ROZDZIAŁ II; WE ONLY SEE EACH OTHER AT WEDDINGS AND FUNERALS (PART 2)







"You tell me mistakes 
Are part of being young 
But that don't right 
The wrong that's been done 
I'm sorry..."

— BRENDA LEE.







ROZDZIAŁ II; WE ONLY SEE EACH OTHER AT WEDDINGS AND FUNERALS (PART 2)





    13 stycznia 2002 rok.

    Violet Hargreeves nie spała. Księżyc zaszedł i dziewczynka była z tego powodu bardzo niezadowolona. Leżała schowana pod kołdrą i pomimo gorąca, nie miała zamiaru wyjść spod jedynej bezpiecznej osłony.

    W końcu nie tak dawno temu właśnie to nocą zobaczyła cień potwora z długimi kończynami, wychudzonym brzuchem (było widać nawet zarys żeber) i żarzącymi się ognikami zamiast oczu, który niczym najgorszy koszmar każdego dziecka — wyszedł powolnie z wpół otwartej szafy. To przez tego potwora, jej rodzice uznali, że była opętana i wysłali do mieszkania z całkowitym obcym mężczyzną.

    To właśnie nocą działo się wszystko, co złe. I Reginald Hargreeves o tym wiedział.

    Wiele obrońców praw dziecka, każdy dorosły sam posiadający dzieci, jak i praktycznie każda odpowiedzialnie myśląca osoba, która nie była okrutnym miliarderem, próbowałaby wytłumaczyć Reginaldowi, że dziecko powinno mieć prawo do normalnego snu. Tak samo mówiliby, iż wlewanie energetyków do herbat i soków małej dziewczynki było czymś bardzo niezdrowym i zdecydowanie nieodpowiedzialnym. W końcu wszyscy wiedzą, że nie jest to coś, co powinny pić małe dzieci. Zwłaszcza nie powinny tego pić codziennie.
    Mężczyzna wiedział o tym bardzo dobrze, jak również wiedział o potencjalnych zagrożeniach zdrowotnych z tym związanych. Pogo próbował już nie raz przemówić mu do rozsądku; że Violet ma problemy z sercem, że jest wyczerpana i zapada w mikrodrzemki. Nie miał jednak czegokolwiek do powiedzenia, bo w końcu Reginald obdarował go ludzką inteligencją i traktował jedynie asystenta. A asystentów się nie słuchało. Zdrowie dzieci nie było dla miliardera tak ważne, jak sprawdzanie każdego potencjału tych obdarowanych dzieci nadzwyczajnymi zdolnościami.
    Właśnie dlatego zamykał Klausa na parę godzin w pomieszczeniach. Dlatego nie pozwalał Violet spać w nocy, mówiąc Grace (ich robotycznej mamie), żeby do soków pomarańczowych i herbat wlewała napoje energetyczne.
    Nie obchodził go ból małoletnich. Kazał nawet wytatuować im symbol parasolki na nadgarstkach, aby zawsze pamiętali, że byli nauczani w jego akademii (Vanyę ominął ten ból - Reginald nie przyjmował Numeru Siedem jako członkinię grupy. Dziewczynka musiała się nacieszyć udawanym tatuażem zrobionym czarnym markerem). Dzieci płakały podczas bolesnego zabiegu, a w Diego właśnie tego dnia narodził się przerażający strach przed igłami. Miliarder był okrutnym, zimnym ojcem.

    Violet leżała pod kołdrą, nie będąc świadoma, że Reginald oglądał ją na monitorze po przeciwnej stronie rezydencji. W pokoju panowała absolutna cisza i jedyne, co dało się usłyszeć był jej ciężki oddech. Dziewczynka starła formujące się na jej czole krople potu, a następnie poruszyła parę razy wierzch jej górnej piżamy, próbując zrobić z niej coś w rodzaju wachlarza.
    Nic jednak to nie dawało, wciąż było duszno. W końcu musiała wyjrzeć na zewnątrz, gdyż chłodniejsze powietrze w pokoju kusiło. Dziewczynka powoli wyjrzała zza kołdry i dochodząc do wniosku, że jest bezpieczna, zdjęła z siebie pierzynę.
    Reginald powtarzał jej, że musiała stawić czoła temu, czego się tak bardzo bała. Wyszła więc z łóżka próbując przekonać samą siebie, iż potwór z cienia ponownie nie wyjdzie znikąd i stanęła na samym środku sypialni.
    Wciąż było cicho i była sama. I zdawało się, jakby ta noc miała być sukcesem w pokonywaniu swojego lęku.
    Dopóki nie usłyszała niezrozumiałych dźwięków.
Przypominały one... Szeptanie. Niezrozumiałe szeptanie. Usłyszała też płacz niemowląt.
    Violet zmroziło. Zamrugała parę razy i gotowa była wbiec ponownie pod kołdrę, jednak strach złapał ją za gardło, a nogi odmówiły jakiegokolwiek posłuszeństwa. Jedyne co mogła robić, to słuchać i oglądać.

תן לנו לצאת. תן לנו לצאת מהלימבו.

    Głosy szeptały niezrozumiałym językiem, a w ciemności Violet mogła dostrzec sylwetki na ścianach. Nigdy nie rozumiała tego, czemu może widzieć po ciemku to, czego inni nie mogli, lecz przybrany ojciec pomógł jej uświadomić, że związane to było z jej umiejętnościami.
Na plecach poczuła zimny dreszcz. A wtedy poczuła delikatny niczym powiew wiatru dotyk. Przełknęła ślinę przerażona, jej serce kołatało intensywnie, a oddech stał się cięższy.
Ktoś za nią stał. Zauważyła cień. Cień ją dotknął.
    Była dzieckiem, gdy dotarło do niej, że ciemność ma swój własny wymiar. Od tamtego dnia była pewna, że nic już ją nie zaskoczy.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Five pojawił się niespodziewanie i pozostawił wszystkich w niemałym szoku. Oczywiście wszyscy skrywali radość, że ich brat powrócił po tylu latach, ale nikt nie chciał tego ukazać.
Największy brak emocji wykazał jednak sam zaginiony, który zdawał się całkowicie nieprzejęty zobaczeniem ponownie swojego rodzeństwa po tak długim czasie. Nikt nawet nie mówił o portalu, z którego wypadł. Jak uświadomił sobie, że jest z powrotem w domu, nie przyjął żadnych uścisków od Allison lub chociażby męskiego poklepania po plecach od braci.
Wszyscy wciąż byli w szoku, zwłaszcza gdy uświadomili sobie po chwili o wyglądzie Five. Przecież był trzynastolatkiem, a po tak długim czasie już dawno powinien mieć trzydziestkę tak, jak oni.

    I pewnie, Violet też cieszyła się, że zobaczyła swojego brata, chociaż do końca jej bratem się nie wydawał. W końcu znała go tylko rok, zanim gdzieś zniknął, a ona wciąż miała wyrzuty sumienia i myśli, że go zastąpiła podczas jego nieobecności. Spodziewała się też pewnej osłchości od strony brata, jednak jej spekulacje były złe - był cynicznym malkontentem zupełnie jak Violet i jego ciężką osobowość mógł odczuć każdy członek rodziny, nie więcej nie mniej. No, może żywił pewną słabość do Vanyi, jego ulubionej siostry.

    Tak więc wszyscy siedzieli w kuchni, Klaus będąc Klausem postanowił usiąść na stole i wszyscy wpatrywali się bez słowa w małego dzieciaczka Five, który teraz robił sobie kanapkę z masłem orzechowym i piankami (jak był mały to lubił sobie takie jeść z Vanyą), jakby dopiero co pół godziny temu wcale nie wyskoczył z olbrzymiego portalu po siedemnastu latach nieobecności.

    — Jaką mamy datę? — zapytał Five w za dużym na nim garniturze. — Dokładną datę.

    — Dwudziestego czwartego — odparła od razu Vanya.

    — Dwudziestego czwartego czego?

    — Marca.

    Wszyscy przyglądali się, jak zaginiony trzynastolatek, któremu postawiono portret nad kominkiem w celu upamiętnienia chodzi po kuchni.

    — Dobrze — odparł Five lekko uspokojony.

    Był chodzącą zagadką. Nawet dla Violet pracującej w miejscu wymagającym umiejętności czytania ludzi.
    Luther zmarszczył brwi, obserwując brata. 

    — Więc powiesz nam, co się właśnie stało?

    Jednak Five nie odpowiadał, będąc skupiony na pospiesznym robieniu kanapki. I najwyraźniej Numer Jeden był sfrustrowany niewiedzą oraz dezorientacją. Tak, jak reszta.

    — Minęło siedemnaście lat! — Podniósł się z krzesła, na którym siedział. Stanął chłopcu na drodze.

Ciemnowłosy prychnął, lekko zirytowany.

    — Minęło więcej.

    Luther mógł stać na jego drodze, jednak zapomniał o mocy Five, jaką była teleportacja. Chłopak stanął przed mężczyzną, a wtedy pojawił się tuż za nim i sięgnął po worek pianek z górnej szafki. Tyle lat, a on wciąż pamiętał gdzie były w kuchni chowane.
    Diego też miał pytania, domyślając się, że mogło chodzić o skok czasowy, jednak on w przeciwieństwie do innych nie wykazywał wprost miłości do kogokolwiek z wyjątkiem mamy.

    — Gdzie byłeś? — zapytał, nawet nie patrząc na brata. W głębi duszy było to jednak pytanie, które ujawniało chęć dowiedzenia się, czy był bezpieczny.

    — W przyszłości — Chłopak znów się teleportował. Stał przed deską do krojenia i dwoma sznytkami chleba. — I jest chujowa, tak w ogóle.

    — Mówiłem! — zawołał Klaus.

    Przyszłość? Violet westchnęła głęboko przytłoczona tym wszystkim. Było to zdecydowanie wiele informacji do załapania. To wyjaśniało, czemu Five zniknął. Pewnego dnia uciekł z rezydencji mówiąc ojcu, że już jest gotowy na skoki czasowe.
    Wciąż przerażający był jednak całkowity brak przejęcia brata.

    — Powinienem był się posłuchać starca — westchnął, grzebiąc w lodówce. — Jak on to mówił? "Przeskoki w świecie to jedna sprawa, ale przeskoki w czasie to rzut kostką"... — Popatrzył na spódnicę Klausa. — Ładna.

Naćpany mężczyzna z eyelinerem od razu się rozpromienił.

    — Danke!

    — Ale jak ty wróciłeś? — zapytała Vanya, tak jak reszta nie rozumiejąc sytuacji.

Five odparł, całkowicie beznamiętnie:

    — Musiałem przenieść swoją świadomość do zawieszonej kwantowej wersji siebie, która istnieje w każdym możliwym momencie czasu.

    Zapadła cisza, która świadczyła o całkowitym braku rozumienia tego, co właśnie zostało wypowiedziane z ust chłopca.
Violet nigdy nie była dobra w fizyce, a to, co powiedział Numer Pięć brzmiało jak zupełnie przypadkowy zbitek słów.

    — To nie ma sensu — skomentował Diego po chwili.

    — Miałoby sens, jakbyś był mądrzejszy.

    Zirytowany mężczyzna gwałtownie wstał, by dać chłopakowi nauczkę, ale powstrzymał go Luther.

    — Ile tam byłeś? — odezwała się Violet, która siedziała obecnie w kapturze.

   — Około pięćdziesięciu pięciu lat.

   Luther i Diego usiedli z powrotem na krzesłach w szoku. Żaden z nich nie mógł tego pojąć. Tyle lat?! To oznaczało, że...

    — Masz pięćdziesiąt osiem lat?! — wykrztusił Luther.

Five popatrzył na niego, podirytowany idiotyzmem brata.

    — Nie — odparł. — Moja świadomość ma pięćdziesiąt osiem lat. I wygląda na to, że teraz moje ciało ma ponownie trzynaście.

    Posmarowaną kanapkę z masłem orzechowym i przyozdobioną piankami zamknął, chwytając w dłonie.
    Czy taki chłopiec mógł mieć pięćdziesiąt osiem lat? Rzeczywiście zachowywał się jak osoba o wiele starsza, a w rodzinie Hargreeves wszystko mogło być możliwe, ale i tak ciężko było przyjąć sobie to do wiadomości. To by zresztą wyjaśniało, czemu na początku zobaczyli w portalu starca, który na drugą stronę wyskoczył jako Five.

    — Jak to... Jak to w ogóle działa? — Vanya dopytywała.

    Chłopiec (a raczej mężczyzna) myślał, spoglądając w przestrzeń. Ugryzł kanapkę, zupełnie jak za starych czasów i schował jedną dłoń do kieszeni zbyt dużego garnituru.

    — Delores ciągle mówiła, że źle obliczyłem... — westchnął zamyślony, żując chleb. — Teraz się pewnie śmieje.

    — Delores...?

Five nie odpowiedział kim była kobieta, o której wspomniał. Zamiast tego skupił się na gazecie z Reginaldem na głównej stronie. Przeczytał nagłówek o jego śmierci i nieprzejęty wziął ją w dłoń.

    — Chyba przegapiłem pogrzeb.

Nie przegapił.

    — Skąd o tym wiedziałeś? — Luther spojrzał na niego z zainteresowaniem. Liczył, że może Five wiedział coś o potencjalnym morderstwie ojca, skoro był z przyszłości.

    — Czego w części o przyszłości nie rozumiesz? — odparł ironicznie. Lider zamilkł, a po chwili chłopiec ponownie się odezwał. — ... miał zawał?

    — Nie.

    — Tak.

Numer Jeden i Numer Dwa popatrzyli na siebie zirytowani swoimi sprzecznymi odpowiedziami.

    — Widzę, że nic się tutaj nie zmieniło — Five prychnął, unosząc brwi. Następnie ruszył w kierunku salonu z kanapką w dłoni, żując ją zupełnie nieprzejęty tym, co się dookoła niego działo.

Allison, która do tej pory siedziała cicho, popatrzyła na Violet, a następnie na wychodzącego brata w niedowierzaniu.

    — To tyle? Tylko tyle masz do powiedzenia?!

Chłopak machnął niedbale dłonią, nawet nie oglądając się za siebie.

    — A co tu więcej mówić? Krąg życia.

Wyszedł.
Violet zdjęła kaptur z głowy, próbując zrozumieć to, o czym właśnie się dowiedziała.

    — Cóż... To było interesujące — skomentowała.





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Pogoda wcale nie była ładna. Można by nawet uznać, że była idealnie grobowa, akurat na dzień pogrzebu Reginalda Hargreeevsa; na zewnątrz było szaro, zimno, a z nieba padał ciężki deszcz. Na ulicach ludzie uciekali przed ulewą, a kierowcy aut stali zirytowani w korkach, bo jeden mężczyzna skupił się na chmurach w zamyśleniu i uderzył w słup, zablokowując wypadkiem ulicę. Rodzeństwo Hargreeves nie wiedziało jednak o tym wydarzeniu. Zajęci byli ceremonią, która odbywała się na dziedzińcu rezydencji The Umbrella Academy. Tam, gdzie ich zmarły ojciec lubił przebywać, gdy nie pracował.
    Wszyscy wyszli na zewnątrz. Z czarnych parasolek zrezygnowali jedynie Luther i Diego, zaś Klaus nie brał sytuacji tak poważnie i zamiast żałobnego koloru zdecydował się na przezroczystą parasolkę z różowymi końcówkami. Na całą sytuację spoglądał też pomnik upamiętniający Bena Hargreevesa.
    Numer Jeden w rękach trzymał czarną urnę z prochami ojca i wszyscy zebrali się w kółku. Pojawił się także Pogo z Grace.

    — Czy coś się stało? — zapytała z uśmiechem.

Violet spojrzała na matkę. Nie była ona smutna, za to dość zdezorientowana. Może deszcz przerywał trochę jej kable.

    — Tata zmarł... Pamiętasz? — Numer Osiem wpatrywała się w nią z uwagą.

    — O... Ach tak, oczywiście.

Allison także była zaniepokojona mamą.

    — Czy wszystko z mamą w porządku? — zapytała rodzeństwa.

Diego, który najbardziej w świecie kochał matkę i za wszelką cenę chciał ją chronić, będąc skrytym maminsynkiem, od razu odparł:

    — Tak. Tak, wszystko dobrze. Po prostu musi trochę odpocząć. Wiesz, naładować się.

Szympans podszedł bliżej z pomocą laski, w drugiej dłoni trzymając parasolkę. Spojrzał na masywnego mężczyznę ze spokojem.

    — Możesz zaczynać, chłopcze.

    Nastąpiła cisza i wszyscy skupili się na Lutherze, który westchnął ciężko, wpatrując się w urnę z prochami.
    Violet nigdy nie lubiła pogrzebów, jednak w tym było coś, co sprawiało, że nie czuła się jakoś smutna. Może i było ponuro, ale wszyscy musieli przyznać, iż śmierć Reginalda była w pewnym sensie... Oddechem świeżego powietrza po długim czasie.

    — Nareszcie — wyszeptała do Klausa, który był obiektem eksperymentów tak samo jak ona.

    Mężczyzna zachichotał cicho, popalając już drugiego papierosa, a Five stojący obok nich spojrzał na rodzeństwo zirytowany, kręcąc głową.

    Luther odkręcił urnę, a wtedy z powagą zwrócił ją ku ziemi. Wysypały się z niego prochy niegdyś ojca ósemki dzieci, jednak nie wyglądało to oficjalnie. Spadły po prostu na ziemię, nie rozsypując się pięknie na wietrze, jak to było w filmach. Po prostu wyleciały na dół.
    Violet kaszlnęła niezręcznie, a Numer Jeden popatrzył na zebranych.

    — Em... Pewnie z wiatrem wyglądałoby to lepiej.

    Nastąpiła kolejna cisza. Wszyscy wpatrywali się w prochy ojca, które przez ulewę zaczynały coraz bardziej przypominać błoto.

    — Czy ktoś zechciałby powiedzieć parę słów? — Sytuację postanowił poprawić Pogo.

    Nikt jednak nie był chętny. Każde dziecko Hargreeves nie miało czegokolwiek miłego do powiedzenia, dlatego byli cicho i żaden się nie zgłosił.
    Violet też nie miała zamiaru powiedzieć czegoś miłego na temat starego mężczyzny, przez którego miała problemy z sercem od najmłodszych lat i musiała przenieść się aż do Florydy, by jak najwięcej unikać ciemnych miejsc z obawą, że jej moc zbzikuje.

    — Dobrze więc. Ja zacznę — dodał Pogo, gdy żadne z dzieci nie chciało się odezwać. Chrząknął i patrząc na prochy, zaczął przemawiać, lekko poruszony: — Pomimo wszystkiego nieprzyjemnego, Sir Reginald Hargreeves sprawił, że dzięki niemu jestem tym, czym jestem dzisiaj. Za samo to, do końca życia będę mu dozgonnie wdzięczny. Był mym właścicielem... i mym przyjacielem... i będę za nim bardzo tęsknił. — Wszyscy słuchali przemowy Pogo, jednak oprócz szympansa oraz Luthera, nikt inny nie był aż tak przybity śmiercią starca. Pogo kontynuował: — Zostawił za sobą skomplikowaną spuściznę...

    — Był potworem.

    Wszyscy spojrzeli na Diego, który wypowiedział te słowa. W oczach mężczyzny pojawiła się fala emocji, która była spowodowana nienawiścią za wszystkie okrutne lata wytrzymane z Reginaldem Hargreeves. Klaus roześmiał się ponownie.
    Jednak Numer Dwa jeszcze nie skończył:

    — Był okrutną osobą i najgorszym ojcem... Świat jest lepszy bez niego.

    — Diego! — skarciła go Allison.

    — Mam na imię Numer Dwa — W jego oczach tliła się nienawiść. Spojrzał na siostrę. — A wiesz czemu? Bo naszemu ojcu nie chciało nam się nadać prawdziwych imion. Kazał mamie to zrobić.

    — Chyba nie powinieneś... — zaczęła Violet, jednak spiorunował ją wzrokiem.

    — ...Nie mieszaj się do tego, Violet. Ciebie dodał do rodziny jako ostatnią.

    Było to chamskie, co od razu wpędziło Numer Osiem w furię. Jak on śmiał tak mówić?! Wciąż traktowana była jako nieproszony gość, pomimo że minęło tyle lat odkąd Reginald ją zaadoptował. Miała ochotę uderzyć brata i dać mu nauczkę, nawet jeśli by przegrała.
    Zacisnęła pięści w złości, a cień pod posągiem poruszył się w jej stronę. Klaus to zobaczył i od razu potrząsnął siostrą. Violet spojrzała na naćpanego brata, który uważnie przyglądał jej się mając świadomość, co mogło się stać. Kobieta odetchnęła i uspokoiła nerwy.

    — Zrobić komuś coś do jedzenia? — wtrąciła mama z uśmiechem, wciąż wyrwana z powagi sytuacji.

    — Nie, mamo — odparła spokojnie Vanya.

    — Dobrze.

    — Chcecie powiedzieć o nim parę słów? Dobrze — kontynuował Diego, wychodząc na środek okręgu. — Ale przynajmniej bądźcie szczerzy co do tego, jakim typem osoby był.

     Lutherowi się to nie spodobało. Jako jedyny miał szacunek do ojca, w końcu po tym, jak rodzeństwo po osiągnięciu pełnoletności uciekło od razu na swoje, on został w rezydencji i wciąż wykonywał misje. Skoro był liderem to uznał, że taka była powinność.

    — Powinieneś przestać mówić — powiedział do Numeru Dwa.

Diego podszedł do niego bliżej, wpatrując się ze złością w o wiele wyższego brata.

     — Wiesz, ty ze wszystkich tutaj zebranych osób tym bardziej powinieneś być po mojej stronie, Numerze Jeden.

    — Ostrzegam cię...

    — Po tym wszystkim, co ci zrobił?

Rodzeństwo dobrze wiedziało, o co chodzi, jednak nikt nie próbował się wtrącić.

    — Nie...

    — Musiał wysłać cię milion mil stąd, aż na księżyc....

    Luther nie unosił się często, zazwyczaj był dość spokojny, jednak te słowa sprawiały, że zaczął coraz bardziej gniewać się na brata. Temat księżyca był tematem, o którym wolał nie mówić. To prawda, ojciec wysłał go na księżyc. Było to jednak dlatego, by Numer Jeden przekazywał mu informacje.

    — Diego, przestań gadać! — ostrzegł lider na skraju krzyku.

    Jednak brat nie przestawał. Palcem wycelował w ekstremalnie twardą klatkę piersiową Numeru Jeden.

    — Wysłał cię na księżyc, bo aż tak bardzo nie mógł ZNIEŚĆ twojego widoku! — wrzasnął Diego.

    Luther nie wytrzymał. Odrzucił rękę Numeru Dwa, a wtedy gwałtownie zamachnął się pięścią. Diego szybko zrobił unik i olbrzym zrobił kolejne zamachnięcia.
Violet westchnęła głośno, oglądając jak bracia wymieniają między sobą ciosy. Cóż, przynajmniej na tym pogrzebie działo się coś interesującego.

    — Chłopcy, natychmiast przestańcie! — zawołał Pogo.

    Rodzeństwo oglądało walkę. Klaus raczej ucieszył się na widok bijatyki, nawet dopingował Diego, którego lubił przez to, że dawał mu on darmowe podwózki autem. Allison za to wyglądała na bardzo zirytowaną, a Five, który za duży garnitur zamienił na stary mundurek The Umbrella Academy trochę się niecierpliwił.

    — Nie mam na to czasu — stwierdził starzec w ciele chłopca, a następnie wrócił do rezydencji.

     Walka trwała nadal. Luther chwycił Numer Dwa i odrzucił go dość daleko od siebie, a następnie znowu zamachnął się masywnymi ramionami, do czego Diego był przygotowany i szybko schylił się, uderzając brata z całej siły używając pięści. Luther zgiął się w bólu, co mniejszy napastnik wykorzystał, uderzając go jeszcze w zgarbione plecy.

    — Przestańcie! — krzyczała przejęta Vanya.

    — Wal go! Wal! — wołał rozbawiony Klaus.

    Spaceboy ponownie się zamachnął. Był to już dość przewidywalny ruch, więc Numer Dwa z łatwością zrobił unik, uderzając mężczyznę z łokcia, a następnie z pięści w twarz. Lider wtedy chwycił go za koszulę i z całej siły rzucił nim dalej. Diego pozbierał się szybko i wstał, posyłając olbrzymowi kopniaka w brzuch, poprzedzając to kopnięciem w twarz. Kolejne uderzenie z pięści jednak Luther zdążył zatrzymać i uderzył brata, chwytając po chwili za gardło.

    — Puszczaj... Mnie! — Diego bił rękę mężczyzny, po chwili udając mu się ją przestawić i przytrzymać.

    Numer Jeden wykorzystał drugą, by uderzyć mężczyznę, ale ten wykonał unik i skoczył, ponownie uderzając Luthera z pięści w twarz.
Oboje dyszeli ciężko w zmęczeniu.

    — No dawaj, wielkoludzie! — zawołał Diego, stojąc przed posągiem zmarłego Bena.

    Kolejny silny zamach Numeru Jeden. Kolejny unik wykonany przez Numer Dwa. Gdy szybko zgiął kolana, pięść Luthera wylądowała na posągu, który roztrzaskał się na strzępy.

    — No, świetnie po prostu! — Violet tym razem zirytowała się, widząc zniszczony posąg, który został wybudowany w celu upamiętnienia brata.

    — Po posągu Bena... — Allison przewróciła oczami, tak samo rozdrażniona jak siostra. Postanowiła, że wraz z Pogo także wróci do domu, gdyż nie chciała tego oglądać.

    Jednak mężczyźni nie zaprzestali walki na tym. Diego odsunął się na odległość od brata, a wtedy wyjął zza pasa swój nóż.

    — Diego, nie! — zawołała Numer Siedem, która wiedziała, co się święci.

    Numer Dwa rzucił nim w Luthera. Ostrze przeleciało szybko przez dziedziniec, a wtedy idealnie przeleciała obok Luthera na tyle, że zaciął mu rękę.
Numer Jeden w szoku spojrzał najpierw na brata, a potem na ranę zaczynającą krwawić. Zakrył ją szybko dłonią, po chwili zlękniony szybko uciekając z dziedzińca.

    Zapadł spokój i cisza, której akompaniował odgłos deszczu. Vanya podeszła do sapiącego po walce Diego ze złością.

    — Nigdy nie wiesz, kiedy przestać, prawda?

Mężczyzna podszedł do niej powolnie, następnie schylając się pod jej parasolkę.

    — Masz już wystarczająco materiału na sequel swojej książki? — Uśmiechnął się do niej złośliwie.

    I wtedy coś w Violet się obudziło. Złość na brata przez to, że obrażał jej siostrę, chociaż tak samo nie podobało jej się, co zrobiła Vanya tak samo, jak bratu.
Podeszła do nich wściekła i szarpnęła Diego, który spojrzał na nią wkurzony.

    — Chyba już dość pokazałeś swój temperament, przestań się wyładowywać na Vanyi — syknęła do niego.

Numer Dwa prychnął, patrząc na obie siostry.

    — Mam pomysł. Czemu nie wrócisz do swojego prawdziwego ojca? — Uniósł brew. Dobrze wiedział, że było to niemożliwe dla Violet. — A tak, przecież on się ciebie bał, bo jesteś dziwakiem.

    — Reginald też był moim ojcem — odparła chłodno Numer Osiem, a następnie popukała Vanyę po plecach i obie skierowały się do rezydencji.

    Tymczasem Klaus, który kończył palić papierosa oglądał zajście, jakby było dobrą sceną z serialu. Obserwował, jak siostry odchodzą, jak Diego opiekuńczo idzie do mamy i odprowadza ją do środka, jak roztrzaskany posąg leży na ziemi. Po chwili został on sam na dziedzińcu.
    Spojrzał na prochy, a następnie uklęknął przed nimi z uśmiechem.

    — Założę się, że bardzo ci się to podoba, co? — przemówił wesoło do tego, co zostało po jego okrutnym tacie. — Drużyna w najlepszym wydaniu. Jak za starych czasów...

    Ostatni raz wciągnął dym papierosowy, a wtedy wypuścił dym z ust i wcisnął resztkę używki w sam środek kupki prochów.

    — Najlepszy pogrzeb pod słońcem!





◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Trzy godziny później, gdy zaczęło robić się ciemno na zewnątrz, w rezydencji wciąż panowała okropna cisza. Rodzeństwo szykowało się do wyjazdu, gdyż nie chcieli zostać w tym miejscu minuty dłużej, a Luther od momentu zranienia nożem nie pokazał się komukolwiek.
Violet, Klaus i Five przebywali w kuchni, z czego naćpany Numer Cztery pobrzękiwał sobie na elektrycznej gitarze. Nagle w pomieszczeniu pojawiła się także Allison.

    — Gdzie Vanya? — zapytała, szykując się do wyjścia.

Violet stała pod lampą, gdyż dookoła robiło się coraz ciemniej. Na jej głowie spoczywał jednak kaptur.

    — Zaraz sobie idzie — odparła.

    — To smutne... — zagaił Five.

    — Ta, szkoda.

    — ...Cała przecznica, 42 sypialnie, 19 łazienek, ale ani kropli kawy — dokończył z irytacją, z hukiem kładąc na stół czarny kubek.

Czarnoskóra kobieta skrzyżowała ramiona.

    — Przecież tata nie cierpiał kawy.

    — Dzieci też nie cierpiał, a miał nas pełno! — Roześmiał się Klaus, jednak nikt nie odpowiedział tym samym, więc się uciszył.

    — Biorę auto — Chłopiec oznajmił.

To sprawiło, że Numer Cztery odłożył elektryczną gitarę i podniósł się z krzesła zaciekawiony.

    — A dokąd idziesz? — zapytał z szeroko otwartymi oczami.

    — Napić się kawy!

Violet spojrzała na niego sceptycznie. Był zdecydowanie za młody na to, by móc prowadzić auto. Przynajmniej z wyglądu. Co prawda miał prawie sześćdziesiątkę na karku, jednak wciąż ciężko przyzwyczaić się było do faktu, że tak naprawdę nie miał trzynastu lat.

   — Wiesz w ogóle jak się prowadzi?

    — Wiem jak się wszystko robi — odparł sarkastycznie, a wtedy odwrócił się w stronę lodówki i nagle zniknął, prawdopodobnie będąc już w aucie, gdyż trójka rodzeństwa usłyszała odpalany silnik.

Klaus spojrzał na siostry zadziwiony, podnosząc się z krzesła i zaczynając dotykać miejsce, w którym zniknął, jakby mógł dotknąć sekundowego portalu.

    — Mam wrażenie, że musimy go powstrzymać, ale z drugiej strony... — Uśmiechnął się. — Chcę zobaczyć, co się stanie.

    — Raczej da sobie radę — odparła Violet, zdejmując kaptur. — W końcu jest stary.

Allison pokręciła głową w dezaprobacie.

    — Jak go zatrzyma policja to będzie ciekawie. Nie wytłumaczymy się argumentem, że tak naprawdę jest starym facetem w ciele trzynastoletniego chłopca.

Do pomieszczenia wszedł Diego, który właśnie był w trakcie zabierania swoich rzeczy.

    — Dobra, to zobaczymy się za... Za ile? Za dziesięć lat, jak Pogo umrze?

    — Nie jeżeli umrzesz pierwszy — Allison skrzywiła się na widok chamskiego brata.

    — Też cię kocham, siostra — Numer Dwa wziął sobie cukierka z leżącej na stole paczki. — Hej, powodzenia z kolejnym filmem. Oby wyszedł lepiej niż twoje małżeństwo, co? — Uśmiechnął się do niej wrednie.

    Violet wiedziała, że Allison miała problemy w swojej nowo stworzonej rodzinie. Wszyscy o tym wiedzieli, w końcu kobieta była popularną na cały świat aktorką filmową. W gazetach wszędzie można było się natknąć na artykuły mówiące, że słynna Allison Hargreeves wzięła rozwód z mężem, który zabrał ich córkę do siebie.
    Diego też o tym wiedział. Wiedział też, że był to czuły punkt u siostry. Zanim Violet zdążyła cokolwiek powiedzieć, The Rumour wyszła z kuchni, skrywając twarz.

    — Jesteś pieprzonym dupkiem — warknęła Violet do brata.

Meksykańczyk prychnął.

    — Już to mówiłaś, Vi.

    — Mógłbyś chociaż dla niej być trochę milszy, przecież ci nic nie zrobiła.

    — Kto to mówi, sama jesteś wredna — roześmiał się szorstko. — Nara.

    Właśnie wychodził drugim wyjściem z rezydencji, które położone było w trzeciej kuchni, gdy prędko zatrzymał go Klaus biegający na bosaka. Chwycił go za ramię, a ten spojrzał na brata z cierpliwością.

    — Wy... Wychodzimy? — zapytał Numer Cztery.

    — Nie. Ja wychodzę. Sam.

    — O, bajecznie! — Klaus zaklaskał. — Wezmę swoje rzeczy i możemy jechać!

Diego westchnął. Lubił Klausa i nie jeden raz mu pomagał, gdy ten leżał gdzieś na ulicy naćpany.

    — Niech będzie, ale nie będę cię wiózł daleko.

    — Pa, Violet! — zawołał szatyn i pomachał siostrze na do widzenia.

    Wkrótce została sama w kuchni, ciesząc się samotnością.
Nie trwało to jednak długo. Po chwili w pomieszczeniu pojawiła się też Vanya.

    — Wszyscy już poszli... — wymamrotała.

    Violet spojrzała na nią, trochę zirytowana jej obecnością. Nie mogła jednak być na nią zła przez cały czas, na dodatek gdy widziała, jak traktuje ją rodzeństwo, to jej współczuła, bo sama miała z tym problemy.

    — Ta.

    — Ale ty jeszcze tutaj jesteś... — zagadywała ją. — Kiedy masz lot?

    — Jutro wieczorem.

Vanya chciała coś powiedzieć, Numer Osiem doskonale znała ten wyraz twarzy i nerwowe zerkanie.

    — Aha... Violet, chciałam ci... podziękować. Wstawiłaś się za mną, gdy Diego znowu się mnie czepiał — powiedziała z wdzięcznością.

    Kobiecie było niewygodnie. Nie lubiła słodkich gadek typu siostra-siostra. Z drugiej strony, nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który jak na złość wciąż chciał się pokazać.

    — E... No spoko — odparła prędko, nawet nie patrząc na Numer Siedem. — To dupek, irytuje mnie po prostu.

Stały przez chwilę w niezręcznej ciszy.

    — Czyli nocujesz tutaj? — zapytała po chwili Vanya.

    — Nie chcę zostawać w tym miejscu, wynajęłam sobie pokój w motelu.

    — O. Chciałam ci zaoferować, żebyś przespała się u mnie na sofie, ale motel to też jest jakieś wyjście.

    Numer Osiem spojrzała ukradkiem na Numer Siedem z zastanowieniem. Nie mogła uwierzyć, że pomimo oschłego nastawienia Violet do siostry, ona wciąż zdecydowała się być życzliwa. A może po prostu chciała się odwdzięczyć.

    — Dzięki, to miłe z twojej strony, ale nie skorzystam — Nightfall nie chciała z nią więcej rozmawiać. I to nie dlatego, że wciąż za nią nie przepadała. — Do zobaczenia.

    Podrapała się niezręcznie po głowie, a następnie skierowała się do wyjścia.




◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥

    Motel, w którym została był motelem dość słabej jakości, położonym w środku miasta. Było tam szaro i ponuro, a obsługa niemiła i nawet nie dawali śniadań. Cóż, w przeciwieństwie do Allison, praca Violet nie dawała jej na tyle pieniędzy, by stać ją było na pięciogwiazdkowe hotele. Musiała więc zadowolić się czymś takim, tylko na jedną noc.
Weszła na drugie piętro, a następnie otworzyła drzwi kluczem. Ciemność. W ciemności jednak mogła dostrzec ruch sylwetki. Znowu się zaczynało, to była ta pora dnia...
Gwałtownie zapaliła światło. Jednak zamiast dostrzec potwora, dostrzegła Five, który siedział na fotelu przy lampce. Kobieta wzdrygnęła się nagle przestraszona.

    — Cholera, Five! — złapała się za serce. — Zawału prawie przez ciebie dostałam!

    — Umrzeć w stylu ojca? Słabo — Wzruszył ramionami. — Powinni tutaj mieć zamki w oknach.

Violet zamknęła drzwi.

    — To drugie piętro...

    — Gwałciciele by się wspięli.

    Kobieta prychnęła, kładąc swoją torbę na łóżko.

    — Dziwny jesteś.

    Usiadła na łóżku i popatrzyła na Five. Tyle lat go nie widziała, jedynie na portrecie, a teraz siedział tutaj, w tym samym pomieszczeniu co ona. Wciąż wyglądał tak samo, oprócz...

    — Czy to jest... Krew?

    Na jego białym kołnierzu była ciemnoczerwona plama. Chłopak zmarszczył brwi, osłaniając lekko swoją rękę.

    — To nic takiego.

    — Pokaż.

    Po chwili zastanowienia, Five postanowił, że tak zrobi. Odkrył rękawek, a wtedy Violet zobaczyła głęboką, jakby nożem uciętą ranę. Kobieta syknęła na widok rozcięcia, wstając prędko by zerknąć do apteczki.

    — Co ci się stało? — zapytała, wyjmując gazik, wodę utlenioną i duży plaster.

   — Mały wypadek przy pracy.

    Podeszła do brata i chłopak wyciągnął rękę. Kobieta zaczęła zajmować się jego raną.

    — Czemu się tutaj pojawiłeś? — zapytała, zajmując się dezynfekcją.

    Five westchnął głęboko, nie zwracając uwagi na szczypiącą wodę utlenioną.

    — Uznałem, że ty i Vanya jesteście jedynymi osobami, którym mogę zaufać w tej rodzinie.

    — O, serio? — Uniosła brwi. — To czemu jesteś u mnie, a nie u Vanyi? Nie znamy się dobrze.

    — Słyszałem, że pracujesz w FBI.

    — ...Zgadza się — odparła podejrzliwie, patrząc na brata. — I co z tego?

    — To z tego, że załapiesz więcej rzeczy. Pewnie, Vanya wysłucha, ale ty możesz mi pomóc.

    — Pomóc?

    Zakleiła plastrem ranę, która już nie krwawiła.
Five w pewnym sensie wyglądał na przybitego i przejętego. Violet widziała go takiego ostatni raz, jak mieli po dwanaście lat, a Five przegrywał z nią w planszówkę. Tym razem miała jednak przeczucie, że chodziło o coś poważniejszego.
    Kobieta wstała, by wywalić papierek od plastra.

    — Kiedy skoczyłem w przyszłość i tam utknąłem... Wiesz, co znalazłem? — Spojrzał na nią. — Nic... Kompletnie nic.




    Kobieta popatrzyła na niego lekko zdezorientowana.

    — Jak to "nic"? — zapytała, marszcząc brwi.

    To właśnie wtedy Five miał powiedzieć Violet coś, co kompletnie ją zmroziło, a jej serce zaczęło mocniej bić. To właśnie przez te słowa, wszystko miało kompletnie zwalić się na głowę:

    — Z tego co wiem, byłem ostatnią żyjącą osobą. Nigdy nie dowiedziałem się, co zabiło rasę ludzką, ale... Znalazłem coś innego. Datę, która mówi kiedy rasa ludzka wyginie — wyznał. — ...Świat skończy się za osiem dni, Violet. A ja nie mam zielonego pojęcia, jak to zatrzymać.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top