‣ Venom

Epilog

Camila's POV

Przecieram palcami oczy z cichym ziewnięciem. Poruszam lekko głową i wyginam plecy, czując jak spięcie minimalnie schodzi z moich mięśni. Niewiele to pomaga, bo moje skronie uciążliwie pulsują. Zdecydowanie za mało spałam.

Wzdrygam się lekko, kiedy czuję ciepłą dłoń, która muska moje plecy. Sekundy później relaksuję się pod jego wpływem, zanim decyduję się lekko przekręcić, żeby zerknąć przez ramię na kobietę, która leży na plecach. 

Powiedz coś.

Hej mówię cicho, jednocześnie przesuwając spojrzeniem od jej twarzy do mostku, który znajduje się poza kołdrą.

Uśmiecha się lekko, kiedy całkowicie przekręcam się na plecy.

Hej. Wyspana?

— Ani trochę.

Śmieje się krótko, wędrując tymi jasnymi oczami po mojej twarzy.

Powiedz coś głupiego, żeby znowu się zaśmiała.

— Myślałam, że wczoraj wykończyłam cię na dobre — mówiąc to, unoszę brwi. — Więc tak teraz będzie? Ani chwili spokoju?

Lauren wyszczerza się, zanim przysuwa się na tyle, żeby jej ciało przylegało do mojego boku. Podpiera głowę na dłoni, spoglądając na mnie z góry, kiedy drugą ręką sięga do mojego mostku. Jej spojrzenie jest utkwione w tym miejscu, gdy palcami muska skórę.

Minęło sporo czasu, ale wciąż reaguję tak samo, kiedy jesteśmy tak blisko — i nie chodzi o prostolinijne spojrzenie na to, że obie jesteśmy po prostu nagie. Za każdym razem czuję takie ciepło, gdy jest obok mnie. Nie tylko fizyczne, w konkretnym miejscu, gdzie przylega ciało kobiety. Roznosi się ono po całej klatce piersiowej, która wydaje się lżejsza niż każdego innego dnia. 

I za każdym razem chcę więcej. Jestem samolubna.

Chcę więcej jej dotyku. Chcę więcej czasu dla nas. Chcę wszystkiego, byleby była obok mnie, tak blisko na wiele sposobów. 

— Nie mogłam spać — cichy głos Lauren przywraca mnie do rzeczywistości. 

— Jakiś konkretny powód? — Podpytuję, przyglądając się temu, jak skupia całe spojrzenie na dłoni.

Powinnaś ją pocałować. Lubi, kiedy ją całujesz.

Wyginam szyję w bok, dosięgając ustami do miejsca łączącego ramię z szyją Lauren, która wydaje z siebie piśnięcie, a potem krótki śmiech na ten subtelny gest. 

Powiedz coś.

— Mam z tobą kontakt, kotku? 

W końcu patrzy na mnie tymi zielonymi oczami z leniwym uśmiechem na ustach. Nie mogę się powstrzymać i odwzajemniam ten gest.

— Jestem... — Wydaje ciche westchnięcie. — Szczęśliwa.

Oblizuję wargi.

To dobrze. 

— I dlatego, że jesteś szczęśliwa, nie mogłaś spać? — Dopytuję.

Dodaj coś durnego.

— Powinnam zacząć być wredną zrzędą, która będzie uprzykrzać ci życie, żebyś lepiej spała? — Unoszę brew. — To spore poświęcenie z mojej strony, kotku. Tak tylko mówię. Ale dla ciebie zrobię wszystko.

Klepie mnie w mostek, po czym od razu gładzi palcami to miejsce.

— Nie trzeba — odpowiada szybko, wciskając klatkę piersiową w mój bok. 

Jestem tylko człowiekiem i się rozpraszam, czego konsekwencją jest zjechanie ze spojrzeniem do odkrytych piersi kobiety. Mimowolnie oblizuję usta, potakując bez namysłu na słowa Lauren.

Powinnaś ją dotknąć. Lubi dotyk. Przecież dlatego jest teraz tak blisko.

Sięgam dłonią do nadgarstka kobiety, który leży między moimi piersiami, powoli sunąc w górę. Zauważam, że przechodzą ją ciarki jeszcze zanim docieram do szczytu ramienia. Z niewielkim uśmiechem po przejściu na samą górę, zjeżdżam do żeber, zaczepnie muskając je czubkami palców, aż do wcięcia w talii, które jest jeszcze bardziej uwydatnione przez to, że leży na boku.

Dosłownie się wzdryga, ale nie odsuwa.

Kontynuuj.

Przełykając ślinę, wsuwam dłoń pod kołdrę, aby dotrzeć do krągłego biodra, za które delikatnie chwytam i pociągam jeszcze bardziej w swoją stronę. Lauren przerzuca nogę przez moje udo, napierając na mnie miednicą i przysuwa bliżej głowę.

— Myślałam, że nie obudzimy się przed południem — mówię przyciszonym głosem po szybkim zerknięciu na zegarek.

— Może chciałam tak szybko cię zobaczyć — porusza sugestywnie brwiami, po czym sama śmieje się z własnych słów.

Dołączam do niej, ale bardziej na wzgląd jej śmiechu, który zawsze bawi mnie bardziej niż większość tekstów. Jest przesłodka.

— Więc tak teraz będzie, hm? — Wykrzywiam wargi w udawanym niezadowoleniu. — Nie pisałam się na nic długoterminowego. Interesował mnie tylko seks — mówiąc to, przekręcam się lekko na bok i jednocześnie zsuwam dłoń z biodra do dolnej części pleców kobiety.

Czuję, jak bierze większy wdech.

— Tylko to cię interesuje, co? — Obejmuje mnie ramieniem wokół szyi na ile jest to możliwe.

— Myślałam, że dosadnie to zasugerowałam — zsuwam palce z pleców do jednego z pośladków.

Lauren od razu odsuwa głowę, mrużąc przy tym powieki.

— O nie, mój tyłek zostaw w spokoju — wskazuje na mnie palcem. — Bo będę bardziej obolała.

Nie mogę pohamować kolejnego uśmiechu. Od dłuższego czasu nie widzę innej wersji siebie — tylko tę uśmiechniętą i śmiejącą się.

Rozwiń temat. Będzie udawała zawstydzoną, ale to nieprawda. Lubi słuchać o takich rzeczach tylko się nie przyzna.

— Szkoda — wysuwam dolną wargę, układając całą dłoń na pośladku Lauren. — Ja tam miałam z nim bardzo dobrą zabawę. W dodatku dźwięki, jakie wydajesz, gdy to robię są...

Jak się domyślałam, zakrywa moje usta dłonią z wypiekami na policzkach.

Przytul ją.

Przekręcam się jeszcze bardziej w jej stronę i muskam kciukiem skórę na pośladku. Językiem zaczepiam dłoń kobiety, którą natychmiastowo odrywa, pozwalając mi mówić bez problemu.

— Nie planowałam powiedzieć czegoś złego, kotku. Przecież wiesz.

— Jest za wcześnie na twoje dosadne opisy — uśmiecham się jeszcze szerzej na te słowa. — Nie potrafisz się opanować nawet z rana, Camila.

Powiedz jakiś komplement. Niech znowu się uśmiechnie.

— Przy tobie nie da się być opanowaną, kotku — pochylam głowę, przelotnie całując lewą część jej mostka, zanim się unoszę, żebyśmy były twarzą w twarz. — Nieustannie mnie rozpraszasz, więc siłą rzeczy ciągle siedzisz mi w głowie.

Lauren rzeczywiście się uśmiecha, ale delikatnie i w dodatku patrzy na mnie z większą czułością. Przełykam ślinę, kiedy głaszcze mój policzek. Nie mogę się powstrzymać przed przymrużeniem powiek.

— Mogłabym to samo powiedzieć o tobie, kochanie — złącza nasze usta na kilka sekund, bez pogłębiania pocałunku. — Minęło tyle miesięcy, ale jestem przekonana, że to mi się nie znudzi...

Marszczę brwi. Ominęło mnie coś? Odpłynęłam w fantazji albo coś podobnego?

— To, czyli co?

Lauren wzdycha cicho, śledząc spojrzeniem ruchy dłoni, która z policzka tworzy nieprzerwaną trasę do barku, kończąc na żebrach. Przy ostatnim miejscu biorę większy wdech, bo to wrażliwe miejsce — tym bardziej, kiedy jestem dotykana po nagiej skórze.

— To, że mogę cię dotykać, kiedy tylko zechcę — nie odrywa oczu od mojego ciała. — I zdjąć z ciebie ubrania, kiedy tylko zechcę.

Wywracam lekko oczami, choć jest to sprzeczne z tym, co najchętniej bym zrobiła — czuję wstydliwy gorąc na policzkach i najchętniej schowałabym się pod kołdrą. Różnica w powodzie jest jednak znacząca.

Kiedyś byłoby to spowodowane obawą i wstydem, bo wszystkie te blizny wyglądają okropnie i nie ma żadnego sensownego powodu do tego, aby ktokolwiek musiał na nie patrzeć.

Teraz jest to zawstydzenie, ale źródło wynika z miłych słów i nieustannie czułego spojrzenia, do których wciąż nie jestem przyzwyczajona. Do wszelkich dobrych słów o mnie i do mnie zdążyłam trochę przywyknąć. Ale nie do takich, które odnoszą się do mojego wyglądu. Tym bardziej, gdy chodzi o komentarze nawiązujące do całkowicie odkrytego ciała. 

Nadal pracuję jednak nad tym, aby przypominać sobie w myślach, że w sytuacjach, gdy blizny są odsłonięte, mogę spotkać się z pozytywną reakcją. Jest w tym spory cień niedowierzania, ale każda reakcja Lauren wybija mnie z dalszego zastanawiania się nad tym, czy źle interpretuję to, co po niej widzę.

— Daj sobie kolejny rok i ci się znudzi — mamroczę w końcu.

— Nie ma szans — odpowiedź przychodzi bez chwili namysłu. — Dlaczego miałby mi się znudzić widok tego, co mi się podoba?

— Okej, wystarczy — zakłopotana sięgam po kołdrę i szybko zakrywam się aż po szyję.

Lauren protestuje i próbuje mnie odsłonić, ale skutecznie z nią walczę, chociaż zdradza mnie śmiech. Oczywiście ten fakt jeszcze bardziej nakręca kobietę, która nie odpuszcza.

Uparte babsko.

Nie to, żebym odważyła się to powiedzieć na głos, bo znowu mnie upierdoli w szyję tymi długimi zębiskami z przodu. 

Prawdziwy temperament Lauren wyszedł dopiero po pół roku związku. Nawet powieka jej nie drgnęła ani przed, ani po upierdoleniu mnie w szyję! 

— Camila, przestań się chować! — Podnosi głos i choć jest w nim rozbawienie, to coś czuję, że niedługo znowuż będzie chciała mnie zaatakować jak tamtego razu.

— Wystarczająco się wczoraj napatrzyłaś. Ustalmy jakieś limity.

— Nie ma takiej opcji. Przestań się zgrywać — mówiąc to, prawą ręką próbuje wyrwać kołdrę z mojego uścisku, a lewą wsuwa pod nią, na ślepo. Pewnie po to, żebym jakimś sposobem poluzowała chwyt na pościeli.

— Ej! — Klepię ją w dłoń. — Co to za atak na mojego cycka?

— To przypadek — mrużę powieki, bo chociaż mówi to niewinnym głosem, to uśmiech wskazuje coś innego.

— Nie umiesz kłamać, kotku — wykorzystuję chwilę nieuwagi Lauren, szarpię za kołdrę i chowam pod nią całą głowę.

— Camila, przestań się chować. Chcę cię zobaczyć.

— Czas możliwości na patrzenie na moją gębę minął. 

Lauren szturcha kołdrę do tego stopnia, że moje ciało trochę się buja od lewej do prawej. Patrząc na moją obecną sytuację , która znacznie się zmieniła od wczorajszego wieczora, powinnam być roztropniejsza, kiedy ją wkurwiam. Ta siła może zwrócić się przeciwko mnie w przyszłości.

— Camila, chcę zobaczyć swoją narzeczoną.

Wychylam głowę spod kołdry. Bezwiednie wzdycham, gdy moje oczy lądują na twarzy Lauren, która wykorzystuje okazję i wtula się w moją klatkę piersiową, połowicznie na mnie leżąc. Obejmuję ją ramieniem, a przy pomocy drugiej dłoni głaszczę jej plecy.

Minęło zbyt mało czasu, żebym mogła przywyknąć do tego słowa.

Narzeczona.

Powiedz coś. Niech zostanie bliżej. Zaraz jej się odwidzi leżenie w łóżku. Zawsze tak robi.

— Lauren, kotku...

Czuję subtelny pocałunek na szyi. Nie mogę się powstrzymać przed zamknięciem oczu i szczelniejszym owinięciem ramienia wokół ciała kobiety.

Powiedz coś, idiotko.

— Podoba ci się? Pierścionek?

Lauren przekręca głowę, więc może bez problemu na mnie spojrzeć. I robi to, uważnie studiując moją twarz tymi zielonymi oczami. Chociaż minęło tyle czasu, nadal tak samo przyciąga mnie ich kolor. Jedynym utrudnieniem jest to, że sama mam dość wrażliwe oczy ze skłonnością do łzawienia, więc nie mogę patrzeć w jedno miejsce zbyt długo, ale i tak udało mi się odrobinę wydłużyć wytrzymałość na przestrzeni czasu.

Lauren ma tak mądre oczy. Za każdym razem ma takie spojrzenie, jakby wiedziała o wszystkich niewypowiedzianych słowach, jeszcze zanim pojawią się w myślach. I za każdym razem jest to nieodłącznie miłe, wyrozumiałe i czułe spojrzenie, a nie jedno z takich, które daje ci wrażenie, że druga osoba się wywyższa, bo ma bogatszą wiedzę.

Parę miesięcy temu zdałam sobie również sprawę z tego, że ta wrażliwość moich oczu nie jest aż tak tragiczna. Miałam wewnętrzną — psychiczną — blokadę utrzymywania kontaktu wzrokowego, ponieważ był on dla mnie obcy. Najprostszą rzeczą, którą możesz zrobić podczas rozmowy, aby dać drugiej osobie do zrozumienia, że jest przez ciebie wysłuchana, to utrzymanie kontaktu wzrokowego, przynajmniej od czasu do czasu, i potakiwanie dla zapewnienie, iż przekaz jest rozumiany.

Idąc tym tropem, blokada wynikała z tego, że pierwszorzędnie nikt nigdy nie chciał mnie wysłuchać. Przynajmniej dopóki nie pojawiła się Lauren.

— Tak. Ale jeszcze bardziej podoba mi się narzeczona.

Moment, znowu odpłynęłam?

— Hmm?

— Wróciłaś na ziemię — jej oczy są bez cienia wątpliwości rozbawione. — Odpłynęłaś, kochanie. Coś się stało?

Powinnam powiedzieć coś miłego. Albo romantycznego. Nie chcę, żeby myślała, że za każdym razem, gdy otwieram usta to mam gotowy głupi tekst. I no w końcu jesteśmy tak samo poważne względem tego związku, więc nie mogę nieustannie się wydurniać.

Przełykam ślinę.

Bądź miła.

— Odpłynęłam w twoich oczach.

Lauren od razu się śmieje. Histerycznie. Aż chowa głowę w zagłębienie mojej szyi, a ja mimowolnie reaguję przewróceniem oczami.

— Nie chrumkaj, kotku.

Klepie mnie po ramieniu.

— Co cię tak wzięło? — Pyta, jak już się uspokaja. Ponownie na mnie patrzy, z twarzą znacznie bliżej mojej niż wcześniej.

— A ciebie? — Unoszę brew przed sugestywnym spojrzeniem na dłoń leżącą na moim mostku. Skupiam uwagę na pierścionku.

— Nie wolno mi powiedzieć, jak atrakcyjna jest moja narzeczona?

— Nie — mówię krótko. 

— Gdyby ktoś tak nas posłuchał, to uznałby, że nie mówię ci żadnych komplementów — szturcha czubek mojego nosa palcem. Od razu go marszczę.

— Jednym uchem wlatuje, drugim wylatuje. Co poradzę, kotku? Poza tym też prawię ci komplementy — nawiązuję kontakt wzrokowy. — Już myślałam, że oberwie mi się za to, że nie słucham. Ciekawy zwrot akcji.

— Nie bądź taka krytyczna — podnosi wyżej głowę i szybko przykłada ciepłą, delikatną dłoń do mojego czoła, z którego czułym gestem zgarnia włosy, aby bez przeszkód złożyć na nim krótki pocałunek. 

— Mmm, masz obsesję na moim punkcie. Teraz to dostrzegam — rzucam żartobliwie z przymrużonymi powiekami. Ten drobny pocałunek wydaje się zbyt krótki.

Zrób coś, żeby została. Potrzebuję jej blisko.

— Czy kiedykolwiek kryłam się z moją obsesją? — Lauren ciągnie temat, teraz głaszcząc mnie po głowie.

— Powinnam była się domyśleć po tym, jak pierwszy raz się ze mną przespałaś. To była taka wielka czerwona flaga. 

— Chyba wyolbrzymiasz tę flagę, bo jakoś tamta sytuacja nie powstrzymała cię aż do teraz — unosi dłoń, na której od wczoraj widnieje pierścionek zaręczynowy. — Wczorajszego wieczora też nie powstrzymała cię przed tym, żeby się ze mną przespać.

Wzdycham cicho.

— I tu mnie masz — stwierdzam. — Ale z drugiej strony, czy można mnie winić? Masz zajebiste ciało i uwielbiam dźwięki, które z siebie wydajesz, bez względu na to, co robię.

Lauren przewraca oczami, jednak subtelna czerwień na policzkach ją zdradza. Zsuwa dłoń z głowy do mojego policzka z małym westchnięciem.

— Hmm... — Mruczy i w międzyczasie przesuwa palec pod moją dolną wargę. — Brzmi, jakbyś też miała obsesję na moim punkcie, kochanie.

— Myślisz, że mam obsesję? — Dopytuję.

— Zawsze tak na mnie patrzysz...

— Jak wariatka z obsesją? — Wcinam.

— Nie — prycha. — Kiedy rozmawiamy, nawet w towarzystwie, zawsze tak na mnie patrzysz... — Urywa, po czym marszczy brwi. — Nie ma w tym nic specyficznego, ale po prostu... — Drapie się pod szczęką. Zaczyna być zakłopotana. — Czuję, że mnie widzisz.

— Czujesz, że cię widzę? — Powtarzam powoli, a Lauren opiera czoło o mój mostek z niezadowolonym stęknięciem. — I dlatego mam obsesję na twoim punkcie? Bo wprawiam cię w poczucie, że jesteś widziana? 

— To...nie brzmi tak, jak miało — kobieta wydaje z siebie niezadowolone stęknięcie po własnych słowach.

— Hmm... Brzmi głęboko. Jak twoje gardło.

Lauren unosi głowę i posyła mi krótkie spojrzenie, które widziałam wcześniej tylko raz.

Pamiętacie, jak niedawno wspomniałam, że mnie użarła?

Teraz widzę to samo spojrzenie na kilka sekund przed tym, jak zdecydowała się upierdolić mnie zębiskami w szyję.

I znowu reaguję zbyt wolno.

— Ała, kurwa! — Próbuję ją strącić i odczepić od ramienia, w które mnie gryzie. — Jest na to określenie. Przemoc, Lauren! — Upominam, ale nie reaguje. — Oddawaj pierścionek, wsadzę ci go w...

Urywam, kiedy Lauren szybko się ode mnie odrywa i posyła kolejne spojrzenie, przez które powątpiewam, czy mądrym posunięciem byłoby dokończenie tego zdania.

Chyba nie warto ryzykować.

— Ugryzłaś mnie — mówię na szybko, zanim zacznie rzucać jakąś groźbą.

— Delikatnie. I należało ci się.

— Nieprawda — marszczę brwi, po czym bez zastanowienia dodaję — upierdoliłaś mnie w ramię.

— To było delikatnie.

— Chyba nie masz czucia w zębach.

— Chcesz poprawkę?

— Absolutnie nie — odpowiadam natychmiast. 

— Tak myślałam — odchyla górną część klatki piersiowej. — A w ogóle to sama mnie pogryzłaś. Zapomniałaś — odsuwa bardziej głowę i wypina prawy pośladek, żebym zobaczyła ślady z wczorajszego wieczora.

W pierwszej chwili żadnego nie zauważam. Moja koncentracja wyleciała przez okno w momencie przesunięcia kołdry i zobaczenia jej tyłka w pełnej okazałości.

— Camila!

Karcący głos sprowadza mnie do rzeczywistości. Zerkam na twarz niezadowolonej Lauren, która unosi brwi, gdy tylko patrzę jej w oczy. Uśmiecham się, licząc, że mnie to poratuje, ale mina kobiety nie ulega zmianie.

— To było romantyczne dziabnięcie — tłumaczę na szybko.

— W pięciu miejscach na dupie? I serio, Camila, romantyczne dziabnięcie? Skąd ty to bierzesz?

— Widzisz... — Gestykuluję luźno dłonią z pełną powagą na twarzy. — Moje palące uczucie jest na tyle intensywne, że słowa wyjaśniające moje impulsywne działania same wychodzą z ust.

Sprawdzam jej minę. Myśli, ale nadal nie wydaje się szczególnie zadowolona.

— Niestety nie mam wpływu na to, że pod wpływem tego palącego uczucia robi się ze mnie poetka, kotku. Taki już mój los.

Odwraca głowę z dala ode mnie, ale w ostatniej chwili dostrzegam, że kąciki jej warg drgają w uśmiechu.

— Co ja z tobą mam? — Pyta, gdy bezwiednie przesuwa dłonią po moim brzuchu.

Przez tę subtelność dotyku dostaję gęsiej skórki. Lauren to nie umyka — wzdycha jedynie, ponawia ruch dłonią, po czym kolejny raz układa głowę przy mojej szyi. 

— Chyba obie mamy obsesję, co? — Mamroczę w jej włosy.

— Jeśli tak miałybyśmy to nazwać to zdecydowanie — składa drobny pocałunek na mojej skórze i tym razem się wzdrygam, bo mnie zaskakuje i jest to jednocześnie takie przyjemne.

— Więc... — Postanawiam zmienić temat. — Pierścionek. Podoba ci się?

— Mówiłam, że tak — przesuwa się tak, żeby bez problemu zerknąć na moją twarz. 

Nie chcę, żebyś mnie zostawiła.

— Ale mam pytanie... Czemu akurat teraz? Znaczy, wczoraj? — Podnosi dłoń, prezentując pierścionek na palcu.

— Wczoraj była rocznica.

— A nie wcześniej? — Szybko na mnie patrzy w panice. Lauren nie ma pokerowej twarzy.

— Nie. Wczoraj była rocznica mojej wizyty u ciebie w pracy, kiedy potaknęłam z opóźnieniem na twoje pytanie, czy będziemy razem — wyjaśniam. — W dniu, kiedy zapytałaś, nie zdążyłam odpowiedzieć, bo przyjechała Taylor. No i...cóż, nie mam pamięci do dat, więc wolałam w razie czego mieć wszystkie takie w jednej.

—Och, faktycznie. Nie obchodziłyśmy rocznicy, więc... Zdziwiłaś mnie.

— Zdziwiłam pierścionkiem czy pamięcią?

— Oba — śmieje się lekko. — Gdyby nie twoja kiepska pamięć do dat, to wyszłabyś z takim pomysłem szybciej czy później?

Brzmi jak podchwytliwe pytanie. Czy następne będzie w stylu: "Czy kochałabyś mnie, gdybym była dżdżownicą?"?

— Myślę, że szybciej, ale rok wydawał się bezpieczniejszą opcją. Do samego końca nie wiedziałam, czy się zgodzisz — oblizuję nerwowo usta. — I pewnie też brzmiałoby to inaczej, gdyby ktoś zapytał o zaręczyny. Gdybyś miała odpowiedzieć, że zaręczyłyśmy się po miesiącu od bycia razem to pewnie dostałybyśmy spojrzenia świadczące o tym, że jesteśmy wariatkami w oczach innych. Rok brzmi lepiej. Przynajmniej jest większe prawdopodobieństwo, że nikt nie będzie niepotrzebnie komentował czasu. Twoja rodzina również. Nie wiem, czy byliby zadowoleni, że po miesiącu związku jesteś zaręczona z sierotą, której tak dobrze nie znają. Przez rok przynajmniej trochę lepiej wszyscy się poznaliśmy. Mniejsze zmartwienie dla ciebie.

Lauren uśmiecha się połowicznie, przytulając się do mnie bardziej.

— Naprawdę zapytałabyś mnie szybciej, czy chcę się z tobą ożenić? — Dopytuje szeptem.

Nie spierdol tego momentu.

— Tylko to wyciągnęłaś z tej wyczerpującej wypowiedzi? — Śmieję się lekko. Całuję ją w czubek głowy przed zabraniem się za odpowiedź. — Tak. Dlaczego miałabym czekać w nieskończoność? Ustaliłyśmy już, że mamy obsesję na punkcie drugiej. 

Lauren odpowiada stłumionym śmiechem. Niemal wzdycham z ulgą, kiedy ponownie głaszcze mój policzek. 

Uważając na to, żeby nie zabrała dłoni, powoli przekręcam głowę na bok, żebyśmy były twarzą w twarz.

Popchnij dalej temat.

— Gdyby to zależało tylko ode mnie, to na koniec tego weekendu zamieniłabym ten pierścionek zaręczynowy na obrączkę, Lauren.

W ciszy obserwuję, jak rozszerza bardziej powieki w zaskoczeniu. Progresywnie czerwienieje na twarzy, ale nieustanny uśmiech, który widnieje na jej ustach działa uspokajająco.

— Nawet mnie nie zachęcaj — kiwa na mnie palcem. — Nie dostanę z dnia na dzień urlopu, a chciałabym, żebyśmy miały chociaż częściowy miesiąc miodowy tylko dla siebie. 

— Nie wydajesz się zniechęcona szybkim załatwieniem formalności, które zostały — zauważam, wewnętrznie bardzo zaskoczona, ale staram się tego tak nie pokazywać.

Muszę podpytać dla pewności.

— Dlaczego miałabym być? Gdybym miała wątpliwości to pierwszorzędnie nie powiedziałabym "tak". Nie interesuje mnie okres narzeczeństwa dla durnych przechwałek. Interesuje mnie, cóż...efekt końcowy, jeśli tak to można nazwać, czyli małżeństwo.

— I...powstrzymuje cię tylko brak urlopu?

— Oczywiście, że tak. Nie planuję się spieszyć chociażby z weselem, bo następnego dnia rano muszę wstać do pracy.

— To...bardzo pocieszające.

— Pocieszające? — Posyła mi pytające spojrzenie.

— Że wczorajszy wieczór...że to nie było za szybko.

— Nie było — powtarza, jakby chciała upewnić mnie w tym przekonaniu. 

Nie pytaj o nazwisko.

Zaciskam wargi.

Muszę o tym porozmawiać. Jest taka luźna atmosfera.

— Lauren?

Mój głos nie jest poważny, ale sam fakt, że mówię tylko imię kobiety wystarczająco ją alarmuje. Przykuwam tym baczne spojrzenie, od którego nie mam możliwości ucieczki.

— Tak? — Głos ma spokojny, ale to jedno słowo mówi powoli. Zbyt wolno.

Jest bardziej zaalarmowana niż podejrzewałam. Kurwa.

— Mam nadzieję, że to już wiesz... — Głaszczę jej ramię z nadzieją, że trochę się zrelaksuje. — Nie jestem zainteresowana tymi wszystkimi formalnościami.

Mruży powieki.

— Ale? — Drąży.

— Chcę pozbyć się swojego nazwiska. I to nie dlatego, że preferuję twoje, bo...no nie wiem, bo jesteś lekarzem. Moje...nie ma dobrej historii, a nie wierzę, że zostało na tyle utajnione w przeszłości — oblizuję wargi. — Nie interesuje mnie twoje na wzgląd tego, że jesteś lekarzem i może idzie za nim jakiś prestiż. Po prostu chcę pozbyć się swojego. Reszta nie ma dla mnie znaczenia...czy to będzie twoje, czy może jest możliwość wymyślenia całkowicie nowego... 

— Na moment mnie wystraszyłaś — śmieje się krótko, ale nerwowo. Wstrzymuję w ciągłym napięciu oddech na kilka sekund. — Wiem, że nie chcesz mojego nazwiska, bo planujesz je wykorzystać. Przynajmniej w negatywnym kontekście — pochyla się lekko i całuje mój policzek. — Nie mam problemu z podzieleniem się moim nazwiskiem — dodaje ciszej, bo znajduje się tak blisko ucha. — O ile będziesz chciała je wziąć.

— Okej — mówię odrobinę drżącym głosem. 

— Też nie obchodzą mnie formalności — przejeżdża kojąco dłonią po moim brzuchu. — Chcę tylko z tobą być. Niestety żyjemy w takiej rzeczywistości, że dopóki nie jest się małżeństwem, to w razie, gdyby stało się coś poważnego...nie traktują parterów na tym samym poziomie. Tylko małżeństwa.

— Wiem — sięgam dłonią do jej policzka. Staram się ignorować nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. — Lepiej, żeby nie stało się nic poważnego. Nawet nie chcę o tym myśleć. Po prostu... Po prostu chcę, żebyśmy były szczęśliwe. Obie.

— Już jesteśmy szczęśliwe — chwyta dłoń, którą muskałam jej policzek w swoją i składa drobny pocałunek na knykciach. 

Nie przeginaj.

— Ale...jest jeszcze jedna rzecz — mój głos jest znacznie cichszy.

Przestań.

— Jaka? — Nie puszcza mojej dłoni. Przysuwa ją do boku swojej szyi.

— Intercyza — przełykam ciężko ślinę, obserwując neutralny wyraz twarzy Lauren. Niepokoi mnie on bardziej niż jakby była zła. Przynajmniej wiedziałabym, jak się czuje. — Nie mówię tego na wzgląd siebie, ale... Masz swoją karierę. Nie chciałabym, żebyś później musiała się zastanawiać, czy nie zechcę zabrać ci rzeczy, na które sobie pozwoliłaś dzięki temu, jak daleko zaszłaś ze swoją karierą. To nie będzie codzienna myśl, ale... Jeżeli znalazłybyśmy się kiedykolwiek w bardzo złym miejscu z naszą relacją. Nie chcę zaprzątać ci czymś takim głowy. To jest po prostu...po prostu bezpieczne. Dla ciebie.

Lauren nie odzywa się od razu, co wzmaga wcześniejszy niepokój. Przeważnie zawsze ma gotową odpowiedź. W końcu to wynika z jej zawodu — i wykorzystuje tego rodzaju umiejętności w codziennym życiu.

Cisza jest nienaturalna.

Uderzyłam w czuły punkt?

Zaciskam wargi.

Oczywiście musiałaś przegiąć, idiotko.

— Lauren? — Szepczę i po reakcji widzę, jakbym przywróciła kobietę do rzeczywistości.

— Och. Nie zastanawiałam się nad tym — robi chwilową pauzę. — Gdyby nie moja świadomość, że szanujesz to, co robię zawodowo, to po tym, jak się czasami wyrażasz niejedna osoba pomyślałaby, że nie cierpisz tego, że jestem lekarzem. Ale... — Wzdycha cicho. — Rozumiem, dlaczego jest to bezpieczne, ale nigdy nie dałaś mi wrażenia, żebyś była zainteresowana czymkolwiek, co obecnie mam. I tak pewnie wrócimy do tego tematu później, ale... Nie widzę potrzeby z intercyzą.

— Och.

— Wiem, że przez długie lata nie miałaś niczego na własność, skoro o tym już rozmawiamy w kontekście intercyzy — oblizuje usta. — Wiem również, że niektórzy później odreagowują te braki, kiedy tylko mają okazję. I to widać. Czasami bywa to ekstremalne i mamy do czynienia ze zbieractwem — złącza nasze dłonie, nadal przytrzymując je przy swojej ciepłej, delikatnej szyi. — Ale ty się nie zmieniłaś. Wciąż masz nienaruszone pieniądze po sprzedaży domu. Gdybyś chciała nadganiać wszystkie braki z przeszłości, to z pewnością używałabyś z nadmiarem tego, co zyskałaś po sprzedaży. I to już dawno temu. 

— Musiałaś dawno to przeanalizować... — Komentuję.

— To tylko obserwacja — podkreśla. — Nie masz potrzeby nadrabiać braków, które były w przeszłości. 

— Cóż... — Wzdycham. — Mogłabym też okazać się wrednym babskiem, które chce twoich pieniędzy.

— Wiem, że jesteś wrednym babskiem — marszczę brwi. Nie mówiłam, że tak jest. To była przykładowa możliwość. — Ale wciąż powiedziałam "tak".

— Myślałam, że już dawno ustaliłyśmy, że z naszej dwójki to ty jesteś wredna — mrużę powieki. Lauren śmieje się i obniża ciało, więc znowu jesteśmy blisko siebie i twarzą w twarz.

— Taa, jasne, pocieszaj się dalej — kładzie policzek na moim mostku.

— Jesteś wredna — na przekór tym słowom, chowam twarz w ciemnych włosach kobiety. Zamykam powieki, bo progresywnie wszelkie spięcie znika z mojego ciała. Wciąż zadziwia mnie to, jak działa na mnie Lauren. 

Nie musi nic szczególnego robić.

Musi tylko i aż być.

— Mamy jeszcze jedną rzecz do załatwienia. I mam nadzieję, że jeszcze w ten weekend — pomrukuje.

— Co takiego? 

— Skoro jesteśmy jednomyślne z małżeństwem, to musimy poszukać dla ciebie pierścionka.

Marszczę brwi.

— Pierścionka?

— Mhm, zaręczynowego. 

— Nie potrzebuję pierścionka — mówię od razu. Nie mogę się powstrzymać i przesuwam dłońmi po nagich plecach kobiety.

— Ale też jesteś moją narzeczoną, Camila.

— Wiem, wiem... Ale pierścionek raczej nie pełni zastępczej roli tatuażu na czole z napisem "zajęta". Tyle to sama wiem. Nie mam oporów z komunikowaniem tego. Dosadnie. Bez względu na to, kto pyta.

— Więc po co kupiłaś dla mnie pierścionek?

— Ktoś musiał zacząć — całuję czubek głowy Lauren. — Po prostu cię ubiegłam. I tyle. Nie musimy kupować kolejnego pierścionka. 

— Może chciałabym ci kupić — przerzuca nogę przez moje udo. Nie mogę powstrzymać westchnięcia na przyjemność tak bliskiego kontaktu między nami. Przez poprzednie wariacje zdążyła się ode mnie odsunąć. — Wystarczy wybrać.

— Niepotrzebny wydatek — mamroczę. — Do ciebie pasuje każdy rodzaj biżuterii. Do mnie tylko złoto, które jest znacznie droższe. Przeważnie pierścionki zaręczynowe są srebrne i z diamentami. Nie mam problemu z tym, żeby poczekać na obrączkę.

Lauren przekręca głowę i całuje mój mostek, po czym wzdycha.

— Wiem, że nie mamy daty — dodaję ostrożnie. — Ale jeśli to jest kwestia tego, kiedy możemy wziąć urlop i zorganizowania potrzebnego minimum to...czy jest sens kupować dla mnie pierścionek, w dodatku niepotrzebnie drogi, skoro niedługo po tym zamienię go na obrączkę?

Nie wkurwiaj jej, bo jeszcze odda ci pierścionek.

— Nie przyszło ci do głowy to, że... — Podpiera skroń na dłoni, aby widzieć całą moją twarz. — Chcę ci się oświadczyć..?

— Przecież jesteśmy zaręczone — marszczę brwi w niezrozumieniu. — Nie rozumiem, kotku.

— To nie tak, że tylko ty myślałaś o oświadczynach. Ubiegłaś mnie, jak sama powiedziałaś — uśmiecha się subtelnie, a ja prawie się roztapiam. — Oczywiście przez to, że jesteśmy zaręczone to nie jest już wielka tajemnica, ale wciąż... Chciałabym kupić pierścionek, który będzie ci się podobał i zapytać. 

— Grasz na moich słabościach — szepczę.

— Chciałabym tylko ci się oświadczyć — mówi równie cicho.

— Lauren... — Muszę oderwać od niej spojrzenie. 

— Pójdziemy kupić dla ciebie pierścionek, kochanie?

Przez to czułe określenie ponownie patrzę na twarz Lauren, która na domiar tego wszystkiego sama ma tak miękkie spojrzenie, że jest to prawie nie do zniesienia. 

— Pójdziemy, kotku.

Tak to będzie teraz wyglądać?

W takich chwilach powinnam być szczęśliwa — i jestem, ale połowicznie. Za każdym razem chodzi za mną myśl, która potrafi targać moim ciałem i jego reakcjami niczym trucizna. Za każdym razem ta myśl zestawia ze sobą przeszłość z teraźniejszością.

W przeszłości, abstrahując od całego bólu fizycznego, który w niej się przejawiał, byłam sama. Samotna. Pozostawiona samej sobie, nawet wtedy, kiedy otaczali mnie lekarze i pielęgniarze.

Nie musiałam dbać o nic poza sobą. Żyłam na nieustannie włączonym instynkcie przetrwania. Moje kalkulacje o przyszłości zatrzymywały się na tym, jakie działania mam wykonać, żeby przeżyć.

Na przykład, jak powinnam się zachowywać podczas tortur Hiller, żeby wyjść z tego żywa. Niestety było wiele momentów, w których takie zakończenie było wysoce wątpliwe.

Wracając...tak naprawdę nie miałam niczego ani nikogo przy sobie. Nic nie należało do mnie. Nikt nie chciał być przy mnie — tak naprawdę wszelkie kontakty z drugim człowiekiem były wymuszone przez obowiązek zawodowy, który nad tymi wszystkimi osobami spoczywał.

Teraz jest gorzej.

Teraz muszę nieustannie się martwić i to nie o siebie. Martwienie się o siebie było znacznie prostsze. 

To niekończące się zmartwienie jest niczym trucizna, która płynie w moich żyłach. Nie ma dnia, w którym nie miałabym choć cienia wątpliwości, że może wydarzyć się coś złego.

I, ponownie, nie chodzi o mnie.

Chodzi o Lauren.

Godząc się na realizację wizji tego, że być może warto się zaangażować, dopuścić do siebie ludzi i pozwolić sobie na przywiązanie do nich, niepostrzeżenie stałam się niewolnikiem zmartwienia.

I będzie coraz gorzej.

Im bardziej się przywiążę, im bardziej się zaangażuję, im bardziej się zakocham, tym bardziej będę się podtruwać zmartwieniem. Kropla po kropli aż moje ciało nie wytrzyma — już teraz czasami mam wrażenie, jakbym jechała na autopilocie, ponieważ inaczej sfiksowałabym na dobre przez to trujące dziadostwo.

Nie mam drogi ucieczki.

W przeszłości byłam sama dla siebie — i było źle.

W teraźniejszości jestem w sidłach niekończącego się zmartwienia — i jest gorzej.

Ale zasmakowałam tego, jak to jest być pod czyjąś opieką. Zasmakowałam tego, jakie to uczucie, kiedy kogoś obchodzę, kiedy ktoś się o mnie martwi, kiedy ktoś na mnie czeka, kiedy ktoś mnie kocha.

I zasmakowałam wszystkich tych uczuć w drugą stronę — jak to jest kimś się opiekować, jak to jest martwić się o drugą osobę, jak to jest na kogoś czekać, jak to jest kogoś kochać.

Biorąc to wszystko pod uwagę, polepszenie mojej sytuacji nie jest takie oczywiste — nadal nie mam tak właściwie odpowiedzi na pytania z tym związane. Skoro teraźniejszość jest gorsza, ale jednocześnie jest to również czas, w którym jestem najszczęśliwsza, to jaka jest alternatywa, aby pozbyć się tej dręczącej trucizny?

Jeśli dla wizji względnie lepszej przyszłości — tak czysto teoretycznie — musiałabym zostawić wszystko, co mam teraz i wszystkich, których w jakimkolwiek stopniu obchodzę. Ale czy w takim razie wrócę do tego samego punktu z przeszłości, w którym było tylko "gorzej", ale w lepszej wersji, bo będę wolna — czyli bez tych paskudnych ośrodków?

Gówno prawda.

Zostawienie tego, co mam teraz na poczet przyszłości bez tego trującego zmartwienia sprawi, że znajdę się w najgorszym położeniu. Przebiję samą siebie. 

Nie mogę wrócić do pierwszej wersji moich nieszczęść. Nie da się wycofać tych wszystkich nowych doświadczeń, przez które sama próba zostawienia za mną każdego sprawi, że skażę się na najgorszą torturę.

Podejrzewam, że byłaby ona okrutniejsza niż to, co robiła mi Hiller.

To byłaby samotność.

Samotność, kiedy zawsze miało się odczucie, że było się samemu jest kompletnie inna od samotności, która pozostaje po tym, jak miało się prawdziwie szczere relacje, które z jakichś przyczyn nie przetrwały.

Wobec tego wszystkiego albo skażę się na samotność i największy koszmar ze wszystkich, albo zostanę przy Lauren, która jest jednocześnie źródłem mojego szczęścia, jak i pochodzeniem tej dokuczliwej trucizny.

Każdego dnia wybieram Lauren.

Pomimo tego, że za każdym razem, kiedy wychodzi, natrętne myśli pełne zmartwienia zaczynają podsuwać nadto wyraźnie zobrazowane złe scenariusze, momenty w których wraca wynagradzają wszystko. To nie musi być coś wielkiego. Czasami wystarczy, że spędzamy razem czas w kuchni, gdzie pomaga mi na tyle, na ile potrafi w przygotowaniu kolacji.

Ale wciąż jest to walka każdego dnia. Staram się z nią kryć, ponieważ to jest coś, co muszę przepracować z samą sobą. Zmartwienie przed utratą bliskiej osoby jest normalne, ale w moim przypadku jest ono spotęgowane i to już mogłoby być niepokojące.

Dlatego przez czas rozpracowywania resztek wewnętrznych demonów z przeszłości, żyję z dnia na dzień z tą trucizną i próbuję przypominać sobie o tych drobnych momentach, które potrafią wynagrodzić tę walkę.

Niemniej jednak, moim bardzo skromnym zdaniem cały ten proces — począwszy od uświadomienia sobie, z czym mam do czynienia, przez szukanie powodów, które rzucają więcej światła na wytłumaczenia i wskazują kierunek, w jakim warto by pójść, po wytworzenie jakiejś formy dziennego rytuału, który trzyma mnie przy zdrowym rozsądku — jest popierdolony.

To szaleństwo być w tym "normalnym", otwartym świecie.

To szaleństwo, że muszę wymyślać co rusz nowe sposoby na przetrwanie w nim.

To jeszcze większe szaleństwo niż bycie w zamknięciu pod czyjąś kontrolą.

Gdyby nie Lauren to oszalałabym przez to dziadostwo — i dosłownie, i metaforycznie, i na wiele innych sposobów w kontekście teraźniejszości i przeszłości.

I gdyby nie Lauren, to pewnie ograniczyłabym kontakty z ludźmi tylko do tego, aby dowiedzieć się, w jaki sposób urządzić sobie samowystarczalną chatkę z dala od wszelkiego towarzystwa. Później bym się odcięła i żyła w spokoju, sama ze sobą.

I gdybym miała dodać ostatnią krytyczną uwagę, to właściwie to wszystko wina Lauren.

Pojawiła się znikąd z tym swoim całym obrzydliwie szczerym zainteresowaniem i troską, i uśmiechem, i zrozumiałym wytłumaczeniem na każde moje zachowanie — czy to dobre, czy złe. 

A później znienacka wzięła mnie na seks.

Na pewno.

To wszystko jej wina.

Jestem tylko człowiekiem pełnym słabości.

Lauren jest drugą trucizną, przez którą muszę każdego dnia — niemal rytualnie — odnajdywać balans, żeby mi klepki nie odpierdoliły w tę stronę, co nie trzeba.

Tak, to zdecydowanie wina Lauren.

Byłabym zła i pewnie zarzuciłabym tym tematem w jakiejś rozmowie, ale kiedy te mądre oczy Lauren na mnie patrzą, to dostaję amnezji.

Podejrzewam, że historia będzie się powtarzać od nowa i od nowa przez następne kilkadziesiąt lat, skoro obecnie jesteśmy narzeczeństwem, które wstrzymuje się ze ślubem tylko na wzgląd problemów z wzięciem urlopu.

◦◦◦◦◦◦

To by było na tyle. Prawie. Jeszcze wrócę do tej pracy, ale jak już wielokrotnie wspominałam w nowszej, rozszerzonej wersji — i przede wszystkim z postaciami wykreowanymi i bardziej rozbudowanymi przeze mnie. Będzie niejeden nowy rozdział, który rozwinie wątki, które tutaj były zaledwie poruszone, a miały potencjał.

I nie, to nie będzie tylko przepisanie większości rozdziałów. Będą dorzucone nowe wątki, drobne smaczki tu i tam oraz pozwolę na więcej postaciom. Niektórych rozdziałów pewnie nawet nie będziecie chcieli czytać, bo lepiej żyło się w niewiedzy — to tyle z tej zapowiedzi.

Będę was na bieżąco informowała, kiedy w nowej odsłonie będzie powrót "Madness" i "Venom". Okładki już są gotowe i czekają na udostępnienie przy pierwszym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top