‣ Knowledge

Niesprawdzony, ale udało się i dzisiaj wstawić, i w dodatku jednak ten dłuższy.

Słowa: +/- 10,5k.

◦◦◦◦◦◦

Wbrew wszelkim pozorom przy tym "później" nic się nie wydarzyło. Zamiast zastać to, co Camila sugerowała, dostałam jedzenie. 

Takie faktyczne jedzenie.

Tego typu sytuacje zaczęły się powielać — pojawiały się mniej lub bardziej dyskretne sugestie tu i tam, ale nigdy nic z tego nie wychodziło. Nawet jeśli było to oczywiste z mojej strony, że nie mam nic przeciwko. I wielokrotnie można było łatwo to odczytać, kiedy zdarzały się chwile, kiedy siedziałam na niej okrakiem z ciałem przylegającym do jej klatki piersiowej.

Muszę przyznać, że stało się to odrobinę frustrujące.

Razem z tymi zawirowaniami, których kompletnie nie rozumiałam, zbliżał się okres świąteczny i już z wyprzedzeniem wiedziałam, że będę miała wolne — większość rodzin, która faktycznie płaci za wizyty, aby mieć większą kontrolę nad regularnością harmonogramu wizyt, co jest kluczowe, biorąc pod uwagę dużą ilość autystyków oraz osób z zespołem aspergera i w wielu przypadkach konieczność utrzymania stabilności, w tym czasie rezygnuje, bo jest to zaledwie jedna wizyta mniej, a za to mogą spokojnie spędzić święta lub gdzieś wspólnie wyjechać. W wielu przypadkach rezygnacja z tej wizyty u mnie jest jednocześnie ćwiczeniem dla nich, aby zacieśnić relacje z dzieckiem czy nastolatkiem, którego przyjmuję. Wielokrotnie widziałam, że dystansowanie się od własnego dziecka potrafi przysporzyć więcej problemów niż sama choroba, przypadłość czy schorzenie, które doskwiera pacjentowi.

Mając to na uwadze, muszę jakoś rozwiązać powstający problem w związku z moim czasem wolnym. Z jednej strony rodzina naciska na przyjazd i spędzenie wspólnie czasu i jestem ku temu przychylna, dopóki nie pojawia się myśl o Camili. Nie chciałabym zostawiać jej samej jak palec — spędziła już wystarczająco dużo czasu samotnie. Niemniej jednak nie chciałabym też jej przytłoczyć zaproszeniem, bo mogłoby zostać źle odebrane. 

Wiem, że z takim zaproszeniem, choć kompletnie bezinteresownym, Camila mogłaby pomyśleć, że się nad nią lituję w takim czasie. A żeby uniknąć niezgodności czy kłótni, muszę z nią porozmawiać, chociaż nie wiem, jak ugryźć ten temat.

To postanowienie z kolei ściąga nas do chwili obecnej, kiedy stoję w kuchni Camili czekając aż wróci ze sklepu, który jest ulicę dalej niż jej blok. Wzdycham cicho na samą myśl o prawdopodobnie niezręcznym rozpoczęciu tej konwersacji. 

Kiedy kobieta wraca do mieszkania, czuję natychmiastowy ciężar na klatce piersiowej, gdy przyglądam się, jak z zadowoleniem wyciąga warzywa, które planowała wrzucić do nadzienia na tortille, jak tylko je obrobi. 

— Co to za posępna mina? — Unosi brew, nie spoglądając w moim kierunku. 

— Nie mam posępnej miny.

Camila prycha cicho pod nosem, po czym nurkuje całym ramieniem raz jeszcze do torby.

— Nie martw się, nie zapomniałam o tobie — wyciąga butelkę, którą chwilę później stawia przy mojej dłoni. — Kupiłam ci soczek.

— Soczek? — Chwytam butelkę, przyglądając się chwilę soku o marchewkowo-jabłkowym smaku dla dzieci.

— Twoja mina się nie zmienia — komentuje. — O co chodzi? 

Camila unosi głowę, żeby na mnie spojrzeć, a ja mimowolnie siadam na jednym z krzeseł barowych po drugiej stronie blatu. Nie udało się subtelnie zagaić tej rozmowy.

— Po prostu się zamyśliłam — przyznaję. — Chciałam o czymś z tobą porozmawiać, ale nie wiem, jak zacząć i co powiedzieć, żeby nie skończyć na kłótni.

— Powiedz wprost — wzrusza ramionami, po czym wrzuca warzywa do zlewu, aby je umyć. — Czego to dotyczy?

— Mamy połowę grudnia i zaraz zacznie się okres świąteczny.

Camila zakręca wodę i na nowo na mnie patrzy bez słowa przez parę długich sekund.

— Wiem, że zbliża się okres świąteczny — potwierdza, przekładając warzywa. — Jeśli coś na ten czas planujesz, to w porządku. Masz rodzinę. Spędź z nimi czas.

— Nie w tym rzecz... Chciałam się dowiedzieć, jak patrzysz na ten czas. Wiem, jak było wcześniej, ale później rok cię nie było. Nie wiem, czy coś uległo zmianie.

— Dla mnie to dni, jak każde inne. Nie jestem wierząca. Nie obchodzę świąt — wzdycha cicho. — Jestem względem tego obojętna. Ale tak, jak mówiłam, masz rodzinę. Wiem, że to jest czas, kiedy dużo osób zjeżdża do rodzinnych domów. Jeśli u ciebie jest podobnie, a ostatnim razem, kiedy była w Nowym Jorku twoja siostra, pytała o twoją obecność w tym czasie, to nie zastanawiaj się i po prostu jedź.

— Nie zdecydowałam się jeszcze na wyjazd. Chciałabym najpierw dowiedzieć się, jak widzisz ten czas.

— Lauren, wiesz, czego nie lubię... — Camila pociera nerwowo czoło. — Nie pytałabyś, gdyby nie było ci mnie szkoda. 

— To nie o to chodzi. Nie lituję się nad tobą. Po prostu chciałam wiedzieć, jak patrzysz na święta, bo sama tego nie wiem. I z jednej strony, tak, fajnie byłoby zobaczyć moich rodziców i rodzeństwo, ale nie chcę zostawiać cię tutaj samej — unoszę palec, bo kobieta otwiera usta zapewne po to, aby zaprotestować. — Nie chodzi o litość. Ale nie chciałabym zostawiać cię samej na święta. Po prostu.

— Dla mnie to dzień, jak każdy inny.

— Teraz wiem. I rozumiem. Ale ciężko jest przejść przez miasto i nie mieć wepchniętego klimatu świątecznego w twarz. Najczęściej ten klimat wiąże się ze wspólnym czasem z rodziną. Nie da się od tego uciec — złączam ze sobą dłonie. — Nie chciałabym, aby doszło do sytuacji, w której twoja przeszłość wróci do ciebie w tym czasie. Wbrew pozorom święta są możliwie najgorszym czasem dla wielu osób, które mają lub miały problemy z rodziną przez to stereotypowe nadawanie klimatu, że ten czas koniecznie trzeba spędzić z rodziną przy stole, a potem dać sobie prezenty — przygryzam lekko dolną wargę. — Nie lituję się nad tobą, ale nie chcę też zostawiać cię tutaj samej.

— Lauren, zrozum jedną rzecz...

Camila na moment milczy, zapewne zastanawiając się, jak zacząć. Podobnie w ciszy obserwuję dłuższą chwilę to, jak zaczyna kroić pierwsze warzywa. Powiedziałam swoją część, choć zagmatwałam parę rzeczy. Teraz muszę być cierpliwa i przede wszystkim uszanować to, że kobieta naprawdę próbuje tak samo łagodnie, co ja podejść do tej rozmowy. Trzeba to nazwać progresem.

— Zdajesz sobie sprawę, jaką miałam relację z moją rodziną. Jeszcze za ich życia — oblizuje wargi, po czym cicho wzdycha. — Klimat świąt i wspólnie spędzanego czasu nigdy do mnie nie przemawiał. Dla mojego ojca ten czas oznaczał możliwość na wypicie jeszcze więcej alkoholu, a mama była znerwicowana, choć jednocześnie chodziła przy nim na palcach. Nie obchodziliśmy świąt. 

Zaciskam zęby z bólem w klatce piersiowej na samo wspomnienie o jednej z wielu rzeczy, które poszły nie tak w relacjach między Camilą, a jej rodzicami.

— Nie znam świąt.

— Wiem, że jest parę rzeczy, których nie miałaś możliwości doświadczyć. Z tej dobrej strony. Akurat teraz najbliżej są święta, ale bez względu na to, czy byłybyśmy teraz razem, czy nie, to chciałabym chociaż cię przekonywać do takich okazji. Wiesz, żeby chociaż spróbować się z tym zapoznać. Zobaczyć, co myślisz o danym klimacie — nerwowo poruszam złączonymi ze sobą palcami. — Święta bywają bardzo ciężkie. Ale o ile miałabyś do tego chęci, chciałabym, żebyś chociaż je przeżyła...mniej obojętnie niż wcześniej. Dlatego zaczęłam temat. Chcę, żebyś zaczęła doświadczać coraz lepszych rzeczy. I, cóż, mam nadzieję, że to, co było w twojej przeszłości nieobchodzone albo ignorowane...dostało teraz szansę. Bo może coś ci się spodoba. Nawet takie Halloween. 

— Rozumiem, o co ci chodzi, ale nie zamierzam stawiać się ponad twoją rodzinę, Lauren. Twoja siostra chciała, żebyś przyjechała. Odwiedź ich. 

— A co byś powiedziała, gdybym...zaproponowała, nie narzucała, oczywiście — unoszę dłonie, zanim kobieta się uruchomi. — Zaproponowała wycieczkę. Niekoniecznie świąteczną, ale w tym okresie. Do mojej rodziny. 

— Niekoniecznie świąteczną? — Powtarza z uniesioną brwią. — Nie jestem jak Grinch. Nie obchodziłam nigdy świąt, ale to nie tak, że ich nienawidzę albo nie lubię. Są, bo są i tyle. 

— To nadal byłaby wycieczka. Nawet jeśli nazwiemy ją świąteczną, bo jest w tym czasie.

— I miałabym jechać tam jako kto?

Marszczę brwi w lekkiej dezorientacji.

— Moja dziewczyna — mówię, bo wydaje się to dla mnie oczywiste. — O ile chcesz, żeby wszyscy wiedzieli. To nie jest dla mnie problem, żeby znali prawdę.

Mina Camili mnie niepokoi — nie wydaje się przekonana, można by uznać, że nie jest zadowolona z mojej odpowiedzi, patrząc na grymas, który przechodzi przez jej usta.

— Nie odrzucam zaproszenia, Lauren, ale... — Przymykam na moment oczy. Ilekroć mówi do mnie po imieniu, sprawy robią się poważniejsze. — To raczej nie będzie takie proste, jak się wydaje.

— Co takiego? Akurat moja rodzina nie robi nie wiadomo czego na święta. Jasne, jest choinka i jakieś dekoracje, ale poza tym po prostu spędzamy razem czas. I jemy coś dobrego przy stole. Nic więcej.

— Nie w tym rzecz. Co prawda moja wiedza opiera się bardziej na filmach i serialach, ale... — Ponownie pojawia się ten sam grymas na jej twarzy. — Podejrzewam, że będą ciekawi, kim jestem. Przynajmniej w jakimś stopniu. To naturalne. I pewnie zapytają, skąd się znamy. Jeśli powiedziałabyś o tym, że z twojej pracy...rozwinięcie tej kwestii niekoniecznie mogłoby im się spodobać.

Rozchylam usta, jednak nie wiem, co na to odpowiedzieć. Camila w tej samej chwili unosi dłoń, dając mi znak, że nie skończyła.

— Nie mam problemu z prawdą. Tak samo, bez względu na to, czy byłaby to twoja rodzina, czy ktoś obcy i po uzyskaniu prawdy względem tego, gdzie mnie poznałaś i jak ta relacja się rozwinęła, zmieniliby o mnie zdanie, to niespecjalnie by mnie to poruszyło. Jestem przyzwyczajona do tego, że ludzie potrafią patrzeć na mnie z góry. Albo z obrzydzeniem. Albo ze strachem. Dla mnie to swego rodzaju...norma — oblizuje wargi. — Nieprzyjemna norma. Ale siłą rzeczy prawda o nas mogłaby zwrócić się przeciwko tobie. Nie znam twojej rodziny, ale zakładam, że nie byliby zadowoleni z faktu, że spotykasz się z byłą pacjentką. Ludzie potrafią od razu dopowiedzieć sobie inne rzeczy. A nie po to harowałaś tyle lat, żeby cała twoja wiedza i dotychczasowe osiągnięcia zostały umniejszone z mojego powodu.

— Ale... — Mój głos szybko zamiera, bo wprawdzie nie wiem, co powiedzieć. — Masz sporo racji — niechętnie przyznaję.

— Tak samo myślę, że mogliby się zaniepokoić, w końcu to twoja rodzina, gdyby dowiedzieli się, że spotykasz się z kimś, kto przez większość swojego życia spędził w szpitalach psychiatrycznych. Niestety jestem trudnym przypadkiem i nie mam nawet nudnego życiorysu, który mogłabym przedstawić — kobieta układa obie ręce na blacie ze wzrokiem wbitym w deskę do krojenia. — Mam jedynie okrutny, pełny bólu i mroczny życiorys do przedstawienia. Nawet jeśli jakieś rzeczy byłyby zamienione dla spokoju twojej rodziny, to i tak mogliby się zaniepokoić. Przynajmniej tak zakładam. 

— Nie chcę cię zmieniać, Camila. Nawet pod moją rodzinę. 

— Zmianą samej siebie zajmuję się tylko ja. Przynajmniej teraz. Ale w kwestii przeszłości...nie wiem, czy twoja rodzina zniosłaby całą prawdę. Nawet jeżeli miałybyśmy wersję, w której po prostu jestem sierotą, nie mam żadnej rodziny, to... Cóż, wiem, jak ludzie patrzą na takie osoby. Albo pojawia się współczucie i litość, albo pojawia się obawa, skąd ktoś taki przyszedł. Pojawiają się wewnętrzne pytania z jakiej rodziny musiałam uciec albo jakich rodziców musiałam mieć, że mnie zostawili. A to przyciąga jeszcze więcej obaw względem osoby, która stałaby przed nimi — wzdycha głęboko. — Nie oceniam twojej rodziny. Nie twierdzę, że zareagują na wszystko tak, jak mówię. Ale swoje przeszłam i wiem, że rzeczywistość podsuwa mi niewielką liczbę osób, która zareagowałaby inaczej. Byłabym w stanie policzyć te osoby na palcach jednej dłoni. A spotkałam naprawdę wiele osób w moim życiu, patrząc na to, że zostawałam przerzucana z jednego szpitala do drugiego. Z jednego ośrodka do kolejnego.

Przełykam ciężko ślinę, po czym wstaję, żeby szybko podejść do kobiety. Obchodzę wysepkę kuchenną, stając w niewielkiej odległości od jej ciała, po czym wyciągam dłoń do jej napiętego tyłu pleców. Przesuwam palcami po zakrytym miejscu, chłonąc ciepło, które zawsze od niej bije.

— Nie wstydzę się ciebie, Camila — mówię cicho, choć z wystarczająco stanowczym tonem, co przykuwa jej uwagę. Od razu widzę zaskoczenie w jej ciemnych oczach. — Choć zgodziłam się, że masz sporo racji, to nie zmienia tego, że...chciałam być z tobą, wiedząc o tych wszystkich rzeczach znacznie wcześniej. Zaakceptowałam je. Przyjęłam do wiadomości. Jakkolwiek to zwać. Nie wstydzę się ciebie.

— C-co? — Kobieta chrząka cicho i ponownie ucieka ode mnie spojrzeniem, a ja podchodzę jeszcze bliżej. — Nie wiem, o czym mówisz.

— Nie sądzę, że się zająknęłam — przesuwam się w bok, dzięki czemu stoję bezpośrednio za kobietą, z dłonią wciąż na górnej części jej pleców. Chwilę później dołączam drugą, którą mozolnie przesuwam do jej boku. — Nie wstydzę się ciebie. Ani teraz, ani wcześniej, ani później — nieśpiesznie układam obie dłonie na jej bokach, po czym przysuwam się na tyle blisko, żeby nasze biodra na siebie naparły oraz moja klatka piersiowa napotkała jej ciepłe plecy. — Nie chcę cię zmieniać. Gdybym chciała, żebyś była inna...wątpię, żebyśmy były w tym miejscu. Sama chciałaś dokonywać zmian. I wciąż chcesz się zmieniać. Mogę cię jedynie wspierać, kiedy tego zechcesz albo kiedy będziesz tego po prostu potrzebowała. Ale nie chcę cię zmieniać pod czyjeś widzimisię.

— Wiem o tym — kobieta raz jeszcze chrząka, po czym krzyżuje ramiona pod biustem, ale jednocześnie bardziej się prostuje, wpadając tym samym w mój lekki uścisk wokół jej ciała. 

— Nie chcę, żebyś tylko wiedziała o tym teraz, bo powiedziałam to na głos. Chcę, żebyś o tym pamiętała — układam lekko brodę na szczycie jej ramienia, ściszając odrobinę głos, skoro jesteśmy tak blisko siebie, a Camila nie wydaje się chętna do ucieczki z uścisku. — Jednak przyznaję ci rację w kwestii nie mówienia o wszystkim. Nie wstydzę się ciebie, ale znam swoją rodzinę. Wiem, że są dociekliwi i wiedząc o zbyt wielu rzeczach mogliby nie do końca świadomie źle się zachować, rzucić jakimś komentarzem czy wprawić w dyskomfort. Nie są na tyle odważni, żeby powiedzieć coś złego komuś w twarz, ale wiem, że można by przemyśleć parę rzeczy, które mogliby poznać z innej strony dla świętego spokoju. Dla ciebie i dla mnie. Oczywiście o ile przemyślisz samo zaproszenie. Wtedy można zacząć nad tym myśleć, ale...

— Ale co? — Camila przekręca lekko głowę, przez co nasze policzki się ocierają. Mimowolnie przymykam powieki na tak prosty, choć dla mnie czuły gest. Czuły, nawet jeżeli przypadkowy. Wiedząc, że Camila jest względnie obojętna w stronę dłużego kontaktu fizycznego, takie drobne przypadki doceniam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet te najmniejsze kontakty mają znaczenie. 

— Jeżeli zdecydowałabyś się ze mną pojechać, chciałabym, żebyś tylko ty zdecydowała, jakie rzeczy chcesz zmienić. W razie pytań z ich strony. Mogę się domyślić, czego mogliby być ciekawi. To z pewnością pomoże. Ale resztę pozostawiam tobie. Chcę, żeby to była tylko twoja decyzja. Nie chcę na ciebie naciskać, okej? — Kobieta kiwa lekko głową, więc ponownie nasze policzki się ocierają.

— Przemyślę to, ale... Umm... — Otwieram nieznacznie oczy, kiedy czuję, że na każdą z moich dłoni najechała dłoń Camili. W dodatku nie po to, aby wydostać się z mojego uścisku. Po prostu nałożyła swoje dłonie na moje.

— Hmm? — Celowo nie komentuję tego gestu, żeby nie spłoszyć kobiety. Jestem w kwestii jej dotyku bardzo samolubna. Chcę go mieć dla siebie, kiedy jest to tylko możliwe.

— Znam tylko twoją siostrę. Opowiadałaś mi o swojej rodzinie kilka razy, ale nie znam...cóż, ich charakterów. Sama wiem, że jestem dość specyficzna.

— Specyficzna? — Powtarzam cicho i mimowolnie unoszę brew. — Mamy podobny charakter. Jesteś łagodna jak baranek w porównaniu do mojej rodziny.

— Ja? Łagodna? — Czuję, że mocniej przyciska swoje dłonie do moich. — To znaczy, że jacy oni są... Znaczy... — Przez moment wyczuwam, że się spina, ale od razu przesuwam kciukami po jej bokach i równie szybko odpowiadam.

— Jesteśmy tymi spokojniejszymi w porównaniu do nich. I ułożonymi — tłumaczę, mimolnie przylegając jeszcze bardziej klatką piersiową do jej pleców. — Moja rodzina jest...chaotyczna. I głośna. I większość z nich jest dość ciekawska.

— Och, o to ci chodziło. Wiem, że mieliście parę konfliktów między sobą, więc nie wiedziałam, jak to teraz odebrać. 

— Nigdy nie zabrałabym cię gdzieś, gdzie mogłabyś nie poczuć się bezpiecznie — dla złagodzenia własnych słów, składam najdrobniejszy pocałunek za jej uchem. — I to prawda, wiele razy się kłóciliśmy. Czasami bywało naprawdę ciężko, ale większość tych sytuacji miała miejsce, kiedy byłam nadal w jakimś stopniu od nich zależna. Albo jeszcze wtedy z nimi mieszkałam, albo byłam na studiach, ale wspierali mnie finansowo, więc ta zależność od nich nadal pozostawała. Teraz jest inaczej. Nie ma powodu do obaw. Po prostu...są głośni. I jak mówiłam, chaotyczni.

— Och, dobrze. No dobrze.

— Jeśli chcesz, to mogę opowiedzieć ci o nich więcej. Ale... — Ponownie przesuwam kciukami po jej bokach. — To nie znaczy, że opowiedzenie o nich jest jednoznaczne z tym, że musisz się zgodzić ze mną pojechać. To tylko zaproszenie. Zrozumiem, jeśli uznasz, że wolałabyś nie wyjeżdżać.

— Dobrze — po raz kolejny chrząka cicho. Przez ten czas, który razem spędziłyśmy, poznałam jej nerwowe reakcje. Takie odchrząkiwanie jest jedną z nich. — Czy, um...rozmawiałaś już z nimi o tym?

— Nie. Powiem im dopiero wtedy, jeżeli faktycznie chciałabyś ze mną pojechać.

— Och — znowuż przekręca głowę, więc na nowo ocieramy się policzkami. — Myślisz, że nie mieliby nic przeciwko? Zwłaszcza, że to i tak dość późny termin, żeby spraszać dodatkową osobę. Obcą osobę.

— Nie będą mieli nic przeciwko. Jedzenia nam wystarczy. Nie ma się czym martwić pod tym względem — unoszę lekko kąciki warg. 

— Och. No dobrze. Skoro tak mówisz.

— Na razie w ogóle to przemyśl, okej? — Odchylam lekko głowę, żeby mieć lepszy pogląd na jej profil. — Bez presji. Tak samo nie obrażę się, jeśli nie będziesz chciała. To tylko propozycja.

Camila przekręca jeszcze bardziej głowę w moim kierunku, dzięki czemu nasze oczy napotykają się po raz pierwszy od kiedy tkwimy w tym lekkim uścisku. 

— Okej — nieznacznie podnosi kącik ust, po czym zabiera dłonie z moich i układa je z powrotem na blacie.

Wkładam całą możliwą wstrzemięźliwość, jaką jeszcze w sobie mam w to, aby powoli oderwać od niej ciało i całkowicie się odsunąć. To wydaje się niemal niemożliwe, biorąc pod uwagę to, że wszystko inne podpowiada mi, abym całkowicie owinęła wokół niej ramiona i trzymała blisko siebie z całą posiadaną, choć wciąż bezpieczną siłą.

Biorę krok w tył oraz większy wdech, zanim mozolnie wracam na swoje miejsce, pocierając lekko opuszki palców o spodnie, które mam na sobie.

Taktowna samokontrola.

Ponownie.

◦◦◦

Temat znika z dyskusji przez dobry tydzień. W najbliższy piątek, kiedy jestem na przerwie, Camila standardowo zjawia się w moim gabinecie, jednak nie zostaję przywitana tak, jak zwykle — zamiast tego kobieta zajmuje miejsce po drugiej stronie biurka z dłońmi wepchniętymi w kieszenie cienkiego płaszcza bez słowa z zamyślonym wyrazem twarzy.

— Hej — witam się jako pierwsza. — Coś się stało? — Marszczę brwi i na dłuższą chwilę skupiam na niej całą uwagę, zamiast na jedzeniu.

— Mam sporo na głowie — kobieta pociera czoło. — Czy...widzimy się dzisiaj?

Nieznacznie unoszę kącik warg.

— Jasne, że tak. Jeśli chcesz.

— To dobrze — odchyla lekko głowę i mruży powieki, wpatrując się w jakiś punkt w suficie. — Jak w pracy?

— Dużo do zrobienia. I standardowo łagodzę od rana konflikty. Piękne zakończenie tygodnia pracy.

— Przykro mi.

Unoszę pytająco brew, kiedy kobieta w mniej więcej tym samym czasie wzdycha.

— To nieodłączna część mojej pracy — przypominam lekko. — Przyzwyczaiłam się do tego. W pewnym sensie.

— Przyzwyczajenie to jedno — całkowicie zamyka oczy. — Ale wiem, że ci zależy. I zabierasz to ze sobą do domu.

— W pewnym sensie przez to, że mi zależy ta praca ma sens. Gdyby mi nie zależało, to tak naprawdę nie powinnam się zajmować czymś takim.

— Z jednej strony tak, to prawda. Z drugiej to musi być męczące. Nieustannie się przejmować.

— Staram się o tym tak nie myśleć, bo wpędziłabym się w miejsce bez wyjścia — podpieram na otwartej dłoni brodę. — Chodzi tylko o zmęczenie? — Dopytuję, kiedy kobieta układa ramiona na moim biurko, po czym pochyla się na tyle, żeby ułożyć na nich brodę z przymkniętymi oczami.

— Odeśpię to.

— W to nie wątpię — dyskretnie wyciągam ramię, żeby sięgnąć do jej chłodnej dłoni. Nie złączam naszych palców, tylko lekko nakładam swoją dłoń na jej, nic więcej. — Jeśli to coś więcej niż tylko zmęczenie, to wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, tak?

— Brzmi, jakbyś wchodziła w tryb pani doktor.

— Nieprawda — kręcę głową, nadal podtrzymując kontakt wzrokowy. — Mówię to jako twoja dziewczyna. Dawno nie widziałam cię takiej wyprutej z życia.

— Jest w tym różnica?

— Nie analizuję cię jako lekarz — przesuwam kciukiem po okolicach nadgarstka kobiety. — Analizuję cię tylko pod kątem tego, co już o tobie wiem. Nie przyrównuję do tego innego rodzaju wiedzy.

— Hmm...

— Nie wahaj się, gdy masz chęć porozmawiania o czymś. Bez względu co by to nie było.

— Masz swoje zmartwienia — wzdycha cicho.

— Moje zmartwienia dotyczą pracy. Nie życia prywatnego.

— Tak czy siak, lepiej nie dodawać do tych zmartwień niczego więcej.

— Z taką logiką, jeśli wyczuję, że coś się z tobą dzieję, będę się bardziej martwiła, gdy będę tkwiła pośród niewiedzy niż jakbyśmy przegadały temat.

— Ale ty ze mną nie rozmawiasz — przymyka powieki, odrywając ode mnie spojrzenie. — Wiem, że nie możesz zdradzać szczegółów. W końcu tajemnica lekarska, tak? Ale...wiem, że czasem się męczysz i trzymasz to w sobie, zamiast spróbować to jakoś przegadać. Albo chociaż wygadać się do jakiegoś bezpiecznego dla twojej pracy stopnia, żeby było ci lżej.

Zaciskam wargi, na moment milcząc.

— Masz rację — przyznaję cicho, przykuwając uwagę jej ciemnych oczu. — Nie jestem przyzwyczajona do dzielenia się takimi rzeczami. Głównie wynika to z tego, że wcześniej...cóż, wszystko kończyło się na tym, że jestem lekarzem. Jedni widzieli to jako prestiżową karierę i uznawali, że warto się kogoś takiego trzymać, skoro to taki przyszłościowy zawód. Drugich to odpychało po jakimś czasie. I ostatecznie wszyscy rezygnowali, bo nie zamierzali wysłuchiwać żali z mojej strony, skoro sama siebie skazuję na to, żeby czasem pracuję trochę dłużej. Akurat o tym ci już mówiłam.

— Pamiętam. Nie przeszkadza mi to, że pracujesz dłużej. 

— Wiem. Tylko sęk w tym, że każdy w końcu widział w tym priorytetyzację: wybieram nadgodziny i moich pacjentów, a nie ich. Skracam czas, który powinnam poświęcić na pielęgnowanie prywatnych relacji.

Camila wykrzywia wargi w grymasie.

— Gówno prawda — pomrukuje z niesmakiem. — Jedyne co może mi, cóż, to nie jest nawet tak, że mi to przeszkadza, ale... Jedyna rzecz, która mogłaby zmotywować mnie do rozmowy o twojej pracy pod kątem jakichś uwag, to... Cóż, mogłabym tylko powiedzieć, że czasem faktycznie bierzesz za dużo tych nadgodzin — unoszę nieznacznie brwi. Lekka obawa zaczyna rozprzestrzeniać się po mojej klatce piersiowej, powodując uczucie nieprzyjemnego ścisku. — Ale nie dlatego, że te nadgodziny powinny być naszym wspólnym czasem wolnym. Chodziłoby tylko o twoje przemęczenie. W końcu zrobiłabyś z siebie chodzące zombie. A praca w takim stanie, nieważne jak długa i staranna, przestanie być w końcu efektywna, dlatego czasem trzeba dać sobie trochę luzu.

— Och.

— I nie oceniam twojej pracy. Tym bardziej nie patrzę na to, co robisz z perspektywy, jak prestiżowa jest taka kariera — powoli się prostuje, żeby chwilę później oprzeć się o fotel. — To mnie akurat wcale nie interesuje. Nie zmienia to jednak tego, że żadna z nas o pewnych rzeczach nie mówisz. Co więcej, jestem niemal pewna, że pozostajesz trochę z takimi rozmowami ze swojej strony trochę w tyle.

Podobnie jak kobieta wciskam plecy w oparcie fotela i na miarę możliwości odchylam głowę z zamkniętymi powiekami. Mimowolnie wypuszczam z siebie ciche, choć głębokie westchnięcie.

— Chyba masz rację.

— Wracając do pierwotnego tematu... — Uchylam powieki, żeby spojrzeć na Camilę. — Skoro dzisiaj się widzimy, to pewnie po pracy obie będziemy głodne. Nie mam dzisiaj weny na gotowanie, więc co powiesz na coś na dowóz?

— Jasne. Chińszczyzna?

— Chińszczyzna.

◦◦◦

— Nie chcesz się położyć? — Rzucam pytaniem parę godzin później, kiedy obie kończymy jedzenie w mieszkaniu kobiety.

Camila unosi leniwie wzrok i kręci przecząco głową.

— Mogłaś zrobić sobie drzemkę.

— Wątpię, żeby to wypaliło. Za bardzo mnie boli głowa — na potwierdzenie swoich słów pociera skroń lewą dłonią.

— Brałaś tabletkę?

— Tak, ale chyba święty spokój więcej pomoże — wzdycha głośno. — Będąc już przy tym, chciałam z tobą o czymś porozmawiać.

— Och?

— Chciałam przegadać kilka rzeczy, jeśli to, o czym ostatnio rozmawiałyśmy wciąż jest aktualne.

— To znaczy? — Marszczę brwi w lekkiej dezorientacji, bo nie wiem, do czego się odwołuje.

— O jakich rzeczach odpowiadać zgodnie z prawdą, gdyby twoja rodzina o coś zapytała...o ile to zaproszenie nadal jest aktualne. Wiem, że minął aż tydzień bez słowa ode mnie.

Mimowolnie prostuję plecy, zanim pochylam się bardziej w kierunku kobiety z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, który jest ozdobiony szerokim uśmiechem.

— Oczywiście, że jest aktualne — odpowiadam natychmiastowo.

— Och, no dobrze. Więc...trzeba by było przegadać te rzeczy. Zastanawiałam się nad bezpiecznymi odpowiedziami, ale nie wydaje mi się, że we wszystkim warto kłamać. Przy czymś takim łatwo się zapomnieć i z czasem wszystko może się niepotrzebnie posypać. Nie chcę też, żeby któraś z nas była wzięta za kompletnego kłamcę i wiesz...dać przekonanie, że nie warto nam wierzyć. Zwłaszcza mówię o twojej reputacji.

— Wydaje mi się, że nie będzie konieczności wchodzić we wszystkie możliwe detale, kiedy o coś zapytają — opieram się o kanapę i nakładam nogę na nogę. — Od czego chciałabyś zacząć?

— Nie wiem, jakie pytania mogliby zadać.

— Pierwszym pewnie byłoby, jak się poznałyśmy. 

Cień grymasu przechodzi przez twarz kobiety, jednak mowa jej ciała wskazuje jednocześnie na to, że jest dostatecznie zrelaksowana, pomimo pewnie nieprzyjemnego powrotu do wspomnień, gdzie była inną wersją siebie.

Nieustannie odrzucaną, przyjmującą sadyzm Hiller wersją siebie.

— Z tym myślę, że lepiej byłoby ominąć wątek prawdziwego miejsca, w którym się poznałyśmy — zaciska wargi. — Niekoniecznie kłamać. Ale wyminąć w odpowiedzi samo miejsce. Nie dawać za dużo szczegółów akurat w tym przypadku.

— Co byś proponowała z główną odpowiedzią, którą by usłyszeli? — Pytam lekkim tonem, uważnie przyglądając się Camili.

— Ubrałabym to w ogólnikową odpowiedź. Zaczynałaś kompletnie nowy projekt — zerka na mnie. — To prawda. Dość niespodziewanie i przypadkowo weszłam ci w drogę. Nic nie wskazywało na to, że moment naszego spotkania mógłby chociażby sugerować w przyszłości przyjaźń, bo nie byłam w dobrym, stabilnym miejscu ze swoim życiem. To nadal jest prawda.

— Zakładam, że to by wystarczyło, gdyby dodało się jakieś zapełniające zdania, ale... — Biorę większy wdech. — W razie czego, co jeśli ktoś chciałby drążyć temat tego, co się z tobą działo w tamtym czasie? Mam na myśli pytanie o to, dlaczego nie byłaś w dobrym miejscu ze swoim życiem. Wątpię, że ktoś by się odważył zadać takie pytanie, ale lepiej to przegadać niż być zaskoczoną.

— Cóż, ta kwestia wiązałaby się z rzeczami, które mogłyby odbiegać od mojego rzeczywistego życiorysu — drapie się po szyi. — Jestem sierotą. W domyśle pewnie założą dom dziecka, a nie szpitale. Mam nadzieję, że nie będzie trzeba przywoływać tematu wizyt w szpitalach i ośrodkach przy pierwszym spotkaniu. A oprócz tego mam, a raczej miałam nieleczoną wieloraką osobowość. W tamtym czasie byłam sfrustrowana własną niewiedzą i brakiem pomocy z każdej strony.

— Chciałabyś, żebym uprzedziła ich wcześniej o byciu sierotą i DID? 

— Jeśli chcesz.

— Pytam, aby nikt nie palnął niepotrzebnie pytania o twoją rodzinę. To raczej nie jest temat do obiadu. Nie chcę, żebyś przez ich niewiedzę, skoro już chciałabyś się z nimi tymi rzeczami podzielić, zadali niewygodne pytanie.

— Możesz ich uprzedzić o tych obu rzeczach, o ile jesteś pewna, że ich to nie wystraszy na starcie. Chociaż sama jesteś psychiatrą, nie mam bladego pojęcia, jak twoja rodzina patrzy na różnego rodzaju choroby psychiczne, schorzenia i tym podobne. Nie wiem, na ile są otwarci na te tematy i nie oceniają zbyt pochopnie. Nie chcę zakładać z góry, że są tacy, jak ty po tym, co powiedziałaś mi o swojej babci.

Mimowolnie unoszę kącik warg na jej pamięć o mojej babci.

— Myślę, że przez te wizyty z babcią po lekarzach, przynajmniej na samym początku, nie trzeba będzie się nimi martwić. Wątpię, żeby wiedzieli od razu po nazwie o czym mówię, bo dla osób, które nie są obeznane z większą ilością chorób czy schorzeń, po samej definicji objawów przypiszą do tego łatkę schizofrenii. A akurat z nią mieli do czynienia. Podejrzewam, że musiałabym wyjaśnić im różnicę, ale nie mieliby problemu ze zrozumieniem po rozmowie ze mną. I z pewnością by cię nie oceniali, w końcu spędzili z babcią dużo czasu, nawet pod sam koniec, gdzie było najgorzej... I chociaż to nie jest to samo, istnieją podobieństwa, które pomogą im odrobinę lepiej zrozumieć z retrospekcji niż jakby mieli usłyszeć ode mnie litanię pełną suchych informacji.

— Nie masz nic przeciwko, żeby o tych dwóch rzeczach wiedzieli z góry?

Unoszę obie dłonie. 

— Jak mówiłam, decyzje pozostawiam tobie — ślę jej lekki uśmiech. — Nie mam nic przeciwko, Camila.

— Okej — kiwa głową. — Jakie mogłoby paść kolejne pytanie z ich strony?

— Pewnie jak długo jesteśmy razem, ale na to odpowiedź byłaby zgodna z prawdą — wzruszam ramieniem po opuszczeniu dłoni. — Poza tym, nawet jeśli któreś byłoby zaskoczone, że jesteśmy razem miesiąc, a przyjeżdżasz ze mną na święta, to przecież można dodać, że znamy się znacznie dłużej.

Camila mruży odrobinę powieki.

— To prawda. Znamy się już jakiś czas.

— Później pewnie pytaliby o ciebie. Wiesz, gdzie pracujesz, co robiłaś...pewnie mój tata zapytałby czy jesteś po studiach — marszczę lekko brwi w zastanowieniu. — Nie to, żeby akurat kwestia edukacji miała jakiekolwiek znaczenie. Ale jak mówiłam, czasem mają swoje przebłyski bycia bardzo ciekawskimi.

— Rozumiem — spogląda na mnie. — Nic dziwnego, jeśli będą chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o osobie, z którą jest ich córka. Tym bardziej, że będziemy pod ich dachem.

— Z jednej strony tak, ale z drugiej nie ma co dawać im za wiele swobody. Bycie pod ich dachem nie oznacza tego, że będą mogli wnikać bardziej w szczegóły twojego życia niż jest to dla ciebie komfortowe.

— Nie planuję owiewać się tajemnicą — zaciska wargi. — Brak rodziny. Wydaje mi się, że na początku lepiej byłoby trzymać się tego, że byłam w sierocińcu. Reszta rodziny umywała ręce na wzgląd wielkiej obrazy do mojej matki, że zostawiła ich dla Alejandro. Co więcej, wyjechała na jego widzimisię poza Kubę — złącza ze sobą dłonie, skubiąc paznokieć o paznokieć. — Co o tym myślisz?

— Myślę, że to więcej niż wystarczające. Tak szczerze, wątpię, żeby dociekali aż do tego stopnia, ale dobrze jest to przegadać. 

— Zanim będziemy się rozdrabniać nad resztą potencjalnych pytań i odpowiedzi... Jesteś całkowicie przekonana do tego, żeby wiedzieli z góry o sierocińcu i DID? — Kiwam lekko głową w odpowiedzi. — Mam nadzieję, że nie będzie takiej sytuacji, ale kto wie... Trzeba mieć na uwadze możliwość, że Essie mogłaby się pojawić. Nie chciałabym wtedy, żebyś musiała niepotrzebnie stawiać się w niekomfortowej sytuacji, aby odpowiadać na pytania od twojej rodziny skierowane bezpośrednio do mnie. Pewnie wydawałoby się to trochę dziwne, że odpowiadasz za mnie. A prawda jest taka, że nie ma póki co sposobności, aby uprzedzić Essie.

— Myślę, że to dobre podejście. Tak samo wiem, że w razie zaistnienia zamiany między wami, poradzę sobie z Essie i jestem też pewna tego, że dostosuje się do sytuacji — oblizuję wargi. — Myślisz, że mogłaby się pojawić? 

— Wiem tyle, że pojawia się w chwilach potencjalnego zagrożenia. Dla mojej psychiki — wzdycha cicho. — I chociaż samo spotkanie się z twoją rodziną nie jest żadnym zagrożeniem to...nie wiem, może wrócą jakieś wspomnienia. A razem z nimi istnieje szansa na zjawienie się Essie — wzrusza ramionami, opadając całkowicie plecami na miejsce, które zajmuje. — Jedynym dobrym wspomnieniem, które pamiętam z dzieciństwa była moja siostra. Reszta to stres przez Alejandro, bo wrócił do domu i nie wiadomo, co z tego wyniknie, albo napięcie, bo wyszedł i nie wiadomo w jakim stanie wróci i w jak paskudnym humorze i ile kolejnych kłopotów narobił.

Z całej siły powstrzymuję się przed tym, żeby nie rzucić się z ramionami na kobietę i przytrzymać ją przy sobie w uścisku. To wydaje się takie proste i oczywiste do zrobienia, ale rzeczywistość, w której jesteśmy jest taka, że Camila wciąż zapoznaje się z takimi gestami i intencjami, które za nimi idą — z czego głównie problemem jest to, że wiele rzeczy odbiera jako litość względem jej ciężkiej przeszłości. To jedna z niewielu rzeczy, która została jej do przepracowania.

Nie chcąc jej przytłoczyć pierwszą reakcją, która przychodzi mi na myśl, pozostaję w miejscu i zastanawiam się przez dłuższą chwilę, w jaki sposób odnieść się do jej wypowiedzi.

— Jak myślisz... Jak twoja rodzina zareaguje na to wszystko? — Wyprzedza mnie. — Mam na myśli, to raczej nie jest typowe zapoznanie, kiedy na wstępie dowiadują się o DID i byciu sierotą.

— Myślę, że Taylor może być trochę głupio. Pytała o twoją rodzinę, chociaż przelotnie. Ale nie wiedziała — zaczesuję obiema dłońmi włosy. — Tata i Chris pewnie będą się kryli ze swoimi reakcjami. Wątpię, że mogliby dać jakieś wrażenie, że te dwie informacje czy też każda kolejna nimi wstrząśnie. Trzymają takie rzeczy w sobie — złączam ze sobą palce. — Z kolei moja mama...pewnie będzie próbowała kontrolować słowa każdego przy stole, jak dowie się o sierocińcu. Aby nie wspominać za wiele o rodzinie. Pewnie nie będzie chciała sprawiać ci czymś takim przykrości, nawet jeśli byłyby to wspominki o mojej rodzinie. Nie wykluczone, że prędzej czy później pęknie i się popłacze.

— Popłacze?

— Jest bardzo wrażliwa. Ale da sobie z tym radę.

— Nie chcę, żeby twoja mama popłakała się z mojego powodu. W dodatku święta. Skoro je obchodzicie, to tym bardziej nie jest czas na tego rodzaju łzy.

— Porozmawiam z nią o tym, okej? Ale po prostu uprzedzam, że może się popłakać. Pewnie będzie za wiele myślała nad tym wszystkim i wpędzi się serię nagatywnych myśli i nierzeczywiste scenariusze. Poradzę sobie z nią.

— Och... — Kobieta spuszcza wzrok i odrobinę wykrzywia wargi. — Jesteś pewna, że...powinnam z tobą jechać?

— Nie mam żadnych wątpliwości — odpowiadam natychmiastowo i szczerze. — A ty? Masz wątpliwości?

— Nie, ale nie chciałabym zwiastować samych złych wiadomości.

— Jestem pewna, że poza tą garstką informacji, które im dam przed naszym przyjazdem, poznają się na tobie. Taylor już cię lubi. Twoja historia tego nie zmieni.

— O ile jesteś tego pewna...

— Jestem. Pamiętaj o tym, co powiedziałam wcześniej. Nie wstydzę się ciebie — ciemne oczy Camili zwracają się ku mnie. — Czeka nas jeszcze parę rzeczy do obgadania... Może jednak zrobię coś ciepłego do picia?

Kobieta leniwie unosi kącik warg.

— Brzmi jak dobry plan.

◦◦◦

— Więc... Powiedziałam wam już trochę — nerwowo wtykam kciuk między przednie zęby w chwili namysłu. — Jest jedna rzecz.

Jest coś więcej? — Moja mama unosi głos o oktawę, widocznie przejęta. — To nadal dotyczy Camili czy już ciebie?

Wzdycham cicho, rozglądając się po pustej sypialni. Nie jestem pewna, czy opcja z brakiem obecności Camili była takim dobrym pomysłem. Chociaż z drugiej strony nie chciałabym, aby tak wyglądał jej pierwszy kontakt z całą moją rodziną na drugiej linii połączenia.

Lauren? — Głos Chrisa wybudza mnie z namysłu.

— Wiem, że przyjeżdżamy na święta i...mówiłam wam, że rodzina Camili nie uznawała takich świąt. A raczej nigdy ich nie obchodziła.

My i tak nie trzymamy się standardowego klimatu — odpowiada mój brat. — Obchodziła święta czy nie, z pewnością nie będziemy wciskać jej tego klimatu na siłę. Stoi tylko choinka i jest parę ozdób rozłożonych po kątach.

— Nie chodzi o sam klimat... Um, a właściwie trochę tak. Święta raczej kojarzą się ze spędzaniem czasu w rodzinnym gronie. Przynajmniej wszędzie to widać w tym czasie. Z Camilą jest trochę inaczej.

To znaczy? Nie trzymaj mnie... Znaczy nas wszystkich w napięciu — głos mojej mamy na moment drży.

— Camila była w sierocińcu — zaciskam wargi na nagłą ciszę po drugiej stronie linii. — Jej najbliższa rodzina zmarła, a reszta umyła ręce względem opieki, więc została w sierocińcu. Klimaty rodzinne nie są jej zbytnio znane. Ale to nie tak, że trzeba chodzić wokół niej na palcach. Po prostu mówię wam o tym, żeby nie padło jakieś pytanie rodzaju co tam u jej mamy, bo...no nie ma na to dobrej odpowiedzi. Żadnej tak właściwie.

O kurwa...

— Taylor — od razu wyczuwam nerwy u siostry. 

Lauren, nie wiedziałam.

— Wiem, Tay, nic się nie stało...

A co się stało? — Wcina nasz tata.

Zapytałam Camilę, czy jedzie do rodziny na święta.

— Nie wiedziałaś. A poza tym widziałaś, że nie zareagowała na to jakoś szczególnie. Odpowiedziała...tylko wymijająco, bo nie miałaś jak wiedizeć o czymś takim. To nie jest pierwsza rzecz, którą Camila się dzieli. 

A, um, Camila wie, że nam o tym wszystkim mówisz? W sensie o DID i jej rodzinie? — Pytanie Chrisa chyba sprawia, że do naszej mamy dociera powaga i jednocześnie negatywność sytuacji Camili, bo słyszę, jak zaczyna pociągać nosem. 

— Nalegała, żeby wam o tym powiedzieć z wyprzedzeniem, żeby nie zrobiło się dziwnie przy stole. Nie chciałaby psuć święta na miejscu, więc wolała, żebyście wiedzieli o tych rzeczach szybciej. No i istnieje możliwość, że mogłaby się zamienić na wzgląd DID, co mogłoby być dezorientujące. A pytania o jej rodzinę nie dostałyby odpowiedzi.

Nie zepsułaby nam świąt — moje barki lekko się uginają pod głosem taty.

— Mówiąc o tym, kazała też zapytać, czy... Cóż, czy wiedząc te rzeczy nadal może przyjechać?

Co to za pytanie? Oczywiście, że tak — na niemal płaczliwy głos mamy, jak podejrzewałam, drgają mi kąciki warg w lekkim uśmiechu. Wiedziałam, że się przejmie.

— Tak jak mówiłam, nie obchodziła wcześniej świąt, więc ten klimat jest jej raczej obcy i obojętny — oblizuję wargi. — Widzi w tym po prostu okazję do dnia wolnego i spędzenia go ze mną. I z wami, jeśli to zaproszenie wam nie przeszkadza i nie mówimy o tym zbyt późno.

Nie każdy musi lubić święta czy je obchodzić — mówi Chris. — Na ile przyjeżdżacie? Bo rozumiem, że wiadomość dotarła, że jesteście obie mile widziane.

— Nie jestem pewna. Wydaje mi się, że maksymalnie na dwie noce — na sam koniec zaciskam usta, aby nie zacząć się szczerzyć jak głupia do telefonu.

Wiesz, jakie jedzenie lubi? — Pomimo płaczliwego głosu, mama nie traci swoich typowych wątków.

— Z tego, co wiem, Camila nie ma problemu z żadnym rodzajem jedzenia — przyznaję. — Na pewno posmakuje jej cokolwiek zrobisz.

Nie ma żadnej ulubionej potrawy?

— Myślę, że nie. Lubi próbować nowe rzeczy. Także jeśli okaże się, że zrobisz coś, czego nie jadła, to pewnie będzie zadowolona z samego faktu, że próbuje coś nowego.

Nie ma niczego, co może lubiła, jak była młodsza?

Przygryzam wnętrze policzka. 

Mamo... — Ton głosu Taylor beszta naszą mamę.

— Z tego, co wiem... — Zabieram się za odpowiedź. — To nie ma zbyt wielu rzeczy, które mogłaby lubić do teraz z dzieciństwa. Nawet jeśli chodzi o jedzenie. Nie mieli za wiele pieniędzy, więc przywykła do niekoniecznie zdrowych porcji ryżu — drapię się po karku. — Bez dodatków. Także... — Chrząkam cicho. — Myślę, że cokolwiek, co nie będzie samym ryżem jej posmakuje. O to nie musisz się martwić. Camila nie jest wybredna.

W odpowiedzi słyszę jedynie łkanie mojej mamy. Nie mogę powstrzymać grymasu, bo niekoniecznie taki efekt chciałam osiągnąć, choć liczyłam się z tym, że akurat dla niej będzie to emocjonalny rollercoaster. 

Nie mogę też oczekiwać tego, że moja rodzina nie zostanie poruszona. Sama znam dość długo temat przeszłości Camili, więc z pewnymi rzeczami się już pogodziłam — okropne i okrutne sytuacje miały miejsce w jej przeszłości i jedynie łatwiej jest to zaakceptować, żeby iść dalej niż rozpaczać nad tym w nieskończoność i jednocześnie skazywać się na stanie w miejscu.

Jesteś dla niej dobra?

Marszczę brwi na nagłe pytanie mamy.

— Czy to pytanie nie powinno być skierowane do Camili? — Śmieję się cicho. — Staram się — poważnieję. — Wiem, czego Camila potrzebuje i oczekuje i jestem w stanie jej to zapewnić. Dzięki temu wie, że może mi zaufać i zdarza się, że mówi o swojej przeszłości. A przynajmniej o tej części, którą pamięta. Przez to wiem, na jakie rzeczy zwracać uwagę czy kiedy ugryźć się w język — oblizuję pośpiesznie wargi. — Gdyby nie to, że nalegała, abyście wiedzieli o tych dwóch rzeczach z góry to nie byłoby możliwości, żeby ktokolwiek domyślił się, że miewała w życiu ciężko, gdy się na nią spojrzy. Nie wygląda ani nie zachowuje się, jak człowiek, który dopiero zaczyna porządkować swoje życie. Za to wzięła się już dawno temu i nadal jest zdeterminowana, żeby było coraz lepiej.

Przez moment słyszę ciszę, co odrobinę mnie niepokoi.

— Taka odpowiedź jest wystarczająca na to pytanie? Bo chyba daje do zrozumienia, że wszystko idzie u nas w obie strony.

Mama chyba wyczerpała limit pytań — odpowiada Taylor. — Miło będzie ponownie zobaczyć Camilę. Na miejscu wszystko będziecie miały przygotowane. No chyba, że będziecie wolały przenocować u mnie albo w hotelu, ale wydaje mi się, że to niepotrzebnie wydane pieniądze. Daj nam znać, kiedy będziecie miały przewidywany czas przylotu.

— Dam wam znać, gdzie zostaniemy. Do ciebie nie jest tak daleko — zajmuję na kanapie z cichym westchnięciem. — Powiem Camili i zarezerwujemy lot. Jak już wszystko ogarniemy, to dam wam znać, kiedy dokładnie przyjeżdżamy i potwierdzę, na ile dni zostaniemy. 

Camila była już w Miami?

— Nie, z tego, co wiem, to będzie jej pierwsza wizyta. Dlatego zobaczymy, na ile zostaniemy.

Żeby nie siedzieć tylko w domu i się obżerać, możemy pojść w parę popularnych miejsc w Miami dla zbicia czasu. Przy okazji Camila zobaczy punkty turystyczne.

— Zobaczymy, ile ludzi będzie. Bycie w tłumach nie jest dla nas formą rozrywki. Jeśli będzie względny luz, to nie ma problemu — opieram plecy o kanapę. — Na pewno chciałabym odwiedzić plażę za dnia i wieczorem.

Jako stali bywalcy w Miami znamy dobre miejsca, o których nie każdy turysta wie — stwierdza Taylor. — Wymyślimy coś. I zobaczymy, co Camila wolałaby zobaczyć.

Lauren? 

— Hmm?

Mówiłaś o tym DID — tata robi chwilową pauzę. — Z tego, co mówiłaś, to całkowicie inna osobowość. I na moje rozumowanie inny człowiek. Więc...jeśli doszłoby do takiej sytuacji, to czy Camila nadal pozostaje Camilą?

— Pod względem zachowania nie. Gdyby nie było mnie w pobliżu, a kojarzy Taylor, to pewnie zachowywałaby się tak, jak podejrzewa, że Camila mogłaby się zachowywać. Gdybym była obok i wytłumaczyła jej całą sytuację, włącznie z tym, że macie świadomość DID, to moglibyście zauważyć różnice w zachowaniu czy nawet sposobie wysławiania się. Niekoniecznie diametralne różnice, ale nadal dałoby się pewne rzeczy zaobserwować.

Chodziło mi bardziej o to, jak się do niej zwracać. Skoro byłaby inna. Nieważne w której wersji byśmy ją poznali. Ale to, co ma znaczenie, to jak się zwracać do danej osoby. Uszanować to, jak chce, żeby się do niej zwracać.

Drobny uśmiech wpełza na moje usta.

— Essie. Wtedy można zwracać się do niej Essie.

◦◦◦

— Jak się czujesz?

Zerkam na Camilę, która uchyla nieznacznie powieki i ciężko wzdycha, zanim zwraca się w moją stronę ze swojego siedzenia.

— Bywało lepiej.

— Zaraz lądujemy — przypominam z lekkim uśmiechem. 

— Dobrze, że niczego nie jadłam, bo chyba bym wszystko zwróciła — wykrzywia wargi w grymasie. — Powinnam była wziąć tabletki, ale z drugiej strony czuję, że byłabym przez nie bardziej półżywa niż teraz.

— Moja mama na pewno ma jakieś herbaty czy krople na takie sytuacje — sięgam ręką do dłoni Camili, która co jakiś czas zaciska palce na oparciu między naszymi fotelami. — Taylor zawsze kiepsko znosiła loty, a wszelkiej maści tabletki tylko wszystko pogarszały.

— Nie ma potrzeby jej fatygować — macha lekceważąco drugą dłonią, na co kręcę zrezygnowana głową.

—Denerwujesz się? — Zmieniam temat.

— Hm? Czego? — Przekręca głowę, więc w tej niewielkiej odległości na siebie spoglądamy.

— Wyjazdem. Spotkaniem. Czymkolwiek z tym związanym.

Camila wzdycha cicho i mruży oczy.

— Co by się nie działo, moi rodzice byliby gorsi przy poznaniu — oblizuje usta z chwilą zastanowienia w wyrazie twarzy. — Z tą myślą wizja poznania twojej rodziny nie wydaje się taka straszna. Przywykłam do tego, że ludzie źle mnie traktują, więc nawet... Nie zakładam takiej sytuacji, ale nawet jeśli coś poszłoby nie tak w którymś momencie to...cóż, przywykłam do złego traktowania. Nie powinnam być szczególnie poruszona.

— Nie potraktują cię źle. Nie mają ku temu powodu — wolną dłonią sięgam do jej ciepłego policzka, muskając nadto delikatną skórę w tym miejscu kciukiem. — Będzie dobrze. Nie mogę obiecać, że ktoś nie strzeli jakiegoś głupiego komentarza, ale poza tym wątpię, żeby wystąpiły jakieś nieprzyjemne ekscesy?

— Ekscesy mówisz? — Camila porusza sugestywnie brwiami z lekkim półuśmiechem, na co przewracam oczami.

— Te, tygrysie, uspokój się — kobieta prycha na mój komentarz. 

— Tygrysie?

Ignoruję ją i kontynuuję wątek, który jest dla mnie ważny.

— Kiedy wcześniej pytałam czy się denerwujesz miałam też na myśli to, że nie jesteśmy razem jakoś szczególnie długo jako para, a jedziemy poznać moją rodzinę. 

Camila marszczy brwi i usta, przez co z tym drugim przypomina mi rybę.

— Dlaczego zadajesz trudne pytania?

— Bo nie lubisz latać samolotem. Daję ci rozproszenie.

— Mogłabyś zadawać milsze pytania dla rozproszenia — wykrzywia wargi w grymasie, chociaż widzę, że jest rozbawiona.

Ponownie przewracam oczami, po czym korzystam z tej niewielkiej odległości między nami, skradając krótki pocałunek.

— Zadaję pytania również dlatego, żeby mieć świadomość jak widzisz tę wizytę — opieram skroń o fotel. — Wolałabym, żebyś była ze mną szczera, czy się czymś denerwujesz, czy stresujesz, czy nie, żebym po prostu wiedziała, co się z tobą dzieje i mogła ewentualnie zareagować. Chcę się tobą dobrze zaopiekować, kiedy tylko mam okazję.

— Nie potrzebuję ululania, jeśli o to chodzi...

— Wiem, że jesteś samodzielna i świetnie sobie ze wszystkim radzisz. Ale jeśli jest cień szans na to, że mogłabyś się stresować albo czuć się niekomfortowo, to chcę zadbać o to, żebyś miała spokojną głowę i czuła się komfortowo. Przynajmniej na tyle, na ile potrafię, chcę o to zadbać — biorę większy wdech. — I to się nie zmieni, pomimo tego, że cały czas zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś w stanie wiele znieść.

— Czasem zastanawiam się, czy powinnam cię pacnąć po głowie za to, że tak nadmiernie wszystko analizujesz i najczęściej niepotrzebnie się przez to martwić, czy traktować to tylko jako dobrą rzecz — kobieta wzdycha cicho.

— Cóż, musisz się do tego przyzwyczaić.

— Jesteś ciężkim przypadkiem — stwierdza markotnie, choć jednocześnie muska palcami moją dłoń, która przez cały ten czas była spleciona z jej.

— Jak dobrze pamiętam, chciałaś ten ciężki przypadek — unoszę brwi.

— Nie ma potrzeby wnikać w szczegóły — macha wolną dłonią, gestykulując nią tak, jakby odpędzała muchę. — W każdym razie, nie myślałam o tym wyjeździe. Mam na myśli, unikałam myślenia o tym, gdzie jedziemy i dlaczego. Nie chcę wyjść na sztywniaka, a pewnie taki byłby efekt końcowy, gdybym za długo nad wszystkim rozmyślała i zastanawiała się, co mogłoby pójść źle, jeśli nie zachowam się w jakiś określony sposób — zaciska wargi w zastanowieniu. — Nie będę się dziwiła, jeśli mnie nie polubią. To na pewno. Ale...

Ściskam z pełną sympatią jej dłoń, kiedy urywa wypowiedź.

— Ale? — Dopytuję lekkim tonem.

— Chcę, żeby mimo wszystko mieli o mnie jakąś dobrą opinię. Z myślą o tobie. Domyślam się, że słuchanie z ich strony o tym, że mi nie ufają i jestem jakimś dziwakiem, nie byłoby przyjemne. Dlatego chcę uniknąć takich niezręczności i przykrych sytuacji. Dla ciebie. Ja się do nich przyzwyczaiłam — wciąga lekko policzki, zanim kontynuuje. — Ale się postaram zrobić dobre...albo chociaż pozytywne wrażenie.

— Nie ma takiej możliwości, żeby ci nie ufali. Gdyby była ku temu wątpliwość, to nie byłybyśmy razem. Wiedzą, że miewałam czasem trudne chwile dzięki i przez mój zawód, więc skoro teraz przyjeżdżam z kimś, to znaczy jedynie tyle, że biorę ze sobą osobę godną zaufania. W innym przypadku nie byłoby wspólnego wyjazdu — biorę większy wdech. — I jeśli myślisz, że wezmą cię za dziwaka, to ja wyjdę na jeszcze większego — mimowolnie się uśmiecham.

— Jesteś nadto optymistyczna.

— A ty pesymistyczna — wytykam lekko język, na co Camila unosi zaczepnie brew. — Chociaż zauważyłam, że jest lepiej. Wcześniej było więcej negatywnego wydźwięku w twoich wypowiedziach. Od jakiegoś czasu słyszę w nich również pozytywy.

— To nadal proces — Camila odrywa ode mnie spojrzenie. — Dobrze będzie, jeśli skończę na podśmiewaniu się z własnych komentarzy o przeszłości. Nawet jeżeli są one brutalne. Wtedy cała wypowiedź nabierze kompletnie innego wydźwięku. I mi będzie łatwiej się od tego dystansować przed podśmiewywanie czy suche komentarze, które i tak wpasowują się w moje poczucie humoru.

— Brzmi jak wykonalny plan — zsuwam dłoń z policzka kobiety do jej szyi, którą muskam palcami. — Skoro już zauważyłam różnicę, to dojście zachowania, o którym mówisz na pewno jest wykonalne.

Camila wykrzywia grymaśnie usta.

— Za dużo optymizmu — wskazuje na mnie palcem i robi nim kółko, celując w moją twarz. 

—To wcale nie kwestia optymizmu. Mówię bardziej realistycznie — ponownie wytykam na nią język, a Camila w odpowiedzi unosi brew z nieprzekonaną miną. 

— Bo cię złapię za ten jęzor — grozi z przymrużonymi powiekami. 

Prycham na ten komentarz, przypominając sobie, ile razy mnie zwodziła swoimi podtekstami.

— Jakoś próbujesz go złapać od miesiąca i nie widzę rezultatów.

◦◦◦

Sięgam dłonią do pleców Camili, kiedy wchodzimy do korytarza i lekko je pocieram w kojącym geście. Stopą odsuwam walizkę na kółkach, aby zrobić nam więcej miejsca, gdy tylko słyszę szybkie kroki mamy, która z szeroko otwartymi ramionami zatrzymuje się parę metrów przed nami.

— Nareszcie — mówi z uśmiechem. — Myślałam, że nie dojedziecie.

— Mieliśmy opóźnienie lotu — tłumaczę na szybko, wciąż muskając palcami plecy Camili, która zdążyła się spiąć.

Tyle z tego gadania, że się nie stresuje wyjazdem.

— W każdym razie... — Chrząkam cicho i ostatni raz przejeżdżam w, mam nadzieję, kojącym geście po plecach kobiety. — Mamo, to jest Camila — nieznacznie uśmiecham się do brunetki stojącej obok mnie. — Camila, to jest moja mama.

Camila unosi rękę i sięga nią do karku, pocierając go lekko, zanim rozciąga wargi w lekkim uśmiechu.

— Dzień dobry — głos Camili przez moment odrobinę się załamuje. — Bardzo mi miło. Przepraszam, że tak późno dałyśmy znać, że też będę przyjeżdżała i, um, dziękuję za...

Moja mama macha lekko ręką, po czym pokonuje nadto szybko odległość między nami. Wykorzystuje to, że stoję tak blisko Camili i przyciąga nas w tym samym momencie do uścisku. Nie muszę patrzeć na brunetkę, żeby być pewna, że jest co najmniej zaskoczona takim gestem.

— Mi też jest miło. Nie waż się za nic przepraszać, jesteś gościem — mówi moja mama, zanim odsuwa się od nas z ciągłym uśmiechem na ustach. — Starczy nam jedzenia. I mówiąc już o tym, jesteście głodne?

Zerkam na Camilę, która nadal pociera kark i na policzkach ma lekkie rumieńce.

— Myślę, że coś zjemy — odpowiadam. — Zaraz przywitamy się z resztą, odłożymy do mnie rzeczy i razem coś zjemy.

— Chcecie coś konkretnego? — Mówiąc to, mama spogląda bezpośrednio na Camilę, która kręci szybko głową.

— Lubię wszystko, nie trzeba nic konkretnego... — Mamrocze pośpiesznie i mimowolnie robi krok bliżej mnie. 

— Niedługo powinien być gotowy indyk... Do tego czasu zrobiłam lekką babkę dla zabicia aptetytu. Chcecie do tego coś do picia?

— Jasne, brzmi świetnie.

— Wina? 

Mam wrażenie, że Camila się wzdryga, ale istnieje możliwość, że to sobie wmawiam. Niemniej jednak muszę z nią porozmawiać, więc na szybko tworzę pierwszą lepszą odpowiedź.

— Chyba na razie coś ziemnego. Na razie bez alkoholu. Nie chciałabym nabrać ochoty na drzemkę za pół godziny — śmieję się lekko. — Pójdziemy odłożyć rzeczy na górę i zaraz do was wrócimy.

Gdy moja mama znika z pola widzenia, czekają na nas mniej kłopotliwe przywitania i przedstawienia, pomijając Taylor, która dodaje mi otuchy. Nie wiem, na ile domyśla się lub widzi, jak Camila się zestresowała, ale widzę już teraz różnicę w jej zachowaniu w porównaniu do chwili, kiedy stała przed nami tylko moja mama.

Kiedy udaje nam się dostać do pokoju, który zajmiemy przez dwie następne noce — myślę, że chyba zrezygnujemy ze trzech, jeżeli kobieta ma być nieustannie zaalarmowana. Zamykam za nami drzwi, dzięki czemu mamy dłuższą chwilę prywatności.

— Już myślałam, że dzieliłaś pokój z Taylor — Camila odzywa się jako pierwsza.

— Nie, akurat nie — uśmiecham się lekko, nieustannie przyglądając się temu, jak kobieta zwiedza niewielką przestrzeń, rozglądając się po kątach, ale niczego nie dotykając. — Jednak muszę powiedzieć, że mój styl trochę się zmienił od czasów, kiedy korzystałam z tego pokoju.

Kobieta zerka w moją stronę, a ja wskazuję palcem na ścianę, która jest w kolorze pudrowego różu. Do tego wszystkiego wykrzywiam z niezadowoleniem usta, na co Camila lekko się uśmiecha.

— Przynajmniej nie zdecydowałaś się na bardziej...wyrazisty odcień.

— Jedyna dobra rzecz z moich decyzji dotyczących wystroju tego pokoju — powoli ruszam w jej stronę. — Camila?

Na dźwięk swojego imienia barki kobiety lekko się uginają, a jej wzrok szybko pada na podłogę.

— Zrobiłam coś źle? 

Kręcąc głową w zaprzeczeniu, szybko do niej podchodzę i układam dłonie na szczycie ramion.

— Nie, oczywiście, że nie — mówię natychmiastowo. — Świetnie sobie radzisz.

Camila unosi lekko głowę, spoglądając na mnie podejrzliwie.

— Naprawdę — powtarzam się, jednocześnie rozpoczynając wędrówkę dłońmi po całej długości jej ramion w kojącym geście. — Ale widzę, że zaczęłaś się stresować. Chodzi o coś konkretnego?

— Nie, nie... — mówi pośpiesznie i całkowicie się prostuje, ponownie spięta w ten sam sposób, co chwilę wcześniej. — Nie chcę zrobić albo powiedzieć czegoś głupiego.

Przekręcam na bok głowę z uniesionymi brwiami.

— Dajesz sobie świetnie radę, okej? — Zapewniam ją. — Wiem, że inaczej jest rozmawiać o tym, jak przebiegnie ten wyjazd, a faktycznie improwizować w zależności co kto powie, ale jest dobrze. Bardzo dobrze — zsuwam dłonie do zakrytej talii kobiety i powoli przysuwam się bardziej, aby wziąć ją do uścisku.

Camila zaskakuje mnie tym, jak łatwo akceptuje ten uścisk i jak bardzo go zacieśnia między nami. Przyzwyczaiłam się do tego, że nasze uścisku pozostawały lekkie, często z gdzieniegdzie odrobiną wolnego miejsca między naszymi ciałami.

Teraz Camila chyba szuka komfortu.

— Jesteśmy w tym razem — mówiąc to, ocieram lekko nasze policzki, zanim zahaczam brodę o szczyt jej ramienia. — Też się stresuję — przyznaję. — To nie jest dla mnie normalna sytuacja. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że kogoś przedstawiam mojej rodzinie. Też chciałabym, żeby wszystko poszło dobrze i żeby każdy się ze sobą dogadał. I chciałabym, żebyś była na miarę możliwości naprawdę zrelaksowana, bo jednak jesteśmy z dala od Nowego Jorku, od pracy, od obowiązków.

— Co cię tak stresuje? Poza tym, że to nie jest codzienna sytuacja.

— Chcę, żebyś była sobą. Tylko odejmijmy twoje zbereźne komentarze w tych okolicznościach — wzdycham cicho. — Chcę, żeby zobaczyli, jak wspaniała jesteś. I dobra dla mnie. Nie chcę, żebyś się tym wszystkim tak bardzo przejmowała i sztucznie zachowywała. Wiem, że nie będzie ze wszystkim idealnie, ale... Chcę, żeby cię polubili dla świętego spokoju. A z kolei ty nie zawsze patrzysz na siebie pozytywnie. Jedno wychodzi naprzeciw drugiemu.

— Postaram się...

— Wiem o tym. Wiem o tym, Camila — mocniej owijam wokół niej ramiona. — Chcę, żebyś dobrze spędziła tutaj czas.

— Też powinnaś dobrze spędzić czas. Jesteś ze swoją rodziną. Dawno ich nie widziałaś — z tymi słowami kobieta odrobinę się odsuwa i przekręca głowę, żeby na mnie spojrzeć, nie przerywając naszego uścisku. — I potrzebujesz odpoczynku od twojej pracy.

— W takim razie obie musimy spróbować wyluzować — unoszę kącik warg. Camila na moment obniża do nich spojrzenie, po czym przesuwa dłoń do mojego policzka.

— Nie zawiodę cię, okej? — Chociaż wiem, że intencja za tymi słowami jest dobra, martwi mnie to, jak Camila przejmuje się całą tą sytuacją, a przecież jeszcze nic takiego się nie wydarzyło. Może powinnam była bardziej ją przycisnąć przed wyjazdem, żeby powiedziała, czego się obawia poza kwestiami dotyczącymi jej osoby.

— Nie musisz mnie z tym zapewniać. Co by się nie działo, nie będę zawiedziona — mówię poważnym tonem. — A teraz...relaks, okej? Będziemy też musiały zejść na dół, zanim ktoś po nas przyjdzie.

— Okej — potakuje głową, po czym parę razy głaszcze mój policzek palcami.

Nie mogąc się powstrzymać, przysuwam się bliżej i ją całuję. Camila natychmiastowo odpowiada, chwytając tym razem z obu stron moje policzki w swoje ciepłe dłonie, jednak wbrew moim oczekiwaniom kobieta nie pogłębia pocałunku. Co więcej, po zakończeniu tego, składa jeszcze dwa kolejne, znacznie krótsze, zanim delikatnie wychodzi z naszego uścisku.

Biorę więcej powietrza w płuca i liczę do pięciu, żeby się trochę uspokoić — zarówno przez myśl o rozmowach, które nas czekają z Camilą, jak i przez samą kobietę, która nawet takimi prostymi gestami potrafi kusić bardziej niż swoimi niecenzuralnymi komentarzami.

Trzeba było nie komplikować sobie życia, jak niespodziewanie przyjechała, a zamiast tego przez swoje kombinowanie masz posuchę.

Wykrzywiam wargi na własne myśli.

— Idziemy? 

Głos Camili przywraca mnie do rzeczywistości. Stoi już przy drzwiach pokoju, z dłonią na klamce, spoglądając na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

— Jasne. Idziemy — szybko dołączam do niej, a następnie do mojego rodzeństwa, które siedzi już przy stole, kiedy mama krząta się po otwartej kuchni parę metrów dalej, a tata najprawdopodobniej zniknął w piwnicy, szukając alkoholu na później. 

Ostatnim razem opowiadał mi, że zrobił sobie z piwnicy pod domem swój kącik i przy okazji pozwalniał mamie pełno miejsca w szafkach — zbierając mnóstwo narzędzi, alkoholi i jeszcze jakichś innych rzeczy do piwnicy, co dało mamie możliwość pozbycia się dwóch szafek. Takie przemeblowanie pozwoliło zwolnić miejsce, a z tego co słyszałam od Taylor, mama zaczęła chylić się ku minimalistycznemu wystrojowi, więc pozbycie się zbędnych mebli było jej na rękę, aby wytworzyć większą przestrzeń. Zwłaszcza, że jedna z szaf zniknęła z salonu, w którym teraz siedzimy i rzeczywiście wydaje się znacznie większy.

— Więc...

Mrużę powieki, słysząc bardzo dobrze znany ton głosu Chrisa, który pochyla się nad blatem stołu w kierunku Camili.

— Więc co? — Pytam, unosząc widelec i kierując go w jego stronę z uniesioną brwią. Mam nadzieję, że odczyta to tym razem za ostrzeżenie, a nie zachęte do głupot.

Chris przewraca na mnie oczami.

— Jakie masz zamiary względem mojej siostry?

Taylor siedząca obok niego nie wytrzymuje i z plaśnięciem zderza dłoń o własne czoło, spoglądając spod byka na Chrisa.

— Jakie miałabym mieć? 

Przekręcam głowę i patrzę na Camilę, która ma uniesione brwi w szczerym zaskoczeniu.

— No nie wiem... — Chris macha dłonią. — Różnie bywało — pociera kciuk o resztę palców, sugerując pieniądze.

— Hmm... — Camila podpiera policzek na otwartej dłoni, zerkając na mnie przez moment, zanim powraca do Chrisa. — Nie mam potrzeby wnosić o wniosek o dofinansowanie — ponownie na mnie spogląda. — Mam własne pieniądze.

— Nie sugeruję — Chris unosi obronnie dłoń. — Ale pytam z ciekawości jaki jest motyw.

— Motyw? — Kobieta cicho wzdycha. — Po prostu być z nią. Chociaż nie wiem, czy to nadaje się na motyw, który masz na myśli.

— Chujowo ci to wyszło, Chris — wtrąca Taylor z rozbawieniem na twarzy. — Chciał wyjść na wielkiego, strasznego brata.

— Hmmm... Zaczynam dostrzegać między wami podobieństwo — ku mojemu zaskoczeniu, Camila patrzy na mnie z lekkim półuśmiechem.

— Hę? Niby gdzie?

— Na początku. Też zadawałaś oczywiste pytania tak znikąd.

— Nieprawda — przykładam dłoń do mostka. — Zawsze zadaję dobre pytania. To Chris spalił swój plan, żeby cię trochę onieśmielić.

— Cóż, ciężko mnie onieśmielić. To nic osobistego — zwraca się do Chrisa.

— Chociaż tyle — mężczyzna wzrusza ramionami. — Długo już się znacie?

— Ponad dwa i pół roku — Camila robi szybką kalkulację. — Szybko ten czas leci.

— Faktycznie trochę czasu — Chris pociera brodę. — Jak się spotkałyście?

Camila wzdycha cicho.

— Nie lubię lekarzy. I mam pecha do lekarzy. I jak na złość, dziwnym przypadkiem stale trafiałam na Lauren, ale nie dawała po sobie wrażenia, że...cóż, że faktycznie jest lekarzem — odchyla się na krześle i opiera plecy o oparcie, wyglądając na zaskakująco zrelaksowaną. — Przez jakiś czas nie było nam po drodze. Ja miałam mnóstwo rzeczy na głowie. Lauren zaczynała duży projekt, który później pozwolił na tryb pracy, który ma teraz.

— Fakt, nie było nam na początku po drodze.

— Zwłaszcza po tym, jak zdałam sobie sprawę, że jesteś lekarzem. Nie byłam szczególnie chętna do...zawierania jakichkolwiek przyjaźni.

— Ale bywam przekonująca — szturcham ją lekko łokciem, a kobieta lekko i krótko się śmieje.

— Raczej powiedziałabym, że stale przyłaziłaś tam, gdzie akurat byłam ja — unosi zaczepnie brew z ciągłym uśmiechem na ustach, bo właściwie między wierszami nie kłamiemy. — Uparty człowiek.

— To akurat był czysty przypadek...

— I przypadkiem z czasem zaczynałaś mieć przy sobie jedzenie, które akurat lubiłam i je proponowałaś — wskazuje na mnie dłonią.

— Przypadek. Gaduła byłaś.

Camila jeszcze raz krótko się śmieje.

— Nie wiem, czy znałazłaby się większa gaduła od ciebie, pani doktor — teraz to ona szturcha mnie łokciem, po czym zwraca się do Chrisa. — Czy to akceptowalna odpowiedź?

Chris unosi dłoń.

— Nie mam więcej pytań. Taylor? — Chyli się ku naszej siostrze i akurat z tego się cieszę, bo zmniejsza dystans między sobą a Camilą, która niekoniecznie czuje się komfortowo, będąc tak blisko mężczyzn. Może tego po niej nie widać, ale wiem, że z pewnością poczuła sekundową obawę.

— Jak tam w pracy, Camila?

Wyraz twarzy zmienia się na grymas niezadowolenia.

— A było już tak miło — Taylor śmieje się na te słowa. W międzyczasie dosiada się do nas tata. — Mam egzamin przed końcem roku.

To akurat nowa informacja nawet dla mnie.

Nie komentuję tej wypowiedzi na głos.

— Z czego?

— Potrzebuję certyfikat na język portugalski w kategorii C2.

— Dlaczego?

— Teraz jest popyt na tłumaczenia w tym języku.

— Masz już jakiś certyfikat czy dopiero będziesz zaczynała? Swoją drogą, brzmi to jak powrót do szkoły. Aż przeszły mnie ciarki.

Camila jedynie się uśmiecha na ostatnie komentarze.

— Mam na B1, ale chcę przeskoczyć do C2. Znam hiszpański, a że należy do tej samej grupy językowej, co portugalski to jest mi znacznie łatwiej. Pozostają niuanse, które je odróżniają, żeby rzeczywiście prawidłowo przetłumaczyć treść książek.

— Chyba kategoria C2 jest tą najwyższą? Czy mi się wydaje? — Taylor wydaje się zaintrygowana tematem, a tata, którego widzę kątem oka również dyskretnie się przysłuchuje.

— Dobrze pamiętasz.

— To w takim razie ile znasz języków na tym poziomie.

— Cóż... — Camila krzyżuje ramiona. — Angielski, hiszpański, francuski. I mam nadzieję, że niedługo dołączy do tego portugalski.

— A poniżej tych kategorii? — Dodaje Chris.

— Niemiecki, ale... Wydaje mi się, że dużo czasu zajmie mi przeskoczenie na średnio zaawansowany poziom. To trochę inna rzeczywistość dla mnie. Chociaż wymowa języka nie jest tak istotna dla mojej pracy, to i tak muszę przechodzić przez egzaminy również z częścią ustną. Akurat ta część idzie mi tragicznie. Także jakikolwiek egzamin z niemieckiego będzie odłożony na dalszy plan.

— I tak wybrałaś na początek dobre języki — Camila szybko przekręca głowę, żeby spojrzeć na mojego tatę, który odzywa się po raz pierwszy. — Niekoniecznie najprostsze dla każdego, ale bardzo popularne i przydatne przy jakimkolwiek wyjeździe za granicę.

— Kierowałam się najpierw tą myślą, że lepiej zacząć od tych najczęściej używanych — kobieta potwierdza swoje słowa dodatkowym kiwnięciem głowy. — Pierwotnie znałam tylko hiszpański.

— Och? Skąd jesteś?

— Z Kuby. Potem przenieśliśmy się bezpośrednio do Allentown w Pensylwanii. 

— Allentown? Nie słyszałem o tym mieście.

— Nie jest aż tak duże. Teraz może jest ponad sto tysięcy mieszkańców. Nie to, co Nowy Jork.

— Faktycznie. Spokojne miasto?

— Przynajmniej w mojej okolicy. Wydaje mi się, że to miasto w sam raz dla średniej klasy. Głównie przemysł hutniczy czy przemysłowy.

— Hmm... — Tata podpiera brodę dłonią. — Mniejsze miasta mają swój urok. Nie to, co metropolia, gdzie jest mnóstwo dzielnic i każda wydaje się być innym miastem.

— W Allentown sąsiedzi potrafili patrzyć sobie w okna. 

— Za to w metropoliach zgiełk i brak czasu, bo człowiek wiecznie śpieszy się do taksówki czy do metra.

— Ale za to są zawsze większe możliwości do pracy — tata potakuje na słowa Camili.

— Rzeczywiście — tata przenosi wzrok na mamę, która idzie do nas z półmiskiem wypełnionym ciastem. — O cholera, poszedłem po wino i go nie wziąłem. Zmywam się.

Kiedy mama zajmuje się krojeniem ciasta i przy okazji moje rodzeństwo bardziej skupia się na potencjalnym posiłku niż na nas, pochylam się w stronę Camili.

— Wszystko dobrze? — Pytam szeptem i kładę dłoń na jej udzie.

Kiwa głową.

— Jeśli nie będziesz chciała czegoś pić, to nas jakoś z tego wymigam, okej? 

— Nie musisz się pode mnie podpasowywać.

— A ty nie masz bać się odmówić. Wiem, że nie lubisz pić. Ja też nie mam zresztą szczególnej ochoty na picie. Co najwyżej mogłabym później wypić jedną lampkę wina, nic więcej. Ale to nie znaczy, że masz coś brać, bo ktoś ci zaproponuje, jeżeli naprawdę tego nie chcesz.

— Wiem, wiem — nakłada dłoń na moją, na co ściskam lekko jej udo. 

— Okej — wzdycham z ulgą. — Poszło całkiem nieźle.

— Jak na początek — Camila posyła mi figlarne spojrzenie.

— I utrzyma się tak do końca. Trochę optymizmu, proszę — śmieję się lekko.

Camila na moment poważnieje.

— Będzie dobrze — mówi i przesuwa kciukiem po wierzchu mojej zmarzniętej dloni. — Musi być.

◦◦◦◦◦◦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top