‣ Failure
Moja rodzina poległa.
A właściwie to moi rodzice polegli, gdybym miała to sprecyzować. Zaczynało się tak dobrze, ale podczas posiłku wisiała nad nami niezręczna cisza, którą wiem, że Taylor i Chris próbowali usilnie przerywać.
Wiem, że trochę dużo od nich wymagałam podczas jednego spotkania, ale to też nie jest tak, że wiedzą dosłownie wszystko. Być może wtedy byłabym bardziej wyrozumiała niż teraz.
Nie poradzili sobie, a mi było po prostu wstyd. Nadal jest mi wstyd, pomimo tego, że Camila nie wyglądała na szczególnie przejętą, a oprócz tego o niczym nie napomknęła aż do teraz.
Niemniej jednak dogadałam się z Taylor, że to u niej przenocujemy przez znacznie krótszy czas. Nie wydłużymy tego wyjazdu, jeśli moi rodzice planują dalej zachowywać się w taki sposób. Chociaż wiem, że pilnują się z tym, co powiedzieć i o co zapytać, to jednak mogliby traktować Camilę bardziej po ludzku i zapytać o jakiś bezpieczny temat — pracę, hobby, cokolwiek co jest z nami związane. Zamiast tego podczas posiłku i większości wieczora widziałam najpierw spojrzenia bez komentarzy, kiedy Camila się odzywała, a sekundy później spoglądali na siebie nawzajem.
Nie mogli być bardziej niedyskretni.
— Lauren?
Wciągam gwałtownie powietrze, kiedy czuję na ramieniu dużą dłoń. Przekręcam nieznacznie głowę na prawo, aby zerknąć na Chrisa.
— Hm?
— Jak się trzymasz? — Pyta ściszonym głosem, odwracając głowę przez ramię, gdy słyszymy krótki śmiech Taylor, która rozmawia z Camilą.
— Dobrze.
— A tak na serio?
— Też tak milczeli, jak przyszedłeś z Victorią?
Kiedy zerkam na twarz brata, dostrzegam, że zaciska mocno wargi.
— Tak myślałam — odpowiadam samej sobie. — Nigdy się nie zmienią.
— Chyba nie odnajdują się w tej sytuacji...
— Co nie zmienia tego, że jakoś ty i Taylor potraficie normalnie rozmawiać z Camilą. Nie sądzę, że jej choroba lub brak rodziny ucina wszystkie możliwe tematy do najkrótszej rozmowy. W dodatku nawet nie kryją się ze spojrzeniami.
— Cóż... — Chris wzdycha, zrezygnowany. Zabiera dłoń z mojego ramienia. — Wiem, że się nie popisali. Ale może później będzie lepiej.
— Prędzej stąd wyjedziemy, zanim zdążą się ogarnąć — staję z nim twarzą w twarz. — To jest po prostu porażka. I wstyd.
— Nie jest tak źle... Jak mówiłaś, razem z Taylor traktujemy Camilę normalnie — wzrusza jednym ramieniem.
— Wiem i akurat to doceniam — ślę mu krótki uśmiech. — Szkoda tylko, że oni się z niczym nie kryją. To tak widać. Chciałam tylko, żeby Camila została normalnie potraktowana. To nie jest zachowanie, które by na coś takiego wskazywało.
— Nie wszystko stracone — Chris ponownie odwraca głowę, żeby spojrzeć na kobiety. — Wydaje się w porządku.
— Gdyby nie była, to bym z nią nie przyjechała. I pierwszorzędnie nie byłybyśmy razem.
Brat klepie mnie lekko w ramię.
— Nie wymądrzaj się za bardzo. Nowy Jork ci nie służy.
— Służy mi święty spokój, który w końcu mam — prycham cicho. — Nawet święta mnie nie skuszą do przyjazdu.
— Ale jednak tutaj jesteś...
— I gdyby nie wy to pewnie po całości żałowałabym przyjazdu — ściszam głos, ale wiem, że Chris doskonale mnie słyszy. — Oboje wiemy, że nie ma co tłumaczyć rodziców tym, że nie wiedzą, jak się zachować. Uprzedziłam was wszystkich. Tak naprawdę chodzi o to samo, co zwykle.
Mężczyzna wzdycha cicho, stając ze mną ramię w ramię, wskutek czego oboje spoglądamy na kobiety, które prowadzą zażartą dyskusję na jakiś temat. Rodziców nie ma na tyle blisko, żeby poprowadzić z nimi jakąkolwiek rozmowę — matka uznała, że lepiej jest ręcznie myć naczynia, zamiast włożyć je do zmywarki, która jest w pełni sprawna, a ojciec ponownie zszedł do piwnicy w poszukiwaniu kolejnego domowego trunku.
— Gdybym przyjechała tutaj z osobą o identycznej sytuacji, co Camila, ale jedyną różnicą byłaby płeć, to jestem przekonana, że zachowywaliby się inaczej — przełykam ślinę. — Nigdy nie wygram z homofobami, którzy zgrywają pozory pod publikę tylko dlatego, że są zmęczeni moją nieustanną walką o to, że nie mówimy o "fazie", która minie. Pominę już wstyd, którego by doznali, gdybym standardowo zwróciła im jakąkolwiek uwagę w kwestii ich przekonań.
— Oboje wiemy, że nie każdy uczy się od swoich rodziców — czuję dłoń Chrisa na górnej części moich pleców. — Nie muszę ci tego tłumaczyć. Zawsze masz wsparcie zarówno moje, jak i Taylor. Pozostajemy wspierającym się trio do samego końca.
Wzdycham cicho, ale tym razem przychodzi za tym lekka ulga. Przekręcam nieznacznie głowę, zerkając na profil brata.
— Zdajemy sobie też doskonale sprawę z tego, że miałaś z naszej trójki najgorsze traktowanie. Pierwsze dziecko, więc trzeba być surowymi. Później ja, po prostu facet. Tyle wystarczyło, abym miał łatwiej. Na koniec Taylor, aniołek — sięga wolną dłonią do brody, którą wygładza kilkukrotnie palcami. — Zawsze miałaś pod górkę. Wiemy o tym. I tak samo wiemy, że jesteś w stanie znacznie lepiej zgrywać pozory niż my wszyscy razem, chociażby dzięki swojej edukacji, którą łatwo możesz wykorzystać... — Patrzy na mnie przez krótką chwilę. — Ale co by się nie działo, będziemy stali za tobą murem. Tak, jak teraz. I to nie na pokaz. Nie jesteśmy mamą i tatą, żeby tak robić.
Mimowolnie unoszę kąciki warg. Chyba sporo mnie ominęło, bo nie pamiętam, kiedy mój brat aż tak bardzo się otwierał ze swoimi opiniami. Przeważnie widząc, jak zostaję traktowana za własną otwartość w tej kwestii przez naszych rodziców, brali to za przykład jak się nie zachowywać, aby mieć święty spokój.
Nie mogę się powstrzymać i szturcham Chrisa łokciem po żebrach, a on gwałtownie się ugina i chwyta za bok ze zmarszczonymi brwiami.
— Ktoś tu się bardziej otworzył — unoszę brew, a mężczyzna wywraca na mnie oczami, chociaż po wyrazie twarzy widzę lekkie zawstydzenie.
— Bardzo, kurwa, zabawne.
— Powinnam kiedyś przyjechać, żeby spotkać tę całą Victorię — wspominam. — Wiesz, żeby wyrównać rachunek. Ty poznałeś Camilę.
Celowo zmieniam temat i po twarzy brata widzę ulgę, pomimo lekko sugestywnego tonu, że to Victoria mogła wprowadzić tych kilka zmian w Chrisie.
— Akurat zjechała do rodziny na święta, więc nie przy tej okazji. Może innym razem.
— Mógłbyś mnie czasem odwiedzić — próbuję dźgnąć go w żebra palcem, ale się uchyla.
— Na razie nie jadę na żadną pizgawicę. Odezwij się latem.
Po tych słowach Chris kiwa głową w stronę kobiet, więc w końcu do nich dołączamy. Gdy tylko siadam na kanapie przy Camili, ona przysuwa się odrobinę bliżej, chociaż nie styka naszych ciał w żadnym miejscu.
— Coś nas ominęło? — Pytam, zerkając to na Camilę, to na Taylor.
— Twoja siostra mnie przepytuje.
— Przepytuje? Z czego? — Unoszę brew, patrząc bezpośrednio na twarz siostry, która przybiera niewinną postawę.
— Widziała mnie parę razy, zanim dowiedziała się, że jesteśmy razem, więc chciała wyciągnąć ze mnie szczegóły, jak ta znajomość się rozwijała na przestrzeni czasu.
— Och? — Przenoszę spojrzenie na Camilę, która nie wydaje się szczególnie wzruszona tym przesłuchaniem. — I cóż takiego się dowiedziałaś, Tay?
Siostra zwraca się do Chrisa, zamiast do mnie.
— Wiedziałeś, że Lauren lubi wrzucać do friendzonu?
— Czyżby?
Mrużę powieki, ponownie skupiając uwagę na Camili.
— Tego nie powiedziałam — kobieta od razu się broni. — Po prostu ciężko było wyciągnąć cię na randkę. Nawet wtedy, kiedy pytałam bezpośrednio.
— To nieprawda.
Brunetka marszczy brwi i już po tym wiem, że szykuje się zdyskredytowanie moich słów.
— Dosłownie zapytałam cię, czy pójdziesz ze mną na kolację, na randkę. Zgodziłaś się na pierwszą część, ale dodałaś, żebyśmy zrobiły to w przyjacielskiej wersji. Więc niby się zgodziłaś, ale tak nie do końca.
— To... — Wskazuję na nią palcem, urywając, bo w sumie nie mam za bardzo argumentu. — Oszczerstwa.
— Chociaż raz zabrakło jej argumentów — słyszę komentarz, a potem prychnięcie ze strony Chrisa.
— Hej! Może trochę szacunku do starszych, co? — Zwracam mu uwagę.
— To nadużycie władzy, wiesz? — Wtrąca Camila, a ja na nowo na nią patrzę z mrożącym spojrzeniem.
— Ty też jesteś młodsza — przypominam sucho, a kobieta porusza jedynie sugestywnie brwiami, czego moje rodzeństwo już nie widzi. — Też mogłabyś się do tego zastosować.
Camila przekręca głowę, żeby spojrzeć na moje rodzeństwo, po czym wraca do mnie spojrzeniem. Jestem już przygotowana na jakąś soczystą ripostę ze strony kobiety, ale ona wytyka na mnie język bez słowa.
Nie mogę się powstrzymać i po prostu opadam na poduszkę kanapy z lekkim śmiechem, ignorując kolejne komentarze Taylor, że tak łatwo poległam w dyskusji. Widzę i skupiam się jedynie na Camili i jej uśmiechu, który od czasu do czasu się pojawia podczas następnej dyskusji z moim rodzeństwem. Nawet nie interesuje mnie tak bardzo temat — i to, czy odważają się mnie obgadywać, gdy siedzę obok — bo najważniejsze jest to, że chociaż któraś z nas cieszy się z tego wyjazdu.
◦◦◦
Biorę głęboki wdech, zanim podchodzę do Camili, która stoi przy łóżku, gotowa w każdej chwili, aby się na nim położyć. Układam dłoń na szczycie jej ramienia, przywołując tym samym całą jej uwagę. Kobieta unosi pytająco brwi, zanim zwraca się całym ciałem w moją stronę.
— Hmm?
— Jak się czujesz? — Pytam.
Camila przez moment przypatruje się mojej twarzy.
— Całkiem dobrze. Twoje rodzeństwo jest zabawne — przekręca w bok głowę. — A ty jak się czujesz?
— Jestem trochę zmęczona — przyznaję.
— To jest dość oczywiste. Wylatywałyśmy wczesnym rankiem — sięga dłonią do luźno opadających sznurków w moich dresowych spodenkach. Jednym ruchem przyciąga mnie za ich pomocą bliżej siebie. — Jak się czujesz względem całego dnia?
Moje barki nieznacznie opadają. Zabieram dłoń z ramienia kobiety.
— Myślałam, że moi rodzice i rodzeństwo będą na tym samym poziomie — przełykam ślinę i odchrząkuję, po ucieczce wzrokiem od twarzy Camili. — Zawiodłam się na nich. Na moich rodzicach, to mam na myśli.
— Dlaczego?
Wracam spojrzeniem do kobiety, która wydaje się nadto zaskoczona.
— Mówiłam, że mają sobie dać luz, a tymczasem nie potrafili podtrzymać normalnej rozmowy.
— Cóż... — Wzrusza ramieniem. — Nie każdy wie, jak rozmawiać z sierotami. Ale to jest kwestia tego, że patrzy się na nas inaczej. Podejrzewam, że przy takich zapoznawczych spotkaniach rozmawia się o rodzinie. U mnie ten temat całkowicie odpada, bo nie ma o czym dobrym rozmawiać — unosi brew. — Oprócz tego w twojej rodzinie była już choroba psychiczna. To, że jakoś sobie z nią radzili nie znaczy, że będą zachowywać się w pełni naturalnie i otwarcie przy innej osobie spoza ich rodziny, która również zmaga się z chorobą. Nawet jeśli jest ona inna.
— Po coś jednak wiedzieli o tym wszystkim wcześniej. Taylor i Chris zachowywali się normalnie.
— Wiem, że masz duże oczekiwania — puszcza sznurki i unosi dłonie, którymi chwyta za moje ramiona. — Ale weź na poprawkę to, że nadal potrafię być zaskoczona, kiedy obcy ludzie traktują mnie neutralnie, zamiast podchodzić do mnie z wrogim nastawieniem. Gdyby to wziąć pod uwagę, wydaje mi się, że to całkiem spory sukces z twoimi rodzicami. Wolę pozostać na neutralnym gruncie. To nie tak, że nie wolałabym na wzgląd ciebie być bardziej na pozytywnej stronie, ale to dopiero pierwszy kontakt z nimi. To i tak sukces.
— Mam najzwyklejsze oczekiwania, Camila — wzdycham cicho, przybliżając się o krok. — Rozumiem, że coś takiego jest dla ciebie sukcesem. I rozumiem dlaczego. Wycierpiałaś więcej niż przypadkowy człowiek z ulicy. Nie zasłużyłaś na tamte traktowanie. I naprawdę rozumiem, dlaczego takie zachowanie ze strony moich rodziców można uznać za sukces — mrużę lekko powieki. — Ale sednem sprawy nie jest ani istnienie Essie, ani bycie sierotą.
— Wiem, że moje oczekiwania są zaniżone, ale... To nie tak, że byli dla mnie wredni. Albo nieprzychylnie na mnie patrzyli. Nic takiego nie zauważyłam. Po prostu byli cisi w porównianiu do Chrisa i Taylor. Ale może tacy są. Albo mieli taki dzień i tyle. Wiem, że mówiłaś, że wszyscy bywają głośni, ale może po prostu są na tyle zmęczeni pracą i równoległymi przygotowaniami do świąt, że akurat dzisiaj byli wyjątkowo mniej rozmowni.
Sięgam dłonią do karku, który nerwowo trę, czując narastającą frustrację — nie względem Camili, ale moich rodziców. Nadal się nie zmienili.
— Chcę, żebyś dobrze spędziła czas z rodziną — unoszę wzrok do twarzy kobiety, która kontynuuje swój wątek. — Jeśli jest coś, co mogłabym zrobić, to...
— Nie w tym rzecz. Nawet nie idź w tę stronę, że zrobiłaś cokolwiek źle. Nie zrobiłaś. To tylko i wyłącznie ich wina.
— To nie zmienia tego, że chciałabym, żebyś dobrze wykorzystała dni wolne i miała jakąś frajdę, że przyjechałaś do rodzinnego domu.
— Wiem — podnoszę powoli dłoń, którą ostrożnie nakładam na jeden z ciepłych policzków Camili. — Są homofobami. Z tym niestety żadna z nas nie wygra — przełykam z lekkim trudem ślinę. — Zawsze mam nadzieję, że zmienią swoje nastawienie, ale tylko nieustannie mnie zawodzą. Na pokaz są fajni i mili, tym bardziej przez telefon, ale jak mają zachowywać się normalnie twarzą w twarz, to nigdy nie są w stanie podołać.
— Cóż, nie zachowywali się wrogo, a zdaję sobie sprawę, że częściej niż rzadziej tak bywa, gdy ktoś...ma takie zdanie o parach. Nie wyglądali też na zdegustowanych. To raczej dobry znak — nakłada swoją dłoń na moją, która w odpowiedzi na ten drobny gest głaszcze kciukiem jej policzek. — Rozumiem, że jesteś zawiedziona. Ale chyba nie suszą ci głowy, że przeszkadza im moja obecność?
— Nic o tym nie wspominali, ale to i tak... To po prostu nie ma dla mnie sensu. Jakby...to nie jest ich zasrany interes, z kim się spotykam, a tym bardziej z kim sypiam. To są moi rodzice i nie ma dla nich miejsca w tym zakresie.
— Wiem, kotku.
— Ich problem nie dotyczy ciebie, tylko tego, że nie mogą zrozumieć tego, że spotykam się z kobietami. I niestety... — Urywam, żeby na szybko przemyśleć, jak sformułować następne słowa. — Nie mam żadnej podstawy, aby ich usprawiedliwiać. Gdybym przyjechała do domu z facetem to zachowywaliby się inaczej. I mówię to w takim kontekście, że gdyby wcześniej dostali takie same informacje, że ma wieloraką osobowość i jest sierotą, to nadal zachowywaliby się inaczej niż teraz. Ich zachowanie jest zależne od płci, a nie od tego, co powiem im o danej osobie.
— Niektórych przekonań nie da się zmienić — muska kciukiem wierzch mojej dłoni. — Wiem, że łatwo mówić niż zrobić, ale jeśli dalej będziesz się nad tym głowiła to zepsujesz sobie ten wyjazd.
— Oni go psują — mamroczę, na co kobieta unosi obie brwi.
— Nakręciłaś się — stwierdza, po czym unosi palec z wolnej dłoni, kiedy chcę od razu oponować. — Nie zmienimy ich nastawienia z dnia na dzień. Rozumiem, że to długa walka między wami, ale nie jest na tyle tragicznie, że traktują mnie w jakikolwiek sposób źle, okej?
— Tylko, że to jest tak banalne, że można być zainteresowaną tą samą płcią. Zachowują się, jakby to był jakiś wymysł. Przecież, gdyby spojrzeć na historię... — Ucinam, bo Camila nakłada dłoń na moje usta.
— Wiem. Wiem o tym wszystkim — mówi szybko. — Znowuż się nakręcasz. Jest dobrze. Wiem, że masz do nich pretensje. I całkowicie to rozumiem. Masz uzasadnione pretensje. Tylko weź pod uwagę to, że jesteśmy też z twoim rodzeństwem i ten wyjazd miał zadziałać bardziej relaksacyjnie, z dala od Nowego Jorku i pracy — oblizuje wargi. — Masz prawo zwrócić im uwagę, ale jeśli zrobisz to teraz, to będziesz sabotowała własny wyjazd.
Przez parę sekund nastaje między nami cisza, zanim Camila zabiera dłoń. Od razu zaciskam usta. Wiem, że ma rację, ale najchętniej odwzajemniłabym się względem rodziców ciętym i dosadnym komentarzem, żeby poczuli wstyd za swoje podejście.
I tak nie da się tego porównać do tego, co ja czułam przez lata nieustannych walk, racjonalnych argumentów i płaczliwych tłumaczeń.
— Okej — mamroczę pod nosem.
— Okej? — Kobieta przekręca w bok głowę, trochę niedowierzając.
— Tak — wzdycham cicho. — Ale żeby było jasne... — Zabieram dłoń z jej policzka, aby wskazać na nią palcem. — Nie zrobiłaś niczego złego. Okej?
Widzę, jak przełyka ślinę, nim zbiera się za odpowiedź, co zajmuje dłużej niż powinno, gdyby była do tego przekonana.
— Okej.
— Poza tematem rodziców... Chris i Taylor cię polubili. Znaczy, o Taylor wiedziałam już wcześniej. Nie kryje się ze swoją sympatią.
— Taylor jest...bardzo bezpośrednia. W przeciwieństwie do ciebie. Chris za to chyba ma podobny charakter do twojego.
— Jest w tym sporo prawdy — przyznaję. — Cieszę się, że udało wam się dogadać. Chociaż jedyny plus wyjazdu póki co — wzdycham. — Poza oczywistym byciem z dala od Nowego Jorku i pracy.
— Hej, nie wracaj do tego — znowu chwyta za sznurki w moich spodenkach i przysuwa do siebie na tyle blisko, że nasze klatki piersiowe niemal się stykają. — Jesteś cholernie uparta, wiesz?
— Trudno jest nie wracać do tematu, skoro chciałam, żebyś poczuła...więcej ciepła od innych.
Camila spuszcza spojrzenie, a ja idę w ślad za nią. Zaczyna przekładać między palcami prawej dłoni końcówki sznurków.
— To nie tak, że nie obchodzi mnie aprobata twojej rodziny, ale... — Urywa i pomrukuje cicho w zastanowieniu. — Oferujesz ogromne pokłady ciepła. Tyle mi wystarcza.
— Nie jestem jedyną osobą na świecie — unoszę wzrok do jej twarzy. Kobieta nadal trwa przy tej samej postawie. — Z czasem pojawi się coraz więcej osób w twoim życiu. W różnych relacjach.
— Może tak, może nie — przez moment kręci głową to na jeden bok, to na drugi. — Masz dla mnie największe znaczenie — dodaje ciszej, a mi dosłownie miękną kolana.
Tak na serio — lekko się uginają i Camila to zauważa, bo od razu powraca do mojej twarzy swoimi ciemnymi oczami. W ciszy przygląda się mojej ekspresji i jestem niemal przekonana, że policzki mnie zdradzają przez lekkie rumieńce.
— Co? — Mamroczę zawstydzona i przekręcam głowę w bok, w stronę okna, żeby przerwać między nami kontakt wzrokowy. Chwilę później przesuwam spojrzenie na łóżko, odnajdując wymówkę do zmiany tematu. — Jest już późno. Powinnyśmy położyć się spać.
Kobieta pomrukuje krótko pod nosem, ale zwracam na nią całkowitą uwagę dopiero wtedy, kiedy czuję ciepłe palce na linii szczęki, którą nimi chwyta w delikatne objęcie i przekręca moją twarz w stronę własnej. Zanim jestem w stanie zadać jakiekolwiek pytanie, gorące i miękkie wargi lądują na moich, a druga dłoń pociąga raz jeszcze za sznurki, przez co lekko i całkowicie przypadkowo zderzam nasze miednice.
Z automatu chwytam za koszulkę kobiety w okolicach mostka i szczytu ramion, wydając z siebie chwilowe, niekontrolowane mruknięcie przez ten ostatni ruch, nim doprowadzam się do porządku. W końcu nie jesteśmy tutaj same. Taylor jest w drugim pokoju.
— Dlaczego zawsze mi to robisz? — Pytam szeptem sekundy po tym, jak resztkami własnej woli przerywam pocałunek.
— Hm?
Uchylam usta, żeby sprecyzować, ale zacinam się, gdy moje oczy mimowolnie śledzą krótki ruch jej języka, gdy oblizuje dolną wargę jego czubkiem.
— A-atakujesz mnie w najgorszych momentach. Robisz to specjalnie.
— Czyżby, kotku?
— Wiesz... To, że mówisz do mnie w ten sposób nie zamydla mi ocz... — Przerywam, bo dłoń Camili zsuwa się z mojej szczęki do szyi, muskając ją wierzchem palców, zanim wycofuje się do karku. — Oczu... Wiem, co próbujesz zrob...
Tym razem Camila przerywa mi w połowie słowa, atakując na tyle szybko, że od razu wsuwa język między moje rozchylone wargi. Przyciąga mnie jeszcze bliżej przez nacisk na kark, nieustannie pogłębiając pocałunek, gdy dłoń, która dotychczas bawiła się sznurkami ląduje na moim brzuchu.
Przez moment cieszę się, że mam na sobie koszulkę, bo to zdecydowanie nie pomogłoby w opanowaniu sytuacji. Chwila radości — no, może nie tak do końca — zostaje urwana, gdy zsuwa dłoń do gumki spodenek, wsuwając opuszki palców do środka. Przesuwa dłonią od lewej do prawej w równej linii, wzdłuż skóry, która pewnie jest odznaczona od dresowych spodenek, ale samo ciepło jej dłoni i subtelność dotyku wykonuje prawie taką samą robotę, jakby wsunęła jeszcze niżej rękę.
— Robisz to specjalnie — mamroczę w jej usta, niestety powodując tym odwrotny skutek niż chciałam, bo Camila odsuwa głowę.
— Nic takiego nie robię — zerka na spodenki. — Nie wyglądają na szczególnie wygodne.
— Powinny na mnie zostać — upominam ją. — Nie jesteśmy same.
— Ależ ja nic nie sugeruję — wzrusza ramionami z niewinną miną, nieprzerwanie przesuwając palcami po skórze znajdującej się pod gumką spodenek. — Po prostu jestem zatroskaną o twój komfort dziewczyną.
— Jasne.
— To prawda, kotku — unosi brwi, nagle zaskoczona. — Wolisz spać nago.
— Zdecydowanie nie będę spała teraz nago.
— Bo co?
— Bo nie.
Mruży powieki.
— Jesteś mokra?
Natychmiastowo przytykam dłoń do jej ust, po czym szybko patrzę w stronę zamkniętych drzwi pokoju. Camila mamrocze coś w moją rękę, ale nie reaguję przez kilka sekund, co jest wystarczającym powodem, aby otworzyła usta i polizała czubkiem języka środkową część dłoni. Tym razem od razu ją zabieram.
— Grzecznie o coś zapytałam. Zawsze mogę sprawdzić ręcznie.
— Robisz to specjalnie — powtarzam się, mrożąc ją spojrzeniem. — Robótki ręczne sobie, kurwa, wymyśliłaś.
— Kurwa? — Unosi brew z aprobującym wyrazem twarzy. — Chyba jednak potrzebujesz pomocnej dłoni — niedyskretnie patrzy w dół.
Zaciskam wargi i biorę dwa głębsze oddechy.
— Spać. Idziesz spać — lekko napieram na jej brzuch dłońmi, a kobieta cofa się na tyle, aby ostatecznie wylądować plecami na miękkim materacu. — I ani słowa więcej — wskazuję na nią palcem, zanim wchodzę na łóżko tuż za nią, zatrzymując się wyprostowana przy jej leżącym ciele. Patrzę na nią wymownie, żeby przesunęła się wyżej i przy okazji ułożyła się wzdłuż, a nie w poprzek łóżka.
— Hmm...wiesz co?
— Nie i nie chcę wiedzieć, Camila.
Wskazuje na mnie palcem z przymrużonymi powiekami.
— To ci powiem — kontynuuje z bezczelnym uśmieszkiem. — To jeden z dwóch możliwych momentów, kiedy jesteś nade mną w łóżku. Wiesz, kiedy byłby drugi?
— Nie i nie chcę wiedzieć — powtarzam.
— Gdybyś usiadła mi na twarzy, ale skoro tak się upierasz, to już pójdę spać. W sumie...to jestem jednak zmęczona — podnosi się do siadu, zanim wsuwa się wgłąb łóżka i szybko ślizguje się pod kołdrę. — Nara.
Czuję, jak jedna z moich powiek niebezpiecznie drga. Zaciskam mocno usta, żeby się na nią nie wydrzeć, bo resztkami rozsądku przypominam sobie, że nie jesteśmy same w mieszkaniu.
— Jestem cierpliwa do czasu, Camila.
— Tia — mierzy mnie wzrokiem. — Dobrze, że przynajmniej bez dyskusji ustaliłyśmy, że jesteś uległa — przeciąga się z pomrukiem.
— Czas mojej cierpliwości dobiega końca — przypominam.
— Nie wyśmiewam — unosi obronnie dłonie. — Przynajmniej się zgrywamy.
— Jakby było jeszcze do czego — prycham pod nosem, w końcu kładąc się obok, choć celowo zachowuję między nami stosowną odległość.
— Och, a więc jesteś zatroskana posuchą? — Odwraca głowę w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami i poważnym wyrazem twarzy. Na moment biorę własne słowa na poprawkę, bo nie miały one na celu pośpieszania kobiety z czymkolwiek. — A myślałam, że jesteś mokra?
— Jeśli się nie zamkniesz to sama cię zamknę. Poduszką.
— To wredna groźna — prycha cicho, po czym przysuwa się bliżej i ostatecznie ląduje z policzkiem przytwierdzonym do jednej z moich piersi, wykorzystując w pełni to, że leżę na boku.
— Przestań mnie zaczepiać, Camila — ostrzegam.
— Cóż za aroganckie spostrzeżenie. Przyszłam tylko na terapię do cycków, bo jesteś dla mnie wredna. To tylko i wyłącznie twoja wina. To ty doprowadziłaś do tej sytuacji i mojego załamania, że muszę się poradzić.
— Poradzić czemu?
— Cyckom. Tylko one mnie nie oszukają.
Nie mogę powstrzymać śmiechu na ten czysty bezsens i dziwną obsesję kobiety, która muszę przyznać, że bywa pochlebna.
— Ucisz się tam, próbuję się skupić.
— A ja próbuję spać, ale ktoś mnie zaczepia, Camila. Wiesz coś o tym?
— Nie. A teraz cicho. Skupiam się. Idź spać. Nara.
Wzdycham cicho, poprawiam się na miejscu, po czym zerkam w dół, na kobietę, zanim decyduję się sięgnąć do jej włosów, które zaczynam przeczesywać końcówkami paznokci. Mimowolnie się uśmiecham — nie jestem pewna na ile jest to spowodowane naszą bliskością, a na ile cieszy mnie to, że coraz bardziej opadam z sił, mając świadomość, że rano nie ocknie mnie budzik.
— Nara — mamroczę, zamykając całkowicie powieki, bo zmęczenie coraz mocniej daje o sobie znać z każdą mijającą chwilą.
— Nara, kotku.
Uśmiecham się.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top