Rozdział 4. ☛ Reven


Szuber dogania mnie i po chwili subtelnie zwiększa dystans między nami a Allardem, który idzie ze spuszczoną głową, pogrążony we własnych myślach. Mam nadzieję, że nie użala się nad sobą, a tym bardziej nie poddaje się strachowi.

— Wiesz, że ona go zabije? — odzywa się Szuber tak cicho, że ledwo go rozumiem.

Spoglądam na niego zdziwiony, próbując odkryć przyczynę jego niepokoju. Przecież to ma być jedynie sparing. A moja mała zachęta nic nie zmienia, więc czemu on tak poważnie do tego podchodzi? W czym mu zawiniła Vi, że posądza ją o najgorsze?

— Nie ma obawy, nie zrobi mu krzywdy. Przecież to następca tronu — ściszam głos. — Ona szczerze go ceni. Da mu tylko porządną lekcję posługiwania mieczem.

— Obyś miał rację — mruczy bardziej do siebie niż do mnie. — Jest wściekła, a już zdążyłem się przekonać, że w takim stanie staje się nieobliczalna.

— Siniak Eleny nie świadczy o nieobliczalności. — Nie zaprzecza, więc miałem rację co do wypadku magnatki.

— Lecz o okrucieństwie i pogardzie dla życia ludzkiego na pewno — wygłasza z taką pewnością, że aż mimowolnie ze złości zaciskam pięści.

— Na twoim miejscu nie osądzałbym jej tak pochopnie. Te kilka dni nie daje ci prawa do tego. I nie rób z niej dzikuski, bo wychowała się wśród górskich klanów. To dobrzy ludzie i wspaniali wojownicy. — Widzę w jego oczach powątpiewanie. Czuję, że kłykcie robią mi się białe. Mam ochotę mu przywalić, lecz ostatkiem sił staram się trzymać swój gniew na wodzy. — Nie wiesz, kim jest i co przeżyła, więc lepiej zachowaj swoje uwagi dla siebie, bo możesz kiedyś ich pożałować.

— Czy to groźba? — Patrzy na mnie wciąż spode łba.

— Sam zdecyduj. — Udaję, że nie słyszę jego prychnięcia. — Byłbym nad wyraz wyrozumiały, twierdząc, że ma znikomą szansę wygrać — dodaję głośniej, ucinając ostatecznie naszą rozmowę. Aby zająć czymś dłonie, poprawiam maskę i odwracam się do księcia. — Allard potrzebuje tej lekcji. — Mrugam do niego. Jest blady jak Góry Strzeliste zimą. — Z całym szacunkiem, ale jesteś beznadziejny. Szybciej w ferworze walki nadziejesz się na własny miecz, niż kogoś chociażbyś zranił.

Chłopak nie odpowiada na jawną kpinę w moim głosie, choć zauważam, że się spiął. Pewnie ma ochotę teraz mi przywalić. To dobrze – lepszy gniew niż strach.

Wychodzimy na zewnątrz. Plac jest prawie pusty, nie licząc nas i kilku strażników. Cieszy mnie to, nie chcę żadnego widowiska, które przyniosłoby jedynie więcej szkody niż pożytku. Żadne z nas nie ma wątpliwości, kto wygra, ale to nie znaczy, że reszta powinna oglądać ową sromotną klęskę.

Niespodziewanie kapitan wyciąga swój miecz i podchodzi do Allarda.

— Książę, będę czuł się zaszczycony, jeśli użyjesz w walce — mówi głośno i wyraźnie, akcentując ostatnie słowo — mojego miecza. — Chwyta ostrożnie za ostrze i podaje go mojemu przyjacielowi. — Jest zrobiony z najlepszej stali, na pewno dobrze się sprawi.

— Pamiętacie, że to jedynie ćwiczenia, a nie walka na śmierć i życie? — prycham znacząco, dusząc się ze śmiechu.

Allard zerka na mnie z konsternacją. W końcu przenosi wzrok na Szubera i kiwa głową z aprobatą, łapiąc obiema dłońmi rękojeść miecza. Zamachuje się nim kilka razy, upewniając się, że dobrze leży i nie jest za ciężki. Dostrzegam, że chce przejechać palcem po ostrzu, ale rezygnuje z tego, gdy napotyka mój rozbawiony wzrok.

Czuję się dumny z Allarda, czyli jednak czegoś nauczyli go na tym zamku. Kto by pomyślał?

— Dziękuję, masz kapitanie wyśmienitą broń.

Muszę przyznać, że chłopak zna się na rzeczy. Kiedyś przez moment korciło mnie, żeby ukraść ten miecz Szuberowi, niestety musiałem zrezygnować. Po co robić wroga z osoby, którą chcemy uczynić swoim sojusznikiem?

Zauważam uśmiechniętą od ucha do ucha Vilianę ubraną w swój czarny strój. Wzdycham smutno, zdecydowanie lepiej wyglądała w poprzednim. Niestety niekrępująca ruchów podczas walki luźna koszula skutecznie zakryła walory kobiety i nawet dopasowane skórzane spodnie – podkreślające jej zgrabne nogi – nigdy nie zrekompensują tamtego widoku.

— Panie, jest twój przeciwnik — oznajmiam tak samo patetycznie jak kapitan przed chwilą.— Zaczynamy?

— Za chwilę, jeszcze została jedna drobna kwestia? — Jej wesoły uśmiech robi się drapieżny.

— Tak, moja córko?

Jakoś nie mogę się powstrzymać, chyba tęsknię za sutanną? Szczęśliwe chwile.

— Znamy nagrodę jej wysokości... — Kpina w jej głosie zaczyna mnie niepokoić. Może jednak się pomyliłem i źle to się skończy? Oby nie. — A co ja dostanę, jeśli wygram?

Że co? O tym nie pomyślałem. Jeśli myśli, że wyłga się w ten sposób, to się rozczaruje. Zaraz coś wymyślę.

— Przecież twoją nagrodą będzie skopanie tyłka następcy tronu. Zawsze o tym marzyłaś? — Ruszam zawadiacko brwiami.

— Szkoda, że nie o ten tyłek chodziło. — Parodiuje mój gest. — Jeśli wygram, będziesz musiał zrobić coś dla mnie.

— Co takiego? — Co ona znowu knuje? Trudno, będę martwił się tym później.

— Dowiesz się w odpowiednim czasie.

Nie mam wyboru, muszę dać jej to, czego chce, bo na pewno wykorzysta to przeciwko mnie. Choć jej nagroda może okazać się dla mnie jeszcze gorsza...

— Zgoda.

Pochyla tułów w przesadnym ukłonie, prawie dotykając koniuszkami palców ziemi. Jednak przez cały czas mierzy mnie szyderczym wzrokiem. W końcu szybko prostuje się i odwraca do Allarda, dygając z gracją, który odpowiada jej znikomym uśmiechem.

Nie wiedziałem, że dziewczyna potrafi takie rzeczy. Ciekawe, gdzie się tego nauczyła?

Na koniec obdarza szerokim uśmiechem Szubera i wyciąga swój miecz, który w porównaniu z orężem kapitana wygląda jak igła. Jednak to tylko pozory, nieraz miałem okazję przekonać się o zabójczych zdolnościach owej broni w jej dłoniach. Wychodzi na środek, zaraz dołącza do niej Allard.

Widzę, że strażnicy zaczęli intensywnie wpatrywać się w nas. Nagle do moich uszu dobiega szczęk metalu uderzającego o metal. Od razu kieruję swój wzrok ponownie na nich. Na razie nic się nie dzieje. Allard atakuje Vilianę, lecz ona zgrabnie unika jego ostrza, utrzymując bezpieczną odległość. Atmosfera wokół nas z każdym machnięciem miecza gęstnieje coraz bardziej. W końcu kobieta atakuje, ale zaraz zmienia zdanie i znowu ucieka przed nim.

W ten sposób bawi się z nim parę razy. Po minie księcia widzę, że nie rozumie do końca, co się dzieje, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Dobrze wiem, co zamierza i kibicuje jej w tym całym sercem. Właśnie o to mi chodziło. Nagle znowu na niego napiera, lecz tym razem nie wycofuje się i ostrze omija ramię chłopaka o centymetry. Gdyby to była prawdziwa walka, byłby już martwy.

Chyba Allard w końcu pojął strategię dziewczyny, bo zauważam zmianę w jego postawie. Mięśnie się napięły, gotowe do szybkiej reakcji, a jego oczy bacznie śledzą każdy ruch kobiety. Tym razem nie pozwala się zaskoczyć i odparowuje cios. Musiał włożyć w to wiele siły, bo Viliana zachwiała się, ale nadal trzyma się na nogach. Wydaje się, że jest w lekkim szoku, ponieważ cofa się i zaczyna lustrować swojego przeciwnika.

Bez uprzedzenia z jej gardła wydobywa się dziki wrzask i z całym impetem rzuca się na Allarda. Znowu napotyka na opór. Lecz nie zraża ją to, wciąż zadaje cios za ciosem. Chłopak broni się dzielnie, ale nie ma z nią żadnych szans. Dziewczyna wprost płynie w powietrzu. Trochę szkoda, bo zabawnie byłoby zobaczyć jej minę, gdy wypłaca nagrodę księciu.

— Żmija — syczy groźnie Szuber, przerywając ciężką ciszę między nami.

Allard stracił równowagę, gdy podcięła mu nogi. Co mnie nie dziwi, nikt nie powiedział, że ma być to czysta rozgrywka. W prawdziwej bitwie przeciwnik nie będzie bawił się w uprzejmości.

Jednak nie upada, bo Viliana sprawnie go łapie za ramię i stawia do pionu. Dziewczyna jest silna, choć nie wygląda. Książę nie mógłby być już bardziej czerwony. Powoli zaczyna mnie nudzić walka, przecież wiadomo, kto wygra. Ciekawe, czego zażąda? Nieważne i tak warto było, przynajmniej mam taką nadzieję. Zerkam zaciekawiony na Szubera. Jego twarz jest skupiona, ale nie potrafię nic z niej wyczytać.

— Nie martw się, szkoda twoich nerwów. Allard dostanie jedynie świetną lekcję i to za darmo. — Widzę, że Szuber stara się mnie ignorować. — Nie jest taka wredna, na jaką wygląda — rzucam od niechcenia.

— Nie byłbym taki pewny.

— Wierz mi na słowo, znam ją już jakiś czas.

— Ciekawe jak dobrze?

Odrywa wzrok od walczącej pary i patrzy na mnie badawczo. Nie mam zamiaru mu odpowiadać, niech myśli, co chce. Jednak zmieniam zdanie.

— Nie w ten sposób jak myślisz.

— Czemu ci nie wierzę? — warczy na mnie. Dziwnie się zachowuje jak na siebie.

— Możesz wierzyć, w co chcesz, twoja sprawa. — Wzruszam lekceważąco ramionami. Nagle doznaję olśnienia. Trzeba wykorzystać moment, lepszego nie będę miał. — Powiesz mi, co się stało podczas podróży?

— Nic ciekawego — oznajmia spokojnie. — Jazda, posiłki, sen, bandyci, czyli uroki wędrówki po naszym kraju. No i jęczenie twojej panny — informuje zjadliwie.

— Jęczenie — powtarzam po nim znacząco, mimo to nie udaje mi się wywołać żadnej reakcji. Imponujące. — Kochana Vi, potrafi urozmaicić trudy monotonnej jazdy. — Specjalnie nie zaprzeczam jego insynuacjom.

— Ty to nazywasz urozmaiceniem? Przecież ta modliszka nie zna żadnych granic — mówi ciut za głośno.

— Modliszka?

Wybucham śmiechem. Szuber nagle odsuwa się ode mnie i ponownie zwraca wzrok na walczącą parę, unikając mojego natarczywego spojrzenia. Szkoda, że tak szybko pojął, że za dużo powiedział.

— Marny z ciebie kłamca — oświadczam bez ogródek.

Mnie nie oszuka, za dobrze znam się na ludziach. Viliana coś zrobiła i to nieźle zamieszało w jego cnotliwym żywocie.

— Nie wszyscy są tacy jak ty. I nie mierz mnie swoją miarą. — Ani na moment nie raczy na mnie spojrzeć. — Nic nie wydarzyło się między mną a tą kobietą. A twoje przytyki jedynie uwłaczają mi... — zawiesza na krótko głos — i jej — stwierdza stanowczo.

Dlaczego mam wrażenie, że myśli o czymś innymi. Potem spróbuję wyciągnąć prawdę od Viliany.

— Co ta zołza wyprawia?

Niespodziewanie dostrzegam cień niepokoju na jego twarzy, a ciało wyrywa się do przodu. Instynktownie kieruję wzrok na walczących – w sam raz, by ujrzeć jak ostrze Viliany rozcina materiał koszuli księcia. Nie jestem pewny, ale chyba polała się krew. Hardk, co ona wyczynia? Jeszcze go zabije.

Czyżby Szuber miał rację i nawet moje poświęcenie nie złagodziło jej gniewu? Na Jedynego, nadal mnie boli szczęka po jej uderzeniu.

Uff, to był jedynie wypadek. Daje mu prztyczka w tyłek. Wariatka, ale mnie wystraszyła. Niestety książę jest kiepski i chyba nic już mu nie pomoże. Powinienem na stałe przydzielić Vilianę do ochrony jego królewskiego tyłka?

— Wiesz, że w ciągu kilku minut wypowiedziałeś więcej impertynencji w stosunku do Viliany, niż słyszałem od ciebie, odkąd się poznaliśmy? — informuję go beztrosko.

— Odczep się wreszcie ode mnie i zacznij lepiej pilnować swojej jędzy — wydusza przez zaciśnięte zęby.

— Już ci mówiłem, nie zrobi mu krzywdy — wymawiam każde słowo wyraźnie i powoli.

— Ty to nazywasz nierobieniem krzywdy? — parodiując mój ton, wskazuje na walczącą parę.

Akurat Vi robi unik i uderza rękojeścią w kark chłopaka, który syczy z bólu. Ignoruję niechętnie jego przytyk, tym razem muszę odpuścić. Dziewczyna nie ułatwia mi pogawędki z Szuberem.

Wracam do oglądania. Nie jestem pewny, co wydarzyło się przez te kilka sekund, ale Allard zaczyna całkiem nieźle sobie radzić, jakby nagle dostał jakiegoś objawienia. Ciekawe czy napędza go obawa o swoje życie, czy może jednak wizja nagrody? Jeśli zaś strach przed kompromitacją, to nie powinien się tym przejmować, Viliana nieraz pokonała lepszych od niego. Mimo to dziewczyna nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Po jej ruchach widzę, że szykuje się do zadania ostatecznego ciosu. Robi wyskok, unosząc ostrze wysoko nad głową. Allard podnosi miecz zamiarem ochrony twarzy, zapierając mocno nogi o twardą powierzchnię. Dostrzegam w jego oczach determinację. W końcu uderza w niego całym swym drobnym ciałem niczym czarny ptak z krainy umarłych...

— Irrum — wyrywa mi się siarczyste przekleństwo.

No to się narobiło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top