Rozdział 5. ☛ Viliana

— No proszę, kto nas zaszczycił swoją osobą. 

Rozbawiony Cień zerka na mnie znad maski. Jego niebieskie oczy w blasku ogniska lśnią niczym gwiazdy na niebie. W takich chwilach lubię się w nie wpatrywać; w dziwny sposób mnie uspokajają, choć pewnie Reven uważałby inaczej. 

— Lady...

— Daruj sobie. Chcę połowę. — Jednak tym razem one nie działają. Po ostatnich wydarzeniach mam ochotę udusić go gołymi rękoma.

— Połowę, czego? — Mierzy mnie zaciekawionym wzrokiem. Lecz ja od razu zauważam znajomą iskierkę rozbawienia, która pojawia się w jego tęczówkach, kiedy wie, że ma nad kimś przewagę.

— Nie udawaj, połowę złota.

— Jakie znowu złoto? Nie wiem, o czym mówisz.

Jasne, bo mu uwierzę. Nie ze mną te numery. Ten uparty osioł wyprze się wszystkiego z czystej złośliwości, nawet jeśli położyłabym pod ten zdradziecki nos dowody jego łgarstw. Dobra, jeśli nie chce po dobroci...

— Jak długo się znamy? — Uśmiecham się słodko. 

Reven krzyżuje ręce. Pewnie zastanawia się, czemu nagle zmieniam temat, węsząc jakiś podstęp.

— Szmat czasu.

— No właśnie, dlatego mnie nie oszukasz. — Mój uśmiech momentalnie staje się krwiożerczy. — Mówię o złocie od księcia.

— Od księcia, czemu miałby mi je dać? — odpowiada na pozór niewinnie.

— Daruj sobie, wiem o twoim zakładzie z nim.

Przez chwilę przygląda mi się. W końcu ściąga maskę. Czyżby go uwierała? A może chce, abym widziała jego twarz? Nie ma szans, cwaniaku.

— Wiem, że śliczniutki jesteś, ale mnie twoja uroda nie ogłupi, nie jestem Eleną. Myślałeś, że nie dowiem się o nim? — stwierdzam z nieukrywaną groźbą.

— No cóż, miałem taką nadzieję.

Uśmiecha się złośliwie, co mnie jeszcze bardziej nakręca. Chętnie powtórzyłabym ten cios przed kilku dni, ale niestety tym razem nie da mi się uderzyć.

— No to myliłeś się, należy mi się połowa.

— A niby za co?

— Za straty moralne.

— Straty moralne? — Kręci głową z niedowierzaniem. — Założenie stroju, który przystoi kobiecie, uważasz za straty moralne?

Jego uśmiech robi się coraz szerszy, a w oczach dostrzegam rozbawienie pomieszane z tęsknotą. Łajdak ma jeszcze czelność o tym marzyć. Kiedyś go zabiję, Jedyny mi świadkiem.

— Mam cię... Ciesz się, że chcę tylko połowę.

— Phi. Ale jesteś łaskawa... Elena nauczyła cię czegoś.

— Na pewno jednego, nigdy nie sprzedałaby przyjaciela dla swojej rozrywki.

— A ja niby to zrobiłem?

— Tak! — mówię trochę zbyt głośno, aż kilka zaciekawionych osób spogląda na nas.

Reven naciąga jeszcze głębiej kaptur, tak że widzę teraz jedynie jego białe ząbki. W czerwonożółtej łunie jarzą się, przez co wygląda jak demon z najgorszej czeluści piekła. Nawet nie wiem, po co to robi i tak nikt nie rozpoznałby jego twarzy w tym świetle. 

— Dobrze wiesz, że nienawidzę sukien. A poza tym obiecałam kiedyś księciu, że szybciej odejdę na łono Jedynego, niż mnie ujrzycie ubraną jak kobietę... Że ja nie ugryzłam się wtedy w język, przecież wiadomo było, że potraktujesz to jak wyzwanie.

— Oj tam, kiedyś musi być ten pierwszy raz. I naprawdę bosko w niej wyglądałaś. — Cmoka z uznaniem, czym jeszcze bardziej mnie wkurza. Cholera, on zawsze chce mieć rację. — Allard potwierdziłby. — Spogląda na mnie spod kaptura. Zauważam, jak podnosi się mu jedna brew. Kiedyś uważałam, że jest to takie słodkie, bo wygląda wówczas jak łobuz, ale teraz działa to na mnie jak płachta na byka.

— Dobre sobie, jakby mógł — fukam na niego. — Naprawdę nie mogłeś sobie darować?

— Nie — oznajmia beztrosko. Serio, zaraz go uduszę; co za perfidny drań. — Warto było dla waszych min. A poza tym dobrze ci to zrobiło.

— No proszę, znalazł się znawca ludzkiej natury.

Zaciskam dłoń na rączce noża. Eh, ja łatwo byłoby rzucić nim teraz w jego zdradliwą gębę. Po co ja tutaj przyszłam? Z góry mogłam się domyślić, że będzie próbował mnie oszukać.

— Jeśli jesteś taki dobry, czemu nie przewidziałeś, że odkryję prawdę?

— Przewidziałem, tylko dziwi mnie, że tak długo ci to zajęło.

Może jednak nie ma co się powstrzymywać i rzucić? Przy odrobinie szczęścia zostanie mu jakaś szrama.

Przez cały czas wpatruje się we mnie w taki sposób, że robi mi się gorąco. Chwila, czemu on to robi? Przecież mnie zna, więc na pewno nie obawia się mojej porywczości. Mam dziwaczne przeczucie, że coś tu nie gra. Zaczynam przyglądać się natarczywie jego twarzy, w poszukiwaniu wskazówki. Nie wydaje się tym ani trochę onieśmielony. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.

Nagle olśniewa mnie. Podlec, jak on mógł?

— Z kim ty jeszcze się założyłeś? Hmm... Czyżby z Tanarem, a może z innym bratem? Stawiam na Caelena, za bardzo obstawał, bym ubrała cholerną kieckę. 

Jak kocham Jedynego, dostaną ode mnie za ten numer.

— Viliana, uspokój się, to tylko taka niewinna zabawa.

— Niewinna!... Pewnie biedny Allard nawet nie wiedział, w co go wpakowałeś?! — krzyczę, aż zabrakło mi powietrza.

— Bez przesady, od razu biedny. Nie zapominaj, że on też się ze mną założył.

— I jak skończył?

— Według mnie nie tak źle. Choć faktycznie trochę za ostro go potraktowałaś. — Jak śmie tak mówić? Poczekaj, zaraz zetrę ci ten złośliwy uśmieszek z buźki. — Ciekawe czym cię tak wkurzył, hmm... Bo chyba nie tym, że przez niego musiałaś włożyć sukienkę? — Już mam mu odpowiedzieć jakąś złośliwą ripostą... — Jednak przyznaj się, że spodobał się ci ten błysk w oku chłopaka? — Lecz momentalnie zamykam usta. Że niby mi, co to za insynuacje? Co on znowu ubzdurał sobie w główce? Lustruję go badawczo.

— Nie wiem, o czym mówisz — wyduszam ledwo.

— Viliano, masz wiele zalet, ale kłamać nie umiesz. — Burczę pod nosem ostre przekleństwo.

— Żebyś się nie zdziwił, przyjacielu. Nie tylko ty jesteś mistrzem łgarstw. 

Jakimś cudem udaje się mi opanować, ale kłykcie są białe i pewnie wkrótce poleje się krew. Mam nadzieję, że jego. Coraz bardziej żałuję dnia, w którym postanowiłam pojechać z nim. Chociaż z Cieniem jest zdecydowanie ciekawiej.

— Eh, gdybym cię tak nie uwielbiała, już dawno byś leżał pod ziemią.

— Marzenia, nigdy by ci się to nie udało. — Nagle jego uśmiech znika, ustępując miejsca powadze. — Lubisz Szubera?

— Co to za nagła zmiana tematu? 

— Dam ci twoje złoto, jak odpowiesz. — Cholera, jak mnie wkurza jego bezczelność.

— I tak mi je dasz. — Patrzę na niego wyzywająco.

— Ciekawe jak mnie do tego zmusisz?

— Nie prowokuj, żebyś nie musiał się przekonać. — Uśmiecham się z rozmarzeniem, widząc jego kojącego się pod moimi stopami – cudny widoczek.

— Już nie uśmiechaj się tak. Oboje wiemy, że to tylko czcze przechwałki? — Rusza znacząco brwiami. — To jak jest z tobą i Szuberem?

Horrarum, czy on musi drążyć? Jak do czegoś się przyczepi, to nie da spokoju. 

— O! Witaj, Szuber. Właśnie o tobie rozmawiamy. 

Obok mnie nagle wyrasta barczysty cień, w którym rozpoznaje istotę naszej rozmowy. Odwracam się zmieszana.

— A czym sobie na to zasłużyłem? 

Kapitan lustruje mnie obojętnie, lecz zaraz przenosi swój wzrok na Revena. Ogarnia mnie dziwne uczucie smutku. Na szczęście szybko mija. 

— Zastanawiam się, co was łączy...

— Nic! 

— Nic — odpowiada Szuber jednocześnie ze mną. 

— No proszę, już jesteście zgodni. Idealna para z was. — Chichocze.

— Reven, czy ty nie masz nic lepszego do roboty, niż opowiadanie bajek? Jakbyś nie zauważył, mamy widmo wojny na karku, a tobie zachciało się bawić w amora. 

Szuber, świetna zagrywka, jestem pod wrażeniem. Jak on to robi, że zawsze jest taki opanowany? Ja znam dłużej Revena, a nieraz mnie wyprowadził z równowagi.

— Bez przesady, nie jest aż tak źle. Czerwona Królowa już przegrała, choć jeszcze tego nie wie — Pewność Cienia strasznie mnie  irytuje. Kiedyś przez nią zginiemy. — Za to wy, to już inna sprawa. Mogę liczyć, że zostanę wujkiem?

— Rrrreven... — Zaczynam modlić się do Jedynego, żeby poraził go piorunem.

— Człowieku, dobrze wiesz, że nie i skończ już z tymi plotkami. Nie sądziłem, że taka z ciebie przekupka...

Zauważam, że Reven chce już otworzyć usta, pewnie by rzucić kolejnym niewybrednym żartem, lecz nagle rezygnuje. 

Wybucham śmiechem. W końcu ktoś dogadał panu idealnemu. Gdybym była na miejscu Cienia, schowałabym się w najciemniejszą norę do końca życia. 

— Reven, w tej chwili powinieneś udać się do księcia i zobaczyć jak się czuje. — Szuber spogląda na mnie z niechęcią pomieszaną z rozbawieniem. Momentalnie uciekam wzrokiem. — Zrób w końcu coś pożytecznego — rzuca szybko i odchodzi, nie czekając na odpowiedź.

— Nie przejmuj się, pod moją opieką wykaraska się — krzyczy za nim.

Jednak kapitan nie odwraca się nawet na sekundę, szybko znikając między namiotami. Ciekawe, czy tylko ja zauważyłam, że ani razu nie zwrócił się bezpośrednio do mnie? Znowu ogarnia mnie to głupie uczucie smutku. Co do cholery się ze mną dzieje? Muszę się szybko ogarnąć, przecież tyle osób na mnie liczy.

— Chyba twój luby się na ciebie gniewa? — Na Jedynego, niestety nie mam tyle szczęścia. Oczywiście Reven nie byłby sobą, gdyby to przemilczał.

Eh, Szuber ma rację. Najlepszą taktyką na tego człowieka jest powiedzieć, z czym się przyszło i odejść. Postanawiam zrobić samo, gdy nagle wypala:

— Vi, podobasz się mu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top