1


Leo

Spoglądam na braci. Są spokojni, ja też. To nie pierwsza tego typu akcja, ale osobiście wolę, jak załatwiają to za mnie moi ludzie. Chociaż czasem lepiej zrobić coś samemu i mieć pewność, że gówno ponownie nie wypłynie na powierzchnię.

– O czym myślisz? – pyta Reno.

– Jak głęboko nasz stary wszedł w ten biznes.

– Oby nie za głęboko.

– Znając jego, to niestety tylko nasze pobożne życzenie – wzdycham.

– Co zrobimy, kiedy będzie na miejscu?

– Od tego są bracia Tarasow. My tylko im pomagamy ze względu na naszą siostrę.

– Rea chyba nie potrzebuje naszej opieki – oświadcza Mika niezbyt zadowolony.

– Potrzebuje. Każdy potrzebuje, a my ją jej damy zawsze, kiedy będzie tego potrzebować. Zbieramy się. – Wstaję.

– Kurwa, jak ja nie lubię tego typu akcji.

– Cóż... braciszku – klepię go po ramieniu – są pewne konsekwencje bycia nami. Nie marudź, tylko zbieraj swój zad i jedziemy.

– Wszystko gotowe – oświadcza wchodzący do pokoju mój człowiek.

– Wziąłeś Cezara ze sobą? – Mika nie kryje zaskoczenia.

– Przyjechał. Idziemy.

Wychodzimy z hotelowego apartamentu. Wszyscy jesteśmy ubrani na czarno. Nasze garnitury zamieniliśmy na coś bardziej wygodnego. Cezar idzie pierwszy, wciska guzik przywołujący windę, po czym całą czwórkę pakujemy się do środka i zjeżdżamy na podziemny parking.

– Jak się ma Gustawo? – pytam.

– On nie wie, że my wiemy.

– To dobrze. Załatwimy sprawę po powrocie.

– O co chodzi z Gustawo? – Mika jak zwykle ciekawski.

– Powiedzmy, że będzie musiał odpowiedzieć na kilka ważnych pytań.

– Bycie księgowym u ciebie jest przejebane.

– Nie, bycie nieuczciwym księgowym sprawia, że jestem wkurwiony – kwituję i ucinam temat. Nie mam ochoty teraz tego roztrząsać. Przed nami ważna akcja, więc moja głowa musi być czysta, a nie zajmować się teraz sprawą Gustawo.


Konstantin

Czekamy w umówionym miejscu. Brat Rei wysłał nam namiary. Jesteśmy całą szóstką. Nie ma tylko Iana. Jako jedyny wrócił z Melissą do Nowego Jorku. Nie moja rodzina, ale ich. Bez niego damy sobie radę. Aleksiej zabrał ze sobą Olega, a ja Igora. Czuję się z nim najbardziej bezpieczny. Przeszliśmy niejedną „przygodę" i wciąż żyjemy. On pierwszy zasłoni mnie swoim ciałem, tak jak ja jego, mimo że to on robi za moją ochronę. Ale chodzi o lojalność. Trzeba sobie na nią zasłużyć. To działa w dwie strony. Chociaż zawsze powtarzam: „jeśli cię nie szanują, niech się ciebie boją".

– Jadą – pada z ust Dimitrija.

– W końcu – mamrocze Kirił.

– Pragnę zauważyć, że najbardziej przesrane mam ja – wskazuję na siebie – to ja jestem związany z ich siostrą.

– Ale to mnie groził – rzuca Siergiej.

Tak, temu faktowi nie da się zaprzeczyć.

Czekamy w ósemkę, aż tamta trójka wysiądzie, ale ku, w sumie chyba, mojemu zaskoczeniu jest ich o jednego więcej. Czyli oni też mają ochronę. Ja pierdolę, przecież to oczywiste zważywszy na fakt, że to Leo kropnął Griszę. Ma koleś nerwy ze stali. Nawet nie mrugnął. Wszystko będzie między nami dobrze, o ile nie będą się wpierdalać w mój związek. Jak tylko spróbują, posmakują kim jest Konstantin Tarasow. Nie robi na mnie wrażenia fakt, że oni to jej bracia, ani to, że siedzimy w tym samym biznesie. Nic na mnie nie robi wrażenia.


Leo

– Niezły komitet powitalny – rzucam, kiedy stajemy naprzeciwko aż przed ośmiorgiem mężczyzn.

– Ciesz się, że tylko taki – rzuca Anton. Chyba nie pałają do siebie miłością.

– Posłuchaj mnie – robi krok w naszą stronę – gdyby nie Rea, to gówno byśmy wam pomogli. A skoro to zrobiliśmy, to doceń to.

– Koniec tego pieprzenia. Idziemy. Wy – Szewczenko wskazuje na braci Renado – idziecie jako pierwsi.

Nie komentuję tego. Nie przyjmuję rozkazów do nikogo. Mika i Reno wiedzą, co mają robić. Już żeśmy rozpracowali to miejsce z danych jakie otrzymaliśmy, dlatego kiwam do nich, żeby robili swoje.

– A oni dokąd? – pyta Konstantin.

– Wiedzą, co mają robić. Możecie iść z nimi. Obchodzą budynek.

– Kurwa, dzięki, żeście nam powiedzieli – rzuca Aleksiej, po czym wraz ze swoim bratem rusza za moimi braćmi.

– Są drzwi od frontu i od tyłu. Oni – kiwam na oddalającą się czwórkę – wejdą od tyłu, a my – wskazuję palcem kierunek – od przodu. Nie obiecuję, że nie będzie niespodzianek.

– Zawsze są – cmoka Szewczenko. Nie lubię typa, ale szanuję. – Nawet nie próbujcie nas wychujać.

– Posłuchaj mnie – odwracam się do niego i staję twarzą w twarz – przemądrzały rusku. Daruj sobie grożenie mi, bo to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nie z takimi miałem do czynienia. Capisci?

– Da.

– To do roboty – cedzę i ruszam z Cezarem pierwszy.

Wchodzimy do środka, będąc ostrożnymi. Mam w ręku spluwę, której nie chciałbym ponownie używać. Nie mam satysfakcji z zabijania. Robię to tylko wtedy, kiedy jestem zmuszony, a nie było tego dużo. Poza Griszą znajdzie się ktoś. Nie jestem z tego dumny, ale albo oni, albo ja. Wybór zawsze jest prosty.

Cezar robi za moją tarczę. Włącza latarkę i zatrzymuje się jakieś dwa metry ode mnie.

– Kurwa – klnie, więc zbliżam się do niego.

Niestety nie byłem gotowy na to, co znajdujemy po wejściu do budynku. Tuż przy wejściu, przy ścianie siedzą... małe dzieci. W sumie chyba śpią, jeden obok drugiego. Zaciskam szczękę z bólu. Nie tego się spodziewałem. Teraz żałuję, że tak od razu zajebałem tego sukinsyna. Cierpiałby w męczarniach. Mam nadzieję, że nasz tatulek smaży się w piekle tak samo jak popierdoleniec Grisza.

– Ja pierdolę – pada zza moich pleców.

– Trzeba sprawdzić cały budynek, pójdę z Cezarem, a wy je zabierzcie – rozkazuję im.

– Spieszcie się.

– Będziemy.

Wraz z Cezarem obchodzimy budynek, który jest częścią opuszczonej farmy. Zaglądam w każdy kąt. Nie wolno nam niczego przeoczyć. Trzęsę się z wkurwienia. Dorośli nie zrobiliby na mnie takiego wrażenia, ale to są, do chuja, dzieci. Małe, bezbronne istoty. Nawet nie chcę myśleć od kiedy one tutaj są.

– Tutaj czysto, boss.

– U nas też – z ciemności wyłania się Reno wraz z naszym bratem i bliźniakami Tarasow.

– Ale znaleźliśmy to, po co przyjechaliśmy.

– Gdzie? – pytam Aleksiej.

– Przy samym wejściu. Dzieci.

– Kurwa – rzuca ten drugi i obaj pędzą do reszty.

– Nasze zadanie skończone. Mają, co chcieli, wracamy.

– Nie pomagamy im? – Mika zadaje głupie pytanie.

– Nie. Dadzą sobie radę. My znikamy.

– Czyli wyjście w angielskim stylu – parska Cezar.

– A żebyś wiedział.

Bez pożegnania się, bez sentymentalnych bzdur wychodzimy niepostrzeżenie i tak samo odjeżdżamy. Nasz pobyt w tym mieście dobiegł końca. Pora wracać na własny teren i sprawić, żeby śmieci same się wyniosły. Co nie znaczy, że kontakt z rodzinką Tarasow się urwie, niestety nie. Rea jest związana z jednym z nich. I czy chcemy, czy nie, będziemy musieli ich tolerować, chyba że on jej coś zrobi, to pożałuje, że się urodził. 

************************************************************

Czytaliście Serce gangstera i ostatnią część Ocalenie gangstera? Jeśli tak, to to jest delikatną kontynuacją, ale i zarazem nową serią o braciach Renado, powiązanych z braćmi Tarasow.

Postaram się wrzucać co jakiś czas nowy rozdział :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top