‣ Carefoul
Gdy tylko się wybudzam, mam wrażenie przespania więcej niż zwykle — no jak nic, bite 10 godzin. Ale przez to, że nie jestem przyzwyczajona do takiego kompletnego wyspania, to rozleniwiam się bardziej i nawet nie otwieram oczu po przebudzeniu. Zamiast tego przekręcam się — czując przyjemne, choć trochę bolesne, rozciąganie mięśni — i wtulam połowę twarzy w poduszkę, która przyjemnie, słodko pachnie.
Zakrywam się aż po szyję, jednocześnie porywając się do siadu, kiedy czuję ciepłą dłoń przesuwającą się po moim nagim bloku. Boleśnie przekręcam szyję na lewo, napotykając zrelaksowaną twarz Cherie.
Rzeczywistość jak zwykle szybko mi dopierdala.
Zaciskam mocniej palce na kołdrze.
Czemu musiałam myśleć pizdą, zamiast głową? Ja pierdolę. Teraz byłam trzeźwa, no przynajmniej bardziej niż wczoraj. Teraz na pewno wytrzeźwiałam do końca, ale te parę godzin temu chyba musiało mnie jeszcze trzymać, że przestałam, kurwa, myśleć. Muszę rzucić wino na dobre.
Zagryzam nerwowo dolną wargę.
I muszę to wino rzucić szybko, skoro Cherie tu zostaje. Znaczy, nie u mnie, wiadomo, tylko w mieście. Chyba? Potencjalnie?
Zaciskam szczękę.
Ja jebie, już nic, kurwa, nie wiem.
— Wyspana? — Rzuca, unosząc się wyżej na poduszkach i nie spuszczając z mojej twarzy spojrzenia. Czuję się dobitniej goła niż jestem, chociaż to niemożliwe. Tak realistycznie.
Odrywam od niej spojrzenie, licząc, że chociaż trochę mi to pomoże, ale oczywiście przy moim szczęściu, nic z tego. Skoro nie mogę się oszukać, to chociaż szukam ubrań, które mogłyby być na tyle blisko, żebym mogła dyskretnie je na siebie włożyć.
Nic, kurwa, z tego.
Ja pierdolę. No jakiś pojebany żart.
— Kotku?
Prawie spadam z łóżka, kiedy ponownie odskakuję od dłoni, którą do mnie wyciąga. Cherie unosi brew, patrząc na mnie z zaskoczeniem. Zaraz po tym spuszcza spojrzenie do własnej dłoni — wciąż wiszącej w powietrzu — i powoli ją wycofuje, zanim z nieustannym zdziwieniem na twarzy powraca oczami do moich.
Widzę nawet, jak już rozchyla usta, żeby coś powiedzieć, ale w panice wcinam się przed rzuceniem jakiegokolwiek słowa.
— Zrobimy tak — mówię, po czym oblizuję wyschnięte i popękane wargi. — Tego nie było.
— Co do kurwy?
— Zapomnimy o tym, że tutaj przyszłaś — kontynuuję, skutecznie ignorując jej reakcję. — I zapomnimy też o tym, co później miało miejsce. Całkowicie. Byłam pod wpływem — przełykam ciężko ślinę przed kolejnymi słowami. — Mogę nawet zapomnieć, że wróciłaś — robię chwilową pauzę. — Tak zrobimy.
— Możesz zapomnieć, że wróciłam... — Powtarza szeptem z miną, jakby nie dowierzała.
Nie jest to również mina, która przyprawia mnie o poczucie satysfakcji. Gdyby Cherie była bardziej ekspresyjna mimiką, to pewnie zobaczyłabym, że dźgnęłam ją tymi słowami.
— Co jest z tobą nie tak? — Pyta, autentycznie zdezorientowana.
Nie odpowiadam.
Bo sama, kurwa, nie wiem.
— Przecież nie zrobiłam nic złego. Wszystko, co się działo było za obustronną zgodą.
— Włamałaś się — przypominam.
— Dla, kurwa, głupiego żartu. Myślałam, że cię obudzę, o ile byś już spała i wydrzesz się na mnie, a że zabawnie się wkurwiasz... — Kręci głową. — Przyszłam z kompletnie inną intencją. Czy też żart mógł być niesmaczny? No pewnie, zdaję sobie z tego sprawę, ale nie spodziewałam się takiego obrotu spraw — wciąga lekko policzki, uwydatniając jeszcze bardziej kości policzkowe oraz dwie przecinające się w jednym punkcie blizny. — I jakimś sposobem nie narzekałaś, nie odmówiłaś. Dosłownie dałaś mi każdy sygnał, że wszystko jest okej, a teraz próbujesz zrobić ze mnie winną. Nie przyszłam z takimi intencjami, nie schlałam cię, nie zmusiłam cię. Nawet nie wiedziałam, że coś wychlałaś, bo nie było od ciebie czuć.
— Ale wciąż, nikt nie włamuje się ot tak, dla żartu.
— Okej, wiem, że to było szczytem debilizmu, ale nadal...
— Włamałaś się — wcinam raz jeszcze. — A poza tym nie powinno cię tutaj być. Zniknęłaś — odwracam od niej spojrzenie i poprawiam dłonią kołdrę, żeby nadal być zakryta aż pod brodę. — Bez słowa.
— Wiem... — Choć to tylko jedno słowo, to wolno je wymawia. — Pomogłaś mi.
— Właśnie. Nie sypiam z pacjentami — wykrztuszam z siebie ostatni argument. — Dlatego nic się z tego nie wydarzyło. Nie widziałam cię.
— Nie jestem twoją pacjentką — nadto głośno mi o tym przypomina.
— To był błąd — powtarzam się tylko innymi słowami. — To, co się stało. Nie będzie kolejnej takiej sytuacji.
Cherie marszczy brwi, teraz nie w zaskoczeniu, ale w niezrozumieniu.
— Nie nadążam — kręci głową. — Dlaczego?
— Jesteś moją pacjentką.
— Byłam — odpowiada przez zęby, mrużąc powieki.
— Byłaś moją pacjentką.
— I nie jestem od ponad roku.
— Właśnie — oblizuję wargi. — Nie było cię rok. Teraz wracasz, w środku nocy i na co właściwie liczysz? — Mówiąc to zgarniam całą kołdrę wokół swojego ciała i wstaję, żeby zwiększyć między nami dystans. Kątem oka widzę moją bieliznę, ale wstyd się po nią pochylać.
— Teraz już jestem — wstaje po drugiej stronie łóżka.
— Skończyłaś terapię. Nie powinnyśmy wchodzić sobie w drogę — robię chwilową pauzę. — Czas zacząć to praktykować.
— Dlaczego? — Zaciska pięści i całkowicie się prostuje, dobitniej pokazując, pomimo odległości, jaka jest między nami różnica we wzroście. — Zmieniasz zdanie.
Rozchylam usta, ale Cherie jest szybsza z kolejnym zarzutem.
— Zmieniasz co chwilę zdanie, Lilith — niemal na mnie syczy przez zęby. — Mówisz tak, potem nie, potem tak, a teraz znowu nie i najlepiej, jakbym spierdalała ci z oczu.
— To był błąd — powtarzam. — I więcej nie będzie miał miejsca. Alkohol uśpił mój rozsądek. Dlatego zachowajmy się jak dorośli i zapomnijmy o tym.
Cherie wciąga policzki, wzdycha na tyle ciężko, że jej barki opadają i spogląda na mnie tymi brązowymi oczami.
— O mnie też chcesz całkowicie zapomnieć? Jakbym nie istniała?
Spinam ciało i chwilę później zastygam w tym napięciu. Nie spodziewałam się takich pytań.
— Nie mówiłam o udawaniu, jakbyś nie istniała — mówię powoli, ostrożnie dobierając słowa. — To znacząca różnica. Powinniśmy zapomnieć, że cokolwiek się między nami wydarzyło.
Cherie prycha i odwraca ode mnie nie tylko wzrok, ale całą głowę.
Korzystając z tej ciszy odważam się pójść w stronę drzwi, przy których jest Cherie. Nie jestem z tego faktu zadowolona, bo powinniśmy unikać bycia blisko siebie — nawet jeśli chodzi o zwykłe przejście.
Nie ma co prowokować.
— Dlaczego powinnyśmy? Decydujesz również za mnie.
— Dałam ci już powody. Nie będę dodawała kolejnych.
Kiedy mijam łóżko, Cherie zaczyna się śmiać bez humoru, patrząc w stronę okna.
— Wow... Niedawno podobało ci się pieprzenie ze mną.
Staję z nią prawie ramię w ramię po tych słowach. Wciągam powoli powietrze do płuc, aby choć trochę ukoić nerwy.
— Nie jestem z tych osób, które potrzebują szybkiego i krótkiego pieprzenia — zaciskam szczękę. — Wiesz, gdzie są drzwi.
— Właśnie tak to wygląda. Dwa razy się pieprzyłyśmy i mnie wypierdalasz. Brzmi to bardzo podobnie do wybierania sobie szybkiego pieprzenia i zapominania. Natomiast z krótkością pieprzenia bym nie przesadzała.
— Nie bez powodu to przerywam. Gdyby to była moja zachcianka, to może i byłabym taką osobą — przekręcam głowę, aby spojrzeć jej w oczy. — Następnym razem uważaj, co mówisz. Jeśli myślisz, że mnie znasz, to grubo się pomyliłaś. Jestem poza gabinetem.
Jestem tak wściekła samą sugestią Cherie, że nie mogę powstrzymać niższego tonu w głosie i słów, które przymkną jej usta na dobre.
Odrobinę się prostuję, wiedząc, że wciąż jestem dobrze zakryta kołdrą.
— Ostrożnie przy mnie stąpaj, Cherie.
Kobieta unosi brew, nie mówiąc nic więcej.
Wykorzystuję ten moment i z mocno bijącym sercem wchodzę do łazienki — zamykając za sobą drzwi — normalnie zostawiłabym je otwarte z przyzwyczajenia, ale nie ma co dawać Cherie widoków.
Wypuszczam z siebie westchnięcie pełne ulgi — jeszcze nigdy tak nie doceniłam trzymania się rutyny, jak w momencie napotkania wcześniej przygotowanych ubrań na pralce.
Właśnie oszczędziłam sobie ponownego wychodzenia, prawdopodobnego starcia z Cherie i wyciągania w jej obecności bielizny i pozostałych ubrań. To byłaby żenująca wędrówka.
Dobrze, że czasem potrafię się spiąć i przewidzieć, że będę za leniwa rano, więc lepiej zostawić poprzedzającego wieczora gotowe do założenia ubrania.
Pospiesznie wchodzę pod prysznic, aby przypadkiem nie mieć tej przyjemności usłyszenia głosu Cherie przez drzwi. Związuję włosy w kok i od razu puszczam na siebie ciepłą wodę. Trochę stoję w bezruchu, skupiając się na hałasie, który wydaje z siebie działająca słuchawka prysznicowa.
Ale to i tak nie pomaga w odrzuceniu wszystkich myśli po starciu z Cherie i konsekwencjami własnych wyborów.
Ty, kurwa, debilu. No jak mogło mnie tak popierdolić?
Sięgam po myjkę, nalewam nadto dużo płynu i zaczynam szorować skórę.
Dlaczego na 99 wypadków kieruję się rozsądkiem, a przy tym jednym musiałam pójść z głosem pizdy? I to własnej.
Zamykam oczy.
Zdradziecka pizda i posucha.
Zaciskam palce na myjce przez napełniającą mnie frustrację do już obecnej wściekłości i zażenowania. Moja głowa w stresowych sytuacjach ma za dobrą pamięć.
— Susan i co myślisz o przeniesieniu Anderson do oddziału w innym mieście? — szepcze Bea, chociaż doskonale ją słychać z daleka.
— Już go przenieśli? Szybko poszło, ale z drugiej strony się nie dziwię, skoro ona była w szpitalu psychiatrycznym.
— Dokładnie. Chociaż niby dostała innego lekarza, to i tak każdy już wie, że nie przychodził w odwiedziny, żeby dać jej komfort jako były lekarz prowadzący, tylko na numerek.
— Nadal nie mieści mi się to w głowie, Bea. Jak mógł tak się dać omotać? Albo ona? Ktoś musiał zrobić pierwszy krok.
— Susan, słuchaj tego, bo to jest akurat pikuś, o czym mówisz. Anderson nawet nie zaprzeczał. Jeszcze powiedział, że zamieszkają razem po skończeniu jej leczenia.
— No tak, ale niby wszystko było legalne, bo podobno wszystko się zaczęło, kiedy już mógł się z nią związać, bo długo nie byli na ścieżce pacjent-lekarz — Susan wzdycha i kręci głową. — Czy taka relacja była tego warta? Tego wstydu, wygnania do innego miasta i teraz to szaleńcze jeżdżenie do niej w odwiedziny?
Biorę gwałtowny oddech i natychmiast zakrztuszam się wodą, która wpada mi do nosa w chwili poczucia ciepłej dłoni między moimi łopatkami. Instynktownie pochylam się do przodu i ledwie łapię za rączkę od ciepłej i zimnej wody.
— Hej... — Delikatny ton próbuje pieścić moje uczy, kiedy powoli dochodzę do siebie, ale nie daję się zwieść. — Nie chciałam cię wystraszyć.
— Czego nie zrozumiałaś w wyjściu? Bo na pewno nie wspominałam o wejściu. Tym bardziej do łazienki, pod prysznic, w dodatku ze mną w środku.
— Nie chcę wychodzić z tak pozostawioną rozmową.
— Nie mamy o czym rozmawiać, a ty się grubo pomyliłaś, wchodząc mi pod prysznic. Powiedziałam, że masz wbić sobie do głowy, że o wszystkim zapominamy.
— Nie o tym mówię... Dotarło, chociaż wiem, że teraz cię jeszcze bardziej wkurwiłam — przez moment milczy. — Domyślam się, że masz mi za złe zniknięcie.
Mimowolnie się prostuję i odchrząkuję.
Zaskakująco silne i stabilne ramiona kobiety ostrożnie oplatają moją talię i mostek, z dłonią na samym środku i przyciągają mnie w tył, prosto na jej klatkę piersiową. To pierwszy raz, kiedy mamy tego rodzaju kontakt skóra-skóra.
Nie mogę powstrzymać tego, jak spina się moje ciało. Nie wiem, co w nią wstąpiło, zwłaszcza teraz. W nocy ściągnęła jedynie koszulkę, a ja nawet nie skupiałam się na przyjrzeniu się jej ciału.
Biorę kolejny większy wdech, kiedy opiera brodę na szczycie mojego ramienia. Przełykam ciężko ślinę, bo jest to chwilowe — przysuwa się jeszcze bliżej mojej twarzy ze swoją, przez co czuję jej oddech na końcu szczęki.
— Nigdy cię nie zostawiłam — szepcze, całując chwilę później moją szczękę. — Chociaż wystarczająco mi pomogłaś. Nawet bardziej niż podejrzewałam, że się da, to... Z rzeczywistością musiałam poradzić sobie sama.
Zamykam mocno powieki, aby przypadkiem nie wypatrzeć własnej twarzy w odbiciu kafelek, bo byłoby mi jeszcze bardziej wstyd przez fakt, że moje ciało przyzwyczaja się do tak bliskiej obecności Cherie, choć minęła może minuta.
Jestem zażenowana swoją widoczną słabością, która zaskoczyła mnie w ciągu ostatnich 24 godzin.
— Trzeba było coś powiedzieć. Albo napisać, zadzwonić... — Urywam szybko, żeby nie powiedzieć niczego jeszcze głupszego niż to.
— Nie chciałam się żegnać, skoro wiedziałam, że wrócę — ponownie całuje moją szczękę i zostaje przy niej na tyle blisko, że jej dolna warga styka się z moją skórę, ilekroć się odzywa. — I wiedziałam też, że nie pojadę, jeśli wcześniej się z tobą spotkam.
— D-dlaczego?
Chrząkam, chociaż nijak to pomaga drżeniu głosu, które jest poza moją kontrolą przez ten subtelny dotyk jej ust.
— Pewnie przekonałabyś mnie do zostania, bo chciałam zrobić coś nagłego, nieprzemyślanego i ślepo patrzyłam na ten cel.
— Mogłaś skontaktować się później... — Szepczę, co pozwala na ciut większą kontrolę nad głosem.
— Może cię zaskoczę, ale nie poszłam za technologią — całkowicie napiera na mnie swoją klatką piersiową, od której bucha gorącem. — Dopiero niedawno wyposażyłam się w telefon. Zaczynam poznawać wszystko na nowo.
— Ludzie nadal wysyłają listy.
— Najbliższa poczta znajdowała się kilkadziesiąt mil dalej. I nie znałam twojego adresu.
— Więc trzeba było zostawić coś przed wyjazdem.
— Wiem... — Wzdycha i wtula nos w moje włosy. — I żałuję, że tego nie zrobiłam. Przepraszam... — Całuje mnie w bok głowy. — Powinnam była to zrobić.
Dłonie kobiety zaczynają wędrować po moim ciele z taką subtelnością, że na przekór samej sobie zaczynam się relaksować w jej ramionach. I im bardziej czuję się komfortowo, tym bardziej dostrzegam siłę Cherie i widoczne zmiany w umięśnieniu ramion, chociaż mam ograniczone pole widzenia.
Jest jeszcze gorzej, kiedy samowolnie wtapiam plecy w jej klatkę piersiową z zamkniętymi na stałe powiekami, gdy tylko zaczyna obcałowywać swoimi miękkimi, ciepłymi ustami moją szyję, kark i fragment policzka, do którego ma dostęp. Rozczula mnie to bardziej niż powinno, bo jestem konkretną osobą i nie pozwalam sobie na zbyteczne gesty, ponieważ każda osoba, z którą byłam znajdowała się u mojego boku, widząc nas tylko na chwilę, a nie w dłużej perspektywie. Nieważne było używanie nazewnictwa "związek".
Z Cherie jest inaczej, niepokojąco inaczej.
Ale nawet czasy, kiedy była moją pacjentką wydawały się bezproblemowe po przeniesieniu z Venom Asylum. Bycie u boku Cherie dawało komfort i swobodę — i w każdego rodzaju rozmowach, poznawaniu siebie nawzajem.
Były nawet takie momenty, że bycie u boku Cherie stawało się ekscytujące i to wrażenie eskalowało. Nie było między nami nic oprócz zwykłej, można by nawet powiedzieć, przyjaźni. Nie ruszaliśmy nawet tematu tych pocałunków, którymi zaatakowała mnie Cherie jeszcze w trakcie pobytu w VA. Uznałam to za chwile słabości i postanowiłam niczego nie roztrząsać. Ale poza tym rozmawiałyśmy ze sobą, tak po prostu. Nawet nie musiałyśmy wpychać w te rozmowy tematów zapychających jak ulubione książki i tym podobne. Bardziej poznawałyśmy swoje wzajemne opinie na najzwyklejsze tematy.
— Nareszcie wróciłam do domu — mruknięcie Cherie wyciąga mnie do rzeczywistości.
— Wynajęłaś coś?
— Nie — czuję jej uśmiech na szyi.
— Kupiłaś?
— Nie mówię o miejscu — pomrukuje, przesuwając palcami po moich żebrać. Biorę większy wdech na ten gest.
Oprócz tego sama odpowiedź sprawia, że od razu się przekręcam. Mam już nawet przygotowane pytanie, ale wtedy Cherie chwyta mnie stanowczo, ale bezboleśnie za szczękę i unosi ją wyżej, więc łapiemy bezpośredni kontakt wzrokowy.
— Nie patrz poniżej ramion — mówi cicho, ale ton nie daje wątpliwości co do samej stanowczości.
— Dlaczego? Wcześniej byłaś bez koszulki — zabieram jej dłoń ze szczęki.
— Nie skupiałaś aż takiej uwagi — nakłada dłoń na moje oczy i przygarnia mnie jeszcze bliżej ramieniem. Gdy tylko zabiera dłoń, nawet gdybym chciała, to ciężko byłoby mi spojrzeć poniżej ramion, bo jesteśmy tak blisko siebie. — Nie patrz poniżej ramion.
— Dlaczego?
Cherie zaciska wargi i wzdycha. W międzyczasie, żeby nie odczuwać niezręczności przez trzymanie dłoni przy swoich bokach, sięgam nimi do bioder kobiety. Sunę palcami do brzucha, wyczuwając przy tej krótkiej wędrówce kilka nierówności.
Marszczę brwi i przekręcam odrobinę głowę w bok, uważnie przyglądając się mimice Cherie.
— Ile ich jest?
Choć patrzę na jej twarz, to dobitnie widzę, jak mocno przełyka ślinę i oblizuje przy tym usta.
— Lekko licząc...około 22.
— Nie powinnaś chować się przed czyimś spojrzeniem.
— Byłoby łatwiej, gdyby nie były przypominajką o popierdolonej stronie mojego umysłu.
— Czy...zniknęła?
— Nie. Ale bardziej nad tym panuję. Muszę się...wyciszać.
— Nie sposób wyrazić, jak miałaś ciężko w przeszłości, ale blizny nie muszą być powrotem do złych wspomnień, choć o to łatwo. Możesz traktować je jako...przypomnienie sobie, że to przetrwałaś. I że to koniec. I że zaczęłaś od nowa.
— Łatwo powiedzieć.
— Zawsze jest łatwo powiedzieć, to prawda. Ale przy pracy nad zmianą sposobu myślenia o tym...może patrzyłabyś na nie inaczej — przysuwam głowę bliżej i opieram jej bok o szyję kobiety. — Gdzie jest najgorzej?
— Na plecach.
Przełykam z trudem ślinę. Kiwam głową, nie dodając nic więcej.
— Wynajęłaś coś tutaj? — Kompletnie nieumiejętnie zmieniam temat.
Kącik warg Cherie drga.
— Nie.
— Wspominałaś o powrocie do domu.
Kobieta wzdycha i unosi dłoń na wysokość czoła. W następnej chwili pstryka mnie w sam środek.
— Kiedyś zrozumiesz.
Marszczę brwi i pocieram to, zapewne, czerwone miejsce.
— Nie powinnaś tutaj być — upominam ją. — Jesteśmy pod jednym prysznicem.
— Pierdolisz — unosi brwi. — Nie zauważyłam.
Chrząkam znacząco.
— Nic więcej się nie wydarzy, Cherie — mówię z pełną powagą, na co przewraca oczami. — Nie powinnaś była tutaj wchodzić. I tak ledwie nad sobą panuję w tej chwili. To nie jest film. Powinnam się na ciebie wydrzeć, że weszłaś jeszcze do łazienki. Czas wrócić do rzeczywistości.
— Niegościnna ta twoja rzeczywistość.
— Nie byłaś pierwszorzędnie zaproszona.
Po grymasie na ustach i zmarszczonym nosie wiem, że ukłuło. Ale miało.
To wszystko brzmi jak jakiś epizod w serialu. I tak długo wytrzymałam. To nie jest sytuacja, w której takie pogawędki pod prysznicem byłyby normalne.
No, kurwa, po prostu nie.
— Dajesz sprzeczne sygnały — mamrocze Cherie, pokazując palcem, abym się odwróciła.
Mija chwila, a ja pozostaję w kompletnej ciszy. I sama, oczywiście.
Z mocno bijącym sercem przykładam dłonie do kafelek naprzeciwko i biorę porządny haust powietrza. Przekręcam lekko w bok szyję i puszczam chłodniejszą niż wcześniej wodę, aby się ocknąć.
Nie mam co liczyć na to, że Cherie odpuści. Będę tylko się oszukiwać.
——————————
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top