Rozdział X
Głośno syknęłam, z powodu gwałtownego bólu głowy. Nie miałam zielonego pojęcia, co ja tutaj robię. Ni stąd, ni zowąd, do szpitalnego pokoju, w którym leżałam wszedł lekarz. Na jego bardzo pomarszczonej twarzy, namalował się szeroki uśmiech.
-W końcu się pani obudziła! - krzyknął nad wyraz uradowany, robiąc mi jakiś zastrzyk w rękę i sprawdzając parametry na pobliskim monitorze
-C-co ja tutaj robię? - zapytałam zszokowana
-Wjechał w panią motocyklista. Zbiegł z miejsca wypadku, policja przyjdzie tu za jakiś czas, pewnie spisać zeznania. Nie mogą skubańca, złapać.
-Kto wezwał, wtedy pomoc? - zapytałam marszcząc czoło
-Jakiś młody chłopak, miał na imię Tomek.
-Dobrze, dziękuję... a co będzie dalej ze mną?
-No, rehabilitacja by się przydała. Myślę, że około miesiąca, ewentualnie dwóch, powinna pani na nią uczęszczać. Nie będzie to nic strasznego, ale od nowa będzie musiała pani, przypomnieć sobie wszystkie czynności. A póki co, proszę leżeć i odpoczywać. Zaraz przyjdzie do pani pielęgniarka, a ja idę powiadomić pani rodziców.
Nie docierało do mnie to, że ja byłam tak długo w śpiączce... Jedyne co pamiętam z tego wypadku, to dziwne zachowanie tego motocyklisty, ale samego uderzenia, już nie... I ten chłopak, co wezwał pomoc. Czy mógł to być ten Tomek, który był niegdyś moim chłopakiem? Hola, hola, ale po śpiączce nie powinnam tyle pamiętać, a tutaj większość rzeczy, w pamięci mi się uchowały.
Do pokoju, w którym leżałam weszła mama. Miała okropne wory pod oczami, jej twarz i oczy, wskazywały jak była wykończona. Czy to przeze mnie? W jej ciemnych, jak węgiel oczach, można było dostrzec łzy i iskierki szczęścia. Wybuchła płaczem i podbiegła do mnie, przytulając mnie. Sama zaczęłam płakać.
-Tak się o ciebie bałam, nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie piekło przeżywałam - mówiła łkając
-Przepraszam... - powiedziałam, wlepiając wzrok w ścianę
-Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Teraz może, być już tylko lepiej - uśmiechnęła się, a ja razem z nią.
-Wstała śpiąca królewna! - krzyknął, wchodząc do pokoju Paweł
-Tylko brakuje mi jeszcze księcia - zaśmiałam się, tuląc brata
-Piotrek, jest już ze mną w Udine. Od dobrych kilku tygodni. Ty w śpiączce leżałaś prawie dwa miesiące, więc wiele przegapiłaś.
-Taaa - przewróciłam oczami - dlaczego, więc nie jesteś we Włoszech? - zapytałam podejrzliwie
-Przyjechałem do Polski na weekend, bo nie ma meczu teraz, Sherloocku - wzruszył ramionami
-Ahh, okej...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miesiąc trwała moja rehabilitacja. Przez ten czas, odwiedziło mnie sporo osób. Chłopakiem, który wezwał wtedy pomoc, okazał się Tomek Kot. Nie powiem, ta informacja, bardzo mnie zdziwiła. Cholernie bałam się zaległości w szkole. Mam jednak na tyle wyrozumiałą klasę i nauczycieli, że moi rówieśnicy robili za mnie notatki, a nauczyciele uznali, że mam napisać tylko potrzebne sprawdziany i ewentualnie zrobić jakieś prezentację. Co do Piotra... Gdy wróciłam do domu i sprawdziłam telefon, miałam masę wiadomości od niego, a gdy dowiedział się, że jestem w śpiączce natychmiast przyjechał do szpitala. Razem z moją mamą, dużo czuwał przy moim łóżku. W końcu jednak wyjechał do Włoch, ciągle utrzymując telefonowy kontakt z moimi rodzicami i wypytując o mój stan zdrowia. Kiedy dotarła do niego wiadomość, że się wybudziłam, natychmiast wrócił do kraju.
Co do sprawcy wypadku. Nie udało się tego chuja, niestety złapać. Motor, którym we mnie uderzył, okazał się kradziony. Policjanci nie potrafili dojść, kto to zrobił, więc sprawę umorzono.
Leżałam na łóżku, w swoim pokoju i gapiłam się w sufit. Taki szmat czasu, leżałam w śpiączce... To jest dla mnie nie do pojęcia, że tak można... Rzuciłam wzrok na zegarek. 12:10 i mamy piątek. W poniedziałek, już do szkoły heh. O 19 miał być mecz Udine, a do tego czasu, pewnie zanudziłabym się na śmierć.
Ruszyłam moje szanowne cztery litery i zeszła na dół. Nikogo w domu nie było. Rodzice w pracy, Paweł we Włoszech, a tuż tuż, już święta. Postanowiłam, że pójdę do galerii i kupię jakieś upominki dla najbliższych, czyli dla rodziny i przyjaciół.
Na nogi wciągnęłam kozaki, a na siebie zarzuciłam długi, granatowy płaszcz. W szafce, w komodzie poszukałam czapki, szalika i rękawiczek, które zaraz na siebie wdziałam. Wróciłam się jednak do kuchni, gdzie znalazłam jakąś karteczkę i długopis. Napisałam krótką wiadomość, że wychodzę i przypięłam ją do lodówki. Udałam się jednak, jeszcze do mojego pokoju, po torebkę. Wrzuciłam do niej telefon, pieniądze, dokumenty i chusteczki. Pośpiesznie zeszłam na dół. Wyszłam z domu i przekluczyłam drzwi, które następnie znalazły się w mojej torebce. Wyciągnęłam jednak telefon i wybrałam numer, do TAXI.
-Halo? Dzień dobry. Chciałabym zamówić taksówkę, na ulicę Kopernika. 5 minut? Dobrze, zaczekam dziękuję.
5 minut na tym mrozie okazały się istnym piekłem, aczkolwiek i tak wolę zimę, niż lato. Moim najważniejszym argumentem w tej debacie, są skoki narciarskie, które uwielbiam. Ahh, dzisiaj o 17 są kwalifikację...
Pod dom podjechała, wyczekiwana przeze mnie taksówka. Szybko do niej weszłam.
-Do galerii na Słonecznej, proszę - rzuciłam, zapinając pasy.
♡♡♡♡♡
Kochani, przepraszam za tak długą nieobecność, ale najważniejsze, że już jestem i rozdziały będą pojawiały się częściej💋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top