Cztery lata

23.05.2009

- Dzisiaj jesteśmy nad Wielkim Kanionem! - uśmiechnęłam się do kamery. - I trochę wieje, ale to nic.

- Wieje? - odezwał się Joe, wychodząc zza moich pleców. - Piździ jak cholera! Widzisz moje włosy?! - faktycznie, jego loki były rozwiane na wszystkie strony.

- Oj, to nic - zaśmiałam się. - Lepiej pokaż ząbki i się ładnie uśmiechnij. Będziemy mieli fajną pamiątkę.

- Nagrywasz wszystko co się da. Już mamy trochę tych pamiątek.

- Ale znad Wielkiego Kanionu jeszcze nie mamy.

- No dobra - objął mnie w pasie i pocałował w policzek.

Odwróciłam kamerę i filmowałam krajobraz.

~*~

Siedziałam przed komputerem, oglądając moją skończoną pracę. Zmontowałam wszystkie filmiki z Joem. Po tak długim czasie wreszcie się odważyłam.

~*~

24.05.2009

Joe jadł płatki z mlekiem w łóżku hotelowym i oglądał telewizję. Był jeszcze w piżamie, a ja, już ubrana, siedziałam przy stoliku i próbowałam nowy obiektyw.

- I co? Dobry jest? - zapytał.

- Tak. Wspaniały prezent.

- Od wspaniałego chłopaka - posłał mi swój śnieżnobiały uśmiech.

- Dokładnie - zaśmiałam się. - Może już wstaniesz?

- Nie chcę mi się - powiedział i odłożył miskę na szafkę nocną. - Może ja ciebie teraz ponagrywam?

- O nie. Jeszcze mi zepsujesz wszystko i będziesz grzebał w ustawieniach, poza tym ja strasznie wychodzę na filmach.

- Ja tak nie uważam - podszedł i zabrał mi kamerę.

- Oddaj to.

- Nie - zaśmiał się i odwrócił ją tak, że teraz widać było mnie.

- Joe, oddaj to - powiedziałam z kamienną twarzą.

- A co, jeśli nie oddam? - droczył się ze mną.

- Wyprostuje ci włosy - przez moją twarz przeszedł mały uśmiech, ale próbowałam zachować powagę.

- Najpierw musiałabyś mnie złapać.

- Naprawdę tego chcesz? - wstałam.

- Oczywiście, że chcę. Uwielbiam się z tobą droczyć.

- Czasem mam ochotę cię zabić - zaczęłam iść powoli w jego stronę, a on się oddalał.

- Też cię kocham - zaśmiał się.

- Joe, a teraz to oddaj. Nie będę cię ganiać jak dziecko - wyciągnęłam rękę.

- Berek - powiedział i dotknął mojej dłoni.

- Co? O ty dupku!

Wybiegł z pokoju i zaczął biec schodami. Ruszyłam za nim w pościg, krzycząc, aby się zatrzymał. Widać było tylko zamazany obraz przy akompaniamencie śmiechu Joego i moich krzyków gdzieś w tle. Miny ludzi widzących biegnącego chłopaka w piżamie były bezcenne. Wybiegł na zewnątrz, ale zatrzymał się, orientując, że jest boso, a na ziemi było dużo kamieni, które wbijały się w stopy. Przeklął cicho i skierował kamerę na wejście, w którym po chwili pojawiłam się ja.

- Ale ty jesteś głupi - dyszałam. - Ludzie się na nas gapią, jakbyśmy uciekli z psychiatryka.

- Hahahaha - śmiał się.

- Oddaj to już - złapałam kamerę. - Nic jej nie zrobiłeś? - zaczęłam przeglądać ją z każdej strony.

- Czasami mi się wydaję, że kochasz ją bardziej niż mnie - powiedział.

- Ależ skąd. Miałabym kochać Betty bardziej niż ciebie?

- Nadałaś jej nawet imię! To jest chore.

- Ty dajesz imiona swoim gitarom, wszystkim gitarom, a ja mam tylko jedną kamerę i nie mogę jej jakoś nazwać? - zaczęliśmy iść do pokoju.

- Jestem zazdrosny - powiedział z udawaną urazą.

- Spadaj - wypięłam na niego język.

- Sama spadaj - odepchnął mnie biodrem.

- Pudel.

- Pusta blondi.

- Idiota.

- Burak.

- Burak? Dlaczego burak? - spojrzałam na niego.

- Bo od tego biegania jesteś czerwona jak buraczek - zaśmiał się.

- O kurwa - spojrzałam w obiektyw i złapałam się za policzek.

- A nie mówiłem - zaczął się śmiać.

- Nie znoszę cię tak bardzo - warknęłam.

~*~

Śmiałam się do komputera i mimowolnie złapałam swoje policzki. Joe zawsze musiał mi wytykać, że się rumienię, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Po prostu bardzo często przybierałam czerwonego koloru.

~*~

29.05.2009

Kamera się włączyła i pojawił się obraz moich butów. Szłam obok mojego chłopaka do wyjścia z lotniska. Zakończyliśmy swoje krótkie wakacje, ponieważ Joe chciał jak najszybciej zabrać się za pracę ze swoim nowym zespołem. Odkąd jego przyjaciele siłą wyrzucili go z dość obiecującego zespołu, a potem sami ogłosili rozpad, mój chłopak zmieniał pracę jak rękawiczki i zapisywał się do każdego projektu jaki wpadł mu w ręce.

Kierowaliśmy się do wyjścia, a Joe dzwonił po taksówkę.

- Musimy chwilkę poczekać - powiedział po rozłączeniu się.

- Spoko - zwróciłam obiektyw na niego. - Cieszysz się ze współpracy z nowym zespołem? - zapytałam.

- Tak. Zawsze się cieszę, kiedy zaczynam coś nowego. Tym razem to wypali.

- Zawsze tak mówisz.

- Ale tym razem tak będzie.

- To też zawsze mówisz.

- Oj tam, już mi nie wypominaj. Ale moja dziewczyna nadal będzie moją fanką?

- Oczywiście, że tak. Fanka numer jeden - uśmiechnęłam się.

30.06.2009

Filmowałam naszego psa, którego próbowałam nauczyć nowych sztuczek, kiedy usłyszałam trzask drzwi. Zwierzątko z prędkością światła pobiegło do wyjścia, aby zobaczyć Joego, który wrócił z pracy. Poszłam do nich i chciałam miło przywitać chłopaka, ale on zaczął pierwszy.

- Weź stąd tego psa - powiedział wkurzony i odsunął od siebie skaczącego mopsa.

- A może tak "miło cię widzieć" na początek? - powiedziałam.

- Miło cię widzieć. Nawet nie wiesz, jak mnie dzisiaj zdenerwowali.

- Kto?

- Zespół.

- Co znowu? Ostatnio cały czas się kłócicie.

- Ja nic na to nie poradzę. To idioci. Nie pozwalają sobie na żadne zmiany i nie dają sobie pomóc.

- Kochanie, zawsze jestem po twojej stronie, ale może to ty coś źle robisz. Czasami bywasz zbyt wylewny.

- Ja?! - krzyknął. - Ja?! Ja chcę dobrze dla nich wszystkich! Gdybyś posłuchała jak grają, to też byś tak powiedziała! Nawet jednego taktu nie dadzą zmienić w piosence! Wiesz jakie to jest irytujące?! Do tego myślą, że są znawcami i wiedzą więcej ode mnie!

- A ty tak dużo wiesz? Byłeś zaledwie w jednym zespole dłużej niż rok i uważasz się za doświadczonego?

- Ty też zaczynasz?!

- Próbuję ci uświadomić, że nie masz zawsze racji - powiedziałam.

- Wiesz co... Idę do siebie - wyminął mnie i poszedł schodami na dół do piwnicy, gdzie miał swoją pracownię.

~*~

To była pierwsza poważniejsza kłótnia w naszym związku. Nie chciał się do mnie odezwać przez tydzień, a zespół i tak się rozpadł. Joe postanowił, że będzie robił karierę solową i zostanie najlepszym solowym gitarzystą w Stanach, a nawet na świecie. Pisanie piosenek samemu, siedzenie całymi dniami w studio bez nikogo nie za bardzo mu się podobało. Zaczął tęsknić za starym zespołem, a jego samopoczucie się pogorszyło. Wreszcie sama zainterweniowałam i chciałam się pogodzić, i poprawić mu humor, ale znów wyszła z tego kłótnia. Miałam go powoli dosyć, więc postawiłam ultimatum: albo przestanie się wiecznie obrażać, weźmie się w garść i znów staniemy się normalną parą, albo się wyprowadzę i wtedy zostanie sam jak palec. Po dąsach i próbach wpłynięcia na moją decyzję, powiedział, że zgadza się na pierwszą opcję i nie chce, żebym odchodziła. Od tamtej pory znów zaczęliśmy się do siebie odzywać, kochać i wszystko wróciło do normy. Nasz związek nie był jakimś toksycznym ścierwem. Udało mi się znaleźć pracę, Joe cały czas mnie wspierał i tak sobie dawaliśmy radę. Kamerę posłałam gdzieś w kąt, ponieważ nie miałam ochoty na kręcenie. Byłam przez pół dnia w pracy, wcześnie kładłam się spać, a Joego też nie było w domu. Postanowiłam, że na razie odłożę hobby na bok. 

~*~

16.10.2012

Joe wrócił do domu wcześniej. Powiedział, że źle się poczuł i nie mógł dłużej siedzieć w pracy. Wysłałam go do łóżka, bo faktycznie wyglądał nie za ciekawie. Był blady, zmęczony, cały się trząsł i dostał gorączki. Zrobiłam mu ciepłej herbaty z cytryną i miodem, dałam leki na obniżenie temperatury, a potem się do niego przysiadłam.  

- Wow, dawno nie trzymałam jej w ręce - powiedziałam, kiedy włączyłam kamerę.

- Miło cię znów z nią widzieć - uśmiechnął się, leżąc owinięty w koce.

- Do twarzy mi z nią - uśmiechnęłam się.

- Oczywiście, że tak.

- A dzisiaj nasz misiu Joe zachorował - wydęłam dolną wargę i spojrzałam psimi oczkami na chłopaka.

- Misiu Joe nie czuć się najlepiej, ale dziewczyna misia Joe dać mu leki - powiedział.

- Dokładnie. Nie będę cię męczyć, skarbie. Prześpij się, a ja będę na dole - poprawiłam mu włosy.

- Dobrze.

Wyszłam z pokoju i poszłam do salonu. Bawiłam się kamerą razem z psem. Miło było wrócić do kręcenia, ale potrzebowałam nowego sprzętu. Moja kamera miała już dobre pięć lat, a w tym czasie na rynek zdążyło wejść pełno nowych cudeniek, które nagrywały w lepszej jakości i miały więcej funkcji. Postanowiłam, że od teraz będę oszczędzać.

24.12.2012

Na ekranie pojawił się obrazek wprost wyrwany z książek dla dzieci o świętach Bożego Narodzenia. Przy świątecznym stole siedzieli wszyscy dorośli oprócz mnie i Joego. Chłopak trzymał kamerę, a ja siedziałam przy choince w czerwonym sweterku w renifery i rozdawałam wszystkim prezenty z założoną czapką Mikołaja. Wokół mnie biegały dzieci, które już dostały swoje prezenty i bawiły się nowymi zabawkami lub krzyczały coś do siebie, jedząc słodycze. Święta spędzaliśmy u moich rodziców, którzy bardzo kochali Joego. Tak samo moje starsze rodzeństwo i ich dzieci darzyły go wielką sympatią.

- Joe, prezenty dla ciebie - podsunęłam mu trzy pudełka.

- Dziękuję - powiedział. - Weź kamerę ode mnie - przekazał mi ją i zdjął z mojej głowy czapkę.

- Do twarzy ci w niej, tylko powinieneś mieć białą brodę - zaśmiałam się, a razem ze mną wszyscy.

- Joe bardziej przypomina Jezusa niż Mikołaja - powiedział mój tata.

- Hahaha, w sumie, to już niedługo wkroczy w wiek jezusowy - dodał mąż mojej siostry.

- Jeszcze pięć lat! - Joe udał oburzenie.

- No dobra, to teraz jesteś Świętym Mikołajem - powiedziałam.

- Więc zostały nam ostatnie prezenty dla jednej z dziewcząt tutaj - powiedział niskim głosem.

- Ciekawe czy była grzeczna - odezwał się mój brat.

- No chyba nie była - spojrzał na mnie. - Szczególnie dla swojego chłopaka.

- Ja? Ależ ja jestem najgrzeczniejszą osobą w tym gronie - powiedziałam.

- No, no, nie wiem, nie wiem - pokręcił głową. - Mogę dać ci prezent, ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Potem odwdzięczysz się Mikołajowi - puścił mi oczko. Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja poczułam, jak moja twarz przybiera pomidorowy kolor. Spojrzałam na rodziców, którzy śmiali się równie głośno, co reszta rodzinki. Dzieciaki nie wiedziały o co chodzi i patrzyły na nas zaskoczone.

- Jeżeli tak będzie, to na następnej wigilii będzie tutaj więcej maluchów - powiedziała moja siostra.

- Boże... - mruknęłam i złapałam się za policzki.

- No dobrze, dobrze. Proszę bardzo, twój prezent od niejakiego Joego Trohmana - podał mi pudełko.

- Dziękuję bardzo - spojrzałam na niego z przymrużonymi oczami.

- Otwórz tutaj - dodał.

- Skoro chcesz - rozerwałam papier ozdobny i zamarłam. Joe podarował mi nową kamerę, w dodatku tą, którą zamierzałam kupić, kiedy odłożę pieniądze. Spojrzałam na niego i rzuciłam mu się na szyję. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję - powiedziałam i go pocałowałam. Po pokoju rozległo się głośne "uuu".

- Oj, odwdzięczy mu się - powiedział największy śmieszek w gronie, czyli mój brat.

- Taką kamerę właśnie chciałam. Dziękuję ci bardzo - szepnęłam mu do ucha.

- Nie ma za co, skarbie. Mam nadzieję, że okazałem się dobrym Mikołajem.

- Najlepszym - cmoknęłam go w policzek.

29.12.2012 / 01.01.2013  

~*~

Z samego rana nieoczekiwanie zadzwonił do Joego telefon. Zerwał się z łóżka, ponieważ myślał, że to jego rodzice, którzy prędzej nas uprzedzali, że mogą do nas telefonować od rana, bo urządzili sobie wakacje w Grecji i zmiana czasowa nie pozwalała im zadzwonić później. Okazało się, że to zupełnie inna osoba, której nikt z nas się nie spodziewał. Prędzej moglibyśmy zobaczyć ducha. Kiedy Joe się rozłączył, spojrzał na mnie blady i ze strachem, a jednocześnie zaskoczeniem w oczach. Powiedział mi kto to był i o mało nie spadłam z łóżka. Dwa dni przed sylwestrem zadzwonił Patrick Stump, który chciał reaktywować zespół w pierwotnym składzie. Po tym, jak chamsko wyrzucił Joego z zespołu trzy lata wcześniej, mówiąc mu, że jest zbędny i wnosi za dużo chaosu do grupy, chciał, żeby wszyscy się spotkali i omówili prawdopodobny powrót Fall Out Boy na rynek muzyczny. Mieli spotkać się dzisiaj u Stumpa. Joe się zgodził, bo marzył o powrocie, ale nie wierzył, że to się wydarzy.

~*~

- Dzisiaj ze mną w studio jest Josep Trohman, który ma nam do powiedzenia bardzo ważną rzecz - powiedziałam, trzymając szczotkę, która służyła mi za mikrofon. Joe mył zęby w łazience i szykował się na spotkanie z zespołem. - Panie Trohman, może pan zdradzić o co chodziło? - skierowałam szczotkę w jego stronę.

- No więc - wypłukał usta. - Fall. Out. Boy. Powraca - powiedział wprost do kamery.

- Woooooooow! Czy to potwierdzona informacja?

- Na pięćdziesiąt procent - uśmiechnął się.

- Cieszy się pan?

- Oczywiście. Postaram się nie rozwalić tego zespołu ponownie.

- Przecież to nie była pana wina - powiedziałam.

- Moja też - uśmiechnął się lekko. - Z resztą, czy to ważne? - machnął ręką. - Ważne, że już niedługo podpiszę pakt z diabłem i znów będę w starym nowym Fall Out Boy - zaśmiał się.

- Takie podejście mi się podoba, panie Trohman!

- Wiele zawdzięczam mojej kochanej dziewczynie - przyciągnął mnie do siebie.

- Uwaga na kamerę - postawiłam ją na półce przy lustrze.

- Zabiorę cię w trasę, na koncerty i nie będę zostawiał cię samej jak kilka lat temu - oparł czoło o moje.

- Cieszę się. Wiesz, że zawsze cię wspieram i bardzo lubię wasze piosenki, a wyjazd z wami w trasę to moje marzenie - zaśmiałam się.

- Więc ono się spełni - pocałował mnie namiętnie.

- Będę bardzo szczęśliwa, bardziej niż jestem teraz - oddałam pocałunek.

- Świetnie całujesz i chciałbym jeszcze, ale się spóźnię. I tak zostało mi dziesięć minut.

- Idź się szybko ubrać - popędziłam go.

- Już lecę - pobiegł po ciuchy.

Wzięłam kamerę z łazienki i poszłam za nim. Przebrał się szybko, rozczesał włosy i pożegnał się ze mną. Podałam mu jeszcze kurtkę, o której zawsze zapominał i wyszedł z domu. Śnieg prószył delikatnie, a temperatura spadła poniżej zera. Joe odśnieżył rano cały podjazd, a teraz i tak leżało na nim pełno białego puchu. Niestety był bardzo sypki i nie dało się ulepić bałwana albo porzucać śnieżkami.

~*~

Film się skończył. Teraz pozostawały mi tylko wspomnienia.

~*~

Około godziny później ktoś do mnie zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawił się jakiś nieznany numer. Przystawiłam telefon do ucha. Przedstawiła mi się kobieta, mówiąc, że jest położną w pobliskim szpitalu. Serce zaczęło walić mi jak młot, oddech od razu przyspieszył, a następnie ugrzązł mi w gardle. Przez moją głowę przebiegło milion myśli i wszystkie tyczyły się Joego. Jej głos był bardzo delikatny i spokojny, ale kiedy wypowiedziała imię i nazwisko mojego chłopaka, poczułam, jakby ktoś drapał paznokciami po tablicy i od razu go znienawidziłam. Oznajmiła, że muszę zjawić się w szpitalu jak najszybciej, ponieważ Joe miał wypadek samochodowy. Nie czekając długo, złapałam za buty, płaszcz i wybiegłam z domu. Nie raz upadłam na tyłek przez lód na chodniku, ale gnałam ile sił w nogach.

Znalazłam się w szpitalu po jakichś 20 minutach. Nie mogłam po drodze złapać taksówki, bo wszystkie mi uciekały już z pasażerami w środku. Podeszłam do recepcji i zapytałam starszą panią, gdzie znajduje się Josep Trohman. Powiedziała, że na razie jest w sali operacyjnej, a potem zostanie przeniesiony do pokoju numer 102. Podała mi także nazwisko doktora, który go operuje. Poszłam przed salę operacyjną i czekałam na zakończenie zabiegu. Nie mogłam uwierzyć, że coś mu się stało, a teraz leży na stole operacyjnym i lekarze muszę go ratować. Miałam nadzieję, że to tylko jakaś nieszkodliwa rzecz, zrobią wszystko szybko, a Joe zostanie wypisany po kilku dniach.

Siedziałam przed salą dobre dwie godziny, próbując powstrzymać wszystkie łzy. Spoglądałam co jakiś czas na drzwi, ale nawet nie drgnęły. Byłam już kompletnie zniecierpliwiona i zmarnowana. Zdjęłam płaszcz i szalik i spojrzałam na telefon. Zbliżała się godzina 22:00. Joe miał operację, ja czekałam na korytarzu, pies został sam, rodzice Joego byli niepoinformowani i daleko na wakacjach, moi też nic nie wiedzieli. Rozbolała mnie głowa. Nagle drzwi sali się otworzyły, a z nich wyszli lekarze i pielęgniarki, które prowadziły nieprzytomnego Joego na noszach. Wstałam szybko i szłam za nimi. Zapytałam lekarza co się stało i czy chłopak da radę. Powiedział mi, że Joe uderzył głową o kierownicę, ale kiedy przyjechali ratownicy jeszcze kontaktował. Stracił przytomność dopiero w karetce. Myśleli, że umrze i nie da się go uratować, ale udało im się przytrzymać go przy życiu i po przyjeździe tutaj został od razu przeniesiony na stół operacyjny. Miał wiele obrażeń na ciele, rozciętą głowę i stracił sporo krwi. Teraz był w śpiączce farmakologicznej, która była ostatnim ratunkiem. Zapytany o to, czy się wybudzi, powiedział mi, że to zależy od jego organizmu, a oni będą robić co w ich mocy, aby mu się udało.

Przez dwa dni siedziałam z nim w sali i czuwałam. Nie ruszał się, nie wyglądało na to, aby się obudził. Lekarze dawali mu leki, które miały pomóc. Doktor mówił, że bezpieczny okres trwania śpiączki może osiągać sześć miesięcy i nie powinnam się tak martwić, ponieważ Joe ma duże szanse na przeżycie. Wcale mnie to nie uspokoiło, ale jeszcze bardziej zdołowało. Miałam czekać pół roku, aż mój chłopak się obudzi. To było niewykonalne, patrząc na to dopiero po dwóch przeżytych dniach bez niego, kiedy nie mogłam okiełznać płaczu i tęsknoty, ale skoro dzięki temu miał przeżyć, to musiałam dać radę, tak jak on. Często do niego mówiłam, a w momentach totalnego załamania, wręcz błagałam o to, aby się obudził.

Cały dzień siedziałam przy jego łóżku lub przechadzałam się po sali albo korytarzu. Wyglądając przez okno, widziałam reklamy dzisiejszej zabawy sylwestrowej. To było niesamowite jak jednemu człowiekowi w jeden dzień może zawalić się cały świat, a reszta ludzi dobrze się bawi, nie wiedząc nawet jaka tragedia się wydarzyła. Spoglądałam na Joego, ale więcej czasu zajmowało mi gapienie się w monitor, który pokazywał pracę jego serca. Wszystko działo się w płynnym rytmie i nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak.

Wieczorem przyszedł lekarz i kazał mi opuścić salę, a wezwał wsparcie. Grzebali mu w kablach, obserwowali te wszystkie urządzenia, do których podłączony był Joe, a główny doktor wydawał polecenia. Nie miałam pojęcia co się dzieję, ale nie pozwolono mi wchodzić do pokoju, więc pozostawało mi czekanie. Dosyć długo tam byli, bo kiedy wyszli zegarek wskazywał 22:30. Zapytałam co się stało, a lekarz powiedział mi, że Joe prawie zapadł, ale zdołali go uratować i znów wszystko jest w normie. Kiedy to usłyszałam, serce znów zamieniło się w młot pneumatyczny, a oczy napełniły się łzami. Spojrzałam na chłopaka, który leżał jakby nigdy nic, a potem znów na lekarza. Zapytał, czy nie chcę leków na uspokojenie, ale odmówiłam. Doktor wrócił do swoich zajęć, a do mnie podeszła pielęgniarka, mówiąc, że znów za długo tutaj siedzę i powinnam iść do domu. Udało mi się ją przekonać, aby zostać dłużej, ponieważ dzisiaj jest Sylwester, a nie chciałam zostawiać Joego. Pozwoliła mi posiedzieć do pierwszej w nocy. Wróciłam do ukochanego i złapałam go za rękę. Niestety, nie poruszył palcami, nie zacisnął jej. Był jak trup, tylko z bijącym sercem. Oparłam się na krześle i znów obserwowałam monitor.

Przebudziłam się za pięć dwunasta. Spojrzałam na telefon, który wibrował co kilka minut od sylwestrowych sms-ów. Uśmiechnęłam się delikatnie i spojrzała na okno. Niektórzy już puszczali pojedyncze fajerwerki oraz krzyczeli. "Szczęśliwego Nowego Roku, kochanie", szepnęłam Joemu do ucha i pocałowałam go delikatnie w policzek. Po chwili poczułam uścisk ręki. Spojrzałam na dłoń, a palce Joego delikatnie trzymały moje. Uśmiechnęłam się i zaczęłam do niego mówić, próbując go bardziej wybudzić. Zaczęłam wołać lekarza. Została minuta do północy. "Joe, Joe, słyszysz mnie?", powtarzałam cały czas. Nagle chłopak obrócił delikatnie głowę w moją stronę i otworzył oczy, a w tej samej chwili na dworze dało się słyszeć wybuchy fajerwerków. Przez okno było widać kolorowe światła na niebie, ale teraz obchodził mnie tylko Joe. Słyszałam, jak lekarze się zbliżali, ale usłyszałam coś jeszcze. Spojrzałam na monitor. Była tam tylko jedna, podłużna, płaska linia. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, a na policzki zaczęły opadać łzy. Zwróciłam wzrok na Joego, który wpatrywał się we mnie bez życia w oczach. Chłopak nie oddychał, nie ściskał już mojej ręki. Poczułam, jakbym nagle ogłuchła i oślepła. Lekarze zaczęli reanimować Joego, a pielęgniarki wyprowadziły mnie na korytarz. Straciłam wszystkie zmysły, a głosy wszystkich mieszały się w jedno. Miałam mroczki przed oczami i ledwo widziałam twarze położnych. Nadal miałam w głowie obraz tego przeklętego EKG i Joego, który wpatrywał się we mnie pusto.

~*~

Odłożyłam komputer na bok i sięgnęłam po chusteczki. Rozpłakałam się na dobre, ponieważ od śmierci Joego minęły już trzy lata, a ja nadal nie potrafiłam się pozbierać. Wzięłam pudełko, w którym ukrywałam wszystkie nasze zdjęcia i pamiątki. Leżało w nim inne, mniejsze, czerwone pudełeczko. W środku niego krył się pierścionek. Kiedy odebrałam rzeczy Joego ze szpitala, okazało się, że w kieszeni jego kurtki był ukryty pierścionek zaręczynowy, a po powrocie jego rodziców dowiedziałam się, że planował mi się oświadczyć w sylwestrową noc.

Spojrzałam przez okno i zobaczyłam fajerwerki. To znów ta godzina. Dźwięk wybuchu sztucznych ogni przypominał mi dźwięk EKG, które poinformowało o zatrzymaniu pracy serca Joego i tym samym o końcu mojego całego świata. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: