Rozdział IX
-I jak ci się podoba ten nowy? - zapytała mnie Iwona, gdy wróciłam z redakcji, aby przekazać im artykuł o sobotnim meczu
-Adrian? Jest bardzo miły i przyjazny. W dodatku ma dosyć duże poczucie humoru.
-Oraz jest zabójczo przystojny - powiedziała dziewczyna, zabawnie poruszając przy tym brwiami
-Jak ci się podoba to się z nim umów - szturchnęłam w ramię Iwonę
-Mówisz?
-No pewnie. W końcu nic nie stracisz, a możesz tylko zyskać! - powiedziałam, wchodząc do galerii.
Iwona złapała mnie za rękę i pociągnęła do jakiegoś sklepu ze sukienkami.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ze dwie godziny, jak nie lepiej, pomagałam dziewczynie wybierać sukienkę. Potrzebowała nowej kreacji, bo w ten wekeend szła na wesele. Zdecydowała się na jakąś sukienkę w kolorze błękitu ze złotymi dodatkami. Wyglądała w niej na prawdę ślicznie.
-Też jesteś głodna? - zapytała mnie, poprawiając torbę z nową zdobyczą
-Tak. Chodźmy może do tego Turka. Kiedyś jadłam tam u niego z Pawłem i ma całkiem niezłe jedzenie.
Poszłyśmy coś zamówić. Na jedzenie czekałyśmy mniej, niż piętnaście minut, ale zjadłyśmy je w ekspresowym tempie. Włączyłam telefon, aby sprawdzić godzinę na wyświetlaczu. Dochodziła godzina osiemnasta, więc powinnam się już zbierać na spotkanie z Adrianem.
-Wiesz, co Iwona? Jestem umówiona i muszę już serio iść, bo się spóźnię - powiedziałam podchodząc do dziewczyny i dając jej buziaka w policzek
-Nie ma problemu. Dzięki za dzisiaj! - rzekła
Razem opuściłyśmy galerię i udałyśmy się w dwie, różne strony. Po jakiś trzech minutach zadzwonił do mnie telefon i okazała się to być Martyna. Zdałam jej całą relację z dzisiaj. Wspomniałam jej o nowym uczniu, o tym, że jeszcze dzisiaj mam mu wytłumaczyć jakiś temat z historii, o zakupach z Iwoną, o niespodziewanym pojawieniu się Zielińskiego przed szkołą i jeszcze innych, mało istotnych bzdetach. Rozmowę zakończyłam wtedy, gdy kawiarnię, w której miałam się spotkać z Adrianem, miałam w zasięgu wzroku. Telefon wrzuciłam do torby i po chwili byłam już przed drzwiami kawiarni. Weszłam do niej i zaczęłam się rozglądać, wzrokiem szukając chłopaka. Dojrzałam go w centralnej części budynku i powolnym krokiem podeszłam do niego.
-Hej Marianka - rzucił szybko chłopak, uśmiechając się
-No cześć - odparłam - masz książkę od historii, przy sobie? - Adrian tylko przytaknął - dobra, więc mi ją daj, a ja ci wszystko wytłumaczę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Adrian temat zrozumiał błyskawicznie. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy on czasami nie udawał, że nie rozumie tematu, aby się ze mną umówić. Mimo wszystko i tak skupiłam się na rozmowie z nim, a nie na jakiś, swoich podejrzeniach. Adrian był na prawdę bardzo wesołym i sympatycznym chłopakiem. Interesował się obszernie sportem i mechaniką. Zdradził mi, że w przyszłości chciałby otworzyć własny warsztat samochodowy.
Spojrzałam na zegarek, który wisiał na pobliskiej ścianie. Było chwilę przed dwudziestą. Zasiedziałam się. Znowu.
-Adrian, jest już późno ja będę się zbierać... - powiedziałam wstając z krzesła i biorąc do ręki torbę
-Ja już w sumie też. Odprowadzić cię? - zapytał uprzejmie
-Nie, nie trzeba. Znam drogę do domu - zaśmiałam się - więc do jutra.
-Do jutra - puścił mi oczko
Wyszłam z kawiarni i zaczęłam kierować się w stronę domu. Jutro lekcję zaczynam później, niż zwykle i mam ich mniej, niż przeważnie. Z racji, że jutro jest w naszym mieście wyścig kolarski, a redakcja, w której dostałam pracę i moja szkoła współpracują ze sobą, ja i kilku innych uczniów, którzy również tam pracują będziemy zwolnieni z lekcji. Prognoza pogody na dzień jutrzejszy za wesoła nie jest. Pomimo, że jest to koniec września to ma być nagły spadek temperatury, do 12/13° C i powinno być dosyć pochmurnie. Dlatego powinnam się ubrać w długie spodnie i znając siebie wybiorę, te czarne, które kupiłam jakieś dwa tygodnie temu. Do tego założę granatową tunikę i kurtkę. Pokuszę się również o czarny, ozdobny szaliczek. Myślę, że tak ubrana, pójdę na wyścig, w roli dziennikarki.
Gdy w swojej głowie ułożyłam w co jutro pójdę ubrana, skręciłam w dobrze znaną mi uliczkę. Kiedy byłam młodsza, razem z Pawłem chodziliśmy tędy do domu, bo tak było po prostu szybciej. W mieście robiło się coraz chłodniej i ciemniej, a ruch na drodze stopniowo malał. Szłam chodnikiem i widziałam przed sobą jadącego motocyklistę, który jechał w moją stronę. Zaraz? Czyż on nie powinien jechać z drugiej strony drogi? W dodatku jedzie po chodniku dla pieszych. No cóż, lepiej nie wchodzić mu w paradę.
Skierowałam się na drugą stronę jezdni. Co prawda było to niezgodne z przepisami, ale jak ten ktoś na motorze, tylko przejedzie wrócę na chodnik. Nagle stało się coś niespodziewanego. Motocyklista skręcił na lewo, czyli tam gdzie szłam ja. Weszłam głębiej, w stronę, po której szłam, bo nie chciałam już robić problemów człowiekowi, który kierował pojazdem. Wtem jego przednie koło zahaczyło w jakąś dziurę, a osoba kierująca motorem straciła nad nim panowanie. Pojazd z niemałą siłą uderzył prosto we mnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Obudziłam się w szpitalu. Miałam pełno kabelków poprzypinanych do mojego ciała, a wszystko okropnie mnie bolało. Z trudem obróciłam głowę na drugą stronę i wyjrzałam przez okno. Jak to? Śnieg pod koniec września? To jakaś anomalia pogodowa? W ogóle co ja robię w szpitalu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top