Rozdział V- Wszystko przepadło...
*Yuuri POV*
Myśleliśmy, że wszystko zaczyna się układać. Twój trener z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Następnego dnia miał wyjść ze szpitala i na to się zapowiadało, dopóki nie odebrałeś telefonu, który zadzwonił wieczorem...
Śmierć. To jedno słowo, którego obawia się każdy z nas. Kiedy tylko słyszymy ten zlepek głosek zaczynamy się lekko denerwować. Nieważne w jakim kontekście. Nie wiemy, co jest potem, ale kogo to obchodzi? Koniec to koniec. Niczego później nie ma. Tylko czarna, bezdenna otchłań.
Wróciłeś do salonu. Twoje ręce się trzęsły, a Twoja twarz była cała we łzach. Zdziwiony i zmartwiony podszedłem do Ciebie i zacząłem Cię uspokajać. W końcu, gdy byłeś w stanie cokolwiek powiedzieć, wykrztusiłeś:
- Y-yakov...- nie musiałeś mówić nic więcej. Już wiedziałem, co się stało. Było mi tak cholernie przykro, a przecież prawie w ogóle nie znałem tego człowieka. Przez większość życia był mi obcy, ale Tobie nie, więc w jakiś sposób byliśmy ze sobą związani. Przyciągnąłem Cię do mojego torsu i pozwoliłem wypłakać. Trząsłeś się cały. Nic nie mówiłem, słowa były zbędne.
W końcu wykończony płaczem zasnąłeś. Zaniosłem cię do naszej sypialni i położyłem się obok Ciebie. Wszystko przepadło.
W nocy budziłeś się wiele razy z płaczem. Zawsze starałem się Cię uspokoić. Nie zasypiałem, bo nie było sensu. Wolałem czuwać nad Tobą i pilnować, żebyś Ty czuł się bezpieczny.
Głęboko wierzyłem w to, że nam się uda. Że złe czasy miną, ale płomień nadziei przygasał coraz bardziej. Tak bardzo chciałem, żebyśmy byli razem szczęśliwi. Czekałem uparcie na dzień, w którym przespacerujemy się po plaży raz jeszcze, by wrócić do Tokio i wygrać Grand Prix, a później wrócić do domu i zjeść ciepły Katsudon. Dlaczego los jest taki okrutny? Czy ja naprawdę pragnę aż tak wiele?
*time skip*
Pogrzeb był cichy. Nie było wielu gości, nikt nie płakał, nikt nie pocieszał. Wszyscy szli w pogrążającej ciszy, podążając za procesją. Twoja twarz nie wyrażała nic. Żadnej reakcji, ani bólu, ani cierpienia. Trochę tak, jakbyś popadł w całkowitą anhedonię*, która całkowicie pochłonęła Ciebie i twoje uczucia.
Tego dnia padał rzęsisty deszcz, ale nikt nie miał parasola. Te kilka osób szło uliczkami cmentarza, kompletnie nie zważając na pogodę. Miejsce pochówku nie było blisko, bo prawie przy samym murze. On lubił ciche i spokojne miejsca, prawda? Tak przynajmniej twierdziła Lila, która załatwiała wszystkie sprawy związane z pogrzebem.
Nagrobek był biały, wykonany z marmuru. Ułożyliśmy duży bukiet kwiatów i patrzyliśmy na płytę, na której było napisane imię twojego byłego trenera. Wiele razy opowiadałeś mi o różnych śmiesznych sytuacjach, które wam się razem przytrafiły. Często byłeś na niego zdenerwowany, ale jak ma się ten gniew do tego, co się stało? Obwiniałeś się o to, że wyjechałeś, widziałem to. To nie była Twoja wina, tylko moja. Gdyby mnie nie było, nigdy byś nie przyjechał do Hasetsu i nie kochałbym Cię teraz, nie bylibyśmy razem, miałbyś święty spokój i wszystko zapewne byłoby dobrze. Mówiłem Ci, nie obwiniaj się o to, nikt nie mógł tego przewidzieć, ale tak naprawdę sam robiłem to samo.
*time skip*
W drodze do domu ja prowadziłem. Byłeś zbyt roztrzęsiony, by siąść za kierownicą. Przez całą trasę nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Nie słyszałem Twoich uwag odnośnie mojego prowadzenia, na które zazwyczaj reagowałem śmiechem. Atmosfera była gęsta i przytłaczająca, jakby ten rozdział, który powinien się zamknąć dalej pozostawał otwarty i na siłę ciągnięty dalej, jakby jakiegoś elementu zabrakło. I właśnie przez to tak ciężko było mi znieść tamten czas...
*anhedonia- niezdolność do odczuwania jakichkolwiek emocji np. radości, smutku, cierpienia itd.
♥576 słów♥
OHAYOU! Na początek chciałabym was bardzo, ale to bardzo przeprosić za opóźnienie i obiecuję, że dołożę starań, by następny rozdział pojawił się na czas. Jednak z pewnych powodów termin zmienię na niedzielę. Mam nadzieję, że się wam podobało. Sayounara i do następnego!
~alixsiorek
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top