‣ Trainee
Stukam palcami o blat biurka, spoglądając ponownie w kierunku białych drzwi. Obecnie znajduję się w gabinecie w szpitalu, do którego za niecałe dziesięć minut powinna dojechać moja podopieczna albo mój podopieczny. Nie mogę zaprzeczyć temu, że jestem zestresowana. Jest to trochę paradoksalne, ponieważ dziennie kilkukrotnie wchodzę w czyjeś bardzo prywatne problemy, a tak proste spotkanie z młodym człowiekiem wywiera większą nerwowość niż poznawanie mrocznych, wstydliwych sekretów pacjentów.
Staram tłumaczyć to sobie tym, że z tą konkretną osobą będę musiała znaleźć nić porozumienia na innym stopniu niż z podopiecznymi w szpitalu. Gdy jestem z nimi, mam obowiązek słuchać oraz doradzać, nie odkrywając siebie aż nadto i nie tłumacząc sposobu prowadzenia każdej sesji. W przypadku stażystki, czy stażysty będę musiała znaleźć sensowne wyjaśnienia na pytania dotyczące podejścia do każdego z pacjentów. Czasami nawet sama nie jestem w stanie stwierdzić, dlaczego obrałam taką, a nie inną drogę.
Chyba wytłumaczenia w tym wszystkim są największym powodem stresu.
Wypuszczam spięty oddech, kiedy słyszę ciche, trzykrotne pukanie. Mówiąc krótkie "proszę", unoszę się odrobinę w fotelu, a następnie układam łokcie na blacie i złączam ze sobą palce przed brodą. Przyglądam się z uwagą wchodzącej sylwetce, która powoli przekracza próg, a następnie za krótkim gestem wykonanym przeze mnie, zajmuje miejsce po drugiej stronie biurka.
— Dzień dobry — kobieta uśmiecha się łagodnie, obserwując swoimi brązowymi oczami moją twarz.
— Dzień dobry — kiwam głową, gdy rozprostowuję dłonie na białym blacie. — Masz wszystkie dokumenty przy sobie?
Posyłam zwrotny uśmiech brunetce, odbierając od niej kremową teczkę. Na szybko spoglądam na imię i nazwisko, wiek, kierunek studiów oraz drobne informacje o ewentualnych wyróżnieniach.
— Dobrze — odkładam papiery z powrotem na blat. — Giorgia Fills. Jestem Lauren Jauregui i od tego momentu będę twoją, powiedzmy, przełożoną podczas stażu, który będzie odbywał się w tym szpitalu. Oczywiście jestem psychiatrą, który ma kilka lat doświadczenia za sobą, pomimo nie tak starego wieku. Mam nadzieję, że przez ten aspekt będzie nam się dobrze pracowało i po trzech miesiącach wyniesiesz wiele informacji, które przydadzą się w praktyce — oblizuję usta. — Mogę cię uprzedzić, że teoria znacznie różni się od spotkań z pacjentami, zwłaszcza twarzą w twarz, ponieważ bardzo trudno wypracować w sobie odpowiednie reakcje na nieoczekiwane zwroty akcji. Oprócz tego, teraz będziesz miała możliwość sprawdzenia, czy rzeczywiście chcesz iść w tym kierunku, gdy usłyszysz niejedną historię, która może w dużym stopniu spędzać sen z powiek. Tego typu zawód nie jest prosty, dlatego na początek zajmiemy się drobniejszymi przypadkami, które nie wywrócą twoich oczekiwań w tej pracy do góry nogami. Stopniowo będziesz uczestniczyła w sesjach, gdzie są podejmowane trudne tematy. Oczywiście będziesz tam w roli jedynie obserwatora, możesz mieć ze sobą jakiś notatnik, żeby spisywać istotne elementy i może nawet próbować analizować pacjenta na swój sposób, a później możemy to przedyskutować.
Powoli wstaję z miejsca, kończąc swój przywitalno–ostrzegalny monolog, co również robi kobieta, która ponownie kiwa głową z ekscytacją w oczach. Ponownie unoszę kąciki warg, wskazując Giorgii wyjście, ponieważ wszelkie formalności zostały załatwione już wcześniej, więc możemy udać się do pierwszego pacjenta.
— Masz jakieś pytania?
Młoda kobieta marszczy brwi, trzymając kurczowo przy klatce piersiowej notatnik z zaczepionym długopisem. Spojrzenie brunetki jest rozbiegane, gdy cierpliwie czekam na jakieś słowa z jej strony.
— Dużo czytałam — zaczyna. — O pani, żeby mieć jakąś orientację, z jakiego typu metodami mogłabym się spotkać podczas tego stażu, ale nie znalazłam wielu informacji. Przeważnie opisy tego, jak dobre są rezultaty spotkań, jednak niewiele słów na temat tego, jak one przebiegają.
— Rozumiem — kiwam głową. — Pierwsza kwestia: możesz mówić do mnie po imieniu. To wzbudza komfort. Druga kwestia: brak informacji jest rezultatem tego, że nie przeprowadzam wywiadów, nie próbuję promować swojej osoby, nie komentuję przypadków, z jakimi mam styczność. Wszelkie wiadomości na temat moich podopiecznych są poufne. Szanuję ich prywatność, zwłaszcza że wiele rozmów jest bardzo trudnych i drażliwych przez samą tematykę, dlatego nawet przez myśl nie przechodzi mi pytanie ich o pozwolenie w sensie udostępnienia wyników naszych sesji.
— Och.
— Jedyne, co z nimi robię to rozmawiam. Rzadko kiedy zdarza się, abym próbowała jakichś specyficznych ćwiczeń. Wszystko jest bardzo proste, zrozumiałe dla obu stron, komfortowe i daje różnorakie wyniki, którymi dzielę się później albo na ich podstawie zaczynam wyznaczać scenariusze, jak przebiegałyby kolejne sesje.
— Więc rozmowy.
— Tak, głównie. Jeszcze o coś chciałabyś zapytać, zanim wejdziemy do pierwszego pacjenta?
— Umm, trzymając się tematu... Jak to możliwe, że miała pani...em, miałaś tylu pacjentów skoro nie promowałaś się w żaden sposób? Na różnych stronach pokrywają się informacje, że przyjęłaś około 186 pacjentów.
Nie mogę się nie zaśmiać.
— Nie mam pojęcia, czy to rzeczywista liczba, szczerze powiedziawszy. Nie liczę pacjentów — przyznaję. — Jestem jednak pewna tego, że było ich dużo. Głównie bierze się to stąd, że zaczynałam od przyjmowania bardzo młodych pacjentów. Przykładowo: miałam sesje z nastolatkiem, podczas których czasami towarzyszyli rodzice. Po kilku spotkaniach okazywało się, że z tego jednego pacjenta zrobiło się trzech, ponieważ konflikt tkwił w relacji między dzieckiem a rodzicami. Później, gdy sesje wykazywały rezultaty, rodzina polecała mnie dalej swoim bliskim i tak przybywało coraz więcej osób chcących porady albo osoby do wyżalenia się. Tak wyglądał mniej więcej start.
— Nie podejrzewałam, że to mogłoby się tak sprawdzić.
— Ludzie chętniej pójdą do kogoś sprawdzonego, bo usłyszeli rezultaty niż do osoby, o której w życiu nie słyszeli, tylko ewentualnie czytali — wzruszam krótko ramionami. — Staram się dawać każdemu komfort i przekonanie, że informacje, które są wypowiadane na spotkaniach nie wychodzą poza gabinet. Oprócz tego, bardzo rzadko wypisuję jakiekolwiek recepty. Czasami jest to pomocne, owszem, aczkolwiek staram się próbować na tyle głęboko poznawać problem, aby spróbować go rozwiązać bez użycia tego typu wspomagaczy.
— Ale, tutaj, umm masz pacjentów, którym wypisujesz leki?
— Zaledwie dwóch i nie są to silne leki.
— Rozumiem — kątem oka widzę, jak kiwa głową. — Do kogo dzisiaj idziemy?
— Andrew Simpson — mówię ze świadomością, że to jedno z nazwisk, o którym mogę mówić. — Obecnie ma 11 lat, przychodzi tutaj od czterech miesięcy.
— Jaki jest jego przypadek?
— To akurat kwestia, o której już wspomniałam. Główny problem tkwi w nieporozumieniach między nim a rodzicami. Z naszych sesji wywnioskowałam prawdopodobieństwo autyzmu, do którego przyznał się sam. Nie dopytywałam go o to tylko czekałam na moment, w którym sam opowie mi na ten temat i tak naprawdę to była chwila, która wykazywała kredyt zaufania do mojej osoby.
— Hm, autyzm. Więc nie lubi kontaktu fizycznego, wzrokowego i...
— Podręcznikowe tłumaczenia — wcinam szybko. — Musisz sprobować odsunąć to, co wyczytałaś, żeby prawidłowo odczytać danego pacjenta w przyszłości. Andrew, owszem, nie przepada za dotykiem obcych, aczkolwiek nie jest to coś dziwnego, ponieważ prywatnie nie znam osób, które chciałyby tego typu interakcji z kimś nieznanym. Oczywiście dotyk jest dla niego kwestią bazującą na zaufaniu. Jeśli jest w stanie podejść i złapać za rękę albo przytulić to w jego perspektywie jest to sympatia do danej osoby.
— Och, w porządku. Nieszablonowe podejście, oczywiście.
— Natomiast kwestia kontaktu wzrokowego — kontynuuję. — Andrew ma jasny kolor oczu, to znaczy mniej pigmentu, więc może być w większym stopniu wrażliwszy na światło. Nie mogę powiedzieć, że zawsze utrzymuje tego typu kontakt z osobą, z którą rozmawia, ale bardzo się stara i to jest już jeden z problemów, ponieważ nacisk na przywiązywanie na ten aspekt uwagi został zainicjowany przez rodziców. Widać bardzo rozregulowaną komunikację między nimi, dlatego mając sesje z Andrew, przeważnie jest z nami któreś z jego rodziców. Najczęściej matka, bo to ona ma największy problem z pogodzeniem, że jej dziecko jest inne i nie da się tego zmienić żadnymi lekami. Na samym początku uważała autyzm za tragedię, ale powoli zaczyna rozumieć, że to nie jest koniec świata i Andrew jest normalnym chłopakiem tylko potrzebuje trochę więcej uwagi oraz cierpliwości od innych, żeby wejść w nowe środowisko.
— Skąd ta interpretacja, że Andrew dotykiem zainicjowanym ze swojej strony pokazuje zaufanie drugiej osobie?
— A stąd, że sam to powiedział i po upływie dwóch miesięcy, dostrzegając mnie na końcu korytarza po jednym z gorszych dni, podbiegł i bez słowa się przytulił. Od tamtego momentu jest to taki drobny rytuał, że na początku wita się ze mną w ten sposób, zanim zaczynamy sesję, a że lubi mieć wszystko bardzo dokładnie rozplanowane, to przychodząc tutaj wie, że nic nie wyjdzie poza jego założenia, a to ułatwia rozmowy — spoglądam krótko na brunetkę. — A te rozmowy po tych dwóch miesiącach stały się dla niego znacznie prostsze i czuje się na tyle komfortowo, że czasami zagaduje mnie przez kilka minut po czasie naszych spotkań.
— Jaka jest reakcja rodziców na taką interakcję?
— Jego matka płakała, ponieważ nie przytulił ją od wieku sześciu lat, kiedy został u niego zdiagnozowany autyzm.
— Są jakieś pozytywne rezultaty?
— Na tę chwilę idą w dobrą stronę. Jego matka wciąż próbuje uczyć się bycia naprawdę cierpliwą. Tutaj głównie jest to kwestia problemów, które występowały z Andrew, zanim zabrano go do odpowiedniego lekarza. Rodzice byli otoczeni znajomymi, którzy mieli w pełni zdrowe dzieci, a przynajmniej w ich definicji, i nie docierało do nich, że autyzm nie jest jakąś chorobą do wyleczenia. Na ten moment oboje próbują zrozumieć fakt, że autyzm jest sposobem, w jaki umysł oraz zmysły Andrew pracują i jest to nieodwracalne.
Giorgia nie odpowiada, więc ponownie na nią patrzę. Dostrzegam jeszcze większą ekscytację na jej twarzy, na co uśmiecham się, wspominając początki swojej pracy. Pamiętam doskonale, jak wspaniałym uczuciem była pomoc komuś samym wysłuchaniem, a jeszcze większa poradą, czy kilkoma sesjami, w których konkretny problem był omawiany z różnych perspektyw. Najlepszym oraz najgorszym jednocześnie w tym wszystkim zawsze był moment, kiedy zdawałam sobie wieczorami sprawę, że te problemy są również na moich barkach i w jakiś sposób muszę znaleźć racjonalne rozwiązania, aby oferowana pomoc nie była jedynie powierzchowna.
— Gotowa?
Giorgia uśmiecha się szeroko.
— Zdecydowanie gotowa.
◦◦◦
Sięgam dłonią po kieliszek czerwonego wina, spoglądając na otwarty plik, w którym spisuję raport z dzisiejszego spotkania z dwoma pacjentami, podczas których towarzyszyła mi Giorgia. To odświeżające — móc napisać swobodną opinię, co przywołuje w głowie skrupulatne notatki z pobytu w Venom Asylum. Nie mam pojęcia, dlaczego w tak przeciętnie spokojnej chwili mój umysł skierowuję się w kierunku Camili.
Częściowo mogę tłumaczyć to poczuciem drobnych wyrzutów sumienia, ponieważ nasze rozstanie nie należało do najgodniejszych i może gdyby nie jej zaborczość to potrafiłabym bardziej pohamować jadowite słowa.
Z drugiej strony obawiam się powrotu myślami do kobiety, ponieważ za każdym razem niemal wariuję. Zawsze — prędzej czy później — zaczynam tworzyć wszystkie racjonalne oraz nieracjonalne możliwości tłumaczeń do jej zachowania i tajemniczości. Przeważnie wszystko zaczyna się niewinnie, po czym orientuję się, że spędziłam trzy godziny, patrząc przed siebie bez żadnych sensownych wniosków.
Ta kobieta tak bardzo mnie frustruje pod ogromnym wachlarzem powodów.
Przecieram palcami wolnej dłoni twarz, zastanawiając się nad ostatnimi linijkami raportu, które zwieńczyłyby ten dzień kompletnie, dzięki czemu z czystym sumieniem w tej kwestii mogłabym położyć się spać. Ku mojemu zadowoleniu udaje mi się nakierować umysł na Giorgię oraz rozsądną opinię, kończąc tym samym spisywanie dokumentu w przeciągu następnego kwadransu.
Rozciągam z pomrukiem ramiona, kiedy przesuwam spojrzeniem po krótkim powiadomieniu oznajmiającym, że wszystko zostało wysłane Jamesowi. Bez dwukrotnego przemyślenia, zamykam laptopa, biorę dwa duże łyki wina, po czym zrzucam z siebie szlafrok w drodze do łazienki. Chłodne powietrze oplata moje nagie ciało, dopóki nie przygotowuję sobie zasłużonej kąpieli, która prawdopodobnie będzie trwała przynajmniej pół godziny.
Gdy znajduję się pośród przyjemnie gorącej wody oraz piany, wzdycham głośno, odczuwając stopniowo stres, który towarzyszył mi dzisiaj. Zdaję sobie z tego sprawę, ponieważ mięśnie po kontakcie z gorącem zaczynają relaksować się na tyle, abym miała wrażenie, że staję się formą bez żadnych kości, która najchętniej zsunęłaby się jeszcze niżej w wodzie, pozostając całkowicie zamknięta w cieple muskającym skórę.
To jest jeden z niewielu momentów, w których daję sobie chwilę wytchnienia od wszystkiego, co dzieje się w pracy albo wokół mojej osoby przez Camilę. Naprawdę rzadko kiedy mogę sobie na to pozwolić, ponieważ zawsze muszę być tą, która ma przygotowane odpowiedzi, a żeby pierwszorzędnie je mieć trzeba głowić się nad wieloma problemami. W ciągu tylu lat pracy zaczęłam coraz bardziej doceniać takie drobne chwile, które dla kogoś mogłyby wydawać się banalne i nierozsądne do wykazywania zachwytu. Z mojej strony mogę jedynie stwierdzić, że nie przypominam sobie żadnego urlopu, podczas którego mogłabym odwiedzić na święta własną rodzinę, więc tak — prosta, długa kąpiel jest powodem do poczucia euforii.
Wzdrygam się, kiedy chłodny materiał starej, jednak przyjemnej w dotyku koszulki styka się z moim ciałem razem z luźnymi spodenkami. Tuż po ubraniu się podchodzę do zaparowanego lustra, które przecieram, odkrywając zmęczoną, odrobinę czerwoną od gorąca panującego w łazience, twarz. Widzę w niej wyraźną chęć zapadnięcia w głęboki, długi sen, który nie zostałby przez nic i przez nikogo przerwany.
Przeczesuję włosy po każdym użyciu szczotki, posyłając sobie drobny, ironiczny uśmiech. Taka wizja z pewnością nie będzie możliwa do realizacji przez najbliższych kilka dni. A może nawet tygodni. Czasami dochodzę do wniosku, że żałuję mojego przejęcia się każdym wokół mnie, odrzucając własne potrzeby. Oczywiście są to chwilowe momenty zawahania spowodowane zmęczeniem, ponieważ na koniec dnia zawsze jestem w jakimś stopniu usatysfakcjonowana chociaż z jednego aspektu, którego dokonałam.
Po wyjściu poza łazienkę, zbieram z podłogi wcześniej zrzucony szlafrok i narzucam go na ramiona, kiedy kieruję się do kuchni, aby wziąć ze sobą wodę. Ponownie odrzucam wizję jedzenia, stwierdzając niekoniecznie rozsądnie, że sałatka zjedzona na szybko o godzinie szóstej wieczorem powinna być wystarczającym posiłkiem na dzisiejszy dzień. To trochę denerwujące, kiedy odkładam na bok tak podstawowe rzeczy, jednak za każdym razem tłumaczę sobie tę postawę tak dużym zmęczeniem, że prędzej usnęłabym niż przeżuła chociaż jedną trzecią przygotowanego dania — bez względu na jego wielkość.
Potrząsam lekko głową, biorąc łyk schłodzonej wody. Sama odmawiam regularności w posiłkach, a później moja waga skacze z jednego końca w drugi, pozostawiając mnie niezadowoloną z tego, jak prezentuje się moje ciało. Nie są to bardzo duże różnice, które dostrzegam w lustrze, aczkolwiek wystarczające niedoskonałości, abym nie łudziła się, że ten aspekt przyciągnąłby do mnie jakiegokolwiek partnera na stałe, który akceptowałby całą moją osobę za to, jaka jest.
Nieprzyjemny dreszcz rozchodzi się wzdłuż mojego kręgosłupa, słysząc dzwonek o tej porze. Z jednej strony bardzo prawdopodobne jest nieoczekiwane nadejście Camili, jednak przychodzenie tutaj i uprzedzanie przez użycie tego cholernego guzika w ścianie jest czymś, co pozostawia to założenie w jakiejś niepewności.
Oblizuję szybko usta, odkładam butelkę wody na blat, po czym ruszam do drzwi, owijając się uprzednio szlafrokiem, jakbym chciała powstrzymać tym dreszcze, których nie potrafię teraz zdefiniować. Samo pomyślenie o przybyciu Camili rozstraja mnie na tyle, że nie wiem, co powinnam mieć w głowie. To jedna z wielu frustrujących rzeczy w tej kobiecie — jej nieświadomy efekt.
Przełykam ciężko ślinę, gdy spotykam znajome brązowe tęczówki, które zaskakująco utrzymują się na mojej twarzy, zamiast zwyczajowo wędrować po całym ciele z półuśmiechem. Nie wypowiadam żadnego słowa przywitania do brunetki, ponieważ momentalnie emocje powstałe podczas naszej ostatniej rozmowy zaczynają odżywać, a ja usilnie staram się zapobiec bezpodstawnemu wybuchowi na starcie.
Niemal krztuszę się powietrzem, gdy czoło Camili styka się z moim; gorący, balonowy oddech obija się o moje usta; ciało zaczyna przekazywać swoje ciepło mojemu, chociaż nie stykają się poza czołem. Praktycznie czuję, jak moje wargi stają się bardziej wysuszone, kiedy jestem wzięta z zaskoczenia na ten kontakt.
— Jesteś trudną, frustrującą kobietą.
To są te same słowa, które wypowiedziała, gdy byłyśmy jeszcze w Venom Asylum.
— Pytanie za pytanie — napiera na mnie, więc muszę cofnąć się o kilka kroków, dając jej tym samym możliwość wejścia do apartamentu i zamknięcia za nami drzwi. — Odpowiedź za odpowiedź, która zostaje wyczerpująco wyjaśniona. Jedno pytanie to jeden temat i na tym koniec. Nie ma żadnych dodatkowych pytań z powodu uzyskanej odpowiedzi — mruży powieki. — Rozumiesz?
Nie, nie rozumiem.
Ale nie mówię tego na głos.
— Zapytałaś mnie, gdzie byłam przez cały poprzedni rok — powoli odsuwa czoło, przerywając między nami kontakt, a to sprawia, że zaskakująco czuję większy przypływ chłodu. — Moja odpowiedź brzmi...
Jej brązowe tęczówki przyglądają się mojej — zapewne zszokowanej wyjaśnieniami — twarzy. Nie widzę natomiast u niej reakcji na to, co widzi i nie mam pojęcia, co powinnam również o tym myśleć.
Jedno jest pewne — chcę odpowiedzi.
Drugie jest niepewne — dlaczego teraz daje odpowiedzi?
— Moja odpowiedź brzmi: cały poprzedni rok spędziłam w swoim rodzinnym domu. Doprecyzuję tę odpowiedź przez dodanie: spędziłam tam rok, myśląc i remontując, a finalnie sprzedając to miejsce, zapewniając normalnej rodzinie miejsce do zamieszkania.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top