‣ Touch
— Oto i jestem, pani doktor!
Mozolnie unoszę wzrok znad laptopa, patrząc dzięki temu na Camilę, która dopiero zamyka za sobą drzwi od mojego gabinetu. Wzdycham cicho na samą myśl o tym, że szykuje się kolejna nieskuteczna walka o to określenie w moją stronę.
Nie rozumiem czemu Camila nie znudziła się tym tekstem.
— Uważaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś moją pacjentką — upominam, powracając przy tym spojrzeniem do pliku pacjenta ze świeżo dopisanymi notatkami, który zapisuję, zanim na nowo skupiam uwagę na kobiecie. — A niejeden raz usłyszeli twoje zbereźne komentarze.
— Zbereźne? — Prycha cicho, zajmując miejsce po drugiej stronie biurka z niewielkim półuśmiechem na wargach, który wróży, że powie coś, co powinno zostać ocenzurowane. — Upadłam aż tak nisko? Ja tam uważam, że moje słownictwo, w tym wszelkie komentarze dotyczące twojej osoby mają wykwintny smaczek.
— Wykwintny smaczek?
— Ależ oczywiście. Na poziomie i z wymyślnym bądź dosadnym podtekstem — wzrusza ramieniem, jakby to było takie oczywiste. — Zależy od dnia. Dzisiaj jest wtorek. Jeszcze nie wiem, w którym kierunku będę szła.
Nie potrafię pohamować cienia uśmiechu, który przechodzi przez moje usta.
— Widzę, że dobrze to sobie przemyślałaś — mówię cicho, po czym podpieram brodę dłonią. — Swoją drogą, nie to, żebym się nie cieszyła, ale co się stało, że mnie odwiedzasz w połowie dnia?
Camila wzrusza tylko ramieniem.
— Wiem, że masz o tej porze spokój, więc przyszłam go zaburzyć swoją obecnością — cień rozbawienia widnieje w jej głosie, jednak twarz jest poważna, co odrobinę mnie dezorientuje.
Mimo wszystko, kiedy Camila jest w nastroju na żarty — mniej lub bardziej kąśliwe czy zbereźne — widać to na mimice twarzy i ogólnie w mowie ciała. Tym razem tylko głos nadaje weselszy wydźwięk, natomiast ciało i twarz wydaje się zwiastować, że wydarzy się przeciwieństwo czegoś lekkiego i zabawnego.
— Hmm, masz chyba za dobrą pamięć — stwierdzam i posyłam jej lekki uśmiech, w duchu obawiając się konfrontacji.
A wiem, czego ewentualna konfrontacja mogłaby dotyczyć.
— Więc... — Kobieta splata ze sobą dłonie na udach, po czym bardziej wyprostowuje plecy. — Jesteśmy już za wszelkimi uprzejmościami.
Przełykam z trudem ślinę.
— Być może się mylę... Może masz dużo pracy, co jestem w stanie zrozumieć. Masz inną specyfikację pracy i często idzie ona za tobą do domu, kiedy moja kończy się równo po ośmiu godzinach... — Czuję, jak moja klatka piersiowa zostaje ściśnięta przez niewidoczny ciężar z nerwów.
Chyba aż za dobrze wiem, do czego zmierza ta rozmowa.
— Ale jeśli z tym nie trafiłam i nie chodzi o pracę, to... Cóż, w innym wypadku odnoszę wrażenie, że mnie unikasz. Mylę się?
Zaciskam wargi i poprawiam się w fotelu, chwytając przy tym zbyt mocno podłokietniki z nerwów. Jestem pewna, że nie umyka to uwadze Camili.
— Jeśli nasza wizyta w domu, w którym wcześniej mieszkałam w jakiś sposób się do tego przyczyniła to... — Chrząka cicho. — Przepraszam. Nie chciałam cię traumatyzować albo zrzucać na ciebie jakikolwiek ciężar.
— Camila, nie — mówię bez przemyślenia, co wprawia mnie w większe nerwy, bo nie wiem, co dalej powiedzieć. — Nie o to chodzi.
— W takim razie o co? Przekroczyłam jakąś granicę, kiedy rozmawialiśmy o rodzicach? Kiedy zapytałam cię o twoje relacje, a potem palnęłam to wszystko o moim ojcu?
— Nie, nie, to jest... — Pocieram nerwowo skroń. — Nie wiem. To nie ma nic wspólnego z tamtym wyjazdem.
— Jednak wciąż nie zaprzeczasz unikania, więc chyba jednak się nie pomyliłam i to wymijanie się nie wynika z nadmiaru pracy — rzuca obserwacją, będąc przy tym jeszcze bardziej spięta w mowie ciała.
— Nie chciałam, żeby to wyglądało jak unikanie — kobieta cicho prycha na te słowa.
— Słabo ci to wyszło.
— Cóż...
— W czym jest problem? Jeśli nie będę wiedziała, nie mam jak tego naprawić, Lauren.
Zaciskam wargi na dźwięk mojego imienia. Ilekroć zdarzy się Camili je wypowiedzieć, zwiastuje to poważniejszą rozmowę.
Jednak cofam to, co powiedziałam na początku — wolałabym jej przezwiska typu "pani doktor" czy "kotku" niż moje imię.
— To nie tak, że celowo cię unikam, tylko... — Biorę większy wdech. — Głowię się nad tym, jak do ciebie podejść.
— No nie wiem, normalnie? — Camila marszczy brwi.
— Chodzi mi o to, że są między nami pewne różnice, które...
— Lauren... — Unosi dłoń, aby mnie powstrzymać. — Nie naokoło. Konkrety. Nie jestem twoim pacjentem, żebyś opowiadała mi o wszystkim, a na sam koniec napomknęła sedno sprawy.
Bezwiednie opieram zgięte łokcie o biurko po tym i opieram rozłożone palce dłoni o czoło, przerywając tym samym między nami kontakt wzrokowy. Próbuję złożyć w pigułce wszystkie myśli, które towarzyszyły mi przez te kilkanaście dni, ale wbrew pozorom idzie mi to opornie.
To, że z zawodu zajmuję się takimi rozmowami, nie oznacza jednocześnie tego, że prywatna wersja mnie ogarnia do perfekcji komunikację. A przynajmniej słowną komunikację.
— Głowię się nad tym, czy jest jakiś sposób... — Zaczynam powoli. — Abyśmy wiedziały, w jaki sposób się ze sobą komunikować i jakie każda z nas ma granice. Zauważyłam, że znacząco różnimy się w kwestii dotyku. Wszelkich tego rodzaju drobniejszych czy większych interakcji.
— To znaczy?
— Dla mnie czyny czy dotyk mówi więcej niż słowa. Tak po prostu już mam. Natomiast wiem, że dla ciebie dotyk jest kwestią skomplikowaną. Mam przez to na myśli, że dotyk nie jest pierwszą rzeczą, która przyjdzie ci na myśl. Prawdopodobnie. Nie jesteś do niego przyzwyczajona. Nie wiem przez taką różnicę, w jaki sposób możemy znaleźć się gdzieś w punkcie pomiędzy. Aby obie strony uzyskałyby to, czego oczekują.
— I twoim pomysłem było głowienie się nad tym i przy tym unikanie mojej osoby, zamiast...rozmowa? Wspólna rozmowa, nie ta w twojej głowie.
— To delikatny temat.
Camila marszczy brwi.
— Nie widzę niczego delikatnego w tym temacie. Mogę przedstawić ci dość suche, wręcz brutalne fakty, które mogą ci moje podejście zobrazować.
— Wiem, że nie miałaś z tym do czynienia. Rozmawiałyśmy o tym. Ale to nie zmienia tego, że nie wiem, jak stworzyć między nami dobrą dynamikę, żeby pójść dalej.
— Cóż, żeby ją stworzyć, w dodatku poprawnie, przydałaby się konsultacja ze mną — komentuje cicho. — Daj mi jakiś przykładowy gest czy dotyk, który przychodzi ci naturalnie.
Oblizuję wargi podczas powracania do poprzedniej pozycji, która uwzględnia wznowienie kontaktu wzrokowego między nami.
— Sama nie wiem... — Wzdycham cicho. — Przytulenie?
— Okej. Co przytulenie daje ci do zrozumienia? Albo co przez to uzyskujesz?
— Um... — Drapię się nerwowo po szyi. — Daje mi to przekonanie o czułości, trosce tej drugiej strony. To jest...po prostu miłe uczucie. Ciepłe uczucie.
— Ja nie czuję niczego — mówi bez zająknięcia. — Nie mam problemu z tym, abyś jakkolwiek mnie dotykała. Kwestią, przez którą jeszcze nie przeszłam, są moje blizny.
— Wiem, pamiętam, ale skoro nie czujesz niczego, to tego nie potrzebujesz. Gdyby chodziło może o coś jeszcze, to w końcu poczułabyś się niekomfortowo, a tego właśnie chciałabym uniknąć.
— Lauren, rozmawiałyśmy o tym kilka razy — Camila przesuwa palcami po skroni. Jej spojrzenie ulega zmianie na obojętne, wyprane z emocji, zanim wypowiada kolejne słowa. — Przytulenie. Nie czuję względem tego niczego. Wynika to z tego, że przez grubo ponad dekadę jedyne rzeczy, jakie byłam w stanie jakkolwiek przytulić to kołdra bądź poduszka. Nie miałam nawet żadnego pluszaka, będąc młodsza. Tym bardziej nigdy przez tak długi czas nie otrzymałam takiego gestu.
Ciemne oczy kobiety przez chwilę błądzą w zastanowieniu po moim gabinecie.
— Nie czuję względem takiego gestu niczego. Nie czuję się z nim niekomfortowo, źle, czy jakkolwiek inaczej. Jest...po prostu jedno, wielkie nic. To, na co z kolei byłabym w stanie zareagować to pasek. Albo cios. Na takich warunkach zostałam wychowana.
— Wiem, pamiętam o tym, dlatego nie chciałam poruszać starego tematu. Nie chcę nieustannie przywoływać przeszłość.
— Patrząc jaka moja przeszłość była i jak na mnie wpłynęła, obie wiemy, że i tak do niej jeszcze niejednokrotnie wrócimy. Uprzedzałaś mnie o tym, dlatego nie ma potrzeby, aby teraz obchodzić się ze mną, jak z jajkiem.
— Nie próbuję, ale jeśli jestem w stanie inną drogą rozwiązać jakąś niezrozumiałą kwestię, to głowię się nad tym, żebyśmy nie musiały przywoływać tego wszystkiego, przez co przeszłaś, Camila.
— Rozumiem intencje — kiwa głową, powracając do mnie spojrzeniem. — Pamiętasz takie paski, które nosili najczęściej metale albo punkowie? Takie, które przy każdej dziurce miały srebrny kawałek metalu? Albo końcówka paska była cała metalowa?
— Um, tak, pamiętam.
— Do tego rodzaju pasków jestem przyzwyczajona — prostuje krótko informację, której nigdy nie uzupełniła podczas naszych sesji. Nie mogę powstrzymać nieprzyjemnego drżenia ciała na samą myśl. To ciężkie, pokryte w wielu miejscach metalem paski, które z pewnością łatwo rozrywały skórę, jak i pozostawiały głębokie siniaki nawet przy lekkim zamachnięciu się. — Coś takiego mogłoby mnie poruszyć. Negatywnie, oczywiście, ale, tak czy siak, wywołałoby u mnie jakąś reakcję. Wobec tego albo nie miałam żadnego kontaktu fizycznego z nikim, albo byłam traktowana paskiem, idąc tym przykładem. Przytulenie w tym wszystkim jest dla mnie niczym. Jest tak bardzo obce, że aż neutralne.
— A to jest dopiero jeden przykład... — Kwituję cicho pod nosem, niekoniecznie dla uszu Camili, ale po uniesieniu przez nią jednej brwi wiem, że wychwyciła te słowa.
— Nauczyłam się mieć otwarty umysł — kobieta zaczesuje w tył włosy przy pomocy obu dłoni. — I biorąc to pod uwagę, nie zamykam się na możliwość, że moje obojętne odczucia mogłyby ulec zmianie. Jestem do takich gestów w moją stronę nieprzyzwyczajona do tak bezuczuciowego rezultatu, ale może ulegnie to zmianie. Z czasem.
— Och.
Teraz jest mi niesamowicie głupio, bo założyłam, że powinnam zająć się tym sprawą sama i przynieść Camili rozwiązanie — z dobrymi intencjami — a finalnie wystarczyła tylko rozmowa między nami. W takim momencie dostrzegam, jaki progres zrobiła, a którego ja jednocześnie nie zauważyłam. Kiedy wróciła po raz pierwszy do Nowego Jorku, była celowo skryta i tajemnicza. Teraz wystarczyło rzucić tematem, a Camila rozwijała go dalej, aby znaleźć wspólnie rozwiązanie.
Przy takim rezultacie raczej mało kto pomyślałby, że moja profesja polega na rozmowach skoro sama nie potrafię ich w życiu prywatnym poprawnie przeprowadzać.
— Nie rozwiązuj za naszą dwójkę jakiejś niejasnej kwestii, Lauren — głos kobiety jest stanowczy. — Rozumiem dobre intencje. Jednak...następnym razem po prostu ze mną rozmawiaj. Nie chcę zastanawiać się nad tym, co mogłam zrobić źle, bo mam wrażenie, że mnie unikasz. Chcę, żebyś była ze mną szczera, co jest grane, żebyśmy mogły o tym porozmawiać.
Kiwam głową, bo nie wiem, jak mogłabym przez ten wstyd odpowiedzieć.
— Wolę się z tobą pięć razy pokłócić i finalnie pogodzić i tym samym rozwiązać problem niż domyślać się, co ci chodzi po głowie.
— Przepraszam.
Kobieta macha dłonią, zbywając moje słowa. Widzę powrót błysku w jej oczach, a mimika nie jest już tak niewzruszona, więc prawdopodobnie nie jest na mnie zła.
— A teraz powiedz mi... — Przysuwa fotel bliżej biurka i sięga palcem wskazującym do laptopa, powoli go zamykając. — Czy w twoim zastanawianiu się o gestach i dotyku zależało ci bardziej na tym, aby mnie dotykać czy być dotykaną? — Mrużę na pokaz podejrzliwie oczy, chociaż wewnętrznie odczuwam zawstydzenie przez znajomo niski ton Camili.
— Na obu — mówię krótko i zwięźle, próbując nie pokazać żadnej reakcji na sposób wysławiania się kobiety.
— Mhm — kiwa głową, po czym opiera brodę na złożonych dłoniach ze wzrokiem utwionym bezpośrednio we mnie. — Biorąc to pod uwagę, powinnam zatrzasnąć zamek i się z tobą pieprzyć, żeby nadrobić zaległości?
Moja głowa natychmiastowo opada i tym razem wiem, że nawet opadające włosy nie zasłonią zarumienionych policzków. Mimo to, przykładam dłoń do czoła, próbując zasłonić się jak najbardziej, wzdychając przy tym cicho.
Mogłam się tego spodziewać.
Znaczy, dosłownie prosiłam się o taki komentarz.
— Jestem w pracy, Camila — upominam ją, nadal nie unosząc głowy.
— Jesteś na przerwie — odpowiada bez namysłu tuż po moich słowach.
— To nie ma znaczenia — mamroczę. — W każdej chwili może przyjść do mnie pacjent przed umówioną godziną albo...
Urywam zdanie w chwili, kiedy czuję dłoń przesuwającą się po wewnętrznej stronie mojego uda. Niemal odskakuję z krzesłem od biurka i odwracam się na lewo, gdzie stoi teraz kobieta. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że wstała i zdążyła do mnie tak cicho podejść.
— Camila, co ty robi... — Mój głos się zacina, kiedy przekręca fotel, więc jestem zwrócona w jej stronę, po czym kuca i układa tym razem obie dłonie na moich udach, krążąc palcami w ich górnej części.
— Nadrabiam zaległości.
Dobrą chwilę zajmuje mi ogarnięcie sytuacji i opamiętanie — w końcu każdy może tutaj wejść.
— Camila, jestem w pracy — strącam na szybko jej dłonie.
— Muszę przyznać, długie spodnie utrudniają dostęp — przesuwa ręce na moje zgięte kolana. — Nie wydajesz się zbytnio przejęta tym, co robię, ale możliwością bycia nakrytą — dodaje, po czym przekręca na bok głowę w zastanowieniu z głupawym półuśmiechem.
— Nieprawda — od razu zaprzeczam. — Wstawaj — dodaję bardziej stanowczym głosem, chociaż zawstydzenie wciąż widnieje na mojej twarzy, więc nie ma to tak skutecznego wydźwięku.
— Hmm...
Zanim jestem w stanie ułożyć pytanie, co tym razem chodzi jej po głowie, Camila odrobinę się unosi i niespodziewanie przykłada swoje usta do moich, natychmiastowo pochłaniając w mroczący pocałunek, którego pierwszorzędnie się nie spodziewałam. Jej język niemal od razu przedostaje się między moje wargi, delikatnie zaczepiając, gdy dłonie przesuwają się odrobinę wyżej i masują opuszkami środkową część ud.
Oczywiście instynktownie oddaję pocałunek, choć z małym opóźnieniem przez zaskoczenie.
Wzdrygam się odrobinę, gdy kobieta napiera klatką piersiową na moje nogi, rozsuwając je nieznacznie, przez co znajduje się jeszcze bliżej mojego ciała. Nie wynika to z niechęci, ale kolejnej niespodzianki z jej strony.
Nie zmienia to jednak tego, że bez większego przemyślenia sunę dłońmi po jej zakrytych ramionach, krzyżując je tuż za karkiem i chwytając między palce kilka kosmyków. Camila wzdycha cicho na ten ruch, ale sekundy po tym przysuwa się jeszcze bliżej mojego ciała.
Do momentu, kiedy słyszę w oddali kroki, na które niczym poparzona odsuwam się od Camili, odjeżdżam krzesłem i przekręcam je tak, aby być skierowana w stronę biurka.
Nikt nie wchodzi.
Nikt nie puka.
— Panikara — mamroczy Camila, wstając na równe nogi.
— Jestem w pracy — sapię cicho i krzyżuję ramiona pod biustem. — Nie dałoby się tego wytłumaczyć, gdyby ktoś wszedł i zastał nas w takiej sytuacji.
— Myślę, że nikt nie potrzebowałby na to wytłumaczenia — wzrusza nonszalancko ramieniem.
— Camila, to nie jest zabawne — besztam ją, gdy widzę na ustach cień uśmiechu. — Co ja z tobą mam? — Mamroczę i pocieram prawą skroń palcami.
— Bajkowo. Przezajebiście — podchodzi bliżej. — Nie narzekałaś chwilę temu.
— Camila... — Odchylam głowę na oparcie fotelu. — Nie powiedziałam ci o tym wszystkim w kwestii dotyku, żeby... Chodziło mi o to, żeby w chwili, kiedy... — Urywam ponownie, nie wiedząc jak dobrze złożyć słowa. — W idealnym założeniu, chciałabym, żebyś była blisko mnie, bo faktycznie chcesz być fizycznie blisko. Nie chciałabym, żeby to się działo dlatego, że zaczęłam ten temat i żeby traktować takie momenty, jako zaliczona rzecz do zrobienia, bo tak wcześniej ci powiedziałam.
— Hmmm... — Kobieta zatrzymuje się tuż przy fotelu, który wciąż zajmuję i chwilę po tym czuję ciepły palec sunący wzdłuż mojej szczęki, skutecznie przyciągający uwagę. Prawie natychmiast nasze spojrzenia się spotykają. — Jesteś panią doktor, powinnaś słuchać, a nie słuchasz mnie wcale.
— Co takiego?
— Powiedziałam, że jestem obojętna względem takich gestów i wynika to tylko i wyłącznie z tego, że jest mi to tak bardzo obce. Nie ma to żadnego związku z tobą.
— Wiem. Znaczy, zdaję sobie z tego sprawę, że prawdopodobnie się do tego nie przyczyniłam. Ale chciałam uprzedzić wyciągnięciem tego tematu możliwy dyskomfort, który mogłabyś przy czymś odczuć, a ja nie byłabym tego świadoma, Camila.
— Słuchałaś tak piąte przez dziesiąte — wzdycha cicho, po czym nachyla się do mnie, nieustannie podtrzymując kontakt wzrokowy. — Gdyby bycie blisko ciebie, dotykanie jakikolwiek inny gest z mojej strony byłby nacechowany zrobieniem tego tylko dlatego, żeby mieć święty spokój z takimi rozmowami byłoby bardzo puste.
Palce Camili powracają na moją twarz, chwytając delikatnie brodę.
— Nigdy nie powiedziałam, że nie czuję niczego, kiedy jestem w pobliżu ciebie — mówi ciszej. — Tym bardziej kłamstwem byłoby, gdybym dała do zrozumienia, że dotykanie cię wcale na mnie nie wpływa.
— Och.
Kobieta przekręca na bok głowę.
— Dlatego też powiedziałam, że staram się mieć otwarty umysł i być może kwestie, w których na ten moment jestem obojętna z czasem ulegną zmianie. W dobrą stronę — uważnie przygląda się mojej twarzy. — Och? — Przedrzeźnia mnie, ale nie odpowiadam, tylko lekko zwieszam głowę pod wpływem intensywności jej spojrzenia.
Nie jestem w stanie przetrawić na raz wszystkich nowych informacji, a obecność Camili nie pozwala podejść do tego na tyle na chłodno, aby nie wykazywać nadto oczywistych reakcji, któe mogą być zawstydzająco żałośnie odebrane.
Jak właśnie ten moment zwieszenia ku dołowi głowy.
— Przestaniesz mnie unikać?
Natychmiast powracam do niej wzrokiem.
— Tak. I to też nie chodziło o to...
— Wystarczy — wcina stanowczo. — Pójdziesz ze mną na randkę?
— Ja, um, no tak.
— Pasuje dzisiaj?
— T-tak.
— Będę o ósmej.
Z tymi słowami Camila przerywa między nami kontakt i w pierwszej chwili pochylam ciało w jej stronę, aby go przedłużyć, co wywołuje półuśmiech na ustach kobiety, ale na szczęście tego nie komentuje.
Mam wrażenie, że zrobiła to celowo, jednak mam na tyle samokontroli, aby nie zwrócić uwagi na tak nagły brak kontaktu, który sama wytworzyła. Zamiast tego przyglądam się z dezorientacją i cisnącymi słowami na język oddalającej ku drzwiom sylwetce.
— Jeśli nie chcesz, żebym dokończyła tego, czego niedawno nawet dobrze nie zaczęłam, lepiej nie ubieraj spódniczki albo sukienki, kotku.
◦◦◦
— Ćwiczenia? Chcesz robić ćwiczenia?
Camila spogląda na mnie z dezorientacją, kiedy uparcie stoję nad jej siedzącą na kanapie sylwetką z dłońmi ułożonymi na biodrach.
— Tak.
Kobieta opiera się wygodniej na kanapie i unosi pytająco brew.
— Czy to dotyczy seksu?
— Nie.
— To nie jestem zainteresowana, kotku — macha lekceważąco dłonią.
— Nawet nie wiesz o jakie ćwiczenia chodzi.
— Chodzi o takie, gdzie nie ma seksu. Tyle mi wystarczy.
— Camila — poważnieję. — Ostatnio rozmawiałyśmy o czymś ważnym. I właśnie tego dotyczą te ćwiczenia.
— To znaczy? Rozmawiamy o wielu rzeczach.
— O dotyku.
Camila mruży podejrzliwie oczy.
— A więc chodzi o seks.
— Nie. Wstawaj — gestem dłoni ponaglam ją do podniesienia się.
— Co będę z tego miała? — Pomimo pytania, kobieta się podnosi, nieprzerwanie utrzymując na mnie swoje ciemne spojrzenie.
— Nowe doświadczenie — rozkładam dłonie na oczywiste. — To proste ćwiczenia, które pozwolą nam inaczej spojrzeć na temat, który poruszałyśmy o dotyku.
— To znaczy?
— Zrobimy trzy ćwiczenia. Przeważnie każde z nich trwa do pięciu minut, ale spróbujemy skrócić to do granic dwóch. Pierwsze z nich dotyczy kontaktu wzrokowego.
— Po co nam to?
— Ćwiczenia, które zrobimy dają szansę na pogłębienie intymności i otwarcie się na drugą osobę. Popierają je badania. Jeśli wpisałabyś takie ćwiczenie, nie zdziwiłabym się, gdybyś łatwo znalazła kilka takim filmików — wzruszam ramionami, po czym składam ze sobą dłonie. — W każdym razie, przez dwie minuty utrzymamy kontakt wzrokowy w ciszy. Później zadam proste pytanie o doświadczenie i tyle. To pierwszy krok.
— Ale chyba mogę mrugać?
— Oczywiście. I będziemy przy tym ćwiczeniu stały blisko siebie, ale nie inicjujemy dotyku.
— Brzmi słabo z tą drugą częścią — krzyżuje ramiona. — I co ma dać ta pierwsza część?
— Zobaczymy na koniec co będziesz o tym myślała — mówię jedynie. — Zaczynamy? — Szybko sięgam po telefon, aby ustawić minutnik.
— No dobra, niech będzie.
— Pamiętaj, Camila, robimy to w ciszy.
— Tak, tak — macha dłonią, po czym podchodzi bliżej, zatrzymując się centrymetry ode mnie. — Start?
— Start.
Na początku przychodzi myśl o tym, że jest to bezsensowne ćwiczenie, ponieważ nic w ciebie nie uderza. Jednak im więcej czasu mija, tym bardziej skupiam się na kolorze tęczówek kobiety, przypisując do nich ciepły odcień. Tuż za tym przypomina mi się jeden z pierwszych momentów, kiedy ją spotkałam — wtedy pomimo aranżacji, w jakiej się znalazłyśmy, która wpływała na posiadanie względnie "mrocznego" spojrzenia, nadal widziałam przy jej oczach ciepło, które sporadycznie wydostawało się na wierzch. Być może nie do końca świadomie.
Nie mogę nie uśmiechnąć się na myśl o tym, jaką drogę faktycznie przeszłyśmy. Patrząc na to teraz, wszystko wydaje się takie surrealistyczne.
Ale jednak przeszłyśmy przez taki rollercoaster.
Kiedy niespodziewanie telefon przerywa nasz moment ciszy, od razu zauważam, że Camila szybko ucieka wzrokiem i wielokrotnie trzepocze rzęsami.
— Wszystko dobrze? — Pytam, kiedy wyłączam alarm.
— Tak. No i co? Jak wrażenia?
— Pozytywne — unoszę kąciki warg.
— Co przeszło ci przez myśl? — Dopytuje, a ja hamuję komentarz o tym, że jednak ciekawość wzięła w górę i kobieta dała się trochę wciągnąć w nasze ćwiczenie.
— Nasze pierwsze spotkanie.
— Och? To przykre.
— Niekoniecznie. Myślałam o tym, że tak samo, jak teraz widzę ciepło bijące od twoich oczu — mówię znacznie ciszej.
— Ciepło? Ode mnie?
— Mhm. Pomimo okoliczności i atmosfery, w której wtedy się znajdowałyśmy, wciąż biło od ciebie ciepło. Często było tłumione, ale wychodziło na wierzch, kiedy zapominałaś się w naszych rozmowach. Na przykład wtedy, kiedy twoja ciekawość brała górę, a ja uparcie powielałam twoje zachowanie i urywałam moje odpowiedzi w połowie — przekręcam na bok głowę. — Nadal widzę to samo ciepło. Tylko w bardziej permanentnej wersji.
— Och.
— Zresztą twoje oczy pasują do całej twojej aparycji.
— Czyżby? Znaczy, wiemy jakie mam korzenie. Musi się to trochę ze sobą zgrywać. Przynajmniej przeważnie tak jest, kotku.
— Chodzi mi o to, że bije od ciebie ciepło — wcinam bez przemyślenia. — Twoje oczy, ton skóry, włosów...to wszystko jest po tej ciepłej stronie.
— Och...
— Czyli niewiele się zmieniło. Nadal bije od ciebie to samo, tylko na dłużej — kwituję. — A jak u ciebie? Co ci przeszło przez myśl?
— Że masz kolorowe oczy — rzuca z lekkim półuśmiechem. — Które swoją drogą nadal zmieniają barwy, jak pory roku — dodaje ciszej, ponownie krzyżując ramiona pod biustem. — Wydaje mi się, że wpadasz w chłodniejsze tony, ale to tylko takie wrażenie. Cóż, jako pani doktor podejrzewam, że jesteś nie do poruszenia, także może być w tym cień prawdy — pociera brodę palcami prawej dłoni. — Masz bardzo intensywne spojrzenie. Ale może tak mi się wydaje, terapeutka powiedziała mi, że pomimo ciemnego koloru tęczówek mam wrażliwe oczy i to też jest normalne, ale...
— Terapeutka? Masz terapeutkę? — Wcinam się natychmiastowo. — Od kiedy? I jak się nazywa?
Camila w odpowiedzi uderza otwartą dłonią we własne czoło z mocno zaciśniętymi powiekami.
— Ja pierdolę. Świetnie. Miałaś tego nie wiedzieć.
— Co? Dlaczego?
Camila pociera czoło, które chwilę wcześniej uderzyła i odsuwa się o drobry krok z grymasem na twarzy.
— Właśnie dlatego. Bo będziesz zadawała tryliard pytań.
— To źle, że jestem zainteresowana? — Nie jestem pewna, jak powinnam zareagować.
— Nawet jeśli zacznie się od niewinnego zainteresowania, szybko przejdziesz do trybu pani doktor, czego chcę uniknąć. Nie chcę się dowiadywać, że znasz moją terapeutkę, a może nawet i się z nią widywałaś na jakiś webinarach czy czymś takim.
— Ale to ma też dobrą stronę. Mogłabym całkiem trafnie powiedzieć ci czy to dobry specjalista.
— Ale nie chcę tego wiedzieć. W tym rzecz — przeciera twarz dłońmi. — Może to dziwne, ale nie chcę już twojej pomocy. Nie w ten sposób.
— Och.
Auć, trochę zabolało.
— Nie chcę, żeby moja przeszłość i rzeczy, które mam jeszcze do przerobienia wpływamy na to, co tutaj mamy. A wiem, że dostałabyś bzika, gdybyś się dowiedziała i znowu wchodziła w tryb pani doktor.
— Teraz jest to dla ciebie problemem? Że jestem lekarzem?
— Nie, ale nie widzę cię jako lekarza, Lauren — wzdycha cicho. — I nie chcę, żeby przez moją przeszłość wracała do mnie łatka twojej byłej pacjentki. Wolę skupić się na teraźniejszości i na nas, na tej relacji, zamiast komplikować na nowo sprawy.
— Planowałaś w ogóle mi o tym powiedzieć? Że widujesz się z terapeutką? — Krzyżuję ramiona pod biustem.
— Kiedyś, tak. Myślę, że tak. Ale to była rozmowa przewidziana na znacznie później... — Oblizuje wargi. — Chciałam, żebyśmy najpierw miały między nami stałość i wiedziały, jaką dokładnie relację mamy, zanim rzucę taką bombę.
— Kurwa mać, Camila — zaczynam chodzić po salonie, będąc zwrócona plecami do kobiety. — Naprawdę myślisz, że jakbyś powiedziała mi o tym szybciej i dała od razu znać, że nie chcesz, żebym wypowiadała się na temat tej terapeutki — w tym czy ją znam i czy faktycznie jest dobra — to bym udawała głuchą i dała ci wszystkie informacje, które wiem?
— Nie chcę, żeby nawet przez sekundę pojawiła się myśl o tym zasranym ośrodku — głos Camili robi się niższy. — Nie chcę, żebyś nawet przez niecałą sekundę pomyślała o mnie, jak o pacjentce potrzebującej pomocy. Robię wszystko, co mogę, żeby do tego nie doszło, a mówienie o terapeutce jest trochę proszeniem się o powrót do przeszłości.
— Przecież wiem, że nie jesteś moją pacjentką, Camila — moje ramiona znacząco opadają, kiedy na nowo się do niej zwracam.
— Ale będziesz mnie postrzegała w ten sposób. Nawet przez głupie 10 czy 15 sekund — nawet z takiej odległości widzę, że coraz szybciej oddycha. — Możesz się wściekać ile chcesz, ale staram się być dla ciebie kimkolwiek byleby nie pacjentką. Do teraz nawet nie mam pierdolonego pojęcia, kim dla ciebie jestem, ale i tak pcham to wszystko naprzód, jak tylko mogę.
— Nie przeszło ci w ogóle przez myśl, że miło byłoby wiedzieć i, no kurwa nie wiem, Camila, wesprzeć cię, jeśli byłaby potrzeba? — Rozkładam dłonie z tym retorycznym pytaniem. — To ty utknęłaś przy myśli, że nieustannie widzę cię jako swoją pacjentkę. Nie uważasz, że po takim czasie byłoby to niesamowicie dziwaczne z mojej strony?
— Za to ty nie wpadłaś na pomysł, że wsparcie z twojej strony kojarzy się tylko z ośrodkiem? To niczym powrót do tego dziadostwa.
— Dlaczego miałabyś od razu kojarzyć wsparcie z ośrodkiem? Nie ma tylko jednej drogi na okazywanie wsparcia, Camila.
— Ale tylko to znam z twojej strony! — Niskie, gardłowe mruknięcie pełne niezadowolenia roznosi się po salonie, zanim kobieta siada na oparciu kanapy, jednocześnie odwracając się do mnie plecami.
— To nieprawda, Camila — zaciskam wargi i dłonie z frustracji. — Nie znasz mnie tydzień poza ośrodkiem i naszymi starymi sesjami.
— Ale nie mam z tobą żadnej stabilności, która pozwoliłaby mi zredefiniować nawet to głupie wsparcie. Jedyne wsparcie jakie znam i pamiętam to to, które dostawałam od ciebie w wersji mojego lekarza!
Momentalnie mnie zatyka, bo nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
— Zresztą wiesz co? To nie jest, kurwa, ważne. I tak się nie dogadamy. Ty masz swoją opinię. Ja mam swoją — macha lekceważąco dłonią. — Nie zamierzam wchodzić dalej w ten temat, bo jeszcze na koniec wyjdzie, że chcę cię do czegoś zmusić. Chociaż tak naprawdę nie widzę sensu w tych wszystkich randkach, bo nie dowiaduję się o tobie czegoś niezwykle nowego i wątpię, że ty masz jakieś nowe informacje na mój temat. Ale rób sobie co chcesz — przeciera twarz dłonią, po czym spuszcza głowę. — Zostańmy dalej w tej dziurze bez dna, Lauren.
— Wszystko tak świetnie przemyślałaś — powoli podchodzę do kobiety. Zatrzymuję się dopiero wtedy, kiedy jestem naprzeciwko jej spuszczonej głowy i tak właściwie to dzieli nas paręnaście centrymetrów. — Szkoda, że nie przyszła ci do głowy myśl, że może mi się zrobić zwyczajnie przykro na wiadomość o tym, że celowo mi o czymś nie mówisz, bo nie ufasz na tyle mojej reakcji.
— Cóż, mi też jest z wielu powodów przykro i jakoś nad tym nie rozpaczam — odpowiada kąśliwie, spoglądając na mnie spod byka przez sekundę czy dwie.
— Och, czyżby?
— Wyczuwam nutę niepotrzebnej protekcjonalności, Lauren.
— Nie rozumiem użycia czasu teraźniejszego. Jeśli miałyśmy jakiekolwiek nieporozumienia w przeszłości, czy to bliższej, czy to dalszej, przepraszałam, o ile faktycznie coś spieprzyłam. Skąd więc powody do przykrości w tej chwili?
— Masz jakieś 15 różnych dyplomów w gabinecie dowodzących na iloraz twojej inteligencji, ale jednak zadałaś mi możliwie najgłupsze pytanie.
— Słucham?
— Nie chce mi się wierzyć, że nie zdajesz sobie sprawy, że coś do ciebie czuję, Lauren — wzdycha cicho, pocierając policzek. — Bardziej przykre jest to, że te wszystkie randki nie zmieniły niczego w tej relacji — wskazuje palcem raz na mnie, raz na siebie, po czym unosi głowę, przez co nawiązujemy kontakt wzrokowy. — A najbardziej przykre jest to, że jeśli powiem słowo więcej, to...cóż, obie wiemy, że z naszej dwójki to ty masz tendencję do dosłownego uciekania. To będzie dosłownie moment, kiedy znikniesz za drzwiami, a ja zostanę tutaj i będę się obwiniała o wypowiedzenie dwóch czy trzech słów za dużo.
— To nie tak, że sama jestem z kamienia — odpowiadam po chwili, ale wydaje mi się, że słychać w moim głosie napięcie. Mimowolnie krzyżuję ramiona pod biustem i zaciskam dłonie na swoim ciele, aby odreagować wzrastający stres.
— To po co ci te wszystkie randki? Nadal sprawdzasz to, co sama możesz czuć? Czy może tworzysz jakąś listę niedociągnięć, zanim zdecydujesz się na cokolwiek więcej?
— Przecież wiesz, że mi na tobie zależy. To nie tak, że się z tym kryłam. Mówiłam ci o tym. A randki...
— Wciąż ci zależy? — Camila wstaje i mnie wymija. — Wiesz na czym może ci jeszcze tak samo zależeć? Na żarciu. Na dobrym winie. Na samochodzie.
— To nie jest to samo, Camila — wcinam natychmiastowo.
— Mówiąc mi po raz kolejny to samo od tak dawna daje do zrozumienia, że nie idzie to progresywnie w przód. Co więcej, myślę, że te randki gówno dawały. To chyba była tylko głupia wymówka, żeby owca była pełna i wilk nasycony.
— To nie była żadna wymówka — odwracam się do niej, dostrzegając jak sięga z lodówki bezalkoholowe, smakowe piwo, które natychmiast otwiera. — I wiesz, to niezbyt przyjemne słyszeć, że uniżasz znaczeniu tego, co mówię.
— Zależy ci — prycha cicho, powtarzając moje słowa. — Mogłoby ci zależeć nawet na, kurwa, zranionym ptaszku na ulicy.
— Camila, to nie jest to samo. Chyba przesadzasz.
— Och, zdecydowanie nie przesadzam — kręci głową. — Mogłabym bez problemu powiedzieć w twoją stronę znacznie więcej niż to, że mi zależy. A tymczasem sama dostaję coś takiego. Nie uniżam twoim słowom, ale chyba dotarłyśmy do nieprzekraczalnej granicy, z którą nie da się nic zrobić.
Oblizuję nerwowo wargi. Wiem, że Camila dawała kilka sugestii odnośnie jej uczuć. Sama myśl o tym, że mogłaby powiedzieć o nich tak wprost — przede wszystkim na głos, co nadałoby śmiertelnej powagi do naszej relacji — wprawia mnie w niemiłosierny stres, którego nie potrafię pohamować.
— Myślę, że możesz iść do domu, Lauren — posyła mi półuśmiech bez humoru, zanim odwraca wzrok w kierunku okna z butelką przytkniętą do warg, z której chwilę później bierze kilka łyków. — Nie ma sensu poszerzać tematu. I tak samo myślę, że rozmowa za parę dni i pójście na kilka randek dla załagodzenia wszystkiego już się nie sprawdzi.
— Chyba nie mówisz poważnie — mój głos traci na sile.
— Jestem zatrważająco poważna.
— Nie możesz mówić poważnie, Camila.
— A co chcesz usłyszeć? Mam na głos wybierać, czy jestem w tobie zauroczona, zakochana czy może jestem o duży krok dalej ze swoimi uczuciami i mogłabym powiedzieć, że cię kocham?
Milczę.
— A ty zostaniesz przy tym, że ci na mnie zależy — dodaje, nie przedłużając ciszy, która mogłaby zrobić się w zastraszającym tempie niezręczna. — Zależy ci. Kurwa mać — pociera nerwowo czoło, po czym bierze kolejny łyk piwa. — Nie musisz się przejmować, przerabiałam trzech terapeutów i mam kogoś, kto jest dobry, więc wyżalę się i będzie okej — wzrusza ramieniem z wzrokiem nieustannie utrzymanym na oknie. — Chociaż wątpię, że powrócimy do nawet pozornej przyjaźni. W każdym razie, możesz iść do domu, Lauren. Żegnam.
Wciąż milczę. I stoję w miejscu.
Słowa kobiety jednocześnie do mnie docierają — aż zbyt dobitnie — ale z drugiej strony czuję się otępiała. Dostaję wrażenia, jakbym to wszystko usłyszała, ale w tej samej chwili każde słowo przeszło obok mnie, pozostawiając w kompletnej dezorientacji.
— I jeszcze zanim wyjdziesz — Camila prostuje palec od dłoni, w której trzyma butelkę i wskazuje nim w moim kierunku. — Było ci przykro, bo niczego nie powiedziałam o terapeucie. Poza tym, co powiedziałam, planowałam poruszyć temat znacznie później. Najlepiej wtedy, gdyby jednak okazało się, że mamy jakąś stabilność, związek. I najlepiej wtedy, gdy mając to wszystko, miałabyś absolutną pewność, że moja uwaga jest skupiona na tobie, na nas.
Marszczę brwi w niezrozumieniu.
— Dopiero gdybym wiedziała, że masz do mnie takiego rodzaju zaufanie to powiedziałabym ci o terapeutce — wzdycha cicho. — W ten sposób może nie przeszłoby ci przez myśl, że doszłoby do powtórki tego, co miało miejsce między nami, kiedy byłam twoją pacjentką. Może w ten sposób uniknęłabym myśli o tym, że mam w tym jakiś schemat. Wiesz, tworzenie czegoś z osobami, które mają mi pomóc — przełykam ciężko ślinę. — Być może w tym długoterminowym planie udałoby się takich dręczących myśli uniknąć, gdybym miała twoje zaufanie. Planowałam podejść do tego w taki sposób również dlatego, że wspominałaś o przykładzie ze zdradą. Gdybym raz miała kontrolę ja, a za kolejnym Essie.
Czuję, jak moje barki uginają się pod niewidzialnym ciężarem na każde kolejne słowo kobiety.
— W każdym razie, to tyle. Nie chciałam tego rozgrzebywać, ale możliwe, że już więcej cię nie zobaczę, także... — Ponownie wzrusza ramieniem. — Nie mam już niczego więcej do powiedzenia. Możesz wrócić do domu. Wiem, że jesteś samochodem, więc nie muszę martwić się o dojazd do domu.
NIe jestem w stanie drgnąć.
Otworzyłyśmy tyle tematów, że czuję się na tyle przytłoczona, że potrafię stać tylko w miejscu i nieustannie spoglądać na kobietę te kilka metrów dalej. Nie potrafię jednak przyswoić do siebie tak dobitnie wszystkich wątków — biorę tylko do siebie to, co zostało powierzchownie powiedziane, nie zastanawiając się przy tym nad konsekwencjami, które wynikną z każdego wypowiedzianego słowa.
Razem z tą świadomością czuję się również wybita z rytmu — jestem przyzwyczajona do tego, że z łatwością przychodzi mi odpowiedź na trudne pytanie albo jakieś zarzuty. Nawet jeśli początek mojej odpowiedzi jest wymijający, szybko wracam z pełną pewnością w dalszej części wypowiedzi.
Teraz jednak brakuje mi słów. Zwłaszcza na samą myśl o tym, że gdybym mocniej naparła na kobietę, to istnieje prawdopodobna możliwość, że rozwinęłaby się w kwestii uczuć i faktycznie powiedziałaby na głos, który wariant z trzech podanych ją dotyczy.
Nie podejrzewałam, że dojdziemy do takiego punktu. Chociaż spotykamy się od dłuższego czasu i coraz łatwiej dostrzegam zmiany, jakie zaszły w Camili od jej powrotu do Nowego Jorku.
— Wracaj do domu — słowa kobiety przywracają mnie do rzeczywistości.
Mówiąc je, być może celowo podparła bok głowy o dłoń, więc teraz nie jestem w stanie w pełni widzieć jej twarzy. Przez kolejną chwilę milczę, przyglądając się opartej o blat kuchenny sylwetce, zanim stopy niosą mnie w jej kierunku.
— Jedna kłótnia więcej nie powinna przesądzać o końcu znajomości — mój głos jest cichy.
— Jeśli uważasz, że chodziło tylko o kłótnię, to najwyraźniej masz problemy ze słuchem.
— Słuchałam — zapewniam, zatrzymując się zaledwie kawałek od jej ciała. — Użycie innego zwrotu odnośnie uczuć nie znaczy, przynajmniej dla mnie...że... — Opieram się tak samo, jak ona o blat. — To nie znaczy, że są znikome.
Camila nie odpowiada — co więcej, nawet na mnie nie patrzy. Pociąga tylko kolejny łyk piwa.
— To nie jest ten typ "zależy mi", jaki sobie wyobraziłaś — spoglądam na własne dłonie. Nerwowo splątuję ze sobą palcę i wzdycham pod nosem. — Zależy mi na tobie i... — Urywam ze ściśniętą klatką piersiową. — To przerażające, jak bardzo mi zależy.
— Jakoś wcześniej nie było ci po drodze rzucić jakimkolwiek zapewnieniem w moją stronę. Chyba trochę na to za późno, nie uważasz?
— Nie przychodzi mi z łatwością mówienie o rzeczach, które przerażająco przytłaczają. A to właśnie główna kwestia — jak bardzo mi zależy. Trudno znaleźć inne adekwatne słowa, które jednocześnie nie przytłoczyłyby ciebie tym, co czuję.
Camila powoli przekręca głowę — widzę to kątem oka, ale tym razem nie ośmielam się krzyżować z nią spojrzenia. Zamiast tego nadal utrzymuję uwagę na nerwowo plączących się palcach.
— Więc lepiej, żeby najpierw wychodziło takie bagno, abyś w końcu się odezwała zamiast...chociaż spróbować się przemóc i jakoś ze mną porozmawiać? Nawet trochę, byleby obie strony wiedziały, że idziemy z tym dalej?
— Jeszcze trudniej przyznać, że psychiatra niezbyt dobrze znosi rozmowy o uczuciach — wykrzywiam wargi w grymasie. — To bardzo żenujące.
— Nie widzę cię jako psychiatrę — wzdycha. — Nawet jeśli się wymądrzasz z tymi swoimi pojęciami, których w życiu nie słyszałam.
— Nie wymądrzam się — odpowiadam natychmiastowo, a Camila prycha.
— Z pewnością. W każdym razie, nie wiem, co mam z tobą zrobić. To przestaje być zabawne, tak wiecznie chodzić dookoła, zamiast przejść konkretnie do sedna, a potem to, co ustalimy pielęgnować.
— Cóż, krokiem w dobrą stronę byłoby nie wyrzucanie mnie stąd? — Rzucam wąpliwie, zanim szybko chwytam za piwo Camili, po czym biorę porządnego łyka. — Teraz nie mogę wsiąść za kółko. Technicznie.
Camila powoli unosi swoje ciemne oczy, dopóki nie stykają się z moimi. Na sam koniec mruży delikatnie powieki.
— Jest bezalkoholowe.
Wypuszczam drobne westhcnięcie.
— Wiem.
— Skąd ty się urwałaś? — Prostuje się i odchyla w tył głowę. — Naprawdę nie wiem, co mam z tobą począć.
— Podejdźmy do tego na nowo. Inaczej — daję sugestię.
— Co, znowu te randki? Mam wrażenie, że ich celem jest widywanie kogoś, z kim tak naprawdę nie chcesz się spotykać, ale wypada, bo głupio jest odmówić.
— To nieprawda — od razu przybliżam się do kobiety i sięgam bez zastanowienia dłonią do jej zakrytych pleców. — Chcę spędzać z tobą czas, Camila.
— To jedna rzecz. Druga i bardziej istotna jest taka, jako kto spędzam z tobą czas. Po pół roku spotykania się nadal nie mam zielonego pojęcia.
— Zależy mi na tobie — powtarzam. — Potrzebuję cię — przysuwam się jeszcze bliżej, przez co mogę z łatwością poczuć ciepło ciała kobiety.
— To wciąż gadka naokoło — przekręca głowę, żeby na mnie spojrzeć. — A czuję, że kontynuowanie tematu skończy się tym, że zdecydujesz się na coś, czego nie chcesz. A potem ja będę czuła się temu winna. Kolejne pierdolone błędne koło.
— Mówię poważnie, Camila — odkładam piwo i sięgam drugą dłonią do szlufki w jej spodniach, aby zwróciła się do mnie przodem ciała. Robi to, ale z ociąganiem. — Potrzebuję cię — powtarzam. — Nie chcę sobie wyobrażać przez co będę przechodziła, gdybyś znowu zniknęła.
— Wtedy było inaczej, Lauren.
— A teraz byłoby jeszcze gorzej — zaciskam wargi. — Nie chcę cię stracić. Naprawdę nie chcę. I nie planuję odpuszczać — obniżam dłoń po jej plecach, zatrzymując się na ich dolnej części. — Czy możemy...
— Hm?
— Czy możemy ochłonąć? A potem porozmawiać o tym wszystkim? I zobaczyć, co dalej? Porozmawiać o tym, czego chcemy?
— Nie dało się tego zrobić wcześniej? — Pyta z uniesionymi brwiami.
— Rozmowy nie są moją mocną stroną. Wbrew pozorom — przyznaję niezbyt śmiało.
— To już ustaliłyśmy. Nie oczekuję tego, żebyś była ideałem. Ale chcę wiedzieć, jak z tobą rozmawiać. I chciałabym potrafić wyczuć, kiedy jest z tobą coś nie tak, żebym mogła zareagować.
— Przepraszam — mamroczę po ucieczce ze spojrzeniem od ciemnych oczu brunetki.
Bardzo szybko powracam z uwagą na Camilę, ponieważ czuję jej dłoń na tyle mojej głowy, zanim przyciąga mnie do swojego ciała, przez co policzek styka się z jej gorącą szyją.
— Mogłabyś postawić mi jakieś dobre żarcie albo coś ugotować, zamiast przepraszać — czuję, jak jej palce przeczesują moje włosy. — A tak swoją drogą... — Palce od drugiej dłoni Camili prześlizgują się do mojej brody, delikatnie napierając, więc unoszę głowę, aby móc spojrzeć na jej twarz. — Naprawdę chcesz, żebym z tobą zwariowała?
Mimowolnie oblizuję wargi, kiedy niespodziewanie przysuwa twarzy na tyle blisko, że aż mrużę powieki. Przelotnie widzę cień uśmiechu na jej ustach, zanim całkowicie zamykam oczy, jednak zamiast pocałunku czuję subtelne szturchnięcie na czubku nosa.
— Zapomnij — w oczach Camili tli się rozbawienie. — Jakbyś zasłużyła za te wszystkie numery — mam wrażenie, że celowo skierowuje spojrzenie na moje usta, które na nowo oblizuję.
— Przecież nic nie powiedziałam.
Kobieta unosi jedynie brew.
— Zacznij się zachowywać — zsuwa dłonie do moich bioder, po czym przysuwa się na tyle blisko, że nasze piersi delikatnie się stykają. — Jeśli zauważę rezultaty to dam ci wszystko, czego będziesz chciała — przekręca na bok głowę z widocznym półuśmiechem i zaczepnie zmrużonymi powiekami. — A może być tego sporo... — Oblizuje usta w możliwie najbardziej prowokacyjny sposób z użyciem języka. — ...skoro tak bardzo mnie potrzebujesz, kotku.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top