‣ [I'm a] Mess
Od momentu rozmowy z Jamesem Hetfieldem minęły pełne dwa dni. Wydawałoby się, że to nie tak dużo czasu, ale ja nie mogłam normalnie funkcjonować. Sam fakt, że Camila skontaktowała się z nami w taki sposób, ujawniając się całkowicie był...nawet nie wiem, czy bardziej zaskakujący, czy niezrozumiały. Znowu zaczęłam czuć się, jakbyśmy były na początku terapii, gdzie musiałam wyczuć jej intencje. Nie miałam i nie mam pojęcia, skąd padła taka decyzja ze strony kobiety, jednak nie jestem w stanie zapytać osobiście.
Jakby tego było mało, James coś wiedział. Obserwował mnie, kiedy ja skupiałam się na sesjach z Camilą. Nie zwracałam uwagi na nic dookoła nas, ponieważ próbowałam maksymalnie pomóc kobiecie, gdy tylko mi na to pozwoliła. A on obserwował. Nic nie mówił tylko analizował naszą relację, jednak ani razu nie zwrócił uwagi. Nie rzucił żadnym komentarzem. Wiedział, że jestem profesjonalistką i nie pozwolę sobie na przekroczenie granicy lekarz-pacjent, jednak wciąż... Inna osoba z pewnością wylałaby mnie za same przypuszczenia o nieczystości relacji między opiekunem a podopieczną. Ale James tego nie zrobił. I dopiero dwa dni temu, po roku czasu, jawnie zasugerował, że widział, co się dzieje.
Ale czy naprawdę coś się działo?
Fakt, popełniłam ten błąd dwa, czy trzy razy, kiedy Camila wciąż była nieobliczalna i rzeczywiście udało jej się mnie pocałować. Mimo wszystko po tych sytuacjach nic więcej nie miało miejsca. Starałam się z nią zaprzyjaźnić, wzbudzić jeszcze więcej zaufania, aby pomóc na tyle, na ile mogę. Za każdym razem miałam w tyle głowy myśl o tym, że po tych wszystkich latach może być ciężko i powierzenie komuś sekretów, czy czegoś tak prostego, jak swojego zdania jest przerażające. Napotkała na swojej drodze zbyt wiele osób, które traktowały ją z wyższością, przez co na tamte chwile — gdy byłyśmy w trakcie terapii — ratowała prawdziwie niską ocenę żartami. Przynajmniej w tej zwykłej formie.
Wypuszczam głośno powietrze spomiędzy ust i powoli prostuję nogi, aby ostatecznie oprzeć pięty o niewielki stolik w salonie. Bezsensownie patrzę na włączony ekran telewizora, trzymając ściśle między palcami czarę kieliszka z napełnionym do połowy czerwonym, słodkim winem. Wiele rzeczy zadziało się w tak krótkim czasie, że nie mogę dojść z tym bałaganem do porządku. Nie mogę posegregować własnych myśli, aby stopniowo poszukać rozwiązań. Mój wewnętrzny pedant, który od lat stawiał mnie w świetle osoby rozważnej dostaje szału, nie mogąc nadążyć za każdym kolejnym scenariuszem dotyczącym następnych wydarzeń.
Jestem kompletnym bałaganem.
◦◦◦
— Hej, Tay — przesuwam językiem po górnej wardze, kiedy kolanem zamykam samochód. — Co tam?
— Tak zadzwoniłam. Mam trochę czasu i stwierdziłam, że trochę ci pomarudzę.
— To znalazłaś świetny moment, ponieważ właśnie idę obładowana torbami.
— Nie rozłączaj się!
Nie mogę powstrzymać krótkiego śmiechu, zanim wchodzę w głąb budynku, gdzie znajduje się moje mieszkanie.
— Nie rozłączam. Działo się coś ciekawego?
— Niezbyt. Mama trochę szaleje chociaż jest listopad i do świąt jeszcze daleko. Ostatnio kazała mi z nią jechać na zakupy. Byłyśmy tam cholerne pięć godzin. Rozumiesz to?
— Dobrze, że jestem od tego chaosu tak daleko — nucę pod nosem, co sprawia, że Taylor wydaje z siebie prychnięcie.
— Tak to jest, kiedy przyjeżdżasz na gotowe.
— Niespecjalnie narzekam na taki układ. Ale w tym roku postaram się przyjechać chociaż dzień wcześniej, żeby pomóc trochę przy robieniu jedzenia.
— Nagrywam tę rozmowę i uwierz, że wykorzystam te słowa przeciwko tobie za miesiąc, kiedy nagle okaże się, że musisz zostać jeszcze jeden dzień dłużej w pracy. Pozwę cię o łganie.
— Po pierwsze: nie nagrywasz. Po drugie: wiem, że nic się nie zmieni już teraz. I po trzecie: nie można kogoś pozwać o kłamstwo w takiej sprawie.
— Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?
Nie mogę powstrzymać kolejnego wybuchu śmiechem. Potrząsam nawet lekko głową, posyłając przy okazji jednemu z ochroniarzy miły uśmiech, który odwzajemnia.
— Mam dwadzieścia dziewięć lat.
— Czekaj, ile? Dziewięćdziesiąt dwa?
— Bardzo zabawne, Tay — przewracam oczami. — Niestety dostałaś po mnie takie cięte riposty.
— Doprawdy wątpię.
— Zapytaj mamę albo tatę. Opowiedzą ci pewnie kilka historii, jak byłam w twoim wieku.
— Jak tak stawiasz sprawę to faktycznie masz dziewięćdziesiąt dwa skoro dochodzi do stwierdzeń "jak byłam w twoim wieku".
— Jesteś okropna — mamroczę, zanim na moment odstawiam torbę z zakupami, aby pewniej złapać ją między palce przed dotarciem na korytarz, gdzie znajduje się mój apartament.
— Kochasz mnie.
— Niestety muszę. Nie wypada mi inaczej.
— Chamsko.
— Kochasz mnie — powtarzam jej słowa w momencie uniesienia spojrzenia.
Niemal wypuszczam telefon z dłoni, gdy znajoma sylwetka stoi oparta niedaleko moich drzwi, wpatrując się we mnie tymi brązowymi oczami. Natychmiastowo czuję, jak gula pojawia się w moim gardle, odbierając mowę na to, co zaczyna opowiadać mi Taylor. Nie spodziewałam się, że Camila pojawi się ponownie skoro Hetfield dał jej mój służbowy numer. Poza tym, kiedy widziałyśmy się ostatnim razem to nie raczyła powiedzieć cokolwiek.
Możliwe, że właśnie tym się wykręcała tamtego dnia.
— To co chcesz na święta? Nie, żeby coś, ale w grudniu nie będę niczego kupowała, więc daję ci maksymalnie tydzień na to, żebyś się zastanowiła. Nie będę chodziła jak wariatka po sklepach. Znaczy się, jak mama. Mam na to strategię. Więc jak? Lauren? — Mrugam kilkukrotnie powiekami przed drobnym chrząknięciem. — Jesteś tam?
— T-tak. Tak. Jestem. Zastanowię się nad czymś — mówię pośpiesznie. — Muszę już kończyć, Tay. Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?
— Wszystko dobrze?
— Tak. Po prostu jestem tuż pod drzwiami, a muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy — tłumaczę bezsensownie, idąc wolniej od jakiegoś żółwia.
— W porządku. Do później w takim razie.
Szybko żegnam się z siostrą, po czym wciskam telefon do kieszeni rozpiętej kurtki. Ponownie przełykam z niemałym trudem ślinę, gdy zatrzymuję się pod drzwiami. Oczy Camili przez cały czas uważnie obserwowały mój ruch i — sama nie wiem dlaczego — czuję się dziwnie obnażona pod bacznym spojrzeniem ciemnych tęczówek.
— Co tutaj robisz?
— Nie wypadało wchodzić skoro nie byłaś w środku — na ustach brunetki czai się drobny półuśmiech, kiedy prostuje plecy.
— To nie odpowiada na moje pytanie tylko dołącza kolejne: jak dostałaś się do mojego mieszkania ostatnim razem?
— Mam swoje triki — wzrusza ramionami. — Chciałam cię zobaczyć — jej czekoladowe oczy wpatrują się w moją twarz z dziwną delikatnością, jakby próbowała ocenić najmniejszą ekspresję.
— Zobaczyłaś.
Kątem oka widzę, jak Camila spuszcza odrobinę głowę, kiedy ja zajmuję się otworzeniem drzwi. Oblizuję powoli usta po pchnięciu ich, na nowo czując stres. Nie wiem, czy to dobry pomysł, aby weszła do środka, ale z drugiej nie chciałabym, żeby ktokolwiek nas podsłuchiwał.
— Chciałam spędzić z tobą trochę czasu — szepcze nieoczekiwanie, a ja natychmiastowo unoszę wyżej spojrzenie, wpatrując się pusto w korytarz w środku mieszkania.
— Wejdź — odpowiadam jedynie.
Kobieta przepuszcza mnie jako pierwszą, po czym zamyka za nami drzwi na zamek. Wypuszczam kilka spiętych oddechów, korzystając z tego, że mam pretekst do pójścia do kuchni — torbę z zakupami. Za sobą słyszę oczywiście kroki brunetki, a to wcale nie pomaga uspokoić bałaganu, który na nowo pojawił się w głowie.
— Kontaktowałaś się z Hetfieldem.
Moje serce wali jak młot i mam dziwne wrażenie, że Camila doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie widać tego po niej — a właściwie niczego nie widać po wyrazie twarzy, jaki ma. Wpatruję się w nią ukradkiem, dosłownie kątem oka, udając, że wkładam do odpowiednich miejsc zakupione produkty.
— Uznałam, że powinnam po tym, jak wyjechałam bez słowa — odpowiedziała jedynie beznamiętnym tonem. — Miałaś z tego powodu nieprzyjemności w pracy?
— Nie.
To nie do końca prawda. Przez to, że się odezwała, James zasugerował, że coś się między nami działo lub dzieje. A to nic dobrego. Nawet jeśli teraz nie ma nic przeciwko to prędzej, czy później mogłoby mu się to wszystko odwidzieć, wskutek czego mogłabym zapłacić za to reputacją, brakiem pracy oraz...właściwie to kompletnym zaburzeniem tego złudnie idealnego życia, które prowadzę, żerując na pomocy ludziom, kiedy sama nie potrafię sobie pomóc.
— Podał mi twój numer — mówi znacznie ciszej. — Ale nie chciałam cię tak zaskoczyć.
— Wolałaś czekać pod drzwiami? Kiedy nawet nie wiem skąd masz mój adres?
— Popytałam tu i tam.
— Dobrze wiedzieć w tak okrojonej wersji, jak ludzie mogą się do mnie dostać — niekoniecznie wypowiadam to miłym tonem, co skutkuje kolejnymi krokami kobiety.
Wzdrygam się i napinam ciało, kiedy jedna z jej dłoni odnajduje swoje miejsce na dolnej części pleców, a przy pomocy drugiej muska palcami moje wciąż zakryte ramię do momentu, w którym może nałożyć ją całkowicie, oddając ciepło zewnętrznej części ręki.
— Camila — głos odrobinę mi drży i nawet nie próbuję wmawiać sobie, że tego nie usłyszała.
— Nie chciałam cię zdenerwować — przełykam ciężko ślinę w chwili poczucia przodu klatki piersiowej kobiety na moim tyle. — Ani wcześniej, ani teraz. Chciałam tylko... Chciałam cię zobaczyć.
— Nie zamierzam świadomie brnąć w coś, co pewnie masz w głowie.
— Powiedziałam ci dokładnie, co mam w głowie — zaciskam usta, kiedy podbródek brunetki opiera się na moim ramieniu. — Ciebie.
— Nie powinnaś. Dobrze o tym wiesz.
— Och, Lauren... — Wzdycha cicho. — Nie rozumiesz.
— Nawet nie wiem, czy chcę wytłumaczenia — układam płasko wolną dłoń na blacie przed nami. — Byłam twoim lekarzem, twoim terapeutą i nim pozostanę. Jako były terapeuta. Nie dawałam ci żadnych znaków, że kiedykolwiek ta relacja mogłaby ulec zmianie.
— Wiem — przytaknęła częściowo na moją wypowiedź. — Ale to nie zmienia faktu, że chciałam być w pobliżu twojej osoby wtedy, w czasie, kiedy nie znajdowałam się w mieście i nie zmieniło się nic do tego momentu. Wciąż chcę być przy tobie.
— Jako przyjaciółka — dopowiadam.
Dłoń Camili, która znajdowała się na dolnej części moich pleców przesuwa się odrobinę, przez co kobiet może objąć mnie w pasie i przycisnąć do swojego ciała bliżej. Natychmiastowo odczuwam różnicę temperatur, chociaż wciąż mam na sobie kurtkę. Dodatkowo uderza we mnie słodki zapach zarówno samej kobiety, jak i gumy balonowej, która chyba zawsze będzie mi się z nią kojarzyła.
Nie wiem dlaczego oddaję się jej dotykowi, choć tak naprawdę słuszną decyzją byłoby odepchnięcie jej i surowe wyznaczenie granicy. Nie powinnam na to pozwalać, ale pomimo świadomości odrobinę wtulam się w ciepłe ciało, tłumacząc sobie głupio, że po prostu zmarzłam.
W dalszym planie znajduje się myśl, że przecież jestem człowiekiem i od czasu do czasu potrzebuję bliskości.
— Nie chcę cię tracić — gorący oddech Camili łaskocze, wskutek czego przekręcam odrobinę głowę, ocierając przypadkowo nasze policzki o siebie, co z innej perspektywy mogłoby być uroczym gestem, ale w rzeczywistości jest kompletnie przypadkowy. — Kotku... — Zaczyna zataczać drobne kółka na mojej dłoni, gdy wciska głowę za materiał kurtki, więc może mieć dostęp do kilku fragmentów odsłoniętej szyi.
Jednak nie robi nic głupiego. Nie zaczepia mnie. Nie całuje. Po prostu opiera policzek o bok mojej szyi, wzdychając ciężko, jakby faktycznie była zmęczona. Nie dostrzegłam wcześniej, żeby była, ponieważ wyraz twarzy miała nieodgadniony, a teraz nie jestem w stanie potwierdzić, czy to prawdziwa reakcja, czy też przesadzona.
— Prosiłam cię o coś — zaczynam, mimo że początkowo mój głos odmawia posłuszeństwa, przez co brzmię odrobinę niepewnie. — Prosiłam, żebyśmy nie robiły wielkiej sprawy z tego, co miało miejsce ostatnio. Wydarzyło się, fakt. Ale nie powinno i dobrze o tym wiemy. Nie bez powodu chcę zapomnieć, że cokolwiek miało miejsce. To niewłaściwe pod każdym względem i... Po prostu nie róbmy z tego pretekstu do próbowania przejść na inny stopień relacji.
Camila pomrukuje potakująco, więc prawdopodobnie wysłuchała wszystkiego, co miałam do powiedzenia. Oczywiście wyjaśniłabym to bardziej szczegółowo, chociażby poprzez powołanie pewnych etykiet, ale wiem, że brnięcie w powtarzanie, jak wielkim błędem było przespanie się ze sobą mogłoby ją w jakiś sposób zranić. Mimo wszystko nie chciałabym, żebyśmy po tym wszystkim, co przeszłyśmy razem podczas terapii i co zbudowałyśmy zostało zburzone, a między nami na nowo stworzyłby się mur. Nie po to staraliśmy się zabrać wszystkie cegły złych wspomnień objęte w uściskach cementu symbolizującego ciągłą nieufność, ponieważ tyle razy była zraniona.
Jakkolwiek głupio brzmiałoby to porównanie to w gruncie rzeczy inaczej nie da się tego porównać. Dokładnie tak było i nawet tak irracjonalne podejście ma w sobie sens. Ukryty, ale wciąż sens.
— N-nie rozumiem — mocniej wtula policzek w moją skórę.
— Czego?
— Daj mi szansę — wymamrotała tak szybko, że ledwie rozumiem. — Mogę o ciebie zadbać. Zaopiekować się tobą. Zaspokoić — powoli zaczesuje kilka moich kosmyków za ucho, zabierając na chwilę ciepło z dłoni. — Mogę dobrze cię traktować. Jak tylko zechcesz.
— Camila, to nie o to...
— Daj mi szansę — przesuwa nosem po mojej szyi, ponieważ teraz ma do niej większy dostęp. — Mogłabyś znaleźć trochę czasu i... — Urywa na kilka sekund. — Zechciałabyś poświęcić trochę czasu i pójść ze mną na kolację?
— Kolację?
— Brzmisz na zaskoczoną.
Bo, do cholery, jestem.
— Nie chodzi mi tylko o seks.
— A mi nie chodzi o cokolwiek więcej poza przyjaźnią.
— To tylko jeden wieczór. Kilka godzin. Nic więcej, naprawdę. Nie znajdziesz odrobiny czasu?
— Nie mogę iść z tobą ze świadomością, że będziesz odbierała to inaczej. Jako przyjaciółka, owszem, mogę pójść, żeby nadrobić stracony czas, ale... — Zaciskam usta, nie wiedząc, co więcej powinnam dodać. Co faktycznie mogłabym dodać w tej sytuacji.
— Możesz iść jako przyjaciółka. Chciałabym tylko... — Jej głos zaczyna robić się szeptem. — Chciałabym tylko pokazać ci chociaż odrobinę tego, jak mogłabym cię traktować.
— Nie potrzebuję tego. Jestem niezależna i...
— Wiem — wcina pośpiesznie. — I nie zamierzam tego zmieniać. Mimo wszystko chciałabym dać ci przedsmak tego, że ta relacja na innym podłożu nie musi być odbierana jako niewłaściwa.
— Nie wiem. Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
— Tak?
Zamykam powieki i bezwiednie bardziej wpadam w jej ramiona, będąc jednocześnie otulona ciepłem oraz słodkością bijącą od kobiety. Niemal roztapiam się pod wpływem delikatnego dotyku palców Camili na mojej dłoni oraz pewnego, ale jednocześnie łagodnego objęcia wokół talii.
Próbuję na szybko przetworzyć w głowie, czy to dobry pomysł. I czy wmawianie sobie, że mogłabym pójść czysto przyjacielsko ma jakiś sens, jednak wewnętrzny pedant tonie w chaosie, mając dość kolejnych problemów; kolejnych kwestii do rozważenia. Możliwe, że właśnie przez takie przeciążenie wzdycham głośno, po czym odpowiadam całkowicie bezmyślnie.
— Tak.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top