Czarna maź

Eddie ocknął się. Głowa bolała go niemiłosiernie. Wstał z trudem. Zobaczył, że jest w niedużym pomieszczeniu. Były tam dwie szafki. Zauważył również naukowców, siedzących za komputerami. Prawie nie zwrócili na niego uwagi. Kiedy rozglądnął się uważniej zobaczył małe biurko w swoim pokoiku. Leżała na nim kapsuła,a w środku coś dziwnego, czarna maź która nieustannie wiła się w małym pojemniku. Nagle usłyszał znajomy głos.

- Eddie Brock!

Wiedział już kto to. Za szkłem stał Carlton Drake z bezczelnym uśmiechem.

- Widzisz,jak kończą ci co ze mną zadzierają? - zapytał triumfująco. - To twój koniec Brock.

- Nie sądzę - odpowiedział dziennikarz - Nie tak łatwo mnie złamać.

- Ach, tak? Powiedzieć ci coś? To dzięki swojej narzeczonej tu trafiłeś. Wystarczyło jej zagrozić, że umrzesz i natychmiast stała się potulna jak baranek.

Eddie poczuł, że brakuje mu powietrza. To niemożliwe.

- Ale w sumie - dodał Drake - I tak umrzesz.

Spojrzał na jednego z lekarzy siedzących za biurkiem po czym skinął głową. Eddie zobaczył, że kapsuła otwiera się. Czarna maź wyskoczyła z niej i poleciała prosto na Brocka. Wchłonęła się w ułamek sekundy. Potem Eddie niewiele czuł. Oprócz cierpienia. Krzyczał z bólu. Nie mogąc wytrzymać, kopnął z całej siły w jedną z szafek. Wszystko z niej wyleciało.

Potem nagle upadł na kolana. Nie czuł już bólu. Zamiast tego była tylko ciemność. Jak przez mgłę usłyszał zadowolony głos Carltona Drake.

- Zapłacisz mi za to - pomyślał.

Ocknął się. Czuł się wypompowany. Wstał z trudem. I nagle zobaczył, że jest poza pomieszczeniem w którym był uwięziony. Nie wiedział jak, ale mało go to obchodziło.

Zaczął biec. Przebiegł przez korytarze i podziemiami wybiegł na zewnątrz. Zobaczył ogrodzenie. Chciał się zatrzymać, ale nie mógł. Po prostu wpadł na nie a ono się przerwało.Nagle usłyszał krzyk ochroniarzy. Biegli za nim. Na dodatek wyjechał ogromny jeep. Uciekał nadal, kiedy nagle się przewrócił.

- Nie ruszaj się! - krzyknął jeden z ochroniarzy, kierując w niego bronią. Eddie uśmiechnął się niepewnie. I wtedy poczuł, że leci do tyłu, w stronę jednego z drzew. Nadal słyszał wściekłe okrzyki. Obrócił głowę i zobaczył czarne macki.

W końcu wylądował na chodniku. Wstał i powoli ruszył w stronę swojego dawnego mieszkania, które nadal jednak należało do niego. Nie mógł patrzeć w oczy Anne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top