Rozdział VI- Przecież może być lepiej, prawda?

*Yuuri POV*

             Do tej pory nie wyszedłeś z pokoju. Nie chciałeś nic jeść, z nikim rozmawiać. Próbowałem z Tobą rozmawiać, jakoś cię pocieszyć. Nic nie skutkowało. Chris też przychodził. Nie wpuszczałeś go. Na dodatek Makkachin zachorował. Nie mówiłem ci o tym pierwszego dnia. Jednak musiałeś wiedzieć, że zostaniesz pozbawiony przed wyborem zostawienia go przy życiu w cierpieniu albo uśpieniu go. Decyzja była oczywista, nie chciałeś jego krzywdy. Płakałeś długo i znowu zamknąłeś mi drzwi przed nosem. Wiedziałem, że muszę być silny za nas obojgu, ale nie było mi łatwo. Denerwowało mnie to, że mnie od siebie odtrącasz, ale znosiłem to. Każdego dnia na siłę wpychałem Ci jedzenie, jednakże nadal chudłeś w oczach. Już nie byłeś tym samym ukochanym, radosnym Victorem. Wyglądałeś jak wrak człowieka. W końcu nie wytrzymałem i zawiozłem Cię do psychiatry. Sam już nie dawałem rady. Najzwyczajniej w świecie nie miałem tyle siły i umiejętności, żeby Ci pomóc. Musiał się tym zająć ktoś z zewnątrz.

            Usiadłem przed gabinetem na niewygodnym plastikowym krześle i czekałem na Ciebie. rozejrzałem się wokół. Było zaledwie kilka osób. Kilka doszczętnie zniszczonych żyć. Zamków zniszczonych przez wrogie armie, które teraz trzeba zbudować niemalże od początku. Jednak nigdy nie będą tak silne i solidne jak kiedyś. 

             Była dziewczyna, która była chuda jak patyk. Widać to było po twarzy. Nosiła obwisłą, czarną bluzę. Siedziała w kącie i patrzyła na ludzi ukradkiem zmęczonym i smutnym wzrokiem. Miała dość. Dość swojej choroby i swoich słabości.

             Obok niej, bo zaledwie kilka siedzeń dalej, siedział mężczyzna. Stary, zapewne już po czterdziestce. Wyglądał strasznie. Wory pod oczami, obwisła skóra i przymglone, zaczerwienione oczy, które półprzymknięte również bacznie obserwowały każdego, kto wchodził, bądź wychodził z pomieszczenia. Miał smutny uśmiech na twarzy. On też miał dość. Dość swojej choroby i swoich słabości. 

             Był jeszcze chłopak. Miał bladą, szczupłą twarz i słuchawki na uszach. Jego czarna grzywka wystająca spod kaptura ciemnej bluzy opadała swobodnie na czoło i zielone smutne oczy. Grzebał coś w telefonie i przełączał muzykę. Gdy skończył, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Zauważyłem bandaże wystające spod jego bluzy. Miał dość. Dość swojej choroby i swoich słabości.

             Było jeszcze sporo osób, byli to bliscy tamtych to byli ludzie tacy jak ja. Nieznoszeni przez chorych, ale pomagających na wszelkie możliwe sposoby. Doskonale ich rozumiałem. Widziałem Twoją niechęć w oczach, kiedy zabierałem Cię tutaj, tutaj, gdzie wiem, że Ci pomogą. 

              Opowiadałeś mi, jak Yakov zastępował Ci ojca. Prawdziwego ojca, którego nie miałeś. Tamten tylko latał od roboty do roboty i chlał całymi dniami. Z matką nie było lepiej. Tylko na lodzie znalazłeś prawdziwą rodzinę, która Cię pokochała takiego jakim jesteś i nie odstępowała Cię na krok.

               Dopóki Ci jej nie odebrano.

                Wszystko mogło skończyć się inaczej. Mogliśmy być teraz w domu i zapraszać Yakova na obiady, który nigdy by się nie zgadzał, ale zawsze przychodził. Mogliśmy śmiać się razem w trójkę i biegać z Makkachinem po lasach. Ale nie wszystko da się przewidzieć. Mam tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy razem szczęśliwi, że gdzieś w alternatywnym świecie wszyscy są zdrowi i nie mamy żadnych zmartwień. Pozostało mi tylko wierzyć.

Zawsze wierzyłem w swoje słowa i wierzyć nie przestanę. Victor, jesteś sensem mojego życia... 

I zawsze będziesz.

♥522 słowa♥

OHAYOU! Przychodzę z kolejnym rozdziałem! Chociaż, patrząc na zakończenie tej części, wydaje mi się, że powinnam się z wami przywitać nieco inaczej. Także... *ekhem* Oto kolejny rozdział tej książki. Mam nadzieję, że wam się spodobał, osobiście płakałam, jak pisałam ten kawałek tej małej opowieści. Do zobaczenia....

DOBRA ŻARTOWAŁAM NIE UMIEM TAK! MAM NADZIEJĘ, ŻE WSZYSTKO SIĘ WAM PODOBAŁO!!! SAYOUNARA I DO NASTĘPNEGO!

~alixsiorek

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top