‣ Another perspective
Uśmiecham się do Giorgii, która obładowana notatkami próbuje poprawić ledwie spięte włosy. Właśnie skończyłyśmy naszą ostatnią wspólną sesję z jednym pacjentem, który zmaga się z depresją. Póki co, muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego, że dziewczyna zadaje mi dużo pytań, kiedy mamy czas na ewentualną konsultację odnośnie każdego ze spotkań, który znajduje się w harmonogramie. Próbuje dowiedzieć się więcej i nie obawia się, że pomyślę, że niczego nie wie z teorii. Dobrze jest wykorzystywać takie okazje, gdy ma się do czynienia z kimś z zawodu, bo dostaje się odrobinę inną perspektywę, która niekiedy odbiega od tego, co jest mówione na wykładach. Warto mieć to na uwadze, być otwartym, a fakt, że Giorgia próbuje to wykorzystywać sprawia, że ostatecznie jestem usatysfakcjonowana z tego, że akurat ona została do mnie przypisana.
— Co to za siksa?
Podskakuję w miejscu, chwytając się za mostek, kiedy słyszę za plecami znajome mruknięcie po tym, jak Giorgia znika z pola widzenia. Bardzo powoli, z mocno bijącym sercem, zwracam się w kierunku kobiety, która ma uniesione brwi oraz ramiona skrzyżowane pod piersiami.
— Chcesz, żebym dostała zawału? — Pytam natychmiastowo, ciężko wzdychając.
— Nie odwracaj kota ogonem, czy inne gówno — karcę ją wzrokiem na dobór słów, bo przechodzą tędy dzieci, ale tylko wzrusza ramionami. — Co to za babsko? Nie za młoda dla ciebie?
— A ty nie?
Brunetka prycha pod nosem, układając dłoń na ścianie, a drugą na własnym biodrze ze zmrużonymi powiekami.
— Kotku, nie jestem już nastolatką z pryszczami.
— Och, czyżby?
— Oczywiście — przewraca oczami. — Więc kto to?
— To moja podopieczna — wyjaśniam krótko, ale wyraz twarzy Cabello nie ulega zmianie. — To studentka, robimy razem projekt.
— W filmach te wszystkie "projekty" nigdy nie są projektami w sensie projektami.
Nie hamuję śmiechu.
— Po pierwsze, nie jesteśmy w filmie — zaznaczam. — Po drugie, co tutaj robisz? I po trzecie, dlaczego jesteś zazdrosna?
— Nie jestem zazdrosna! — Mówi nadto głośno, szybko prostując plecy. — Pytałam, bo...bo nie wyglądała na dobrą partię.
— Z pewnością — kiwam powoli głową, nie wierząc w żadne słowo. — Więc co tutaj...
— Doktor Lauren!
Wychylam się zza ramienia Camili, napotykając znajomą sylwetkę, z którą będę miała jutro spotkanie. Uśmiecham się mimowolnie, zanim decyduję się ruszyć w stronę chłopca, uprzedzając kobietę, aby chwilę poczekała. Już przed dotarciem do niego widzę, jak matka chce go powstrzymać przed podejściem, ponieważ uważa to za niegrzeczne — przerwane rozmowy i podbieganie w moim kierunku.
— Jest w porządku — mówię do matki Ryana, kucając przed chłopcem, który złącza ze sobą własne dłonie. — Dzień dobry, Ryan.
— Dzień dobry — uśmiecha się szeroko, ukazując swoje jasne uzębienie. — Jutro się widzimy o dwunastej, tak?
— Oczywiście, Ryan. Tak, jak w każdy wtorek i czwartek.
— To dobrze — zaczyna naprzemiennie unosić stopy.
— Jak się dzisiaj czujesz, hm?
— Umm — wysuwa dolną wargę w typowym dla niego geście, kiedy nad czymś się zastanawia. — Trochę głowa.
— A na zajęciach jak? Dobrze? Czy może ktoś cię zaczepiał?
— Ostatnio byliśmy w zoo. Były tam żyrafy! Większe niż ta — wskazuje palcem na naszywkę na moim fartuchu, który ubieram, kiedy mam do czynienia z dziećmi oraz młodzieżą. — Miały taaaakie długie szyje! — Rozciąga ramiona, a ja nie potrafię się nie uśmiechnąć.
— Podobało ci się?
— Bardzo!
— To świetnie — zerkam na jego matkę, która wygląda na trochę zniecierpliwioną. — Jutro się widzimy, tak? — Chłopiec kiwa głową. — W porządku. W takim razie mam dla ciebie cukierka na pożegnanie — mówię, wyciągając z kieszeni kilka słodkości. — Wybierz sobie jakiego chcesz.
— Jednego?
Przechylam na bok głowę.
— Skoro miałeś dobry dzień to wybierz sobie dwa — Ryan szybko zabiera się za wybór.
— Dziękuję.
— Proszę bardzo — prostuję palec wskazujący i ostrożnie, jednorazowo dotykam czubek nosa chłopca, co zawsze robimy na pożegnanie. — Do zobaczenia jutro, Ryan.
— Do widzenia — mówi, szybko wykonując podobny gest, zanim odbiega w kierunku mamy, która posyła mi nikłą wersję półuśmiechu.
Przez chwilę patrzę, jak Ryan się oddala, po czym postanawiam wstać, podejść do Camili, a na koniec zająć miejsce na jednym z krzeseł. Przekładam nogę przez nogę, wzdychając cicho przed oparciem tyłu głowy o ścianę.
— Skąd ta mina? — Słyszę cichy głos Cabello.
— Ryan ma zespół Aspergera.
— Wyglądał na kontaktowego chłopca.
— Ze mną, owszem — przymykam powieki, próbując jednocześnie zrelaksować napięte ramiona, kiedy brunetka zajmuje miejsce obok. — Ma też białaczkę, z którą nie radzą sobie jego rodzice.
— Och.
— Dobrze jest widzieć go w takim humorze.
— Zawsze tak jest? — Przekręcam głowę w jej kierunku, nie otwierając oczy. — Dobra mina w takich sytuacjach, a kiedy nikt nie patrzy...prawdziwa reakcja?
— Nie powiedziałabym, że moje reakcje nie są prawdziwe. Cieszę się, że miał dobry dzień i nikt mu nie dokuczał. Cieszę się, że nie miał całej litanii do powiedzenia o tym, jakie bóle miał. Po prostu nie pokazuję tej smutniejszej czy negatywniejszej reakcji. Zachowuję ją dla siebie, ponieważ każdy z nich miał z nimi do czynienia zbyt wiele razy. Nie pomogę im, jeśli będę zachowywała się i reagowała tak, jak każdy.
— Chciałabyś mieć dzieci?
Otwieram oczy, ponieważ pytanie bardzo mnie zaskakuje.
— Raczej nie — oblizuję wargi, zdając sobie sprawę, jak blisko siebie siedzimy. — Prędzej jakiegoś psa. Moja praca, brak czasu i stres po powrocie mógłby źle oddziaływać na dziecko.
— Hm.
Przyglądam się jej twarzy.
— Skąd ta wizyta? — Pytam autentycznie zaciekawiona.
— Chciałam zapytać czy przyjdziesz dzisiaj wieczorem — czuję, jak palcami muska szczyt mojego zakrytego ramienia. — Mogę zagwarantować jedzenie.
Pozwalam sobie na wystąpienie drobnego uśmiechu na ustach.
— Brzmi zachęcająco.
◦◦◦
— Mogę cię o coś zapytać?
Przyciskam bardziej lewy policzek do nadzwyczajnie miękkiej poduszki — która nadal jest w stanie nowości — mrucząc potakująco. Camili udało się mnie przekonać, żebym została, a ja, po pochłonięciu takiej ilości dobrego jedzenia, nie mogłam odmówić. Kobieta od jakiegoś czasu próbowała nadgonić czas i przy pomocy programów kulinarnych — tych w telewizji, a nie odcinków na YouTube, bo nadal do końca go nie rozpracowała — starała się nabyć więcej umiejętności. Nie chciała być nieporadna, co kompletnie rozumiem, a fakt, że jedzenie wyszło jej bardzo dobre sprawiał, że cieszyłam się chyba bardziej od brunetki takimi małymi zwycięstwami.
— Oglądałam taki film...
Już wiem, w którą stronę to zmierza.
— Bohaterka chyba miała szekspirowską wizję miłości.
Dobra, jednak nie wiedziałam, w którą stronę to zmierza.
— Tak? — Chcę się przekręcić na plecy, ale dłoń Camili mi na to nie pozwala, a ja nie zamierzam walczyć, więc tylko wzdycham, wtulając się w poduszkę i jednocześnie szanując to, że nie chce być bezpośrednio twarzą w twarz.
— Ta bohaterka wymienia same superlatywy, określa miłość jako największy cud. Twierdzi, że to przynosi samo dobro, a przecież w "Romeo i Julia" Szekspira to wcale nie jest nic pozytywnego. W końcu umierają. W młodym wieku, całkowicie zaślepieni sobą.
— Jaka puenta?
— Więc jak to w końcu z tym jest? — Marszczę brwi.
— Z czym? Z miłością?
— Z tym zakochiwaniem się — odpowiada cicho.
— W jakim sensie?
— Jako lekarz, jakie symptomy byś wymieniła?
— Symptomy raczej dotyczą chorób. Zakochiwanie się nie jest chorobą, nawet jeśli nie zawsze kierujemy uczucia w stronę odpowiedniej osoby.
— Wiesz o co mi chodzi.
Oblizuję nerwowo usta, wsuwając lewą dłoń pod chłodny materiał poduszki. Przez dłuższą chwilę milczę, zbierając zarówno słowa, jak i myśli — nie jestem pewna, czy wyniknie coś dobrego z tego typu rozmowy i czy Camila coś sugeruje. Trudno jest odróżnić też, czy to zwykła ciekawość, czy coś więcej.
— Z biologicznego punktu widzenia nie ma miłości ani tego procesu zakochiwania się. Twój organizm ma po prostu dostatecznie dużą dawkę endorfin, przez co czujesz większe zadowolenie niż zazwyczaj. Wszystko wydaje się lepsze pod ich wpływem, nawet ludzie.
— Hm.
— Natomiast to, co zwykle do siebie przyjmujemy z jakąś definicją zakochiwania się jest...jest różnie. Za każdym razem może być trochę inaczej.
— Jak może być?
— Można wymienić dużo rzeczy — zaciskam na moment wargi. — Możesz czuć się lepiej przy tej osobie, nawet jeżeli miałaś gorszy dzień. Możesz czuć potrzebę lub chęć, aby spędzać z tą osobą wolny czas. Możesz czuć się przy tej osobie komfortowo i chcieć jej uwagi. Możesz chcieć być blisko niej — przełykam cicho ślinę. — Może być również tak, że będziesz uśmiechała się częściej, śmiała się głośniej, nawet jeżeli nie ma ku temu sensownego powodu. Może będziesz chciała bardziej poznać tę osobę. Może będziesz chciała powiedzieć takiej osobie więcej na swój temat. A może czasami będziesz chciała po prostu pomilczeć przy tej osobie — przymykam powieki, kiedy czuję, że ciało Camili przysuwa się do mojego na tyle, abym czuła jego ciepło na plecach. — Chyba jest wiele takich "możesz czuć się" i "może będziesz". Chyba wszystko zależy od tego, jak prawdziwie wpływa na ciebie ta osoba.
Napinam się mimowolnie, kiedy palce kobiety obejmują część mojego odkrytego ramienia, w okolicach bicepsa. Bardzo delikatnie przesuwa kciukiem po mojej skórze, kiedy ciepły oddech odrobinę obija się o prawy bok szyi, przyprawiając o ciarki oraz dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
— Lubisz spędzać ze mną swój wolny czas? — Pyta szeptem.
— Tak — odpowiadam jeszcze ciszej, nadal utrzymując zamknięte powieki.
— Lubisz ze mną rozmawiać o wszystkim — o tobie, o mnie, o pierdołach?
Daję sobie chwilę, chociaż znam odpowiedź.
— Tak.
— Lubisz ze mną pomilczeć?
Uchylam powieki, patrząc w niewielki fragment ściany oddzielający nas od kuchni.
— Tak.
— Zakochujesz się we mnie?
Zaciskam pięść pod poduszką, na której mam ułożoną głowę.
— Jeśli byś się w kimś zakochiwała, pokazałabyś swoje blizny?
— Nie.
Szybka, konkretna odpowiedź.
— Ale rozważałabym to — dodaje, obniżając głowę na tyle, że lokuje się z policzkiem na odkrytym boku mojej szyi.
— Rozważasz pokazanie mi swoich blizn?
Czuję napływ napięcia między nami, ponieważ pytanie jest dwuznaczne przy jej jednoznacznym. Z obu wynika ten sam wniosek, którego żadna wprost nie przyznaje, co jest chyba czymś typowym dla nas — pomimo wszystkiego, zawsze wciągamy się w grę słów, zamiast przechodzić do sedna. Było tak wcześniej i jest tak teraz i chyba zawsze już tak zostanie. W jakimś stopniu jest to bardzo charakterystyczne, jednak obecnie problematyczne.
Ale może nie do końca?
Szybkie potaknięcie, nagła deklaracja mogłaby nieść za sobą wiele problematycznych rozmów. Nie tak łatwo wchodzić w związek, jeśli nigdy się w nim nie było. Nie tak łatwo odnaleźć się w jakiejkolwiek zobowiązującej relacji, jeśli nigdy nie miało się żadnej, względnie, "normalnej". Nie tak łatwo dawać obietnice, jeśli boisz się samego siebie i tego, co mogłoby wydarzyć się w przyszłości, nawet przez przypadkowe zachowanie alter ego.
Związki nie są proste.
Miłość jeszcze bardziej skomplikowana.
— Prawie cię nie znam — czuję dolną wargę Camili muskającą mój policzek za każdym razem, gdy wymawia jakieś słowo.
— Wydaje mi się, jakbym nadal cię nie znała.
— Powiedz mi o sobie — to brzmi jak łagodna prośba, na którą przekręcam głowę, napotykając ciemne, czujne tęczówki. — Nie patrz tak na mnie, bo jeżeli cię pocałuję to na tym nie skończę — ostrzega, chociaż niczego nie robię. — A wtedy, obudzisz się rano i stwierdzisz, że to był tylko moment i znowu wrócimy na sam początek.
— Camila...
— Nie — zamyka oczy. — Nie mów teraz mojego imienia.
Unoszę prawy kącik warg, zanim przekręcam się jeszcze bardziej, prawie znajdując się na plecach, po czym z łatwością sięgam do nagrzanego policzka kobiety. Przyglądam się jej twarzy w skupieniu, która wyraża jakąś wewnętrzną walkę — potwierdzają to zmarszczone brwi, mocno zaciśnięte usta oraz odrobinę wciągnięte policzki.
Unoszę odrobinę głowę, składając drobny pocałunek na drugim policzku kobiety, przez co otwiera oczy.
— Chyba powinnyśmy w końcu się poznać — mówię, a Camila tylko potakuje ruchem głowy, nadal nie wypowiadając żadnego słowa.
Kiedy układam głowę na jej mostku, milczy.
Kiedy zaczynam opowiadać o swoim dzieciństwie, słucha.
Kiedy zaczynam opisywać swoją rodzinę, głaszcze moje włosy.
Kiedy docieram do momentu szkoły średniej i zaczynam ziewać, masuje mój kark.
Kiedy przestaję mówić, ponieważ sen zaczyna ciągnąć mnie w swoje ramiona, odzywa się pierwszy i ostatni raz.
— Każdego dnia rozważam pokazanie ci moich blizn.
◦◦◦◦◦◦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top