‣ Dreaming about you
it's been 84 yrs
◦◦◦◦◦◦
Poznałam ją w zimę.
Uśmiecham się na wspomnienie naszej ulubionej rozmowy — moim zdaniem — o określaniu człowieka porami roku. Te czasy wydają się teraz tak bardzo odległe.
Ale wracając.
Poznałam ją w zimę — była wtedy chłodna, zdystansowana, czasami mrożąca krew w żyłach swoją zmiennością, której wtedy nie rozumiałam. Chciałam roztopić trochę to zmarznięte serce, które skutecznie przede mną chowała. Musiałam ją złamać — całkowicie złamać — wyrzucając w najgorszy sposób przeszłość, aby faktycznie pomóc. Może właśnie przez sposób dotarcia do niej postanowiła odejść bez żadnego: "cześć", "nie do zobaczenia" lub nawet głupiego "pocałuj mnie w dupę".
Kiedy już przełamałam te lody zbliżała się wiosna — ona zaczęła się zmieniać. Zaczęłyśmy wtedy sesje z hipnozą, multum rozmów i właściwie odpowiednio do pory roku wszystko w niej rozkwitało. Nadal miewała gorsze chwile — jak niespodziewane deszcze, czy przymrozki w czasie świeżo pojawiającej się wiosny — ale wciąż była to niesamowita zmiana. Żartowała więcej, zaczepiała częściej. Po prostu zaczynała żyć i coraz bardziej docierał do niej fakt, iż wychodzi na prostą i niewiele brakuje do upragnionej wolności, do której uciekała przez tak długi czas.
Na przełomie wiosny i lata wydawało mi się — przynajmniej wtedy — że może nie będę zmuszona do przyzwyczajania siebie do myśli o rozstaniu z Camilą. Przestała być moją pacjentka oficjalnie dużo wcześniej, ale mimo wszystko pilnowałam, czy wszystko jest z nią w porządku i czy nadal robi progres. Właśnie. Wydawało mi się. Mniej więcej w tym okresie kobieta miała zgłosić się do firmy, w której pracuję, aby pomogła jej na starcie — poza pomaganiem w formie sesji korporacja Jamesa pozwala ustać na nogi po upadkach dla tych, którzy rzeczywiście tego chcą.
Całe cholerne lato miałam nadzieję, że zapomniała o tym spotkaniu i niedługo wróci. Huh. Nic bardziej mylnego.
Ale mimo to wciąż miałam nadzieję. Przez resztę lata oraz jesień myślałam o tym, gdzie jest, co robi, jak się ma, czy wszystko z nią w porządku, czy dobrze żyje. To było z jednej strony niepokojące, ponieważ nie powinnam przejmować się byłym pacjentem do tego stopnia, aczkolwiek już w chwili zdania sobie sprawy, że ona nie wróci, bo uciekła — co było wręcz wyuczonym nawykiem przez lata — wiedziałam, że moje intencje nie były etyczne. Nie martwiłam się o podopieczną, której pomogłam, ale o człowieka, który mnie zainteresował. I nie chodziło tutaj o sam wygląd. Z biegiem czasu łatwiej przyjmowało mi się myśl, że przy niej czułam, że żyję. Nie musiałam rozmawiać z nią o serialach, filmach, czy innych pierdołach — z resztą, jak mogłabym skoro była tak dużo czasu odcięta od świata, prawda? Dla mnie wystarczało to, że potrafiła mnie rozbawić, choć przeważnie żartowała z siebie, robiła dziwaczne miny lub rzucała sugestywne komentarze, do których się przyzwyczajałam.
Teraz jest zima.
I brakuje mi tego ciepła, które pomimo początkowo chłodnej postawy od niej biło. Brakuje mi tych żartów, wygłupów, przekomarzania się. I najgorsze jest to, że nawet nie mam możliwości, aby jej poszukać — przepadła całkowicie.
Faktycznie miała rację, gdy określała mnie całym rokiem. Wiosna odnosiła się do pasji zawodowej i kolory oczu. Jesień była plamami, które pojawiały się na mojej tęczówce i nierzadko oznaczały samotność, która coraz bardziej mi doskwierała. Czasami jednak nie było widać tych przebarwień, ponieważ myślałam o niej — wtedy było jakoś tak lepiej. Zima nawiązywała do profesjonalizmu, nienaganności oraz braku zabawy, co częściowo okazywało się prawdą. Jedynie profesjonalistką już taką nie byłam skoro myślałam w nieetyczny sposób o byłej pacjentce. Pozostało jeszcze lato. Uśmiechałam się do tych wszystkich ludzi, próbowałam odpowiadać na żarty i niby w tamtej chwili, kiedy z nią rozmawiałam miało to przesłanie, że pomimo chłodnej postawy jestem ciepła, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej przekonywałam się o tym, że nie jestem prawdziwym latem. Podszywałam się pod tę porę roku, kiedy na horyzoncie pojawiało się słońce.
— Lauren, idź już do domu — zerkam na Jamesa znad notatek odnośnie mojego obecnego pacjenta—tym razem w pobliskim szpitalu.
Swoją drogą, skończyłam z mieszkaniem w starej dzielnicy. Teraz dopięłam swego i mam apartament na Manhattanie, więc czasami zdarza się, że nawet nie odpalam samochodu — tak blisko mam do pracy. Poza tym, zawsze w trakcie spaceru ogarniam się na tyle, aby nie błądzić cały dzień myślami do brunetki, której i tak tutaj nie ma i nie będzie.
— Niedługo skończę — odrywam wzrok od ciemnych tęczówek mężczyzny.
— Jest piątek — śmieje się lekko. — Pracujesz naprawdę ciężko i przyda ci się albo jakieś luźne wyjście na miasto, albo spędzenie wieczoru w domu, a nie przy biurku tutaj. Wrócisz do tego — wskazuje palcem na, teraz, niekoniecznie posegregowane kartki. — W poniedziałek.
Odchylam się na oparcie i wzdycham znużona po przejechaniu dłońmi po twarzy. Mężczyzna uśmiecha się do mnie miło, zanim życzy miłego weekendu i wybiera numer do żony — o czym wiem, ponieważ od razu wita się z nią po imieniu. Ostatni raz spoglądam na notatki i przez chwilę walczę sama ze sobą.
Chyba czas wracać.
◦◦◦
W apartamencie znajduję się niecałe dwadzieścia minut później. Natychmiastowo ściągam z siebie okrycie i podchodzę do termostatu, aby zmniejszyć temperaturę, ale cholerne urządzenie ponownie szwankuje i będę musiała chodzić ubrana cienko, żeby przetrwać. Niby jestem na Manhattanie, ale tutejsza złota rączka już trzeci raz się ociąga, żeby przyjść i to naprawić. Panuje tutaj okropna duchota, więc otwieram w kuchni okno, a salonie lekko drzwi balkonowe.
Praktycznie jak codziennie robię sobie pierwszorzędnie prysznic, żeby sprawnie się ogolić, gdy w międzyczasie woda nalewa się do całkiem sporej wanny. Prawdopodobnie osoba, która projektowała cały ten budynek nie zakładała, że jakiś apartament zostanie kupiony przez singielkę.
Ponownie wzdycham, gdy w miarę osuszam ciało i po wyłączeniu wody zarówno pod prysznicem, a następnie w wannie oraz nalaniu do niej silnie pachnącego olejku, wychodzę z pomieszczenia, żeby zabrać z lodówki niedopite wino. Zabieram ze sobą również kieliszek wraz z jakimś romansem, który zaczęłam czytać dla zbicia czasu.
I właściwie tak mijają mi jakieś dwie godziny — na piciu alkoholu w wannie z jedną dłonią zajętą książką. Wychodzę właściwie tylko dlatego, że woda zdążyła zrobić się zimna. Gdyby nie ten drobny aspekt to pewnie przeleżałabym tutaj jakieś pół nocy.
Po otarciu całego ciała ponownie zakładam szlafrok na nagie ciało i znowu wchodzę do kuchni. Wykrzywiam usta w grymasie, gdy chłód dotyka mojej skóry, więc po wyrzuceniu pustej butelki po winie oraz wstawieniu kieliszka do zmywarki zamykam okno wraz z drzwiami balkonowymi. Mimowolnie zerkam do lodówki, ale nie ma w niej nic, co mogłoby mnie zainteresować — właściwie rzadko kiedy mam czas, żeby coś zjeść, więc mój żołądek po takim czasie przestał się tego domagać tak często. Wzruszam do siebie ramionami i zamykam czarne drzwiczki, właściwie ciesząc się w duchu z tego, że nie jestem głodna, bo zdążyłam umyć zęby i nie chciałoby mi się robić tego ponownie.
W mojej sypialni — znowu, z niepotrzebnie dużym łóżkiem, o które nie mogę się nawet kłócić z kotem, czy psem, ponieważ nawet takiej żywej duszy tutaj nie ma oprócz mnie — panuje zdecydowanie za wysoka temperatura, dlatego po raz kolejny od zepsucia się termostatu zrzucam na koniec materaca czarny szlafrok i wsuwam nadal w jakiś sposób rozgrzane ciało pod chłodną kołdrę. Po westchnięciu pełnym ulgi zamykam oczy, a następnie wtulam twarz w poduszkę, nie kłopocząc się, żeby ściągnąć gumkę z włosów.
◦◦◦
Biorę większy wdech, kiedy wydaje mi się, jakbym została wybudzona. Oczywiście nie otwieram oczu, ponieważ zdarzyło mi się zbyt wiele razy mieć nadto realistyczne sny. Zwłaszcza, kiedy czuję miękkie usta na szyi. To wyobrażenie zdarzyło się zbyt wiele razy w mojej głowie, które połączone z rozczarowaniem, że następnego dnia budziłam się sama w apartamencie i z nietkniętymi ubraniami — kiedy nie było jeszcze problemu z tym cholernym termostatem — co wzbudzało jedynie wstyd i rozgoryczenie. Pozwalam sobie na ciche westchnięcie, gdy te ciepłe usta chwytają kawałek mojej skóry i delikatnie ssą, pozostawiając po sobie ślad w głowie, ale nie faktycznie na ciele.
Wciąż nie otwierając oczu, żeby chociaż tak złudna wizja nie uciekła, sięgam dłońmi do boków kobiety, czując pod opuszkami materiał koszulki. Na ślepo ją podwijam, a ciało odsuwa się na krótką chwilę, żeby wrócić w większym negliżu. Przygryzam mocniej wargę, aby nie napędzić własnego głupiego rozumu na podekscytowanie, które w chwili faktycznego obudzenia zniknie, ponieważ nadal będę jedyną osobą znajdującą się w apartamencie.
— Tęskniłaś za mną, kotku? — Uchylam odrobinę powieki i wykrzywiam kąciki warg w łagodnym półuśmiechu, kiedy wyobrażona postać muska czubek mojego nosa swoim, zanim daje drobnego całusa prosto w usta.
— Mhm — podnoszę głowę, żeby łapczywiej poczuć ciepłe wargi na swoich i wyczuwam na nich uśmiech.
Ciepłe dłonie głaszczą mnie po głowie, kiedy przy użyciu ciężaru własnego ciała spycha moje na materac. Nie przestając jej całować, chwytam w dłonie policzki, zachwycając się ulotną chwilą poczucia delikatności skóry kobiety. Prawie zapomniałam, jaka była w dotyku, bo minęło tak wiele czasu.
— Czekałaś na mnie, hm? — Pomrukuje prosto w moje usta, a ja szybko potakuję ruchem głowy.
Czuję jej uśmiech na swojej skórze, gdy po wsparciu się na kolanach układa dłonie na moich ramionach i bez żadnego przeoczenia zsuwa je po moim ciele. Relaksuję się całkowicie na ten łagodny dotyk, a ona powtarza tę drogę ustami, kiedy dłonie chwytają nagie uda. Spomiędzy pełnych warg wydobywa się pomruk pełen aprobaty w chwili pocałowania mojego brzucha tuż nad pępkiem i jednocześnie momentu, w którym wplątuję ręce w jej włosy.
— Tak sobie przypomniałam — głowa kobiety ponownie jest tuż nad moją. — Obiecałam, że za to cholerne pukanie w szkło to ja puknę ciebie, jak będę miała okazję — śmiech brunetki wpada w moje usta, kiedy ponownie mnie całuje.
— Nadal tylko obiecujesz, czy zaczynasz działać? — Unoszę wyzywająco brew po pociągnięciu jej dolnej wargi.
— Hmm — wciągam gwałtownie powietrze, zostawiając usta kobiety w spokoju, kiedy jedna z ciepłych dłoni przestaje dręczyć moje udo i przesuwa się wyżej. — Albo tak bardzo za mną tęskniłaś, albo myślałaś o kimś innym — stwierdza w momencie, gdy wyginam lekko plecy pod wpływem łagodnego, pojedynczego ruchu jej palców, choć tak naprawdę jeszcze nic szczególnego nie zrobiła. — Tęskniłaś, kotku?
— T-tak — oblizując usta, obejmuję ramionami szyję kobiety i jednocześnie przysuwam do siebie bliżej.
— Do kogo mówisz, kotku?
— Tak, Camila — napieram bardziej biodrami w stronę jej dłoni, a ona celowo ją cofa.
— Mm, kotku, jeszcze nic nie zrobiłam, a ty jesteś blisko — pomrukuje, chwytając między zęby płatek mojego ucha. — Nie, żebym narzekała, ale myślałam, że to potrwa troszeczkę — urywa i celowo przypatruje się temu, jak zamykam oczy, kiedy jej palce napotykają nachalny napór moich bioder. — Troszeczkę dłużej, kotku.
Właściwie nie obchodzi mnie to, że jestem w kompletnej fikcji i że wszystko dzieje się jednocześnie szybko, jak i długo. Mam również w głębokim poważaniu to, że czuję łzy w oczach, kiedy wtulam się jeszcze bardziej w wyobrażone ciało Camili, szukając jeszcze więcej komfortu w jej ramionach, którego brakuje mi za dnia. Najchętniej zostałabym tak całą noc, a właściwie każdej nocy byleby mieć za dnia większą motywację do wykonania swojej pracy i powrotu do niej.
— Wiem, że jesteś zmęczona — kojąca barwa głosu brunetki utula mnie do snu, a dodatkowe pocałowanie w nagrzany oraz zarumieniony policzek w najczulszy sposób sprawia, że zamykam powieki. — Spisałaś się — w podobny sposób traktuje ustami moją skroń, szczękę i szyję, gdy ton, jakim mówi wyraża aprobatę. — Śpij, kotku.
Moje dłonie natychmiastowo chwytają nagą talię Camili, kiedy czuję, jak chce się odsunąć. Ponownie przyciągam jej ciało, chociaż zmęczenie daje jeszcze bardziej o sobie znać i we własnym śnie jestem mocniej odurzona sennością niż normalnie.
— Nie odchodź ode mnie, proszę.
— Oczywiście — zaciskam usta, ponieważ często słyszę to potwierdzenie, a chwilę później zapewnienie zostania, gdy tak naprawdę rano znowu jestem sama i nic nie wskazuje na to, że cokolwiek z tego miało miejsce. — Zostanę, kotku. Śpij już.
Moja wcześniej rozbudzona podświadomość odpływa, kiedy palce Camili przeczesują w łagodny, wręcz czuły sposób moje włosy.
◦◦◦
Gdy podnoszę się z łóżka i zakładam szlafrok na nagie ciało zegarek na szafce wskazuje godzinę 11. Wzdycham ciężko, ponieważ przez długie spanie później chodzę po apartamencie i właściwie również czuję się, jakbym była na kacu. Przecieram palcami oczy, zanim wchodzę obmyć całą twarz w łazience. Wciąż nieprzytomna oblizuję usta, czując niebywałą suchość po wcześniejszym wieczornym wypiciu połowy wina.
Obym miała w lodówce jakąś wodę...
Zaczesuję niedbale na bok włosy, kiedy znacznie chłodniejsze powietrze uderza w moje ciało przed wejściem do kuchni połączonej z dużym salonem i wyjściem na taras. Marszczę brwi, owijając się jeszcze bardziej cienkim materiałem szlafroku. Jeszcze tego by brakowało, żebym się przeziębiła. Kolejny raz. Oczywiście przed wejściem do kuchni czym prędzej skierowuję się do nadal lekko otwartego tarasu, wskutek czego klnę pod nosem i kręcę głową na własną głupotę. Jak mogłam nie zamknąć drzwi? Alkohol z wczoraj zdecydowanie za bardzo mnie rozgrzał.
Mrugam kilkukrotnie powiekami i rozchylam usta w szoku tuż po odwróceniu. Tępo wpatruję się w jeden punkt, gdy moje ciało zaczyna tężeć centymetr po centymetrze, doznając takiego samego szoku.
— Dzień dobry, kotku.
◦◦◦◦◦◦
woops, there she is...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top