadzące do środka, z którego wychodzili różni biznesmeni i lekarze.
To właśnie w tym miejscu produkowano różnego rodzaju protezy dla pacjentów, którzy byli po amputacjach kończyn, lub uszkodzone mieli fragmenty ciała.
Produkcja była masowa, w końcu była to jedna z największych korporacji w stanie.
Klaus, Violet i Five weszli do środka, a następnie umówili się na spotkanie z pewnym lekarzem, który zarządzał różnego rodzaju kodami. Był on także jednym z głównych menadżerów.
W jego małym biurze stało szklane biurko z ozdobną kulą śnieżną przedstawiającą uśmiechniętą planetę Ziemię z napisem "POKÓJ NA ZIEMI", a naprzeciwko postawione były dwa krzesła, na których siedzieli Violet i Klaus, którzy grali małżeństwo.
Doktor Big był spokojnym mężczyzną, na dodatek dość uczynnym. Niestety nie mógł zbytnio pomóc osobom z ich prośbą.
— Jak już mówiłem — tłumaczył taktownie, siedząc na fotelu. — Jakiekolwiek informacje o protezach, które zbudowaliśmy są ściśle tajne. Bez zgody klienta po prostu nie mogę wam pomóc.
— Ale jak mamy poprosić o zgodę klienta, skoro nie podajecie nam jego imienia! — Five wpatrywał się wściekły w doktora, który uważał, że państwo Blackjack (nazwisko wymyślił na poczekaniu Klaus) mieli naprawdę niewychowane dziecko.
— To już nie mój problem.
Rodzina popatrzyła na siebie dwuznacznie. To znaczyło, że będzie trzeba znaleźć inny sposób, bo musieli dowiedzieć się, do kogo należy oko. Informacje o właścicielu protezy decydowały o tym, czy nastąpi apokalipsa i żadna głupia korporacja nie mogła ich powstrzymać przed uratowaniem planety.
— Jestem porucznikiem FBI na Florydzie — stwierdziła zdecydowanie Violet. — Mam prawo zyskać informacje. Jestem na sprawie.
— Kiedyś węszyli tutaj funkcjonariusze ochrony bezpieczeństwa — odparł doktor. — I niech mi pani wierzy, że nic niestety nie da się tutaj zdziałać. Potrzebujecie oficjalnej zgody.
— Szlag... — wyszeptał zezłoszczony Five pod nosem, który stał obok "rodziców" siedzących na krzesłach i rozmyślał, jak może znaleźć inny sposób.
Na pomysł wpadł jednak Klaus. O dziwo to właśnie ćpun wpadał na najbardziej szalone pomysły, od czasu do czasu przydatne. W tym przypadku pomysł się przydał.
— Przepraszam — rzekł doktor, patrząc na Klausa i stwierdzając, że już wychodzą. — Naprawdę nic więcej nie mogę dla państwa zrobić, więc...
Jednak Klaus wcale nie wychodził.
— A co z moją zgodą?
Wszyscy popatrzyli na Numer Cztery zdezorientowani.
— Słucham?
— Kto wyraził panu zgodę na to... — Klaus przybliżył się do Five, a w jego oczach pojawiły się łzy. — ...by t-tknąć mego syna!
To wywarło jeszcze większe zdziwienie. Nikt nie miał pojęcie, o czym on mówił.
— Słucham? — powtórzył mężczyzna w kitlu.
— Słyszałeś mnie.
— ...Nie tknąłem pańskiego syna.
Lekarz zdecydowanie był gotowy, aby siebie bronić, że tak naprawdę nikogo nie tknął.
— Ach tak? No to niby dlaczego ma rozciętą wargę?
Spojrzenia skierowały się na trzynastolatka w mundurku, który wyglądał całkowicie normalnie. Do czasu.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Klaus zamachnął się i wtedy z całej siły uderzył dziecko w twarz. Five jęknął głośno w bólu oraz zaskoczeniu, a Violet i doktor poderwali się z krzeseł zszokowani.
— Chcę.. Chcę imię klienta. Teraz — Klaus przeszył wzrokiem osłupionego doktora.
Five miał teraz rozciętą wargę, z której skapła krew. Na początku wyglądał na zezłoszczonego tym, co zrobił jego brat, ale gdy dotarło do niego co robi, od razu uśmiechnął się lekko w zadowoleniu.
Violet także załapała plan.
— J-jest pan szalony! — oburzył się przerażony lekarz.
Klaus roześmiał się krótko w zadowoleniu.
— I to jeszcze jak.
Zerknął w dół. Na stoliku stała szklana kula. Chwycił ją w dłonie i przeczytał napis, który umieszczony był na uśmiechniętej planecie.
— "Pokój na Ziemi"? Jak uroczo!
Gwałtownie roztrzaskał sobie kulę na głowie, która rozpadła się na kawałki. Szkło przecięło mu trochę czoła.
— Cholera, Five! — zawołała Violet zszokowana.
Z głowy mężczyzny zaczęła wylewać się stróżka krwi wymieszana z wodą.
— Boże, to bolało... — syknął głośno Klaus z przez zęby, trzymając drżące z bólu dłonie przy głowie.
Lekarz wiedział, że sytuacja wymykała się spod kontroli. Szybko chwycił słuchawkę na kabel i wybrał numer do ochrony, jednak zanim zdążył się odezwać, Violet wyrwała mu telefon na siłę.
— C-co pani robi?!
— Halo, ochrona?! — Numer Osiem udawała roztrzęsiony i dramatyczny głos kobiety. — Doszło do napaści w biurze pana Biga i potrzebujemy ochrony, pomocy!
Rozłączyła się, a następnie spojrzała na Klausa, który z zadowoleniem otarł brew od krwi. Podszedł do biurka, kładąc na nie dłonie. Popatrzył uważnie na osłupionego doktora.
— Teraz słuchaj, Grant... — wymamrotał, okrzesując się z silnego uderzenia.
— M-mam na imię Lance.
— Za około sześćdziesiąt sekund, dwóch ochroniarzy wbiegnie do tego biura i zobaczą wiele, wiele krwi i będą się zastanawiali "Co tu się do cholery stało?", a my im powiemy, że... — Popatrzył na rozbawione rodzeństwo, a potem ponownie na przerażonego mężczyznę. Z zakrwawionego czoła Numeru Cztery skapła krew, a Five miał rozciętą wargę. — Że ty... Ty... Nam porządnie wpierdoliłeś.
Zapłakał dramatycznie, a następnie odetchnął z ulgą i się wyprostował.
— W więzieniu będzie super, Grant — stwierdził z uśmiechem. — Uwierz mi, już tam byłem. Takie chucherko jak ty... O mój Boże, będziesz takim pysznym kąskiem... Po prostu będzie super, o to mi chodzi.
Lekarz był cały blady z przerażenia.
— Jezu, jesteś nienormalny....
Klaus ukłonił się lekko, wypluwając kawałek szkła z ust.
— Dziękuję.
Udało się uciec, zanim przybiegła ochrona, a czwórka osób przeniosła się z biura do pokoju archiwalnego pełnego różnego rodzaju szuflad przechowujących różnego rodzaju informacje. Lekarz sprawdził numer seryjny na protezie oka, a następnie zaczął zlękniony przeszukiwać dokumenty zgodne z kodem, od czasu do czasu zerkając na Klausa, który go pilnował. Pan Big wciąż się obawiał, że owy szaleniec może coś mu zrobić.
W międzyczasie Five i Violet ze zniecierpliwieniem oczekiwali na imię i nazwisko tego, przez kogo rozpocznie się apokalipsa. Czas cały czas uciekał, mieli siedem dni.
Nareszcie Lance wyjął z szuflady odpowiedni folder, otwierając go i przeczesując wzrokiem. Na jego twarzy namalowało się niemałe zdziwienie.
— Huh, to... dziwne — wymamrotał.
Five patrzył na dokument, próbując coś rozczytać do góry nogami.
— Co?
— Oko. Nie zostało jeszcze wykupione przez klienta.
— Co? — powtórzył Five ze zdziwieniem. — Jak to?
— Nasze rejestry mówią, że oko z tym numerem seryjnym... — Na twarzy lekarza oprócz przerażenia, teraz ukazywało się zdezorientowanie. — To niemożliwe. Ono nawet nie zostało jeszcze wyprodukowane — Spojrzał na udawane małżeństwo. — Skąd wy wzięliście to oko?
Nie było to niczym dobrym. W ten sposób nie mogli się dowiedzieć do kogo proteza należała, a przez to tym bardziej nie mogli namierzyć tego, kto spowoduje apokalipsę. Los się do nich ani trochę nie uśmiechał.
Przed budynkiem Medicorp, Violet i Five szli w milczeniu, zastanawiając się co zrobić, a tymczasem Klaus zatrzymał się, stając przed rodzeństwem, a dokładniej to Five, który obiecał mu nagrodę za dobrze wykonane zadanie. Numer Pięć nie był jednak w humorze.
— Dobrze sobie poradziłem, co? "A co z moją zgodą, kurwo?" — roześmiał się podekscytowany.
Violet najchętniej zapaliłaby paczkę fajek, ale niestety żadnych przy sobie nie miała. Wciąż tkwiło jej w głowie to, że nie mogła nic poradzić.
— Klaus, to nie ma znaczenia.
— Co? Co? O co w ogóle chodzi z tym okiem, co? — wymamrotał.
— Gdzieś niedaleko łazi ktoś, kto zgubi oko za siedem dni. Zakończą życie na tej planecie — warknął Five.
W mądrej głowie geniusza już planował swój następny krok, który nie zawierał żadnego z jego rodzeństwa.
— ...Aha, a mogę już te dwadzieścia dolców?
Violet prychnęła z niedowierzaniem.
— Ciebie naprawdę to nie obchodzi Klaus, co? — Pokręciła głową.
— Nie za bardzo.
— Wy oboje jesteście bezużyteczni... — wtrącił Five, patrząc na rodzeństwo. — Wy wszyscy jesteście bezużyteczni!
Wrócił się na schody, z których wcześniej schodzili i na nich usiadł, próbując dopracować następny plan.
— Nie wiem czego od nas chcesz. Nie jesteśmy tacy, jak ty, Five — parsknęła Violet, siadając obok niego.
Klaus też usiadł na schodach. Trójka rodzeństwa siedziała przed budynkiem, na głowie mając problem apokalipsy.
— Weź się rozchmurz, starcze. Wiesz co? — zagaił Numer Cztery. — Chyba już wiem, dlaczego jesteś taki marudny. Ty musisz być strasznie napalony! Tyle lat w samotności musiało nieźle pomącić ci w głowie.
— Nie byłem zupełnie sam.
Violet popatrzyła na brata z zainteresowaniem. Five wciąż wspominał o jakiejś kobiecie, która mu towarzyszyła podczas apokalipsy, ale nigdy nie mówił więcej detali na jej temat. Jakim cudem jej też udało się przeżyć? Było wiele pytań, na których jej brat nie chciał odpowiedzieć na temat swojej wybranki.
— Delores? — zapytała z ciekawością.
— Mhm. Byliśmy ze sobą trzydzieści lat — Five westchnął z czymś w rodzaju przygnębienia na samą myśl o swojej drugiej połówce.
— Trzydzieści lat?! Wow... — zagwizdał Klaus z wrażenia. — Ja najdłużej byłem z kimś, bo ja wiem... Trzy tygodnie. Ale to tylko dlatego, że byłem zmęczony szukaniem miejsc do spania... Robił za to najpyszniejsze Osso Bucco.
— Ja nawet nigdy nikogo sobie nie szukałam — wzruszyła ramionami kobieta. — Nie potrzebuję drugiej połówki do szczęścia. Zaoszczędzam sobie czasu i emocji.
Ale Five nie słuchał. Ba, w ogóle go nie było, bo się przeleportował. Gdy Klaus i Violet to ujrzeli, od razu podnieśli się ze schodów, dostrzegając, jak Numer Pięć siedzi w taksówce, która właśnie wystartowała.
Rodzeństwo od razu zaczęło krzyczeć do brata:
— Five! Gdzie ty znikasz?! Co dalej? Jak mam ci dalej pomóc z powstrzymaniem apokalipsy?!
— A co z moją forsą?!
Chłopak nie odpowiedział na pytania, bo samochód zdążył odjechać. Rodzeństwo usiadło bezsilnie z powrotem na schody.
Violet kręciła głową, zastanawiając się jak teraz ma żyć tą resztę dni, skoro nie wiedziała, czy da się jakoś powstrzymać nadchodzącą apokalipsę. Nie mogła jedynie nic zrobić - nie miała mocy skakania w czasie i nie była taka mądra, jak Five. Mogła czekać.
— Co za kurde... — jęknął ćpun. — Już mu więcej nie pomogę, kłamczuch.
— Pójdę z tobą na gofry, Klaus. Ja stawiam — Violet wymusiła z siebie coś na wzór uśmiechu, czego nie ukazywała często.
— Tak naprawdę nie byłem głodny...
Numer Osiem wiedziała oczywiście, o co chodziło. On po prostu znowu chciał się naćpać, nie mógł wytrzymać jednego dnia bez trucizny w jego krwiobiegu.
— To jak ostatnio się naćpałeś, skoro nie miałeś kasy?
— Zwinąłem z gabinetu taty jakąś starodawną puszkę i wystawiłem do lombardu. Troszkę za to wzięli, była troszkę wartościowa. Zawartość wyrzuciłem, ale były tam jakieś papiery, czy tam zeszyt — zachichotał z dumą. — Pogo teraz jej szuka. Niestety mnie podejrzewa, ekhem. Będę musiał poszukać tej teczki w śmieciach, bo ją wywaliłem.
— Jesteś niemożliwy — Siostra pokręciła głową.
Telefon kobiety zadrżał nagle w jej kieszeni, a następnie wyciągnęła go. Włączyła ekran, zdziwiona dostrzegając wiadomość od Allison:
"RODZINNE SPOTKANIE W AKADEMII.
CHODZI O MAMĘ, MOGŁA MIEĆ COŚ WSPÓLNEGO ZE ŚMIERCIĄ TATY.
PRZYCHODŹCIE SZYBKO."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top