‣ Humanity & Emptiness

Wypuszczam z siebie pełne niezadowolenia mruknięcie, kiedy moje ciało zaczyna być kołysane z boku na bok. Dobrą chwilę zajmuje mi pobudka, ponieważ zasnęłam bardzo późno i zmęczenie nadal przechodzi przede wszystkim przez umysł. 

— No dalej, wstawaj — słyszę znajomy głos, kiedy uchylam powieki, będąc skierowana twarzą do miękkiej poduszki.

Z kolejnym pomrukiem przekręcam się na plecy, przytrzymując przy sobie kołdrę, bo termostat ponownie się zepsuł i byłam zmuszona pójść nago spać, żeby nie zagotować się w sypialni. Nadal pozostając roztargniona, rozglądam się po sypialni, dopóki nie napotykam znajomej sylwetki, która ma zaciśnięte palce na brzegu kołdry, pod którą się znajduję.

— Camila — moja głowa opada na poduszkę. — Jest sobota — wplątuję jedną z dłoni we własne włosy, mrużąc powieki.

— Muszę z tobą porozmawiać — odpowiada pośpiesznie, wchodząc całkowicie na łóżko, tuż przy moim ciele.

— To nie może poczekać? Jest sobota, rano, nie wyspałam się — wzdycham cicho. — I nie ciągnij za kołdrę, bo znowu zepsuł mi się termostat i nie mam ubrań.

Brązowe tęczówki spoglądają na mnie ze znajomą dzikością — otrzeźwia mnie to odrobinę, ponieważ to jedna z niewielu chwil, kiedy Camila znajduje się na skraju. Znalezienie się w takiej sytuacji obudziło do tego stopnia, że po przytrzymaniu przy mostku kołdry, podnoszę się tak, aby oprzeć plecy o stertę poduszek.

— O co chodzi? — Przyglądam się uważniej twarzy kobiety po przetarciu oczu.

Zwyczajowo, szczęka brunetki jest mocno zaciśnięta — do tego stopnia, aby żuchwa została uwydatniona — brwi zmarszczone na tyle mocno, żeby charakterystyczna zmarszczka pojawiła się pomiędzy nimi, usta zaczerwienione, opuchnięte i, jak podejrzewam, pogryzione przez jej własne zęby w niektórych miejscach. Poza takimi wyraźnymi znakami wskazującymi na to, że Camila dopiero wyrwała się z jakiejś sytuacji, mowa ciała oraz jego reakcja dostarcza mi podstawowych informacji, że bardzo się spieszyła — przyśpieszony, choć ciężki oddech, drżące ramiona oraz szybko unosząca się klatka piersiowa zdradzają, że albo uciekała przed dopuszczeniem do jakiegoś wydarzenia, albo uciekała po puszczeniu hamulców.

Jednak, póki co, nic nie wskazuje na to, żebym miała do czynienia z alter ego, a ono potrafi utrzymywać się wystarczająco długo. To daje mi bardziej optymistyczną pewność, że ucieczka była spowodowana moim pierwszym założeniem.

— Co się stało, Camila? — Ponownie zadaję pytanie, krzyżując na dobre nasze spojrzenia.

Kobieta zaciska palce na kołdrze, której nadal nie puściła. 

— Ta... T-ta... Ona i ja... — zaciska powieki. — Chyba zrobiłam coś złego.

Oblizuję z nerwów wargi.

— Opowiedz mi, co się stało, a przekonamy się, czy rzeczywiście zrobiłaś coś złego — próbuję mówić wszystko spokojnym, cichym tonem. — Może to złudne przekonanie.

— Ja...

Camila unosi obie dłonie do swojej twarzy, po której — nie tak delikatnie — przesuwa palcami, dopóki nie zostają wplątane w rozpuszczone, potargane włosy. To niecodzienny widok, widzieć ją w takiej krasie, w dodatku z podciągniętymi rękawami bardzo obcisłej koszulki w brązowym kolorze. Gdyby to były inne warunki, zapewne przyjrzałabym się jasnej bliźnie przecinającej lewe przedramię brunetki, ale teraz to nie ma takiego znaczenia.

Jedyny problem jest taki, że nie wiem, czy w tym momencie bardziej potrzebuje przyjaciółki, czy lekarza.

— Ta kobieta...z...z mojej pracy — mówi z, najprawdopodobniej, zaciśniętymi palcami na włosach z tyłu własnej głowy. — Spotkałam ją dzisiaj. Spieszyłam się oddać dokumenty, naprawdę, nie miałam czasu... J-ja... Ona...

— Powoli — szepczę. — Opowiedz mi po kolei tyle, ile chcesz opowiedzieć, dobrze?

— Szłam korytarzem i ona nagle zaczęła do mnie mówić. Powiedziała, że mój szef jest w innym pomieszczeniu, więc poszłam z nią... Ale jego tam nie było. Nikogo nie było — w pierwszej chwili mam naturalny odruch, aby dotknąć Camilę i przekazać, że jestem tutaj, obok, i nic złego jej się przy mnie nie stanie, jednak muszę się powstrzymać, ponieważ nie znam końca historii i przez nieświadomość mogłabym wywołać jeszcze większy problem.

— Powiedz tylko tyle, ile chcesz — przypominam, ponownie nie unosząc się ponad szept.

— Zamierzałam... Zamierzałam zwrócić jej uwagę, ale ona nagle...nagle ustała tak blisko — uchyla powieki, zaczynając przeczesywać własne włosy. — Chciała mnie pocałować, a później złapała za moją koszulkę i byłam zdezorientowana, bo nie wiedziałam, co takiego zrobiłam, że zachowała się w ten sposób, więc popchnęłam ją na szafkę — wypuszcza drżący oddech. — Zaczęła coś do mnie mówić o jakiejś zabawie i że mogłam wcześniej wprost powiedzieć, że nie mam dziewczyny, zamiast robić podchody — odsuwa się bardziej w tył, z dala ode mnie. — Tak bardzo chciałam...chciałam dać jej nauczkę — zaciska jedną z pięści niedaleko swojej twarzy. — Powinna nauczyć się, że nie można nikogo do czegoś takiego zmuszać, że to...to... Mo-moja sio-o-os-stra, ona przecież... — głos Camili na moment zamiera, ale w tym samym czasie unosi jeszcze wyżej spojrzenie, na mnie i tym razem mogę zobaczyć, jak bardzo ściemniały jej tęczówki i jednocześnie jak bardzo załzawione się zrobiły.

Mogę jedynie snuć przypuszczenia, że alter ego jest już za rogiem i za moment się pojawi, ale ta część Camili, która nadal kieruje jakieś pozytywne wspomnienia, i tym samym, uczucia na temat swojej siostry, powstrzymuje ujawnienie się go w pełnej okazałości. Przez cały ten czas, który z nią spędziłam, mogę wyliczyć na palcach jednej dłoni, ile razy udało się jej utrzymać w ryzach swoją sadystyczną, noszącą spustoszenie, stronę. Przeważnie sukcesywnie zapobiegała temu dużo wcześniej, zamiast będąc w sytuacji na skraju.

— Ale uciekłam. Poszłam do, um, do mojego szefa, dałam mu dokumenty i przyszłam tutaj — dolna warga Camili zaczyna drżeć, gdy układa obie dłonie na swoich udach, zaciskając na nich ostatecznie palce.

— Mogłaś ją zgłosić, wiesz o tym?

— Pracuje tam dłużej — odwróciła wzrok w kierunku okien. — Nie chciałam, żeby obróciło się to przeciwko mnie.

— Nikt nie powinien przy takim kontakcie czuć, że jest do czegoś zmuszany — obserwuję, jak Camila ostrożnie opuszcza materac, aby zacząć krążyć przy łóżku z dłońmi zaciśniętymi w pięści, choć ułożonymi na biodrach. — To nie czyni tego, co zrobiłaś złym.

— Chciałam zrobić jej krzywdę.

— Również bym tego chciała — przyznaję, powodując, że brązowe tęczówki patrzą na mnie, jak na wariatkę i sama przestaje chodzić po sypialni. — Nie tylko wtedy, gdybym sama znajdowała się w takiej sytuacji. Wystarczy, że o niej usłyszałam, aby chcieć zrobić jej krzywdę.

— Nie rozumiesz...

— Myślisz, że po takim czasie nie wiem, dokąd sięga twój sadyzm? — Odchylam głowę w tył, na resztę poduszek. — W takich chwilach potrafimy wędrować do bardzo mrocznych miejsc w naszym umyśle. Jesteśmy tylko ludźmi. Istotne jest, aby znać granicę i nie urzeczywistniać pewnych obrazów, pomimo buzujących emocji. Istotne jest, aby prędzej czy później znaleźć własne sumienie — unoszę jeden kącik warg. — Znalazłaś tę granicę, której lepiej nie przekraczać, a za same myśli nikt nie spisze cię na straty, Camila.

Kobieta kręci głową w odmowie, czego początkowo nie rozumiem. Owszem, po tylu latach bycia obwinianą o wszystko — i w większości niesłusznie — ma swoje konsekwencje w przyszłości, czyli teraz i może mi nie wierzyć. Może obwiniać się, ponieważ mogła wziąć zbyt dosłownie któreś z moich słów i może mieć wrażenie, że zawiodła. Jednak warto mieć na uwadze, że, mimo wszystko, Camila nadal jest dobrym człowiekiem. Przecież każdy z nas — jako nieidealny człowiek — pomyśli czasem o czymś złym, będzie życzył komuś źle, aczkolwiek tak długo, jak są to tylko myśli i tak długo, jak prędzej czy później dosięgają nas wyrzuty sumienia, nie jesteśmy spisani na straty; nie jesteśmy potworami.

— Nie rozumiesz — zaciska wargi po ponownym potarciu swojej twarzy. — Nie widzisz tego? — Pyta drżącym głosem, ponownie patrząc na mnie zaszklonymi oczami. — Nie dostrzegasz tego, że jestem taka sama jak ona tylko względem ciebie czy, tak naprawdę, nie chcesz tego widzieć?

— Camila, to nie jest to samo — odpowiadam natychmiastowo.

— Czyżby? — Podnosi głos przed wznowieniem chodzenia po sypialni. — Jakie to było słowo..? — Sapie cicho. — Ach, narzucać. Nie narzucam ci się tak, jak ona mnie?

— Nie, Camila — kręcę powoli głową. — Tutaj jest różnica.

— Niby jaka? Teraz żadnej nie widzę?

Poprawiam się w miejscu i daję sobie jednocześnie chwilę czasu na pomyślenie nad dobrą odpowiedzią. A raczej nad dobrymi słowami. Bo, no przecież, to oczywiste, że nasza relacja a sprawa z pracy nie jest taka sama. To nie ma żadnego podobieństwa.

— Do niczego mnie nie zmuszałaś — stawiam na prostotę. — Nie wnikając ponownie w to, co uważam za błąd, a co nie, prawdą jest, że...że nie zmuszałaś mnie do niczego. Ona chciała w pewnym sensie, ponieważ ubzdurała sobie w głowie, że jesteś nią zainteresowana i to jakieś głupie pogrywanie ze sobą.

Camila ucieka do podłogi ze swoim spojrzeniem.

— Często mam wrażenie, że zmusiłam i zmuszam cię do wielu rzeczy.

— To nieprawda.

— Tak sądzisz? W ośrodku wiele razy... — głos Cabello ponownie się załamuje dzisiejszego poranka i musi aż odchrząknąć. Uważnie obserwuję, jak speszona własną zdradą zajmuje miejsce na brzegu łóżka, będąc do mnie skierowana prawym bokiem, z przedramionami opartymi o własne uda i zgarbionymi plecami. — Grałam wiele ról w swoim życiu za murami, żeby manipulować ludźmi i popychać ich do robienia czegoś z niepełną świadomością.

— Myślisz, że nie byłam tego świadoma od początku? — Ponownie unoszę jeden kącik warg. — Kiedy myślałaś, że wyprzedzasz mnie o krok ze swoimi huśtawkami nastrojów, ja byłam kolejne trzy przed tobą, bo w głowie miałam dane o twojej drugiej stronie i bezproblemowo powiązywałam je z konkretnymi sytuacjami, w których się znajdowałyśmy.

— Brzmisz na pewną swoich słów — przyznaje. — Ale czy nigdy nie zwątpiłaś i nie pomyślałaś, że wypuściłaś potwora?

— Nie — kolejna szybka, pewna odpowiedź.

— Dlaczego?

— Zawsze byłam trzy kroki przed tobą, Camila — powtarzam. — Zanim byłaś tego świadoma, ja już wiedziałam, że nie zrobisz niczego, co mogłoby się wiązać z moim rozczarowaniem — po zadrżeniu ramion wnioskuję, że spięła ciało na te słowa. — Zawsze byłam jedyną osobą, która w ciebie wierzyła i wiem, że w momencie, kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że nie zamierzam odpuszczać tak, jak pozostali, zrozumiałam również, że ze swoją niecodziennością będziesz próbowała pokazać dobro. Dobro w sobie. Dobro, które w sobie ukrywałaś. A to wszystko dlatego, że nie chciałaś mnie zawodzić. Chciałaś, żebym widziała progres.

— Może faktycznie nie doceniłam cię na początku — kiwa łagodnie głową, zanim powoli przekręca ją w moim kierunku, nie zmieniając pozycji reszty ciała. — Ale w takim razie to ty byłaś tą, która udawała i udaje.

— Nie udawałam. I nie mam czego udawać.

— Jesteś zbyt zmiennym człowiekiem — brązowe tęczówki powoli dosięgnęły mojej twarzy. — Zmienna jak pory roku, które za każdym razem nadal okazują się inne i przychodzą o przesuniętym czasie niż większość by zakładała.

— Nie zawsze pozostajemy tacy sami. Również jesteś tego przykładem.

— Nie chodzi mi o samą zmianę zmianę — złącza ze sobą dłonie. — Kiedy jest u ciebie dobrze, to jest dobrze, dopóki nie jesteś za zamkniętymi drzwiami. Kiedy jest u ciebie źle, to jest u ciebie tak, jakby każdy był z tobą za tymi zamkniętymi drzwiami.

— O czym dokładnie mówisz?

— Jesteś najbardziej ludzką osobą, jaką znam — zaczyna. — Chociaż nie znam wiele osób, ale... Moja mama też była tak dobrym człowiekiem jak ty. Może z taką różnicą, że oprócz tego była bardzo naiwna, zwłaszcza względem tych wszystkich nieskutecznych zmian mojego ojca — napotyka moje oczy swoimi. — Ty nie jesteś naiwna, ale czasami jest w tobie pustka.

— Pustka?

— Te piękne oczy zmylą każdego, kto nigdy nie miał styczności z trwałą pustką, przez którą twoje ciało i umysł wydaje się nie istnieć — oblizuje wargi, zanim kontynuuje. — Do tego potrzeba bardzo bolesnego upadku, aby pustka nadal powracała. U ciebie tak jest. U mnie tak jest. Dlatego to widzę, ale nie rozumiem. Nie rozumiem, bo w moim przypadku przyczyny są oczywiste. Nie rozumiem, bo jesteś najbardziej ludzką osobą, jaką znam. Najbardziej ludzką i empatyczną osobą.

— Czasami każdy ma takie chwile. Nie zawsze kryje się za nimi coś zatrważającego — odpowiadam pośpiesznie, z mocno bijącym sercem.

— Mogę zadać ci pytanie?

Wypuszczam krótki, nerwowy śmiech.

— Zawsze to mówisz, kiedy zamierzasz zadać proste, ale trudne do znalezienia dobrej odpowiedzi, pytanie.

Wzrusza ramionami.

— Co to za pytanie? — Odzywam się cicho, chociaż znam jego treść.

— Skąd ta pustka i dlaczego próbujesz ją tuszować?

— Nie tuszuję oczywistego, Camila. 

— Czym jest to oczywiste?

— Dlaczego chcesz wiedzieć?

Prostuje bardziej plecy.

— Nie lubię widzieć cię w takiej wersji.

Przełykam z trudem ślinę.

— W takim razie nie patrz, kiedy jestem w takiej wersji.

— Nie miałam na myśli tego, że nie chcę na ciebie patrzeć w takiej wersji. Chcę zrozumieć i może nawet pomóc.

— Nie da się pomóc komuś, kto jest samotny nawet wtedy, kiedy jest otoczony ludźmi.

Camila całkowicie przekręca ciało w moją stronę, zachowując ciszę, która wprawia mnie w taką nerwowość, że mam wrażenie, że może doskonale usłyszeć każde mocne uderzenie mojego serca. Mam właściwie sama wrażenie, że każde uderzenie ma taką siłę, że czuje je na całym ciele. 

Ale jakiej reakcji mogłam się spodziewać po takim czymś? Psychiatra, który samemu sobie nie może pomóc? Psychiatra, który wmawia ludziom tyle rzeczy, a sam nie potrafi ogarnąć swojego życia? Psychiatra, który momentami, za zamkniętymi drzwiami, potrafi czuć pustkę względem wszystkiego? Psychiatra, który, być może, sam potrzebowałby psychiatry?

— Może to prawda, jeżeli zabiera się za to osoba, która nie rozumie — kobieta niespodziewanie ponownie zabiera głos. — Lauren, przez ponad połowę swojego życia nie miałam niczego na własność. Nawet książki, które czytałam nie były moje. Nie posiadałam niczego, do czego mogłabym się przywiązać, więc zostawałam sama ze sobą. Zawsze sama ze sobą — wzdycha cicho. — Musiałam polegać na sobie do tego stopnia, że wydawało mi się, jakby nikt więcej nie był mi potrzebny, a tak naprawdę zagłuszałam chęć wyjścia do świata. Gdzie bym nie spojrzała, zawsze widziałam siebie. Zawsze pod obserwacją za weneckim lustrem. Zawsze tylko ja.

— Do czego zmierzasz? — Sięgam wolną dłonią — tą, która nie przytrzymuje kołdry — do twarzy z głośnym westchnięciem, ponieważ ta rozmowa nie jest koniecznie tym, co chciałabym ciągnąć tak wcześnie, kiedy pierwotny cel wizyty Camili był inny.

— Może warto kogoś do siebie dopuścić — proponuje, przysuwając się bliżej po materacu o kilka centymetrów. — Ja tak zrobiłam.

— Pomogło? — Unoszę brew, chociaż względnie znam odpowiedź.

— Znacznie. Z biegiem czasu łatwiej jest z tego wychodzić, kiedy masz przy sobie kogoś, komu możesz zaufać.

— I twoją sugestią jest to, żebym zaczęła traktować cię jako moją terapeutkę?

Po minie Camili mogę stwierdzić, że zabrzmiało to gorzej i bardziej szorstko niż miało w mojej głowie; niż brzmiało dla mnie.

— Nie jesteś moją terapeutką. I nie mówię o byciu terapeutą dla kogoś — prostuje plecy. — Mówię o przyjaciółce, która zrozumie. Po prostu i aż zrozumie.

— Uczono mnie zadawać dobre pytania i cierpliwości, kiedy nie uzyskuję odpowiedzi od razu — poprawiam się w miejscu. — Nie uczono mnie odpowiadać na czyjeś pytania.

— Nie zamierzam obsypywać cię pytaniami.

— Więc jaki jest twój plan?

Camila unosi jeden kącik warg.

— Może najpierw pomyśl nad tym czy jednej osobie służy przychodzenie każdego popołudnia do wielkiego apartamentu, w którym, pomimo wielu przedmiotów, jest pustka.

— Wcześniej miałam mniejszy apartament.

— A później pomyśl... — konytuuje. — Pomyśl, czy nie warto zmienić czegoś chociaż na próbę — ponownie patrzy w moje oczy. — Może nie mam mieszkania we względnie najlepszej, najdroższej i najbezpieczniejszej dzielnicy, ale przynajmniej mam większe łóżko, kanapę, dużą przestrzeń i zachowną jakąś przytulność — powoli wstaje z miejsca.

— Nie mogę od tak zostawić tego apartamentu i się przeprowadzić — mówię, kiedy kobieta do mnie podchodzi i ostatecznie lekko się pochyla.

— Powiedziałam ci: pomyśl, czy nie warto zmienić czegoś chociaż na próbę — unoszę wyżej podbórek, żeby być z Camilą twarzą w twarz. — Dziękuję, że wysłuchałaś mnie wcześniej o pracy i tej kobiecie.

— Nie masz za co dziękować.

Brunetka uśmiecha się łagodnie, a wspomnienie o zaszklonym oraz rozszalałym spojrzeniu prawie całkowicie zanika. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie Camili udało się przezwyciężyć swoje alter ego, ponieważ wydawałoby się, że przyszło to z taką łatwością — podczas zwykłej rozmowy. Nie było w niej żadnych próśb o uspokojenie się; nie było w niej żadnego zbędnego dotyku; nie było w niej żadnych prób przechytrzenia sadystycznej strony.

To była tylko rozmowa.

Przymykam powieki, kiedy ciepłe wargi, które stykają się z moją prawą skronią, przerywają natłok myśli. Jakby tego było mało, niemal wtulam policzek w chłodne palce, które przez moment muskają moją skórę, nim kobieta decyduje się wyprostować i, tym samym, przerwać między nami kontakt.

Niewinny, co prawda, ale wciąż wywołujący chęć pozostania w nim na znacznie dłużej.

— Czasami nawet ci, którzy dają wrażenie osób nie do odratowania, tak naprawdę czekają na to aż ktoś wyciągnie do nich pomocną dłoń — szepcze, gdy zaczesuje kilka moich kosmyków za prawe ucho. — Pomyśl czy warto.

◦◦◦◦◦◦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top