‣ Darkness, tonight
Temat możliwości na komunikację między Camilą a Essie pojawiał się nieustannie, jednak każde sugestie w jakiś sposób nie pasowały którejś z nich. Jednocześnie, mając to na uwadze, narastało między nimi napięcie przez to, że często zdarzało się tak, iż zmieniały się ze sobą w chwilach, kiedy to była ostatnia rzecz, której chciały.
Mówiąc wprost: obie były niesamowicie sfrustrowane, a niewypowiedziane do siebie słowa pretensji, nie tylko z obecnych konfliktów, ale również z przeszłości, chodziły za nimi niczym cień i ani trochę nie pomagały w tym, aby znaleźć rozwiązanie na oczyszczenie między nimi atmosfery.
Przynajmniej do czasu.
Camila swego czasu wspominała o jednym momencie, w którym patrzyła w lustro, jednak to nie ona miała kontrolę nad ciałem. Nie wiem, ile razy w przeszłości jeszcze coś takiego się zdarzyło, kiedy były tak blisko siebie w tym samym czasie, ale ostatecznie dotarło do mnie pytanie, czy dobrym pomysłem byłoby wykorzystanie owego lustra, żeby wyrzygać sobie wszystkie pretensje.
Nie brałam w tym udziału w żadnym stopniu, ale będąc pytania o opinię, wyraziłam dość jasno, że taki sposób mógłby pomóc — pisać żale, widzieć odbicie i jednocześnie mieć wizualizację w głowie, jakby słowo pisane było bezpośrednio kierowane do tegoż wizerunku w lustrze.
Idąc dalej z tym pomysłem, całość trwała prawie miesiąc — obie zaczęły stopniowo zapisywać dwoma różnymi markerami na długo przed zdecydowaniem się na randkę między mną a Camilą. Dopiero teraz ta decyzja kobiet ma znaczenie, ponieważ wykorzystały chyba wszystkie możliwe powody do swoich żali względem drugiej i wspólnie stwierdziły, że warto by było, gdybym to zobaczyła.
Więc teraz, wracając do rzeczywistości, jestem poddenerwowana — nie wiem, czego mogłabym się spodziewać. Lustro, na którym pisały, było przenośne, prostokątne i wysokie — zawsze stało gdzieś w kącie, a ja, ilekroć byłam u Camili, nie spoglądałam w jego stronę. Szanowałam całkowicie ich prywatność, ale teraz, mając szansę odczytania tego wszystkiego, nie wiem, czy napotkam same wyzwiska pomiędzy Essie a Camilą, czy może coś bardziej konstruktywnego, głębszego.
Nie mam pojęcia, czego się spodziewać.
— Jesteście tego pewne? — Dopytuję Camilę, kiedy siedzimy w salonie, a lustro zostało przeniesione i znajduje się w obrębie mojego spojrzenia.
— Tak. Wydaje mi się, że jeśli przejrzysz to wszystko, łatwiej będzie ci zrozumieć rzeczy, o których nawet jeszcze nie powiedziałam. Albo nawet nie pomyślałam, że powinnam o czymś ci powiedzieć. Sama nie wiem... Ale to wydaje się sensowne, żebyś to przeczytała.
— Essie też jest pewna, tak?
— Rozmawiałaś z nią, dobrze wiesz, że nie zmieniła zdania — wskazuje palcem na lustro. — Zaczęłam jako pierwsza. Niebieski marker. Później ona odpowiadała, czarnym i grubszym — brunetka wstaje z miejsca. — Zacznę robić jedzenie, a ty możesz wykorzystać ten czas, żeby to przejrzeć, jeżeli chcesz. Obiad i tak zajmie mi dobre pół godziny na przygotowanie, więc nie musisz się spieszyć.
— Okej... — Nerwowo zaczesuję w tył włosy, po czym biorę kilka łyków soku z kubka, a kiedy Camila całkowicie zwraca swoją uwagę ku kuchni ze słuchawkami w uszach i odrobinę słyszalnie puszczoną muzyką, postanawiam wstać i całkowicie podejść do lustra.
Okej, pierwsza zaczęła Camila — przypominam sobie, mimowolnie dostrzegając różnicę w piśmie kobiet. Co zaskakujące, Camila jest praworęczna, natomiast Essie leworęczna, co przenosi się trochę na sposób ich pisma.
Camila, która zaczęła jako pierwsza, pisze lekką kursywą, chociaż widać, że nie przyciskała mocno markera do lustra, więc litery są raczej cienkie.
Essie, z drugiej strony, prawodpodobnie miała problemy, pisząc po lustrze, więc jej pismo jest dużo prościej usytuowane i grubsze, miejscami rozmazane z powodu pisania lewą dłonią.
Muszę przestać analizować takie niuanse, tylko rzeczywiście przejść do czytania — upominam samą siebie.
Nawet nie zdaję sobie sprawy, że wstrzymywałam z nerwów powietrze w płucach, dopóki nie dały o sobie znać uczuciem pieczenia.
Dobra, nieważne. Czytam.
Przez twoją agresję mam blizny, których nienawidzę, a których nie jestem w stanie się pozbyć.
Jesteś masochistką, lubisz ból. Blizny miały ci o tym przypominać. Dbałam o twoje potrzeby.
Twoje zachowanie i postępowanie odebrało mi wszystkie szanse, aby zawrzeć jakąkolwiek sensowną znajomość, kiedy uciekałam z ośrodków.
Moje zachowanie i postępowanie miało na celu odsunąć od ciebie osoby, które nie zamierzały się z tobą zaprzyjaźniać na pierwszym miejscu, tylko czekały na okazję, abyś opowiedziała im o sobie, a potem poszłyby i zaczęłyby plotkować innym, że znają zbiegłą wariatkę. Robiłyby to tylko dla chwalenia się, że znają kogoś takiego i otrzymywania równie idiotycznych reakcji od znajomych.
Gdyby nie ty, lata temu opuściłabym ośrodek. Straciłam tyle lat z życia z twojego powodu. Miałaś mnie chronić, a tymczasem zabrałaś czas, którego nie miałaś prawa tykać.
I gdzie byś wróciła? Do pustego domu jako nastolatka? Do przytułku? Czy może domu dziecka? Albo błąkałabyś się po miejscach dla bezdomnych i czekała na moment, w którym ktoś cię złapie i skrzywdzi albo sprzeda?
Jesteś agresywna. Jesteś impulsywna. Najpierw robisz, potem myślisz, a ja zostaję z konsekwencjami — nieustannie zachowujesz się w ten sposób, przez co jednego dnia jestem w Nowym Jorku, a drugiego dnia wracam do domu, gdzie widzę resztki krwi, których nikt nie odważył się przez lata zmyć.
Chciałaś zamknąć ten rozdział. Dobrze wiem, że nie miałaś odwagi tam wrócić, dlatego zrobiłam to za ciebie. Postawiłam cię przed faktem, przez co w końcu ruszyłaś dupę, ogarnęłaś ten dom, sprzedałaś i mogłaś wrócić, tak jak chciałaś, bez tego balastu za plecami do Nowego Jorku.
Zawsze ze mnie kpisz. Zawsze mnie prowokujesz.
Ktoś musiał to robić, żeby przygotować cię na to, co czeka nas na zewnątrz. Jeśli by tak to przemyśleć, spotkasz jeszcze gorsze rzeczy w swoim życiu — często będzie tak, że jedynym powodem do kpin, żartów i wyzwisk będzie kolor twojej skóry. Musisz mieć twardą dupę, żeby to wytrzymać i się nie sparzyć.
I tu jest twój problem — najpierw na mnie ciapiesz, że robię wszystko źle i pod górkę tobie, a nawet nie poświęcisz chwili, żeby zastanowić się nad tym, dlaczego coś robię. Lepiej pierdolić, że jestem najgorszym złem, zamiast pomyśleć i wysunąć jakieś sensowne sugestie, dlaczego postępuję w taki, a nie inny sposób.
Sama chciałaś być "tą złą". Teraz to moja wina? Zawsze pokazywałaś swoją agresję, impulsywność i bezmyślność. Zawsze pokazywałaś, jaką sadystką jesteś, a teraz mam uwierzyć w to, że zawsze miałaś dobre intencje? Łatwo jest wymyślić po takim czasie wymówkę, która jako tako sklei się z tym, co piszę.
Nie wybrałam tego. Musiałam dopasować się do twojego charakteru i stać się jego przeciwieństwem. Kiedy ty dużo pokazywałaś nawet samą mimiką i zdradzałaś się przed kimś, ja musiałam pracować na tym, że nikt nie odgadnie tego, o czym myślę, czy chcę zrobić z tej mimiki. Zawsze byłaś wycofana w wielu aspektach, więc moim zadaniem było popychanie cię do wyjścia z niektórych granic, żebyś była w stanie się bronić.
Dlaczego zawsze myślisz, że ktoś do mnie podchodzi, tylko żeby zranić? Nawet nie rozważasz możliwości, że ktoś może mnie polubić i chcieć się zaprzyjaźnić.
Jest tak dlatego, że muszę wykorzystywać każdy sygnał, który daje mi do zrozumienia, że ta druga osoba nie ma dobrych zamiarów i rzucać tym, co najgorsze w ciebie. Próbowałam cię przygotować, a twój charakter jest ciężki do pracy, bo byłaś przez długi czas złamana i przez to za miękka.
Niestety, niekoniecznie będę tutaj cały czas, żeby cię ochraniać. Przyjdzie taki czas, w którym będziesz musiała wziąć wszystko w swoje ręce, dokonać ważnych decyzji i ponieść ich konsekwencje, które rzadko bywają przyjemne i łatwe do zniesienia.
Pomimo tego, jednak nie atakowałaś Lauren w taki sposób, w jaki robiłabyś to względem kogoś innego. Dlaczego?
Nieustannie truła nam dupę w ośrodku i nie kończyło się to tylko na gadaniu — jak zawsze to bywało w przeszłości z innymi — ale na działaniach. Trzeba było ją zatrzymać, zamiast specjalnie odstraszać. Zachowywać się normalniej, neutralnej, żeby przekonać się, czy nadal ma tak samo dobre intencje.
Miała je, więc nie widziałam powodu, dla którego miałaby być traktowana w ten sam sposób, co inni. Poza tym, pyskata była i się rządziła, a ty to lubisz, chociaż zgrywasz figo-fago, a dla mnie to było zabawne, jak próbowała dominować.
Skoro tak to sobie rozplanowałaś, lepiej nie waż się tego spieprzyć. Jeżeli dowiem się, że spojrzałaś tak, jak nie powinnaś na inną kobietę, innego mężczyznę, czy kogokolwiek to zrobię wszystko, żeby się ciebie pozbyć, bo takim dziadostwem zaprzeczysz wszystkiemu, co miało mnie przekonać, że masz mnie chronić.
Wróć do podstawówki, głupia. Ile razy mam ci pisać, że jestem utworzona dla twojej ochrony? Skoro zależy ci na utrzymaniu relacji z Lauren, bez względu na to, jaka ona teraz jest, oczywiste jest to, że moim nowym zadaniem jest chronienie tej relacji.
Nie jestem tutaj po to, żeby niszczyć ci znajomość i rujnować szanse na zwykłe, nudne życie, ale po to, żebyś była gotowa zmierzyć się z rzeczywistością, która bywa brutalna z bzdurnych i absurdalnych powodów i potrafiła się przy tym nie załamać.
Głupia wariatka.
Sama jesteś głupia wariatka. Jak się czegoś dowiem, każę Lauren cię skopać. Więc lepiej uważaj i trzymaj się tego, co mówisz.
Ano, i pierdol się.
Się. Siebie. Nie Lauren. Powiedziała, że nie prześpi się ze mną na pierwszej randce.
Kiedy idziesz z nią na randkę?
W ten czwartek.
I tak doradzałabym się ogolić.
— Obiad gotowy — słyszę głos Camili, który wyrywa mnie z zamyślenia, w które wpadłam po przeczytaniu zakończenia ich rozmowy w sposób, którego się nie spodziewałam i które jest jednocześnie zaskakująco neutralne.
Cóż, na miarę możliwości neutralne. Nie zwyzywały się aż tak, jak zakładałam, że mogłyby. Napięcie, które między nimi widziałam wydawało się dużo intensywniejsze, dlatego jestem zaskoczona małą ilością rozpoczętych tematów między nimi.
Jednak, z drugiej strony nie jestem tutaj w roli lekarza i nie mam tego analizować w żaden sposób — nie z tego powodu pozwoliły mi to zobaczyć — więc nie przeciągam dalej tych myśli o tematyce, którą poruszyły na przestrzeni czasu, który miały do wykorzystania.
Staram się zignorować chęć komentarzy i jedynie dopuszczam do siebie zaakceptowanie ich rozmowy w takim stanie, w jakim ona jest. To nie moje zadanie, aby narzucać im kwestie, o których jeszcze powinny porozmawiać.
Poza tym, jestem i tak niesamowicie miło zaskoczona tym, że podjęły się pewnych ciężkich uwag, których również nie spodziewałam się przy pierwszym wykorzystaniu tej metody komunikacji. To ogromny krok, więc w tym momencie powinnam je wspierać, zamiast komentować, jeżeli nie jestem o nic pytana.
— Wciąż tego nie przeczytałaś czy się zacięłaś, kotku?
Odchrząkuję delikatnie, zwracając swoje ciało w kierunku Camili.
— Przeczytałam.
— Nie tego się spodziewałaś, co? — Dopytuje lekko, zanim układa na stoliku dwa napełnione jedzeniem talerze, na których widok moje ślinianki zaczynają pracować. Camila naprawdę dobrze gotuje. Mam wrażenie, że w stosunkowo krótkim czasie nauczyła się więcej niż ja przez tyle lat. — Mnie zaskoczyła, chociaż mówiłaś mi wiele razy, że może nie jest taka zła, chociaż przez długi czas prezentowała się właśnie w taki sposób.
— Nie...niekoniecznie tego się spodziewałam.
— Co o tym sądzisz? — Bierze jako pierwsza kęs obiadu. — Kurwa, poparzyłam się.
— Napij się. A co do pytania...teraz, tak na szybko, wydaje mi się, że gdybyście dużo wcześniej miały możliwość na lepszą komunikację między sobą i wyjaśnienie pewnych granic...może nie byłoby między wami tyle żalu. Chociażby, gdybyście miały wcześniej tę komunikację, byłabyś w stanie powiedzieć jej, żeby przestała robić rzeczy, które przyczyniały się do tego, że zaczęłaś mieć blizny. Wydaje mi się, że gdyby wiedziała, że tego nie chcesz; że ich nie chcesz, to zachowywałaby się inaczej.
— Możliwe — wzrusza ramionami. — Nadal mam jakieś wątpliwości, ale to, co pisała i co z tego wynika pokrywa się z rzeczami, które mi o niej powiedziałaś. Chodzi mi o to, że jest inna i może faktycznie ma dobre intencje, ale nie zawsze wie, w jaki sposób ma je przedstawić. Nadal jestem sceptyczna, ale trochę bardziej rozumiem twój punkt widzenia.
— To chyba dobry znak, że wszystko wskazuje na to, że nie kłamała.
— Byłoby mi lżej, gdyby rzeczywiście okazało się na koniec, że to prawda i naprawdę ma dobre intencje — opiera się o kanapę. — Wiem, że długo trwało pisanie między nami, a nie jest wcale tego dużo na lustrze.
— Kiedy wyszłyście z tym pomysłem, nie liczyłam na przeczytanie litanii — przyznaję szczerze, nie dodając od siebie, że tych tematów zawsze mogło być więcej.
— Często było tak, że przeczytałam coś, co mi napisała, ale mijało dużo czasu, zanim zdecydowałam się odpisać. I w drugą stronę. Chyba obie próbowałyśmy przemyśleć to, co jest napisane, zamiast zostawiać krótkie, małoznaczące kwestie. Byłyśmy konkretne, chociaż zdarzały się momenty, w których zmieniałyśmy szybko temat z jednego na drugi...nawet jeżeli nie było ich wcale tak dużo.
— To dobrze. Myślisz, że dało to coś więcej?
— Cóż...patrząc na jej wyjaśnienia, miały one sens. Nie wydawały się wzięte znikąd. Może sposób działania był trochę pomylony, pojebany, ale na koniec...rzeczywiście można przypisać do niego te dobre intencje. To byłam w stanie wychwycić i zrozumieć. Ale wcale nie jest dużo łatwiej pogodzić się z niektórymi konsekwencjami.
— Chodzi ci o blizny?
— Tak... Nie jest mi łatwiej zaakceptować je po tym, jak napisała, że miało być to dla mnie przypomnienie. Jestem pewna, że to najgorszy pomysł pokazania dobrych intencji i dbania o mnie przez coś takiego.
— Nie możesz teraz wyciągnąć z nich czegoś dobrego, hm? — Przysuwam się odrobinę bliżej kobiety z talerzem, uważając, aby nic z niego nie zrzucić.
— Na ten moment nie.
— Próbowałaś przekierować te myśli? Wspominałam ci o tym wcześniej.
— Nie wiem, na co mam je przekierować. Nic nie wydaje się na tyle sensowne, żeby sobie wmówić.
— To nie musi być jedna myśl. Może być nawet kilka, które może z czasem będą dla ciebie uzasadnione?
— Na przykład jakie, kotku?
— Cóż...patrząc teraz, masz je, owszem, ale powstały dlatego, że przebyłaś długą drogę, żeby w końcu znaleźć sposób na komunikację z Essie. Może warto spojrzeć na to z tej pozytywnej strony, że rzeczywiście wam się udało na sam koniec — przesuwam bez namysłu wzrokiem po otwartym salonie. — I tak, masz je, ale jednocześnie na czas powstawania ich ani później nie złamałaś się. Nie załamałaś. Teraz wyszłaś całkowicie na prostą, masz ogromny potencjał do wykorzystania i nie ma tu nikogo, kto by cię powstrzymywał przed ruszeniem ze swoim życiem. To musi być dobry aspekt.
— Jesteś bardziej optymistyczna niż ja, kotku — przez twarz Camili przebiega lekkie rozbawienie, gdy na nią patrzę. — Chyba w zakresie moich blizn, muszę po prostu dać sobie więcej czasu, aby wpuścić tutaj trochę optymizmu. Teraz nie widzę na to możliwości, to nie jest jeszcze ten moment.
— Nie musisz się z tym spieszyć — układam dłoń na jej udzie i łagodnie je ściskam, uśmiechając się przy tym, aby dać jej trochę otuchy. — Nie powinnaś się z tym spieszyć.
— Hmmm... — Widzę, że jej oczy skupiają się na mojej dłoni. — Zastanawiałam się nad usunięciem niektórych z nich...a właściwie na usunięciu tylu, ile się da albo chociaż zmniejszeniu, ale nie wiem, czy przypadkiem zabieg niczego nie pogorszy. Pół biedy, jeśli nic by się nie zmieniło. Nie przejęłabym się aż tak. Ale z pewnością chcę uniknąć pogłębienia czy poszerzenia którejś z nich.
— To chyba musiałaby być operacja plastyczna, jeżeli się nie mylę. Zawsze możesz poszukać kilku lekarzy i rozeznać się na jednym czy dwóch spotkaniach, jakie masz szanse na pozbycie się ich, a później wybrać to, co wydaje się najrozsądniejsze. Tak samo możesz rozeznać się w opiniach. Może jest ktoś, kto zajmuje się głównie bliznami...albo przynajmniej często wykonuje zabiegi, które mają je usuwać czy pomniejszać. Masz możliwości.
— Tak, niby mam możliwości... — Wzdycha cicho. — Ale może niekoniecznie na ten moment chęci na to, żeby je pokazywać obcemu. Nawet jeśli to lekarz i to jego robota, żeby ocenił realne szanse dotyczące pomyślnego zabiegu. Ty też jesteś, mimo wszystko, lekarzem i jakoś nie zmienia to mojego podejścia.
— Jak mówiłam, nie powinnaś się z tym spieszyć. Ale może ty tego nie widzisz, jednak robisz progres.
— Progres? Ja? Jeszcze dotyczący moich blizn, kotku? Nie wiem, gdzie ty widzisz ten progres.
— Wcześniej chodziłaś w rzeczach na długi rękaw, nawet jeśli było bardzo ciepło. Teraz nosisz koszulki na krótki rękaw bez skrępowania, że ruszysz ramieniem w taki sposób, że mogłabym zobaczyć bliznę, którą na nim masz.
Oczy Camili krzyżują się z moimi, ale nie mogę wyczytać za wiele z jej spojrzenia. Z pewnością nie jest w nim niczego złego — nie sądzę, że zamierza się wycofywać po tej informacji i narzucić na siebie bluzę, bo akurat siedzi w koszulce na krótki rękaw. Dodatkowo w tym wszystkim myli mnie niewielki uśmiech, który znajduje się na jej ustach, zanim cokolwiek do mnie mówi.
— Chyba jednak dostrzegasz więcej niż ja, kotku.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top