‣ Madness

Nobody's POV

Niemal wszystko, co napotyka w drodze do sypialni wydaje się płachtą na byka — na demona; na to, co w niej siedzi i które czerpie coraz więcej negatywnych emocji, wyzwisk, sycąc się z każdą mijającą sekundą. Bardzo trudno opisać, w jak prosty sposób wchodzi w znaną pułapkę, która odbiera jej możliwość sterowania własnym ciałem, własnym umysłem, własnymi decyzjami i pozostaje w tym wszystkim w tyle, śledząc oczami to, co dzieje się dookoła. Widzi całe to zło, które wyrządza własnymi — choć nie do końca — dłońmi oraz gorzkimi słowami, jednak oprócz znajdowania się jako obserwator w danym miejscu o danym czasie, nie może zrobić niczego, aby uchronić od całego tego bagna osoby, które nieświadomie wzbudziły apetyt tego monstrum, a choleryczny charakter Camili samej w sobie pozwolił na szybkie złapanie przekąski i przejęcie całkowitej kontroli.

Przechodząc od jednego końca sypialni w drugi próbuje — naprawdę próbuje — odrzucić od siebie, co ironiczne, odrzucenie, którego doznała i które tak dogłębnie w nią uderzyło. Nie podejrzewała, że kiedykolwiek spotka się z tak przytłaczającym, w każdy możliwy sposób, uczuciem. Nigdy nie należała do osób niebywale wrażliwych, ponieważ będąc w swojej skórze, po swojej paskudnej historii, musiała mieć grubą skórę i twardą dupę, aby nie rozbudzać wewnętrznego potwora. Gdyby nie wyuczona do doprawdy wysokiego — jak na nią — stopnia samokontrola to stałaby się alegorią piekła. 

Piekła, bo potrafi nieść za sobą chaos, gniew, rozpacz, gorycz, zniesmaczenie, poniżenie i ból. Przede wszystkim ból. 

Dla siebie i dla innych.

Camila unosi dłonie do twarzy z nadzieją, że częstszą gestykulacją uda jej się zatrzymać proces zostania obezwładnioną przez demoniczną stronę, która od dobrych kilku minut — choć w jej mniemaniu trwa to godzinami — podsyca głębie przyjętego odrzucenia. To popaprane, jak potrafi samej sobie sprawiać tak dużo bólu, kiedy każdy normalny człowiek wyżyłby się jednorazowo na jakimś przedmiocie, może poszedł na siłownię, albo po prostu zwinąłby się w pozycji embrionalnej i wypłakał swoje.

Normalność.

To zdecydowanie pojęcie, które nie jest nawet zbliżone do Camili. Od lat wykazywała przeciwieństwo tego określenia, tworząc wokół siebie teatralną otoczkę, która miała wszystko i wszystkich w dupie, nienawidziła kontaktów międzyludzkich, a oprócz tego wykazywała mnóstwo agresywnych zachowań.

Mało kto wiedział — właściwie poza jej potworną stroną — że to tylko przedstawienie, które miało na celu ochronę niewinnych i zbyt ufnych osób, które mogłyby nie wytrzymać prawdy o tym, co znajduje się w jej głowie i jakie jeszcze demony przeszłości chodzą za nią krok w krok.

— Kurwa — chwyta między palce włosy, jednak nie czuje żadnego bólu, pomimo tego, jak silny ten uścisk w rzeczywistości jest. — Kurwa, kurwa, kurwa. Odpierdol się!

Kiedy zajmuje z impetem miejsce naprzeciwko stojącego, wąskiego lustra, wypuszcza spięty oddech, mając w sobie coraz mniej nadziei, że uda jej się zwalczyć to, co jeszcze bardziej rozwija wypowiedzi zaniżające ocenę o samej sobie, która i tak jest bliska czystej, nieskalanej nienawiści do tego, czym i kim jest.

Mogłaś się tego spodziewać.

Zaciska mocno powieki.

Od początku byłaś dla niej królikiem doświadczalnym, ale zachciało ci się wyjść poza ten gówniany ośrodek. Przecież nie była ci do niczego potrzebna.

Formuje dłonie w pięści.

Tylko mnie potrzebujesz w swoim życiu. Tylko ja z tobą zostanę. Tylko ja się dla ciebie liczę. Tylko ja o ciebie dbam i słucham. Nie ona. Nie inni ludzie. Tylko ja. Zawsze ja. Tylko i wyłącznie ja.

Potrząsa głową w odmowie, wydając z siebie zduszony szloch.

Nikogo nie potrzebujemy poza sobą nawzajem. Daję ci wszystko, czego potrzebujesz, czego chcesz i czego jeszcze nie wiesz, że będziesz chciała. Tylko dla mnie jesteś kimś. Pozostali nie mają znaczenia. Dobrze wiesz, że są dla nas robalami, które trzeba wytępić. 

Przyciska mocno tył głowy do ściany znajdującej się za nią.

Tylko ja jestem dla ciebie ważna, nikt więcej. Tylko ja o ciebie dbam. Tylko ja z tobą jestem przez lata. Nikt inny nie może mnie zastąpić. Nikt inny cię tak nie zna. Nikt inny nie da ci tego, czego naprawdę potrzebujesz.

Przyciska pięści do podłogi.

Nikt inny cię nie zaakceptuje poza mną. 

— Zamknij się — syczy przez zęby.

Nikt inny cię nie zechce, bo dla pozostałych jesteś ścierwem.

— Przestań.

Jesteś dla nich jeszcze większym ścierwem niż twój ojciec.

— Zamknij się, do kurwy! Zostaw mnie!

Jesteś dla nich bezużyteczna.

— Wypierdalaj z mojej głowy, szmato!

Nawet nie nadajesz się na ich zabawkę. Nie byłaś wystarczająca nawet do tego dla tej kurwy.

— P-pro-proszę...

Nawet kurwa cię nie zechce.

— P-p-przesta-ań...

Nikt nie spojrzałby w dół, gdybyś zdychała na środku zatłoczonej ulicy.

— N-nie...

Ta kurwa nigdy cię nie pokocha.

Żadne słowo protestu ani prośba nie opuszcza ust kobiety, wskutek czego całe pomieszczenie zostaje spowite martwą ciszą. Nie jest to tej rodzaj, który jest przyjemny; który zwiastuje, że emocje opadły; które pokazuje, że nie masz siły na dalsze rozdrabnianie się nad powodem twojego paskudnego samopoczucia.

Ten rodzaj jest tylko i aż kwintesencją wyższego poziomu ciszy przed burzą.

Ten rodzaj zwiastuje burzę. Cichą burzę. Taką, która mrozi ci krew w żyłach. Taką, która czai się i czeka na morderczy atak. Taką, która jest niebywale trudna do wyobrażenia, ponieważ nigdy nie wiesz, czego powinieneś się spodziewać.

Głowa Camili odrywa się od ściany, aby opaść do tego stopnia, żeby broda zetknęła się z mostkiem. Minuty mijają, zanim nieprawdopodobnie powoli unosi się na tyle, żeby brązowe oczy napotkały brązowe oczy w odbiciu lustra.

Brązowe, ale nie tak samo brązowe, jak poprzednie.

Przerażająco mroczniejsze od tego neutralnego koloru.

Wykazujące połączenie wyższości, narcyzmu, bezwzględności i bezczelności w porównaniu do wiecznie zdezorientowanej mieszanki, która nie tak dawno rozglądała się po każdym kącie sypialni.

Camila obserwuje, jak jej usta, ale obce usta wykrzywiają się w szaleńczym uśmiechu, który pokazuje zadowolenie z ponownej wizyty na zewnątrz. Jest tak pełne satysfakcji, aby kobieta poczuła chęć uderzenia albo w lustro, albo własną twarz, żeby zmazać ten nieakceptowalny grymas, jednak wie, że jest to bezcelowe, ponieważ monstrum, które sprawuje teraz kontrolę odegrałoby się ze zdwojoną siłą.

Camila ma ochotę zamknąć oczy, ale w niewytłumaczalny sposób jest zmuszona do spojrzenia na język, który powoli zwilża różane wargi, zanim sadystyczny uśmiech zostaje powiększony do tego stopnia, aby uzębienie było widoczne.

Choć tak bardzo chciałaby zacząć wyklinać potwora w samej sobie, on wydaje na głos prychnięcie, które rozchodzi się po sypialni na kilka sekund przed ofiarowaniem kobiecie możliwości usłyszenia niskiej oraz chrapliwej barwy głosu, tak bardzo niepodobnej do tej naturalnej i codziennej, którą używa przy sprawowaniu władzy nad swoim umysłem oraz ciałem.

— Jesteś nikim jak ta kurwa, Karla.

◦◦◦◦◦◦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top