‣ Hug it out
Bardzo łatwo jest się domyśleć, że ostatecznie nie przegadałyśmy naszej sytuacji — zamiast tego każda skupiła się na pracy, która akurat na rękę rzeczywiście pochłaniała na tyle dużo czasu, że rzadko miałyśmy okazję do jakiegokolwiek spotkania.
Typowe.
Takie dziwne przypadki zawsze za nami chodzą.
Nie zmienia to jednak tego, że wielokrotnie zastanawiałam się, jak podejść do tematu i trudno było mi znaleźć złoty środek. Camila była bardzo bezpośrednia i, jak się okazuje, ma bardziej otwarty umysł ode mnie. Po tym wiem, że chętnie przeszłaby do konkretów, aby postawić między nami sprawy jasno — z kolei dla mnie jest to trochę niepewny grunt.
Bardziej niepewny niż chciałabym przyznać, tak właściwie.
Nie wynika to już z moich wcześniejszych tłumaczeń o byłej relacji lekarz-pacjent między nami, ale summa summarum w samą tę relację zainwestowałam więcej niż w jakiejkolwiek innej i jest to po prostu przerażające.
Przerażające pod kątem poświęconego czasu, trwałości tej relacji i uczuć, które razem z jej rozwojem zaczęły się niebezpiecznie powiększać.
I ponownie, to nie jest tak, że analizuję Camilę i mam wątpliwości co do jej stabilności emocjonalnej. Wbrew wielu pozorom, które mogłyby poddać, cóż, wątpliwości moje słowa, Camila jest pewniejsza swoich uczuć niż ja. Przemawia przez to jej częsta bezpośredniość, pewność siebie, kiedy jesteśmy gdzieś razem i całokształt zachowania.
Z kolei ja zawsze byłam bardzo wstrzemięźliwa, jeśli chodzi o kwestię rozmawiania o własnych uczuciach. Brzmi to żałośnie — zdaję sobie z tego sprawę, że psychiatra, który nie ma poukładanej sfery emocjonalnej, jest do dupy. To jest kolejnym powodem, dla którego tym bardziej nie rozmawiam o uczuciach. Ogarnęłam je sama, po swojemu, choć niekoniecznie właściwie — i z pewnością nie tak, jak zalecałabym to swoim pacjentom.
Camila musi już teraz zdawać sobie z tego doskonale sprawę, skoro nieustannie wyciąga ten temat — nie jest, mimo wszystko, przy tym nachalna i nic dziwnego, że próbuje się dowiedzieć, czy jest między nami miejsce na stabilny związek. Nie trzeba być wysoce wyedukowaną osobą, aby mieć świadomość tego, że nie ma między nami typowej przyjaźni.
Wiem również doskonale, że niepotrzebnie to wszystko utrudniam, ale zawsze trudno było mi podjąć się pierwszego kroku, gdy w grę wchodzi moje życie prywatne, a tym bardziej, kiedy dochodzą do tego uczucia. Pewnie gdybym miała mniejszą samokontrolę i rzuciła się na okazję wejścia w związek, to wcale nie okazałby się taki przerażający, jak wyobrażam go sobie w głowie. Nawet nie sam związek, tylko zobowiązanie i, ponownie, uczucia, które za tym wszystkim idą.
Za dużo nad tym wszystkim myślę i przez to tworzę większe komplikacje — to jedyne adekwatne podsumowanie, które przychodzi mi na myśl przed wyrwaniem się z dręczących scenariuszy.
Wzdychając cicho, zaciągam się zapachem gorącej kawy, którą nadal trzymam między dłońmi, po czym odchylam się na obrotowym krześle, przesuwając spojrzenie po recepcji. Dzisiaj mamy jeden z tych spokojnych dni, kiedy dobrze jest wyjść z gabinetów i poprzychodzić na pogawędki na recepcję.
— I co, Lauren, dzisiaj nie przychodzi?
Lekki dreszcz przebiega przez moje plecy, zanim odwracam spojrzenie w kierunku jednej z recepcjonistek — Janice. Jest ode mnie starsza o dobre 10 lat, ale jej charakter przypomina mi Camilę, patrząc na to, jak konkretne i bezlitosne miewa riposty przy ciepłym uśmiechu, który jednocześnie ofiarowuje.
— Hmm? Kto? — Bez koniecznej potrzeby upijam parę nadto małych łyków kawy.
— Camila — Janice nakłada dłoń na biodro, kiedy drugą wykonuje krótki gest świadczący o tym, że jest to takie oczywiste. — Dzisiaj jest jej dzień i pora.
— Jej dzień?
Janice mruży podejrzliwie oczy, po czym unosi ciemną brew.
— Zawsze przychodzi we wtorki i piątki. Jest piątek, a jej nigdzie nie ma.
— Nie przychodzi zawsze w te dni — zaprzeczam, chociaż sama nie jestem pewna.
Właściwie to nie chcę tego przyznać, ale wiem, że zawsze przychodzi w te dwa dni.
— Lauren, pracuję na recepcji. Nic się przede mną nie ukryje — ciche prychnięcie wydobywa się z jej gardła, zanim kręci zrezygnowana głową. — Wtorki i piątki. Camila zawsze przychodzi się przywitać. Rozchorowała się, prawda? Mówiłam, że przychodzi za cienko ubrana, kiedy leje albo pada śnieg.
— Och — nie jestem pewna, co powiedzieć. — Nie jest chora. Ma dzisiaj dużo pracy.
— Od kiedy? Zawsze narzekała, że w piątki ma mało pracy i nie ma co ze sobą zrobić w ciągu dnia, bo do pierwszej po południu mogą jej coś przesłać, więc nie może nic zaplanować, jeśli ma się wyrobić z pracą do trzeciej.
Camila, zdecydowanie za dużo gadasz. Niby jak mam z tego wybrnąć? Sama nie mam pojęcia, dlaczego nie przyszłaś — znaczy, wiem, że jest nam na rękę tak się mijać po ostatniej kluczowej rozmowie o nas, ale trzeba będzie w końcu jakoś temu zaradzić. Może te ćwiczenia byłyby dobrym pomysłem? Zostały dwa z trzech, których nie zrobiłyśmy. Może to rozluźniłoby atmosferę, bo są całkiem przyjemne.
— Chyba ma blisko końcowe terminy przesłania tłumaczeń — odpowiadam, udając, że nie jestem wzruszona spostrzegawczością Janice.
— A to szkoda, zawsze ma coś słodkiego przy sobie — przerzucam spojrzenie na Giorgię, moją podopieczną z uniwersytetu.
— Prawda — Janice podsuwa jedno z krzeseł, po czym na nim siada i podjeżdża niebezpiecznie blisko mnie, na co unoszę brwi. — Nie to, żebym była ciekawska...
— Ale będziesz ciekawska — wciskam komentarz, odwracając od niej spojrzenie do kubka kawy.
— Posłuchaj skarbie, nawet mój pierwszy mąż nie odwiedzał mnie tyle razy w pracy — spogląda na mnie ze znacznie obniżoną głową, a ja oczywiście udaję, że tego nie widzę, tylko biorę łyk kawy. — W dodatku z jedzeniem. A Camila przynosi je ze sobą większość czasu.
— I dlatego, że mnie odwiedza i przynosi jedzenie powinna zostać moją żoną?
— Chodzi mi tylko o to, że gdyby moja pierwsza żona coś takiego robiła i w dodatku tak na mnie patrzyła, jak Camila na ciebie to nie czekałabym dwa miesiące, żeby się z nią ożenić.
— Masz żonę? — Wcina Giorgia z lekko rozchylonymi ustami.
— Miałam, teraz mam męża.
— Dwa miesiące? — Dorzucam swoje.
— To było spontaniczne — macha lekceważąco dłonią. — Jednak jest coś w tekście, że lesbijki szybko wykonują kolejne kroki.
— Dwa miesiące?! — Giorgia siada z impetem ze zmarszczką między brwiami.
— Od poznania, tak, tak — Janice zbywa jej zdziwienie. — A wy jak długo się znacie z Camilą?
— Półtora roku.
— Nie zalatuje to dwoma lesbijkami — przysuwa twarzy bliżej i pociąga nosem. — Nie jesteś lesbijką — stwierdza, po czym odjeżdża na bezpieczną odległość fotelem.
— Janice! — Macham dłonią, jakbym odpędzała złośliwą muchę.
— Moja druga żona zawsze powtarzała, że jak znajdziesz kogoś dobrego, to lepiej szybko się decyduj.
— Druga żona?!
Janice przekręca fotel w stronę Giorgii.
— Dziecko, nie wiesz jeszcze tyle o życiu.
— Ale mówiłaś, że masz męża.
— To nie wyklucza tego, że miałam drugą żonę.
— Nie planuję zaręczyn — mówię dosadnie.
— Zaręczyny? Nawet nie jesteście parą, przynajmniej na to wychodzi. Nawet ja z pierwszą żoną najpierw byłam dwa miesiące w związku, zanim wzięłyśmy ślub. I w sumie znałyśmy się tydzień, zanim zostałyśmy parą.
— Masz tak kolorowy życiorys, że dziwi mnie, że interesuje cię mój — takiego szarego człowieczka — stwierdzam kąśliwie, na co Janice przewraca oczami.
— Bo się marnujesz. Patrzysz na nią, jak ja na mojego drugiego męża.
— Drugi mąż? Okej, to już przesada — Giorgia wyrzuca dłonie w powietrze. — Ile masz byłych mężów i żon?
— Nie ma przesady w miłości. Co ty tam możesz wiedzieć — wskazuje na nią palcem. — Z moją pierwszą żoną byłam siedem lat.
— Siedem? To ile ty masz lat?
— O wiek kobiet się nie pyta — Janice zadziera nosa. — Do pięciu razy sztuka. Daleko nam z moim obecnym mężem do rozmowy o rozwodzie.
— Pięć razy?
— Tak, no co ty, przygłucha jesteś? — Kręci głową. — Sęk w tym, że widać, że coś tu się dzieje między wami. Aż szkoda na to patrzeć. Marnujecie się nawzajem.
— Nie planuję się żenić w najbliższym czasie — podsumowuję, powoli wstając.
— Ślub to jedno, zmarnowanie szansy to drugie — wskazuje na mnie palcem w chwili, kiedy mój telefon daje znać o wiadomości.
Szybko wyciągam go z kieszeni białego fartucha, będąc autentycznie zaciekawiona tym, co mogło do mnie przyjść.
Od: Camila
Treść: Widzimy się dzisiaj czy masz jakieś inne plany?
Unoszę zaskoczona brwi. Akurat tego to się nie spodziewałam.
Do: Camila
Treść: Kończę tak, jak zwykle, a później nie mam żadnych planów.
Odpowiedź przychodzi niemal błyskawicznie.
Od: Camila
Treść: Gdzie wolisz się spotkać?
Do: Camila
Treść: Możemy u mnie.
Od: Camila
Treść: Wejdę po jedzenie w drodze do ciebie.
— Giorgia, w miłości nie zawsze tak dobrze się układa. Albo dalej dojrzewasz, a partner stoi w miejscu i wasze drogi się rozchodzą — wypowiedź Janice wyrywa mnie z wiadomości z Camilą. — To normalna kolej rzeczy. Jesteś jeszcze młoda, także wiele przed tobą. Chociaż mam nadzieję, że nie przejdziesz przez tyle ślubów, co ja, bo to jest zbyt droga inwestycja.
— To faktycznie dużo pieniędzy.
— Nie jestem milionerką, ale akurat połowa z nich miała czym szastać. Nie to, żebym zaglądała komuś do portfela — Janice śmieje się lekko. — Lauren, jesteś bogata?
— Masz męża, a ja jestem biedna jak mysz kościelna.
— Nie podrywam cię — Janice wykrzywia wargi. — Jakbym chciała cię poderwać to byś o tym wiedziała i dała się na to złapać, skarbie — prycha cicho. — I wcale nie jesteś biedna, to widać na pierwszy rzut oka. Piję do tego, żebyś brała się za Camilę, bo widać po niej, że nie przychodzi po pieniądze. Jest jedną z tych dobrych.
— Hmmm...rozumiem — stukam palcem o brodę w zastanowieniu. — Ale może to ja czaję się na jej pieniądze?
Janice rozszerza powieki i siada bardziej wyprostowana. Giorgia chwilę później papuguje jej pozę.
— Camila jest bogata?
Powoli podnoszę się z miejsca, biorąc długi łyk kawy, zanim obchodzę wysepkę recepcji, żeby wydostać się na zewnątrz i móc z łatwośćią skierować się do mojego gabinetu. Przelotnie zerkam na ciekawskie twarze kobiet, rzucając tylko pod nosem krótką sentencją.
— Mogłaby wykupić szpital.
Chociaż wiem, że to raczej nie jest prawda, patrząc na samą wielkość i wartość budynku, w którym pracuję, to zawsze miło jest zobaczyć zaskoczone twarze i jednocześnie znaleźć w miarę płynną możliwość do ucięcia niewygodnego tematu, jakim jest moja relacja z Camilą.
Jednak muszę przyznać — nie spodziewałam się, że Janice miała dwie żony i trzech mężów.
Człowiek uczy się całe życie o osobach, które go otaczają.
◦◦◦
Będąc już w windzie z każdym piętrem, które mijam odnoszę wrażenie, że na moje barki napiera coraz większy ciężar, a klatka piersiowa ściska się z nerwów. Nie jestem pewna, jak przebiegnie nasze spotkanie, bo prawda jest taka, że od czasu rozmowy na nasz temat mijałyśmy się albo widywałyśmy przez bardzo krótki czas.
Wypuszczam spięty oddech, kiedy po wyjściu z windy i skręceniu na prawo od razu widzę sylwetkę Camili opartą o ścianę tuż przy drzwiach frontowych do mojego apartamentu. Nerwowo oblizuję spierzchnięte, lodowate od niskiej temperatury na dworze, wargi i z pozornie pewniejszym krokiem kieruję się w stronę kobiety z cichym przywitaniem.
— Wzięłam chińszczyznę — kobieta wysuwa przed siebie papierową torbę, którą podtrzymuje dwoma palcami w powietrzu, kiedy sama nerwowo sięgam dłońmi do kieszeni, żeby otworzyć drzwi kluczami.
— To dobrze — odpowiadam. — Strasznie zgłodniałam.
Camila kiwa głową, po czym opiera ją o chłodną ścianę, uważnie przyglądając się moim poczynaniom. Sama nie wiem dlaczego tak nagle się zestresowałam — a może inaczej, wiem, że zestresowałam się samą wizją tego spotkania, bo nie wiem, jak ono przebiegnie, a nie chcę niezręczności między nami, ale z drugiej strony, żeby z tego wszystkiego wybrnąć ponownie musiałybyśmy poruszyć nie do końca wygodny dla mnie temat naszej relacji.
Z cichym sapnięciem na ponownie pojawiające się negatywne myśli na temat tego, co mogłoby dzisiaj pójść źle, otwieram drzwi, wchodząc jak najszybciej do środka. Z niewielką ulgą cieszy mnie to, że Camila niczego nie komentuje, tylko rozbiera płaszcz i ściąga buty, po czym rozkłada jedzenie na stoliku kawowym, kiedy ja przygotowuję dla nas po ciepłej herbacie — według zwyczaju — i sięgam po sztućce.
— Ale dobre — pomrukuję po pierwszym kęsie ciepłego jedzenia. Gdyby nie włączony telewizor i ten komentarz, między nami panowałaby absolutna cisza, co nie jest typowe i prosi się o jakąś uwagę.
— Zawsze miałaś słabość do tej restauracji — głos Camili jest cichy. — Jak w pracy?
— Dzisiaj był wyjątkowo spokojny dzień. Ale Janice o ciebie pytała. Nie było cię dzisiaj, więc nie miała dostatecznej dawki cukru.
— Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić brak słodkości przy najbliższej okazji — cień uśmiechu wpełza na jej wargi. — Wydajesz się zamyślona. Coś się stało?
Na to pytanie przebiega mi przez umysł wspomnienie o tym, że Camila zawsze przychodziła w konkretne dni w odwiedziny do szpitala — a dzisiaj wyjątkowo to nie zrobiła. I tak samo wyjątkowo pokrywa się to z niepewnym gruntem, po którym ponownie stąpamy.
Potrząsam głową.
— Minęło trochę czasu, od kiedy ostatnio się widziałyśmy — mówię wymijająco. — Ostatnio zastanawiałam się nad tym, że nie dokończyłyśmy ćwiczeń, o których mówiłam. Zrobiłyśmy tylko pierwsze. A mają one trochę pomóc — przełykam ślinę.
— Chcesz do tego wracać? — Camila unosi brew.
— Same ćwiczenia nie są złe — wzruszam ramionami, po czym nabieram kolejną porcję chińszczyzny. — I tamto też nie było złe.
— Więc nadal uważasz, że potrzeba ćwiczeń, żeby polepszyć między nami sprawy?
— Jedyne, co wtedy powiedziałam to to, że tego typu ćwiczenia pomagają w budowaniu intymności. Nie ma w tym nic złego — wzdycham cicho. — Nie chcesz, nie musimy. To była tylko luźna propozycja.
— Nie o to chodzi. Nie rozumiem po prostu, dlaczego wolisz robić ćwiczenia niż ze mną rozmawiać. Wracamy do początku?
— Nie wracamy do początku — zaciskam wargi, grzebiąc bez celu pałeczkami w pudełku. — Wydawało mi się, że to dobry pomysł. Spróbować takich ćwiczeń, a później porozmawiać o odczuciach. To wydaje się lepsze niż ciśnięcie w ciebie pytań w tej samej kwestii.
— Okej — głośne westchnięcie pada z jej strony, zanim pochyla się w kierunku stolika kawowego, na który odkłada jedzenie. Tuż po przekręca głowę, żeby na mnie spojrzeć. — Więc jakie ćwiczenia zostały?
— Nie jesteś do tego przekonana, więc ich nie robimy — wzruszam jednym ramieniem, po czym na szybko kończę swoją porcję. — Muszę wziąć prysznic — zaczesuję prawą dłonią włosy w tył. — Ostatnio kupiłam gotowe ciasto na ciastka. Jeśli chcesz to możesz je wyciągnąć i jak wrócę spod prysznica to zrobimy kilka na później do zjedzenia.
Kobieta tylko potakuje ruchem głowy. Wiedząc, że nic nie wskóram, wstaję z miejsca i idę wziąć prysznic, którego naprawdę potrzebowałam — nie zajmuje mi on nie wiadomo ile czasu, ale przynajmniej na moment mogę się zdystansować i przestać o czymkolwiek myśleć. Od dłuższego czasu mój umysł złośliwie podsuwa głupie myśli, więc taki moment znacząco koi stres.
Gdy ponownie przekraczam próg salonu i kuchni, Camila stoi oparta o wysepkę kuchenną z ramionami skrzyżowanymi pod biustem. Unoszę jedynie brew, nie będąc pewna, skąd wynika również nietęga mina, którą otrzymuję.
— Nie wyciągnęłaś ciasta? — Dopytuję, wyciskając z wilgotnych końcówek włosów resztki wody ręcznikiem.
— Jakie to są ćwiczenia?
— Myślałam, że jesteś niezainteresowana — biorę większy wdech, po czym unoszę palec, wskazując na jej twarz. — Poza tym, co z tą twarzą?
— Ale ty chciałaś spróbować tych ćwiczeń. Więc jakie były pozostałe dwa?
Oblizuję wargi, podchodząc odrobinę bliżej, po czym odkładam ręcznik na jedno z krzeseł barowych i przeczesuję kilkukrotnie włosy przy pomocy palców.
— Pierwsze miało na celu faktyczne zbliżenie. To znaczy, ustalić sobie czas, na przykład dwie lub trzy minuty i w ciszy być w uścisku — drobne westchnięcie pada z moich ust. — Ostatnie opiera się na wzbudzeniu pozytywnych odczuć poprzez odczytanie komplementów, czegoś dobrego o drugiej osobie z kartki. Tak samo wyznacza się czas, żeby napisać parę rzeczy, po czym się je odczytuje.
— Okej — wyraz twarzy Camili łagodnieje. — Więc pierwszym jest przytulanie — drapie się po policzku. — Jaki czas wolisz?
— Przed chwilą nie chciałaś tych ćwiczeń.
— Ale postanowiłam najpierw dowiedzieć się, na czym polegają — rozplątuje ramiona. — Więc?
Przez moment się nie odzywam, będąc zwyczajnie zaskoczona. Jeszcze parę minut temu Camila niemal chciała wyśmiać ten pomysł, skoro ostatnim razem doszło między nami do sprzeczki — i chociaż ona nie była spowodowana ćwiczeniami, to sam powrót do tematu przypominał o tamtej sytuacji.
Nie zmienia to jednak, że proponując ćwiczenia za pierwszym razem uznawałam ten pomysł za dobry — i nadal tak jest. Dlatego po ciężkim przełknięciu śliny ustalamy, żeby włączyć minutnik na trzy minuty.
Bez spojrzenia sobie w oczy, Camila rozkłada delikatnie ramiona, a ja niepewnie do niej podchodzę, sięgając własnymi wyżej. Z niewiadomego powodu wstrzymuję powietrze do chwili, w której kobieta obejmuje moją talię w zaskakająco bliskim uścisku.
Już parę sekund później z luźnego objęcia, które miałam wokół jej szyi, przesuwam dłonie, żeby przesunąć palcami po górnej części pleców kobiety, która nawet nie drga na ten kontakt. Nie jestem pewna, ile czasu mija, kiedy stoimy w tej pozycji, ale nastaje taki moment, w którym kciuki Camili muskają dół moich pleców w podobnym geście po tym, jak pierwszorzędnie zacieśnia nasz uścisk.
Zaciskam lekko wargi i ostrożnie opieram głowę o jej — i w tym część szyi — na co dostaję ciche westchnięcie z jej strony. Nie jestem pewna, czy odebrać to jako pełne ulgi czy napięcia przez tak długi kontakt. Prawda jest taka, że nasza najdłuższa interakcja w kontakcie fizycznym była zaledwie dwa razy — i były to tylko te dwa razy, kiedy się ze sobą przespałyśmy. Przy każdej innej okazji dotyk trwał zaledwie parę sekund. To jest coś nowego.
Ale o to miało tutaj chodzić — upominam samą siebie, po czym rozsuwam palce, aby podczas lekkiego przesuwania dłońmi po plecach kobiety obejmować jak największy obszar. Dziwi mnie, jak ciepłe jest jej ciało. W końcu paręnaście minut temu była tak samo, jak ja na tym zimnie, w dodatku będąc ubrana w znacznie cieńszy płaszcz od mojego.
Tę drobną rozterkę przerywa lekki ruch jej głowy w moim kierunku. Od razu czuję powiew ciepłego, teraz przesączonego zapachem gumy balonowej, oddechu na szyi i uchu, zanim kobieta lokuje nos i wargi w miejscu zetknięcia szyi z ramieniem.
— Wyprzytulaj się — pomimo tego, że głos Camili jest na poziomie szeptu, wzdrygam się, zaskoczona samym faktem, że się odezwała. — Za te wszystkie razy, kiedy myślałaś, że nie powinnaś tego robić.
Mój głos odmawia posłuszeństwa — wiem to po ogromnej guli w gardle — więc nawet nie próbuję zmusić się do odpowiedzi, tylko szczelniej owijam ramiona wokół niej, kierując prawą dłoń na środkową część jej pleców, muskając opuszkami zakrytą skórę w trakcie tej krótkiej wędrówki. Nie mogę powstrzymać się przed zamknięciem powiek, gdy Camila przysuwa mnie bliżej siebie, przez co nasze nogi się stykają.
Przełykam z trudem ślinę, kiedy czuję ciepły czubek jej nosa muskającego od lewej do prawej część nagiej skóry na mojej szyi. Mogłam się tego po niej spodziewać, a przynajmniej na samym początku — teraz, po takim czasie, po prostu dziwi mnie taki gest, który raczej uchodziłby za słodki. Camila przeważnie nie szła za tego rodzaju gestami.
Zdecydowanie nie spodziewałam się takiego efektu po tym ćwiczeniu — choć nie dobiegło ono do końca, to już teraz wiem, że najchętniej nie odsuwałabym się od ciepła i słodyczy, która emanuje od kobiety za każdym razem. Jestem tak bardzo przyzwyczajona do zaledwie krótkich momentów, podczas których mam w garści chociaż ułamek tych dwóch rzeczy, że teraz mając to na znacznie dłużej — choć trzy minuty wcale nie są jakimś niesamowicie długim czasem — nie chcę się od niej odrywać.
Na samą myśl niemal instynktownie chcę wykrzywić twarz w grymasie niezadowolenia.
I jak na złość, właśnie tak się dzieje sekundy później — minutnik zaczyna na nas praktycznie wrzeszczeć, ja natychmiastowo się wzdrygam tym gwałtownym alarmem, a Camila przez ułamek mojej, chyba w jej rozumieniu tej sytuacji i mojej reakcji, nieświadomości obejmuje talię przy pomocy swoich ramion jeszcze mocniej oraz pełniej, zanim całkowicie luzuje uścisk.
Gdyby nie to, że brzęczący telefon rujnuje wszystko to pewnie doszłoby do jakiegoś momentu między nami — bo podczas rozplątywania się z wzajemnego uścisku, nasze oczy się krzyżują, a że twarze miałyśmy bardzo blisko, to nawet przez tę sekundę kontaktu wzrokowego wytworzył się nowy rodzaj napięcia.
Jednak oczywiście został on równie szybko zniszczony przez wspomniany, brzęczący minutnik. W tamtej chwili byłam w stanie wyrzucić go przez okno.
Rzeczywistość szybko do nas powraca, więc kończy się na tym, że odsuwamy się całkowicie, bez słowa, ja wyłączam alarm minutnika, a Camila siada na jednym z krzeseł barowych.
— Więc... — Odchrząkuję cicho, zaczepiając nadal wilgotne kosmyki o ucho. Nie spoglądam w stronę kobiety, tylko bezmyślnie skupiam spojrzenie na telefonie, chociaż nie mam na nim nic do zrobienia. Kompletnie bezsensownie przesuwam palcem od lewej do prawej po ekranie, chociaż nie wchodzę w żadną aplikację. — Jak wrażenia po ćwiczeniu?
— Samo ćwiczenie brzmi banalnie, gdy się o nim mówi, ale nie było złe — kątem oka widzę, że oblizuje usta, a jej oczy wędrują z góry na dół. Zakładam, że to mnie się przygląda, skoro jest właśnie ku mojej sylwetce zwrócona. — Co ty o tym myślisz?
— Cóż, myślę, że tego rodzaju ćwiczenie może dać rezultaty, jeśli jest powtarzane — prostuję plecy. — Pierwotnie ma ono pomóc w budowaniu intymności, więc to raczej oczywista konkluzja.
— A jakie są twoje wrażenia?
— Umm... — Opieram dłonie na blacie, spoglądając na każdy kąt otwartej kuchni, tylko nie na Camilę. — To było niecodzienne. Ale myślę o tym pozytywnie. Tylko...cóż, wydaje mi się, że to ćwiczenie jednocześnie pokazało, że naprawdę nie ma między nami takiego kontaktu. Dosłownie.
— Co sądzisz o tym, co to ćwiczenie wyeskponowało? — Widzę, że kobieta wspiera policzek na otwartej dłoni.
— Na pewno wyeksponowało to, że chciałabym mieć taki kontakt bardziej niż podejrzewałam — wypuszczam spięty oddech. — Ale jednocześnie jest to kwestia, która mogłaby niepotrzebnie wywierać na ciebie presje. Wiem, że masz do tego typu rzeczy bardzo obojętny stosunek, jednak nie zmienia to tego, że w tej obojętności chodzi o obcość takiego kontaktu. Przeważnie kiedy mowa o czymś, co jest dla nas obce i mielibyśmy tego spróbować, to jesteśmy na granicy: albo uznamy, że jednak nam to odpowiada, albo pojawia się dyskomfort — mozolnie przesuwam spojrzenie na Camilę, łapiąc od razu kontakt z jej ciemnymi oczami. — Obie wiemy, że nigdy nie chciałabym doprowadzić do twojego dyskomfortu.
— Chyba prosiłam się o taką odpowiedź, ale... Nadal wydaje mi się, że za bardzo poleciałaś w swoich analizach — kręci lekko głową, po czym na nowo opiera policzek o własną dłoń. — To prawda, powiedziałam, że jestem względem tego rodzaju gestów obojętna na wzgląd tego, jak bardzo jest mi to obce, ale razem z tym mówiłam, że nic czuję względem tego niczego. I również mówiąc o tym, nie wykluczałam tego, że moje odczucia mogłyby ulec zmianie w pozytywnym sensie. Zakładam więc, że albo nie zmienię do tego stosunku, ponieważ nie potrzebuję takich gestów, bo nigdy nie były w moją stronę kierowane, albo się do nich przekonam. Nie ma tutaj miejsca na pojawienie się dyskomfortu. Nie jesteś w końcu przypadkową osobą. Znam cię.
— Och...
— Rozumiem, że musisz zakładać wszystkie możliwe scenariusze, ale tym razem chyba nie wzięłaś pod uwagę wszystkiego, co ci dotychczas powiedziałam — wzdychając cicho, Camila wstaje i do mnie podchodzi, więc mimowolnie zwracam ciało w jej stronę. — Nie chcę też ignorować, czego ty powiedziałaś, więc... Skoro chciałabyś więcej tego kontaktu, to jestem skłonna spróbować. Staram się mieć otwarty umysł.
Na samą sugestię rozchylam lekko usta, jednak żadne słowo ich nie opuszcza. Po prostu patrzę na jej twarz, na której widnieje cień uśmiechu, zanim wyciąga dłoń i delikatnie napiera palcami w miejsce pod moją brodą, powodując, że moje wargi na nowo się ze sobą stykają.
— Nie powinnaś się do czegoś takiego przymuszać, Camila — w końcu mówię słowa, które jako pierwsze przychodzą mi na myśl.
— Dlaczego myślisz, że się do czegoś zmuszam? Po co w ogóle miałabym? — Palec z brody przesuwa na mój policzek, który łagodnie muska.
— Nie wiem.
— Więc dlaczego zakładasz coś takiego?
— Nie wiem — mój głos staje się cichszy.
— W takim razie przestań zakładać najgorsze.
— Po prostu nie chcę, żebyś czuła się do czegoś przymuszona — z nerwów lekko przygryzam wnętrze policzka.
— Wypowiadałam się na ten temat chwilę temu — kobieta zabiera palec z mojej twarzy, aby trącić czubek nosa, wskutek czego mimowolnie go marszczę. — Przypomnij mi, na czym polega to ostatnie ćwiczenie.
Ponownie otwieram usta, jednak przez dłuższą chwilę nic nie mówię. Jestem nadto zaskoczona pozytywną reakcją kobiety na to wszystko.
— Odpłynęłaś, kotku.
— Po prostu mnie zaskoczyłaś — przyznaję. — Wszystkim.
— To złe zaskoczenie?
— Nie, nie — kręcę gwałtownie głową. — A co do ćwiczeń... Akurat ta część jest werbalna — przesuwam dłonią po szyi. — Ćwiczenie polega na tym, żeby powiedzieć kilka pozytywnych rzeczy o drugiej. Najpierw zapisać na kartce, a później przeczytać. Domyślnie najlepiej jest, kiedy bierze się to ćwiczenie na poważnie i stawia się na wypisanie rzeczy, o których wcześniej się nie mówiło. Tylko ma to być prawda, a nie jakieś wymysły.
— Z naszej dwójki to chyba ty jesteś lepsza ze słowami — Camila wzdycha. — Chociaż jestem werbalna pod względem częstszego przyciskania cię z pewnymi tematami...to finalnie i tak ty jesteś bardziej przyzwyczajona do tego rodzaju rzeczy. Znaczy, rozmów. W końcu jesteś lekarzem. Ja z tym dopiero raczkuję — krzyżuje ramiona. — Ale możemy spróbować. Chcesz teraz?
— Jesteś pewna? — Marszczę brwi.
Kobieta wzrusza ramionami.
— Poezji z tego na pewno nie będzie z mojej strony, ale skoro już się za to wzięłyśmy, to czemu by nie doprowadzić tych ćwiczeń do końca?
— O ile jesteś do tego przekonana to możemy nawet zaraz usiąść.
— Już ci o tym mówiłam. Ale nie masz żadnych kartek ani długopisów.
— Znajdę coś za chwilę.
— Okej, w takim razie zrobię coś do picia. Co byś chciała?
— Herbata wystarczy. Zdążyłyśmy wypić poprzednie — sięgam po wilgotny ręcznik, który przerzucam przez ramię, zanim oddalam się z poczuciem dziwnej lekkości na zachęcające zachowanie Camili.
Chyba naprawdę zbyt często zakładam negatywne scenariusze.
Powrót nie zajmuje mi wiele — Camila dopiero nalewa wrzątek do dwóch kubków, kiedy kładę dwa bloczki małych karteczek i dwa długopisy na stoliku kawowym. Kobieta szybko do mnie dołącza, siadając z głośnym westchnięciem.
— Która zaczyna pierwsza? Znaczy, myślę, że obie rozpiszemy sobie jakieś rzeczy na karteczkach przez podobny czas, co przy poprzednim ćwiczeniu, ale która pierwsza czyta? — Pytam, mając głęboką nadzieję, że nie będę pierwsza.
— Chcesz mnie wrzucić jako pierwszą w paszczę rekina, co nie, kotku?
— To było tylko pytanie — unoszę ramiona w geście obronnym. — I nie jestem rekinem z paszczą.
— Znam cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że pytasz z nadzieją, że zgłoszę swój wolontariat. Mylę się? — Spogląda na mnie i unosi brew, po czym kontynuuje, nie dając mi możliwości na odpowiedź. — Tak myślałam. Ustaw minutnik.
Mozolnie sięgam po telefon — żeby nie dać poczucia, że chcę przyśpieszyć rozpoczęcie tego ćwiczenia, zanim Camila się rozmyśli i nie będzie chciała jako pierwsza odczytywać swoich notatek. Ustawiam więc minutnik na ustalone trzy minuty, po czym przez pierwszą minutę — cholernie dłużącą się, swoją drogą — wpatruję się w karteczki, do których widok zablokowałam nogami, które zgięłam w kolanach, półleżąc na kanapie. Kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy. I to nie dlatego, że nie mam czego napisać, ale jak to zwykle bywa, w chwilach, kiedy trzeba być kreatywną, mój mózg zmniejsza się do rozmiarów rodzynki albo czegoś takiego.
Camila z drugiej strony przewraca kartkę za kartką, co wprawia mnie w nerwowość.
Ostatecznie w drugiej części czasu, który nam pozostał zaczynam zapisywać pierwsze pozytywne, choć bardzo proste rzeczy, zanim dość płynnie przechodzę z pojedynczych słów do całych zdań i nim się orientuję, alarm ponownie atakuje nasze uszy.
Odchrząkając cicho, podnoszę się, aby go wyłączyć, po czym zerkam na twarz kobiety, która niczego nie zdradza. Jej dłonie przerzucają bloczek kartek do samego początku, kiedy sytuuję się naprzeciwko niej, siedząc ze skrzyżowanymi nogami.
— Jak poszło ci samo spisywanie? — Pytam, aby nie dać wrażenia, że jestem nadto ciekawa, co napisała.
— Nie było źle — wzrusza ramionami. — U ciebie? Zakryłaś się tak, jakby to był jakiś sekret, a nie coś, co zaraz usłyszę.
— Nie chciałam, żebyś podpatrywała i oszukiwała — wskazuję na nią palcem. — Na początku nagle nie miałam żadnego pomysłu, jak to zwykle bywa, kiedy ma się określony czas. Ale później poszło szybko.
— Nigdy nie oszukuję — wytyka lekko język. — W takim razie zaczynamy, co?
— Chyba tak — wypuszczam powoli oddech, po czym zerkam na chwilę na pierwszą stronę, którą zapisałam, zanim powracam spojrzeniem na wyjątkowo poważny wyraz twarzy brunetki. — Nie może być tak źle...
— To się dopiero okaże — oblizuje usta, łapiąc ze mną krótki kontakt wzrokowy. — Miało być cokolwiek pozytywnego, więc... — Robi chwilową pauzę, która wydaje się trwać zbyt długo, nim finalnie odrywa karteczkę, opiera całe ramię o kanapę, a dłoń przekręca tak, aby z łatwością przyjrzeć się mojemu wyrazu twarzy po odczytaniu treści. — Masz ładny kolor oczu.
Nie mogę powstrzymać lekkiego śmiechu, który wyzbywa mnie z części napięcia.
— Zaczynamy lekko?
— To bardzo poważny temat — prycha, jednak widzę po jej spojrzeniu, że jest w tym wszystkim cień rozbawienia. — Proszę o opanowanie.
— Okej, okej — unoszę dłoń w geście obronnym, a sekundy później gestykuluję nią, żeby kontynuowała.
Camila tym razem nie patrzy na karteczkę, tylko prosto na mnie z ponownie poważnym wyrazem.
— Masz zajebiste cycki.
Moja dłoń natychmiastowo ląduje tuż nad brwiami, zakrywając częściowo oczy, zanim ze śmiechem padam plecami na kanapę.
— Co cię bawi? — Kobieta unosi brew. — Miało być cokolwiek.
— Mogłam się czegoś takiego spodziewać — Camila mruży powieki, uważnie przyglądając się mi, kiedy powracam do poprzedniej pozycji. — Nic dziwnego, że mogłaś zapisać wiele rzeczy, skoro tak drobnostkowo wymieniasz.
— Miałyśmy wziąć to na poważnie — upomina mnie, celowo mierząc wzrokiem. — Mówię o faktach. Przestań się chichrać. Do tego rechotu jeszcze przejdziemy później.
— Rechotu?!
— A słyszałaś się kiedyś? — Camila wykrzywia z wyraźnym niesmakiem wargi. — Mogę kontynuować, czy dalej chcesz się pośmiać?
— Już nie będę.
— Jasne, kłamco.
— Obiecuję.
— Kupa-dupa.
— Mówię poważnie.
Camila chrząka cicho i wyprostowuje plecy, odrywając odczytaną chwilę temu kartkę, a ja wracam do poprzedniej pozycji siedzącej.
— Mówiąc już o tym... Masz zajebistą dupę.
Nie mogę powstrzymać nadto szerokiego uśmiechu. Ale tym razem przynajmniej się nie śmieje — od razu po wypowiedzeniu swojej kwestii, Camila niemal karci mnie wzrokiem, zanim cokolwiek pada z moich ust.
— Kontynuuj — wykrztuszam, zanim zaciskam mocno wargi, żeby się nie zaśmiać. Nie chodzi nawet o same rzeczy, o których mówi, ale ta niecodzienna powaga robi całą robotę.
— Masz... — Robi chwilową pauzę, krzyżując ze mną spojrzenie. — Wielkie serce. Troszczysz się o wszystkich.
Przekładam nogi, aby z łatwością zgiąć je w kolanach i bez problemu objąć ramionami. Nie jestem pewna, jak i czy w ogóle powinnam na to odpowiedzieć, więc po prostu wykorzystuję tę chwilę zmiany mojego ułożenia na kanapie, aby bez nadania nagłej niezręczności z mojej strony dać Camili wolną rękę do kontynuacji — finalnie bez komentarzy.
— Jesteś ciepłą osobą, przez co wiele osób może ci bezgranicznie zaufać.
Mocniej obejmuję własne nogi ramionami, nadal powstrzymując się od wypowiedzi.
— Jesteś jednym z niewielu lekarzy, którzy rzeczywiście wykonują swoją pracę, zamiast iść na skróty gotowymi schematami i czekać na kolejną wypłatę.
Zaciskam mocniej wargi, aby się nie uśmiechnąć na tę uwagę. To bezwiedna reakcja na ciepło, które rozchodzi się po mojej klatce piersiowej.
— Nigdy nie spotkałam kogoś tak cierpliwego.
Camila oblizuje usta.
— Z łatwością można poczuć się przy tobie bezpiecznie.
Zerka na mnie przez moment, po czym odrywa przeczytaną karteczkę.
— Jesteś definicją komfortowej osoby.
Układam podbródek między niewielką przestrzeń między oboma kolanami.
— Chociaż średnio wychodzi ci gotowanie, to potrafisz zrobić bardzo dobre desery.
Tym razem nie powstrzymuję się przed drobnym uśmiechem na to lekkie spostrzeżenie.
— Zawsze najpierw używasz głowy, zamiast opierać się na emocjach. W większości sytuacji bycie racjonalną wychodzi na lepsze niż pokazywanie krótkiego temperamentu.
Przez myśl przechodzi mi kilka sytuacji, w których niepotrzebnie używałam głowy, nie pokazując przez to swojej spontaniczności. Jeszcze parę lat temu czułam się bardzo niepewnie z tym faktem, ale z czasem próbowałam przemówić do własnego rozsądku, że używanie głowy nie może być złą rzeczą.
Miło jest usłyszeć potwierdzenie po tylu latach.
Camila ponownie wyłapuje ze mną kontakt wzrokowy, ale tym razem szybko powraca do kolejnej karteczki.
— Razem z tym wszystkim bardzo łatwo z tobą rozmawiać, bo nigdy nie dajesz nikomu wrażenia, jakby był gorszy od ciebie. Ponadto zawsze stawiasz czyjeś dobro ponad swoje i wiem, że jesteś w tym całkowicie bezinteresowna, co sprawia, że tak łatwo można cię pokochać.
Mam wrażenie, że w tej samej chwili moje powieki się rozszerzają, a same oczy zachodzą łzami na te niespodziewane słowa, które natychmiastowo targają moim sercem. Bez żadnego zastanowienia wypuszczam z siebie krótkie zdanie, które zostaje zwieńczone dzwonkiem od drzwi.
— Proszę, zostań moją dziewczyną.
Camila podobnie jak ja otwiera szerzej oczy i rozdziawia usta, ale żadne słowo z nich nie pada, bo gwałtownie wstaję do drzwi. Trzęsącymi dłońmi chwytam za klamkę, początkowo ciągnąc je do siebie, zanim mój umysł ogarnia, że najpierw trzeba by było przekręcić zamek.
Warto wspomnieć o jednej rzeczy — zawsze cieszę się z odwiedzin, nieważne, jak bardzo byłabym zmęczona, ale w chwili, kiedy moja uśmiechnięta od ucha do ucha siostra pojawia się przed moimi oczami, gdy otwieram drzwi, mam ochotę zapaść się pod ziemię i udawać, że nie ma mnie w mieszkaniu.
— Lauren, ja pierdolę, jak tu piździ — z tymi słowami siostra zarzuca na moje barki ramiona, przez co robię dwa kroki w tył, aby się nie wywrócić. — Nie wiem, jak możesz tutaj żyć. Wracaj do ciepłego Miami.
— Przyzwyczaiłam się — mówię drętwo, po czym chrząkam. — Co się stało, że tak nagle przyjechałaś? Nie to, żebym się nie cieszyła.
— Nigdy nie powiedziałaś, że przyjedziesz na przerwę świąteczną. Musiałam wybadać sprawę na własną rękę, a nie przez telefon — Taylor odsuwa się lekko, aby spojrzeć na moją twarz. Na szczęście nie mam już załzawionych oczu. — Poza tym każda okazja na odwiedziny jest dobrą okazją — posyła mi uśmiech, zanim jej uwagę przykuwa coś po mojej prawej. — Och, Camila. Hej! Dawno cię nie widziałam.
Taylor szybko ode mnie odchodzi, żeby zająć miejsce na kanapie, wciąż będąc ubrana w grubą kurtkę. Kątem oka dostrzegam, że Camila wpycha do tylnej kieszeni spodni pogięte karteczki w żółtym kolorze, które zdążyła odczytać chwilę temu.
— Hej, Taylor — lekki uśmiech pojawia się na wargach kobiety, ale kompletnie nie dociera do oczu. — Fakt, trochę minęło.
— Jak możesz być tak cienko ubrana, tego nigdy nie zrozumiem — moja siostra z głośnym westchnięciem odchyla głowę na oparciu kanapy. — Ale dobrze jest się przekonać, że Lauren nie przesiaduje w tym mrozie i ponurej pogodzie sama — wywracam oczami ze świadomością, że Taylor pewnie głupawo się uśmiecha.
— Zrobię coś ciepłego do picia — proponuję. — Taylor, mam rozgrzewającą herbatę. Będziesz chciała?
— Czy przez rozgrzewającą masz na myśli, że dodasz do niej alkoholu? Jeśli tak to biorę.
— Mam świąteczną mieszankę, która rozgrzewa — prostuję.
Nawet z tej odległości zauważam, że podczas krótkiej rozmowy z Taylor, spojrzenie Camili omija moją osobę, co może zwiastować tylko kłopoty.
Świetne wyczucie, Tay. Kocham cię, ale masz niesamowicie paskudne wyczucie czasu.
— Okej. Taylor, dostaniesz rozgrzewającą. I ściągnij kurtkę, bo się zagrzejesz — besztam lekko siostrę. — Tutaj nie jest tak zimno, jak na dworze.
— A naprawili ci w końcu termostat?
— Umm...wymienili, ale znowu się popsuł. Albo mam bardzo zimno, albo nieznośnie gorąco.
— Poproszę w takim razie nieznośnie gorąco. To jest moja pogoda — kiwając bardziej do siebie niż do pozostałej dwójki głową, odwracam się na pięcie, żeby wstawić wodę.
Usilnie próbuję podsłuchać z tej nie tak dużej odległości, o czym rozmawiają, ale moja siostra zaczyna wyjątkowo cicho mówić. To zbyt podejrzane. Na sto procent coś kręci.
Reakcja Camili wcale nie jest lepsza — widzę po niej nerwowość, kiedy chwyta się za kark i gorączkowo kręci w zaprzeczeniu głową. Mam tylko nadzieję, że wścibska Taylor nie pyta o coś zbyt osobistego.
Chociaż kogo ja oszukuję, tylko takie rzeczy ją interesują.
Niby z jednej strony chciałabym poratować Camilę, ale sytuacja między nami szybko się zagęściła przez to, co powiedziałam po jej ostatniej wypowiedzi podczas ćwiczenia. Nie da się tego obejść, więc ostatecznie próbuję zająć czymś dłonie, aby nie wyszło, że unikam kontaktu.
W rezultacie tego wszystkiego przekonuję się, jak bardzo mozolnie można przesypywać cukier z łyżeczki do kubka. Coś niesamowitego.
Finalnie i tak muszę przybrać na twarz wymuszony, obojętny wyraz twarzy z lekkim, niepozornym uśmiechem, kiedy nadchodzi ten moment, w którym gorący kubek jest w mojej dłoni i kieruję się do otwartego salonu.
Końcówka rozmowy, która do mnie dociera sprawia, że niemal wypada mi z rąk.
— Nie sypiam z twoją siostrą — Camila pochyla głowę, więc część jej włosów skutecznie zakrywa twarz.
Odchrząkuję głośno, przykuwając ich uwagę. Robię to specjalnie z szybką myślą, aby trochę stłumić moją wścibską siostrę.
— Nie wiedziałam, że to aż tak bardzo interesujące, z kim sypiam — unoszę brew na Taylor, której uśmiech jedynie się powiększa.
— Chciałam nadrobić wszelkie nowinki — wzrusza ramionami. — Kolejny raz, kiedy z zaskoczenia cię odwiedzam, spotykam waszą dwójkę.
— I nie ma w tym nic złego — karcę wzrokiem młodszą kobietę, ale ona nie wydaje się wzruszona.
Tak to jest z najmłodszym rodzeństwem. Zero jakiegokolwiek szacunku do starszych. Skandal.
— Zastanawiałam się po prostu, czy Camila towarzyszy ci w momentach, kiedy twój termostat się psuje — cień rozbawienia, które przestaję rozumieć pojawia się w jej oczach.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak poirytowana zachowaniem mojej siostry. W tej chwili za bardzo przypomina naszą mamę.
— Termostat nie ma nic do rzeczy.
— Kiedy jest zbyt zimno, to trzeba być kreatywną, żeby znaleźć sposoby na rozgrzanie — porusza sugestywnie brwiami.
Podnoszę palec wskazujący do własnego czoła, które kilkukrotnie pukam, patrząc Tay prosto w oczy.
— Stuknij się w łeb — prycham. — Spędzasz za dużo czasu z naszym bratem. I mamą — wykrzywiam wargi. — Suń się na bok — z machnięciem ręką pokazuję jej, żeby przesunęła się na swoje prawo, więc mogę chwilę później bez problemu usiąść między obiema kobietami.
— Tylko żartowałam.
— Zajebiście się uśmiałam — ponownie karcę ją wzrokiem, jednocześnie niepostrzeżenie przysuwając nogę do zgiętego kolana Camili, które lekko muskam.
Ta cisza z jej strony zamiast jakichkolwiek komentarzy jest niewątpliwie niepokojąca.
— Swoją drogą, nie musiałaś przyjeżdżać po to, żeby wypytać o przerwę świąteczną.
— Chciałam też spędzić trochę czasu w Nowym Jorku. A przez ten czas mam na myśli to, że jutro wieczorem mam samolot — Taylor zaczesuje w tył swoje długie włosy. — Nie myślałaś o tej przerwie?
— Nie, mam za dużo pracy. Nawet nie wiem, czy będę miała wolne — wzruszam ramionami, dyskretnie zerkając w kierunku Camili, która wpatruje się w herbatę, którą ma między dłońmi. — Bardzo możliwe, że zostanę tutaj, jak prawie co roku.
— Nie możesz nam tego zrobić. Ponownie — Taylor wysuwa dolną wargę. — Mama mnie zatłucze, jeśli cię nie przekonam.
Mimowolnie sztywnieję na ten dobór słów, zważając na to, że jest z nami Camila.
— Nie wydurniaj się. Dacie sobie beze mnie radę — zbywam ją machnięciem dłoni i jednocześnie podczas tego ruchu ponownie muskam kolano Camili siedzącej po mojej lewej.
— Jesteś okropna. A Camila jak z tobą? Zjeżdżasz gdzieś do rodziny albo znajomych?
Ja pierdolę, Taylor.
Przełykam ciężko ślinę i powoli odwracam głowę, aby spojrzeć na brunetkę. Jej twarz nie wyraża przejęcia, a bardziej udawane zamyślenie.
— Zostaję raczej na miejscu. Mam coraz więcej pracy, więc tak podobnie będę miała problemy z wzięciem chociaż jednego dnia wolnego — zerka na zegarek na lewym nadgarstku. — I tak niedługo będę musiała się zbierać, bo mieli mi dosłać nowe tłumaczenie na próbę, a najpierw muszę je przejrzeć, zanim zabiorę się jutro za spisywanie.
Dyskretna ucieczka.
Jest, kurwa, źle. Bardzo źle.
— Och, szkoda — przynajmniej po głosie Taylor można wywnioskować, że mówi szczerze. — Przesrane z tą robotą, co? Tylko wykorzystują ludzi. Tym bardziej w okresie przedświątecznym, bo większość weźmie więcej nadgodzin, żeby zarobić dodatkową kasę na prezenty.
— Nawet nic nie mów — drobny półuśmiech pojawia się na ustach Camili, co daje mi garstkę nadziei, że będzie dobrze.
Pewnie to tylko iluzja, żeby moja siostra nie nabrała jakichś podejrzeń, więc celowo w nią wpadam, kiedy obie narzekają na swoje prace, a ja zaledwie wtykam parę komentarzy tu i tam. Chociaż Taylor nieświadomie przysporzyła nam niemałej niezręczności, cieszę się, że po sposobie, w jaki rozmawia z Camilą można łatwo zaobserwować, że bardzo dobrze się dogadują — tak szczerze, a nie na pokaz czy z czystej uprzejmości.
Nie zmienia to jednak tego, że niespełna godzinę później Camila podtrzymuje wymówkę o wyjściu na wzgląd pracy i ciężkiego kolejnego dnia. Przynajmniej wydaje mi się, że jest to wymówka, bo przecież nie wspomniała mi o tym, kiedy byłyśmy same. Wyskoczyła z tym na przełomie tego dziwnego momentu między nami i pojawienia się Taylor.
Camila przeważnie nie robi niepotrzebnych planów, kiedy wie, że następnego dnia musi być w pełnej formie, aby jak najszybciej uwinąć się z pracą — bo właśnie ilość tego, co przerobi jest jedną z najbardziej kluczowych kwestii. Nie może jednak tego wszystkiego zrobić byle jak, więc musi być w pełni ogarnięta.
Biorąc to wszystko pod uwagę, mam tylko nadzieję, że wpadnę na jakiś pomysł, jak z tego wszystkiego wybrnąć, ale póki co niepokoję się każdym unikaniem mojego spojrzenia do chwili, kiedy Camila znika za drzwiami apartamentu, zostawiając mnie i Taylor same.
◦◦◦
Przez całą niedzielę głowiłam się nad tym, jak podejść do piątkowego spotkania i co na nim wyszło z Camilą. Musiałam stąpać po takim gruncie ostrożnie, skoro palnęłam coś takiego, biorąc każdą z nas z zaskoczenia. To był idealny pokaz powodu, dla którego nie jestem spontaniczną osobą.
Zawsze utrudniam sprawy.
W poniedziałek od samego rana zastanawiałam się, czy i jaką wiadomość napisać do kobiety, ale moja głowa była wyjątkowo pusta — poza tym, jak na złość, dzisiaj wyjątkowo wiele osób coś ode mnie chciało, co wzmagało irytację i bezsilność.
Teraz, będąc na drugiej przerwie, wychodzę na lodowate powietrze, z nadzieją, że nikt mnie tutaj nie znajdzie. Wychodzę bocznym wejściem, przeznaczonym tylko dla personelu, więc szanse na spotkanie z podopiecznym są bliskie zera, a współpracownicy zapewne zaszyli się gdzieś, żeby coś zjeść przed kolejnymi spotkaniami z pajcentami. Przynajmniej tyle widziałam, zanim się tutaj wymknęłam.
Z przymrużonymi powiekami, odchylam głowę i biorę kilka głębokich oddechów. Przy pierwszej przerwie miałam jeszcze nadzieję, że może Camila się zjawi i jak tylko ją zobaczę, to wpadnie mi jakiś dobry pomysł do głowy. Zresztą, to była jej pora przychodzenia.
Ale nie przyszła.
Technicznie większe szanse byłyby na pojawienie się kobiety dopiero jutro, we wtorek, ale przez piątkową sytuację miałam lekką nadzieję, że tutaj będzie.
Spieprzyłam to na całej linii.
Wpycham dłonie do kieszeni białego fartucha, zaczynając coraz dobitniej odczuwać panujący chłód w późnym listopadzie. Nie cierpię zimy.
Z tym samym mętlikiem w głowie wracam do środka, będąc natychmiastowo otulona przyjemnym ciepłem, przez które poczatkowo się wzdrygam. Pocieram dłońmi ramiona, mozolnie kierując się w stronę recepcji, gdzie pewnie znajdę Giorgię, która miała zostawić mi część swoich notatek do wglądu — dzisiaj kończy szybciej, więc jeśli nie złapię jej teraz, aby upewnić się, że wszystko dostarczyła na moje biurko, to będę musiała poczekać do jutra.
Odrobinę poprawiam fartuch, który bardziej na siebie nasuwam, czując, że jestem przemarznięta po tej krótkiej wizycie na zewnątrz, zanim skręcam na prawo, w korytarz prowadzący na recepcję. Już teraz widzę, że Giorgia gdzieś zniknęła, więc albo mogę pożegnać się na dzisiaj z wglądem do jej notatek, albo rzeczywiście pamiętała o tym, żeby je zostawić.
Znając ją, obstawiam pierwszą opcję.
Z cichym westchnięciem, ponownie wkładam dłonie do kieszeni fartucha z nadzieją, że trochę je ogrzeje, dalej kierując się do recepcji. Może Janice przyniosła obiecane w piątek babeczki — nie sądzę, że jestem w stanie cokolwiek innego w siebie wmusić do zjedzenia przy towarzyszącym skręcie żołądka.
To jest w ogóle paskudna rzecz — stres, który wykręca ci wnętrzności, ale jednocześnie głód. Wiesz, że chciałabyś coś zjeść, nawet drobnego, byleby uciszyć tę chęć konsumpcji, ale z drugiej strony zdajesz sobie sprawę, że każda próba będzie tak naprawdę wmuszaniem w siebie jedzenia. I najczęściej czujesz się po czymś takim jeszcze gorzej, nawet jeżeli poczucie głodu ulży.
Nie ma na to dobrego rozwiązania.
Jednak nie omieszkam trzymać się nadziei, że Janice przyniosła dobre babeczki, które pokuszą na tyle moje oczy, że żołądek nie będzie się nadto buntował.
Po wyjściu na przód tego skrzydła szpitala, odbijam lekko na lewo natychmiastowo dostrzegając Janice za ladą recepcji. Jednak nie jest sama.
I to nie Giorgia, tylko Camila.
Mimowolnie robię krok w tył, gdy zostaję zauważona przez brunetkę, kiedy Janice bez żadnego zainteresowania światem zewnętrznym zajada się babeczką. Widzę, że Camila mówi coś do recepcjonistki, zanim rusza w moją stronę, a ja robię kolejny krok w tył, znikając całkowicie z radaru Janice.
Pełna nerwów przełykam ślinę, obserwując idącą do mnie kobietę. Chociaż jeszcze chwilę temu byłam odrobinę zmartwiona brakiem wizyty, tak teraz obawiam się, co może ona znaczyć. W dodatku Camila ma dziwny wyraz twarzy — z całą pewnością nie jest ani zadowolna, ani rozbawiona, a do tego jestem właśnie przyzwyczajona, gdy przychodzi do mnie do pracy.
Wstrzymuję powietrze w płucach, kiedy staje przede mną, poprawiając wyjątkowo rozpuszczone włosy. Zauważam, że jej dłonie są czerwone z zimna, więc musiała przejść spory kawałek od metra aż tutaj.
— Ca-Camila, hej — mam ochotę pacnąć się w czoło za to krótkie zająknięcie.
Camila tylko patrzy mi w oczy w chwilowej ciszy, która przez te parę sekund nadaje jeszcze większego napięcia między nami.
— Tak.
Marszczę brwi, kompletnie zdezorientowana.
— Tak? Co tak?
Na przestrzeni krótkiego momentu, kobieta robi ostatni krok w moją stronę, zanim czuję chłodne palce na bocznej części szyi i na karku, które przyciągają do jej chłodnego ciała. Dzieje się to tak szybko, że nie jestem w stanie jakkolwiek zareagować, bo w następnej kolejności jej miękkie usta lądują na moich, biorąc jeszcze bardziej z zaskoczenia.
Po początkowym szoku chwytam drżącymi dłońmi za brzegi rozpiętego, czarnego płaszcza kobiety, trzymając ją w miejscu, kiedy otrząsam się i zaczynam odpowiadać na ten niespodziewany pocałunek. Camila za to sięga ramieniem do mojej talii pod materiałem fartucha i przyciąga jeszcze bliżej, chociaż jednocześnie pozostawia pocałunek nadal tak samo łagodny.
Chociaż cała ta sytuacja jest dla mnie jedną, wielką niepojętą niewiadomą, to zdaję sobie sprawę, że w chwili odsunięcia się przez Camilę, jestem wewnętrznie niezadowolona z tego faktu — i mam przy tym jedynie nadzieję, że nie widać tego po mojej twarzy. Cisza ze strony kobiety nie pomaga, kiedy odchyla w bok głowę, aby bez problemu oprzeć ją o moją, owiewając oddechem policzek, ucho i boczną część szyi. Od razu przechodzą mnie dreszcze.
— Nie rozumiem o co chodzi — przyznaję w końcu ściszonym głosem, bo odnoszę wrażenie, że ta cisza między nami może niedługo przestać być przyjemna.
Camila odrywa swoją głowę od mojej i ją odchyla, przez co jesteśmy twarzą w twarz. Wychwytuję, że przez przelotną chwilę zerka bezpośrednio na moje usta przed stałym powrotem do oczu.
— Powiedziałaś, żebym została twoją dziewczyną. W piątek — chrząkając cicho, zabiera dłoń z mojej talii i zaczesuje włosy za ucho, nagle uciekając wzrokiem w bok. — Więc odpowiedziałam, że tak, zgadzam się. Tylko z opóźnieniem — ponownie chrząka i obniża lekko głowę, nadal unikając kontaktu po wzięciu kroku w tył. — Chyba, że nie chciałaś tego powiedzieć i zrobiłam z siebie idiotkę w tym momencie.
Rozchylam wargi, kompletnie zszokowana tą wiadomością. Nawet przez ułamek sekundy nie przeszła mi myśl, że mogło jej o to chodzić.
Tak naprawdę nie wiem, co powiedzieć, chociaż gdzieś z tyłu głowy pojawia się niemal wrzeszcząca myśl, że powinnam w końcu zareagować gwałtownie, zamiast małostkowo rozbijać wszystkie za i przeciw.
Finalnie zaskakuję samą siebie tym, co mówię.
— Tak.
Camila marszczy brwi i szybko na mnie patrzy.
— Nie rozumiem... — Mówi powoli. — Zrobiłam z siebie idiotkę czy...? — Marnie gestykuluje dłonią, kiedy jej głos stopniowo zanika.
Oblizuję usta i wyciągam dłoń przed siebie, którą chwytam za jej płaszcz, chociaż sama robię krok w jej stronę, więc ponownie jesteśmy blisko. Bez żadnej myśli w głowie wykorzystuję to, że jesteśmy zbliżonego wzrostu i najzwyczajniej na świecie ją całuję, czując od razu, jak lekko ugina się w miejscu, co wywołuje niemały uśmiech na moich ustach, prawie przerywając pocałunek.
Tak szybko, jak ją zaskakuję, tak równie szybko Camila odpowiada, obejmując mnie oboma ramionami wokół talii, pod fartuchem, rozsuwając maksymalnie palce. Delikatnie napiera nimi, abym przybliżyła się jeszcze bardziej, co skutkuje tym, że czuję na klatce piersiowej chłód, który nadal bije od jej ubrań. Ignoruję to, sama zarzucając dłonie na jej ramiona i splatając palce na karku, żeby trzymać brunetkę w miejscu.
Ta chwila jednak trwa krócej niż bym tego chciała i — o dziwo — to Camila przerywa kontakt między nami, po czym od razu rozgląda się po korytarzu. Obserwując to, dociera do mnie, że nadal jesteśmy w miejscu mojej pracy, więc technicznie to nawet lepiej, żeby nikt nas nie widział.
Nie wyglądałoby to zbyt profesjonalnie.
— Rozumiem, że... — Kobieta chrząka cicho i wreszcie spogląda na moją twarz. — Nie zrobiłam z siebie idiotki?
Mimowolnie unoszę kąciki warg i muskam palcami niewielki fragment karku, do którego mam utrudniony dostęp przez kołnierzyk i rozpuszczone włosy kobiety. Tym razem nie przychodzi mi żadna myśl do głowy, wyrzucam z siebie jedynie to, co pierwsze przyjdzie mi na język.
— Nie, nie zrobiłaś.
— Och — kiwa głową z lekko nadętymi ustami. — Dobrze wiedzieć — ponownie się rozgląda.
— Koniec z komplikacjami.
— Dobrze wiedzieć — powtarza się, a ja nie mogę powstrzymać lekkiego, krótkiego śmiechu. — Długo ci to zajęło, swoją drogą.
— Co takiego?
— Wzięcie mnie na poważnie.
Mój uśmiech od razu znika.
— Zawsze brałam cię na poważnie, Camila.
— Nie w takiej relacji — zaciska wargi. — W każdej innej, ale nie takiej. Musiałaś się do tego przekonać, ale... — Urywa na moment, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. — To już za nami.
— Wiem, że mamy o czym rozmawiać — wzdycham cicho. — I to zrobimy. Porozmawiamy. Ale chyba jak na razie dobrze byłoby dobrze cieszyć się chwilą. Zostajesz? Mam przerwę.
Camila unosi brew i razem z tym krótkim ruchem jej wyraz twarzy ulega zmianie. Przez wyjątkowo bliski kontakt między nami, który nadal nie został w pełni przerwany, mogę z pierwszej ręki zauważyć, jak jej źrenice nieznacznie się powiększyły.
— Uwierz, kotku, że nie chcesz, żebym teraz została.
Marszczę lekko brwi.
— Dlaczego? Mam przerwę. Na pewno nie jechałaś i szłaś taki kawał drogi, kiedy masz pełno pracy. Mam jedzenie.
— Zabarykadowałabym drzwi i ty zostałabyś moim posiłkiem dnia — rozchylam wargi, czując nagły przypływ ciepła do twarzy. — Pacjenci nie byliby z tego zadowoleni. I twój przełożony. Wracam do pracy. Właśnie teraz.
— Ale dopiero przyszłaś — protestuję, starając się ignorować głupawy uśmieszek, który pojawia się na ustach Camili.
— Życie — wzrusza nagle ramionami i całkowicie się ode mnie odsuwa z względnie obojętnym wyrazem twarzy, który wybija mnie z rytmu.
— Hę?
— Mam dużo pracy — macha lekceważąco dłonią.
— Hę?
— Słyszałaś. Idę sobie. Nara.
Kiedy kobieta przekręca się, żeby odwrócić się i odejść, szybko sięgam do jej rękawa.
— Ale Camila...
Ponownie unosi brew.
— Nie zostaniesz chociaż przez chwilę?
Camila nawet nie ukrywa tego, że mierzy mnie z góry na dół, bo robi to tak powoli.
— Och, kotku — mimowolnie oblizuję usta, kiedy jej chłodne palce wsuwają się między materiał moich czarnych spodni, a paska, chwytając go w pewnym uścisku, zanim przyciąga mnie tą samą dłonią do swojego ciała.
Z pełną gracją prawie się potykam, gdyby nie pojawienie się ciała brunetki tak blisko mojego.
— Powiedzmy, że mam dużo pracy teraz, bo tak naprawdę nie planuję krótkiego pieprzenia w twoim gabinecie, ale za to później będę miała całą noc wolną — mówiąc to jej wzrok wielokrotnie wędruje raz do moich oczu, a raz do ust, które pozostają lekko rozchylone. — Znasz mój adres.
— A-ale...
Camila kręci głową, po czym raz jeszcze pociąga za mój pasek, jednocześnie sama się przybliżając, wskutek czego nasze usta ponownie na siebie wpadają. Pocałunek jest tak samo szybki, ale jeszcze bardziej intensywny od dwóch poprzednich z jej językiem zwiedzającym i zaczepiającym moje usta. I chociaż jest to naprawdę — tak jak mówię — krótki pocałunek, to w równie zaskakującym czasie niemal hiperwentyluję przez nos, będąc przytłoczona w najbardziej ciepłym i namiętnym sensie jaki tylko istnieje.
To ten rodzaj pocałunku, który ma jeden główny cel: nastawia na więcej.
I przy tej konkluzji, Camila celowo wybiera gwałtowne przerwanie tej pieszczącej przyjemności, o czym mówi zadowolony półuśmiech.
— Do później, kotku.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top