‣ Honesty

Zaciskam wargi w wąską linię, zajmując miejsce w wygodnym fotelu. W głowie mam wiele pokładów niepewności co do tego pomysłu. Nie powinnam postępować w ten sposób, nawet jeśli mam przed sobą osobę, którą dotyczy cała dokumentacja. Nie powinnam pokazywać jej tego, co było interpretowane przeze mnie jako psychiatrę. Nie widzę również większego powodu, dla którego przejrzenie tego miałoby cokolwiek zmienić. Wątpię, aby przejrzenie notatek zaowocowało odsunięciem przez Camilę wizerunku mojej osoby, jako lekarza. Podejrzewam nawet, że nastąpi coś przeciwnego — może pojawi się złość, żal lub rozczarowanie względem mnie oraz słów, które zapisałam, znajdując się w czysto zawodowej formie w tamtym czasie.

— Nie powinnam ci tego pokazywać.

Krzyżuję spojrzenie z brązowymi tęczówkami, które od chwili wejścia do mojego salonu nieprzerwanie obserwują każdy ruch, który wykonuję. Czuję się trochę źle z tym, że po raz pierwszy robię coś, co w moim mniemaniu jest nieetyczne. Ponownie. Może faktyczne prawa i obowiązki nie odnoszą się do udostępnienia pacjentom dokładnych wyników lub notatek, jednak mam przeczucie, że popełniam błąd po raz pierwszy w swoim zawodzie.

— Dopiero to można by nazwać obserwacją i analizą — kontynuuję po otwarciu teczki ze wszystkimi dokumentami oraz zdjęciami, które dotyczyły Camili. — Nie sądzę, że to pomoże odsunąć ode mnie wizerunek psychiatry.

— Nigdy nie będzie pewności, jeśli się nie spróbuje — wzrusza ramieniem. — Poza tym jestem częściowo ciekawa, jakiego typu opinia znajduje się w tych notatkach.

— To znaczy?

Marszczę brwi, kiedy pośpiesznie przekładam między palcami kartki razem ze zdjęciami z miejsca zbrodni, aby Camila nie miała z nimi styczności. Nie chcę, żeby złe wspomnienia dosadnie do niej wróciły, ponieważ nic dobrego z tego nie wyniknie — to na pewno. W tym całym szybkim przebieraniu dokumentów nie zauważam, że opalone palce zabierają z wierzchu zdjęcie. Natychmiastowo oblewa mnie gorąc, kiedy brązowe tęczówki przyglądają się fotografii ułożonej na blacie stołu, która przedstawia jej ojca.

— Nie ma potrzeby ukrywania faktów dokonanych — stwierdza beznamiętnie. — Widziałam je wszystkie. I tak wyglądają lepiej na zdjęciach niż bezpośrednio przed oczami.

— Może lepiej nie...

— Zdjęcia nic mi nie zrobią — zerka na mnie krótko przed nieoczekiwanym zabraniem pozostałych fotografii przedstawiających jej siostrę oraz matkę. — Gorzej reaguję na słowa — dodaje. — Nie przeszkadzaj sobie. Szukaj dalej tego, czego powinnaś.

— Jesteś pewna, że chcesz na to patrzeć? — Nie mogę powstrzymać się przed dopytaniem. — Nigdy nie byłaś względem tego tematu otwarta.

— To fakt dokonany. Poza tym, co tu więcej mówić? Nie widzę sensu w rozmyślaniu nad tym, co by było, gdybym miała możliwość zapobiegnięcia wydarzeniom, które miały miejsce albo przywrócenia życia niektórym z nich.

— Niektórym?

— Rozmawiałyśmy już o tym — mówi spokojnym tonem, obracając zdjęcie przedstawiające Alejandro Cabello. — On jest dla mnie martwy od bardzo dawna. Nie tylko dlatego, że faktycznie został zabity. W oczach dziecka rodzic, który nie radzi sobie z własnym życiem jest nikim. Prawdą jest, że dojście do tego wniosku zajmuje więcej czasu, ponieważ trzeba nabyć tego świadomość.

— To nie czyni cię złą, że go wykluczyłaś.

— Czy ja wiem? Wolałabym, żeby to on znalazł się na miejscu mojej siostry. Każdy powinien odpowiadać za swoje błędy. Nie osoby, które nawet nie zdążyły zrobić złych rzeczy w swoim życiu.

Zaciskam usta, nie mogąc znaleźć najlepszej odpowiedzi. Przerabiałyśmy już ten temat, co prawda połowicznie, podczas dalszej terapii po opuszczeniu Venom Asylum. Camila od samego początku nie wykazywała chęci rozmowy na temat swojej rodziny, tym bardziej siostry i było oraz jest to dla mnie całkowicie zrozumiałe. Tłumaczenia, które dostawałam z jej strony w kwestii tego, jak się czuje z pewnymi aspektami z przeszłości były wystarczające, aby nie próbować na siłę dopytywać o rzeczy, które dla każdego mogłyby być najbardziej drażliwe.

— Najgorsze już za mną. Częściowo — kontynuuje. — Pamiętam naszą rozmowę o mojej siostrze. Wyglądałaś na pozytywnie zaskoczoną, gdy wspominałam wspólne granie w ogrodzie.

— To przyjemnie wspomnienie.

— Niewiele ich jest — unosi prawy kącik ust. — Bardziej przytłaczające i negatywne jest to, które tkwiło w mojej pamięci przez większość czasu.

Nie zadaję kolejnego pytania, ponieważ nie zamierzam stawiać się w najmniejszym stopniu w miejscu psychiatry. Wolę poczekać i jeżeli zechce podzielić się ze mną tą informacją to to zrobi, a jeśli nie to nic takiego. 

— Pierwsze pięć lat w ośrodkach były chyba najtrudniejsze, bo w koszmarach miałam tę samą scenę i wydawało mi się, że przeżywam ją od nowa. Wydawało mi się, jakbym znowu szła korytarzem do pokoju siostry i próbowała ją obudzić. I jak w wieku 10 lat wmawiałam sobie, że te siniaki, które tak szybko pojawiły się na jej ciele to brud, który próbowałam zmyć, zanim ktokolwiek przyszedł do domu.

Czuję ciężar na klatce piersiowej, jednak usilnie próbuję nie dać tego po sobie poznać. Camila jasno wyraziła się w kwestii niechęci obserwowania takich reakcji. Najbardziej nienawidziła współczucia, które było kierowane w jej stronę i które odpychało na bok demony. Zostawała wtedy wybielana, a gdy ponownie zrobiła coś względnie złego, pojawiała się niekiedy postawa, która usilnie przypominała jej o przeszłości, a to podsycało masochistyczną stronę.

— To te notatki?

Zerkam na tekst, który trzymam w dłoniach. Mimowolnie przebiegam wzrokiem po linijkach, wspominając okoliczności, w których pisałam każde ze słów. Pamiętam, jak bardzo zafascynowana byłam tą kobietą oraz sposobem, w jaki operowała rzeczywistością, w której się znajduje pod własne widzimisię. Było to niebywale ciekawe, a oprócz tego wprawiało w niemały podziw.

Ostatni raz spoglądam na linijki zapisane moim stylem pisania.

Dzień pierwszy.
1. Pacjentka lubi pokazywać emocje przez uderzanie w obiekty, po czym uważnie obserwuje reakcje osób wokół niej.
2. Posiada nerwowy tik chodzenia po pomieszczeniu, w którym się znajduje — możliwe, że powodem nie jest sam stres.
3. Lubi dotykać rzeczy, jakby pomagało jej to w wymyśleniu odpowiedzi. Możliwe, że gra w ten sposób na czas, ponieważ przyciąga uwagę do tego, co obecnie robi.
4. Reaguje agresywnie na swoje pierwsze imię "Karla".
5. Zna dobrze pracowników — odnosi się do nich bez żadnych zahamowań.
6. Wykazuje potrzebę dotyku — wyciągnęła rękę, aby mnie dotknąć, zapominając o dzielącym nas szkle.
7. Drażni ją niemożność zrealizowania kontaktu fizycznego.
8. Próbuje odwrócić od siebie uwagę poprzez żarty oraz dwuznaczne uwagi. Gra na zwłokę.
Rezultat: Pacjentka unika odpowiedzi, w których ma o sobie opowiadać. Brak dokumentacji nie pozwala na poznanie przeszłości podopiecznej, więc został zauważony przejaw agresji na przekroczenie prywatnej granicy — pierwszego imienia.
Podejrzewam głębokie zaburzenie tożsamości. Kilka tików dało mi do myślenia — możliwe, że nie czuję się dobrze we własnym ciele. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, pacjentka może borykać się z odmianą transu i opętania — zauważono skupienie na dwóch obiektach podczas wykonywania chaotycznego chodzenia po pokoju: podłodze oraz własnych skarpetkach. Odruchy, jakie wykazuje są schematyczne — najczęściej przekręca głowę oraz dotyka płasko dłońmi dowolnych powierzchni podczas rozmowy.

— Tak, to one — przełykam ślinę. — Nadal nie jestem pewna, czy to coś zmieni. A przynajmniej czy na dobre.

— Jak wspomniałam, jestem częściowo ciekawa — wymieniamy się — ona oddaje mi zdjęcia, natomiast ja podaje jej odręczne notatki.

— W porządku — przesuwam palcami po prawej brwi. — Na pewno nie chcesz nic do picia? Trochę tego jest.

— Na razie nic — oblizuje usta. — Mówiłaś, że będziesz ustalała sobie grafik, tak?

— Mhm, zaraz się tym zajmę — odpowiadając, włączam laptopa, aby sprawniej zorganizować sobie czas na przyszłe dni. — Jeśli będziesz miała jakieś pytania... — jeszcze raz na nią zerkam.

— Nie będę się hamować, zapewniam, kotku.

Kiwam tępo głową, ignorując dziwne odczucie na powrót zwrotu, który towarzyszył mi od pierwszego dnia naszej znajomości. Trochę napada mnie nostalgia, ponieważ tamte czasy były kompletnie inne od tego, co mamy teraz. To odrobinę szalone, jak wiele się zmieniło, chociaż dostawałam prognozy o porażce przy tym projekcie od samego początku. Ludzie nie wierzyli, że sobie poradzę, bo jestem "za młoda" lub "niewystarczająco doświadczona". Nikt nie brał pod uwagę tego, w jaki sposób traktuję swoją pracę, a mam za tym bardzo prywatne powody, które popychają mnie do prób bycia coraz lepszym terapeutą. A może nawet nie tyle, co terapeutą i psychiatrą, ale lepszym człowiekiem, który chce pomóc tym, którzy nie zawsze radzą sobie z problemami albo nie wiedzą, gdzie tkwi ich źródło i jak poprawić obecny stan życia.

Nie jestem pewna ile dokładnie czasu mija, jednak udaje mi się uporządkować grafik tak, aby przyjąć podopiecznych, którzy wcześniej przekładali wizyty w niewielkie luki wolnego czasu, co nie było takie łatwe. Musiałam kilkukrotnie kombinować, ponieważ nie trudno o pomyłkę i wyznaczenie tego samego terminu i godziny na dwie sesje. Oprócz tego, musiałam zorganizować sobie chociaż niewielki przedział czasu na konsultacje z Giorgią Fills. Chcę na miarę możliwości kontrolować ewentualne postępy, a poza tym istotna jest świadomość, czy radzi sobie z obecnymi wizytami pacjentów. Choć powinna wiedzieć, że ta praca nie należy do najłatwiejszych i podopieczni w mniejszym lub większym stopniu będą oddziaływać na życie prywatne, tak moim zadaniem jest sprawdzanie, jakie są jej odczucia i w razie jakichkolwiek wątpliwości czy zastrzeżeń, wraz z nakierowaniem na dobrą drogę.

— Dlaczego postanowiłaś zostać psychiatrą?

Unoszę spojrzenie znad ekranu laptopa, aby spojrzeć na kobietę, która nadal śledzi kolejne linijki tekstu.

— Wydaje mi się, że wspominałam ci już o tym. Chciałam pomagać innym.

— To wiem, oczywiście, ale zapewne jest za tym odmienny powód. Przebywałam z tobą wystarczająco dużo czasu, żeby mieć świadomość, że to nie zwykłe widzimisię albo zainteresowanie znikąd, które później się rozwinęło.

Wciskam wygodnie plecy w oparcie fotela, wzdychając. Przetwarzam w głowie wypowiedź Camili i jednocześnie próbuję utworzyć najtrafniejszą odpowiedź. Wcześniej nikt nie dopytywał o głębsze powody, ponieważ powierzchownie uznawano, że: albo to faktycznie zainteresowanie, albo wybrałam w jakimś stopniu opłacalny finansowo zawód.

— Moja prababcia i babcia miały Alzheimera — zaczynam, powodując przyciągnięcie brązowych tęczówek, jednak nie patrzę na twarz kobiety tylko błądzę wzrokiem po powierzchni stołu. — U prababci stwierdzono, że jest chora na niedługo przed śmiercią. W tamtych czasach uważano, że jest opętana i nikt nie pomyślał, że choroba się rozwija i nic z tego nie jest jej winą — marszczę brwi. — Byłam mała, więc niewiele pamiętam z tego okresu, jednak rozwój Alzheimera u babci pamiętam bardzo dobrze. Zostało to stwierdzone późno, co prawda, ale dostała leki. To było już coś. Pochodzimy z dość skromnej rodziny, więc w tamtym czasie bywały momenty, kiedy nie mogła dostać leków w czasie, w którym powinna tylko kilka tygodni później. Nie rozumiałam, dlaczego nie chodzi na jakąś terapię, aby mieć większą świadomość tego, co się dzieje. W tamtych czasach nie wiedziałam dobrze, jakie symptomy u niej występowały poza zanikami pamięci, więc z tej perspektywy oczywista była dla mnie rozmowa.

— Rozmawiałaś z nią?

— Tak. Dużo. Niezależnie od tego, czy była sobą, czy to choroba kontrolowała jej zachowanie. Ale to nie było wystarczające. Alzheimer towarzyszył jej do końca życia. Przez te 13 lat stawałam się stopniowo coraz bardziej negatywnie nastawiona względem służby zdrowia, bo nie robili niczego, oprócz faszerowania jej lekami — zaczesuję w tył włosy. — Im starsza i bardziej świadoma wszystkiego byłam, tym intensywniej doskwierało mi poczucie, że jeśli nie spróbuję zrozumieć, dlaczego z nią nie rozmawiają i nie próbują pomóc jej w jeszcze inny sposób, to może dojść do momentu, w którym przestanie całkowicie wiedzieć gdzie oraz z kim się znajduje — oblizuję wargi. — Miałam również świadomość tego, że jest dużo więcej takich osób, z najróżniejszymi schorzeniami oraz syndromami i nie dostają odpowiedniego wsparcia. Nie wierzę aż tak bardzo w pomoc leków, dlatego... Poszłam na studia medyczne. Kilka dni po rozpoczęciu semestru moja babcia zmarła, ale była dumna, że zdecydowałam się na taki wybór — przełykam ciężko ślinę i mrugam jednocześnie, odpędzając niewielkie ilości łez w oczach. — Minęły lata i oto jestem. Psychiatra. Psychiatra, który wypisuje tylko w konieczności leki. Psychiatra, który preferuje rozmowę. Psychiatra, który zdaje sobie sprawę, że nie jest to sposób na wyleczenie choroby, ale z pewnością pomaga to zaakceptować schorzenia, które medycyna na tę chwilę nie może wyleczyć tylko wyciszyć na pewne przedziały czasu.

— Da się odczuć, że obie bardzo kochałaś — słowa Camili, mimo wszystko, zaskakują. — Wyglądałaś na zaskoczoną moim pytaniem.

— Obie kwestie to prawda. Reakcja była spowodowana tym, że nikt bardziej nie dociekał dlaczego wybrałam ten zawód.

— Ich strata, w takim razie.

—  Co wywołało twoją ciekawość?

Kobieta odchyla lekko głowę z zamyśloną miną.

— W ogólnym ujęciu twoja osoba. Dokładniej już pierwszy opis, a obecnie jestem przy dniu 31.

Brunetka podsuwa mi notatkę, którą na szybko bezgłośnie odczytuję. Na tamtym etapie byłam zarówno sfrustrowana, jak i zła na większość pracowników Venom Asylum, a tym bardziej na Iris Hiller.

Dzień trzydziesty pierwszy.
1. Po namowach Iris Hiller oraz wielokrotnych konsultacjach z moim szefem — Jamesem Hetfieldem — doszło do kompromisu. Mogę wykorzystać pierwszą połowę z dwugodzinnej sesji na spędzenie czasu w pokoju pacjentki bez nadzoru pielęgniarzy.
2. Podopieczna szczerze się ucieszyła na wiadomość o braku gwałtownych pracowników. Myślę, że w dniu jutrzejszym mogłoby dojść do kolejnego kroku w przód.
3. Po dowiedzeniu się o wyjątkowej sesji, pacjentka chętniej odpowiadała na pytania i tym razem nie wykazywała cienia złośliwości — wielokrotnie żartowała, utrzymując od początku do końca przyjemną atmosferę.
4. Pielęgniarze wykazali niezadowolenie z podjętej decyzji o zmianie sesji. Dostałam wielokrotne ostrzeżenia, że mogę tego pożałować, gdy będę sam na sam z własną pacjentką. To kolejny raz, kiedy pracownicy starają się mnie nastraszyć w pewien sposób. Uważam to podejście za nieodpowiednie i nieprofesjonalne z racji tego, że oprócz krótkich komentarzy nie podają mi racjonalnych argumentów, dla których mogłabym uwierzyć na słowo. Ponadto nadal nie mam dostępu do akt pacjentki — bez nich pojawia się możliwość zatrzymania w pewnym momencie progresu w sesjach. Kończy mi się czas.
Rezultat: Podopieczna nie czuje się komfortowo wśród pracowników Venom Asylum. Wie, że reagują gwałtownie i niejednokrotnie odstraszają, kiedy próbuje bardziej się otworzyć lub zbliżyć do mnie fizycznie. Wykazują po raz kolejny zaniedbania ze swojej strony — brak komfortu tłumaczy początkowy trud oraz brak zaufania ze strony pacjentki. Jak mogłaby mi ufać skoro w jej oczach byłam kolejną osobą, która chce zająć sobie czas, aby zarobić na swoje wydatki, a tak naprawdę nie zamierza wyciągnąć pomocnej dłoni? Zaczynam mieć drobne podejrzenia — w przypadku sprawdzenia się tezy o zaburzeniu tożsamości — że podopieczna czuła i czuje się tak bardzo osamotniona i pozostawiona z problemami, że wytworzyła sobie w podświadomości drugą osobowość, która pomimo złego "wpływu" i pchania do "podjęcia" niewłaściwych decyzji jest jej jedynym przyjacielem, z którym może w myślach rozmawiać.

— Co w tym takiego wartego uwagi?

— Każdy lekarz, psycholog, psychiatra, czy ktokolwiek inny stwierdzał tylko to, co widział w bardzo pobieżnym ujęciu. Coś w stylu: "agresja — odhaczone", "wulgarna — odhaczone", "niespełna rozumu". Zostawiali po sobie takie ogólne stwierdzenia, które bazowały na kontrolowanym w mniejszym lub większym przeze mnie stopniu. Nie zwracali uwagi na słowa, chyba że były to wyzwiska lub dwuznaczne wyrażenia. Nie zwracali uwagi na gestykulację, ponieważ były to dla nich jakiegoś typu "tiki", które pewnie mam od leków, czy coś. Nie wiedzieli nawet, czy jakieś przyjmuję, ponieważ nie mieli moich papierów.

— Nie przepadam za osobami, które w ten sposób podchodzą do swojej pracy.

— Hmm.

Przez twarz Camili przechodzi cień łagodnego półuśmiechu, który mile zaskakuje. Dodatkowo patrzy w moim kierunku bez przerwy, co po raz pierwszy onieśmiela i możliwe, że jest to spowodowane zaskakującym spokojem oraz cywilizowaną, dość prywatną rozmową między nami. 

— Co tak patrzysz?

Kobieta unosi brew z cichym westchnięciem.

— Tak po prostu — wzrusza ramieniem. — Chcę cię pocałować. Ale wiem, że jeśli to zrobię to nie przestanę, dopóki nie będziesz pode mną naga.

Rozchylam w szoku usta na bezpośredniość, która kolejny raz zaskakuje. Wiem, że Camila nie ma zahamowań, zwłaszcza gdy chodzi o ten temat. Normalnie wzięłabym te słowa jako zaczepny żart, którymi wcześniej często się wykazywała, jednak spojrzenie, jakie dostaję daje wrażenie, że mogłabym zacząć igrać z ogniem, gdybym tylko źle dobrała słowa albo niespecjalnie zachęciła ja do działań.

— Chociaż pewnie dostałabym za to liścia — kontynuuje. — A właściwie to nie. Masz za dużo klasy w sobie. I zbyt wiele szacunku względem mnie.

— Każdy zasługuje na szacunek w pewnym stopniu — nie mogę się powstrzymać przed odpowiedzią.

— Ty z pewnością — posyła mi trochę tajemniczy uśmiech. — Dlatego wrócę grzecznie do czytania.

◦◦◦◦◦◦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top