‣ Scars

Teraz przy kopiowaniu tych wszystkich ff's, które napisałam żałuję, że wstawiłam tyle rozdziałów do każdego. Niby prosta sprawa — skopiować — ale ileż można?

Ileż można...

◦◦◦◦◦◦

Kiedy się budzę mam wrażenie, jakbym spała wieki. Dlatego właśnie początkowo nie otwieram oczu tylko wtulam twarz w poduszkę, która zaskakująco słodko pachnie. Początkowo jestem zdezorientowana zrelaksowaniem własnego ciała, ale oczywiście ten stan nie trwa długo. 

Prawie wyskakuję spod cienkiej kołdry, kiedy ciepła dłoń przesuwa się po moim nagim boku. Natychmiastowo się zakrywam aż po samą szyję, gdy tylko napotykam twarz Camili, klnąc na siebie w duchu za pozwolenie, aby tutaj została. I właściwie za pozwolenie, żeby sytuacja z kuchni przeniosła się do mojej sypialni.

— Wyspana? — Unosi się wyżej na poduszkach.

Zaciskam usta w wąską linię, zaczynając wędrować spojrzeniem po pomieszczeniu, jakby miało to jakoś pomóc. Nie znajduję w zasięgu wzroku żadnego skrawka ubrania, żeby wyślizgnąć się stąd bez słowa. Wstanie nago zdecydowanie odpada.

— Kotku?

Prawie spieprzam się z łóżka, gdy ponownie odskakuję od jej dłoni. Tym razem unosi jedną z brwi, patrząc na mnie z jawnym zaskoczeniem. Powoli cofa rękę i lustruje moją osobę jeszcze przez chwilę tymi ciemnymi tęczówkami, zanim rozchyla usta zapewne, aby coś powiedzieć, ale w porę się odzywam.

— Zrobimy tak — oblizuję wargi. — Tego nie było.

— Słucham?

— Zapomnimy o tym, że tutaj przyszłaś. I zapomnimy o tym, co później miało miejsce. Całkowicie. Mogę nawet zapomnieć, że wróciłaś — kiwam do siebie głową. — Zrobimy dokładnie tak.

— Nie — zaciskam mocno zęby. — Dlaczego tak nerwowo reagujesz? Przecież nie zrobiłam nic złego.

— Włamałaś się.

— Cóż, dziesięć minut po tym jakoś szczególnie nie narzekałaś, więc w czym rzecz?

— Nie powinno cię tutaj być. Zniknęłaś — patrzę w kompletnie przeciwnym kierunku. — Bez słowa.

— Wiem... — Wzdrygam się, gdy muska opuszkami palców górną część mojego ramienia. — Pomogłaś mi — przypomina.

— Nie sypiam z pacjentami — wykrztuszam i szczelniej owijam się kołdrą, ponieważ kobieta jest całkowicie ubrana. 

— Nie jestem nią — prycha gorzko.

— To był błąd. To, co się stało. Dopilnuję, żeby kolejna taka sytuacja między nami nie miała miejsca.

— Dlaczego?

— Byłaś moją pacjentką.

— Nie jestem od roku.

— Właśnie. I nie było cię rok. Uciekłaś z dnia na dzień i teraz na co właściwie liczysz? — Powoli podnoszę się z materacu, gdy już jestem całkowicie zakryta. 

— Teraz już jestem — również wstaje. 

— Nie staniesz się w żaden magiczny sposób moją pacjentką, więc teoretycznie... — Znowuż oblizuję usta. — Teoretycznie nie powinnyśmy wchodzić sobie w drogę. Czas zacząć to praktykować.

— Dlaczego? — Zaciska pięści. — Zmieniasz zdanie co chwilę, Lauren. Mówisz nie, a robisz tego przeciwieństwo. Zdecyduj się.

— To był błąd — powtarzam bardziej dosadnie. — I więcej nie będzie miał miejsca.

— Niby dlaczego? 

— Nie muszę mieć powodu — przewracam oczami i powoli ruszam w kierunku zarówno Camili, jak i drzwi. 

— Woah — śmiech, który się z niej wydobywa jest pozbawiony humoru. — Niedawno podobało ci się pieprzenie ze mną.

Zatrzymuję się kilka kroków za nią. Wciągam powoli powietrze do płuc, próbując chociaż odrobinę ukoić nerwy.

— Nie jestem z tych osób, które potrzebują szybkiego pieprzenia — bardziej zaciskam palce na kołdrze. — Wiesz, gdzie są drzwi.

Mrugam powiekami i z mocno bijącym sercem wchodzę do łazienki, zamykając za sobą drzwi — normalnie zostawiłabym je z przyzwyczajenia otwarte, ale nie tym razem. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek będę się cieszyła na widok wcześniej ułożonych ubrań na jednej z szafek. Przynajmniej nie będę musiała się z nią użerać, gdyby skomentowała wybór stanika, czy bielizny. Wcale by mnie to nie zaskoczyło, wręcz przeciwnie, ale nie mam siły na przedzieranie się przez to. 

Dobrze, że bycie pedantką i to cholerne przewidywanie, kiedy będę zbyt leniwa teraz się przydało.

Dopiero po dwukrotnym, trochę wściekłym umyciu zębów wchodzę pod prysznic. Prawie natychmiastowo puszczam nadto ciepłą wodę, mając nadzieję, że gorąc wytopi z mojej skóry cały stres. Staram się przez cały czas opanować oddech, który stał się niestabilny jakiś czas temu. Nawet opieram dłonie o chłodne kafelki, żeby mieć oparcie, ponieważ czuję się wyjątkowo słabo i bezbronnie. Dokładnie tak, jakbym miała za chwilę upaść i nie mieć siły na podniesienie. 

Idiotka. Idiotka, idiotka, idiotka — powtarzam sobie w głowie, szorując miękką myjką skórę, zmywając prawie natychmiastowo migdałowy żel. To nie mogło skończyć się dobrze. Dlaczego muszę być naiwna? Wcześniej potrafiłam wyznaczyć jej granice.

Przez myśl przelatuje mi plotka, którą mimochodem słyszałam kilka miesięcy temu. Wcześniej nie przywiązywałam do niej uwagi, ponieważ mnie nie dotyczyła, a poza tym mogła być kompletnym kłamstwem. Wypuszczam kolejny spięty oddech, sięgając dłońmi do włosów.

— Mówię ci, Susan, zakochał się w tej pacjentce — szepcze przejęta Bea.

— Przecież to niemożliwe. Ona była w zakładzie psychiatrycznym.

— Wiem! Ale podobno ich przyłapali. Nie przychodził, żeby ją leczyć tylko na numerek.

— Żartujesz — sapie z niedowierzaniem Susan. — To psychiatra. Nie mógł tak się omotać.

— Nawet nie zaprzeczał. Powiedział, że chce z nią zamieszkać po skończeniu leczenia.

— No on to na pewno jej nie wyleczy.

— Stracił posadę i teraz ktoś inny się nią zajmuje. Ale podobno przychodzi na odwiedziny.

Prawie krztuszę się własną śliną, gdy woda dociera do mojego nosa w chwili, kiedy ciepła dłoń delikatnie dotyka łopatki. Instynktownie robię krok w przód, ale napotykam tylko chłodne kafelki.

— Hej, hej — delikatny ton pieści uszy, jednak tym razem nie daję się zwieść. — Nie chciałam cię wystraszyć, Lauren.

— Miałaś stąd wyjść.

— Nie chcę wychodzić z tak pozostawioną rozmową.

— Nie mamy o czym rozmawiać.

— Mamy. Wiem, że masz mi za złe zniknięcie.

Jej szczupłe ramiona ostrożnie owijają się wokół mojej talii oraz mostku, a następnie przyciągają cały tył na swoją klatkę piersiową. Właściwie to jest pierwszy raz, kiedy mam z nią taki kontakt skóra-skóra. W nocy ściągnęła jedynie koszulkę, a ja i tak nie skupiałam się na patrzeniu. Przez większość czasu miałam zamknięte oczy, gdy zwinne palce coraz bardziej poznawały każdy skrawek mojego ciała.

— Nigdy cię nie zostawiłam — szepcze, opierając podbródek na moim ramieniu i chwilę później całuje koniec szczęki. — Z pewnymi rzeczami musiałam poradzić sobie sama. Wystarczająco mi pomogłaś.

Zamykam mocno powieki, chcąc walnąć się w twarz z całej siły na kolejne słowa, które mówię, ale bardziej odpowiednich nie odnajdę.

— Trzeba było powiedzieć. Zadzwonić. Albo napisać.

— Nie chciałam się żegnać skoro wiedziałam, że wrócę — znowu całuje moją skórę. — I wiedziałam też, że nie pojadę, jeśli wcześniej się z tobą spotkam.

— Dlaczego?

— Pewnie przekonałabyś mnie do zostania — wciska nos w moje mokre włosy, nie przejmując się tym, że strumień prawdopodobnie uderza o większą część jej twarzy. 

— Mogłaś skontaktować się później — szepczę.

— Może cię zaskoczę, ale nie poszłam za technologią — jeszcze bardziej mnie do siebie przyciąga. — Dopiero niedawno wyposażyłam się w telefon. Zaczynam poznawać wszystko w tych czasach.

— Niektórzy wysyłają listy.

— Tam, gdzie byłam najbliższa poczta znajdowała się kilkadziesiąt mil dalej.

— Mogłaś zostawić wiadomość przed wyjazdem.

— Wiem. I żałuję. Przepraszam — tym razem jej usta odnajdują drogę do mojej skroni. — Powinnam była to zrobić.

Palce kobiety zataczają malutkie kółka na moim ciele i nic nie mogę poradzić na to, że stopniowo relaksuję się w ramionach brunetki. Nawet zamykam na stałe powieki, kiedy miękkie wargi obcałowują kark, szyję i fragment policzka, rozczulając tymi gestami bardziej niż podejrzewałam. Naprawdę jestem osobą konkretną i jakoś nigdy nie pozwalałam sobie na zbyteczne gesty, ponieważ wiedziałam, że każda osoba, z którą byłam znajdowała się u mojego boku tylko na chwilę. Nawet jeśli był to związek to nie łączyło mnie z nimi nic szczególnego na dłuższą metę.

Z Camilą było inaczej. Potrafiłyśmy bardzo swobodnie rozmawiać, chociaż nigdy nie dyskutowałyśmy na temat seriali, filmów, czy czegoś w tym stylu. A to przecież w pewnym stopniu był standard rozmów, żeby... Po prostu ze sobą rozmawiać. Tutaj tego nie było. I jednak wciąż potrafiłyśmy prowadzić długie konwersacje, poznając się jeszcze bardziej.

Poza tym wszystkim, bycie u boku Camili stawało się za każdym razem mocniej ekscytujące. Nie wiedziałam, dlaczego i skąd to uczucie, ale nie potrafiłam się od niego odpędzić. Między nami nie było nic oprócz zwykłej, można by powiedzieć, przyjaźni. Nie rozmawiałyśmy również o tych pocałunkach, kiedy kobieta była w gorszym stanie. Nie widziałam w tym sensu, ponieważ później nic nie wskazywało na to, aby była mną zainteresowana. Uznałam więc, że to tylko chwile słabości i nie warto roztrząsać czegoś takiego. W końcu nadal znajdowała się pod moją opieką — mogłam tym przysporzyć każdej z nas ogromnych problemów, gdyby ktoś się dowiedział.

— Nareszcie wróciłam do domu — mruknięcie Camili wyrywa mnie z dalszych myśli.

— Wynajęłaś coś? 

— Nie — czuję słabo powstrzymywany uśmiech na szyi.

— Kupiłaś?

— Nie mówię o miejscu — szepcze i przesuwa palcami po moich żebrach.

Ta odpowiedź sprawia, że natychmiastowo się odwracam. Chcę coś powiedzieć na ten temat, ale dłoń kobiety stanowczo chwyta moją szczękę i unosi ją wyżej, więc ledwie spoglądam w ciemne tęczówki. 

— Nie patrz poniżej ramion — mówi cicho, ale ton wskazuje jasno, że nie zamierza słuchać o sprzeciwie.

— Dlaczego? Wcześniej byłaś bez koszulki — wyrywam się z uścisku, patrząc prosto w brązowe oczy.

— Nie skupiałaś uwagi — ponownie podnosi rękę i przy jej pomocy zabiera mi widok. — Nie patrz poniżej ramion — powtarza, przyganiając mnie do siebie całkowicie drugim ramieniem, po czym zabiera dłoń z moich oczu.

—  Dlaczego? 

Ostrożnie układam palce na bokach kobiety i niepewnie przesuwam koniuszkami do brzucha, czując po drodze kilka nierówności. Marszczę brwi i przekręcam odrobinę głowę, żeby spojrzeć na profil brunetki.

— Jak wiele ich masz?

Początkowo zaciska usta. Tuż po tym powieki. Dostrzegam, jak ciężko przełyka ślinę i jak nerwowo zaczepia wargi czubkiem języka.

— Dwadzieścia dwie.

— Nie powinnaś czuć wstydu.

— Przypominają o tej popieprzonej stronie w mojej głowie, przez którą głównie nabywałam każdą kolejną, jakby wciąż było mało.

— Zniknęła? — Niepewnie przykładam usta do jej szczęki.

— Nie do końca. Ale bardziej nad tym panuję. Muszę po prostu się uspokoić.

— Miałaś ciężką przeszłość, to prawda, jednak blizny nie muszą być powrotem do wspomnień. Możesz traktować je jako...przypomnienie sobie, że wyszłaś na prostą. Zaczęłaś od nowa.

— Łatwo powiedzieć. 

— Kwestia nastawienia, Camila — powoli opieram bok głowy o jej szyję. — Gdzie masz ich najwięcej?

— Na plecach.

— Czy mogłabym...

— Rób cokolwiek tylko nie patrz poniżej ramion.

— Dobrze — nieśpiesznie powracam do boków kobiety, a następnie wkradam się palcami na plecy. — Co miałaś na myśli przez powrót do domu?

— Hmm — przykłada usta do mojego policzka, uśmiechając się w miękką skórę. — Powrót do ciebie.

Momentalnie zasycha mi w gardle. Aż tak daleko zawędrowały te krótkie sytuacje, gdzie mnie pocałowała, żeby traktować mnie w ten sposób? Czy to był zaledwie zarodek czegoś, co urosło pod naszymi nosami — pod moim nosem — i nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, dopóki nie dało o sobie znać w całej okazałości?

— Zawstydziłaś się, Lola.

— Lola? — Marszczę brwi. — Nie jestem żadna Lola.

— Lau-ren. Lo-la — unosi palcami mój podbródek, przyglądając się dłuższą chwilę całej twarzy i ignorując kompletnie dotyk na bliznach, jakby nie robiło to na niej wrażenia.

— Żadna Lola — powtarzam, a Camila niespodziewanie muska moje usta swoimi.

— Hmm — przysuwa nos do mojego. — Lau-ren. Lau-ren... Lo-lo?

— Co ty tworzysz?

— Skracam imię.

— Jest aż tak długie? — Prycham rozbawiona.

— Lau-ren. Lo-lo. Pasuje.

— Brzmi jak jakaś postać z bajki dla dzieci.

Wargi Camili drgają w uśmieszku.

— Ty jesteś Lolo z mojej bajki dla dorosłych.

◦◦◦◦◦◦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top