‣ Welcome to (real) life
Ostatnie spotkania z Camilą były w dużym stopniu niezręczne — sama miałam mentalnego kaca za to, co się stało pod koniec naszej pierwszej randki, bo z pewnością kobieta odebrała to jako pogrywanie z nią. W dodatku wydawała się nadzwyczajnie nieobecna, nawet jeśli znajdowała się tuż obok. Gdy próbowałam zapytać, czy coś złego się wydarzyło, zbywała mnie, mówiąc, że jest po prostu zmęczona.
Do teraz mam wrażenie, że może być to związane z tym niefortunnym zachowaniem z mojej strony, przez co woli się ode mnie dystansować. Nie dziwię się temu, ale z drugiej strony nie mogę zdobyć się na odwagę, aby z nią o tym porozmawiać. Mimo wszystko, podjęcie się tego tematu otworzyłoby jednocześnie konwersację na to, jak obie widzimy naszą dalszą znajomość, na co nie miałam wcześniej ani nie mam teraz żadnych odpowiedzi.
Co by nie było, kiedy pojawiała się Essie, starałam się z nią coraz lepiej dogadywać, jednak nawiązanie z nią trwalszej relacji nie gwarantowało stabilności względem tego, co miałam obecnie z Camilą. To nadal było tak bardzo poplątane, że wolałam po prostu unikać tego tematu, jeżeli nadarzała się taka możliwość.
Przez to wszystko, mam wrażenie, poza samą niezręcznością w nadto często występującej ciszy, powstało między nami napięcie, które było wręcz drażniące. Z jednej strony prosiło o to, aby odezwać się i wszystko wyjaśnić, jednak dotychczas wygrywał rozsądek, który nakazywał pozostać przy milczeniu.
— Co tak sprawdzasz? — Pytam po kolejnej fali ciszy, spoglądając w stronę Camili, która wyjątkowo długo siedziała z nosem w telefonie.
— Dojazd z Nowego Jorku.
— Gdzie? Wyjeżdżasz gdzieś? — Odwracam się całkowicie w jej kierunku, zaintrygowana słowami. Nie wspominała o żadnym wyjeździe.
— Do starego domu. Przyszła jakaś korespondencja.
— Nie wspominałaś o tym — zauważam cicho. — Kiedy zamierzasz tam pojechać?
— W weekend. Pewnie w piątek po pracy — wzrusza ramionami. — Po co miałam wspominać?
— No nie wiem — mamroczę, wplątując palce w rozpuszczone włosy. — Jesteś pewna, że chcesz tam wracać?
— Byłam tam przez rok. Jedna wizyta niczego mi nie zrobi.
— Niby tak, ale... Równie dobrze mogliby przesłać ci to pocztą od siebie. Mówiłaś, że mieszka tam już rodzina, tak?
— Jeszcze się nie wprowadzili. Przynajmniej nie do końca, z tego, co wiem — wzdycha cicho. — Poza tym, co za różnicę robi, czy pofatyguję się tam osobiście, czy nie? To nie tak, że zamierzam dostać jakiegoś ataku paniki, jeżeli do tego nawiązujesz.
— Nie, nie o to mi chodzi. Po prostu się martwię, to wszystko.
Camila mruży łagodnie powieki z nieodgadnionym wyrazem twarzy, zanim ponownie się odzywa, używając niezbyt przyjemnego tonu.
— Teraz się martwisz? — Mówiąc to, wstaje z miejsca i udaje się do kuchni.
— O co ci chodzi? Jak mogłabym się nie martwić?
Tym razem otrzymuję takie spojrzenie, jakbym zapytała o jakąś głupotę.
— Jako kto niby się martwisz? — Unosi brew, zanim odwraca ode mnie swoją uwagę.
— Nie rozumiem — wstaję z miejsca, po czym podchodzę bliżej kuchennej wysepki.
— Nieważne — macha lekceważąco dłonią.
— To nie jest nieważne — zwracam jej uwagę. — O co chodzi? Skąd ten pretensjonalny ton?
Camila przewraca tylko oczami, wzdychając pod nosem.
— Martwisz się jako przyjaciółka czy jako ktoś więcej? — Na nowo unosi wyzywająco brew, jednocześnie wbijając we mnie swoje ciemne spojrzenie.
— To nie ma znaczenia, po prostu się martwię.
Wargi kobiety nieznacznie się wykrzywiają.
— W takim razie chyba trzeba całkowicie skreślić tę drugą opcję — stwierdza krótko.
— Camila, o co... Nie rozumiem. Jakie skreślenie?
— Chyba obie wiemy, że jest coś, o czym powinnyśmy dawno temu porozmawiać, ale celowo unikamy tematu — prycha cicho. — Doskonale wiesz, o czym mówię.
Momentalnie robi mi się gorąco.
Mimo wszystko liczyłam na to, że nie będzie konieczności powrotu do źródła powstałej niezręczności między nami. To jest nierealistyczne myślenie, wiem o tym, ale łudziłam się aż do teraz.
— Nagle nie masz nic do powiedzenia. Spodziewałam się tego — słyszę komentarz nasączony ponurym tonem.
— Wiem, że to było głupie z mojej strony. Tamta sytuacja.
Na chwilę łapię kontakt wzrokowy z kobietą, pomimo sporej odległości między nami, bo zdążyłe m powrócić na kanapę.
— Chociaż w czymś się zgadzamy — odpowiada natychmiastowo, po czym skupia swoją uwagę na przeglądaniu czegoś w szufladzie.
— Jednak to nie zmienia faktu, że się martwię. Twoim wyjazdem.
— Najpierw zdecyduj jako kto w ogóle się martwisz, zanim faktycznie zaczniesz to robić, Lauren.
Na dźwięk własnego imienia padającego z ust Camili robi mi się niezmiernie dziwnie. Bardzo rzadko zdarzało się, abym je słyszała. W dodatku za każdym razem nie zwiastowało to niczego dobrego.
— Camila, wiem, że to było głupie, ale nie musisz kwestionować tego, czy się o ciebie martwię, czy nie.
— Nie muszę? — Unosi brew. — Odniosłam inne wrażenie.
— Słucham?
— Dziwisz się? Zgodziłaś się na to, żebyśmy poszły na randkę...która wydawało mi się, że była dobra — otwiera lodówkę, wyciągając z niej dwie butelki. — A na koniec tej samej randki dajesz mi ultimatum znikąd: albo zostaję z tobą i będziemy się pieprzyć, ale nie ma szans na to, żeby po tym doszło do drugiej randki, albo odchodzę i...cóż, domyślam się, że być może jest szansa na drugą randkę.
Nie mogę powstrzymać grymasu, który tworzy się na mojej twarzy. Wiem, że to było idiotyczne i kompletnie nieuzasadnione zachowanie z mojej strony.
— Przy takim zachowaniu i stawianiu mi ultimatum odniosłam wrażenie, że w ogóle nie zależało ci, żeby ze mną wyjść na tę randkę — bierze łyk piwa. — Jeśli chciałaś mnie zniechęcić to wystarczyło po prostu...odmówić, kiedy na poważnie cię zapytałam, czy pójdziesz ze mną na randkę, zamiast ze mną pogrywać.
— Camila, nie o to mi chodziło — podnoszę się z miejsca, a brunetka kiwa ręką, zanim chwyta między palce drugą butelkę z otwieraczem i rusza w moją stronę, na kanapę.
— Potrafię przyjąć i uszanować odmowę — dodaje, kładąc przede mną na stoliku kawowym nieotwartą butelkę piwa z otwieraczem.
— Nie o to mi chodziło... — Z powrotem siadam, spoglądając na stojącą nade mną kobietę. — Nawet nie wiem, o co mi wtedy chodziło. Nie wiem, czy o cokolwiek mi chodziło, Camila.
— Nie zmienia to tego, że dałaś mi ultimatum. Dokonałam wyboru. Co teraz?
Zaciskam wargi i ocieram spocone dłonie o uda.
— Nie wiem... — Odpowiadam cicho, po czym przecieram nerwowo czoło palcami. — Camila, jedyne co wiem to tyle, że z jednej strony próbujemy przejść z przyjaźni na coś więcej, a z drugiej nie pozwalasz mi na to, żebym za bardzo się do ciebie zbliżyła. Fizycznie.
Zanim kobieta cokolwiek odpowiada, szybko naprostowuję, o co mi chodzi.
— Rozumiem granice — unoszę w geście obronnym dłonie. — Ale trudno mi wierzyć w to, że nie mogę cię przytulić czy pocałować, kiedy jednocześnie próbujemy zmienić naszą relację, bo to tak bardzo by cię prowokowało.
— Bo to mnie prowokuje. Widujesz się codziennie w lustrze, więc chyba masz pojęcie o tym, jak wyglądasz.
— Camila, to zaczyna brzmieć jak wymówka — uważnie obserwuję, jak po tych słowach kobieta zajmuje miejsce obok mnie, choć utrzymuje między naszymi ciałami dystans na kanapie. — Nie ma żadnego problemu, kiedy ty cokolwiek inicjujesz. Rozumiem — potrzeba bycia w kontroli. Okej... Ale te interakcje nie mogą cały czas być kontrolowane tylko z jednej strony. Aby pchnąć w przyszłości tę relację dalej, musimy wiedzieć, jaka jest dynamika w tej znajomości. Musimy wiedzieć, na co można sobie pozwolić z drugą, a póki co widzę, że coś jest na rzeczy, ale zamiast dostać jakieś wytłumaczenie, twoim jedynym argumentem jest to, że mój ogólny wygląd cię prowokuje. I dobrze wiesz, że to wymówka.
— Skoro doszłaś do takich wniosków, to zapewne masz już jakieś założone wytłumaczenia na moje zachowanie. Patrząc na to, ile o mnie faktycznie wiesz, pani doktor.
Zaciskam szczękę, aby nie skomentować kąśliwie określenia, które Camila wplata za każdym razem, gdy jest sfrustrowana tym, że ją przechytrzę i nie udaję idiotki, kiedy doskonale wiem, że coś przede mną ukrywa. Za każdym razem wie, że to mnie drażni, więc robi to złośliwie, bo traci pewny grunt pod stopami.
Trzeba pamiętać, że przez długie lata przechytrzała niezliczoną ilość osób — w tym wykwalifikowanych psychiatrów — przez samo to, jak prezentowała każdy swój najmniejszy ruch. Domyślanie się tego, co ma w głowie, jest dla niej jeszcze gorszym utraceniem pewności, którą zawsze miała, bo nikt wcześniej nie miał możliwości, aby wysuwać jakieś wnioski na temat jej osoby, a tym bardziej łączyć jedno zachowanie z drugim, żeby złożyć z tego wszystkiego spójną i najczęściej przemyślaną przez nią całość.
— Wolę nie zakładać niczego. Chciałabym dowiedzieć się od ciebie, co jest powodem takiego podejścia.
— Zbaczamy z tematu — stwierdza przed wypiciem kolejnego łyka. Mimowolnie na nią spoglądam, dostrzegając przy okazji, że piwo jest smakowe i w dodatku bezalkoholowe. — Co z tym ultimatum, które mi dałaś?
— To było głupie. Jak mówiłam, nawet nie wiem, czemu tak zrobiłam... — Wzdycham cicho. — Może to wynik bycia lekko podpitą i frustracji względem tego, że nie chcesz powiedzieć mi o czymś tak ważnym — nawiązuję wystarczająco sugestywnie do tego, co zdążyłam wspomnieć chwilę wcześniej. — Jedno połączyło się z drugim i wyszło bagno. Przynajmniej tak podejrzewam. Nie mam innego wyjaśnienia. To nie było zaplanowane, jeśli do tego zmierzasz. Nie zamierzałam też dać ci do zrozumienia, że z tobą pogrywam.
— Nie wszystko wydaje się takie proste — Camila opiera plecy o kanapę z cichym westchnięciem i wzrokiem skierowanym na włączony telewizor. — Jesteś przyzwyczajona do tego, że rozmowa wszystko rozwiąże. Rozumiem...komunikacja jest ważna, ale nie wszystko jest tak łatwo wytłumaczyć — bierze kolejny łyk. — Jak mam cokolwiek tłumaczyć skoro sama niewiele rozumiem?
— Co masz na myśli przez to, że niewiele rozumiesz?
— Przez lata znajdowałam się w...cóż, może nie tym samym miejscu, ale identycznym środowisku. Zamkniętym środowisku. Bycie na wolności, przystosowanie się do tego i w dodatku budowanie relacji, kiedy przez wiele lat nie miałam żadnych możliwości na stworzenie jakiejkolwiek jest...czymś trudnym do rozpracowania. Staram się, ale to nie znaczy, że całkowicie się we wszystkim odnajduję. Przez nowość sytuacji, w których jestem często bywa tak, że...nie wiem, co mam robić i to efekt bycia zamkniętą w ośrodku przez tyle lat.
— Nie zależy mi na tym, abyś na siłę próbowała dać mi wszystkie odpowiedzi. Rozumiem, że teraz przechodzisz przez taki okres w swoim życiu, że wiele sytuacji jest bardzo nowych. Ich ilość może przytłaczać. Chęć znalezienia odpowiedzi czy zareagowania we właściwy sposób bywa jeszcze trudniejsze. Mogę to zrozumieć. Ale...chciałabym, żebyś ze mną rozmawiała. Nawet jeśli nie znasz jeszcze odpowiedzi.
— Nie chcę ci o wszystkim mówić, Lauren — mówi cicho, zaskakując mnie niepewnym kontaktem wzrokowym i, oczywiście, słowami.
Nie wiem, jak na to odpowiedzieć, więc przez chwilę milczę, aby zastanowić się, co mogłabym z siebie wydusić, żeby wciąż podtrzymać tę ważną rozmowę, ale jednocześnie nie wytworzyć przez swoją reakcję niezręczności między nami.
— Jest wiele rzeczy, które wiem, że mogą narobić problemów. Nie tyle mnie samej, ale mogą zepsuć relację, którą mamy. Trudno zacząć którykolwiek z tych tematów, mając świadomość, że możesz po prostu...stwierdzić, że to za dużo roboty. Ze mną — unosi kącik warg, ale nie ma w tym żadnego humoru. — Witaj w prawdziwym życiu.
— Ile ich jest? Jesteś w stanie zliczyć ile jest tych rzeczy, które mogłyby stanowić problem?
Kobieta unosi zaskoczona brwi.
— Um... No nie wiem... Trzy do pięciu. Może.
— Okej — biorę większy wdech. — Czy są one ze sobą jakoś powiązane?
— No tak...wiadomo, wszystko nawiązuje do przeszłości.
— Nie, nie. Chodzi mi o to czy samo źródło tych tematów jest powiązane. Na przykład...czy część z nich dotyczy kwestii dotyku, ale różni je jakiś inny aspekt. Dotyk jest powiązaniem w takim przypadku.
Camila pociera kark, poprawiając się jednocześnie na swoim miejscu. Jej policzki zostają delikatnie wciągnięte, zanim odpowiada, uwydatniając jeszcze bardziej zarysowany kształt kości.
— No tak, niektóre byłyby powiązane.
— W porządku. Już teraz robi się z tego mniej rzeczy do poukładania — mówię z nieznacznie uniesionymi kącikami warg. — Widzisz?
— Mimo wszystko...to nadal nie jest takie proste.
— Domyślam się, że nie jest, Camila. Ale to nie znaczy, że nie da się czegoś z tym zrobić.
— Znowu zbaczamy z tematu — zwraca mi uwagę, więc domyślam się, że nie rozwiniemy dalej tematu tych problemów. Przynajmniej nie teraz, nie dzisiaj. — To ultimatum, które mi dałaś... To kolejny problem.
— Naprawdę nie zastanawiałam się nad tym, co mówię, Camila. I co robię. Wiem, że to marne tłumaczenie...ale taka jest prawda — podgryzam dolną wargę. — Zachowałaś się względem tego wszystkiego bardzo w porządku.
— Skoro nie wiesz skąd wzięło się to ultimatum...przynajmniej tak do końca nie wiesz, to skąd... Czy... — Marszczy brwi. — Może to czerwona flaga?
— Dlaczego miałoby nią być?
— Dałaś mi dwie całkowicie przeciwne sobie opcje... A początek naszej znajomości...sama wiesz, wszystko było ekstremalne. Cały początek naszej znajomości i ciągłość relacji, którą do niedawna miałyśmy było ekstremalne. I skrajne. Przechodzenie z jednego końca w drugi. Z dobrych chwil do możliwie najgorszego i najcięższego do zniesienia gówna. Co jeśli nieświadome pojawienie się kolejnego ekstremalnego ultimatum jest znakiem?
— Jakim znakiem? — Kręcę głową. — Poza tym, wiem, że nasza znajomość nie zaczęła się typowo, a to...jak później się rozwinęła nie było również w jakimś stopniu typowe dla każdego, ale to nie znaczy, że to, co obecnie mamy na pewno się spieprzy.
— Nie rozumiesz — wzdycha. — Początek znajomości był esencją ekstremalnych sytuacji. Od miejsca spotkań przez moje zachowanie po cel, dla którego się widywałyśmy. Po powrocie...ponownie przeskakiwałyśmy z jednego końca spektrum na drugi, podtrzymując ekstremalność w tym, jak się zachowywałyśmy względem siebie. Począwszy od tego, że najpierw mnie chciałaś, potem nie... Później ja chciałam czegoś więcej, a ty nie... A teraz zaczęło być spokojniej.
— To chyba dobrze, że zaczęło być spokojniej?
— Albo może było za spokojnie. Dlatego pojawiło się ultimatum z dwoma skrajnymi wyborami dla podtrzymania ekstremalności, którą zdążyła przesiąknąć nasza relacja.
— Albo...przejście z ciągłej ekstremalności do momentu wyciszenia tego zwariowania między nami jest dobre — podrzucam alternatywę z dziwnym ciężarem w klatce piersiowej spowodowanym słowami Camili.
— Obawiam się, że nie — znowu pojawia się ten uśmiech bez humoru, gdy spogląda na butelkę w swoich dłoniach. — Spokój oznacza nudę. Może tylko ta ekstremalność przyciągała cię do mnie.
Natychmiast patrzę na nią zaskoczona. Kolejny raz nie spodziewałam się czegoś takiego.
Robi mi się jeszcze bardziej niedobrze — jednak tym razem również w żołądku.
— Camila...
— Napięcie, adrenalina...to bywa uzależniające, Lauren. Może braki tego wszystkiego...
— Camila, nie — przysuwam się bliżej brunetki, po czym chwytam w dłoń butelkę spomiędzy jej palców, aby następnie odłożyć ją na stolik. — Już teraz mogę ci powiedzieć, że nie ma mowy o żadnej czerwonej fladze — delikatnie chwytam jej dłonie w swoje, przeplatając ze sobą nasze palce.
— Adrenalina uzależnia — powtarza. — Dreszcz emocji także.
— Warunki były ekstremalne, z tym się zgodzę. Ale...adrenalinę, dreszcz emocji czy napięcie można uzyskać w bardziej zdrowy sposób w relacji. Naprawdę, to nie... W tamtym czasie te trzy aspekty ocierały się o coś możliwie bardzo niezdrowego dla każdej z nas. Wręcz toksycznego.
Zaczynam powoli głaskać oboma kciukami skórę dłoni Camili.
— Spokój...myślę, że spokój byłby dla nas nawet wskazany, aby...wyciszyć to wszystko na dobre, a dopiero później próbować operować tymi trzema aspektami w zdrowy sposób.
— Ale przecież...zostałaś. Coś cię do mnie przyciągało.
— To nie była adrenalina czy ekstremalne warunki. Widziałam w tobie człowieka, który potrzebował pomocy.
Camila urywa nasz kontakt wzrokowy, więc korzystam z tego i opieram policzek o jej ramię, będąc tym samym jeszcze bliżej jej ciała, jednak nie napieram na nią w żaden inny sposób.
— Tylko wiesz, że to się nie zmieni. Zawsze będę tym człowiekiem, który potrzebuje pomocy. Pomimo tego, że nad tym wszystkim pracuję...z taką przeszłością, jaką mam nawet progres nie wymaże tego, że jestem złamana. Mogę dobrze funkcjonować, ale zawsze będę złamana. Mogę nad wieloma kwestiami pracować, ale nadal pozostaną po nich blizny.
— Masz trudną przeszłość i jeszcze dużo pracy przed tobą, ale to nie znaczy, że jesteś złamana, Camila — ściskam delikatnie nasze złączone dłonie. — Gdybyś miała być złamana, twoja przeszłość już dawno by cię złamała do takiego stopnia, że nie byłoby możliwości, abyś była tutaj, we własnym mieszkaniu, tylko nadal otrzymywałabyś stałą opiekę w innym ośrodku, bo to byłoby jedyne rozwiązanie, aby ci pomóc.
— Jestem złamana. Na wiele sposobów, Lauren.
— Jesteś człowiekiem, który próbuje iść naprzód. Jasne, potrzebujesz czasem pomocy, ale kto z nas nigdy nie potrzebowałby w czymś pomocy?
— Lauren... — Unoszę odrobinę głowę, kiedy wychwytuję z powodu naszej bliskości, że jej oddech uległ zmianie. Udaje mi się ubiec Camilę, zanim odwraca twarz przez co widzę załzawione oczy. — Nie mów mi takich rzeczy — unosi głowę, aby bez problemu ułożyć na szczycie mojej brodę i tym samym uniknąć kontaktu wzrokowego.
— Mówię ci prawdę.
Nie komentuję tego, jak przesuwa nasze złączone dłonie do swojej klatki piersiowej, przez co przy większym skupieniu mogę od czasu do czasu wyczuć bicie jej serca.
— Nie mów mi takich rzeczy — szepcze. — Jestem złamana. Nie mogę się do ciebie przywiązać. Dlatego nie możesz mówić mi takich rzeczy.
— To aż taka zła perspektywa? Przywiązać się do mnie? — Pytam z lekkim humorem z nadzieją, że odrobinę rozjaśnię ciężką atmosferę.
— Tak. Jestem złamana. Nie miałam do kogo się przywiązać przez ponad 10 lat. Jeśli się ciebie uczepię, zobowiążę cię do zostania, a to może cię wykończyć — głos Camili zaczyna robić się coraz niższy. — A-a nie chcę cię wykończyć.
— Obie jesteśmy dorosłe, Camila, i myślę, że potrafimy podejmować decyzje, jednocześnie licząc się z konsekwencjami — nieustannie przesuwam kciukami po gładkiej, ciepłej skórze jej dłoni. — I odnosząc się przy okazji do kwestii randki, o której wspominałaś wcześniej... Nie zgodziłam się na nią dlatego, że obawiałam się, jak mogłabyś przyjąć odmowę. Zgodziłam się na nią, bo chciałam... Chciałam, pomimo tego, że perspektywa przejścia z przyjaźni na coś więcej jest wyzywająca.
— Skąd możesz być pewna, że nagły spokój nie przyniesie nudy?
— Camila, jestem blisko wybicia 30-stki. Dążę do spokoju. Chciałabym mieć poukładane i zbalansowane życie, uwierz mi.
Czuję, że Camila przesuwa odrobinę głowę przez co przestaje się o mnie opierać, jednak nie obniża się, abyśmy były twarzą w twarz.
— Nie wiem co mam z tobą zrobić — mamrocze, wypuszczając jednocześnie ciężki oddech. W tym samym czasie czuję na palcach, że przez moment drżą jej dłonie. — Chciałabym cię odepchnąć, żeby utrzymać brak przywiązania do kogokolwiek, ale jednocześnie wolałabym tego nie robić.
Mimowolnie się uśmiecham, wspominając na krótko jak długą drogę przeszłyśmy i że tak właściwie znamy się niemal dwa lata.
Poznałyśmy się w "The Venom Asylum for the Insane", gdzie spędziłyśmy łącznie dwa miesiące, a kolejne cztery ją leczyłam poza ośrodkiem — co daje pół roku ciągłej pracy.
Na cały następny rok zniknęła z mojego życia, jednak wspomnienia o kobiecie wciąż przy mnie były, podtrzymując żywotność tej znajomości.
Teraz będzie mijało kolejne pół roku od kiedy na nowo pojawiła się w moim życiu.
— Myślę, że już dawno zdążyłaś się do mnie przywiązać — szepczę. — I nie tylko ty.
Camila obniża głowę i przysuwa się bliżej wskutek czego nasze policzki ocierają się o siebie, zanim chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi, owiewając gorącym oddechem część odkrytej skóry, wywołując tym niejedną falę dreszczy.
— Jestem taka zmęczona — ponownie pada ten pomruk nasączony ciężkim westchnięciem. — Kiedy przestaniemy się mijać?
— Mijać?
— Mhmm... — Przełykam ciężko ślinę, kiedy kolejny pomruk wywołuje bezpośrednio wibracje na mojej skórze, bo wargi kobiety zostały niej przyłożone. — Za każdym razem chcemy czegoś całkowicie przeciwnego. Nigdy nie możemy być w czymś zgodne.
— Myślę, że jeśli damy sobie jeszcze trochę czasu to w końcu spotkamy się w jednym punkcie.
— Jesteś nadto optymistyczna — czuję na szyi jej łagodny uśmiech.
— Któraś z nas musi.
— Hmm... — Jej uśmiech się powiększa. — Nie powinnaś być bardziej realistką, skoro jesteś panią doktor?
— Czy zostawisz kiedyś to bycie panią doktor w spokoju?
Camila wytyka odrobinę język.
— Nigdy.
◦◦◦
Po rozmowie, która wyjawiła kilka istniejących problemów do rozwiązania, Camila chyba przemyślała ten wyjazd i sama zaproponowała, abym z nią pojechała — z warunkiem, o ile tego chcę i jestem w stanie taką podróż wytrzymać. Nie byłam wtedy pewna, co dokładnie ma przez to na myśli. W końcu zamierzałam z nią pojechać dla czystego wsparcia. Tak, jak dużo wcześniej się umawiałyśmy, nie planowałam jej analizować — wliczając w to rzeczy, które mówi i w jaki sposób się zachowuje.
Jednak teraz, stojąc przed drzwiami do rodzinnego domu Camili, całkowicie rozumiem sens jej słów. Przez całą drogę to do mnie nie docierało, ale przecież za moment wejdziemy do domu, w którym doszło do gwałtu i zabójstw. Sama myśl sprawia, że jestem bardziej spięta niż niecałą godzinę temu, kiedy wciąż dryfowałam w obłokach.
Mimo wszystko inaczej jest słyszeć na temat takich wydarzeń, gorzej jest widzieć zdjęcia z miejsca zbrodni, ale...nigdy nie zdarzyło mi się być dokładnie w tej samej lokalizacji. Nie wiem, co mam o tym myśleć, ale z drugiej strony próbuję nie okazywać niczego na twarzy, ponieważ nie chciałabym zniechęcić Camili. Nie chcę również, aby pomyślała, że moje wsparcie będzie niczego warte, bo panikuję na myśl o wejściu do środka, jakby czekało tam na mnie faktycznie zapełnione śladami zbrodni wnętrze.
A przecież tak nie jest.
— W końcu! Kurwa, ile można szukać klucza pod kamieniem? — Głos Camili zwraca moją uwagę.
— Znalazłaś?
— No nareszcie — wzdycha głośno, po czym bez większego zastanowienia wkłada klucz do zamka i go przekręca.
Uważnie obserwuję jej ruchy, mając skrzyżowane ramiona pod biustem. Mam nadzieję, że Camila nie zauważy drżenia mojego ciała — a jeśli już wpadnę, to oby pomyślała, że powodem jest chłód, a nie strach.
— Lauren... — Marszczę brwi na użycie mojego imienia i natychmiastowo zwracam się do Camili, która otworzyła zamek, jednak drzwi pozostawiła w nienaruszonym stanie.
— Hmm?
— Nie wiem o czym teraz myślisz i trudno jest mi...wyobrazić sobie twoje możliwe odczucia, ale... — Krzyżuje ze mną spojrzenie z zadziwiającą powagą na twarzy. — Ale pamiętajmy, że mam trochę spaczone spojrzenie na to miejsce. Byłam tutaj wielokrotnie.
— Na razie myślę o tym mrozie — podśmiewam się lekko, ale nie udaje mi się zmienić tej ciężkiej atmosfery, która zdążyła w tak krótkim czasie wykreować się między nami.
— Z tego co wiem, nigdy nie byłaś w takim miejscu. Jeżeli to miejsce...to, co właściwie wiesz o tym miejscu mogłoby cię przytłoczyć, nie musisz wchodzić do środka. Nie czeka tam na ciebie nic poza zwykłym wnętrzem, ale wiem, że naoglądałaś się wielu zdjęć sprzed laty i bardzo łatwo mogłabyś przypisać do niezmienionych miejsc stare wydarzenia. Niestety nie zmieniałam samego układu domu, więc byłoby to bardzo proste.
— Camila, przyjechałam z tobą, żeby... — Kobieta unosi dłoń, aby mnie powstrzymać.
— Wiem, wiem. Ale nie zamierzam spieprzyć ci psychiki przez wejście do takiego miejsca. Teraz nie ma w nim nic strasznego, ale wiesz wystarczająco dużo, aby mogło cię ono wystraszyć.
— Nigdy nie byłam w takim miejscu — potwierdzam jej wcześniejsze słowa. — Ale nie zmienia to tego, że staram się trzymać myśli o tym, że to zwykły dom. Nie wiem co więcej mogłabym ci powiedzieć.
— Chodzi mi o to, że nie chcę cię traumatyzować, więc jeśli chcesz, możesz wrócić do samochodu. Nie zamierzam się obrazić — wzrusza ramionami, chociaż jej ciemne oczy bacznie mnie obserwują. — To twój wybór — po tych słowach odczekuje chwilę, ale właściwie nie wiem jak zareagować, więc Camila ostatecznie chwyta za klatkę i pcha wcześniej odblokowane drzwi.
Kobieta wchodzi jako pierwsza, a ja tuż za nią, pomimo niemal bolesnego wrażenia w klatce piersiowej, że przekraczając próg skazuję się na bycie w niebezpieczeństwie. Ta wewnętrzna obawa utrzymuje się we mnie nawet wtedy, kiedy widzę pierwsze przemalowane ściany — podejrzewam, że już przez obecnych właścicieli, bo Camila pozostawiła dom z białymi ścianami, aby nie utrudniać potencjalnym kupcom pracy przy zmianie aranżacji.
Odległość między przedsionkiem, w którym jest wieszak na kurtki i stojak na kilka par butów, a wejściem do otwartego salonu połączonego z kuchnią nie jest duża, więc po nieświadomym pokonaniu kolejnych kroków znajduję się niemal w centrum tych dwóch pomieszczeń. Mój bezczelny umysł próbuje podsunąć mi zapamiętane obrazy ze zdjęć, gdzie w kuchni został dźgnięty ojciec Camili przez jej matkę, ale staram się zepchnąć to wspomnienie, aby jeszcze bardziej się nie nakręcać i jednocześnie nie zrobić żadnej przykrości kobiecie, która wiem, że co jakiś czas na mnie zerka.
— Hmm, nie zmienili kanapy — słyszę jej krótki komentarz, więc mimowolnie się odwracam, aby spojrzeć na czarną skórzaną kanapę, która stoi przed pokaźnych rozmiarów telewizorem i małym stolikiem kawowym. — Mam pocztę — dodaje.
W ciągu zaledwie chwili czuję obok siebie obecność kobiety, która powoli sięga dłonią do mojego ramienia, ściskając je delikatnie — pewnie chce dodać mi otuchy albo po prostu wyrwać mnie z transu, kiedy dziko obserwuję każdy kąt z idiotyczną nadzieją, że wyraz mojej twarzy nie pokazuje bałaganu, który wytworzyła głowa.
— Chyba za dużo o tym myślisz — stwierdza cicho. — Posłuchaj, jeśli jesteś ciekawa, możemy przejść się na szybko po całym domu. Zobaczysz każdy kąt i może jakoś łatwiej będzie ci odepchnąć to, co widziałaś na zdjęciach. Natomiast jeżeli za bardzo przytłacza cię bycie w tym miejscu, możemy natychmiast stąd wychodzić, bo niczego więcej stąd nie potrzebuję. Co wolisz?
— Umm... — Odwracam głowę w stronę Camili, dopiero teraz zauważając jak blisko się znajduje. Mimowolnie opieram prawy bok o jej klatkę piersiową, a ona z automatu oplata ramię wokół górnej części moich pleców. — Byłaś tutaj wystarczająco długo, Camila... Może byłoby lepiej, gdybyś nie musiała rozglądać się ponownie.
— Zastałam ten dom w gorszym stanie niż ty teraz. Nie rusza mnie ten widok. Jesteś ciekawa? — Unosi brew. — Może jak zobaczysz te miejsca to zakończysz swoją ostatnią analizę mojej osoby.
— Nie analizuję cię, Camila — upominam ją z przyzwyczajenia.
— Może masz niedokończoną analizę, bo nigdy nie byłaś w takim miejscu — stwierdza, po czym przekręca odrobinę ciało, więc ponownie widzę kuchnię. — Jak widzisz tutaj mamy kuchnię. Tak, to ta sama, chociaż jednocześnie inna kuchnia, w której moja mama dźgnęła ojca — przerzucam wzrok na kobietę, która nie wydaje się poruszona własnymi słowami. — I również tutaj cyknęli mi zdjęcie z nożem. Na moje to dziwne robić dziecku zdjęcie, zamiast po prostu zabrać zakrwawiony nóż, ale...cóż, jak kto woli.
— Camila...
— Wiesz, że tego nie pamiętam. Trzymania noża ani tym bardziej uśmiechania się. Zdjęcia pokazują trochę inną rzeczywistość — wzdycha cicho, nadal uparcie wpatrując się w jeden punkt w kuchni. — Większości rzeczy nie pamiętam, ale obie zdążyłyśmy dawno temu to ustalić. Nie bez powodu mam drugą osobowość. Dzięki niej wypieram tamte wydarzenia i nie pamiętam co się wtedy dokładnie stało. Wydaje mi się, że jedyne wspomnienia, jakie mam z tamtego dnia to tak naprawdę zerżnięcie tego, co wszyscy mówili i stwierdzali dookoła mnie. Przejęłam te wszystkie analizy, spekulacje i otwarte pytania, co mogło się tutaj stać, zapisując je jako marne wspomnienia — przekręca głowę, więc na nowo mamy kontakt wzrokowy. — Ale już o tym wszystkim wiesz.
— Nie musisz mi o tych rzeczach mówić, Camila. Rozmawiałyśmy o tym, że bycie tutaj i tak jest ryzykowne. Jak by na to nie spojrzeć, im rzadziej Essie się pojawia, tym lepiej z medycznego punktu widzenia.
— Bycie tutaj już mnie nie rusza — delikatnie napiera na moje plecy, więc robię krok w przód. A za nim kolejny i kolejny, ostatecznie przyzwalając na to, abyśmy poszły korytarzem do kolejnego pomieszczenia. — Tutaj był pokój mój i Sofii — otwiera drzwi, odsłaniając wnętrze z jasną, niebieską farbą na ścianach i małym łóżeczkiem dla dziecka. — Tutaj ją zabił, ale nie ma po tym śladu. Jak widać, nic specjalnego, mały pokój jak na dwie osoby. Bardziej przypomina marny schowek.
Nie mam pojęcia jak zareagować na jej słowa, ponieważ mówi o tym tak beztrosko, że aż mam ochotę uwierzyć, że jest całkowicie nieporuszona. Trudno jest mi coś takiego przyjąć do wiadomości, ale idę za tym, co mówi bez komentarzy, kiedy pokazuje dalsze pomieszczenia — których nie ma wcale dużo, bo zaledwie łazienkę i małą sypialnię.
— Nie ma tu nic ciekawego — podsumowuje po naszym powrocie do salonu. — Mówiłam, że była bieda. Ale przynajmniej możesz przypisać sobie miejsce, w którym przebywałam do ostatniej analizy.
— Camila...
— Tylko żartuję — unosi dłonie. — Mam już wszystko. Został jeszcze cmentarz do odwiedzenia i możemy coś zjeść i wracać z powrotem do Nowego Jorku.
— Okej, możemy jechać w każdej chwili — wzdycham cicho, wiedząc, że uda mi się zmienić tego przekonania o analizie.
Niespełna kwadrans później znalazłyśmy się już na cmentarzu. Camila chciała tam jechać, bo od momentu powrotu do Nowego Jorku nie wracała z powrotem do rodzinnego miasta. Wspominała mi nawet przelotnie, że to będzie jej możliwie ostatnia wizyta.
Kiedy docieramy pod szeroki nagrobek, siadam na ławce, która chyba jest przypisana do tego miejsca, aby nie przeszkadzać Camili, która wymienia znicze. Między nami panuje oczywista cisza, której nie ośmielam się przerwać. I tak myślę, że to chwila pokazująca kolejny raz ogromny pokład zaufania w moją osobę — w końcu są to najbardziej prywatne miejsca dla Camili, która wcześniej nie była przyzwyczajona, aby czymkolwiek się z kimś dzielić. Co prawda wtedy, kiedy wspominała mi o tym, że nie umie się dzielić, chodziło o proste rzeczy, a nie o coś aż tak intymnego.
— Jesteś wierząca? — Zwraca się do mnie, a ja podskakuję, nie spodziewając się, że cokolwiek powie w najbliższym czasie.
Krzyżuję ramiona pod biustem, nagle przypominając sobie o chłodzie.
— Nie, nie za bardzo. Ale byłam w szkole katolickiej.
— Hmmm... — Odwraca głowę w stronę nagrobka. — Więc jesteś ateistką?
— Nie powiedziałabym — marszczę brwi. — Bardziej skłaniam się ku nauce, jeśli chodzi o moje poglądy, ale jednocześnie rozumiem potrzebę, aby mieć w co wierzyć. I nigdy nie próbuję argumentować swojego sposobu myślenia, żeby umniejszyć czy nieposzanować czyjąś wiarę.
— Twoi rodzice żyją, tak? — Kiwa do siebie głową, pomimo pytania, na które wiem, że zna odpowiedź.
— Tak mi się wydaje — przyznaję, przykuwając tym jej spojrzenie. — Moja mama i ojczym tak. Ale nie wiem, co się dzieje z ojcem. Chociaż gdyby zmarł, zostałabym o tym już powiadomiona.
— No tak, przyrodnie rodzeństwo — unoszę kącik warg na pamięć Camili. — Nie mieliście kontaktu od paru lat, prawda? Z ojcem.
— Nie było ku temu powodu — stwierdzam, spoglądając bezwiednie na ziemię. — Ostatnim razem, kiedy go widziałam był alkoholikiem, którego moja mama wyrzuciła za drzwi. Nie uraczył mnie później telefonem z pytaniem co u mnie — zaciskam wargi. — Więc nie, nie mamy kontaktu i raczej nie będziemy go mieli.
— Mhm — kobieta zajmuje miejsce koło mnie, po czym wyciąga z kieszeni płaszcza pocztę. Zaledwie jeden list. — Wiesz dlaczego o to pytałam?
— Nie wiem, ciekawość?
— Spójrz na nagrobek. Co widzisz?
Wychylam odrobinę bardziej szyję, aby dostrzec co mogła jeszcze zrobić.
— Położyłaś znicze.
— W jaki sposób?
Unoszę brew.
— Położyłaś na środku i bardziej po lewej stronie.
— Mhm, a kto jest po prawej?
— Po prawej?
— Według tego, co pisze na nagrobku.
— Pisze? — Robię się zdezorientowana. — Um, twój ojciec.
— Jak myślisz dlaczego o to wszystko pytałam?
— Nie jestem pewna — przyznaję. — Nie mnie oceniać gdzie stawiasz znicze.
— Sama nie jestem wierząca, ale zapytałam cię o wiarę, ponieważ wiem, że są osoby, które byłyby oburzone tym, co powiem. Nie każdy, ale niejedna osoba by się znalazła do krytyki — zaczyna. — Jeśli faktycznie leży po prawej stronie, dla mnie nie jest on ojcem. Wiem, że krąży to przekonanie, aby dobrze wypowiadać się o zmarłych i najlepiej wspominać tylko te fajne momenty, ale... Jak dla mnie on nie jest ojcem, tylko człowiekiem, który pozbył się mojej rodziny. Gdyby nie on, nic z tego wszystkiego nie miałoby miejsca.
— Okej, rozumiem. I nie dziwię się, że to przekonanie do ciebie nie przemawia. To jedna z wielu rzeczy, która nie ma sensu i zrzuca na nas poczucie obowiązku, aby wychwalać osoby, które czasami za wiele dobrego w życiu to nie zrobiły.
— Gdybyś była wierząca, istniałaby jakaś mała szansa, że byłabyś tym negatywnie zaskoczona — gestykuluje dłonią. — A dopytałam cię o rodzinę, ponieważ byłam ciekawa, jak się o niej wypowiesz, skoro sama nie traktuję ojca jako faktycznie swojego ojca. Jest dla mnie obcym. Jest dla mnie tym, który zabił moją rodzinę. Z tego...dość prostego, choć brutalnego powodu nie widzę wytłumaczenia na to, aby zasłużył na postawienie mu znicza.
— Dlaczego mówisz mi o tym wszystkim?
— Cóż, miało cię to jeszcze bardziej ode mnie odepchnąć — przyznaje z głośnym westchnięciem. — Ale nie wydajesz się szczególnie poruszona, wystraszona czy zniesmaczona.
— W jakim świetle stawiałoby to mnie jako drugiego człowieka, gdybym oczekiwała od ciebie pałania miłością i dobrego wypowiadania się o osobie, która sprowadziła obcego do domu, który wyrządził waszej rodzinie krzywdę? Nie mam powodu, aby cię oceniać, tym bardziej w taki sposób.
— Więc co teraz? Próbuję ostatkami pomysłów zmusić cię do ewentualnego odejścia, ale nie dajesz za wygraną — zerka na mnie przelotnie przed otwarciem koperty. — Jak mówiłam wcześniej, wolę dać ci, cóż, może niedosłownie, ale tysiąc powodów do odejścia niż zostania, zanim pozwolę sobie myśleć o tym, że nie sparzę się przez chęć przywiązania.
— Wydaje mi się, że wiem o tobie wystarczająco dużo, Camila, żeby być świadoma większości pozytywów i negatywów.
— Czyżby? — Kobieta prycha, ale gdy na nią spoglądam, odnoszę wrażenie, że ta reakcja dotyczy ręcznie pisanego listu. — Ja pierdolę.
— Hm?
— Ciotka chciałaby, abym przyjechała w odwiedziny. Spodziewałam się, że dostanie powiadomienie po moim wyjściu z VA, skoro to ona zatwierdzała całą papierologię w każdym jednym ośrodku, do którego trafiałam, ale pisanie do mnie po takim czasie to trochę szczyt bezczelności.
— Ciotka? Ta z Kuby?
— Tak, z rodziny od strony mojej mamy — odchyla w tył głowę, eskponując jednocześnie gołą szyję na panujący wokół nas chłód. — A to suka. Mogła się odezwać, jak nie miałam gdzie wracać poza domem w tym mieście. Może się wypchać.
— Napisała ci chociaż powód? Dla którego pisze i po co miałabyś przyjechać? Kuba jest... — Przerywam na moment, aby przełknąć ślinę. — Kuba jest daleko.
Brązowe oczy przyglądają się mojej twarzy przez dłuższą chwilę.
— Tylko tyle, że zaprasza na wizytę. Także i tak zaproszenie jest tylko na określony czas, a nie na stałe — wywraca oczami. — Oczywiście nie wyciąga do mnie pomocnej dłoni, bo przecież ludzie by gadali, że trzyma wariatkę pod własnym dachem.
— Nie jesteś wariatką — wcinam bezmyślnie. — Co o tym wszystkim myślisz? O wyjeździe?
— Nie zamierzam tam jechać, niech spierdala — prycha, po czym się wyprostowuje. — Jak myślisz ile razy ją widziałam od czasu, kiedy moja mama opuściła za ojcem Kubę? Zero. Po ich śmierci była jedyną osobą, która musiała wyrażać zgody na przeniesienia do kolejnych ośrodków i robiła to bez problemu, ale jednocześnie bez żadnego kontaktu ze mną. Byłam dla niej jakimś wcieleniem demona. Przynajmniej na to wychodzi, skoro bała się rozmowy z 10-latką.
— Zawsze wypowiadałaś się tak, jakbyś nie miała dalszych krewnych — zwracam cicho uwagę.
— Nigdy nie nazwałam się sierotą, ale jednocześnie nie nazwę się osobą, która ma rodzinę. Może i są jacyś ludzie, z którymi wiąże mnie krew, jednak to nie znaczy, że są dla mnie bliscy. Nie wiem czy istnieje adekwatne określenie na kogoś, kto z biologicznego punktu widzenia posiada żyjącą rodzinę, ale woli się do niej nie przyznawać — wzrusza ramionami, jakby to było nic zaskakującego. — Oczywiście w moim przypadku nie przyznaję się do nich, ponieważ oni przestali przyznawać się do mojego istnienia pierwsi. Dla nich przez ponad 10 lat istniałam tylko na papierach, z imienia i nazwiska, które podpisywali, wyrażając tym samym zgodę na kolejne przeniesienie. Najprawdopodobniej na przeniesienie do jeszcze bardziej oddalonego od nich miejsca. Bo w końcu bycie na innym kontynencie nie wystarcza.
— Hm, rozumiem — kiwam głową. — Więc co teraz zrobisz?
— Udam, że nie widziałam tego idiotycznego listu — chowa wspomniany list z powrotem do kieszeni płaszczu. — Co dalej? — Przekręca ciało, przez co jest do mnie zwrócona.
— Mm? To znaczy?
— Tutaj — wskazuje raz na mnie, a raz na siebie. — Próbuję cię odepchnąć, ale nie wydajesz się poruszona moimi próbami. Cóż, poza dość oczywistym i zrozumiałym poruszeniem w tamtym domu — chyba moje reakcje nie były tak względnie obojętne, jak podejrzewałam i mogła zauważyć wątpliwości.
— Nie do końca potrafię zrozumieć, dlaczego chcesz mnie pierwszorzędnie odepchnąć czy zniechęcić — przyznaję. — Cóż, może zniechęcenie jest trafniejszym określeniem — oblizuję nerwowo wargi. — Camila, rozumiem, że starasz się nie przywiązać, bo jeśli coś poszłoby później nie tak, najzwyczajniej na świecie się sparzysz. Rozumiem takie obawy i nie wyobrażam sobie również tego, że przyjdzie nam z łatwością dogadanie się. Patrzę na to realistycznie. Sama mam pewne obawy. Zresztą, widziałaś efekt tych obaw po naszej pierwszej randce, przez które ciężko jest ukrywać fakt, że sama nie wiem, co robię i co mam dalej robić.
— Kiedyś zapytałaś mnie o jedną rzecz, która bardzo cię martwiła... — Zaczyna i nie wiem, czy zamierza kontynuować obecny temat, czy ponownie wracamy do gwałtownych zmian w naszych rozmowach. — Jakie są moje intencje, o to zapytałaś — przekręca w bok głowę, nie przerywając kontaktu wzrokowego, który wydaje się z każdą mijającą sekundą intensywniejszy. — Wydaje mi się jednak, że ważniejsze są twoje intencje. Daję ci naprawdę dużo powodów, aby dać sobie spokój i z czystym sumieniem odejść, a ty pomimo tego wszystkiego wciąż zostajesz obok.
— Nie mam żadnych konkretnych intencji, Camila.
— Za wszystkim są jakieś intencje. Nie oszukujmy się — oblizuje wargi.
— Nie wiem, jak mogłabym określić moje intencje, tak szczerze powiedziawszy. Zauważyłam już w VA, że coś zaczęło się tworzyć z twojej strony, a nigdy wcześniej nie miałam takiego przypadku. Dla dobra naszych sesji próbowałam zniszczyć to w zarodku. I na jakiś czas się udało, ale... — Biorę większy wdech, zaczynając jednocześnie przekładać między sobą palce. — Ale kiedy nasze spotkania dobiegały końca w kontekście pacjent-lekarz i pojawiła się zdrowa możliwość na przyjacielską relację między nami, ta atrakcja kierowana w moją osobę powróciła. Na tamten czas starałam się tego nie widzieć... A może bardziej starałam się to ignorować — nerwowo poprawiam czapkę na głowie. — Potem zniknęłaś i przez ten czas i...i przez nagłość twojego wyjazdu zaczęłam być po prostu ciekawa tego, co mogłoby wyniknąć z tego zalążka, który tak długo tłumiłam — mimowolnie wciskam mocniej plecy w oparcie ławki i powracam spojrzeniem do Camili.
Oczywiście nie spuściła ze mnie wzroku. Tylko ja wymiękłam.
— Byłam ciekawa, ale jedyne co wiedziałam to... Cóż, wiedziałam tyle, że się stęskniłam za twoją obecnością — przełykam z trudem ślinę, nie wiedząc, jak zostanie to skomentowane. — Więc tak naprawdę niewiele wiedziałam. I ta niewiedza ciągnie się ze mną aż do teraz.
— Czy ta ciekawość wynikała z tego, że byłam twoją pacjentką i w dodatku taką, która...
— Nie — wtrącam pośpiesznie i bezmyślnie sięgam do rękawa jej płaszcza. — Nie. Wiedziałam o tobie całkiem sporo, mogłam wyrobić sobie jakąś opinię, ale byłam i jestem po ludzku ciekawa jak nasza relacja mogłaby się potoczyć w innym kontekście.
— Sama ciekawość aż tak cię przy mnie trzyma? Dałam ci dość powodów, żebyś sobie odpuściła taki stracony przypadek, jak ja.
Zaciskam bardziej palce wokół jej zakrytego przedramienia.
— Nie jesteś straconym przypadkiem, Camila — zaznaczam poważniejszym tonem. — I nie to mnie przy tobie trzyma. Gdyby chodziło o ciekawość, nasza znajomość mogłaby na dobre zostać przerwana po twoim wyjeździe. W końcu...jakby się nad tym zastanowić, wiem o tobie dużo. Pod tym względem myślę, że moja ciekawość względem twojej osoby jest zaspokojona — powoli obniżam rękę z przedramienia kobiety do jej dłoni, czując pod opuszkami chłód emanujący od opalonej skóry. — Ciekawość też ma swoje granice, dlatego...jeśli już miałybyśmy się jej trzymać, niewiedza o tym, jak nasza relacja mogłaby wyglądać na innym podłożu popchnęła mnie do tego, aby spróbować czegoś więcej, ale to nie jest jednocześnie powód, dla którego jestem obok.
— Więc co cię przy mnie trzyma? Pomimo prób pokazania, że może łatwiej i lepiej byłoby...po prostu odejść?
— Ty mnie przy sobie trzymasz — mówię szczerze. — Jesteś inna.
— Inna? — Unosi brew. — Akurat to wiem, że jestem inna, więc...
— Nie w takim sensie — wcinam na szybko, żeby Camila nie wciągnęła do tematu istnienie Essie. — Traktujesz mnie normalnie. Co jest dla mnie czymś...innym. Jakkolwiek by to brzmiało. Wspominałam ci już o tym, że wiele osób patrzyło na mnie przez pryzmat mojego zawodu. Ty za to najchętniej udawałabyś, że pracuję w jakimkolwiek innym zawodzie.
— No może nie powiedziałabym, że jakimkolwiek — marszczy brwi. — Szanujmy się, mimo wszystko. Chociażby opieka nad dziećmi? Nie życzę ci bycia wiecznie zarzyganą i obsraną. W dodatku nie swoją zawartością żołądka i jelit. Nie jestem tak okrutna.
— O to między innymi mi chodzi — wskazuję na nią dłonią. — Traktujesz mnie normalnie. Nie zakładasz, że jestem snobką. Nie zakładasz, że mam wygórowane mniemanie o sobie. Nie zakładasz, że chwalę się pieniędzmi — oblizuję nerwowo wargi, kiedy odważam się złączyć nasze dłonie. — Co więcej, nie obchodzą cię ani moje pieniądze, ani zawód, ani to gdzie mieszkam. Nawet nie interesują cię jakieś moje potencjalne przywileje. Masz to wszystko gdzieś i to jest dla mnie inne — zaciskam usta, biorąc przez nos głęboki wdech. — I to jest dla mnie dobre. Nie wybrałam tego zawodu, aby być stawiana na jakimś piedestale albo spłaszczana przez stereotypy.
— Zdecydowanie cię nie spłaszczam. Co więcej, strzelam na moje profesjonalne oko, że to miseczki C, więc...
Zanim kobieta zdąży cokolwiek więcej dodać, uderzam ją w nogę.
— To tylko taka niewinna dygresja — tłumaczy na szybko, unosząc obronnie wolną dłoń. — Więc... — Camila odchrząkuje cicho, na nowo poważniejąc. — Według tego, co mi mówiłaś, najpierw przyciągało cię to, że byłam człowiekiem, który potrzebował pomocy. Potem...
— Przyciągnęło mnie to w kontekście utworzenia dobrej relacji pacjent-lekarz między nami. Gdyby był ku temu inny powód niż wynikający z mojej chęci pomocy, to byłoby wykorzystanie jakichś twoich słabości...czego nigdy nie zrobiłam. Miałam pod tym względem dobre intencje.
— Okej, więc po tym pojawiła się ciekawość — dopowiada, krzyżując przy tym nasze spojrzenia, a ja kiwam głową.
— Po tym, jak wyjechałaś — dodaję.
— A teraz doszło do tego bycie inną.
— Może nie tyle doszło, co po prostu zmienił się mój sposób myślenia — wzruszam delikatnie ramionami. — Nigdy nie wykorzystałabym momentów, w których potrzebowałaś po ludzku wsparcia, aby bardziej cię do siebie przekonać.
— Więc co teraz pozostaje po tym wszystkim? I wierzę ci, że...cóż, że nie pogrywałaś w taki sposób.
— Chyba pozostaje nam tylko w końcu spotkać się w jednym punkcie — powracam do rozmowy, w której Camila wytknęła nasze nieustanne mijanie się, bo zawsze chciałyśmy czegoś innego.
— Okej — kwituje krótko, co mnie zaskakuje, po czym wstaje, co z kolei bardziej dezorientuje. — Chodźmy, robi się coraz zimniej.
— To było szybkie — komentuję cicho.
— Dawaj, bo ci dupsko zmarznie — kiwa głową w stronę wyjścia. — To nie jest pogoda dla ciebie — wskazuje na mnie palcem. — Później będziesz marudziła, że moja wina, że się przeziębiłaś.
— Nieprawda — prycham cicho, kiedy jestem już na nogach i zaczynamy iść w stronę bramy.
— Zawsze marudzisz — zbywa mnie ruchem dłoni.
— Jesteś bezczelna, wiesz o tym? — Mrużę na nią powieki, na co Camila unosi kącik warg.
— Lubisz to, zdajesz sobie z tego sprawę? — Tuż po tych słowach, wytyka język, a zaraz po tym niespodziewanie przyciąga mnie bliżej swojego ciała ramieniem. — Jemy coś czy wracamy do domu?
— Jak wolisz — celowo pomijam zaczepkę kobiety.
— Nie dąsaj się — jej drobna dłoń przesuwa się agresywnie po moich plecach, co sprawia, że robi mi się odrobinę cieplej po siedzeniu opartą o lodowatą ławkę tyle czasu.
— Nie dąsam — mamroczę, wyciągając kluczyki z kieszeni, kiedy tylko wychodzimy z cmentarza.
W międzyczasie dłoń Camili opuszcza moje plecy, więc możemy swobodnie się rozejść, aby wejść do samochodu, jednak zanim schodzę z chodnika, aby dotrzeć do drzwi od strony kierowcy, zatrzymuje mnie głos kobiety.
— Lauren?
Odwracam się natychmiastowo, bo jej głos jest bardziej oddalony niż powinien, gdyby szła za mną przez cały ten czas. Camila, jak się ukazuje, stoi w miejscu z dłońmi schowanymi w kieszeniach płaszczu.
— Coś się stało? — Pytam nagle zmartwiona.
Kobieta nie odpowiada, tylko powoli do mnie podchodzi, a ja nie śmiem ruszyć się z miejsca.
— Camila? — Powtarzam, gdy dzieli nas zaledwie parę centrymentrów.
Ponownie nie odpowiada, tylko sięga dłońmi do szalika owiniętego wokół mojej szyi, rozwiązując go, a następnie związując w szczelny sposób — zaczęła robić to notorycznie od momentu, w którym poszłyśmy na randkę, abym nie zmarzła.
— Nie musiałaś dzisiaj ze mną przyjeżdżać — w końcu się odzywa. — Dałabym sobie radę, ale... — Jej chłodne palce delikatnie podciągają czapkę z mojego czoła. — Dziękuję — dodaje ciszej, po czym przykłada ciepłe usta do odsłoniętego miejsca.
Nie potrafię powstrzymać przyjemnego ciepła, które rozchodzi się po moim ciele na tak słodki gest z jej strony, który jednocześnie kompletnie zbił mnie z tropu i teraz nie wiem, jak powinnam się zachować. Jestem wręcz pewna tego, że mam czerwone policzki — i nie są one w takim stanie tylko ze względu na niską temperaturę.
Gdy Camila poprawia czapkę, aby moja głowa była tak samo zakryta, co wcześniej, napotykam jej spojrzenie, które jeszcze bardziej mnie dezorientuje. Nie ma w nim ani powagi, ani humoru, tylko coś innego. Wiem tylko tyle, że wyraz jej twarzy jest miękki, a powieki lekko przymrużone, co mogłoby sugerować, że spogląda na mnie w czuły sposób.
Na swój własny, czuły sposób — może takie określenie byłoby adekwatne.
— Czasami żałuję, że nie mogę się dowiedzieć, co siedzi ci w głowie — mówię bez zastanowienia i żadnej konsultacji z rozsądkiem, czy nie zrujnuję tymi słowami tego rzadko zdarzającego się momentu między nami.
Camila uśmiecha się pełnie, choć wciąż delikatnie, nie przerywając kontaktu.
— Jestem pewna, że obie wiemy, co mogę sobie myśleć, kiedy na ciebie patrzę — przełykam ciężko ślinę, gdy z tymi słowami nadchodzi kilka subtelnych muśnięć jej kciukiem po moim policzku.
— Ja nic nie wiem — szepczę, obawiając się, że odzywając się głośniej, bańka, w której się znajdujemy natychmiastowo by pękła.
— Och, myślę, że doskonale wiesz — tym razem czuję jej chłodną dłoń na moim policzku, zamiast pojedynczego kciuka. — I wiesz, że łatwiej jest udawać, że tego nie wiesz.
Gdybym miała tak szczerze się przyznać, jestem niemal pewna, że to mogłoby się odnosić do jej uczuć, o których nie powiedziała na głos przez pojawienie się Essie — i jeśli faktycznie tak jest, Camila ma rację, że wolę na tym etapie udawać, że nie jestem świadoma tego, że te uczucia są mocne.
Może nawet mocniejsze niż to, co sama na razie czuję.
Mój oddech zamiera, kiedy uwagę przyciąga przybliżenie się twarzy Camili — natychmiastowo powracam do rzeczywistości, obserwując jej poczynania. Kobieta w ogóle się nie śpieszy, w dodatku, kiedy nasze usta dzieli może zaledwie kilka centrymetrów, zatrzymuje się i ponownie nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy.
Nie wiem czy ma on na celu sprawdzenie, czy taki ruch jest w porządku. Wiem tylko tyle, że na własną rękę zamykam między nami tę przestrzeń, złączając nasze usta i niemal roztapiając się przez sam fakt, że wargi Camili są takie ciepłe, pomimo panującego mrozu.
Gdy oplata mnie ramionami i przyciąga bliżej siebie, mam jeszcze większą ochotę wtopić się w jej nagrzaną sylwetkę, jednocześnie nie przerywając tego zaskakująco powolnego, wręcz słodkiego pocałunku.
O ile dobrze sięgam pamięcią, każdy nasz pocałunek był gwałtowny i często nasączony desperacją. Nigdy tak naprawdę nie dzieliłyśmy takiego momentu, jak ten i naprawdę — ponownie — niemal się przez to rozpływam.
Pewnie zabrzmi to wręcz idiotycznie, ale czuję dziwny, choć niewątpliwie przyjemny ścisk w żołądku i klatce piersiowej przez cały ten czas, kiedy jestem chętnie uwięziona w jej objęciu z ustami pieszczącymi moje.
Jestem również pewna, że powinno być mi wstyd, kiedy nieproszony dźwięk uwalnia się z głębi mojego gardła, gdy język Camili subtelnie przedostaje się do moich ust, pogłębiając i przedłużając ten słodki moment.
Prawda jednak jest taka, że jest mi wstyd dopiero wtedy, kiedy w chwili rozłączenia naszych warg z mojej strony ponownie wydobywa się nieproszony dźwięk wyraźnego niezadowolenia. Na szczęście Camila wyjątkowo tego nie komentuje, choć ma wspaniałą okazję do kilku irytujących komentarzy — jej jedyną reakcją jest delikatny uśmiech i potarcie moich pleców dłońmi.
— Wracajmy do domu — to jedyne słowa padające od kobiety, gdy całkowicie odrywa wzrok od moich ust i przenosi go do oczu. — Nic tu po nas, kotku.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top